[133]TO LUBIĘ
Spojrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje: W prawo łóz gęsty zarostek,
W lewo się piękna dolina podaje, Przodem rzeczułka i mostek.
Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk sowy, Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chróśniak malinowy, A w tym chróśniaku mogiły.
Czy tam bies siedział, czy dusza zaklęta, Że o północnej godzinie
Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta, Miejsc tych bez trwogi nie minie.
Bo, skoro północ nawlecze zasłony, Cerkiew się z trzaskiem odmyka,
W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony, W chróstach coś huczy i ksyka.
Czasami płomyk okaże się blady, Czasem grom trzaska po gromie,
Same się z mogił ruszają pokłady I larwy stają widomie.
Raz trup po drodze bez głowy się toczy, To znowu głowa bez ciała;
Roztwiera gębę i wytrzeszcza oczy, W gębie i w oczach żar pała.
Albo wilk bieży; pragniesz go odegnać, Aż orlem skrzydłem wilk macha,
[134]
Dość «Zgiń, przepadnij!» wyrzec i przeżegnać, Wilk zniknie, wrzeszcząc: Cha, cha, cha!
Każdy podróżny oglądał te zgrozy I każdy musiał kląć drogę:
Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy, Innemu zwichnął koń nogę.
Ja chociaż, pomnę, nieraz Andrzej stary Zaklinał, nieraz przestrzegał,
Śmiałem się z djabłów, nie wierzyłem w czary, Tamtędym jeździł i biegał.
Raz, gdy do Ruty jadę w czas noclegu, Na moście z końmi wóz staje,
Próżno woźnica przynagla do biegu, «Hej!» krzyczy, biczem zadaje.
Stoją, a potem skoczą z całej mocy, Dyszel przy samej pękł śrubie;
Zostać na polu samemu i w nocy, To lubię, rzekłem, to lubię!
Ledwiem dokończył, aż straszna martwica Wypływa z bliskich wód toni;
Białe jej szaty, jak śnieg białe lica, Ognisty wieniec na skroni.
Chciałem uciekać, padłem zalękniony, Włos dębem stanął na głowie;
Krzyknę: «Niech będzie Chrystus pochwalony!» «Na wieki wieków!» odpowie.
«Ktokolwiek jesteś, poczciwy człowieku, Coś mię zachował od męki,
Dożyj ty szczęścia i późnego wieku, I pokój tobie i dzięki!
[135]
«Widzisz przed sobą obraz grzesznej duszy, Wkrótce się niebem pochlubię;
Boś ty czyśćcowej zbawił mię katuszy Tem jednem słówkiem: To lubię.
«Dopóki gwiazdy zejdą i dopóki We wsi kur pierwszy zapieje,
Opowiem tobie, a ty dla nauki Opowiedz innym me dzieje!
«Onego czasu żyłam ja na świecie, Marylą zwana przed laty;
Ojciec mój, pierwszy urzędnik w powiecie, Możny, poczciwy, bogaty.
«Za życia pragnął sprawić mi wesele, A żem dostatnia i młoda,
Zbiegło się zewsząd zalotników wiele, Posag wabił i uroda.
«Mnóstwo ich marnej pochlebiało dumie, I to mi było do smaku,
Że, kiedy w licznym kłaniano się tłumie, Tłumem gardziłam bez braku.
«Przybył i Józio; dwudziestą miał wiosnę, Młody, cnotliwy, nieśmiały;
Obce dla niego wyrazy miłosne, Choć czuł miłosne zapały.
«Lecz próżno nędzny w oczach prawie znika, Próżno i dzień i noc płacze;
W boleściach jego dla mnie radość dzika, Śmiech obudzały rozpacze.
«Ja pójdę!» mówił ze łzami. «Idź sobie!» Poszedł i umarł z miłości;
Tu, nad rzeczułką, w tym zielonym grobie Złożone jego są kości.
[136]
«Odtąd mi życie stało się nielube, Późne uczułam wyrzuty;
Lecz ani sposób wynagrodzić zgubę, Ani czas został pokuty.
«Raz gdy się w północ z rodzicami bawię, Wzmaga się hałas, szum, świsty,
Przyleciał Józio w straszliwej postawie, Jak potępieniec ognisty.
«Porwał, udusił gęszczą dymnych kłębów, W czyśćcowe rzucił potoki,
Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów Takie słyszałam wyroki:
«Wiedziałaś, że się spodobało Panu Z męża ród tworzyć niewieści,
Na osłodzenie mężom złego stanu, Na rozkosz, nie na boleści.
«Ty jakbyś w piersiach miała serce z głazu, Ani cię jęki ubodły,
Nikt nie uprosił słodkiego wyrazu Przez łzy, cierpienia i modły.
«Za taką srogość, długie, długie lata Dręcz się w czyśćcowej zagubie!
Póki mąż jaki z tamecznego świata Nie powie na cię choć: lubię.
«Prosił i Józio niegdyś o to słowo, Gorzkie łzy lał nieszczęśliwy;
Prośże ty teraz, nie łzą, nie namową, Ale przez strachy i dziwy!» —
«Rzekł, mnie natychmiast porwały złe duchy, Odtąd już setny rok minie,
W dzień męczą, na noc zdejmują łańcuchy, Rzucam ogniste głębinie;
[137]
«I W cerkwi albo na Józia mogile, Niebu i ziemi obrzydła,
Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile, Różne udając straszydła.
«Idących w błota zawiodę lub w gaje, Jadącym konia uskubię;
A każdy naklnie, nafuka, nałaje, Tyś pierwszy wyrzekł: to lubię.
«Za to ci spadnie wyroków zasłona, Przyszłość z pod ciemnych wskażę chmur:
Ach! i ty poznasz Marylę; lecz ona... » Wtem na nieszczęście zapiał kur.
Skinęła tylko, widać radość z oczek, Mieni się w parę cieniuchną,
Ginie, jak ginie bladawy obłoczek, Kiedy zefiry nań dmuchną.
Patrzę, aż cały wóz stoi na łące, Siadam, powoli strach mija;
Proszę za dusze w czyśćcu bolejące Zmówić trzy «Zdrowaś Maryja».
|