Tylko grajek/Tom II/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Tylko grajek
Podtytuł Powieść
Wydawca Karol Bernstejn
Data wyd. 1858
Druk Drukarnia Gazety Codziennéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł orygin. Kun en Spillemand
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




XIV.



Nazajutrz rano, gdy Naomi zeszła do śniadania, poeta uprzejmie podał jej rękę; pies jego podskakiwał do niej, łasząc się, a ona klepała go po głowie. Wszakże to wczorajsze szczekanie psa wybawiło ją z przykrego położenia i ułatwiło nową znajomość.
— Jest to poczciwe, oddane mi całkiem zwierzę — rzekł poeta — jeżeliby umarło przedemną, szczerzebym go żałował!
Kabryolet wjechał w tę samą uliczkę i zatrzymał się przed furtką do ogrodu. Była to wizyta ranna: ów młody lekarz, ziomek Naomi, o którym już wspomniał Kastelli; jakiś obcy towarzyszył mu, również Duńczyk, który pragnął zabrać znajomość z poetą. Był to hrabia, ten sam, którego Naomi nazywała swoim ojcem.
Lekarz posiadał to, co w ogóle charakteryzuje bardzo wielu Duńczyków; wiele wrażliwości na wszystko co nowe, w połączeniu z żywem przywiązaniem do własnego kraju, które zresztą niemałą w nim budziło tęsknotę. Szczególnie wielką miewał ochotę do porównań, a któreż miasto większą ku temu podaje sposobność od Wiednia? Mieszkańcy tej stolicy tyle dobrego i złego mają wspólnego z mieszkańcami Kopenhagi, że podobieństwo ich niezmiernie bije w oczy. Prater ze swemi huśtawkami i kuglarzami, podobny jest do zwierzyńca Kopenhagskiego — zamek Schönbrunn do Fredriksbergu, — św. Szczepan z wysoką swoją wieżą wprawdzie ma w sobie zupełnie coś odrębnego, ale doktorowi przypominał jednak Kościół Zbawienia, boć i tu wieża jest osobliwością, skoro naokoło niej ciągną się schody ślimacze, osłonione pozłacaną poręczą i prowadzące gościa aż do najwyższej kuli, gdzie stoi człowiek z miedzi z powiewającą chorągwią. Jeżeli z wieży św. Szczepana, mówił młody doktor, widok wychodzi na góry węgierskie, tedy z wieży Zbawienia widzieć można cały Sund i brzegi Szwecyi. Ze wszystkich obcych miast, które widział, Wiedeń najlepiej jemu się podobał, bo tu tak pełno wszędzie życzliwej gościnności, chociaż właśnie ta gościnność przypomina mu ciągle pożycie w własnem kółku domowem, młodą żonę i ukochaną córeczkę! Nie rzadko mu się zdarza, że łzy mu zachodzą do oczów, kiedy na ulicach Wiednia zobaczy małe dziewczątka w wieku jego córki; — właśnie tak też było dziś rano, gdy zatrzymywali się przy domku leśniczego. gdzie młoda dziewczyna i maleńka jej siostrzyczka pasły kozę, którą doją, ile razy który z przechodniów zażąda koziego mleka. Hrabia żartobliwie opowiadał o sentymentalności młodego doktora, jak nazywał tę jego skłonność do tęsknoty.
— Pan wcale nie wiesz, co to znaczy, mieć dzieci — rzekł lekarz — gdybyś pan miał taką córkę, jak ja, tobyś równie był sentymentalnym. Cały świat wesela otwierałby się wówczas przed panem. Jakaż rozkosz maluje się w uśmiechu dziecięcym! O gdybyś pan widział, jak wyciąga do mnie drobne swe rączęta! Gdybyś słyszał pierwsze słowa przez nią wymówione! O! życzyłbym panu takiej córeczki, jak moja!
Hrabia wlepił swe oczy w Naomi i rzekł potem poważnie i z mocnym akcentem: — Miałem córkę, ale umarła! — Zamilkł, a młody doktor był zafrasowany, gdyż wcale nie było jego zamiarem dotknąć hrabiego.
Rozmowa obracała się koło krótkiego pobytu hrabiego w Wiedniu i blizkiego odjazdu jego do Włoch, zkąd następnie chciał wracać przez Francyą.
Gdy się pożegnali, poeta odprowadził swoich gości przez ogród, a Naomi została w pokoju. Nic nie było naturalniejszego nad to, że powierzył jej ziomkom co wiedział, i jakim sposobem sam wpadł w tę awanturę. Doktor śmiał się, ale hrabia zamyślił się i milczał.
Poszli dalej łąką i zieloną doliną, rozciągającą się aż do stóp góry. Wzdłuż ogrodów w powabnych liniach wiła się wązka ścieżka.
Na tej samej ścieżce, w pół godziny później hrabia i Naomi przechadzali się razem, rozmawiając językiem ojczystym; wróble wesołym świegotem wtórowały im, kwiaty woniały rozkosznie, jak gdyby wszystko było spokojem i radością; ślimaki kąpały się w ciepłym blasku słonecznym.
— Naomi! — rzekł hrabia. — Jakżeż mogłaś zapomnieć się do tego stopnia? mnie przynieść wstyd, a na siebie samę największą sprowadzić hańbę?
— Już urodzenie moje poświęciło mnie na to! — odezwała się. — Można mnie ganić, ale dużo mam także na swoje usprawiedliwienie, gdyby takiego potrzeba. Całe istnienie moje jest grzechem młodości, a jakie nasienie, taki bywa owoc!
— Jakaż będzie twoja przyszłość? — zapytał.
— Ta sama, co tysiąca innych — odpowiedziała — życie, życia nie warte; alem przecież i ja żyła, chociażby tylko jednę dobę. Czułam się swobodną, nawet wtenczas, gdy najwięcej mnie dotknięto i dopiero w tej chwili wzrok pański wywiera na mnie wrażenie, co wiąże moję wolę. Świat nie widzi we mnie pańskiej córki, nawet i sam nie wierzysz, że nią jestem! tak jest, jam tylko obcą, której pan świadczyłeś niezasłużone dobrodziejstwa, a więc mogłeś wymagać, bym mu była posłuszną; alem ja nią nie była, więc cofasz się odemnie. Drogi nasze rozchodzą się. Każdy błąd, każdy grzech pociąga za sobą swoję karę, — niechże i ja dźwigam moję. O jedno tylko jeszcze dobrodziejstwo upraszam pana w dodatku do tych dawniejszych, — o to, żebyś udawał, iż mnie nie znasz!
Stanęli obok drzewa; głos doktora przywołał ich.
— O zdanie świata nie dbam! — rzekła Naomi — ale o pańskie, — tak jest! przed niem radabym stanąć tak samo, jak stoję przed własnem mem sumieniem!
— Idą! — rzekł hrabia, widząc zbliżających się poetę z doktorem.
— Sprzeczaliśmy się! — zawołała Naomi z uśmiechem na twarzy — pan hrabia mały ten kwiatek nazwał fijołkiem, a ja powiadam, że to tylko dzikie bratki! — i wskazała na kwiatek rosnący tuż pod trawką.
— W ogrodach — rzekł Kastelli — kwiatek ten dochodzi do rzadkiej piękności. Niemcy zowią go macochą[1], choć zaprawdę nie wiem, dlaczego, bo się natura wcale z nim jak macocha nie obeszła.
— Dziwna to rzecz — rzekła Naomi — że zawsze tylko mówią ludzie o złych macochach, a nigdy o ojczymach!
— Bo ich może jedyną wadą bywa zbyteczna słabość — rzekł hrabia.
Nie wiemy, czy i my powinniśmy go o słabość posądzić, ale jeżeli z domu poety lekkim skokiem przeniesiemy się w góry tyrolskie, gdzie młodzi parobcy z kwiatami na kapeluszach, na świeżem powietrzu rannem śpiewają piosnki o Andrzeju Hoferze, tedy w pięć dni zaledwie po opisanej dopiero rozmowie i spotkaniu się hrabiego z Naomi, ujrzemy w rzeczywistości przykład pobłażliwego i przebaczającego ojczyma.
Lekki powóz podróżny przejeżdża głównym traktem, na którym snują się konni i piesi; po raz pierwszy i po raz ostatni ludzie ci spotykają się na świecie, a jednak hrabia zmrużył oczy do spania. Przy boku jego siedzi młoda dama w kobiecym ubiorze podróżnym; mappa Włoch leży na jej kolanach, a obok, znany przewodnik Reichardta. Głęboko pod drogą pieni się szumiąca rzeka, obłoki jak płaty śniegu wiszą naokoło wysokiego szczytu góry, — młoda dama pogląda na dziką okolicę i poznajemy w niej Naomi. Myśli jej marzą o Włoszech, dlatego nie tyle zważa na teraźniejszą chwilę. Przed oczyma jej staje owa Fata Morgana rzeczywistości: Italia, święty przybytek sztuki i piękności, którego portykiem są Alpy, dla którego orzeł jest wróblem, gnieżdżącym się pod jego gzymsami; który podpierają pinie, jakby wysmukłe filary z wiecznie zielonym kapitelem. Tam jest ojczyzna melodyi, tam zimą nawet kwitną róże. Ziemia pod twoimi stopami uświęcona jest krwią mężów szlachetnych, marmurem z świątyń starożytnych. Kamień staje się duchem i ciałem, obrazem piękności, co upaja twoje myśli. Morze jest niebieskie, jak liść bławatku, przezroczyste jak kropla źródlana. Huryski, piękne jak w raju Mahometa, uśmiechają się do ciebie. Kraino tonów, ojczyzno kolorów: Italio! — Idźmy tam! śpiewał piewca Mignony[2], a tysiące serc żałośnem echem powtarzają te słowa dręczącej tęsknoty, która się nigdy im nie spełni!






  1. Bratki, po niemiecku Stiefmütterchen.Przyp. tłum.
  2. Znana piosnka Mignony w Wilhelmie Meistrze Goethego:

    „Kennst du das Land wo die Citronen blühen?
    ............
    Dahin! dahin
    Möcht ich mit dir, o mein Geliebter, ziehn!“

    Przyp. tłum.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Hans Christian Andersen.