Trzej muszkieterowie (Dumas, 1927)/Tom II/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Trzej muszkieterowie
Wydawca Biblioteka Rodzinna
Data wyd. 1927
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Trois Mousquetaires
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X
TAJEMNICA MILADY

Zamiast udać się za Katty, która go błagała, ażeby do niej wstąpił, d‘Artagnan wyszedł z pałacu, a uczynił to dla dwóch powodów: po pierwsze unikał w ten sposób wymówek, oskarżeń i żalów biednej dziewczyny; po drugie pragnął sam pozostać, pragnął wejść w siebie, zajrzeć w głąb własnego serca i zastanowić się nad tą kobietą, która stanęła mu na drodze życia.
Wszelako najjaśniejszem w tej sprawie było, że d‘Artagnan kocha szalenie, a ona nie kocha go wcale.
Przez chwilę zdawało mu się, iż najlepiej uczyni, gdy wróci do domu i napisze do milady list długi, w którym wyzna, że on i de Wardes to dotąd jedna i ta sama osoba i że z tego powodu nie może się podjąć zabicia hrabiego, ażeby nie dopuścić się samobójstwa.
Lecz i w nim także siedział demon zemsty dzikiej; pragnął posiadać koniecznie tą kobietę pod własnem swojem imieniem, a że ten sposób zemsty, wydawał mu się nad wyraz słodki, nie chciał go się wyrzec.
Chodził dokoła placu Królewskiego, spoglądając co chwila w okna apartamentów milady, w których przez żaluzje błyszczało światło; widocznie piękna pani nie śpieszyła się tak do sypialni, jak za pierwszym razem...
Nakoniec pałac cały pogrążył się w ciemnościach; razem ze światłem znikła ostatnia wątpliwość z serca d‘Artagnana, przypomniał sobie szczegóły nocy ostatniej i z sercem webranem, z głową rozpaloną, powrócił do pałacu i wbiegł do pokoiku Katty.
Dziewczyna, jak trup, blada, drżąc całem ciałem, pragnęła zatrzymać kochanka; lecz milady stała na czatach i posłyszawszy hałas, drzwi otworzyła.
Odbyło się to z bezwstydem i czelnością niepojętą; d‘Artagnan nie wierzył uszom swoim i oczom.
— Wchodź prędzej — rzekła.
Zdawało mu się, że cała ta intryga jest złudzeniem sennej wyobraźni, nie zaś rzeczywistością dotykalną.
Pomimo to rzucił się ku milady, ulegając pociągowi niewytłumaczonemu, jak żelazo pod działaniem magnesu.
Drzwi się za nimi zamknęły. Teraz Katty rzuciła się na tę zaporę.
Zazdrość, gniew szalony, duma obrażona, wszystkie namiętności w sercu kobiety kochającej bez nadziei, popychały ją do odkrycia prawdy... Pomyślała jednak, że zgubi się sama, wyjawiwszy, iż pomagała do mistyfikacji i że zdradzała panią... a nadewszystko d‘Artagnan stracony będzie dla niej bezpowrotnie.
Ostatni ten wzgląd skłonił ją do milczenia, do tego jeszcze poświęcenia ostatniego.
D‘Artagnan zaś znalazł się u szczytu pragnień: nie był to już rywal nienawistny, kochany i przyjmowany w jego osobie, lecz on sam, odbierający dowody miłości.
Głos wewnętrzny odzywał się wprawdzie w głębi serca, że jest on narzędziem zemsty jedynie, narzędziem, które głaskano z potrzeby, zanim śmierć zada wrogowi; lecz duma, miłość własna, szaleństwo jakieś kazały milczeć instynktom ostrzegawczym.
Nadomiar gaskończyk nasz zarozumiały i zaufany w sobie, porównywał się hrabiną de Wardes i zapytywał w duchu, dlaczegóż i on nie mógłby być kochany pod własnem nazwiskiem?
Oddał się też cały wrażeniom chwili obecnej. Milady przestała być dla niego kobietą o uczuciach zgubnych, niegodziwych, które przed chwilą przerażały go okrutnie; widział w niej jedynie kochankę czułą, namiętną, oddającą się bez wyrachowania uczuciu, jakie zdawała się podzielać. Upłynęły tak dwie godziny.
Powoli uspokoili się, a milady, która nie miała powodu do uniesień, jak d‘Artagnan, pierwsza wróciła do rzeczywistości i zapytała młodzieńca, czy poczynił już przygotowania do pojedynku jutrzejszego, czy postarał się wynaleźć przyczynę, któraby koniecznie sprowadziła spotkanie pomiędzy nim i hrabią de Wardes.
Lecz d‘Artagnan myślał zupełnie o czem innem; zapomniał się, jak głupiec jaki, i odpowiedział naiwnie, iż zapóźno już było, gdy wyszedł wieczorem od milady do wyzwania na szpady.
Obojętność, jaką okazał dla głównego celu milady, przeraziła ją niezmiernie. Nie ustawała więc w podżeganiach i zapytaniach.
Wtedy d‘Artagnan, który nie brał nigdy na serjo tego pojedynku niemożliwego, postarał się zwrócić rozmowę na inny przedmiot, lecz mu się to nie powiodło.
Milady z żelazną wytrwałością wracała ciągle do swego założenia.
D‘Artagnan sądził, że będzie bardzo sprytny i przebiegły, gdy doradzi milady odstąpić od zamiaru zemsty i przebaczyć zupełnie hrabiemu de Wardes. Na samą o tem wzmiankę, młoda kobieta trząść się zaczęła i odsunęła się od niego.
— Czyżbyś się bał, kochany d‘Artagnanie?... — rzekła głosem cierpkim i drwiącym, który dziwnie zabrzmiał w ciemności.
— Nie myślisz tego, co mówisz, duszo moja droga!... — odrzekł d‘Artagnan — a gdyby wypadkiem hrabia de Wardes nie był tyle winnym, jak sądzisz?
— W każdym razie — rzekła milady poważnie — znieważył mnie i przez to samo zasłużył na śmierć.
— Więc umrze, kiedyś go na śmierć skazała!... — mówił d‘Artagnan serjo, tak że milady znów uwierzyła w poświęcenie prawdziwe.
Zaraz też przysunęła się do niego. Nie możemy zaręczyć, jak długą ta noc wydała się milady; lecz d‘Artagnan myślał, że najwyżej parę chwil był u niej, gdy dzień zaświtał przez szpary okiennic i powoli rozjaśnił bladem światłem całą alkowę.
Wtedy milady, widząc, że d‘Artagnan zamierza odejść, przypomniała mu obietnicę pomszczenia jej i zabicia hrabiego de Wardes.
— Gotów jestem to uczynić — rzekł d‘Artagnan — lecz chciałbym być jeszcze pewnym jednej rzeczy?
— Czego?... — zapytała milady.
— Czy mnie kochasz, najdroższa?...
— Zdaje się, że dałam ci dowody...
— O tak, należę też do ciebie duszą i ciałem!...
— Dziękuję, mój drogi i zacny kochanku!... lecz, jak ja dowiodłam ci miłości mojej, tak i ty mi swojej dowiedziesz, nieprawdaż?
— Z pewnością. Ale ponieważ kochasz mnie, jak sama powiadasz, czy nie boisz się o mnie choć trochę?
— Czegóżbym się miała bać?
— Wszak mogę zostać raniony niebezpiecznie, nawet zabity...
— Niepodobna — rzekła milady — tyś taki waleczny, władasz szpadą tak znakomicie.
— Czyż nie wolałabyś — ciągnął d‘Artagnan — użyć innego sposobu zemsty, któryby uczynił spotkanie niepotrzebnem?
Milady patrzała na kochanka w milczeniu: blade światło poranku nadawało jej oczom wyraz dziki i straszny.
— Widzę, że obecnie straciłeś już ochotę do walki — rzekła.
— Nie waham się wcale, lecz żałuję szczerze hrabiego de Wardes, odkąd wiem, że kochać go przestałaś... zdaje mi się, iż utrata miłości twojej jest karą dość okrutną, i nie potrzeba mu innej obmyślać...
— Kto ci powiedział, że go kochałam? — zapytała milady.
— Bez wielkiej zarozumiałości, mogę wierzyć, że kochasz obecnie innego, — powiedział młodzieniec tonem pieszczotliwym — a powtarzam ci, hrabia mnie bardzo interesuje.
— On ciebie obchodzi?
— Tak, mnie...
— A toż dlaczego znów?
— Bo ja jeden tylko wiem...
— Co wiesz?
— Że on biedny nie zawinił tak bardzo, jak go posądzasz i jak się może wydawać.
— Doprawdy! — zawołała milady niespokojnie — wytłumacz się, bo nie rozumiem wcale, co chcesz powiedzieć.
I patrzała na d‘Artagnana, który ją trzymał w objęciu, a w jasnych jej oczach migały błyskawice.
— Jestem człowiekiem uczciwym — zaczął d‘Artagnan, zdecydowany raz już skończyć — i odtąd miłość twoja do mnie należy i pewny jestem jej zupełnie... bo do mnie ona należy, wszak prawda?
— Cała, caluteńka!... ale mów dalej...
— Otóż szczęście mnie przekształciło zupełnie, wyznanie pewne mi cięży.
— Wyznanie?...
— Gdybym wątpił o twojej miłości, nigdybym się nie ośmielił; lecz ty mnie kochasz, moja najpiękniejsza? kochasz, powtórz mi raz jeszcze?
— Ależ kocham, kocham!
— Gdybym przez zbytek uczucia zawinił względem ciebie, czybyś mi przebaczyła?
— Może!
D‘Artagnan próbował z najsłodszym, na jaki mógł zdobyć się, uśmiechem, zbliżył usta do ust milady, lecz go odepchnęła.
— Chcę usłyszeć wyznanie — rzekła, blednąc — muszę wiedzieć o wszystkiem.
— Oznaczyłaś schadzkę hrabiemu de Wardes zaszłego czwartku w tym samym pokoju, nieprawdaż?
— Ja?... wcale nie — rzekła milady głosem obojętnym i, nie zmieniwszy się na twarzy, tak że gdyby d‘Artagnan nie miał dowodów dotykalnych, byłby się zachwiał w swojem przekonaniu.
— Nie kłam, śliczny aniołku — rzekł ze śmiechem, na nic się to nie przyda.
— Dlaczego? powiedz-że nakoniec, umieram z ciekawości!...
— O! uspokój się najdroższa, nie zawiniłaś względem mnie wcale, już ci przebaczyłem!
— Cóż dalej!
— De Wardes nie może się niczem pochwalić...
— Dlaczego? Opowiadałeś przecie o pierścionku...
— Ten pierścień, duszo moja, ja go posiadam. Hrabia de Wardes czwartkowy i d‘Artagnan dzisiejszy są jedną i tą samą osobą.
Niebaczny, spodziewał się, iż po tem wyznaniu, nastąpi zdziwienie, pomieszanie i zawstydzenie niejakie; następnie mały wybuch gniewu, zakończony łzami. Pomylił się bardzo i prędko się o tem przekonał.
Milady wyprostowała się blada i straszna i odepchnęła d‘Artagnana gwałtownem uderzeniem w piersi.
Rozwidniło się już zupełnie.
D‘Artagnan starał się powstrzymać ją i uchwycił ręką peniuar z cienkiego indyjskiego muślinu, błagając o przebaczenie; lecz ona wyrywała się gwałtownie, chcąc od niego uciec.
Cienki muślin rozdarł się i obnażył ramiona milady... Na jednem z tych ramion, okrągłych i białych jak kość słoniowa, d‘Artagnan, wzruszony niewymownie, spostrzegł i poznał kwiat lilji, oznakę niczem niezmazaną, wyciśniętą hańbiącą ręką kata.
— Wielki Boże! — wykrzyknął d‘Artagnan, puszczając peniuar i martwiejąc prawie z przerażenia.
Dosyć tego było dla milady, czuła się zdradzona tym jednym wykrzyknikiem d‘Artagnana.
Zapewne zobaczył!...
— Ten człowiek zna obecnie jej tajemnicę!... tajemnicę straszliwą, o której nikt w świecie nie wie... oprócz niego.
Odwróciła się, już nie, jak kobieta zła wściekle, lecz, jak zraniona pantera.
— A! nędzniku!... — rzekła — zdradziłeś mnie nikczemnie, a teraz znasz moją tajemnicę! Więc umrzesz!
Pobiegła do szkatułki ozdobnej, stojącej na toalecie, otworzyła ją drżącą ręką, wyjęła sztylet w złotej oprawie, z ostrzem cienko zakończonem i jednym skokiem rzuciła się na d‘Artagnana.
Pomimo znanej odwagi młodzieniec przeląkł się; przeląkł się twarzy zmienionej, oczu rozszerzonych okropnie, bladości śmiertelnej i ust, do krwi przygryzionych; cofnął się do ściany, jak gdyby ujrzał żmiję, pełzającą ku sobie... i ręką, zimnym potem oblaną, ujął za szpadę i z pochwy ją wyciągnął.
Milady, na nic nie zważając, darła się do niego i starała się ostrzem do gardła mu dostać, a szpadę wytrącić z ręki.
D‘Artagnan do tego nie dopuścił i końcem szpady mierzył raz w oczy, to piersi kobiety, a zasłaniając się w ten sposób, cofał się ku drzwiom pokoiku Katty.
Milady przez ten czas rzucała się na niego, jak wściekła, rycząc ze złości straszliwie.
Wyglądało to na pojedynek, to też d‘Artagnan odzyskiwał powoli krew zimną.
— Dobrze, piękna pani, doskonale! — mówił — lecz na Boga uspokój się, albo narysuję ci szpadą drugi kwiat lilji na pięknej twojej buzi...
— Podły! nikczemny! — syczała milady.
D‘Artagnan, szukając ciągle drzwi, trzymał się odpornie.
Słysząc wrzawę i hałas, jaki czynili, on, przewracając meble, ona, aby się dostać do niego, on zasłaniając się przed nią temiż meblami, Katty drzwi otworzyła. D‘Artagnan jednym skokiem wypadł z sypialni milady do pokoiku służącej, i, szybki jak błyskawica, zamknął drzwi za sobą, oparł się o nie całym ciężarem, a tymczasem Katty zasuwała rygle i zapory.
Wtedy milady próbowała wyważyć drzwi, zamykające jej drogę, lecz okazało się to nad siły kobiety. Gdy się przekonała nareszcie, że nic nie poradzi, biła ostrzem sztyletu w drzewo, aż koniec jego na drugą stronę przechodził.
Uderzeniom towarzyszyły przekleństwa straszne...
— Prędzej, Katty, prędzej — rzekł d‘Artagnan pół głosem, gdy już drzwi obwarowali — wyprowadź mnie z pałacu, bo, jeżeli zostawimy jej czas na opamiętanie, każe mnie zamordować lokajom.
— Nie możesz przecie wyjść — rzekła Katty — jesteś prawie bez ubrania...
— To prawda — odpowiedział, spostrzegłszy wtedy dopiero, w jakim się znajdował kostiumie, — to prawda; ubierz mnie, jak będziesz mogła, lecz śpieszmy się; czy pojmujesz, że tu idzie o życie!
Katty pojmowała aż nadto dobrze; odziała go też prędko w jakąś suknię kraciastą; wsadziła mu na głowę duży kapelusz z woalem i dała płaszcz szeroki; pantofle włożył na gołe nogi.
W takim stroju dobra dziewczyna pociągnęła go na schody. Czas już był wielki, milady bowiem na gwałt dzwoniła i rozbudziła całą służbę.
Odźwierny właśnie otworzył bramę i przepuścił d‘Artagnana w chwili, gdy milady nawpół naga, krzyczała z okna:
— Nie otwierać bramy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).