[201]TRENY POETY.
I.
(Za młodu).
O! jak to straszna być musi zgryzota,
Kiedy kto pomnik swéj hańby, lub zbrodni,
Zostawi w drodze swojego żywota:
A cień od niego — coraz dłuższy z przodu,
W miarę jak życie idzie do zachodu —
Czerni się przed nim, jako szlak przewodni
W głąb nieskończonéj ciemności! —
O! jak to straszne być muszą męczarnie!
Gdy już myśl sama o próżnéj przeszłości,
O latach strwonionych marnie,
Bez owocu dla kraju, dla świata, dla ludzi,
Skoro raz duszę ogarnie,
Tak ją przywala, i taki żal budzi!...
[202]
Ja — ja naprzykład! — Najpiękniejsze lata
Wiosny méj — przeszły! Jakaż ich oznaka?
Jaka z nich korzyść dla ludzi, dla świata? —
Com zrobił więcéj od nędznego ptaka,
Co wiosnę całą prześpiewał daremnie? —
Ach! ptak ten więcéj uczynił ode mnie!
Ptak nócąc spełnił cel swój na téj ziemi:
Ptak co mógł, zrobił pieśniami swojemi:
Był cząstką wiosny — choć o nim nikt nie wie.
Jak zdrój w gęstwinie, jak wietrzyk na drzewie,
Był głosem swego drzewa, gaju, niwy.
A czyż i rolnik, pasterz, lub myśliwy,
Pociechy kiedy nie czuł w jego śpiewie?..
Ja sam — o! pomnę! — i ileż to razy,
Gdym szedł dumając, posępny, samotny,
Zimny na wiosny, na kraju obrazy —
Nieraz w gęstwinie jakiś ptak przelotny,
Albo skowronek zaśpiewał wysoko.
Zrazum nie słyszał — lub nie myśląc o tém,
Szedłem dumając! — ale potém, potém —
Gdy on wciąż śpiewał i śpiewał swe pieśni,
Nieraz ku niemu poszła myśl i oko;
I z samolubnéj wyrwawszy się cieśni,
Śledząc go w lesie, lub z nim lecąc w górę,
Ujrzałem piękną, żyjącą naturę,
Uczułem miłość Stwórcy — i wracałem
Wesół, z nadzieją, z natchnieniem, z zapałem. —
A ja — ja człowiek! — ja, który od młodu
[203]
W dumném mém sercu żywię chęci śmiałe,
Przyczynić dobra dla mego narodu,
I sam mu dając, wymódz na nim chwałę:
Com zrobił dotąd, z moją wiarą dumną
W chęć moję silną, w myśl moję rozumną? —
Nic! — Cóż żem śpiewał? — czyż choć jedną duszę,
Jak mnie ów ptaszek, pieśnią moją wzruszę? —
A to był przecież cel mój na téj ziémi,
Téj tylko władzy chciałem nad drugiemi.
Boże! Tyś widział, na com jéj chciał użyć,
Czy by sam słynąć, czy by Tobie służyć? —
Zkąd miłość pieśni? jeżeli nie z tego:
Że gdym sam naprzód poczuł z pieśni cudzéj,
Wartość wielkiego, pięknego, dobrego,
Wszystko, czém człowiek wart Stwórcy swojego,
Chciałem, by z mojéj toż poczuli drudzy? —
Jeśli mię cel ten z lepszéj drogi złudził,
Jeśliś tu dla mnie cel zamierzył inny:
Wiém, jakbym zbłądził! — lecz błąd był niewinny.
Pierwéj niż wolę, w méj duszy dziecinnéj
Głos pieśni — ja myślałem, żeś Ty sam obudził! —
Teraz w téj myśli jest moja katusza.
W niéj żyje dla mnie sęp Prometeusza —
Prometeusza! — obym mógł przewinić
Jak on! dla świata, to co on uczynić!! —
Lecz widzieć całą wiosnę swego życia
Straconą bez pożytku, bez użycia:
Nic nie uczynić, i drżeć: czym nie winien,
Żem to chciał czynić, com nie był powinien?!...
[204]
Lecz czemuż dotąd, łamiąca się dusza
Do innych celów napróżno się zmusza?
Czemu mój rozum, dręcząc mię, daremnie
Większą prac innych ważność wmawia we mnie?
Lub gdy już wszystko mgłą w duszy zamierzcha,
Czemuż znów dawna nadzieja młodzieńcza
Ogniem przede mną zabłyska, jak tęcza? —
Albo ach! raczéj — czemu znów tak pierzcha?
Obyż mi kiedy — niechby choć raz przecie,
Wcielić w pieśń całą blasków jéj potęgę,
I na mój naród rzucić ją jak wstęgę,
Jak ślad méj drogi po świecie!
II.
Jest–żem szaleniec? — Nieraz tak rozumiem,
Gdy sam swych myśli rozdrażniwszy roje,
Żądłom ich potém bronić się nie umiem,
Ani wiem w końcu jak je zaspokoję, —
Cel znika z oczu, gdziem tylko co wprzódy
Chciał był je posłać — by jak kwiat na łące
Obsiadłszy razem, jak grono brzęczące,
Ssały zeń ludziom balsam albo miody.
A mnie? — Ja innéj nie pragnę nagrody,
Jak żeby od nich mieć pokój sam w sobie;
Czuć się ich panem; widzieć, że się we mnie
Własném mém życiem karmią nie daremnie,
I że coś przez nie dla mych bliźnich zrobię!...
[205]
— A brzęk ich tylko mnie samego głuszy,
A jad ich tylko czuję w mojéj duszy!
III.
Zwą mię poetą! — O! gdyby zbadali,
Co ja natenczas czuję w serca głębi,
Jak mię wewnętrzny wstyd płomieniem pali,
I jak pogarda takich sędziów ziębi! —
Bluźnią! — Ja życie dałbym za to imię,
Gdybym czuł prawo słusznie się niém zdobić;
Ale niém gardzę — gdy już w takim rymie,
Jak moje dotąd, można się go dobić.
Mnie zwać poetą! — nie z tego, co może
Tleje w méj duszy, dotąd tajne światu,
Lecz z owych pieśni, co jak liście z kwiatu,
Z płonnego kwiatu, opadły nie w porze! —
O! ciemni chwalcy! toć gdy wam dość na tém,
Com ja napisał: — ach! czyż warto pracy,
By stać się kiedyś, czém chciałbym, przed światem,
Gdy wyrok o tém dawać mają tacy? —
Wartoż chcieć chwały — gdy lada pochwała,
Byle z ust wielu, już ma zwać się: chwała?
Czczy brzęk owadów, co póki zdaleka,
Nadziemskim chórem nęci słuch człowieka,
Brzmiąc na powietrzu; — jakże się zawstydzi,
Kto przyjdzie zbliska i chórzystów widzi!
Cóż gdy go wzajem otoczy gromada?
[206]
Owad gdy brzęczy, znak jest, że ujada.
Brzęk straci wartość, żądło ból obudzi —
Oto jest sława, i z nią zawiść ludzi!
O! szczęście moje! żem nim to, już wcześniéj
Pojął cel wyższy i wieszcza, i pieśni,
By czuć — że kto go osiągnie, wypłaci
Wszystko, co winien dla Ojca i braci.
Bo nie osiągnie, aż wprzód sam usłucha,
Aż znajdzie w sobie głos Prawdy i Ducha;
Wtedy tym głosem gdy powié do ludzi,
Ileż dusz ze snu na światło obudzi? —
Cóż Ty większego chcesz po ludziach, Boże?
Cóż człowiek nad to bliźnim zrobić może? —
To cel poety — to mój! — Czy mu zdoła
Moc moja? — nie wiém; — lecz ach! gdybym wiedział!
Gdyby mi w duszy głos mego Anioła,
Lub wielki człowiek na ziemi powiedział!...
Ma pieśni moje — drobne nakształt piasku,
Lecz Mistrz z nich nawet wartość przyszłych zgadnie:
Jak biegły górnik, z piérwszych żwirów blasku,
Wié, w któréj minie złoto leży na dnie.
IV.
Oby mi dano moc twórczego głosu,
Na jedną chwilę, i na jedno słowo!
Bym do mych uczuć i myśli chaosu
[207]
Mógł wyrzec: „stań się!“ czynem, pieśnią, mową,
Czem bądź — lecz stań się! bym spoczął — bo muszę!...
Jak łuk przed strzałem czuję w sobie duszę:
Grot musi wypaść — lub cięciwę spęka;
Grot musi trafić — lub na wieki ręka
Martwém zostanie narzędziem, straciwszy
Wiarę swą w siebie. — A toż spocząć znaczy,
Gdy kto moc wszystką próżno wytężywszy,
Padnie na ziemię w mdłości i rozpaczy;
I gdybyż umarł! — lecz ach! nieszczęśliwszy,
Życia się tylko niegodnym obaczy? —
Taki spoczynek miał szatan w otchłani.
I dobrze, jeśli temu człowiekowi,
Szatan, na boleść, co go wewnątrz rani,
Téj, co sam sobie, pociechy nie wmówi:
Pogardzić dobrém, co go nie mógł dostać;
Stać się złym raczéj — by niczém nie zostać!
Ciebie chcę, Niebios rozkoszy! spoczynku!
Którego tylko Bóg w pełni doświadczył,
Gdy świat swój stworzył, i w swoim uczynku
Sam doskonałość zupełną obaczył!
Spoczynku mędrca, poety, malarza!
Gdy duchem z góry, czyn swéj woli stwarza,
Lub już w żyjącém lubując się dziele,
W niém moc swą czuje, a w sobie wesele!
Bo duch tworzący w ponadziemskiéj sferze,
Jak głodny orzeł, dwie tylko ma chwile,
[208]
Gdzie spocząć może; — gdy cel swój spostrzeże,
I wisząc nad nim, ufa w swojéj sile;
Potém — gdy spadnie jak grom, i oczyma
Oczenia zdobycz, co już w szponach trzyma. —
V.
(W lat dziesięć późniéj).
Czemu nie piszę? — Czcze na pozór słowo,
Co ktoś przez grzeczność rzuci od niechcenia;
Ale nikt nie wié, jak ono na nowo,
I jakie budzi cierpienia.
Dusza niém zda się z letargu wyrwana,
Sama go w sobie wstydzi się jak zbrodni;
Jak ta niewiasta, co na przyjście Pana
Swéj nie zatliła pochodni. —
Tożem ja sobie rokował za młodu,
Że kiedyś w pełni siły méj usłyszę,
Z ust mych przyjaciół i mego narodu,
Pytanie: czemu nie piszę?
Ja — co natenczas w kole życia całém,
Innego celu i życia podniety
Ani widziałem, ni szukać nie chciałem,
Jak pieśń i chwała poety!
[209]
I czułem zda się moc czucia tajemną,
Że jak śpiącemu pod paproci kwiatem,
Cala natura szeptała przede mną,
Com miał rzec w pieśni przed światem.
I tak wierzyłem, że sam Bóg wysłucha
Próśb mych o pomoc, w chwilach uniesienia,
Że nieraz drżący nastawiałem ucha,
Jak na głos Jego natchnienia! —
Lecz mojaż wina? żem zadrżał, niestety!
Z przykładu drugich widząc co mię czeka;
Żem nie mógł w sobie, dla sławy poety,
Poniżyć dumy człowieka?
Abym to tylko śpiewając, co Bogu,
Co bliźnim moim, czułbym, żem jest dłużny,
Sam, jak ów śpiewak przy kościelnym progu,
Żył z przechodzących jałmużny?
Lub się zaparłszy prawdy i sumienia,
Sługa namiętnych fałszów czy zepsucia,
W potwornych baśniach, w obrazach zgorszenia,
Żebrał u zgrai współczucia? —
O! nie! — A pomnę, gdy nakształt ofiary
Paląc się w sercu miłością dla ludzi,
Sypałem w słowach myśli moich żary,
Pewny, że słowo miłości i wiary,
Miłość i wiarę obudzi:
[210]
Cóżem obaczył? — czy łzę rozrzewnienia?
Iskrę zapału? — czy szyderstwo w oku? —
Cóżem posłyszał? — czy szmer poruszenia
Uczuć słuchaczów? czy głos współmyślenia? —
Czy szept obmowy na boku? —
Patrzali na mnie ściskając ramiony,
Lub drażnić chcieli słowy nieszczeremi,
Bym jako kuglarz, w pole wywiedziony,
Popisywał się przed niemi! —
Pojąłem zamiar, i zamilkłem z trwogą. —
Gdy żywych uczuć nikt nie chciał podzielać,
Gdym żywém słowem nie wzruszył nikogo,
Mamże je w sztuczną pieśń wcielać? —
Natchnienie tylko z czucia Prawdy płynie,
Ale współczucie jest pieśni podnietą.
Gdzie tego nié ma — pieśń bez echa ginie.
Człowiek być nie chce poetą.
VI.
(W dziesięć lat późniéj).
O! Boże! dawco siły i pokoju!
Jakiemiż słowy hołd dzięków Ci złożę,
Żeś mi po tylu walk i cierpień znoju,
Siłę i pokój dał znaleźć — w Pokorze?
[211]
Ty wiész, o! Panie! że sercem i słowem
Duch mój od młodu Tobie służyć pragnie.
Lecz jam Cię świetnym chciał uczcić stugłowem,
Gdy mię zaledwo stać było na jagnię.
I niepamiętny, że tylko od Ciebie
Dar nam przyjść może godny chwały Twojéj:
Jam go napróżno chcąc stworzyć sam z siebie,
Mdlał tylko w czuciu bezsilności mojéj.
I zwykłym torem męczenników dumy,
Winę swą z siebie przerzucał na ludzi:
Czemu mię podnieść nie umieją tłumy? —
Czemu ich oklask sił we mnie nie wzbudzi? —
I gdy z ołtarzów braci méj rówiennéj
Dym ofiar wzrastał przed memi oczyma:
Cud w tém był tylko modlitwy codziennéj,
Żem na nie patrzał nie okiem Kaima.
Cud w tém był Twojéj łaski tajemniczéj,
Że same wrogów urągania ciche,
Nie Miłość we mnie, tchem swojéj goryczy,
Lecz tylko rażąc — zabiły mą Pychę.
A jak bojownik, gdy ujrzy w potrzebie
Że go bohater ochrania i wspiera:
Dość mu już tylko zapomnieć na siebie,
Aby mógł stać się cząstką bohatera:
[212]
I ufny w jego, a nie w swojéj sile,
Lub na jéj godne odważył się dzieła,
Lub sam czuł zadość, czyniąc tylko tyle,
Ile go ona wzmogła i natchnęła.
Tak — dzięki Tobie niech będą na wieki! —
Zaledwiem przestał ufać siłom własnym.
Zaledwiem uznał cud Twojéj opieki,
Pokój w méj duszy zaświtał dniem jasnym.
I pomnąc dumne młodéj myśli szały,
Rzekłem: „Ty dzierżysz darów Twoich szalę!
„Daj mi Cię uczcić — nie blaskiem méj chwały,
„Lecz ich użyciem ku Twéj tylko chwale!“ —
I ledwo bojaźń sądów tego świata,
Jak duch kuszący, z myśli ustąpiła:
Wnet jak ożywczy chłód rosy śród lata,
Nie moja we mnie rozlała się siła. —
Co bądź z niéj wzrośnie — duch mój stąd nie rości
Praw do swéj chluby; byle Prawdzie g’woli,
Tobie niósł w pieśni cześć na wysokości,
A pokój myśli ludziom dobrej woli.
1830—50.
|