Trzydzieści morgów/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzydzieści morgów |
Wydawca | Wydawnictwo imienia Mieczysława Brzezińskiego |
Data wyd. | 1912 |
Druk | F. Wyszyński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Życie takie trwało pół roku.
Bartek pracował w roli niedbale, byle zbyć robotę, jakby na cudzem, zawsze chodził ze spuszczoną głową i do kościoła nie zaglądał nigdy.
Jagna miała ciągle zmartwienie z Aplasem i ciągły strach, aby ten nie wydał wszystkiego przed sądem.
Gospodarka więc nie szła tak dobrze, jak powinna, a przy tem dług u żyda rósł i rósł, jak kartofle na gnoju.
Pewnego razu, tak jakoś przy końcu jesieni, siedziała sobie Jagna przy otwartem oknie, czesała len i wyglądała na drogę wiejską, ocienioną przed słońcem wierzbami.
Na końcu drogi pokazał się jakiś człowiek, ubrany w długą sukmanę, z węzełkiem w ręku. Daleko było, więc nie rozeznawała jego twarzy.
Człowiek wszedł do wsi i przybliżał się coraz bardziej. Jagna przypatrywała mu się bystro, sama nie wiedząc, dlaczego, i poznała Jędrka, siostrzeńca starego Tomasza, prawowitego właściciela gruntu, który teraz na mocy podrobionego testamentu ona zajmuje.
Jędrek wracał z wojska. Odsłużył swoje i oto przychodzi do domu. Szynelek na nim stary i czapka wojskowa z żółtym numerem i czerwone epolety na ramionach.
Idzie wprost do zagrody swojego wuja.
Ładny to chłopak, smagły, zgrabny, ze ściągłą twarzą i wesołem spojrzeniem.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — przemówił pierwszy.
— Na wieki wieków — odpowiedziała Jagna.
— No, jak się macie? — mówił dalej Jędrek. — Cóż, poznajecie mnie?
Jagna uśmiecha się do niego, i prosi, aby wszedł dalej i wypytuje go, gdzie służył, czy mu było dobrze.
— Ale gdzie to stary? — zapytuje Jędrek.
— Jaki stary? — pyta Jagna.
— No, Tomasz, wuj. Pewno w polu.
— A juści, w polu! Nie w polu, jeno w ziemi leży.
Jędrek aż podniósł się na tę wieść.
— Co wy gadacie? — zawołał — czyżby umarł?
Jagna przybrała twarz smutną.
— A umarł — rzekła. Będzie już temu blizko dwa lata. Chorował bez dwa miesiące i nie powstał już z tej choroby.
Jędrek spuścił smutno głowę na dół.
— A ja nic nie wiedziałem. Myślałem, że go zastanę i powitam.
Nie mówili nic przez czas jakiś.
Wreszcie Jagna sama pierwsza zaczęła mówić, aby dowiedział się, czyj jest grunt, na który sobie wiele lat ostrzył zęby.
Zaczęła od choroby.
— Bardzo go w sobie bolało — opowiadała — krzyczał i stękał okrutnie. Nieraz to w domu i trudno było usiedzieć. Czasem nad ranem to już nie stękał, ale tak jęczał po cichu. Mój dochodzi do niego, a on powiada: „mój Bartku, na mnie już przyszła moja godzina, ja wieczora nie dociągnę. Załóżże duchem konie — weź dziesięciorublowy papierek w szmatkę i skocz po rejenta do miasteczka“.
Jędrek poruszył się na siedzeniu i w oczach błysnął mu ogień.
— Do rejenta? — zapytał.
— A juści. Powiada: „chcę zrobić testament, śpiesz się jeno, aby mnie nie zadusiło, nim wrócisz“.
— I nie zadusiło? — spytał Jędrek.
— Dusiło go, dusiło, ale jeszcze żył trochę za południe.
— I spisał testament?
— A juści.
— No, i zapisał też wam co?
— A zapisał.
— I co?
— Co? wszystko.
Znowu Jędrek podniósł się z krzesła na tę wiadomość.
— Co! — krzyknął — wam wszystko? A mnie co?
— A nic.
— Nic!! nic?!
— No, no, zobaczymy — rzekł. — Testament musi być u rejenta, to się zobaczy.
— Juści — odrzekła Jagna krótko.
— Ale to jest w tem coś — mówił Jędrek. Ja przecie i Maciek to jesteśmy najbliższa jego rodzina. To nie może być, żeby nas pominął. Zły na nas nie był, krzywdy do nas nie chował. A nieraz słyszałem, jak mówił i nam i nieboszczce matce: „chłopakom grunt zostawię“. To się wyklaruje. Ja się oszukać nie dam. No! no! Mnie w pole nie wyprowadzi.
I mówił jeszcze dalej, patrząc na Jagnę.
Ta nie odzywała się wcale, czesała sobie spokojnie len dalej i wyglądała przez okno na drogę.
Jędrek ciągle jeszcze miał nadzieję, że Jagna nie mówi prawdy.
— Słyszysz, Jagna — mówił, siląc się na łagodność — toć że to nie może być, żeby wam wszystko zapisał, a mnie nic. Przecie wy nie krewna jego żadna, jeno wychowanica. Może wam sześć morgów zapisał? powiedzcie prawdę, boć prawda się nie ukryje. Ja wam nie będę sprzeczny. No, powiedzcie, jak było?!
— Co sobie będę gębę psuć — odrzekła hardo Jagna. Powiedziałam raz, że wszystko mi zapisał.
Jędrek zaczął chodzić po pokoju.
— To nie może być, to nie może być — gadał jakby do siebie. Ja jutro zaraz pójdę do rejenta.
— A idź — odparła mu krótko Jagna.
Chodził jeszcze trochę po izbie, wreszcie widząc, że Jagna niechętnie go przyjmuje, zabrał się do odejścia.
— No, do zobaczenia — rzekł, biorąc za klamkę. Zobaczymy się jeszcze.
— Ostańcie z Bogiem — odrzekła Jagna.
Wyszedł.
Jagna pozostała sama. Westchnęła ciężko. Czuła, że przybyło jej niemało kłopotu i zmartwienia.