Taras Szewczenko i Polacy/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Taras Szewczenko i Polacy |
Wydawca | „Zdrój” Dwutygodnik poświęcony sztuce i kulturze umysłowej |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Tłocznia „Pracy” w Poznaniu |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szewczenko, jak obaczymy później, z obcych języków znał tylko jeden język — polski. Pochodził on z głębokiej Ukrainy, z tej części, która niegdyś była kolebką kozaczyzny i hajdamaczyzny. Sfera jego życia i otoczenia nie ułatwiała mu bynajmniej stosunków z polskiem społeczeństwem. Dzieckiem — chodził do „diaka“ do szkółki wiejskiej, gdzie się nauczył czytać księgi liturgiczne i śpiewać w cerkwi „na kryłosie“. Jako wyrostek, poszedł na służbę lokajską do dworu, do „pana“, na szczęście nie Polaka. Okazał się katem dla dziecka, w którem się samodzielnie budził duch poezji i piękna. Wędrował tedy ze swoim „panem“, synem siostrzeńca księcia Potiomkina, Engelhardt’em — pochodził z krwi niemieckiej, lecz z ducha był Rosjaninem starego pokroju — „barin“, który, służąc w wojsku, zwiedzał Warszawę, Wilno, Petersburg, pił, hulał, włóczył się z kochankami płatnemi i młodemu Szewczence kazał malować ich portrety. Była to szkoła życia, w której nie idee panowały, ale — ruble, karty i wino.
Z konieczności przeto, Szewczenko, stykając się z nizinami życia w Warszawie, musiał mówić po polsku. Z wiadomościami zdobytemi pojechał do Wilna.
W Wilnie był pierwszy etap, gdzie niewątpliwie ułatwił i pogłębił znajomość polskiego języka — oczywiście za plecami „pana“, który łajał i bił po rosyjsku, a rozmawiał — po francusku. Oczywiście — i tu była dostępna dla niego tylko sfera nizin. Młody, żywy, gorący, bez trudu robił znajomości z płcią piękną. O galerji przyjaciółek wileńskich nie opowiadał nigdy. Może to były przyjaciółki z tej kategorji, o których się nie mówi. Może. Może je nawet spotykał i poznawał w przedpokoju swego „pana“, bo Engelhardt prowadził życie bardzo hulaszcze. Nic-by w tem nie było dziwnego.
Dotykamy ogólniejszych stosunków w życiu T. Szewczenki o tyle, o ile one potrzebne są do poznania tła życia, na jakiem ono rozwijało się i płynęło, o ile na tem tle kształtowały się stosunki poety z polakami — zawsze przygodne.
Wspomnieliśmy już, że T. Szewczenko znalazł się w Wilnie. Było to m. w. ku końcowi roku 1829 i w r. 1830 prawie przez cały rok tam przebywał — w tej samej roli, co i w Warszawie, lokaja i nadwornego malarza, „poddanego“ Engelhardt’a. Z konieczności przeto w Warszawie i Wilnie musiał poznawać praktycznie język polski i uczyć się go bez trudu.
W Wilnie los go zetknął z jakąś Polką „Warszawianką.“ Pierwszą wzmiankę o tem podał Michał Czałyj, w r. 1861 inspektor, a potem dyrektor jednego z kijowskich gimnazjów. Był to człowiek o charakterze zgryźliwym, uszczypliwym i jakąś dziwną społeczną nienawiścią nienawidził Polaków. W tym duchu napisana cała jego monografia Szewczenki. Szczęśliwy wypadek zetknął go w Kijowie z uczniem niegdyś Akademji sztuk pięknych w Petersburgu Soszenkiem, który był nie tylko znajomym, ale starszym kolegą — później — w Akademji swego „zemlaka“. Jako profesor rysunków w tem gimnazjum, gdzie Czałyj był dyrektorem, udzielał mu mnóstwo szczegółów z życia późniejszego znakomitego poety, z którym czas jakiś razem mieszkał. Tą drogą dostały się do książki Czałego wiadomości biograficzne z okresu włóczenia się z Engelhardtem, głównie co do pobytu w Wilnie i Petersburgu. Przez Soszenkę przeto wiemy, że pierwszą kochanką Szewczenka była Polka.[1]
Czałyj nie zapisał nazwiska tej Polki, dodał tylko złośliwie, że ona nie mówiła inaczej jak tylko po polsku i że Szewczenko z konieczności musiał uczyć się tego języka. Zważywszy sferę, w której żył Szewczenko, owa nieznajoma, a blizka sercu kobieta, z pewnością także nie o wiele wyżej od niego stała w hierarchji społecznej, przeto oprócz polskiego języka nie znała innego, a tembardziej rosyjskiego, który nie był w owym czasie modny i ruskiego, którego brzmienie jeszcze więcej musiało być jej obce niż rosyjskiego, jako języka urzędowego. Nie musiał wiele nad tem cierpieć i Szewczenko, że z ukochaną kobietą rozmawiał po polsku. Robił to zapewne bez wielkiego przymusu, zważywszy że język polski był językiem panującej kultury i otwierał mu drogę wstępu w jej podwoje — bodaj pod względem towarzyskim jego sfery.
Kim-że była ta nieznajoma kochanka poety? Soszenko powiedział że była „Warszawianką“. Rzecz możliwa, chociaż zdaje się nie ulegać wątpliwości, że stale mieszkała w Wilnie. Żadnych szczegółów o niej nie wiemy, a Szewczenko sam bynajmniej, pod tym względem skorym do zwierzeń nie był. Raz tylko, i to we 25 lat po pobycie w Wilnie, w roku 1857, a więc już po katastrofie swego wygnania, zapisał, że śniła mu się „luba czarnobrewka“ Dunia Hoszowska, którą widział modlącą się w kościele św. Anny w Wilnie. Czyż-by to była owa pierwsza jego kochanka? Rzecz bardzo możliwa, jeżeli zestawimy drobne szczegóły tego snu. Przedewszystkiem Szewczenko przez całe życie miał kult dla „czarnobrewek“; bez czarnych brwi nie pojmował piękności kobiecej. Odpowiadałoby to poniekąd owej „czarnobrewce“ wileńskiej: następnie wspomina wyraźnie Wilno i kościół św. Anny, znany z pięknej architektury gotyckiej, którą niewątpliwie niejednokrotnie podziwiał Szewczenko, obdarzony wysokiem poczuciem piękna. Może chodził do tego kościoła, aby ją widzieć, a po 25 latach ujrzał znowu kochankę swojej młodości, w całej może dawnej krasie, modlącą się w tym samym kościele. Musiało to być uczucie wielkie, prawdziwe i szczere, skoro po tylu latach obudziło się ponownie w duszy poety.
Chodzi tylko o imię — Dunia, spieszczone w języku rosyjskim od Jewdokija, ale takiego spieszczenia polski język nie ma. Być może że miała imię Tonią — Antonina — spieszczone przez poetę na Dunię.
Z tą pierwszą miłością dla kobiety, związana została tylko miłość dla Wilna. Jeszcze, błąkając się nad morzem Kaspijskiem, w korespondencji z Bronisławem Zaleskim, który wcześniej od niego z wygnania wrócił, pisał, że „Wilno we wspomnieniach pozostało drogiem jego sercu“[2] — chyba nie z powodu „służby lokajskiej“ u Engelhardta.
Tak więc zdaje się nie ulegać żadnej wątpliwości, że ową nieznaną nam bliżej kochanką-polką Szewczenki była właśnie Hoszowska. Nic oprócz nazwiska nie doszło więcej do naszej wiadomości. Ona przeto była pierwszą nauczycielką polskiego języka, pierwsza wprowadziła go w świat inny, nowej dla niego kultury.
Jaką ta miłość była — szczęśliwa lub nie — nie wiemy. Wyjazd do Petersburga przerwał ją gwałtownie. Nie ponosił chyba żadnych „ofiar“ Szewczenko, jak utrzymuje Czałyj, rozmawiając z ukochaną kobietą po polsku, gdyż ta wrzekomo ofiara otworzyła poecie drogę do poznania najwybitniejszych przedstawicieli ówczesnej literatury polskiej — Mickiewicza, Libelta, Zaleskiego, Sawy i in.
Mówiąc o swojej przeszłości i kochaniu, Szewczenko głucho wyraził się, że „ono go otruło.“ Co by to miało za znaczenie? Trudno dziś rozplątywać tę zagadkę psychologiczną. Czy trucizną było oddalenie się przymusowe od kochanki, które mu przyniosło wiele zgryzot moralnych. Może. Czy to była miłość, jedna z tych wrzących i bujnych, które czerpią rozkosz we wzajemnem szamotaniu się, w nieuchwytnych przyczynach sporów i cierpień i w równie nieuchwytnych przyczynach wstrząśnień — amoroso? Może.
Zagadkę tę do rozwiązania pozostawiamy psychologom – specjalistom nowożytnej miłości, którzy z nieporównaną cierpliwością papieru i czytelnika przez całe tomy analizują pytanie: kocha czy nie kocha i umieją godzić ze sobą trzy miłości naraz, następujące po sobie z niezrównaną szybkością ku uciesze bardzo młodych czytelniczek.