Trzy zakłady/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy zakłady |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 16.3.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W dzielnicy Regent Park, pomiędzy starymi wytwornymi domami, zamieszkałymi przez bogatą arystokrację — stała niewielka willa, otoczona ogrodem. Okna jej były stale zamknięte, a story zasunięte. Wydawało się, że w willi tej nikt nie mieszka oprócz starego sługi, od czasu do czasu pojawiającego się na jej progu...
Nie dziwiło to nikogo... W dzielnicy tej sporo było domów, których właściciele przez dłuższy, lub krótszy czas bawili zazwyczaj poza Londynem.
O ile willa od strony ulicy czyniła wrażenie niezamieszkałej, o tyle inaczej wyglądała od strony ogrodu. Spoglądając w otwarte szeroko okna, nie trudno było dojść do wniosku, że zamieszkują ją ludzie wytworni. Od czterech lat mieszkał tu lord Lister, znany powszechnie jako John Raffles.
Lord Lister mieszkaj tu pod nazwiskiem lorda Aberdeen starego swego przyjaciela, który zmarł w Indiach. Ściany swej willi ozdobił cennymi obrazami i wiódł tryb życia bogatego arystokraty. Wraz z nim mieszkał w willi Charley Brand, jego sekretarz i przyjaciel.
Rzadko kiedy opuszczali oni willę podczas dnia. Zazwyczaj wychodzili późnym wieczorem, a wracali o świcie.
Tego wieczora lord Lister dyktował właśnie Brandowi jakiś list. Gdy skończył, zniknął w przyległym pokoju, a po chwili wrócił przebrany już we frak.
— Wychodzę, Charley — rzekł. — Obiecałem, że dziś wieczorem wpadnę do Tower Clubu.
— Czy mam czekać na twój powrót? — zapytał Charley.
— Nie czekaj, połóż się lepiej spać. Dobra noc!
Charley odprowadził swego przyjaciela aż do korytarza. Lord Lister zarzucił na ramiona wspaniałe futro i skinąwszy na przejeżdżającą taksówkę rzucił adres Tower-Clubu.
Był to jeden z najbardziej ekskluzywnych klubów w całej Anglii. Członkami jego mogli być tylko lordowie. Nawet baroneci nie mieli tam prawa wstępu.
Przybywszy do klubu, Raffles przywitał się uprzejmie z wszystkimi i usiadł na fotelu w pobliżu kominka. W jednej chwili zgromadziła się dokoła niego grupa osób. Potoczyła się natychmiast rozmowa na temat najnowszych ploteczek towarzyskich.
— Czy wiecie panowie, kogo spotkałem dzisiaj? — zapytał nagle młody lord Webster.
— Kogo?
— Niejakiego Baxtera, inspektora policji londyńskiej i szefa Scotland Yardu...
— Jest to największy idiota, jakiego znam — westchnął stary lord Turrington.
— Dlaczego jest pan tego zdania? — zapytał Raffles.
Odpowiedział mu chóralny wybuch śmiechu.
Lord Hammer i lord Suffolk śmieli się głośniej od innych.
— Był pan zbyt długo poza Londynem i dlatego nie zna jego wszystkich osobliwości — rzekł Turrington, zwracając się do Rafflesa. — Mimo to, nie czyta pan chyba wcale gazet, drogi Aberdeenie.
— Jakże to?... — odparł lord. — Czytuję pilnie gazety, ale niestety nie mogę podzielić pańskiego poglądu.
Stary Turrington zmarszczył brwi.
— Widzicie. Aberdeen, sprawa jest następująca: Od dziesięciu przeszło lat policja bez skutku stara się schwytać Johna Rafflesa... Otóż John Raffles po dziś dzień przebywa na wolności, dokonywa włamań i hasa sobie pod samym nosem policji. Od czasu do czasu gazety podają opisy dramatycznych zmagań się policji z tym nieuchwytnym złoczyńcą... Opisów tych dostarcza gazetom sam Raffles... W świetle tych artykułów, Baxter ukazuje nam się jako brutal i głupiec...
Zapanowało milczenie. Lord Aberdeen zaciągnął się dymem wonnego cygara, powiódł ironicznym spojrzeniem po zgromadzonych i rzekł:
— A zatem panowie jesteście zdania, że Baxter jest głupcem. Ja jednak jestem innego zdania. Dlaczego? Ot poprostu dlatego, że Raffles nie jest zwykłym przestępcą. Oświadczam, że z Rafflesem nikt nie da sobie rady... Gdyby więc uważać Baxtera za głupca tylko z tego powodu, że nie potrafi dać sobie rady z Rafflesem, należałoby wtedy w ten sposób określić wszystkich mieszkańców Londynu.
Wśród obecnych rozległ się szmer niezadowolenia.
— Bardzo przepraszam — odparł prezes Turrington — jesteśmy tutaj w towarzystwie, — hm... ludzi conajmniej inteligentnych... Jakże w tych warunkach może pan sobie pozwolić na tak, powiedzmy, śmiałe określenia.
Raffles uśmiechnął się, wyjął z ust cygaro i odparł spokojnie.
— Nie chcę bynajmniej twierdzić, że jesteśmy równie głupi, jak Baxter. Pod jednym tylko względem podobni jesteśmy do niego: mam tu na myśli stosunek jego do Rafflesa. Musimy sobie zdać sprawę z olbrzymiej indywidualności tego człowieka.
Proponuje wam zakład: lordowie Hammer i Suffolk... Oświadczam, że bez sforsowania zamków i bez włamania potrafię ogołocić wasze mieszkania. Obowiązuje się oczywiście dokonać tego w ciągu 24 godzin, a nie jestem przecież Rafflesem... A z panem, lordzie Turrington, gotów jestem założyć się, że w ciągu 8 dni skłonię pana, do wypłacenia mi poważnej sumy... Nie będzie pan oczywiście wiedział o tym, że sumę tę wypłaca pan mnie. Cóż pan na to?
Zdumieni lordowie zamilkli. Wszyscy spoglądali na lorda Aberdeena z niemym podziwem. Lord Suffolk, człowiek nie pozbawiony poczucia humoru odezwał się pierwszy:
— Wiele rzeczy widziałem w mym życiu, Aberdeen... Nie wyobrażam sobie jednak, abyście zdołali dostać się do mojego domu w Hampton bez mojej wiedzy i bez uciekania się do przemocy... To niemożliwe!
— Dokonam tego w ciągu dwudziestu czterech godzin, lordzie Suffolk — odparł Aberdeen z uśmiechem. — Czy przyjmie pan zakład?
— Uwaga, Suffolk... Możecie przegrać.
— Przyjmuję!
Raffles wstał i rzekł z uśmiechem.
— Biorę panów za świadków zakładu. Jeszcze raz powtarzam: w ciągu dwudziestu czterech godzin, a jest teraz godzina wpół do pierwszej — wejdę do mieszkania Suffolka i zabiorę mu jakikolwiek przedmiot, który następnie okażę w klubie jako dowód wykonania warunków zakładu. Obowiązuję się dokonać tego bez włamania i bez użycia wytrycha. Ja ze swej strony stawiam tysiąc funtów sterlingów. Ile pan stawia, Suffolk?
— Ile pan zechce — odparł Suffolk śmiejąc się. — Powiedzmy pięć tysięcy funtów.
Raffles wyciągnął z kieszeni książeczkę czekową, wypisał czek na tysiąc funtów i wręczył go wiceprezesowi klubu, lordowi Pearsonowi.
— Załatwione...
Suffolk ze swej strony wręczył prezesowi czek na 5 tysięcy funtów.
Lord Hammer z rozbawieniem śledził przebieg tej sceny.
— Teraz na mnie kolej, Aberdeen... I ja również przyjmuję zakład, na tych samych warunkach. Czy to panu odpowiada?
Raffles zgodził się niezwłocznie. Wypełnione czeki złożono do rąk lorda Pearsona.
— A pan, lordzie Turrington? — rzucił pytanie Suffolk. — Niechże i pan weźmie udział w zabawie.
— Zgoda, również przyjmuję zakład!...
Wśród obecnych zapanowało niezwykłe ożywienie. Posypały się zakłady. Ogólna ich suma wyniosła przeciwko Rafflesowi 42.000 funtów, sumie tej Raffles przeciwstawił 4000 funtów. Uśmiechał się przy tym z taką pewnością siebie, że lordowie odnieśli wrażenie, iż wierzy w swoje zwycięstwo.
— Nie wolno wam zapominać panowie o jednej rzeczy — rzekł wreszcie. — Jeżeli wygram, będziecie panowie musieli przyznać, że jesteście jeszcze większymi głupcami od Baxtera. Czy zgoda?
— Oczywiście — odparł Suffolk z uśmiechem. — Jeśli pan wygra, sam nadam sobie odpowiedni przydomek. — Jeśli zaś pan przegra, wynajdziemy dla pana odpowiedni „pseudonim“. Będzie pan honorowym głupcem naszego klubu. Zgoda?!
— Bardzo chętnie — rzekł Raffles. — Wyjaśniliśmy wszystko. Pozostaje nam tylko napić się szampana!
Przerwane rozmowy potoczyły się znów swoją koleją. Około godziny drugiej Raffles wstał i pod pretekstem zmęczenia pożegnał obecnych.
— Idąc za przykładem Rafflesa, powinien pan zawiadomić o wszystkim inspektora Baxtera — rzucił mu na pożegnanie z uśmiechem lord Hammer.
— A dlaczego nie? — odparł spokojnie Raffles. — Będzie to z pewnością najłatwiejszą część mojego zadania.
Zadowolony z nowej przygody opuścił klub. W duszy pewien był, że w najbliższym czasie zainkasuje 52 tysiące funtów.