<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Trzy lata
Pochodzenie Nowele
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Три года
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.


W niedzielę Łaptiewowie poszli na wystawę obrazów. Wybrali się tam całym domem, po moskiewsku, z obiema dziewczynkami, z guwernantką i Kostią.
Łaptiew znał rodziny wszystkich znanych malarzy i nie opuszczał ani jednej wystawy. Czasem, w lecie, na letniem mieszkaniu on sam malował widoki i zdawało mu się, że ma dużo gustu i że gdyby się uczył, wyszedłby na zdolnego malarza. Za granicą, chodził niekiedy po antykwarniach i udając znawcę, oglądał widoki, wypowiadał swoje zdanie, kupował cośkolwiek, antykwaryusz ściągał z niego ile sam chciał i kupiony przedmiot leżał potem, zabity w skrzynce w wozowni, dopóki nie znikł niewiadomo gdzie. Lub też, zachodząc do sklepu z obrazami, długo i uważnie oglądał obrazy, bronzy, robił różne uwagi i nagle kupował jakąś ramkę, albo pudełko z marnego papieru. W domu miał obrazy olbrzymich rozmiarów, ale nędzne, dobre zaś źle były powieszone. Nieraz, zdarzało się, że drogo zapłacił za rzecz, która, jak się później okazało, była podrobioną. I rzecz dziwna, że nieśmiały zwykle w życiu, na wystawach obrazów był niezwykle śmiały i pewien siebie. Dlaczego?
Julia Siergiejewna patrzała na obrazy tak, jak jej mąż, przez lornetkę i dziwiła się, że ludzie na obrazach wyglądają jak żywi, a drzewa jak prawdziwe; nie rozumiała nic, wydawało jej się, że na wystawie dużo jest obrazów jednakowych i że cel sztuki zasadza się na tem, ażeby się nam, gdy patrzymy na obrazy, ludzie i przedmioty wydawały rzeczywistymi.
— Oto »las« Szyszkina — tłumaczył jej mąż. — On zawsze to samo maluje... A tutaj zwróć uwagę: takiego fioletowego śniegu nigdy niema w naturze... A ten malec ma lewą rękę krótszą od prawej.
Kiedy się wszyscy zmęczyli i Łaptiew poszedł szukać Kostię, aby jechać do domu, Julia zatrzymała się przód niewielkim widoczkiem i obojętnie patrzała na niego. Na pierwszym planie rzeczka, przez nią rzucony mostek, na brzegu rzeczki ścieżka, niknąca w ciemnej trawie, pole, potem na prawo kawałek lasu, przy nim ognisko; widocznie straż nocna. W dali dogorywa zorza wieczorna.
Julia wyobraziła sobie, że ona sama idzie przez mostek, potem po ścieżce coraz dalej i dalej, dokoła cicho, krzyczą chróściele, żarzy się ogień. I nagle wydało jej się, że te same obłoczki, które się rozciągnęły po czerwonej stronie nieba, i las i pole, widziała już dawno i nie jeden a wiele razy, poczuła się samotną i zapragnęła iść, iść i iść po ścieżynie; i tam, gdzie była zorza wieczorna, widać było odbicie czegoś nieziemskiego, wiecznego.
— Jak to jest pięknie malowane! — rzekła, dziwiąc się, że obrazek stał jej się nagle zrozumiałym. — Patrz, Alosza, czy widzisz, jak tu cicho?
Starała się wytłumaczyć dlaczego jej się ten obraz tak podoba, ale ani mąż, ani Kostia nie rozumieli jej. Patrzała na obraz ze smutnym uśmiechem i wzruszyło ją to, że inni nie widzieli w nim nic nadzwyczajnego; potem znów chodziła po salach i oglądała dzieła sztuki, chciała je rozumieć i już jej się nie zdawało, że na wystawie dużo jest jednakowych obrazów. Kiedy wróciwszy do domu, pierwszy raz zwróciła uwagę na wielki obraz wiszący w salonie, nad fortepianem, poczuła do niego wstręt i rzekła:
— Co za przyjemność mieć takie obrazy!
Później złote gzymsy, weneckie zwierciadła, tudzież obrazy w rodzaju tego, który wisiał nad fortepianem, a również dyskusye męża i Kostii o sztuce, budziły w niej uczucie nudy i złości, a czasem nawet nienawiści.
Życie płynęło zwykłym trybem, z dnia na dzień, nie obiecując nic szczególnego. Sezon teatrów skończył się, nadchodziła pora ciepła. Pogoda była wspaniała.
Pewnego razu Łaptiewowie wybrali się do sądu okręgowego posłuchać jak Kostia bronił kogoś z urzędu. Spóźnili się trochę i przyjechali do sądu, w chwili kiedy się rozpoczynało badanie świadków. Obwinionym był zwykły szeregowiec o kradzież z włamaniem. Między świadkami było dużo praczek; dowodziły, że podsądny bywał często u gospodyni, utrzymującej pralnię; w święto Podniesienia Krzyża św. przyszedł późno wieczorem prosić o pieniądze na wódkę, ale nikt mu ich nie dał; wtedy wyszedł i po godzinie wrócił z piwem i z miętowymi piernikami dla dziewcząt. Pili i śpiewali prawie do świtu, a gdy się rano opamiętali, zamek u wejścia na strych był wyłamany i z bielizny znikły trzy koszule męskie, spódnica i dwa prześcieradła. Kostia badał drwiąco każdą praczkę, czy ona w święto Podniesienia Krzyża św. nie piła również tego piwa, które przyniósł podsądny? Chciał widocznie udowodnić, że praczki same siebie okradły. Mówił bez najmniejszego wzruszenia, surowo patrząc na świadków.
Tłumaczył co to jest kradzież z włamaniem, a co zwykła kradzież. Mówił szczegółowo, przekonywująco, objawiał niezwykłą zdolność do mówienia długo, i poważnym głosem mówił o tem, co już dawno wszyscy wiedzą. I trudno było zrozumieć o co mu właściwie idzie. Z długiej jego mowy przewodniczący mógł tylko w następujący sposób wnioskować: »włamanie było, ale kradzieży nie było, bo praczki same przepiły bieliznę, a jeżeli była kradzież, to bez włamania«. Ale widocznie, mówił to właśnie, co było trzeba, gdyż mową jego przejęli się świadkowie i podobał się publiczności. Kiedy ogłoszono wyrok uniewinniający, Julia skinęła głową Kostii, a później mocno uścisnęła jego dłoń.
W maju Łaptiewowie wyjechali na letnie mieszkanie do Sokolnik. Julia była już w poważnym stanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.