Tryumf śmierci (D’Annunzio, 1897)/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tryumf śmierci |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Trionfo della morte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Kiedy matka i siostra zostawiły go samego, pozostał chwil kilka jeszcze w łóżku, przez pewien wstręt fizyczny do jakiejbądź czynności. Zdawało mu się, że na to, by się podnieść, potrzebowałby niezmiernego wysiłku. Wydawało mu się zbyt męczącem porzucić tę pozycyę poziomą, w której, za godzinę już może, znajdzie wieczysty spokój. I ponownie przyszedł mu na myśl narkotyk. „Zamknąć oczy i oczekiwać na sen!“ Dziewicza jasność tego majowego poranku, błękit odbijający się w szybach, smuga słoneczna, co kładła się na posadzce, głosy i szmery, dobiegające z ulicy, wszystkie te echa życia, które zdały się wdzierać na balkon, by dotrzeć do niego i odzyskać go napowrót życiu, wszystko to napełniało go pewnego rodzaju przestrachem, zmieszanym z jakąś niejasną urazą. I w duszy stawał mu obraz matki, otwierającej okno. Widział znów Kamilę w nogach łóżka; słyszał powtórnie słowa jednej i drugiej, wiecznie odnoszące się do tegoż samego człowieka. Najdokładniej uprzytomniło mu się w pamięci okrutne wyrażenie, wypowiedziane przez matkę ustami pełnemi goryczy i z wyrażeniem tem łączył mimowolnie wizyę twarzy ojcowskiej, tej twarzy, w której przypuszczał, że odkrywa, tam na tarasie, w rażącem świetle, odbijającem od białości murów, oznaki śmiertelnej choroby. Wobec niego i Kamili, matka powiedziała z uniesieniem: „Gdybyż to było prawdą! Oby Bóg dał, żeby to było prawdą“. Jest to więc ostatnie wrażenie, które w przededniu jego śmierci pozostało w sercu istoty, co była niegdyś źródłem najczulszych uczuć w jego domu!...
Naszedł go nagły poryw energii; wyskoczył z łóżka, zdecydowany stanowczo działać. „Przed wieczorem będzie wszystko skończone. Gdzie to zrobię?“ Przyszły mu na myśl zamknięte pokoje stryja Demetria. Nie miał jeszcze stanowczo obmyślonego planu; ale miał świadomość i pewność tego, że w ciągu dnia przedstawi mu się sposób sam z siebie, nagłem natchnieniem, które mu zmuszony będzie stać się posłusznym.
Kiedy się ubierał, myśl jego ciągle była zajęta odpowiedniem przygotowaniem ciała swego do grobu. Występował u niego ten rodzaj próżności pogrzebowej, którą zauważyć można u niektórych skazańców i niektórych samobójców. I przejął go żal jakiś, że umrzeć mu przyjdzie w tem małem, nieznanem miasteczku, w głębi dzikiej, zapadłej prowincji, zdala od swych przyjaciół, którzy może długo jeszcze nic nie będą wiedzieli o jego śmierci. Jeśli natomiast rzecz ta stałaby się w Rzymie, w wielkiem mieście, gdzie był tak dobrze znany, przyjaciele opłakiwaliby go, nadaliby niezawodnie tragicznej tajemnicy przystrój poetyczny. I ponownie usiłował wyobrazić sobie to wszystko, co nastąpiłoby po jego śmierci; swoją pozycyę na łóżku w pokoju, który był świadkiem jego miłości; głębokie wzruszenie dusz młodzieńczych, dusz bratnich, na widok trupa pogrążonego w śmiertelnym spokoju; rozmowy czuwających u zwłok przy blasku świec jarzących; trumnę pokrytą wieńcami, za którą szedłby cały tłum milczącej młodzieży; słowa pożegnania, wypowiedziane przez poetę, Stefana Gondi; „Chciał umrzeć, ponieważ nie mógł uczynić swego życia takiem jak je wymarzył“ a potem boleść, rozpacz Hipolity...
Hipolita!... Gdzież ona teraz? Czego doznaje? Co robi?
„Nie — myślał — moje przeczucie nie myliło mnie!“ I widział w imaginacyi ruch kochanki, kiedy zapuszczała czarną woalkę na twarz po ostatnim pocałunku; przebiegał w myśli drobne fakty finalne. Jednej jednakże rzeczy nie mógł sobie wytłumaczyć, to zgodzenia się niemal absolutnego swej duszy na rezygnacyę konieczną i definitywna, którą go pozbawiała tej kobiety, tak niedawno jeszcze będącej przedmiotem tylu marzeń i tylu zachwytów. Dlaczego po gorączkach i udręczeniach pierwszych dni, nadzieja opuszczała go po trosze? Dlaczego popadł w smutną pewność, że wszelki wysiłek byłby daremnym, by wskrzesić tę wielką rzecz zamarłą a tak niesłychanie odległą, ich miłość? Dlaczego cała ta przeszłość z taką łatwością oderwała się od niego, że w tych ostatnich dniach, pod wpływem tortur najświeższej daty, zaledwie odczuł kilka jej drgnień, jasno występujących w świadomości?
Hipolita! Gdzie ona teraz? Czego doznawała? Co robiła? Na jakie widoki otwarte były jej oczy? Jakie słowa, jakie stosunki oddziaływają na nią i jakie budzą w niej niepokój? Jaki był powód, że od dwu tygodni nie znalazła sposobności przesłania mu jakiejśkolwiek o sobie wieści, mniej czczej i mniej zwięzłej nad cztery, czy pięć telegramów, wysłanych z coraz to innych miejscowości?
„Być może, że ulega już żądzom innego mężczyzny. Ów szwagier, o którym wspominała przy każdej sposobności...“ I okropna myśl, którą mu podszeptywało dawne nawyknienie posądzania, przejęła go jak w najczarniejszych chwilach dawnych czasów. Burza wspomnień gorzkich podniosła się w jego sercu. Przechylony na tym samym balkonie, na którym pierwszego wieczoru, pośród zapachu kwiatów, w męczarniach świeżego jeszcze żalu, wzywał imienia ukochanej, przeżył w jednej sekundzie wszystkie nieszczęścia dwu lat minionych. I wydało mu się, że w tym przepychu majowego poranku ujawnia się obecne szczęście nieznanego rywala i dobiega aż do niego echem.