Tylko grajek/Tom I/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tylko grajek |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Karol Bernstejn |
Data wyd. | 1858 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennéj |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Fryderyk Henryk Lewestam |
Tytuł orygin. | Kun en Spillemand |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Ostateczności są jakby okrąg koła: tam właśnie gdzie najwięcej rozchodzą się z sobą, znowu zbliżają się do siebie. Dopiero nad grobem drogiej nam osoby najszczerzej wierzymy w nieśmiertelność.
Właśnie teraz, kiedy rzeczywistość wszystkie przerywała marzenia i nadzieje Krystyana, wzmogło się najbardziej jego ku nim zaufanie. Po głowie jego roiły się postacie owych artystów, o których opowiadał mu hrabia w czasie noclegu na kępie.
Dwie tylko książki przeczytał tej zimy: Stary Testament i Alberta Juliusza; ale obie były dla niego wyrazem nieomylnej prawdy, a w obudwóch walka i przeciwności stale wieńczyły się najwyższem szczęściem. Albert Juliusz znalazł to szczęście na skalistej swojej wyspie; historye biblijne, które zresztą są zarazem słowem Bożem, zwiastowały mu tę samą pociechę. Pastuszek, biedny Dawid, został królem Izraelu, — Job odzyskał zdrowie i majątek, — niegodziwy Haman skończył na szubienicy, gdy tymczasem Esterę wraz z jej królewskim panem złota zdobiła korona.
— Prawdziwy geniusz zawsze utoruje sobie drogę! — powiedział hrabia. — Wielki Boże! — błagał Krystyan dzienną modlitwą — daj mi prawdziwy geniusz! Użyję go nie na co innego, jedynie na Twoję chwałę!
Całemi godzinami stawał w pogodne wieczory na pokładzie i pełen ufności przypatrywał się świecącym gwiazdom niebieskim. Astrologowie dawniej mniemali, że gwiazdy wywierają wpływ na nas ludzi żyjących pod niemi; dziś już ta wiara ustała i chyba tylko gwiazda na fraku podobną szczycić się może potęgą. Krystyan spodziewał się pomocy po obudwóch, po gwiazdach tam wysoko i po hrabim, na którego piersi tak samo świetnie iskrzyły się brylanty. Lecz niestety! żadna z tych dwóch nie dopisała mu!
Tak dumając pewnego wieczora siedział w ciemnej kajucie, a zdrzemnąwszy się, dziwnie wyraźny miał sen o pewnej osobie, którą już prawie zapomnieliśmy, lub o której zupełnie już nawet zapomnieli nasi czytelnicy: o matce Małgorzacie. Śniło się jemu, że go bierze za rękę i prowadzi przez ogromną pustynię, gdzie za każdym krokiem głębokie ukazywały się rozpadliny zagrażające im niebezpieczeństwem, aż nareszcie doszli do pięknego, kwitnącego ogrodu, gdzie wszystko było muzyką i szczęściem. Tutaj dała mu srebrne skrzypce, a gdy smyczkiem dotknął strun, odgłos ich zagłuszył wszystkie tysiączne instrumenta: silny ten dźwięk przebudził go, lecz taki sen oczywiście zlał na niego radość i pociechę, skoro ta, której obraz ostatniemi wypadkami zatarty już był w jego duszy, na nowo stanęła przed nim w postaci dobrego Anioła. Prawda, że nie dała mu pieniędzy, jak hrabia, ale za to inaczej, bo serdecznie ścisnęła jego rękę i życzliwie zajrzała mu w oczy. Z dziwnem tedy przejęciem w tej samej chwili, na schodach prowadzących do kajuty, usłyszał głos, zupełnie podobny do głosu matki Małgorzaty! Może już teraz przychodzi, jako potężna czarodziejka, poprowadzić go do sławy i szczęścia; radby wybiegł na jej spotkanie, ale nie była sama, bo jeden z majtków postępował za nią. Wchodząc, ten ostatni zapytał na głos, czyli tu kogo nie ma, — lecz dziwna bojaźń ścisnęła serce i usta Krystyana.
— Cóż masz mi do powiedzenia? — zapytał majtek.
— Od ciebie zależeć będzie — odpowiedziała — czy ciałem i duszą mam zginąć w wiekuistem potępieniu.
— Ty od razu, widzę, zostałaś świętą? — rzekł znów majtek z uśmiechem.
— Muszę ci wszystko powiedzieć, co mam na sercu! — odrzekła dziwnie przerywanym głosem. Krystyan słuchał z uwagą, bo był pewnym, że teraz mówić zechce o nim.
Nie potrzebujemy się bynajmniej odwracać od tej rozmowy; owszem posłuchajmy jej. Jeżeli w alei ogrodu widzimy ogromną, brzydką żabę, śliskiem ciałem swojem stanowiącą jakby jedność z ziemią, wówczas przejmuje nas obrzydzenie i mimowolnie unikamy widoku tego stworzenia; — jeżeli zaś ściga ją lub dręczy nieprzyjaciel, a ona biedna jednostajny swój wydaje okrzyk bolu i rozpaczy, wówczas jesteśmy wzruszeni, a wstręt ów zamienia się w litość.
O ileż silniejsze muszą być te dwie ostateczności tam, gdzie idzie o istotę do nas podobną! Nie odwracaj się tedy od niej, że ci jej nie pokazuję w gronie tańczących odalisk, pod cieniem drzew palmowych, nad brzegami spienionego Gangu! Nie odwracaj się, że ją widzisz w niskiej kajucie statku kupieckiego, nie zaś na świetnym dworze, w pałacu marmurowym. Tu występek na najniższym jest szczeblu, dlatego że udziałem jego jest ubóstwo; tu nie ujrzysz go w złotogłowiach i w jedwabiu, lecz w całej swojej nędzy, gdy jak bazyliszek, sam widząc własny obraz, pada rażony gromem. Widok ten ma cóś w sobie tragicznie wstrząsającego, kiedy natura ludzka spodlona niżej zwierząt, w zagubie swej jednak pojmuje, że stworzoną była na podobieństwo Boskie. Szczęśliwyś, jeżeli masz rodzinę, w gronie której nie postradałeś wstydu. Ona jej nie miała! Ileż jadu słodkie słówka mężczyzny wpuścić mogą w duszę kobiety, gdy namawiają ją do hańby! Gdybyś przed ośmnastą laty widział czternastoletnią, wysmukłą dziewczynę, z czystą wesołością w oczach, byłbyś pomyślał, że to Semela. — Tak jest! Semela czekała Jowisza w całym jego majestacie, jakoż kochanek przybył, — ale nie jak słońce co ogrzewa, lecz jak ogień co pali, i została popiołem w jego objęciach, mówi podanie. Obraz piękności przemienił się w ziemię i popiół.
Nie wierzymy już w upiory, nie wierzymy, żeby o północy duchy zmarłych w białych swych szatach nawiedzać mogły nas żyjących. Ale upiory te widujemy teraz w wielkich miastach, przy świetle księżyca, kiedy ostry wiatr dmie przez śniegi, a my coraz głębiej otulamy się płaszczem; widzimy bowiem wówczas istoty płci żeńskiej, ubrane w bieli, w lekkich wiosennych szatach, jak kiwając na nas przesuwają się ulicą. Zatrutą woń grobu zieją z siebie te postacie; nie wierzcie rumieńcom zdrowia na ich twarzy, malowane to głowy trupie, a uśmiech ich jest uśmiechem rozpaczy lub pijaństwa. One nie żyją, ale gorzej nie żyją od naszych umarłych, bo pochowały dusze, a ciała ich są dziś upiorami; podobne do wampirów szukają krwi ludzkiej na pożywienie, dlatego też czepiają się wyrzutków motłochu, pijanego człeka z pospólstwa, na widok którego mężczyzna nawet się wzdryga. Są to straszliwe i nieszczęśliwe duchy, co wraz ze świtem nie zstępują na powrót do grobu, — ale przychodzą jak sny i marzenia rozpaczy, jak mara siadają na piersi i śpiewają o wzgardzie ludzkiej, o lepszem życiu ziemskiem, a łzy spływają po malowanych policzkach, a chcąc się pozbyć marzeń, chwytają za kieliszek; więc poznaki jadu w następną noc, gdy się znowu ukażą, jeszcze wyraźniej wystąpią na ich czołach. — Ratuj mnie! dotąd jestem tylko w letargu, — chwilami czuję jeszcze, gdzie dusza moja żyje we mnie! — woła częstokroć niejedna z tych nieszczęśliwych, ale obecni uciekają przerażeni, jak gdyby słyszeli głos grobowy, a ona, na wpół umarła, nie ma już siły, by podnieść trumienne wieko potrzeb codziennych i ciężką ziemię grzechu, co ją przygniata.
— Ratuj mnie! — takie też były pierwsze wyrazy, które Krystyan z ust jej usłyszał w kajucie, z ust tej, którą uważał dotąd za szlachetnie urodzoną, za wielką damę, a którą my znamy jedną z owych nieszczęsnych mar nocnych. — Tonę! — zawołała; — nikt mnie nie szanuje! toż ja sama szanować się nie mogę! Ratuj mnie Jędrzeju! Rzetelnie podzieliłam się z tobą mojemi pieniędzmi! mam jeszcze czterdzieści talarów! Żeń się zemną! Wyrwij mnie z tej nędzy, zaprowadź w takie miejsce, gdzieby mnie nikt nie znał, gdzie nie będziesz miał zemnie wstydu! Będę pracowała dla ciebie, że aż krew tryskać będzie z paznokci! O! bierz mnie z sobą! za rok już może być za późno!
— Ciebieżbym miał zaprowadzić do moich starych rodziców? — spytał majtek.
— U nóg ich będę się wlokła, niech mnie biją, a cierpliwie zniosę wszystkie razy! Jużem stara, wiem o tem dobrze, już mam ze trzydzieści lat, ale to, o co cię proszę, jest prostem miłosierdziem! Jeśli ty nie uczynisz tego, to nikt już nie uczyni, a wtenczas nic mi nie pozostanie, tylko pić, aż głowa pęknie, a ja aż w końcu zapomnę, jakem się sama zgubiła! — Przytuliła się bliżej do brudnego majtka.
— Czy to te ważne rzeczy, któreś mi miała powiedzieć? — i odepchnął ją od siebie.
Te łzy, ten jęk połączony z wyrazami rozpaczy, przeszywały serce Krystyana; jedno marzenie więcej znikło z jego duszy, i widział teraz ciemną stronę rzeczywistego życia.
I znowu był sam jeden.
W kilka dni potem miano przerąbać lód w kanale. Majtek z Krystyanem głęboko wrąbywali się toporami w grubą skorupę, a duże bryły odlatywały po obu bokach. W lodzie było coś białego; majtek rozszerzył otwór i obaczył leżącą kobietę, ubraną w bieli, jakby na bal, z perłami na szyi, z kolczykami złotemi w uszach, ze złożonemi i mocno do piersi przyciśniętemi rękami: była to matka Małgorzata!
Krystyan nie mógł zapomnąć tego widzenia; było to zakończenie historyi owego wieczoru. Czegóż go najwięcej ojciec chrzestny uczył w ostatnich czasach, gdy razem jeszcze mieszkali w Swendborgu: — Oto bierz przyjemności póki możesz, żebyś na starość potem nie płakał, że nie masz żadnych grzechów! lepiej używać życia za wiele, aniżeli później w samotności wzdychać nad tem, że go się nie używało, póki było można! — Pojął teraz demoniczne znaczenie tych wyrazów, zwrócił się pacierzem do Boga i pomodlił się: — Ale nas zbaw ode złego!
Tego samego wieczoru, opuściwszy okręt, nieszczęśliwa rzuciła się w wodę między lody i statki. Pożar rozpaczy ugasiła w zimnej fali. Krystyan już nie pokładał nadziei w swych marzeniach. Wiedział teraz nieborak, że na świecie nie masz czarodziejek, tylko w książkach.