Ułomności nasze narodowe i społeczne oraz środki ku sprostowaniu tychże

>>> Dane tekstu >>>
Autor Maksymilian Jackowski
Tytuł Ułomności nasze narodowe i społeczne oraz środki ku sprostowaniu tychże
Wydawca Nakładem księgarni Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami N  Kamieńskiego i Spółki w Poznaniu
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
UŁOMNOŚCI NASZE
NARODOWE I SPOŁECZNE
ORAZ
ŚRODKI
KU
SPROSTOWANIU TYCHŻE
PRZEZ
MAXYMILIANA JACKOWSKIEGO.

POZNAŃ.
NAKŁADEM KSIĘGARNI JANA KONSTANTEGO ŻUPAŃSKIEGO.
1870.
Przedmowa.

Obecne wypadki wojenne, które zajęły umysły i zwróciły je ku zachodowi, niemniéj téż wpłynęły na publikacyą niniejszego dziełka, które już w sierpniu b. r. miało być wydane. Kiedy atoli nad wszelkie przypuszczenia wojna się przedłuża, a przeciągłe echo jéj wrzawy rychłego nie zapowiada końca, nie należy przeto tym, którzy, acz słusznie zainteresowani, zdala jednak téj krwawéj przypatrują się scenie, nietylko nie poświęcać jéj całéj uwagi, ni téż nie zapominać o sprawach krajowych, ale nadto jest ich obowiązkiem usilnego dokładać starania, ażeby powstrzymane działy pracy poruszyć a wyrzucone z torów w naturalne wprowadzić koleje. Tém otóż przekonaniem powodowany postanowiłem, bez względu na wojenną atmosferę, rozbierać rozpoczęty w „Rzucie oka” przedmiot.
Naród żyje nie zewnętrznym kształtem, którym objawia swój byt, ale ideą, która nim porusza, a która dla ciała politycznego jest tém, czém dusza dla ciała człowieka. Lubo organizm człowieka ma wiele podobieństwa do organizmu narodu, to jednakże między warunkami żywota pierwszego a warunkami żywota drugiego ta zachodzi różnica, że dusza człowieka po pewnym przeciągu czasu opuszcza ciało według niezłomnych, przez Boga ustanowionych praw, gdy co do życia narodu prawa te są w całéj rozciągłości zależne od dochowania wierności objawionéj idei, którą ucieleśnić jest narodu posłannictwem; im przeto naród jest więcéj wiernym swéj idei, tém dłużéj żyje i odwrotnie, albowiem ma on niespożytą siłę, którą z samego siebie czerpać winien dla przedłużenia swego żywota. Nauki, sztuki, przemysł, rolnictwo, — słowem, — cywilizacya, nie są zdolne zachować narodu od śmierci, jeżeli ten odstąpi od swéj idei, albowiem wszystko to, co ręka ludzka stworzyła i wzniosła, ręka téż ludzka obalić może i zburzyć. Widzimy, że najpotężniejsze starożytności narody, których świetnéj cywilizacyi ruiny po dzisiajsze zdumiewają czasy, upadły, gdy od swéj odbiegły idei, a wszelkie wysilenia materyalne nie zdołały ich zachować przed zniszczeniem czasu, który je rozłożył i strawił.
Jak narody nie powstały z przebiegu wypadków, ale są powołane do życia przez Boga, tak téż swych znamion czyli narodowości nie są mocne samowolnie zmieniać, albowiem to, co im jest nadane z góry, święcie przechowywać powinny a świętokradzką ręką zdzierać im tego nie wolno. Lubo są epoki w życiu narodów, w których puls ich pierwiastka słabnąć zaczyna, to jednakże rozpaczać, ani powątpiewać o jego życiu się nie godzi, odżyje on i nabierze siły, jeżeli tylko naród zwróci się ku swéj idei.
Szczęśliwy ten naród, który pomimo upadku ma dosyć bystrości, aby wynalazł punkt, w którym przeniewierzył się swéj idei; który ma dosyć mocy, aby ugiął przed nią kolano, przyznał się do przeniewierstwa, poznał swe błędy i ślubował jéj wierność; — takiemu narodowi jeszcze się przyszłość uśmiecha.
Jeżeli śledzić będziemy sprawy narodu naszego od czasu, gdy ku upadkowi chylić się począł, aż do dni dzisiejszych i nie spuścimy z oka téj ważnéj okoliczności, że pomimo materyalnych wysileń z każdą chwilą jak społeczna, tak i narodowa strona coraz głębiéj zapada, to musimy do tego przyjść przekonania, że dusza narodu, — jego idea, — nie znalazła w nim należytego wcielenia, że błędy jego bez wątpienia podkopały ją i zwichnęły.
Z tego oto punktu zapatrując się na życie naszego narodu i jego sprawy, nie mogę dłużéj przyglądać się obojętnie jego niedoli lub téż w różowych kolorach wyobrażać sobie jego przyszłości, ale, mając przed oczyma rzeczywisty jego obraz, powinienem w imię prawdy wskazać narodowi te słaby jego strony, których on nie widzi, czy téż widzieć nie chce, zaprowadzić go na wyżynę zwichnięcia idei, przekonać go naocznie, jak z chwilą tegoż zwichnięcia sprawa narodu na spadzistości stanęła, jak w miarę pochylania się idei i sprawa narodu ku upadkowi się skłaniała. Do kroku tego zniewala mnie prosty obywatelski obowiązek, który mi nakazuje, gdy widzę grożące narodowi niebezpieczeństwo, ostrzegać go, budzić go i podawać mu środki ratowania się tak długo, dopóki się nie podniesie, nie zwróci ku swéj idei, która mu doda sił do zwalczenia wewnętrznych i zewnętrznych przeciwności.
Gdy kończę moję pracę, zbliża się już „Gwiazdka,” z któréj to okoliczności życzę staropolskim obyczajem z duszy i serca całemu narodowi naszemu: Oby ta gwiazda! która przyświecała nad ubogą stajenką w Betleem nowonarodzonemu dzieciątku Jezus, która była zarazem jutrzenką Chrześciańskiego światłą i całéj ludzkości zbawienia, oby rozjaśniła swemi promieniami nasze umysły i rozgrzała nasze serca! oby oświeciła nasze drogi! któremiby cały naród kroczył w zgodzie ku urzeczywistnieniu wielkiéj swéj idei.

Pomarzanowice, d. 14 grudnia 1870.
Autor.
Przedstawiwszy w niedawno temu wydanéj książeczce „Rzut oka etc.” niedomagania spółeczeństwa naszego, wskazałem organizacyą jako środek zaradczy, który mieści w sobie wszystkie te warunki, jakie do wzmocnienia i wprowadzenia w regularny ruch ułomnego a skołatanego ustroju naszego społeczeństwa są konieczne. Z wszystkich pism polskich, które „Rzut oka etc.” krytycznie rozebrały, sam tylko „Tydzień” podniósł i poparł myśl organizacyi, inne zaś pisma przechodziły wprawdzie specyalnie poruszone sprawy, myśl jednakże główną, myśl organizacyi, pominęły milczeniem. Lubo milczenie bywa niekiedy wyrazem zgody, to w obecnym atoli przypadku zadowolnić mnie nie może, zwrócenie bowiem na myśl tę uwagi ogółu i wymiarkowanie jego zdania miałem głównie na celu. Nie wiem, gdzie i w czém rzeczywiście szukać mi należy przyczyny tego milczenia, czy w uznaniu, że myśli téj przeprowadzić i wykonać nie można, czy téż w pozostawieniu jéj późniejszemu, a tém głębszego rozważeniu. W domniemywaniu tém utwierdziły mnie poniekąd te pisma, które zakończyły recenzyą „Rzut oka etc.” zapowiedzią, że jeszcze raz do rozbioru jego powrócą; gdy atoli czwarty miesiąc już upływa, a zapowiedzi te nie ziszczają się dotąd, myśl zaś organizacyi zapomniana, w martwéj literze zamknięta ostatniém dogorywa tchnieniem, nie mogę, anim powinien na jéj opuszczenie obojętnie patrzeć, muszę ją raz jeszcze powołać do życia, bo mam do niéj wiarę, bo czuję, bo pojmuję, że — urzeczywistniona — będzie tą dobrą gwiazdą, która, spółeczności naszéj przyświecając, w prostym do celu poprowadzi ją kierunku. Gdyby ludzie szlachetnych wyższych popędów zechcieli zastanowić się nad tém, że należy rozbudzić w społeczeństwie poczucie do wypełniania rozlicznych dla kraju obowiązków; gdyby okiem przenikliwém zbadali cały ogrom prac szczegółowych, a do których do odrobienia potrzeba nietylko znajomości, ale jeszcze sumienność i zgody; gdyby sobie przed oczy stawili dawniejszą naszą sytuacyą, a porównali ją z dzisiejszą; gdyby obliczali, o ile codziennie uszczuplają się nasze szeregi i zmniejszają środki bez widoku ich skompletowania, to myśl organizacyi nie natrafiłaby na taką, jaką dzisiaj zdaje się napotykać, obojętność.

Być może, że ja sam dałem powód do téj obojętności, mianując poruszoną przezemnie myśl nazwą organizacyi, bo ta, w rozmaitych zawięzywana u nas celach, przywodzi na pamięć wypadki, których skutki nie pociągają ku jakimbądź związkom, przywodzą bolesne wspomnienia, rzucają fałszywe światło i podejrzenie na wszystko to, co tylko tém mianem jest oznaczone. Otóż, ażeby z góry usunąć wszelkie wątpliwości, uważam za właściwą przedłożyć nasamprzód definicyą projektowanéj organizacyi. Przez organizacyą rozumiem zjednoczenie ludzi posiadających zaufanie ogółu, którzy, dzieląc wszelkie losy narodu, obeznali się z jego sprawami i potrzebami, wtajemniczyli się w jego życie, znają i rozumieją warunki narodowego i spółecznego bytu, żywią wiarę w przyszłość i mają stać na straży spraw społecznych i narodowych, którzy nareszcie mają ostrzegać ogół i służyć mu w każdym trudnym razie doświadczoną radą i wskazywać drogi proste, jakie wiodą naród do odrodzenia, a ostrzegać przed mylnemi, prowadzącemi do zatracenia.
Wszystkie te drogi, na jakich naród nasz dotąd odrodzenia szukał, nie doprowadziły go, — jak wiemy, — do celu; widać, że albo drogi źle obrane były, — albo też w organizmie tkwią błędy, które paraliżują wszelkie czynności i posunąć się z miejsca nie dozwalają. Trudno jest zaprawdę wyszukać drogi właściwe, trudniéj utrzymać się na nich, trudniéj jeszcze odkryć błędy, a najtrudniéj przyznać się do nich, wyleczyć się z nich i nie zapadać w nie więcéj. Gdyby można zamierzone cele osięgać bez błędów, zawodów i strat, droga żywota nie byłaby tak ciernistą, krwawą i bolesną, ale nie doprowadziłaby także do tego stopnia doskonałości, jaki się osięga walką przeciw błędom.
Najcięższe i najzgubniejsze błędy narodu są te, które psują i osłabiają jego charakter. Do tych atoli błędów, niestety! nie każdy upadły naród przyznać się jest zdolnym lub skłonnym; nie widzi ich ten, co upadł tak nisko, że nie czuje już swego spodlenia, ani téż poznać je chce ten, którzy przy krnąbrnym obstając uporze, szkody, jakie z nich wypływają, zewnętrznym przypisuje przyczynom. Tylko wysokie poczucie godności narodowéj posiada do tego stanowczego kroku dosyć odwagi i mocy; ono jedno wskazać jest zdolne, gdzie się naród swemu charakterowi przeniewierzył, gdzie cechę jego zatarł, czy jakim obcym pierwiastkiem go osłabił, czy téż egoizmem go splamił. Naród, który się dopuszcza tych wszystkich grzechów naprzeciw charakterowi swemu, własną swą ręką sam się zabija. Śmierć podobna w narodach, posiadających własny byt polityczny, nie przychodzi tak szybko, jak w ujarzmionych. U pierwszych poprzedzają ją rozmaite choroby, które przez wieki trwać mogą; zatruwają one zwolna wszelkie pierwiastki, rozprzęgają cały organizm, przyprawiają o niemoc, a ostatecznie o utratę niepodległości, z któréj upadkiem charakter narodowy, straciwszy swego naturalnego obrońcę i żywiciela, słabnie, blednieje, próbuje jeszcze niekiedy powstać, ale daremne są już jego wysilenia, porywa się jeszcze a coraz to w większą popada niemoc, traci z kolei wszystkie swe władze, dogorywa z wolna i gaśnie. U drugich o wiele szybciéj proces się ten odbywa i, jeżeli naród nie zbierze resztek swéj wewnętrznéj siły i na każdym kroku nie będzie pilnował wartości swego charakteru, to w rozmaitych utylitarnych kombinacyach, jakie w skrępowaném położeniu jego zwalniającemi pęta zdawać się mogą, takowy niebawem rozpłynąć się i całkiém zaginąć musi.


Trudny zaiste i ciężki do zniesienia jest dla narodu stan, twardy a śliski zarazem stósunek polityczny pod rządem obcym, względem którego jako władzy należy zachować podległość, szanować jego prawa i wykonywać wszystko to, co każdy poddany wypełniać jest obowiązany, a obok tego stać czujnie na straży odrębnych swych praw narodowych, które, lubo przez rząd zagwarantowane, coraz więcéj jednak ścieśniane, cierpiane są tylko przez niegoż jako złe konieczne. Rozmaite okoliczności, jakie zbliżają rządzonych do rządzących, zwłaszcza jeśli pierwsi dopraszają się jakichś względów, lubo chwilowo wiele dobrego zapowiadać mogą, to ostatecznie przyniosą tylko straty. I innych następstw wróżyć téż sobie nie można, bo w systemie rządzących leży nie zrobić kroku, któryby nie przyniósł państwu korzyści, nie uczynić nic dla ujarzmionéj narodowości, coby jéj nie pozbawiało coraz więcéj szczepowego jéj charakteru. Ażeby charakteru tego nie narażać na tak niebezpieczny uszczerbek, należy nie żądać niczego więcéj od rządzących, jak tylko tego, czego domagać się służy prawo, albowiem stósunek, nie oparty na podstawie wzajemnéj ufności, którego granice nie określone, elastyczne, wedle widoków rządzących i ich rachub rozszerzają się lub ścieśniają, jest nader śliski; utrzymanie równowagi w takim stósunku, którego jednak strona prostuje się do opozycyi, a druga chyli do uległości, wymaga niepospolitego taktu i bystrości. Opozycya sama, już z natury swéj draźniąca i gorączkowa, napręża strony i zerwaniem grozi, stanowczość jéj przeto powinna być rozwagą miarkowana, a zręcznością gładzona, o ile bowiem opozycya, stawająca w obronie praw narodowych, należycie uzasadniona, musi być uznana za słuszną i sprawiedliwą jako oparta na podstawach legalnych, o tyle opozycya niezręczna, szorstka draźni rządzących, mnoży tylko trudności i zatargi między stronami. Poszanowanie tak prawu, jak i rządzącym oddane być winno, uległość atoli musi mieć pewne granice, pochyłość bowiem, dana jéj już z natury, zgiąćby ją mogła do serwilizmu, który, korząc się w prochu przed majestatem rządzących, otrzymuje w zamian łaski a z niemi w parze — wzgardę.
Oddając wszakże z jednéj strony poszanowanie prawom krajowym, powinniśmy z drugiéj upomnieć się także o dotrzymanie słusznie przynależnych nam praw narodowych, a mianowicie prawa języka, o przeprowadzenie którego tak mocno posłowie nasi na sejmie pruskim się dopominali, a które przez lat parę popieraliśmy wprawdzie z zapałem, lecz, niestety! bez wytrwałości. A jednakże język jest to jedyny zabytek, jedyny skarb duchowy, po przodkach pozostały nam w spadku, który uwydatnia narodowy nasz charakter, który przypomina rządowi, kim jesteśmy, a z którego zatratą zniknie nasza narodowość w politycznym świecie bez śladu. Milczenie z naszéj strony jest dobrowolném wyrzeczeniem się polskiéj narodowości w obec rządu, jest zaparciem się narodowego życia, jest uprawnieniem zniesienia zagwarantowanych nam praw. Jeżeli gdzie, to tutaj mamy sposobność zadokumentowania, że duch narodowy w całéj pełni w nas żyje, że siła jego nie dopuści wyrządzić językowi krzywdy dla jakichbądź utylitarnych powodów lub konwenansowych względów. Gdy zdarza się, że i dla ostatnich robimy niekiedy koncesye, zwracam przeto na tę okoliczność uwagę, iż przeciwna strona nie zna podobnych sentymentów i nietylko, że nigdy nie wypłaca się nam wzajemnością, ale, co gorsza, na zgubę naszego charakteru narodowego czycha. W obec nieustających ustępstw z naszéj, a coraz śmielszych nastawań z przeciwnéj strony charakter nasz musi się zatrzeć, a prawa nasze muszą zaginąć, jeżeli nie postawimy sobie za główny warunek utrzymania przy życiu naszéj narodowości, — zachowania jéj cechy w życiu prywatném, obrony jéj praw nietylko na sejmie pruskim w obec rządu i reprezentantów narodu pruskie, ale także i w przypadkach, gdzie każdemu z osobna upominać się o nie należy. A upominać się o nie powinniśmy, bez obawy wywołania szkodliwych jakichbądź następstw, albowiem w państwie, które prawami się rządzi, domaganie się dotrzymania takowych powinno otrzymać słuszny wymiar sprawiedliwości. Że nie obejdzie się przy takich sprawach bez drobnych starć, temu nie przeczę, ale takowemi nie należy się ustraszać, ani téż pierzchać z stanowiska, mając słuszną sprawę i legalną podstawę. Zresztą podobne starcia, aby tylko nie przekraczały granic praw krajowych, są konieczne, zmiatają one bowiem od czasu do czasu pył zapomnienia, jaki przynależne nam prawa narodowe zalega, odświeżają w naszéj pamięci stanowisko, jakie w państwie zajmujemy, i przypominają obowiązki, jakie na nas polska nasza narodowość wkłada.
Oto frontowa strona narodowa mocno zrysowana, przez któréj szczeliny duch obcy się wciska i coraz daléj prawa nasze wypiera. A my w obec téj grożącéj zagłady czy przedsiębierzmy jakie odporne środki? Stawiamy je wprawdzie, ale z innéj strony; to, co tu tracimy, usiłujemy wynagrodzić na inném polu, jak oto przez utworzenie stałéj sceny narodowéj. A przecież jedno drugiego nie wyłącza; można scenę podnosić, a obok tego nie zapominać o prawach języka, które opuszczać pod karą utraty znamienia narodowego w obec rządu państwa nam nie wolno. Przechwalamy się z zamiłowaniem naszéj narodowości, a jednakże nic innego, jak obojętność dla języka ojczystego, odejmuje nam wszelką stanowczość i odwagę do upominania się o należne dlań prawa; tłómaczenie, jakiém najczęściéj tę obojętność naszą uniewiniamy, że zachodzą niekiedy stosunki i okoliczności, które uwzględnić należy, a nawet przynależne prawa im poświęcić, jest poziome i oburzające. Wszystkie te i tym podobne obrony, jakikolwiek mają pozór, w gruncie rzeczy są fałszywe; mogą one wprawdzie zagłuszyć chwilowo głos naszego przekonania, ale przytłumić go i zaspokoić, — jeżeli jeszcze nie zewszystkiém zamarł, — nigdy nie zdołają; odezwie on się może w nas, lecz wtenczas dopiero, kiedy już będzie za późno. Wejdźmy w głąb naszego sumienia i zastanówmy się z rozwagą świętości przedmiotu należną, czy służy nam prawo — z jakichbądź złych, czy dobrych pobudek — robienia koncesyi ze szkodą ojczystego języka? Pod żadnym warunkiem, — chociażby i dla sprawy publicznéj, pozorowo korzystnéj, — nie służy nam do tego prawo, albowiem język ojczysty jest duchowym, danym nam przez Boga skarbem, który nienaruszony Bogu samemu z ostatniém tchnieniem naszém zwrócić jesteśmy zobowiązani. Rachunek z zarządu tym skarbem zdamy potomności, która tak nieubłaganie czyny nasze sądzić będzie, jak ściśle my sprawy przodków naszych roztrząsamy i surowo sądzimy.


Na osłabienie przywiązania do rodzinnego języka w szczególe, a na zacieranie piętna narodowości w ogóle wpływa niewątpliwie fałszywie pojęta i na obcych zasadach szerzona cywilizacya. Lubo dążność ku cywilizacyi samą w sobie należy uznać jako usiłowanie zmierzające do przeprowadzenia głównego zadania wszystkich ludów, pragnących jak pod moralnym, tak i pod materyalnym względem podniesienia swego bytu, to jednakże nierozważnéj skwapliwości, ani też lekceważenia środków pochwalać nie można, jeżeli bowiem gdzie, to tutaj środki uwzględnić należy, a tém więcéj, że one bywają różnorodne i od wielu warunków i okoliczności zależne, jako to: od dojrzałości narodu pod względem spółecznym i politycznym, od przymiotów jego szczepowych, od obyczajów i zwyczajów miejscowych, od stósunku rządu do narodu i wpływu jego na cywilizacyą, od klimatu i innych jeszcze pomniejszych okoliczności. Główną podstawą stałego i trwałego postępu cywilizacyi jest wychowanie, którego zadaniem być ma wykształcenie w narodzie obywatelskiego ducha i wpojenie w jego pierwiastek pracowitości, bez którychto warunków dopełnienia rzeczywista cywilizacya istnieć, a tém mniéj rozwijać się nie może. Jak każdy kraj, każda strefa ziemi ma swój własny klimat i odpowiednie jemu prawa przyrody, których człowiekowi bezkarnie naruszyć nie wolno, taksamo każdy naród ma swój odrębny charakter duchowy, który własną tylko siłą żywotną a nie obcą kształcić i rozwijać winien, — wszelki bowiem wpływ obcy, jako prąd przeciwny, nie pójdzie w parze, lecz na przebój, i jeżeli zwycięży, wtenczas nietylko wzrost zatamuje, ale jeszcze zniweczy te pierwiastki, w których samodzielność się mieści. Leży to już w przyrodzie, leży w otoczeniu atmosferyczném, w organizmie fizycznym ziemi i ludzkości, że siły duchowe narodów, czy to pojedyńczo, czy zbiorowo wzięte, nie mają jednakowych znamion i zaledwo w małych cząstkach cech ogólnych mają coś wspólnego. Ztąd téż w każdym kraju rodzi się wszelki postęp sam przez się z potrzeb miejscowych, z czasu lub dążeń spółecznych, a oddziaływając na wewnątrz stopniowo, wzmaga się tém więcéj, utrwala i coraz to szersze zajmuje podstawy; gdy przeciwnie sztucznie zbudowany, zbyt nagle i nieoględnie, czy to materyalnie, czy też duchowo pędzony, wypada z kolei regularnego biegu, błądzi po bezdrożach i gubi się w utopiach.
Postęp naszéj cywilizacyi ulegał od najdawniejszych czasów wpływom obcym, a narodowy jego kierunek w krwawéj jego katastrofie, która zburzyła nasz byt polityczny, wstrząśnięty i zwichnięty, my sami, bez względu na teraźniejszy nasz stan, coraz tém więcéj wykrzywiamy i od celu oddalamy już to przez brak uwzględnienia obecnego naszego położenia i miejscowych warunków, już to nareszcie przez namiętną skłonność ku obcym narodowościom. Jakkolwiek obce narodowości, nie napotykając tyle zawad na cywilizacyjném polu, ilu nam ich zwalczać przychodzi, znacznie nas w współzawodnictwie wyprzedziły i zdobyły wiele rzeczy, z jakich niektóre, umiejętnie zastosowane, prawdziwą przynieśćby mogły korzyść, to jednakże empiryzm, z jakim je sobie asymilujemy, i chciwość, z jaką je, nieprzeżuwszy, połykamy, musi sprowadzać rozmaite w organizmie choroby, jeżeli już nie inne, to przynajmniéj niestrawność z przesytu. Ubiegając się za wszystkiém, co obce, doprowadziliśmy już zamiłowanie jego do tego stopnia, że nowości z zagranicy nabyte wprawiają nas nietylko w zachwycenie, ale, co gorsza, wzniecają pogardę dla wszystkiego, co jest rodzinne. Znamy sprawy i potrzeby wszystkich nieomal na kuli ziemskiéj narodów, ale nie znamy swych prywatnych i publicznych spraw i potrzeb; wiemy, co się w obcych krajach dzieje, a nie śledzimy obrotu interesów własnych; prawiąc o postępie, o cywilizacyi, rzucamy aforyzmami, a nie podajemy środków, jakiemi ją u nas szerzyć.
Jak wszelkie przejście, czy to w fizycznym, czy téż w umysłowym świecie, nie dzieje się ani nagle, ani przeskokiem, ale roni się nieprzerwaną koleją chwil, wolném a nieuniknioném następstwem, taksamo i cywilizacya, która jest wynikiem zbliżających się przyrodzonych i nadprzyrodzonych miejscowych warunków i sił, nie da się gruntownie zaprowadzić, ni od innego narodu pożyczyć, ani też za pieniądze kupić. Płynąć ona musi wedle sił i warunków niejako sama z siebie, rodzić ją ma dojrzałość społeczeństwa, popychać potrzeby miejscowe i składać na nią rozmaite okoliczności — a tak, tocząc się, jak strumień wody spokojnie, zrazu niedostrzeżenie, a późniéj bystrzejszemu tylko oku widocznie, wzbierze ostatecznie, podsycana naturalnemi źródłami, i podniesie się do téj wysokości, aż dobroczynnemi swemi wpływy kraj cały zaleje.
Cywilizacya, ażeby miała pewne a niezachwiane podstawy do utrzymania narodu na drodze jego posłannictwa, koniecznie musi być opartą na podstawach narodowych, albowiem narody nie żyją kształtami zewnętrznemi, jakiemi objawiają swój byt, ale ideą, która niemi kieruje; ideę tę obowiązkiem jest żywić i zwolna rozszerzać siłami własnemi, ale przybierać jéj do pomocy żywiołów obcych niechaj się nikt nie waży, albowiem idee różnoduchowe obok siebie istnieć nie mogą, silniejsza uderza na słabszą i podbija ją pod swe panowanie.
Jeżeli jako jeden z głównych warunków zapewnienia spółeczności naszéj bytu, równającego się z innemi narody, stawiamy cywilizacyą, to należy nam ją otoczyć wyżéj podanemi warunkami, takowe ściśle wypełniać, a charakter narodowy, — jak się już wyżéj powiedziało, — mieć zawsze i wszędzie na oku dla tego, że każda cywilizacya musi mieć swą cechę rodzinną, która ją od innych odróżnia. Naród, który nie ma cierpliwości, aby się zwolna stopniowo dobijał cywilizacyi, ale zamierza od razu na téj, jak inne narody, stanąć cywilizacyjnéj wysokości, i aby téjże dopiąć, ślepo naśladuje cywilizacyą obcą, nietylko że z niéj nie skorzysta, ale, jako nieprzygotowany do tak nagłych przemian, zalany żywiołem obcym, traci jeszcze wszystko to, co ma najdroższego, bo zaciera cechę narodową i przechodzi pod wpływ i prawo téj cywilizacyi, jakiéj myśl a z nią i charakter obcy sobie przywłaszczył. Może on jeszcze czas jakiś pod starém wegetować imieniem, ale duch obcy, z początku przyswojony tylko, obejmując stopniowo wpływy, staje się w końcu panem całego kierunku; taki naród można porównać z gmachem, który staremi jeszcze świeci herby, pomimo że właściciele tychże od dawna już umarli, a kto inny mury te zamieszkał. Ażeby otóż i w naszym organizmie duch obcy nie owładnął idei narodowéj i ażeby cywilizacya rzeczywista przynieść mogła korzyści bez uszczerbku naszego charakteru, należy poznać nam jéj naturę i zbadać stopnie, jakie przechodziła w naszym narodzie. Nie wzdrygajmy się uchylić tajemniczéj zasłony, aby zajrzeć w oddalone wieki, i cofnijmy się myślą wstecz; śledźmy dziejowy pochód naszéj cywilizacyi, zbadajmy z jednéj strony przyczyny powodzenia i chwil jéj świetnych, a wyszukajmy z drugiéj strony powody jéj skrzywienia i zacofania.
Jak każda cywilizacya, tak i polska ma dwie strony: materyalną, którą przedstawiają rolnictwo, handel, przemysł, kunszta; i moralną, która się uwydatnia w religii, wychowaniu, poczuciu obywatelskiém, prawach i oświacie. Przypatrzmy się pierwszéj stronie i rozbierzmy jéj części.
W kraju naszym, przed laty tysiącem puszczami i lasami okrytym, skierowano pierwotnie całą siłę do ich przetrzebienia a rolnictwo jako naturalną i główną gałęź gospodarstwa krajowego rozszerzano w miarę wzrostu ludności i rozległości wykarczowanéj ziemi. Ludność pracująca wolna, osiadła po wsiach, trudniła się rybołówstwem, bartnictwem i za używanie ziemi płaciła czynsze i składała daniny. Szlachty powołaniem było rzemiosło rycerskie i sprawy publiczne; zatrudniona ona obroną granic lub wewnętrzném urządzeniem kraju, nie miała dosyć czasu do zajęć rolniczych i zostawiała takowe kmieciom, poprzestając na dochodach z czynszu, łowiectwa, bobrowni i t. p. Powierzone klasie nieoświeconéj rolnictwo nie mogło kwitnąć, produkcya zaledwie wystarczała na codzienne potrzeby, zapasów zboża nie było żadnych, ztąd téż w czasie lat nieurodzajnych panowały głody, które tak często powtarzały się w XII i XIII wieku. Ażeby zapobiedz tym klęskom przez rozleglejszą uprawę, nie szczędzili późniéj królowie rozdawania ziemi, któréj posiadaczem mógł być każdy mieszkaniec kraju bez różnicy stanu; dla zrobienia zapasów budowali śpichlerze, napełniali je zbożem, którém żywili lud w czasie głodu. Sprowadzano osadników z innych krajów, którzy, przyciągani korzystnemi warunkami, przychodzili w znacznéj liczbie, karczowali lasy i zamieniali na chlebodajne pola. Zwolna zaczął się kraj zaludniać, stopniowo miasta podnosić, rzemiosła wzrastać i handel rozwijać. Pomyślność ta nie pozostała bez wpływu i zaczęła nawzajem oddziaływać na żądanie produktów, których konsumpcya podwoiła intratę i wpłynęła na rozbudzenie chęci do pracy rolniczéj. Przy wzmagającym się ruchu społecznym zaczął rząd regulować stosunki kraju, zaprowadzać coraz ściślejszą organizacyą i Statutem Wiślickim rozciągnął swoją opiekę nad wszystkiemi stanami; późniéj komunikacye handlowe otwierał i sprzyjające przedsięwzięciom przemysłowym okoliczności zwiększał. Niedostępne puszcze i bagna zaczęły się nieznacznie zamieniać w urodzajne niwy i bujne łąki, a kraj cały łagodniejszy wyraz przybierał.
Zwolna, bez nagłych wstrząśnień, podnosiły się wszystkie gałęzie gospodarstwa krajowego, komunikacye z zagranicą połączone były na razie z wielu trudnościami, dopiero po przyłączeniu Prus królewskich otworzyło się najważniejsze ujście dla produkcyi, obudził się ruch nowy w rolnictwie i handlu. Parte przez handel rolnictwo przybierało coraz to szersze rozmiary a zyskami, jakie przynosiło, zaczęło się stawać dla szlachty powabném. Gdy w stosunku do zwiększającéj się rozległości uprawy ludność tak szybko przyrastać nie mogła i brak rąk się okazał, ukrócono dla zaradzenia temuż prawa wolności klasy pracującéj, a rozszerzono swobody klasy możnéj. Powoli nieznacznie nakładano robocizny, zwiększano daniny, próbowano zwrócić ręce klasy pracującéj ku korzyści klasy możnéj, jednakże wahano się jeszcze odstąpić od zobowiązań, które zwyczaj i czas uświęcił; dopiero Statut Toruński ustanowił tygodniową pańszczyznę i wszelkie skrupuły przełamał.
Tu zaszło pierwsze przeniewierzenie się narodu swéj idei przez złamanie prawa wolności, przez poświęcenie losów jednéj części ludności dla szczęścia drugiéj; tu zaczął się wciskać egoizm, który skrzywił cywilizacyą w pierwotnym jéj narodowym kierunku. Lubo ekonomiczne względy nie dozwalały pod tak korzystnemi okolicznościami zostawiać ziemi odłogiem, to ekonomia krajowa miała inne jeszcze środki do obrobienia ziemi, więcéj z duchem narodu zgodne, niż poddaństwo, niż przymusowa pańszczyzna. Nie było potrzeby suszenia sobie głowy nad wymyślaniem nowych teoryi, albowiem stara zasada płacenia danin okazała się w skutkach błogą, panowie mieli się dobrze i ludowi na niczém nie zbywało, była pewna równowaga mienia. Lud wiejski był w téj zamożności, że gdyby mu większą rozległość gruntów przydano, byłby w stanie je obrobić i czynsze z nich opłacić. Zamożność tę, któréj dowodem są znaczne dary, ofiarowane przez włościan na kościoły, zdaje się stwierdzać i ta okoliczność, że Statut Toruński, nakładając po jednym dniu tygodniowo pańszczyzny, nie zwracał uwagi na wysokość czynszów i w niczém ich nie zmniejszył, a których-to ciężarów podwojonych nie byłby w stanie znieść lud, gdyby był ubogi.
Jakkolwiek nałożoną pańszczyznę lud niechętnie przyjął, nie zrzucał się z niéj jednakże, nie burzył się, ale poddał się z rezygnacyą niesprzyjającemu już mu losowi. Z przybytkiem rąk gospodarstwo wiejskie podnosiło się nietylko co do uprawy roli, ale i co do hodowli inwentarzy, mianowicie koni. Polska wywoziła za granicę wielką ilość produktów, stała się śpichlerzem Europy, zadziwiała obce narody swojém bogactwem i przyciągała łatwością zysku chmury cudzoziemców, którzy bez wielkiéj pracy wzbogacali się korzyściami, jakie mogłyby były podnosić dobrobyt ludności miejscowéj, gdyby prawa były sprawiedliwsze, gdyby głębiéj były sięgały do podstaw gospodarstw krajowego i gdyby nie były odstąpiły od zasady Statutu Wiślickiego. Prawo, dozwalające każdemu mieszkańcowi kraju być posiedzicielem ziemi, zostało zniesione, a prawo posiadania ziemi do przywileju szlacheckiego przywiązane. Pomimo tych przemian stosunek jednak przez lat wiele pomiędzy posiedzicielami ziemskimi a włościanami był znośny; pierwsi, rozciągając nad drugimi patryarchalną opiekę, łagodzili niesprawiedliwość praw; staropolska religijność, kierując jeszcze pod owe czasy sumieniami, nie dozwalała wyrządzania bliźnim krzywdy.
Późniéj dopiero, kiedy byt materyalny w klasie posiedzicieli ziemskich znacznie się podniósł, a kolosalne fortuny ciężkością swą materyalną wszelkie korzyści na stronę posiedzicieli przeważyły, wtenczas węzły stosunków, jakie istniały między panami a włościanami, rozrywać się poczęły. Na rozprężenie tych węzłów wpłynęło wiele okoliczności, a przed wszystkiemi odstąpienie od pierwotnéj zasadniczéj myśli, któréj złamanie wzruszyło zarazem podstawy społeczne i sprowadziło nieprzewidziane a zgubne dla kraju skutki. Ogromne dochody, jakie przynosiła ziemia swym posiadaczom, zamiast zaspokoić żądzę gromadzenia bogactw, podsycały owszém takową i były bodźcem do wydobywania z łona ziemi coraz większych skarbów. A że głównym czynnikiem tego wydobywania były ku temu ręce włościan, których prawo poddało władzy właścicieli ziemskich i do ziemi przypisało, to téż te najwięcéj na tém ucierpieć musiały. Odpowiedzialność za nadużycia, jakie z tych postanowień wynikły, spada na prawodawstwo, które dla jednego stanu było pobłażliwą matką, gdy dla drugiego surową a niepobłażliwą macochą. Skutkiem tych prawodawstwa błędów, które, zaprowadziwszy Statut Toruński, o wykonanie jego nie troszczyło się więcéj, podnosiła się pańszczyzna bez względu na szkodliwe skutki, jakie ztąd dla włościan wyniknąć musiały. I tak w przeciągu sześćdziesięciu lat od ogłoszenia Statutu Toruńskiego urosła pańszczyzna, — jak kronikarze podają, — od 1 do 3 dni w tygodniu a później do większéj nawet liczby. Stan ten począł się ludowi wiejskiemu przykrzyć, stawał się dlań coraz uciążliwszym a ostatecznie do tego stopnia nieznośnym, że, pomimo przywiązania do rodzinnéj strzechy, zaczął z pod niéj potajemnie uchodzić i wynosić się to za Dniepr, to na Wołoszczyznę, to do więcéj ludzkich panów. Ale i tu przyszło prawo w pomoc posiadaczom ziem a nie uwzględniło skarg i żądań włościan, dozwoliło ono ścigać zbiegłych poddanych i do siedzib sprowadzać a nie weszło równocześnie w przyczyny, jakie ich do tego zbiegostwa zmusiły. W obec sposobu postępowania, który uciskowi się równał, zamożność włościańska musiała znikać, a z jéj upadkiem pochylił się zarazem dobrobyt miast, zachwiały rzemiosła i cały przemysł krajowy, który głównie podtrzymywała ludność wiejska, szlachta bowiem już w owych czasach lubowała się w cudzoziemskich przyborach, których jéj obcy dostarczali kupcy.
Równocześnie z rozpościerającą się coraz szerzéj wśród ludności rolniczéj nędzą stan posiedzicieli ziemskich rósł w dostatki, bogactwo i znaczenie. Bogactwo może być wielce pożyteczném jak dla prywatnego, tak i dla publicznego dobra, albo téż wielce szkodliwém, zależy to od przyczyn, jakich jest skutkiem, i od celów, na jakie użytém bywa. Jeżeli jest owocem pracy, do któréj czerpane były wskazówki z moralnego świata, to z takiego posiewu wzrosłe bogactwo pójdzie na pożytek ludzkości; jeżeli zaś to bogactwo jest wynikiem czysto materyalnych popędów, a do tego jeszcze nosi na sobie piętno ucisku i krzywdy bliźniego, lub jeżeli zostało nabyte jakimbądź zniżającym wartość człowieka sposobem a nie własną siłą, takie bogactwo, jak bujne, sztucznie pędzone drzewo na opoczystéj ziemi, lubo wegetuje czas jakiś, to jednak niszczeje z czasem, roztoczone robactwem z własnych soków spłodzoném; tak i ono, nie mając tych podstaw, jakie daje uczciwa praca, nie może utrzymać się trwale, ani też przyrastać, bo materyalizm odbiera mu dobre przymioty, egoizm je suszy, a sensualizm wyczerpuje i rozprasza bez śladu. Zobaczmy, jakie źródła w Polsce miało owemi czasy bogactwo i jakie do utrzymania się posiadało warunki. —
Posiadłości klasy uprzywilejowanéj w Polsce rozszerzały się, fortuny rosły o tyle z większym pędem, o ile praca rąk ku temu użytych stosunkowo do swéj wartości mniéj bywała wynagradzaną. W tak nienaturalny sposób nagromadzone dostatki nie mogły być pożyteczne dla ogółu, jakie nie posiadające warunków do podnoszenia bogactwa krajowego koniecznych, nie zastanowiono się bowiem nad tém, jakie jest ich przeznaczenie, jaka ich rzeczywista wartość, gdzie ich źródło a gdzie ich ujście, i czy sposób, w jaki zostały nabyte, ma moralne, socyalne i ekonomiczne podstawy. Jak bez trudu zbierano te bogactwa, tak téż bez żadnego wyższego celu lekkomyślnie je rozpraszano, prowadzono życie wystawne i huczne, zaczém poszło wyzucie się staropolskiéj oszczędności i skromności a przyodzianie się butą i pompą. Zamożniejsza szlachta zwiedzała obce kraje, a ślady swe znaczyła wszędzie złotem, zdumiewała cudzoziemców wschodnim przepychem i wspaniałém otoczeniem. Niepojętém jest przeciwieństwo, w jakiém stały majątki prywatne do bogactwa krajowego. Obok okazałości tych kolosalnych fortun prywatnych majestat Rzeczypospolitéj, téj macierzy, z któréj łona one powstały, jakże ubogo odbijał: skarb pusty, granice niestrzeżone, na wsze strony otwarte, piersi jéj odkryte na wszelkie uderzenia najezdników wystawione. A uderzenia te były tém częstsze i tém silniejsze, o ile nagromadzone prywatne bogactwa więcéj wzbudzały ponęty. One-to posiadały tę magnetyczną siłę przyciągania nieprzyjaciół do kraju z wszech stron i ułatwiały im prowadzenie wojny z Rzecząpospolitą, bo ściągały do ich zastępów tłumy chciwych grabieży i łupu Szwedów i Niemców, którym więcéj korzyści dawała służba pod sztandarami nieprzyjaciół o małym żołdzie z prawem rabunku, niż w szeregach Rzeczypospolitéj za dobrym jurgieltem; one naprowadzały na Polskę hordy Tatarów, którzy mieczem i ogniem ją pustoszyli i uprowadzali drobną szlachtę i lud wiejski w ciężką niewolę; one, słowem, nietylko stały się źródłem zepsucia, ale wszystkie nieszczęścia i klęski na kraj sprowadzały.
Bolesny to i smutne wspomnienia przed oczy przywodzący obraz, nie cofajmy się przed nim atoli, nie traćmy go z oka i czerpmy tę z niego naukę, że prywata i egoizm, czy opanują pojedyńczego, czy téż zbiorowego człowieka, gonią tylko za materyalizmem, nie znają żadnych moralnych pobudek, a składają mamonie w ofierze prawość, uczciwość, cnotę i, żyjąc w otoczeniu samych nizkich namiętności, dostają ostatecznie zawrotu, który je naprzeciw siebie stawia do zaciętéj walki, w jakiéj wyniszczają się nawzajem i gubią.
Wykazawszy złe cele, na jakie trwoniono nabyte bogactwa, należy i o dobrych wspomnień stronach. Nie można bezwzględnie powiedzieć, żeby owemi czasy nie czyniono nic, coby nie świadczyło, że dochody osięgnięte z rolnictwa nie były użyte na cele publiczne; i tak kraj składał podatki na utrzymanie zaciężnego wojska, możnowładzcy utrzymywali swym kosztem hufce zbrojne, inni budowali kościoły, zakładali szkoły, fundowali klasztory i hojnie je wyposażali. Ale jak we wszystkiém, tak i tutaj szwankowało społeczeństwo i jego prawodawstwo, do nakładania bowiem podatków wojennych potrzeba było uchwały sejmowéj, a nim ta nastąpiła, to tymczasem nieprzyjaciel zrabował częstokroć i spustoszył kraj i dopiero, gdy uchodził, puszczano się za nim w pogoń, dopędzano go niekiedy, pobito, pomszczono się krzywd i klęsk, ale ich nie naprawiano, ani téż, powróciwszy z wyprawy, nie myślano o przedsiębraniu zaradczych środków, jakiemiby im na przyszłość zapobiedz można. Magnaci, utrzymujący nadworne hufce, wysełali je w razach potrzeby na usługi Rzeczypospolitéj, niektórzy służyli jéj wiernie i całe swe mienie poświęcali, ale tych mała była liczba, większość miała głównie prywatę na widoku, podniesienie splendoru imienia i utrzymanie przewagi swego wpływu w sprawach krajowych. Jedynym zabytkiem z dawniejszych czasów, który świadczy, że pewną część ówczesnych dostatków na dobre przeznaczano cele, są świątynie pańskie; lecz i te upadają dzisiaj pod moskiewskiém prześladowaniem, któremu naród stawiać zapory nie ma już teraz siły, bo sam ugina się pod jarzma ciężarem. Ale skądże to prześladowanie, skądże to jarzmo na karku niedawnemi jeszcze wieki tego tak potężnego narodu? Jest ono wynikiem głęboko sięgających społecznych i politycznych przyczyn, których nasienie rzucono w owych już czasach, kiedy stan włościański, najliczniejszy w narodzie, — jak widzieliśmy, — prawodawstwo upośledziło i z praw społecznych i politycznych wyzuło, a o wiele mniéj liczny szlachecki, przywilejami i dobrodziejstwy obdarzyło. W dalszém następstwie włościanie, przyłączeni do ziemi, zdani na łaskę i dobrą lub złą wolę posiedzicieli téjże, nie sięgali okiem po za granicę włości, do któréj należeli, tu przychodzili oni na świat ziemski, tu rozstawali się z nim na wieki, nie znali szerszéj Ojczyzny, któréj byli synami, lecz hołdowali tylko władzy swych panów i tych téż tylko znali. Ztąd otóż martwymi stali się członkami narodu, sprawy kraju o tyle tylko ich obchodziły, o ile podatki na nich ciążyły. Szlachta zaś, uzyskawszy wszystko, co tylko uzyskać się dało, podniosła się w znaczenie, urosła w dostatki, których — zwykłym trybem ludzi powodzeniem zepsutych, — nie zawsze na dobre używając cele, zmateryalizowała się przeważnie i zgnuśniała; miłość i poświęcenie coraz to rzadszemi stawały się objawami; życie obozowe traciło tradycyjny urok, a Rzeczpospolita, rozdawszy wszystko, co rozdać była mogła, nie budziła już tego, co dawniéj, przywiązania i z dniem każdym mniéj liczyła gorliwych obrońców i synów. Tak opłakane usposobienie narodu i roztrój dwóch jego głównych warstw musiały ułatwić czychającym na grabież sąsiadom wykonanie od dawna obmyślanych i przygotowanych zaborczych projektów, które ostatecznie przeprowadzając, korzystając z sposobnéj chwili, zaczęli z wszech stron wdzierać się w granice Polski, pustoszyć ją i łupić. A naród w obec tego spustoszenia, zamiast bić najezdników i wypędzać, w znacznéj większości biernie się zachowywał; włościanie, przywykli do poddańczéj uległości, nawet wrogom nie śmieli stawiać czoła, pierzchali i chronili się w lasach;[1] możniejsza szlachta powynosiła się do stolicy i tam pod tarczą wojsk Rzeczypospolitéj, oddana uciechom życia, nad tém jedynie przemyśliwała, jakby z ciężkiéj téj katastrofy wyjść cało bez osobistego szwanku; — mała tylko garstka ludzi poświęcenia na czele drobnéj szlachty wstrzymywała najezdników zapędy, ale i ta, wyczerpawszy swe siły, nie wspierana przez ogół, uledz nakoniec musiała. Tak niebezpieczny przebieg rzeczy, takie stępienie obywatelskiego poczucia oddziaływały zgubnie na resztki ducha poświęcenia i ofiary; wartość wewnętrzna spadała do zera, a kark narodu naginał się zwolna do jarzma, które po dzisiejsze dźwiga czasy. Dzisiaj ówczesny najezdnik mianuje się prawym monarchą i samowładnym panem, za zbrodnią uważa i jako taką karze wszelkie objawy przywiązania do Polski, — do ojczyzny. Usiłuje on tępić narodowość przez narzucenie obcego prawodawstwa, przez kierunek wychowania publicznego, przez rugowanie ojczystego a zaprowadzanie obcego języka. Postępując tak coraz daléj w barbarzyńskich swych reformach, targnął się na religią, znosi katolickie świątynie lub zamienia na prawosławne cerkwie, wysila się na zerwanie tradycyjnéj nici, ażeby i modlitwą nie przypominał sobie naród, że jest polskim, katolickim. Jest to plaga, którą Bóg na ukaranie i dla nauki narodu naszego zsełając, nie oszczędza nawet przybytków Swéj chwały, jeżeli te miłością bliźniego nienamaszczone podnosiły ręce.
Tak oto, jak widzimy, grzech pierwszy odstępstwa od myśli narodowéj cięży kamieniem, jak grzech pierworodny, około którego różnemi czasy wiele złego wiązało się i wiąże — a który ni krwią, ni téż żadnemi ofiary zmyty być nie może, bo Bóg nie żąda krwi, ani jakichbądź materyalnych ofiar, ale wymaga wyrzeczenia się pierwszego błędu i zniesienia na stós ofiarny całego szeregu ciągnących się za nim grzechów. Na tyle atoli podniesienia moralnego i religijnego stan, reprezentujący owemi czasy naród, nie mógł się zdobyć; próbował on zmyślonemi ofiarami pozyskać doczesne i wieczne szczęście, a mniemając, że z Bogiem można wchodzić w układy i zawierać traktaty, wznosił kościoły, fundował klasztory w celu zapewnienia sobie Jego opieki. Daremnemi wszakże okazały się te religijne manifestacye, gdy na dnie duszy nie było téj czystéj myśli chrześciańskiéj, ażeby stawianiem przybytków Pańskich szerzyć rozgłos Chrystusowego słowa, a pouczaniem ludu, jak ma miłować Boga, wielbić Jego wszechmocną twórczość, kochać bliźniego, przyspasabiać go do wyzwolenia z moralnéj i z materyalnéj nędzy. Osobiste tych ofiar pobudki i egoistyczne dążności wyzyskiwania cnót i pokory chrześciańskiéj w zamiarze utrzymania ludu w posłuszeństwie dla władzy, choćby ona i absolutną być miała, musiały sprowadzić karę i upadek. — Zastanawiając się nad tym przebiegiem rzeczy i oceniając go wedle faktów, a z następstw ich wyprowadzając wnioski, nie powinniśmy zwalać całego ciężaru przygniatających nas nieszczęść na przyczyny zewnętrzne, ale dla własnéj naszéj i następnych pokoleń nauki należy nam zarodu ich szukać we wnętrzu własnych odwiecznych naszych błędów.
Nie może być dla społeczeństwa większéj klęski, jak kiedy wpadnie na fałszywe zasady; popada ono wtenczas z jednych błędów w drugie, gubi zdrowy pogląd, traci przytomność, nie widzi lub wzbrania się użyć zbawiennych i wypróbowanych zasad; zboczywszy z tradycyjnego bitego gościńca, szuka dróg nowych, a wstąpiwszy na nie, do celu dotrzeć nie może i błąka się tak przez wieki całe, aż ostatecznie po wielu dotkliwych doświadczeniach i wycieńczeniach, jeżeli ma jeszcze tyle siły moralnéj, aby poznało błędy i wyrzekło się ich, otwierają mu się oczy i wtenczas dopiero widzi i pojmuje, że ten gościniec, z którego zboczyło, jest tuż przed nim, i że należało trzymać go się, a cel byłby osięgnięty bez tylu twardych przejść, cierpień i strat.
Taką oto fałszywą a zgubną zasadą był dla naszego społeczeństwa, jak się już powiedziało, system pańszczyzniany, przyjęty w myśli podniesienia rolnictwa, a którego późniéj, gdy się okazał uciążliwym dla klasy, jaka miała być głównym czynnikiem jego utrzymania, nietylko że nie myślano odstąpić, ani téż zmodyfikować, ale przeciwnie złe, jakie z niego wypływało, usiłowano ubić coraz tém większém potęgowaniem tegoż systemu. Uporczywość w tym fałszywym kierunku, wspierana jednostronnemi wyobrażeniami, musiała ostatecznie rozdwoić ciało społeczne, a następne nieszczęścia i klęski na kraj sprowadzić. A można było ich uniknąć i utrzymać harmonią społecznych warstw, gdyby przeważyło było w narodzie zdanie, że każdy system, zmierzający do podniesienia jakiéjbądź gałęzi gospodarstwa krajowego, nie ma osłabiać zarazem drugiéj, ani téż przeciążać jakiéjbądź klasy społeczeństwa, ale powinien utrzymać równowagę i zrodzić wspólność potrzeb, która jest najsilniejszém ogniwem, łączącém ogół cały. Gdyby na téj podstawie oparło było prawodawstwo ekonomiczne swe systemy, nie byłoby stworzyło pańszczyznianego, ani mu téż nadało téj ciężkości, którą, przeciągając wszystkie moralne i materyalne korzyści ku jednéj stronie, rozdarło ostatecznie społeczeństwo na dwie części, a te spoić przy ówczesnych i późniejszych egoistycznych wyobrażeniach niemożebném, — jak to niżéj zobaczymy, — do urzeczywistnienia było zadaniem.
Przyjąwszy fałszywą zasadę, nie myślano jéj odstąpić; zamiast wycofania się z błędów, brodzono w nich coraz głębiéj, a zamiast łagodzenia ustaw, obostrzono je tém więcéj. Ludność wiejska, widząc się z jednéj strony opuszczoną przez prawo, które jéj pracy nie zapewniało stósownego wynagrodzenia, ni zdolnościom jéj osobistym nie otwierało drogi do lepszego losu, ani téż nie rozciągało swéj opieki na jéj własnością, a z drugiéj strony, czując coraz to dotkliwiéj ciężar pańszczyzny, danin, darmoch, opuściła się, zleniwiała i zobojętniała na wszystko, co się wokoło niéj działo. Zbiegostwo, w początkach wyjątkowe, tak się wzmogło i rozpowszechniło w 17tym wieku, że nietylko dla rolnictwa, ale i dla kraju stało się klęską z powodu rozmaitych łotrostw i zbrodni, które z niego brały swój wątek. Zapobiegając rząd tym nieporządkom i zaburzeniom, wydał nowe rozporządzenia, któremi jużto zabraniał przechowywać zbiegłych poddanych, jużto naznaczał wartość na zbiegów, jużto wchodził w stosunki z ościennemi prowincyami. Jak opisują ówcześni kronikarze, wyszło około pięćdziesięciu podobnych ustaw, z których pokazuje się, iż starano się wszelkiemi sposobami zapobiedz szerzącemu się złemu, ale bez rezultatu, albowiem nie usunięto głównéj przyczyny, któréj to złe było skutkiem.
Nie zbywało pod owe czasy na głosach ostrzegających i miała Polska publicystów, którzy zaszczyt jéj przynosili; ci, patrząc na to, co się dzieje, na to odstąpienie od dawnego ducha praw i zwyczajów i zastanawiając się nad tym brakiem równowagi społecznéj, tak pod moralnym, jak i materyalnym względem, ostrzegali i przepowiadali, że tak wielka przewaga po jednéj stronie musi spowodować skrzywienie stosunków społecznych i pociągnąć za sobą osłabienie całego organizmu narodowego. Stanęła naprzeciw grożącemu temu niebezpieczeństwu cnota obywatelska, uosobiona w gorliwych o dobro kraju mężach; nie zdołała ona przecież przerobić ówczesnych wyobrażeń i usposobień o tyle, iżby przez nie na prawodawstwo i na zmianę systemu wpłynąć była mogła; wszelkie jéj wysilenia osłabił prąd dążący ku złemu. Zatrważający stan ówczesnego społeczeństwa możnaby w ciemniejszych wiele barwach i wyrazistszych jeszcze przedstawić rysach przez uzupełnienie go przytoczeniami wiarogodnych ówczesnych dziejopisarzy, nie myślę jednakże posępniejszéj nadawać mu cechy, dosyć on już i w tych zarysach złowrogi ma wyraz.
Po upływie długiego przeciągu czasu, gdy rząd przekonał się, że zastósowanie surowych środków coraz to gorsze sprowadza następstwa, zaczął łagodzić system i około połowy XVIII wieku wyszła ustawa, wzbraniająca reklamowania poddanych, a późniéj druga, zmuszająca reklamującego do szukania forum u sądu tam, gdzie się zbiegły znajdował.[2] Rozległe obszary kraju, a przytém niezaludnione okolice, w których zbiegli włościanie dobre znajdowali przyjęcie i przechowanie, utrudniały poszukiwanie, a tém samém wpływały na pozyskanie przywiązania włościan przez wyrozumiałe i ludzkie obchodzenie się z nimi. Lubo ta zmiana wyrosła tylko z potrzeby, a nie z wyższego popędu, to jednakże korzystnie ona wpłynęła na przywrócenie porządku, uspokojenie ludności rolniczéj, poczém zwolna zaczął się ulepszać jéj byt, a rolnictwo w ogóle podnosić. Stosunki takie, z kierunkiem ku lepszemu, trwały pod koniec XVIII wieku aż do czteroletniego sejmu; dopiero Konstytucya 3go Maja zniosła poddaństwo i postawiła włościan w obec prawa na równi z innemi stanami. Pamiętna w dziejach świata katastrofa, w któréj zamęcie sąsiednie mocarstwa na trzy części rozerwały naszą Ojczyznę, nie dozwoliły przeprowadzić projektowanego uwłaszczenia włościan.
Zmiany, jakie późniéj zaszły w przeobrażeniu stosunków włościańskich pod rządami panującemi nad zabranemi częściami Polski, nie należą do mego założenia, mnie bowiem chodzi głównie o wykrycie: czy naród za czasów swéj niepodległości nie skrzywił i nie powstrzymał postępu cywilizacyi jednéj z głównych części gospodarstwa krajowego przez przeniewierzanie się swemu charakterowi. Mając cały przebieg historyczny przed oczami, nie można bezkarnie naprzeciw prawdzie fałszu stawiać; wszelkie ogródki, giętkie usprawiedliwienia, jako uporne trwanie w złém stan winy pogorszyćby tylko musiały; uderzmy się przeto w piersi i dla zmazania winy przodków naszych, jakotéż dla zadokumentowania, że bezstronnie sprawy własne rozbierać i sądzić umiemy, przyznajmy, że naród, a raczéj część jego dominująca przeniewierzyła się charakterowi narodowemu i materyalizmem go skalała, osłabiła go przez znieważenie idei narodowéj wolności, pogwałcenie jéj praw, zniewolenie ludności rolniczéj do poddaństwa i przymusowéj pracy na korzyść posiadaczy ziemi szlacheckiego stanu.[3] W tym punkcie postęp cywilizacyi został zwichnięty i wstrzymany, raz w materyalnym kierunku przez nierówny podział korzyści, a ztąd gwałtowny wzrost niewielu prywatnych fortun, które nietylko, jak widzieliśmy, że w niczém do podniesienia bogactwa krajowego się nie przyczyniały, ale przeciwnie takowe ubożyły, jako powstałe z ucisku wycieńczającego dobrobyt najliczniejszéj klasy narodu; potém w moralnym kierunku przez nałożenie poddaństwa, stawającego jako bezprawie w przeciwieństwie do ducha Chrystusowéj nauki, zalecającéj miłować bliźniego; poddaństwo to, odsądzone od praw obywatelskich, stawiło nieprzełamaną cywilizacyi zaporę.
Tyle co do szczegółowego wyjaśnienia téj jednéj strony cywilizacyi; rozbierać wszystkie strony i takowe przeglądać nie leży w moim zakresie, nie zamierzam bowiem pisać historyi naszéj cywilizacyi, ale pragnę tylko wykazać, jak zgubném jest w postępie cywilizacyjnym odstępstwo od myśli narodowéj, jak zabijającém zatracanie charakteru narodowego; ztąd téż te tylko strony cywilizacyi poruszę, w których tęż myśl żywić i tenże charakter utrzymać i wznosić w obecnych nawet stosunkach w naszéj jest mocy. —


Jedną z głównych wzniosłości moralnéj strony cywilizacyi jest duch obywatelski i duch pracy; na rozwinięcie i udoskonalenie jego prądów wpływa wychowanie domowe i publiczne. O wychowaniu domowém będzie późniéj mowa, a teraz przypatrzmy się, o ile wychowanie publiczne w Polsce przyczyniło się do rozwoju tych dwóch przymiotów w narodzie.
W X wieku, — kiedy zachodnia Europa z poza ciemnéj wychylać zaczęła się pomroki i do Polski współcześnie z religią chrześciańską przedarło się pierwsze zaranie światła, pod którego promieńmi miał naród wzrastać w moralną i materyalną siłę a przyniesiona z zagranicy oświata niosła kształt i ducha zachodu, — głównym przedmiotem w szkołach była łacina. „Szkoły, — podaje M. Wiszniewski,[4] — zakładane i utrzymywane były tylko dla kształcenia przyszłych księży; tam tego tylko uczono, co przyszły ksiądz koniecznie umieć musiał; najczęściéj kończyło się na śpiewaniu i czytaniu po łacinie. Uczeńsi księża polscy, którzy się w następnych wiekach w Bononii prawa kanonicznego albo w Paryżu teologii uczyli, wychodzili na biskupów i, jeżeli nie zawsze światłem, nauką jednakże ówczesną przechodzili wszystkich w swoim narodzie. Zakładane więc biskupstwa, opactwa i klasztory są śladem rozkrzewiających się tych zachodnio - europejskich nauk w Polsce; są tém w owych czasach, czém dziś zakładanie uniwersytetów, liceów i towarzystw uczonych, z tą tylko różnicą, iż po wynalezieniu druku i za obrębem uniwersytetów i towarzystw ludzie uczeni i światli znajdują się, kiedy za Piastów w Polsce i w Europie zachodniéj, kto nie był księdzem, ledwie czytać umiał, a nauki ówczesne prawa rzymskiego, kanoniczne, scholastyczne, teologią i dyalektykę niektórzy tylko biskupi posiadali.”
Szerzenie nauk w pierwszym wieku chrześciaństwa w Polsce szło z oporem, albowiem wszyscy dygnitarze kościoła, pod których kierownictwem stały szkoły, byli cudzoziemcy. Ludzie ci, uważając naród za barbarzyński i mając jedynie na celu pozyskanie jego przekonań dla religii chrześciańskiéj, nie troszczyli się o zachowanie jego narodowości. Po przełamaniu pierwszych trudności, zaledwie światło Chrystusa promienie swe po kraju roztaczać, sumienia ludu przejmować i oświecać zaczęły, aliści nagle materyalizmem jegoż samych kapłanów przyćmioném i stłumioném zostało, apostołowie ci bowiem cudzoziemscy za dane ku zbawieniu wskazówki i za naukę łaciny żądali dziesięciu, czém zrazili skłaniające się już ku nim serce narodu. Niechęć ta, podniecana prześladowaniem bałwochwalstwa, urosła z czasem do tego stopnia, że wielu ze szlachty i znaczna część włościan odstąpili od religii chrześciańskiéj, wrócili do swych bożków, porwali się na szlachtę, chrześcian i księży, popalili kościoły, zburzyli szkoły, i zniszczyli kiełkujący zaród ręką Bolesława Chrobrego rzuconego ziarna.
Dopiero za Kazimirza I, który rozburzone namiętności swém umiarkowaniem poskromić potrafił, zaczął naród wracać na łono religii chrześciańskiéj i do nauk sposobniejszym się stawać. Kazimirz, wychowaniec Benedyktynów, miał pewną poszanę dla tegoż zakonu i sprowadził dwunastu księży z Francyi, celem zakładania szkół. Księża ci jednakże, nie znając języka polskiego, nie mogli się zajmować nauczaniem młodzieży. Trudnili się pod owe czasy szkołami kanonicy regularni w Trzemesznie, jeszcze za Mieczysława Igo do Polski sprowadzeni.
Szkoły dla wszystkich stanów były otwarte i wszelkie stopnie w hierarchii kościoła dla wszystkich dostępne, czego dowód mamy w tém, że na początku XII wieku dwóch wysokich dygnitarzy kościoła, Polaków, było ze stanu włościańskiego: Jakób z Żnina, arcybiskup gnieźnieński, i Laurentius, biskup poznański. Lubo, — jak widzimy, — miała już Polska pod owe czasy zdatnych ludzi, stawiano jednakże jeszcze w wieku XII na wszystkich wyższych stopniach hierarchii kościoła duchownych, sprowadzonych z zagranicy a najwięcéj z Niemiec. Cudzoziemcy ci, nie znając języka krajowego a mając pod dozorem swoim szkoły, paczyli myśl i osłabiali charakter narodowy. Dopiero w XIII wieku arcybiskupi i wyższe duchowieństwo polskie wzięło się do nadania powagi zaniedbanemu i pogardzanemu językowi ojczystemu. W 1237 r. przepisał Pełka, arcybiskup gnieźnieński, ustawę[5]: „aby wszyscy plebani za wiedzą swych biskupów utrzymywali szkoły, na czele których aby nie umieszczali Niemców, chyba, gdyby doskonale umieli język polski.” Podobnąż ustawę wydali arcybiskupi gnieźnieńscy: Jakób Świnka z r. 1285 i Jarosław Bogorya roku 1357. Wszystkie te ustawy jednakże wyrugować cudzoziemczyzny nie zdołały, gdyż jeszcze Jan Ostroróg w piśmie swém około roku 1640 napomina: „Panowie rządzący Rzecząpospolitą, jakżeście niebaczni, dozwalając, iż z klasztorów, włościami i dochodami od przodków naszych uposażonych, na ziemi polskiéj w jéj wsiach żyjący waszych ziomków od zakonu wyłączają a podług ustaw swoich Niemców tylko do klasztorów przyjmować mogą i t. d.” Tenże Ostroróg potępia pogardę języka ojczystego i miewanie kazań niemieckich. Przybyli cudzoziemcy, stanowiący w narodzie najoświeceńszą wówczas klasę, mający wychowanie publiczne w ręku, szerzyli antynarodowe wpływy; oni to od początku wieku X ciągle niszczyli i wytępiali język narodowy w samym pierwiastku, przeszkadzali używać go w wszelkich czynnościach, jak publicznych, tak prywatnych, oni to wreszcie potrafili wrazić wyższych stanom zupełny wstręt do mowy ojczystéj, jakoby pogańskiéj i barbarzyńskiéj; ledwie w XIV wieku zaczęto używać języka narodowego. W księdze funduszów dyecezyi krakowskiéj znalazł Czacki, że był fundusz wyznaczony na kaznodzieję, aby in vulgari lingua do pospólstwa przemawiał; otóż ślad, w jakiéj poniewierce zostawał język narodowy, że go nie ojczystym, lecz pospolitym zwano. Ale nietylko w Polsce, lecz w całéj Europie owemi czasy nauki w łacińskim języku udzielano i upowszechniano pod osłoną upornego przesądu, iż nauka i mądrość koniecznie z łaciną złączone być muszą, oświata przeto, nie mając charakteru narodowego, nie mogła się stać powszechną. W szkołach, czynnościach i pismach wszelkiego rodzaju panowała łacina.
Szkoły w pierwszych wiekach chrześciaństwa były pod okiem biskupów, a prowadzili je scholastycy katedralni. W XIV wieku widzimy szkoły przy różnych kolegiatach i kościołach parafialnych, przynajmniéj miast główniejszych. Klasztory, których liczba znacznie się wzmagała, zajmowały się uczeniem młodzieży. Ponieważ zakonnicy w znacznéj części byli Niemcy, przeto szkoły klasztorne były niemieckie. Statut synodalny z 1313 r. ustanowił, aby dla ochrony i krzewienia języka polskiego przy kościołach katedralnych i zakonnych trzymano nauczycieli takich tylko, którzyby o tyle znali język polski, ażeby mogli uczniom wykładać autorów na język polski. „Głównym, — mówi Wiszniewski[6], — przedmiotem nauk w tych szkołach była łacina. Znany był podział nauk na trivium i quadrivium. W trivium uczono gramatyki, retoryki i dyalektyki, w quadrivium zaś arytmetyki, geometryi, astronomii i muzyki,” w ogóle więc siedmiu tak nazwanych sztuk wyzwolonych. W wieku XIV papież Benedykt XII zakazał Franciszkanom, aby obcych, to jest niekleryków, do szkół nie przyjmowali.
Niedostatek narodowości w wychowaniu nie uszedł baczności Kazimirza W., który, widząc złe skutki z tego kierunku, postanowił im zagrodzić i założył akademią krakowską we wsi Bawole a teraźniejszym Kazimirzu. Za Ludwika miał pójść w zaniedbanie wielki ten zakład i dopiero za Jadwigi został wznowiony. Akademia krakowska dostarczała ludzi do zakładania szkół w XV i XVI wieku po całéj Polsce. Język ojczysty w sprawach krajowych i na dworze królewskim zaczął wchodzić w używanie. „Za synów Kazimirza Jagiellończyka,” — mówi Czacki, — „zaczął język polski być językiem dworu, kobiet i towarzystw. Zaborowski w kilku edycyach gramatyki daje prawidła językowi polskiemu. Zaczęto głośno mówić o potrzebie doskonalenia mowy ojczystéj. Pozwolono pisać po łacinie i po polsku dekreta. Zygmunt nie chciał mieć praw, tylko po polsku, nie lubić pisać, jak tylko po polsku, a tak na jego dworze urodzili się prawie Jan Kochanowski, Łukasz Górnicki i Januszowski.”
Jednym z głównych instytutów akademii krakowskiéj było Collegium Lubranscianum czyli akademia w Poznaniu[7]. Zygmunt Stary przy zatwierdzeniu fundacyi Lubrańskiego włożył obowiązek na akademią krakowską, aby Collegium Lubranscianum zaopatrywała w nauczycieli. Dla Gdańska i Torunia były dane pozwolenia na osobne lycea, a dla Prus książęcych ustanowił Zygmunt August akademią w Królewcu. Wiek XVI równie był świetnym dla literatury polskiéj, jak słynnym z wychowania młodzieży: w Krakowie i w Poznaniu wielu było uczniów z zagranicy, jak Morawian, Czechów a nawet i nie mało Niemców.
Reformacya religijna wskazała potrzebę dwojakiego w Polsce wychowania i ztąd obok szkół katolickich zaczęły powstawać dyssydenckie. Szkoły te w całéj Polsce i Litwie szybko się szerzyły i wzrastały, miały one zdolnych nauczycieli i w XVI wieku starannie pielęgnowały język polski, w XVII zaś wieku szkoły luterskie już były niemieckie a w XVIII wieku nieomal wszystkie szkoły dyssydenckie, które zdołały oprzeć się prześladowaniu jezuickiemu, zniemczały, albowiem miały nauczycieli cudzoziemców, którym chodziło więcéj o przeprowadzenie zasad religii, niż narodowości.
Aby osłabić postęp protestantyzmu, który liczył w swych szeregach wielu uczonych ludzi, koniecznością było przeciwstawić mu silny zastęp światłych duchownych katolickich, a gdy tych brak się okazał, usiłowano wszelkiemi siłami dążyć do podniesienia oświaty między duchownymi polskimi. I tak, gdy szkoły katedralne okazały się nieodpowiedniemi do osiągnięcia tego celu, zaprowadzono w nich reformę i przy wszystkich katedrach pozakładano seminarya duchowne, ztąd w drugiéj połowie XVI liczba zakładów naukowych poświęciła się w Polsce.
Ale nie koniec na tém, zanosiło się jeszcze na inny zwrot systemu wychowania. Stanisław Hozyusz, biskup warmiński, sprowadził do Polski Jezuitów w celu postawienia tamy prądowi herezyi i tłumienia jéj przez szkołę i ambonę. Jezuici wziąwszy za cel swych dążności utrzymanie jedności kościoła katolickiego, wyrzekli się wszelkich stosunków i względów narodowych a jako ściśle zorganizowane towarzystwo, rozgałęziwszy się po całym świecie, mieli w planie scentralizowanie w swém ręku władzy całéj kuli ziemskiéj. Wymowa, która niekiedy potężne miewa wpływy, dla widoków Jezuitów wszakże nie dość skutecznym była środkiem, przedsięwzięli przeto dla wzmocnienia swych działań, zmierzających do zapewnienia panowania nad światem, ogarnąć szkoły, aby przez nie swe zasady szerzyć[8]. Pierwsi Jezuici, sprowadzeni do Polski, byli Włosi i Niemcy. Hozyusz, opierając się na trydenckiéj uchwale, aby wszędzie przy kościołach katedralnych były seminarya i szkoły, postanowił ich zakon po całym kraju rozszerzyć. Najpierwszych do Polski sprowadzonych Jezuitów osadził Hozyusz w Brunsbergu. Tutaj założyli Jezuici w kilka lat późniéj szkołę, do któréj za wpływem Biskupa wielu uczniów z rozmaitych stanów pozyskali. Za przykładem Hozyusza poszli biskupi z Pułtuska i Wilna, którzy Jezuitów do swych dyecezyi sprowadzili. Pierwszą szkołę wyższą w Wilnie założyli Jezuici, ale nie byli to już Jezuici, jakimi ich chciał mieć św. Ignacy Loyola, pokorni, ciszy towarzysze jego, przeznaczeni do twardego życia, obowiązani utrzymywać się z jałmużny, lecz byli to ludzie przywykli już do wygód, zręczni i przezorni, chciwi wpływu i znaczenia, trzymający się zasad nowych, jakiemi ich natchnął generał ich Lainez, który, rozszerzając ustawy zakonu, zmienił znacznie kierunek nadany mu przez Loyolę. W początkach akademia krakowska, nie przypuszczając, aby Jezuici mogli kiedykolwiek stać się jéj przeciwnikami i współzawodnikami, przypatrywała się spokojnie rozszerzaniu się ich w Polsce, znanych już w owe czasy i głośnych z usiłowań około utrzymania potęgi katolickiego kościoła, a sama, jako prawowierna katolicka instytucya, mniemając, że w jednéj pracują wspólnie winnicy, wspierała ich życzliwie najznakomitszymi swymi profesorami i uczniami, jakimi byli: Stanisław Warszewicki, Piotr Skarga, Herburt, Szymon Wysocki, Grodzicki, Załuski i wielu innych. Jezuici, wzmocniwszy swój zakon, w którym dotąd byli sami cudzoziemcy, tylu światłymi Polakami, zaczęli swe kolegia rozszerzać i pozakładali szkoły w Poznaniu, Kaliszu, Toruniu, Szotlandzie (pod Gdańskiem), Łucku, Kamieńcu, Łomży, Dorpacie, Rydze, Orszy, Płocku, Przemyślu, Lublinie, Jarosławiu, Sandomierzu, Rawie, Lwowie, Malborgu, Barze, Krośnie, Bydgoszczy, Wałczu i wielu innych jeszcze miastach.
Do Krakowa, tego głównego w kraju przybytku nauki, z ostrożnością zbliżali się Jezuici; nasamprzód dwóch księży wysłano w awangardzie, którzy, aby pozyskać prawa obywatelskie miejskie, dom sobie kupili. Wtenczas dopiero spostrzegła akademia krakowska, dokąd Jezuici zmierzają, ale już za późno było, wpływ ich bowiem silnie był zakorzeniony. Mając już Jezuici pewien punkt oparcia w Krakowie, zaczęli w większéj przybywać liczbie i ostatecznie, za zezwoleniem Stefana Batorego, założyli seminaryum przy kościele św. Stefana. Ztąd zwrócili oczy i usiłowania na akademią krakowską, ażeby jéj odebrać powszechną w kraju wziętość i oderwać od niéj uczącą się młodzież. Mieli oni szczere chęci założenia szkół w samym Krakowie, ale im przywileje Akademii stały na przeszkodzie. Udawali się Jezuici z swemi domaganiami aż do Rzymu, ale papieże powstrzymywali ich zapędy; gdy jednakże z czasem poczuli w sobie własnych sił tyle, że bez protekcyi papieży na zajętém stanowisku utrzymać się mogli, nie pytali już o ich sankcyą i pod zasłoną załogi grodzkiéj, danéj przez życzliwego starostę, otworzyli szkołę, do któréj niemało uczniów, odmówionych akademii krakowskiéj i ściągniętych z szkół swoich, przy otworzeniu wprowadzili. Podkopane przez Jezuitów ku Akademii zaufanie chwiać się zaczęło, a czterdzieści kilka jéj kolonii przeszło w ręce Jezuitów, jedno tylko kolegium poznańskie wierném Akademii pozostało. Starali się Jezuici otworzyć swą akademię przy kolegium w Poznaniu, wszelkie ich jednakże zabiegi rozbiły się o przywileje, jakie służyły akademii krakowskiéj. Stefan Batory, zwolenników Jezuitów i w końcu ich protektor, wyniósł kolegium jezuickie w Wilnie do rzędu akademii. Po śmierci Stefana Batorego, gdy Zygmunt III, uczeń Jezuitów, rządy kraju objął, zakon ten zaczął róść w znaczenie i bogactwa bez miary, a zmierzając zawsze do rozpostarcia swego wpływu na wychowanie młodzieży po wszystkich zakątkach Polski, dokładał wszelkich starań, aby mu wolno było utworzyć kursa akademickie przy kolegium we Lwowie. Pomimo protestacyi ze strony akademii krakowskiéj i kilkakrotnych odmownych odpowiedzi sejmu, nie ustawali Jezuici w swoich zabiegach dopóty, aż nareszcie za panowania Augusta III wyrobili sobie przywiléj na akademią we Lwowie.
Główny ster szkół, jak i innych spraw zakonu Jezuitów był w ręku generała; w programie nauk, w sposobie ich wykładania, w dążności szkół nie wolno było bez jego zezwolenia żadnéj zaprowadzać zmiany. Prowincyał, który w całéj prowincyi kolegiami i szkołami zarządzał, był co lat trzy naznaczany przez generała, a ten mianował jeszcze na przedstawienie prowincyała rektora kolegium. Szkoły jezuickie, jeżeli pod względem zakresu nauk nie były gorszemi od akademickich, to pod względem kierunku na fałszywą drogę wprowadzały naród. Szkoły te były podzielone na gramatykę, poezyą i retorykę, ztąd téż wszystkie nauki odnoszono do tych trzech działów umiejętności. Ucząc łaciny, nie mieli Jezuici względu na to, aby uczeń poznajomił się z duchem starożytnych klasyków i na wskroś nim się przejął, ale głównie zależało im na tém, aby po łacinie nauczył się mówić; nie działali oni na rozwijanie jego rozsądku, pojęć, ale rozbudzali tylko wyobraźnią; nie uczono go myśleć, zgłębiać rzecz, ale podziwiać jéj formę; nie wzbogacano jego umysłu pożytecznemi, w praktyczném życiu potrzebnemi wiadomościami, ale przeciążano jego pamięć zawiłemi Alwara regułami lub retorycznemi figurami. Arytmetyki i geometryi, nauk otwierających tajniki myśli, w niższych szkołach jezuickich wcale nie dawano, aż dopiero w wyższych, do których mała liczba uczni dochodziła, je wykładano. Przy nauczaniu religii więcéj Jezuici przykładali wagi do zewnętrznéj dewocyi, niż do przejęcia się prawdami i obowiązkami chrześciańskiemi, i nie starali się obudzić wstrętu w uczniach do pijaństwa, zbytku, swawoli, buty i wszelkich złych nałogów, które wówczas toczyły społeczeństwo. Jezuici, zamiast zaszczepiać miłość i braterstwo, co jest pierwszym warunkiem obywatelskiego ducha, siali rozbrat i niezgodę, już to przez podział szkół dla niższych i dla wyższych stanów (collegia nobilia), już to przez podniecanie nienawiści do rodaków dyssydentów, z którymi często wychowańcy Jezuitów krwawe staczali bójki, a niekiedy i grozą przejmujące wywoływali sceny, — jakich teatrem był Toruń 1724 r. — Szkoły jezuickie wpajały w bogatą młodzież pychę, każąc jéj umysł pochlebstwami, i przyspasabiały narodowi dumnych możnowładzców, którzy wyżéj siebie, niż ojczyznę stawiali, gdy przeciwnie w ubogich przytłumiały wszelkie poczucie godności, odbierały wszelką samodzielność; najmniejsza zdrożność, nawet sama niewinna wesołość surowo batami była karana.
Po za obrębem jezuickich szkół były inne jeszcze zakłady naukowe niezawisłego od nich wychowania katolickiego. Zasługuje na uwagę, że w czasie, gdy Jezuici swemi szkołami wszystkie prowincye Polski obsadzili; gdy akademia krakowska konkurencyi z nimi wytrzymać nie mogła; gdy magnaci Korony i Litwy dla przypodobania się Zygmuntowi IIImu kolegia Jezuitom fundowali, — wtenczas Jan Zamojski, hetman wielki koronny, otworzył nową akademią w mieście swojém Zamościu i osadził jéj katedry profesorami z akademii krakowskiéj sprowadzonymi. Zakład ten dzielił się w początkach na trzy wydziały: prawny, filologiczny i medyczny, dopiero późniéj przydany mu został teologiczny. Nieprzychylny Zamojskiemu Zygmunt III ociągał się z zatwierdzeniem téjże akademii, aż dopiero Michał Korybut nadanym przywilejem uznał ją jako jedyną wszechnicę na całą Ruś, nadał jéj profesorom prawo szlachectwa i zabronił na 12 mil w około wyższych szkół zakładania. Zamojski utworzył przy akademii szkołę, mającą do niéj uczniów przyspasabiać. Lubo Zamojski zdolnych sprowadził profesorów, nie mogła jednakże akademia odpowiedzieć zamierzonemu celowi, raz, że nie dosyć hojnie była uposażona, potém, że położenie jéj wśród szkół jezuickich nie było dla niéj korzystném. Ztąd téż akademia zamojska nielicznie była przez młodzież zwiedzaną, liczba jéj uczni wraz z szkołą nigdy stu nie przechodziła.
Byli jeszcze duchowni świeccy, tak zwani Pijarzy, którzy nic wspólnego z Jezuitami nie mieli; ci otworzyli nasamprzód swe szkoły w Warszawie i Podolińcu, a późniéj w wielu innych miastach. Pod względem nauk nie wiele różniły się szkoły Pijarów od jezuickich, o tyle one jednakże od ostatnich stały wyżéj, że nie wpajały w umysł młodzieży religijnego fanatyzmu, lecz krzewiły religią katolicką według nauki Chrystusa Pana. Przez lat blizko sto nic uwagi godnego w szkołach pijarskich nie zaszło, dopiero około połowy XVIII wieku pojawił się w zakonie Pijarów Stanisław Konarski, człowiek niepospolitych zdolności. Wchodził on głębiéj, niż inni współcześni, w położenie narodu, widział jego zbolałe strony, znał jego błędy i wady, z których wyleczyć go przedsięwziął; próbował on wpływać na naród przez pisma, a gdy ten sposób nie dość skutecznym się okazał, postanowił działać przez szkołę. Ówczesne usposobienie narodu, wpojone przez Jezuitów w krew i ducha jego, niesłychanie trudno było pokonać; z jednéj strony duma magnatów, z drugiéj pokorna pozorowo uległość drobnéj szlachty i pewna pietas dla możnych rodów odtrącały każdą nowość, zwłaszcza jeżeli takowa zmierzała do nałożenia wędzideł rozkiełznanéj wolności lub powstrzymania swawoli obyczajów. Wiedział o tém Konarski, że zestarzałéj w błędach i przesądach generacyi nie było poprawienia sposobu; wiedział i o tém, że, jeśli ma się wpływać na młodszą, zmierzające ku temu zasady tylko przez ludzi z urodzenia poważanych z dobrym skutkiem szerzone być mogą: w tym celu założył w Warszawie konwikt pijarski pod nazwą „Collegium nobilium.” Zakład ten przewyższył wszystkie współcześnie istniejące szkoły; pobierała w nim nauki młodzież pierwszych rodzin Korony i Litwy, a znaczenie jego urosło do tego stopnia, że nawet powaga Akademii krakowskiéj w obec niego zginąć się zaczęła. Za przykładem Konarskiego poczyniono korzystne zmiany w zaprowadzeniu nauk i ich wykładzie w szkołach pijarskich, a nawet i niektórych jezuickich. Na dobre zaczęła się reforma szkół dopiero za Stanisława Augusta, a sposobność do całkiém nowéj organizacyi nastręczyło narodowi zniesienie zakonu Jezuitów pamiętną bullą papieża Klemensa XIV: „Dominus ac redemptor noster” z d. 21 lipca 1773 r. Ze zniesieniem Jezuitów upadły równocześnie liczne ich szkoły. Aby przez tę nagłą zmianę wychowanie publiczne kilku tysięcy młodzieży przerwy nie doznało, ustanowił sejm w 1775 r. Komisyą Edukacyjną, która była władzą kierującą wychowaniem i oświeceniem publiczném. Komisya ta rozpoczęła swe czynności od naznaczenia lustratorów szkólnych i upoważniła ich do zatrzymania przy każdém kolegium jezuickiém prefekta z kilku nauczycielami, którzyby daléj nauk udzielali. Szkoły te podzielono na sześć klas i nazwano narodowemi; przedmiotami naukowemi były: język polski, łaciński, francuzki, niemiecki, a prócz tych geometrya, historya, geografia i początki nauk przyrodzonych. Wolne od nauki godziny obracano na ćwiczenie uczniów w sztuce wojennéj pod dozorem doświadczonych wojskowych. Szkoły te miały stworzyć nową epokę dawnych cnót i obywatelskiego charakteru narodowego. Komisya Edukacyjna zajmowała się zakładaniem i organizacyą szkół nowych, co nie było rzeczą łatwą, albowiem trzeba było tworzyć wszystko od początku, sprowadzać nauczycieli, kompletować zbiory naukowe, stawiać gmachy szkólne. Podzieliła ona szkoły na pewne okręgi, zwane wydziałami, których w Koronie ustanowiła sześć, a w Litwie cztery. Obsadziwszy Komisya założone szkoły nauczycielami, których wśród exjezuitów, w zgromadzeniu Pijarów, Bazylianów lub téż wśród uczniów akademii krakowskiéj za zdatnych uznała, zajęła się daléj obmyślaniem dla szkół książek elementarnych i w tym celu utworzyła Towarzystwo Ksiąg Elementarnych, którego obowiązkiem było pisać lub roztrząsać napisane przez innych książki szkólne. Towarzystwo to wezwało uczonych w kraju i za granicą do napisania książek takowych, wyznaczając autorom potwierdzonych przez Komisyą dla szkół książek elementarnych od 50—150 czerwonych złotych za opracowane dzieło. Najwyższe nagrody postanowione były za książki elementarne o gospodarstwie, oraz fizyce i mechanice. Plan napisania książek elementarnych podała Komisja Edukacyjna. Pomiędzy książkami były także zawierające rady dla nauczycieli, w jaki sposób należy powierzony sobie przedmiot uczniom wykładać, jak zawsze i wszędzie zastósowywać teoryą do praktyki. Aby usposobić na przyszłość zdatnych do szkół krajowych nauczycieli, założono seminaryum nauczycielskie przy akademii krakowskiéj na 16, przy wileńskiéj na 8 kandydatów, którzy po trzyletniém wysłuchaniu nauk uniwersyteckich, do jakich więcéj powołania i zdolności w sobie czuli, rozesłani byli na nauczycieli do rozmaitych szkół z obowiązkiem uczenia lat sześć. Komisya zaprowadziła także radykalne zmiany w akademiach wileńskiéj i krakowskiéj; założyła ona w pierwszéj i drugiéj kamień węgielny fakultetu medycznego, obie zaś podzielono na dwa kolegia: moralne i fizyczne. Po urządzeniu tych szkół głównych i utworzeniu seminaryów nauczycieli wydała Komisya Edukacyjna 1783 r.: Ustawy Komisyi Edukacyi Narodowéj dla stanu akademickiego i na szkoły w krajach Rzeczypospolitéj przepisane. Ustawy te dają jasny obraz stanu szkół i wychowania publicznego za czasów Komisyi Edukacyjnéj, wieje z nich duch prawdziwie obywatelski i przebijają się wysokie zalety pod względem pedagogicznym i moralnym. Nie dość, że Komisya wydała te ustawy, ale czuwała jeszcze nad tém, ażeby po wszystkich zakładach naukowych jak najściśléj były wykonywane. W tym celu wysełała z ramienia swego ludzi światłych w urzędzie wizytatorów, którzy obowiązani byli wchodzić w najdrobniejsze szczegóły wizytowanych przez siebie szkół i ścisłe sprawozdania o ich stanie zdawać Komisyi. Pod tak troskliwą opieką należały wówczas szkoły narodowe do najlepszych w Europie. Przez odrzucenie przyjętego przez Jezuitów sposobu uczenia pamięciowego a zaprowadzenie metody rozumowania tworzono z uczniów ludzi myślących, zastanawiających się nad wszystkiém, słowem, ludzi rozsądnych, a młodzieniec, kończąc szkoły Komisyi Edukacyjnéj, nie wynosił z nich, — być może, — nader wielkiego zasobu wiadomości, ale wynosił natomiast to, co od nich wyżéj stoi, tj. zdrowy rozsądek, nie obałamucony pedanteryą i nie obciążony pamięciowemi drobiazgowościami; wynosił on przysposobienie należyte do pracowania samemu nad sobą i kształcenia się daléj w jakimbądź życia zawodzie. Nie przepomniała także Komisya Edukacyjna o zakładach naukowych żeńskich, ale przepisała dla nich plan i przełożyła nad niemi rektorów szkół wydziałowych. Nie wypuściła ona również z swéj opieki najliczniejszéj klasy narodu, to jest ludu wiejskiego i uboższych mieszkańców miast i miasteczek, zakładała ona szkoły elementarne, ułożyła dla nich plan nauk i wydawała książki początkowe. Brak nauczycieli stawał na przeszkodzie dobrym chęciom Komisyi, która, aby go usunąć, utworzyła dwie szkoły dla nauczycieli elementarnych: jednę z Kielcach, drugą w Łowiczu.
Po rozbiorze Polski i utworzeniu Księstwa Warszawskiego rozwiązano Komisyą Edukacyjną, a ster szkół powierzony został Izbie Edukacyi Publicznéj. Rozdzielony naród polski na trzy części pod trzema obcemi mocarstwami, usunięty od własnych rządów, w ścisłéj trzymany kurateli, nie miał już prawa czuwania nad wychowaniem publiczném swych dzieci. Zakłady naukowe w dzielnicach Polski, zabranych przez Rosyą i Austryą, utrzymały jeszcze w początkach narodowy charakter przynajmniéj pod względem języka, w zabranych zaś przez Prusy prawa narodowe były wprawdzie W. Ks. Poznańskiemu słowem królewskiém zagwarantowane, ale nie w téj rozciągłości, jak Polacy sobie tuszyli, zachowane i z czasem coraz więcéj znoszone, słabym tylko swym organizmem wiążą nas z przeszłością. W Starych Prusach urządzono wychowanie publiczne według systemu germańskiego, całkiém przeciwnego charakterowi polskiemu, bez uwzględnienia ojczystego języka nawet w szkółkach elementarnych, do których same polskie dzieci uczęszczały.
Rzucając w ogólnych zarysach szkic wychowania publicznego w Polsce od kołyski aż do snu letargicznego, w którym je obce pogrążyły mocarstwa, starałem się zebrać z przeszłości spostrzeżenia, jakie się przy badaniu tak odległych epok nastręczają, i przedłożyć Czytelnikom jak największą liczbę faktów, aby z nich mogli sami wyprowadzić wnioski, stawiać porównania, zgoła czerpać tę naukę, jaką każde poszukiwanie historyczne bezpośrednio w sobie mieści.
Znam doniosłość podjętéj kwestyi i wiem, że, badając przedmiot tak ważny i tyle żywotnych koncentrujący w sobie nerwów, jakim jest wykazanie wpływu wychowania publicznego na ducha obywatelskiego i skłonność do pracy w narodzie, nie można znać żadnych względów i że należy wydobyć z całą sumiennością z głębi przeszłości różnorodne materyały i takowe postawić pod światło prawdy tak, aby fakta, na jakie one się składały, jasno przedstawiały się oku.
Ażeby podać pewną miarę ocenienia wpływów, jakie wychowanie publiczne w Polsce w swym pochodzie wiekowym wywierała na ducha obywatelskiego i o ile podnosiło chęć do pracy, dzielę dzieje szkół i wychowania publicznego na trzy epoki: 1sza od zaprowadzenia szkół aż do przybycia Jezuitów do Polski; 2ga od przybycia Jezuitów aż do zniesienia ich zakonu; 3cia od zniesienia zakonu Jezuitów aż do ostatniego rozbioru Polski.
Widzieliśmy, jak równocześnie z chrześciaństwem zaprowadzone w Polsce szkoły służyły w pierwszych wiekach za instytucyą do wychowania duchownych, który szerzyli i zakorzeniali między ludem chrześciańską religią. Przyznać należy, że w ówczesnych stosunkach odpowiadały szkoły w tym kierunku całkiém swemu zadaniu, założono bowiem przez nie główne podstawy katolickiego kościoła, tego świętego ogniska, z którego na wsze strony miało się rozchodzić światło nauki Chrystusa Pana. Późniéj atoli, gdy cały naród padł na kolana przed Krzyżem i oczekiwał od niego tego zbawienia, za które Chrystus Pan żywot ziemski w mękach zakończył, nie spełniły szkoły swéj misyi, albowiem nauki, udzielane przez cudzoziemców w językach dla uczniów niezrozumiałych, odbijały się o ich uszy, jak martwe echo, które nie wnikało do ich ducha i myśli. Główna myśl Chrystusowéj wiary odkupienia ludu z niewoli moralnéj i materyalnéj nędzy została zwichniętą, a prawdy świętéj nauki nie mogły się przedrzeć do umysłów, o których pojęć rozjaśnienie bynajmniéj się nie troszczono. Poprzestano na formie, mniéj dbając o istotę rzeczy, cieszono się zaprowadzeniem religii chrześciańskiéj, a nie pytano się, czy jéj myśl jest zrozumianą, czy jéj słowo staje się czynem. Szkoły te nie rozpędziły ciemnéj pomroki, jaka nad narodem zawisła, przez parę wieków jeszcze lud śpiewał łacińskie pieśni kościelne, słuchał niemieckich kazań, których nie rozumiał. Dopiero akademia krakowska stała się głównym punktem oświaty, z którego nauki rozchodziły się w języku ojczystym po całym kraju. System wychowania publicznego zmierzał do kształcenia ducha obywatelskiego w narodzie, a owocem tegoż była uchwała konfederacyi w Nowém Mieście Korczynie 1439 r., według któréj postanowiono: że każdego, ktoby nie stawał do boju lub w innych sprawach publicznych w jakibądź sposób ważył się od ogółu oddzielać (a communitate se abscindere), mają wszyscy na życiu i dobrach karać, a ma być uważany, jakoby się sam zrzekł czci i dobréj wiary. Otóż to wzniosła zasada, którą wywyższono dobro ogólne nad prywatne w wieku, w którym mienie tak przeważną odgrywało rolę, w którym inne narody za materyalizmem i prywatą goniły. Tą uchwałą konfederacyi postawili sobie przodkowie nasi wspaniały a trwały pomnik, który świadczy o wysokiém ich obywatelskiém poczuciu.
Nieodżałowana szkoda, że zakładów naukowych wyższych za mała była liczba, zaledwo szlachta pomieścić się w nich mogła, a dla ludu wiejskiego były wprawdzie przy kościołach parafialnych szkółki, w których uczyli klechy,[9] lecz te w wielkiém były zaniedbaniu; mieszczaństwo, składające się po większéj części z Niemców, miało niemieckie szkoły. Za wpływem akademii krakowskiéj zaczęto język oczyszczać z niemiecko-łacińskiéj, jako téż z czesko-łacińskiéj pisowni i doprowadzono go do téj czystości w XVI wieku, że na pamiątkę klasyczności jego języka nazwano ów wiek wiekiem złotym języka i literatury. Były to czasy Zygmuntów, czasy najświetniejsze w dziejach Polski; nauki kwitły, oświata stała się głośną w Europie, naród chlubił się wielu znakomitymi mężami w świeckim i duchownym stanie. Ale czyż blask, który jaśniał na zewnątrz, był tém czystém, dotąd naród do potęgi i chwały prowadzącém światłem, którego promienie miały oświecać umysły całego narodu i rozbudzać w nim nadal ducha obywatelskości i pracowitości? Blask ten, niestety! nie był już tém światłem z góry, oświecał on tylko jednę stronę narodu, tryskał on z światła nauki, ale nie z rozumu stanu, który, bijącemi weń promieniami olśniony, zaczął tracić czystą swą jasność w zapatrywaniach i wypróbowaną pewność w rządach krajowych. Szlachta możniejsza zostawała w nieustających stosunkach z zachodem, przejmowała od niego wszelkie reformy, uważając je za dobre, i żywcem je naśladowała. Z podniesieniem oświaty wzmagała się szlachta w siłę, zwiększała swe roszczenia do coraz większych swobód dla swego stanu. Postępując w tropy za szlachtą obcych krajów, zaczęła się burzyć, tracić ufność do króla i senatu, próbowała ścieśniać władzę, która dotąd losami jéj kierowała, a obok tych wszystkich zamachów zwiększenie swych prerogatyw miała głównie na celu. Dobro powszechne, którego miłością dawniéj wszystkie serca tchnęły, zaczęło być formułką, którą osobiste pokrywano plany. Tu początek owych intryg, które późniéj wichrzyły krajem, tu zaświtał krwawy brzask przyszłéj złotéj wolności szlacheckiéj. Świat stary mgłą zachodził, według słów poety, a kapłani uderzyli w surmę na hymn nowy, ale nie przymierza, lecz rozdwojenia. Obywatelskie cnoty zaczęły tracić urok i powagę, patryarchalne obyczaje i zwyczaje, wyrzucone z magnackich komnat, cofnęły się z wielkiego świata do zacisza strzechy wiejskiéj, a w piersi polskie, — ów niegdyś straszny szaniec dla nieprzyjaciół kraju, — zakradła się prywata. Wtenczas to stan szlachecki, podniesienie swego znaczenia i rozszerzenie swych swobód mając głównie na celu, poświęcił dla nich wolność włościańskiego stanu i przez wpływy u dworu, w prawodawstwie i rządzie, nałożył nań poddaństwo, pozbawił praw obywatelskich, a tém samém usunął od wszelkiego udziału w sprawach krajowych. Skrępowawszy najsilniejsze arterye narodowego organizmu, sparaliżowano jego członki i w bezwładność wprawiono. Nie domyślając się, jak zgubne mogą wywiązać się ztąd następstwa, ugodzono w samo tętno obywatelskiego ducha, a odjęciem mu tak znacznéj części sił nietylko go złamano, ale wyrwano zarazem węgły z posad państwowego ustroju; tu postęp cywilizacyi wstrzymany został, tu złamano główny jéj warunek. — Zawiniło w tém wychowanie publiczne, raz, że nie wzięło całego narodu, lecz tylko stan jeden w swoją opiekę, potém, że i w tym stanie, nad którym pieczołowitość swą rozciągło, nie dosyć rozwinęło i nie zakorzeniło obowiązków względem bliźnich i powinności względem kraju.
Jeżeli wychowanie publiczne ku końcowi pierwszéj epoki nie wpajało zasad, pod których osłoną duch obywatelski swobodnie mógłby się był rozrastać, to w drugiéj epoce wypuściło go całkiém z swego programu. Źle dziać się zaczęło, zboczenia były znaczne, ale dałyby się były wyprostować bez wielkiéj dla cywilizacyi szkody a narodu klęski, gdyby duch obywatelski w tym przynajmniéj stanie, który cały wpływ na rządy kraju ogarnął, nie był utracił swéj powagi i mocy.
Reforma, jaką zaprowadził w wychowaniu publiczném zakon Jezuitów, nie tylko, że nie przyczyniła się w niczém do sprostowania fałszywego kierunku, ale owszem pogorszyła stan rzeczy. Jezuitom, jak już widzieliśmy, nie chodziło bynajmniéj o to, ażeby ich uczniowie wychodzili na prawych obywateli kraju, ale główném ich zadaniem było wychowywać swych celów. Nie powtarzając zarzutów, jakie im z tego powodu dawniejszemi i teraźniejszemi czasy rozmaici czynili pisarze, jeszcze jeden nowy podnoszę a tym jest, że, wychowując młodzież szlachecką, nie skierowali swych dążności ku wykorzenieniu autokracyi szlacheckiéj a na téj miejsce nie posiali ziarna miłości chrześciańskiéj, któréj pierwszym owocem byłoby zniesienie poddaństwa. A przecież to powinno było leżeć Jezuitom, jako sługom Jezusa Chrystusa, głównie na sercu, ażeby zasady nauki Świętego Mistrza przez możnych tego świata nie były fałszowane i wyzyskiwane do przeprowadzenia egoistycznych celów. Słowa bez uczynków są martwe, powiedział Chrystus, a Jezuici czyż złożyli dowody, że sentencyą tych wyrazów uwieńczyli czynem? Wszakże główną myślą nauki Chrystusa jest uszczęśliwienie całego rodu ludzkiego w tém i w przyszłém życiu. Jezuici w Polsce nietylko nie starali się przeprowadzić téj świętéj myśli co do życia ziemskiego, ale jéj nawet nie podnieśli; mieli oni rozległe wpływy, tych atoli nie użyli dla ulżenia losu i oświecenia najliczniejszéj klasy narodu; nie przyłożyli oni ręki do zniesienia poddaństwa, albowiem na tém byłby cierpiał ich byt materyalny, interes jako posiadaczy znacznych posiadłości w Polsce. Zamierzywszy Jezuici opanować wychowanie publiczne w Polsce, usiłowali podkopać powagę akademii krakowskiéj, a ztąd spory i niezgody pomiędzy przełożonymi zakładów dały pochop do rozbratu i nienawiści między uczniami, z czego szkodliwe dla ducha obywatelskiego wypływały skutki. System naukowy w szkołach Jezuitów nie rozwijał umysłu, ale ćwiczył tylko pamięć, nauki zmierzały głównie do kształcenia mówców, a łacińska wymowa była najwyższym szczeblem wszelkich uczonych wysileń. Przy równości szlachty, na którą magnaci tylko moralnie wpływać i do swéj woli naginać mogli, wymowa była silnym środkiem polityki. Wymowny szlachcic trząsł koroną, dzierżył w ręku losy narodu, a pomimo rozległe swe wpływy bywał często powolném Jezuitów narzędziem.
Kiedy w kraju zaczęły się szerzyć rozmaite stronnictwa religijne, wtedy ówczesna generacya, w jednéj wychowana szkole, jedne wyznająca zasady, daleką była od rozdwojenia w opiniach politycznych. Jako wzór jedności pod tym względem i zgody posłużyć może i dla późniejszych pokoleń nauczająco akt konfederacji warszawskiéj, którym stany zgromadzone, duchowne i świeckie, zawarły przymierze i ustaliły pokój między różniącymi się co do wiary. Każdy wyznawał religią, jaka zaspakajała jego sumienie, a wszyscy poprzysięgli sobie, iż dla sporów religijnych całości Rzeczypospolitéj na szwank narażać, ani téż krwi obywatelskiéj przelewać nie będą. Długiego potrzeba było czasu, ażeby jezuickie wychowanie osłabiło tak rozumne polityczne zasady, a natomiast rzuciło zaród fałszywych, których owocem były krwawe sceny na Rusi i zgrozą przejmująca exekucya toruńska.
Prześladowania dyssydentów, rozmaite spory i prawnicze zatargi z akademią krakowską, działając na młodzież złym przykładem, zaszczepiały w niéj wzajemną nienawiść, która przenosiła się z nią razem z ławy szkólnéj w życie publiczne a odzywała się późniéj w dostojnikach, czy to świeckich, czy téż duchownych, i zakrwawiała serce Ojczyzny. Jezuici, — niezależni od rządu państwa, ani téż podlegający jego sądom, ale odnoszący się we wszystkich swych sprawach do Rzymu, — osłabili w młodzieży szkolnéj tém poniżeniem władzy krajowéj wszelkie dla niéj poszanowanie, z czego wyradzało się nieposłuszeństwo, które późniéj w życiu publiczném wzrastało w butę, zrywającą wszelkie węzły porządku społecznego i politycznego. Zaprawiali się uczniowie w jezuickich szkołach do rozmaitych burd, najazdów i gwałtów przez bójki uliczne z krakowskiemi akademikami, uczniami szkół dyssydenckich, tudzież z mieszczanami w Wilnie, Warszawie, Poznaniu, Toruniu i w innych jeszcze miastach. Z rozmaitych opinii szkólnych, zaprawianych nienawiścią, wyradzały się późniéj stronnictwa polityczne, które, prywatne swe widoki mając głównie na oku, roznieciły nieustającemi rozterkami ogień anarchii i ten żarzyły dopóty, dopóki całym płomieniem nie ogarnął narodu. A gdy duch obywatelski zmitrężony nie miał już dosyć siły do ugaszenia niszczącego resztki narodowych zabytków pożaru, wtenczas usłużni sąsiedzi ofiarowali narodowi swą pomoc, którą niebaczny przyjąwszy, opłacić potém musiał utratą politycznego bytu i ciężką niewolą.
Zapatrując się bezstronnie i rozbierając uważnie całą tę epokę wychowania publicznego i według faktów, które były nieuniknioném następstwem danych przyczyn, o niéj sądząc, można bez nadwerężenia sumienia śmiało wypowiedzieć, że jezuicki system wychowania zburzył podstawy ducha obywatelskiego i pracy. Nie wiadomo, jak daleko byłoby doszło, gdyby Bóg sprawiedliwy nie był dotknął swym palcem zakonu Jezuitów, który upadł, nie przeżywszy swego dzieła, równocześnie z pierwszym rozbiorem Polski. Ale że nietylko ducha obywatelskiego i pracy, ale nadto jeszcze i moralność chrześciańską przytłumiło wychowanie Jezuitów, zdaje się o tém świadczyć ta okoliczność, że po zniesieniu zakonu właśnie wychowańcy Jezuitów, który pieczy majątki ich tymczasowo przez rząd powierzone zostały, zatarli bez śladu znaczną część ogromnych ich funduszy, dobra rozprzedali za bezcen między siebie i swe familie, a pensye wyznaczone dla emerytów exjezuitów, starców niezdolnych już na siebie pracować, na własny zatrzymali użytek[10].
Jeżeliby mi kto miał zarzucić, że całéj winy upadku obywatelskiego ducha Jezuitom przypisywać nie można, ale główny ciężar na naród sam zwalić należy, iż się im oprzeć nie umiał, albowiem Jezuici przebywali i w innych krajach, których jednakże do takiego upadku, jaki Polskę spotkał, nie doprowadzili. W taki zagadnięty sposób odpowiedziałbym, że i naród, a raczéj stan szlachecki nie był bez winy, on bowiem przed opanowaniem wychowania publicznego przez Jezuitów zaczął już okazywać skłonność do wyłamywania się z pod praw obywatelskich. Gdy Jezuici poznali tę skłonność, mogli ją byli przez wychowanie przytłumić, lecz oni przeciwnie wykołysali, wypielęgnowali ją jeszcze systematyczném zaszczepianiem egoizmu, rzucaniem ziarna niezgody między swoimi a innych szkół i wyznać uczniami, łatwiéj im bowiem było utrzymać wpływy nad narodem niesfornym, rozbitym na cząstki, niż nad zgodnym i zorganizowanym. I pod tym względem ciężko zawinił jezuityzm, nadużył on właściwéj Polakom dobroduszności i wychowywał ich pokolenia w zasadach, które prowadziły do zatarcia narodowego i obywatelskiego charakteru. Że w innych krajach wpływy jezuityzmu tak szkodliwych, jak w Polsce, nie sprowadziły następstw, to tém da się ten pomyślniejszy wypadek tłomaczyć, że tam rządy były silne i nie dozwoliły jezuityzmowi ogarnąć całkiém steru wychowania publicznego; potém, że charakter tych ludów mniéj był wraźliwy; nareszcie, że kraje te nie miały takich, jak Polska, sąsiadów, którzy otrząść jéj się z błędów nie dozwolili, wszelkie zmiany ku lepszemu jako casus belli traktowali i dobrze to rozumieli, że trzeba korzystać z upadku ducha obywatelskiego, bo gdyby się ten podniósł i w całéj sile stanął, to plany ich zaborcze nie byłyby urzeczywistniły się nigdy.
Przychodzi teraz trzecia i ostatnia epoka wychowania publicznego. Utorowały jéj nieco drogę szkoły Pijarów, mianowicie od czasu zaprowadzenia w nich reform przez Konarskiego: przypada ona po pierwszym rozbiorze. Polska była pod owe czasy już o jedno ramię słabszą, ale mimo to oświata wzmagała się w niéj i pod względem wychowania publicznego stanęła w pierwszym rzędzie najoświeceńszych narodów. Zreorganizowaniem wszelkich naukowych zakładów i wprowadzeniem nowego naukowego programu miała Komisya Edukacyjna na celu wlać w serce i głowę narodu to, czego mu głównie nie dostawało, t. j. ducha obywatelskiego i pracy. Pieczołowicie na starannie uprawiony grunt rzucone ziarno wzeszło, rozrosło się bujnie, kwitło pod błogiemi wpływy narodowéj oświaty i wydało owoc dojrzały d. 3 maja 1792 r., ale niestety! nie było przeznaczoném narodowi zebrać plon, którego żniwa z tak wielkiém wyczekiwano pragnieniem. Zabytki choroby wewnętrznéj i zabijające wpływy zewnętrzne zniszczyły skutek długoletniéj pracy i nietylko wstrzymały kraj w narodowym i społecznym jego rozwoju, ale nadto pozbawiły go tego, co dla wszystkich narodów jest najdroższém, to jest bytu politycznego. Duch obywatelski, jakkolwiek przez wychowanie publiczne kształcił się był i rozwijał, nie miał jednakże tyle sposobności, ani téż środków do nabrania téj siły i potęgi, jaka sama tylko do pokonania i zwalczenia tylu na raz uderzających z wszech stron i tak ciężkich srogiego losu ciosów posiadaćby mogła dosyć dzielności i mocy. Najzaciętszy wróg nie waży się zarzucić, iżby duch obywatelski nie miał wystąpić w tym dla Polski dniu sądnym w całéj swéj nadziemskiéj sile: on to głównie stawiał opór nałożeniu pęt Ojczyznie z poświęceniem wielu patryotów mienia i życia; on to goił ciężkie blizny balsamem spokojności sumienia; on zamykał powieki konającym na placu boju; on słodził gorzką dolę w katuszach więziennych i pocieszał osierocone serca w dalekich zlodowaciałych stepach; on to podtrzymywał wytrwałość rozsypanych po całym świecie prawych synów Polski i podniecał dla wiernéj dlań służby; on ostatecznie salwował to, co dla Ojczyzny było najświętszego, bo salwował cześć jéj dzieci. A gdy po ciężkich wstrząśnieniach i burzach wystąpiła z poza ciemnych chmur na zachodzie jeszcze raz gwiazda nasza złowróżbną otoczona łuną i spuszczając się rzuciła na kraj krwawe smugi niedoli i zniszczenia, wtenczas jeszcze duch obywatelski wlał w dusze nasze otuchę, przyświecając srebrzystą jutrzenką, jako przedświt szczęśliwszéj przyszłości.
Tyle co do wpływu na rozwój ducha obywatelskiego i pracy przez wychowanie publiczne od najdawniejszych czasów aż do ujarzmienia naszéj Ojczyzny. Po rozebraniu kraju między trzy sąsiednie mocarstwa przypadłe dzielnice pod panowanie pruskie najmniéj były szczęśliwe pod względem rozwoju narodowego w ogóle. Od czasu atoli, gdy państwo pruskie prawami konstytucyjnemi rządzić się zaczęło, służy i nam prawo dopominania się przynajmniéj o wykład szkólny w języku ojczystym. Stronę tę wszakże nader słabo popieramy, zrażamy się pierwszą odmowną odpowiedzią i poprzestajemy zaspokojeni, że dopełniliśmy swego obowiązku. A tymczasem, jak w wielu razach, tak i w tym bardzo się mylimy; tylko systematyczném, wytrwałém dopominaniem się możemy przekonać Izby i rząd pruski o rzeczywistéj potrzebie zaprowadzenia tam w szkołach języka polskiego, gdzie go dotąd nie masz, a utrzymania go tam, gdzie jest używany jako język wykładowy.
Jeżeli w niemocy ciała, — pomimo zapewnień lekarzy, że śmierć jest niechybną, — staramy się jeszcze ratować życie, aby przedłużyć krótkie jego chwile, to w zagrożeniu ducha i to ducha narodowego nie godzi się, ani wolno wątpić o środkach ratunku, ale należy dołożyć wszelkiego starania, aby przeszkody usunąć i rozszerzyć zakres jego działania. W naszéj społeczności, — gdzie nic łatwiejszego, jak wywołać opozycyą i to jeszcze przy poruszaniu kwestyi narodowych, za stracone już uważanych, — wiem, że i przy téj sposobności dadzą się słyszeć głosy przeciwne, które utrzymywać zechcą, że: kto ma chęć, to i w teraźniejszych szkołach korzystać może, że i z nich wyszło i wychodzi wielu uczni, z których kraj ma i spodziewać się może podpory. Co do ostatniego zgodziłbym się, ale co do pierwszego, to stanowczo zaprzeczyćbym musiał, z jednostek bowiem więcéj uzdolnionych lub w środki do potrzebnego przysposobienia zaopatrzonych miary brać nie możemy. My przecież nie o wydobywanie z mas jednostek, ale o kształcenie ogółu i to w kierunku narodowym, nie o stawianie filarów, — albowiem te, nie połączone z sobą, nie oprą się burzy i runą, — lecz o wszelki zdrowy materyał, jaki do bicia drogi dla cywilizacyi narodowéj jest konieczny, starać się mamy. Nie dość, że sprawa szkólna obojętnie jest traktowaną, ale co gorsza jeszcze i co publicznie wytkniętém być winno, to jest to, że gdy jedni zaczynają ją poruszać, lecz w obraniu formy nie dość byli szczęśliwi, wtenczas drudzy nietylko ich nie wspierają, ale jeszcze do tego postronnie wyszydzają, a tém rzeczy saméj szkodzą.[11] Czyżby to miało być skutkiem skarłowacenia ducha obywatelskiego?… Pomówimy o tém na właściwém miejscu, a teraz przejdźmy do pracy.


Wszędzie nieomal na całym świecie, z małemi wyjątkami, praca rolnicza ważny zajmuje dział i jest niejako podstawą pomyślności i siły narodów, ale obok téjże znajdują się wszędzie inne działy pracy, które się z nią o pierwszeństwo ubiegają. Tylko w Polsce od najdawniejszych czasów stała się praca około rolnictwa, miejscowych okoliczności zbiegiem, jedyném zatrudnieniem stanu szlacheckiego i stanu włościańskiego; ona była jedyném źródłem nagromadzenia fortun prywatnych; ona dostarczała płodów do wywozu za granicę; na niéj ciążył obowiązek zaopatrywania narodu we wszelkie potrzeby; ona oprócz tego miała wydobywać bogactwa i dogadzać wszelkim zachciankom zbytku. Praca około ziemi była otóż podstawą dobrobytu społecznego. Ztąd urosła ona w znaczenie i poważanie z uszczerbkiem innych działów, od których odwróciła się uwaga rządu i prawodawstwa. Przedsiębiorstwo, przemysł, handel małego doznawały powodzenia; miasta zniemczałe, niechętnie przez stan rycerski widziane, były poniżone. Pod takiemi okolicznościami sztuki nawet nie doznawały publicznéj protekcyi a schronienia i opieki szukać musiały na dworach monarszych i u niektórych możnych mecenasów w kraju. Przy tak nienaturalnym układzie działów duch pracy nie mógł się rozpostrzeć we wszystkich swoich kierunkach, niektóre z wielkich jego prądów, — które może najsilniéj przykładają się do rozmnożenia i utrwalenia bogactwa w innych krajach; które rozbudzają różnostronne wykształcenie, posuwają naprzód cywilizacyą; które nagromadzają materyał do uświetnienia i przedłużenia w późne wieki pamięci narodu, — zostały w swym biegu wstrzymane i zwichnięte.
Wychowanie publiczne małe położyło zasługi około rozwinięcia i pielęgnowania ducha pracy, w pierwszéj epoce nie tamowało ono przynajmniéj naturalnego biegu prądów, w drugiéj epoce powstrzymało je, gdy rozszerzać się zaczynały. Prześladowanie przez młodzież szkolną mieszczan nieciło wzgardę do przemysłu i kupiectwa. Klasa uprzywilejowana, opływając we wszystko pod względem zaspokojenia wygód i zbytku, nie miała, według ówczesnych wyobrażeń, potrzeby pracowania, nie znała, co to jest praca, czuła do niéj pewien wstręt i odrazę, łokieć lub jakibądź warsztat były klejnotu szlacheckiego niegodne. Jedyne rolnictwo, — jako łączące w sobie inne uprzyjemniające pracę zatrudnienia, jak myśliwstwo, rybołówstwo, pszczelnictwo, — przechodząc sukcesyjnie z jednego pokolenia na drugie, było wyłączném szlachty zajęciem. Stan włościański, dopóki był wolnym, czuł w sobie popęd do pracy, świadczy o tém byt jego zamożny; późniéj po zatracie wolności, chłop, oddany całkiém pod władzę pana, przeciążony pańszczyzną, daninami, nie miał żadnego moralnego bodźca, któryby go parł do coraz większéj pracowitości; nie widząc żadnéj miary w nakładaniu ciężarów, obawiał się nowych, kurczył się biedak i ociągał, zkąd wyrodziło się zniechęcenie i lenistwo. Z téj to epoki wyprowadza swe pochodzenie u włościan i u innych stanów skłonność do próżnowania, z niéj to płynie tak nazwane przez niektórych publicystów wrodzone narodowi lenistwo. Bogactwo krajowe wiele straciło na tém sparaliżowaniu ducha pracy, a jakkolwiek produkcya w owych czasach była znaczną, to o wiele byłaby jednakże większą, gdyby stan włościański na swą własną był pracował rękę. Praca, ażeby była produkcyjną, powinna mieć pobudki wewnętrzne, jakiemi są własny interes lub poświęcenie, ale wszystkie zewnętrzne przymusowe wpływy, lubo chwilowo mogą absolutną siłą wycisnąć jakieś skutki, to ostatecznie zabijają jednak wszelką skłonność do pracy.
W ostatniéj epoce wychowanie publiczne przyczyniło się do przysposobienia wolnych przestworów dla wszelkich działów pracy. Rolnictwo, przemysł, handel byłyby się wzniosły do odpowiedniego potrzebom kraju stopnia, gdyby nadzwyczajne wypadki nie były przecięły utorowanych już dróg i nie zatamowały duchowi pracy dalszego postępu. Temi prądy, któremi duch pracy miał przerzynać kraj cały, puściły się strumienie krwi; pożoga, grabież i mordy szerzyły zniszczenie, wśród którego ginęli ludzie, znikały rody, aż ostatecznie upadł naród cały. Ciężkie winy pozostawiły głębokie otwarte rany, a wróg, rozmyślnie je jątrząc, wprawiał i wprawia niektóre części ciała w konwulsyjne kurcze, sprowadza gwałtowne wstrząśnienia i osłabiające krwiotoki. W tak bolesnéj sytuacyi naród czuje o wiele głębiéj, cierpi o wiele dotkliwiéj, widzi rzeczy o wiele gorączkowiéj, niż inne narody, których organizm jest w pełnéj sile zdrowia. Kiedy te, otoczone pokojem, oddają się z całą swobodą pracy, tamten, nieustannie szarpany, wijąc się w mękach, nie umie, ani może o sobie radzić i oczekuje zbawienia od tego losu, który weń tak nagle a tak ciężko uderzył. Jednakże rany zewnętrzne, chociażby one były ciężkie, zabliźni zwolna duch pracy i wróci siły dawne skołatanemu ciału; lecz jeżeli w témże obrały sobie jeszcze siedlisko choroby wewnętrzne, duchowi pracy przeciwne, w takim razie biada ciału! Wiemy wszyscy, jakie nam dokuczają rany na zewnątrz, ale nie wielu z nas zna choroby nasze wewnętrzne; przypatrzmy się otóż rozwojowi pracy naszéj, rozbierzmy jéj strony i osądźmy, ażali nią zdrowa, czy téż chorobliwa kieruje ręka.
Nie tajno nam, że teraźniejsza praca ma o wiele cięższe przeszkody do pokonania, niż dawniejsza za Rzeczypospolitéj czasów: dzisiaj utrudniają jéj rozwój wychowanie publiczne nienarodowe, silna konkurencya żywiołów obcych i nasze zastarzałe sukcesyjne choroby. Wychowanie publiczne krajowe, acz rozbudza w rozmaitych kierunkach ducha pracy, to jednakże wykład w języku obcym, w jakim nauki są udzielane, stawia w korzystaniu z nich trudności tak wielkie, że wielu pokonać ich nie jest w stanie. Sposób ten wykładania nauk jednych odstręcza, a drugim, co je przechodzą, odbiera cząstkę samodzielności narodowego charakteru i to w sposób tak subtelny i nie podpadający oku, że straty téj trudno dopatrzyć chwilowo, późniéj dopiero w skutkach czuć się ona daje, gdy przez pracę, którą system naukowy wykołysał, zaczynamy torować drogi cywilizacyi rozmaitych narodów, lecz nienarodowéj. Upadku tego samodzielności charakteru narodowego daje nam próbkę rezygnacya nasza, z jaką znosimy system wychowania publicznego, wręcz przeciwny rozwojowi cywilizacyi narodowéj, a nie domagamy się na drodze prawami krajowemi nam zabezpieczonéj stosownéj zmiany, narodowość naszę uwzględniającéj.
Konkurencya w pracy ze strony obcych żywiołów jest silna i do pokonania nie łatwa: przeważają w niéj kapitały, i te kapitały jeszcze, po większéj części z polskich rąk wyszłe, biją nas dzisiaj własną naszą bronią. I jakże mają nas nie bić i nie lekceważyć, jeżeli w tych czasach jeszcze, — gdzie każda narodowość trzyma się w zwartych szeregach, wie i pojmuje, że tylko łącznością i wspieraniem się wzajemném może się oprzeć innéj, która jéj samodzielność nurtuje, — my dotąd nie rozumiemy własnych spraw i w téj walce konkurencyi, czy to przemysłowéj, czy też handlowéj, stawamy sami po stronie obcych i podajemy im przeciw sobie samym broń, bo dajemy im odbyt na ich wyroby, a z nim resztki naszych kapitałów, dla których braku nasze upadają warsztaty. To przeniewierzenie się własnym interesom staramy się wytłomaczyć szemraniem, że nasz handel, że nasz przemysł nadużywa narodowego monopolu, że korzyści marnotrawi na zbytki, że nam obcy po niższych cenach lepszych dostarcza produktów i.t.p. Ale czyż zarzut ten był kiedy uczyniony publicznie, ażeby nasi kupcy i przemysłowcy dowiedzieć się mogli, w czém błądzą? Nigdy! — przeciwnie w pismach publicznych są tylko same szczytne karty dla naszego przemysłu i handlu, z których o zadowolnieniu i ztąd dobrém dla siebie usposobieniu kupującéj publiczności wnosić mogą? Wolno nam zagrodzić zbiorowo wszelkim nadużyciom, jeżeliby się takowych nasz przemysł lub nasz handel miał dopuszczać, w sposób, jakibyśmy za najwłaściwszy uznali, ale nie godzi się wynosić słowem publicznie własną pracę, a czynem wspierać prywatnie obcą. Jak nic na świecie nie tworzy się z niczego, ale wszystko musi mieć swe zarodki, źródła i podstawy, z których kiełkuje, płynie i na których się opiera, tak téż i praca, jeżeli ma wspierać cywilizacyą i to cywilizacyą nie obcą, tylko narodową, w takim razie przez własnych rodaków wspieraną być winna. Z tego wynika, że zaopatrując potrzeby nasze w wyroby obce, ubożymy zarazem bogactwo krajowe, które, znikąd nie wspierane a nieustannie podbierane, ostatecznie wyczerpać się musi; daléj pozbawieniem naszych przemysłowców i kupców odbytu, a tém samém koniecznego do ich utrzymania zysku, osłabiamy w nich skłonność i odbieramy wszelką do pracowania możność, gdy równocześnie wzmacniamy tęż skłonność u obcych i podajemy im środki do wspierania obcéj cywilizacyi a kopiemy grób dla własnéj.[12] Praca narodowa, w jakimbądź kierunku pozbawiona własnego materyalnego usposobienia, nie wytrzyma parcia obcego materyalizmu; zbłąkana czepia się obcych narodowości, wsiąka w ich materyą, rozpuszcza się, traci swój charakter i ginie. Jak wszelki duch, tak i duch pracy wymaga do uwydatnienia się w czynie potrzebnych ku temu środków; nie można żądać wielkich rezultatów w przemysłowéj i handlowéj pracy, ani też podniesienia dobrobytu i cywilizacyi w miastach, jeżeli téjże pracy ogół wspierać nie będzie. Sumienna bezstronność nakazuje wyznać, że w téj pracy są niedoskonałości, które ją pod niektóremi względami niżéj stawiają od obcéj; ale czyjaż w tém wina, jeżeli nie całego społeczeństwa naszego, że od najdawniejszych aż do teraźniejszych czasów nie otoczyło jéj pieczołowitém staraniem i nie podniosło jéj do tego cywilizacyi stopnia, jakiego postęp wieku wymaga? Obojętnością, opuszczeniem jéj nie tylko nie damy bodźca do raźniejszego współzawodnictwa, lecz odbierzemy jéj resztę dobrych chęci, przytłumimy ją i otworzymy szerokie pole dla obcéj. —
Praca rolnicza ma w konkurencyi biegłego obcego współzawodnika, który, chyżo posuwając się naprzód, znagla ją do szybkiego biegu i przerywa stopniowy naturalny rozwój. Tu nie tyle chodzi o postęp cywilizacyi, ile o zdobycie warszatatu, na którym cywilizacya ma być osnutą, t.j. ziemi, od któréj opanowania i utrzymania zawisłą jest kwestya życia naszéj lub obcéj narodowości. Dążność zrównania w pracy co do doskonałości z obcą naprowadziła nas na drogę naśladownictwa. Wzory obce, niedość zgłębione i pojęte w całém rozgałęzieniu pobocznych okoliczności, zaczęliśmy naśladować; nie oglądając się dosyć na stosunki miejscowe, a topiąc wzrok w dalekiéj perspektywie odległych korzyści, nie widzieliśmy przed nogami przeszkód, które nam drogę tamowały. Posiadłości wiejskie, pourządzane w wielu miejscach na model cudzoziemski, przemieniły się w fabryczne warsztaty, do których potrzeba było znacznych kapitałów, znajomości rzeczy i stósownéj ilości rąk, warunków, które u nas nie zawsze bywają naprzód obmyślane. Zbyteczne aż do drobnostek w niektórych gospodarstwach naśladowanie form, a niedosyć gruntowne przejęcie się istotą rzeczy nie dało się pogodzić z duchem pracy, pędziło ją raz zbyt gwałtownie, to znów wstrzymywało w biegu, aż ostatecznie wyrzuciło z niedość zagłębionéj kolei i zdruzgotało mechaniczny przyrząd, za czém poszło, że praca stanąć musiała, a gdy brakło kapitału i energii do jéj wznowienia, wystawiono posiadłość na sprzedaż. Tym sposobem dla wielkiéj chęci podniesienia pracy rolniczéj a małéj stosunkowo znajomości rzeczy przeszła znaczna część ziemi w ręce obce. Pod względem hodowli koni, bydła i owiec uwzięliśmy się choćby największemi nakładami dopędzić w krótkim czasie postęp cywilizacyi obcéj. Zamiast kulturą ziemi do większéj bujności doprowadzać pastwiska a wyborem i stósowną rozmaitością paszy zimowéj wpływać na wzmocnienie i ulepszenie rasy krajowéj, czy to co do jéj siły, czy też mięsa lub wełny, sprowadzamy z zagranicy gotowe rasy z wykończonemi formami, przy czém, oprócz rzeczywistéj wartości, za nasz brak chęci do rozumnéj pracy drogi płacić musimy haracz. Rasy te, nie zastawszy częstokroć u nas podobnych pastwisk, na jakich wzrosły, ani téż nie dostając zimą téj paszy, do jakiéj nawykły, degenerują i marnieją. Pod tym względem za mało kładziemy w pracy naszéj wagi na stosunki lokalne i na podnoszenie cywilizacyi przez rolnictwo w kierunku narodowym. Cywilizacya objawia się wszędzie przez myśl wyższą, przebijającą się na każdym kroku, występującą na wsze strony, która, podpadając nam wszędzie pod oczy, przekonywa nas, że naród, do jakiego należy, który siebie wzniósł i ją podźwignął, myśląc o niéj, posuwał ją zawsze w narodowym kierunku. Wszystkie narody, począwszy od Mongołów aż do Anglików, mają nietylko swe własne rasy, ale tworzą sobie nawet nowe, jeżeli potrzeby miejscowe tego wymagają, Polacy mieli kształtną, silną, rączą i wytrwałą rasę koni, łączącą w sobie przymioty najszlachetniejszych ras wschodnich i zachodnich; mieli było piękne i rosłe, którego mięsem żywiła się zachodnia Europa; mieli owce stosowne do klimatu, — gdzież są dzisiaj te rasy? Śladu po nich nie pozostało. Zatraciliśmy przez skłonność ku cudzoziemskim nowościom i nieumiejętne mieszanie krwi krajowéj z obcą rasy nasze dawne, a nie zdołaliśmy stworzyć nowych. Jeżeli brak nam tego, co posiadają nieucywilizowane narody, które, mimo barbaryzmu, znamienia swego plemiennego jednak nie zatraciły, jakże możemy chełpić się z cywilizacyi postępu, gdy nawet pod względem ras krajowych jesteśmy od ludów surowych ubożsi? Wystawy nasze rolnicze przedstawiają okazale postęp cywilizacyi, lecz postęp cywilizacyi obcéj a nie naszéj. Tam tylko jest kapitał nasz materyalny, a brak całkiém duchownego. Do cywilizacyi nie dochodzi się przez samę materyą, ale zarazem pracą duchowną i materyalną można jéj się dobić; nabyte płody myśli obcéj należą do nas o tyle, o ile one materyi saméj dotyczą, lecz zasług podnoszenia przez nie cywilizacyi przywłaszczać nam sobie nie wolno, albowiem takowa pozostaje na zawsze własnością téj myśli i téj pracy, która je stworzyła. Na wystawach rolnictwa we wszystkich krajach zwracają na siebie uwagę przedewszystkiém płody gospodarstwa krajowego w całém jego rozgałęzieniu, jako to: zbóż, wszelkich ras krajowych, narzędzi i machin rolniczych i.t.p., albowiem głównym celem wystawy jest wykazanie postępu czy to w rolnictwie, czy téż w ulepszeniu ras krajowych własnych, a nie obcych. Na naszych wystawach co do inwentarza bywa cel zupełnie chybiony; przedstawiamy rasy rozmaitych krajów w całéj pełni ich krwi a nie możemy się poszczycić rasami krajowymi, które, — zastosowane pod względem siły, kształtu, mięsa, mleka, wełny i.t.d. do stosunków klimatycznych i stanu rolnictwa, — uczyniłyby zadosyć tegoczesnym wymaganiom i zaspokoiłyby miejscowe i zamiejscowe potrzeby. Wystawa nasza jest to piękny wzór rozmaitych ras, któraby o wiele była dla nas zaszczytniejszą i pożyteczniejszą, gdyby w niéj rasa krajowa polska reprezentowała pracę naszą i dążność cywilizacyjną w kierunku narodowym. Nie myślę przez to, co powiedziałem o naszych wystawach teraźniejszego zakroju, przeciw nim występować jako niewłaściwym ku ulepszeniu rolnictwa dążnościom; owszem tę w nich pożyteczną upatruję stronę, że każdy, kto tylko zechce, wiele nauki, wiele korzyści wynieść z nich może. Te piękne okazy uszlachetnionych ras, wypielęgnowane przez inne narody, czyż nie powinny dodać myślącym gospodarzom podniety do utworzenia rasy polskiéj? Wszakże i te rasy daleko odeszły od swych pierwotnych własności i kształtów i do tego stanu, w jakim się dzisiaj znajdują, doprowadzone zostały umiejętnością i pracą ludzką. A przecież i my nie pośledniejszymi jesteśmy Boskimi utworami, jak ludzie innych narodowości, i nam dał Bóg jeżeli nie wyższe, to równe, jak i im, zdolności, które nie na same igraszki i przyjemności życia, ale głównie na poważne prace zużyć z góry nam przeznaczono. Używajmyż tych zdolności, jak w każdéj gałęzi pracy krajowéj, tak i w dopiero przytoczonéj, aby ją posuwać na drodze postępu cywilizacyi w kierunku narodowym, inaczéj, nie mając nic własnego, uwydatniającego samodzielność naszą narodową, rozpadniemy się w obcych narodowościach na drobne atomy i znikniemy.
Dziewiętnaście lat temu, gdy zaczęły się zawięzywać w W. Ks. Poznańskiém towarzystwa rolnicze; na początku szły one z oporem, jak każda rzecz nowa, nim sobie utoruje drogę, późniéj ruszyły się raźniéj, wypadkami 1863 r. powstrzymane, starały się powetować czas stracony usilniejszą pracą. Że towarzystwa błogo wpływają na rolnictwo, nie podlega wątpliwości, podniesienie kultury od czasu, gdy towarzystwa swą działalność rozwijać zaczęły, jest widoczne, pomimo że znaczna większość obojętnie je traktuje. Obojętność ta tak twardym odziała się pancerzem, że żadne argumenta przebić się do niéj nie zdołają; ma ona przedstawicieli rozmaitych odcieni, których najdziwaczniejsze powody od brania udziału w pracy wstrzymują. Niektóre z tych powodów przytaczam dla wyraźniejszego uwydatnienia rzeczy, i tak: A upatruje w towarzystwach rolniczych przygotowania do niebezpiecznych agitacyi narodowych; B nie może się dopatrzyć korzyści; C powiada, że już za stary do nauki; D mniema, że towarzystwa rolnicze są dla starszych, a młodym trzeba używać świata, póki służą lata; E nie ma zaufania do ludzi, którzy u steru towarzystwa stoją; F uważa zebrania jako pole nudnych popisów; G liczy się do elity, wypada mu przeto trzymać się pod rękę z arystokracyą, która skąpo swymi reprezentantami towarzystwo obdziela; H zasługi, położone dla ogółu, zwalniają go od udziału w towarzystwach rolniczych; I uważa, że nie warto poświęcać się dla towarzystwa, kiedy nie uznaje położonych zasług; K był raz na zebraniu towarzystwa, nic nie skorzystał i dosyć już ma tego wszystkiego; L uważa wszystkie towarzystwa jako nonsens ekonomiczny; Ł dosyć ma już aż po uszy tych komedyi; M drwi sam z siebie i z wszystkiego, co go otacza, i dla towarzystwa nie szczędzi sarkazmu; N ma tyle, ile mu potrzeba, na przedeżniwku zboża dostatek, bez towarzystwa się obejdzie; O jest w interesach, musi za niemi jeździć, gospodarstwa pilnować a nie w towarzystwa się bawić; P słyszał, że w Anglii na jakimś mityngu uchwalono, iż towarzystwa rolnicze jako tamujące postęp rolnictwa rozwiązać należy; zentuzyazmowany tą myślą, stracił resztę wiary w towarzystwo. — Wymieniając szesnaście grubszych i delikatniejszych odcieni, zapewniam, że nietylko w niczém nie przesadziłem, ale jeszcze, niejedno wypuszczając, nie dość może wybitnie tę stronę naszéj społeczności skreśliłem.[13] Nie jest możliwém, ażeby praca rolnicza systematycznie postępować mogła, jeżeli będziemy stronili od zebrań rolniczych, które jedyne podają nam sposobność porozumiewania się, czy to pod względem wyszukiwania środków, czy téż pod względem obierania kierunku, jakiby według danych okoliczności każdemu gospodarstwu z osobna nadać wypadło. Jeżeliby kto wyobraził sobie, iż z zebrań rolniczych wyniesie od razu widoczną, namacalną korzyść, ten oczywiście doznałby zawodu, ale jeżeli kto przychodzi na zebranie z tém przekonaniem, że samo zetknięcie się z myślącymi ludźmi nie jest dla człowieka wykształconego bez wpływu, ten niezawodnie korzyść odniesie, nasunie mu się bowiem w przebieganiu rozmaitych rolniczych kwestyi niejedna dobra myśl, z którą, obchodząc swoją zagrodę i trzymając się wiernie dawno zaprowadzonego trybu, nigdyby się nie był spotkał. Jak w materyalnym, tak i w duchownym świecie wszelkie tarcie jest znamieniem ruchu, którego skutkiem jest ogłada i oświata. Kamień, ocierający się o kamień, nabiera ogłady i połysku; dzikie zwierzęta, trzymające się gromadnie, wyrabiają w sobie instynkt społeczno-zachowawczy, wspólnie radzą o swych potrzebach i nie tak łatwo dają się podejść, jak żyjące pojedyńczo; a cóż dopiero człowiek, istota postawiona przez Boga na czele całego świata, nie miałżeby pojmować tych korzyści, jakie płyną z życia towarzyskiego i łączności w celach poważnych? czyż zasklepiony w grubéj egoizmu skorupie nie miałżeby czuć, ani widzieć, że sprawy ludzkie tak są ściśle niewidzialną ręką z sobą połączone, że szczęście lub klęski tak każdego człowieka zosobna, jak i całych stanów nie ograniczają się na jednostkach, lecz na całe społeczeństwa spadają? Są ludzie, są społeczeństwa, są narody wielkie, które Bóg delikatniejszém, niż nas, obdarzył uczuciem miłości, łączności i zgody; bez propagandy, bez agitacyi kochają się tam ludzie i szanują nawzajem, jest to już im razem z życiem dane, głęboko pod sercem tkwi to czucie, które mimo ich wiedzy i woli popycha ogół cały w tym kierunku, gdzie sprawa jednego cierpi, a jednostkę prze tam, gdzie ogół jest zagrożony. Te narody pojmują wspólność interesów, stoją téż silnie i potężnie. Pochopni do naśladowania innych narodów w rzeczach błahych a częstokroć szkodliwych, naśladujmyż ich i w tych, które im zdrowie, siłę i życie dają, a doprowadzimy do téj, co i oni, doskonałości narodową pracą naszą.
Po pracy rolniczéj mechanicznéj i duchowéj następuje teraz praca fizyczna, za pomocą rąk ludzkich uskuteczniana. Praca te ulepsza się przez wprawę i zręczność robotników. Jeżeli stosunkowo do téj wprawy i zręczności robotnik będzie wynagradzany, w takim razie, widząc w tym postępie zarazem wzrost własnéj korzyści, będzie się starał o coraz większe doskonalenie się w pracy. Przez to podnosi się produkcya, z któréj podniesieniem zwiększają się stopniowo zyski producenta. Słuszną przeto jest rzeczą, ażeby producent przy coraz większych korzyściach, które osięga w skutek doskonalenia się pracy, drożéj ją także opłacał, leży to w interesie produkcyi, jegosamego i robotnika. Gdzie taki płacy do pracy zachowuje się stosunek, tam téż praca doskonali się i cywilizacyą wspiera; w odwrotnym przypadku chęć odbiega, ręce opadają, a praca z tyłu za innemi pomaleńku się wlecze. U nas nie wszędzie zważają na tę harmonią płacy z pracą; lubo produkcya się podniosła, płaca została nizką, jaką dawniéj była. Podwyższono ją wprawdzie, lubo nie wszędzie, ale tylko w stosunku do podniesienia się cen produktów, a nie w stosunku do powiększenia produkcyi. Mówię tutaj o ludziach służebnych, pracujących przez cały rok za stałe wynagrodzenie pieniędzmi i zbożem. Co do wynagradzania zbożem, to, jeżeli go nie zmniejszono, w rzadkich tylko przypadkach podwyższono; wynagrodzenie pieniężne czyli zasługi w niektórych miejscach podwyższono, ale natomiast służebnik wszystkie potrzeby co do odzieży i domu o wiele drożéj, niż dawniéj, musi opłacać, ztąd podwyższenie zapłaty znosi się przez podwyższenie cen wszelkich potrzeb, a służebnik za pracę doskonalszą i pilniejszą, jakiéj się od niego z postępem rolnictwa wymaga, żadnego nie pobiera dodatku, ztąd téż nie nabiera większéj do pracy chęci. Robotnicy za dobrowolną ugodą (na akord) odbierają nagrodę w stosunku do swéj pilności i zręczności; tym daje podnietę do doskonalenia się w pracy własny ich interes. Tu atoli inne okoliczności stawają znów na przeszkodzie: nizki stopień moralności robotników i niedostateczna sposobność do pracy, która w czasie zimy, a do tego śnieżnéj i ciężkiéj, nie zawsze im się nastręcza. Towarzystwa rolnicze poruszyły kwestyą wynagrodzeń pracy i postawiły pytanie, w jakiby sposób polepszyć los pracującéj ludności wiejskiéj? Długo nad tą sprawą odpowiednio do jéj znaczenia rozprawiano, ze wszech stron ją rozbierano, aż ostatecznie postanowiono jako wzór do naśladowania kontrakty z wzorowych gospodarstw polskich i niemieckich. Po przejrzeniu tych kontraktów okazało się, że skąpsze były pod względem wynagrodzenia, niż inne, w niektórych okolicach od dawna już zaprowadzone. Na tém poprzestano, nie uchwalono zbiorowo niczego, coby objawom sympatyi i współczucia materyalną dało rękojmią; — koniec końcem, wszystko zostało po staremu. Wynagrodzenie pracy obecnie zniża się jeszcze przez niedostatek opału, który po wyniszczeniu lasów dotkliwie klasie pracującéj czuć się daje; torfu w latach mokrych użyć niepodobna, węgle kamienne są za drogie i nie wszędzie mieć je można. Ludzie ci, przynagleni ostatecznością, demoralizują się, rozbierają dominialne płoty, porywają każdy kawałek drzewa, jak kruki, wynoszą słomę z pańskiego podwórza, czego dopiero wtenczas zarząd się dopatrzy, gdy brak ściółki czuć się daje. Praca rolnicza ma jeszcze wielkich szkodników w pokątnych agentach, którzy, obiecując naszemu ludowi za morzami rzeki miodem i mlekiem płynące, wyprowadzają go do Ameryki. Lud, z jednéj strony podburzany przez żywioł nam nieprzyjazny, a z drugiéj strony przez nas samych nie dosyć ku sobie pociągamy, stracił przywiązanie do ziemi rodzinnéj, która, jak dawniejszemi, tak i dzisiajszemi czasy twarde dlań rodzi owoce, i zaczyna co rok liczniéj rozchodzić się po świecie. Spostrzegłszy za późno to niebezpieczeństwo, zaczynamy radzić, w jakiby sposób emigracyi zapobiedz? Wszelkie narady, choćby były najpoważniejsze, filantropijnemi ogólnikami kończyć się nie mogą i muszą być poparte z naszéj strony czynem, inaczéj będą bez skutku. A jaki ma być ten czyn, to zapewne każdy z nas pojmuje i czuje, tylko go jeszcze od siebie usuwa i obziera się do koła, czy jakim innym, nie tak z bliska dotykającym nie dałby się zastąpić środkiem. Ale trudno, materya do swego utrzymania upomina się o materyalny zasiłek, trzeba nam raz zdecydować się na reformę i lud nasz roboczy postawić tak, ażeby on w korzyściach z pracy większy, niż dotąd, miał udział, przez co jedynie chęci do pracy i przywiązania do ziemi nabrać może. Wiem, że nie obejdzie się bez opozycyi, która, broniąc teraźniejszych zwyczai, wychodzić będzie z punktu ciężkich czasów, wzmagających się potrzeb i t. p. Nie da się zaprzeczyć, że okoliczności czasów obecnych nie są rolnictwu sprzyjające: podatki, asekuracye, procenta, wzmagające się z szerokim kredytem, opartym na iluzorycznéj wartości ziemi, a do tego jeszcze pomnażające się z coraz więcéj wyrafinowanym zbytkiem osobiste potrzeby zabierają całoroczne dochody, a niekiedy i na przyszłoroczną wchodzą krescencyą. Z kategoryi podatków, jakkolwiek zmniejszenia ich żądać mielibyśmy prawo, to jednakże nie w naszéj mocy je zmienić, procenta od pożyczonych kapitałów zapłacone być muszą. Jeżeli zkąd, to tylko z ograniczenia potrzeb naszych dałby się okroić fundusz do powiększenia płacy ludziom służebnym. Nie masz w świecie nic względniejszego, jak potrzeby ludzkie, które mogą być bez granic lub umiarkowane, bo zależą one od podniesienia moralnego człowieka, jego wyobrażeń, namiętności, nawyknień, uległości obcym wpływom. Jeżeli skromność potrzeb w tych, co pracować na ich zaspokojenie muszą, jest tylko wynikiem lenistwa, to zaprawdę taki powód na pochwałę nie zasługuje; jeżeli atoli wyższe ma ona pobudki, to w takim razie uszanować ją należy. I w tym tutaj przypadku ograniczenie potrzeb dla podniesienia bytu téj klasy, która na ich pokrycie pracuje, byłoby z naszéj strony czynem uczciwym, zacierającym grzechy stare. Jeżeli już nie sumienie i dobro ogółu, to rachunek nasz prywatny nakazuje nam, nie czekając, podwyższyć płacę tam, gdzie teraźniejsze urządzenie tego wymaga, przy zmniejszaniu się bowiem przez emigracyą ludności robotnik będzie coraz trudniejszy i droższy, i to, do czego dzisiaj wahamy się nakłonić z własnéj woli, będziemy zmuszeni przyjąć późniéj pod twardszemi, niż dzisiaj, warunkami. Wreszcie nie zapominajmy o tém, co dla nas powinno być najważniejszém, że bez ludu polskiego ani pracy narodowéj, ani Polski dźwignąć nie będziemy mogli, i jeżeli wzgląd na tę świętą dla kraju sprawę nas nie poruszy, to musimy się przyznać do spadkobierstwa błędów po przodkach naszych. Oni dla pozyskania tańszéj produkcyi nałożyli na włościan pańszczyznę, a sprowadzonym cudzoziemcom za drobne z ich pracy korzyści rozległe stosunkowo nadawali swobody; lubo my nie w tym stopniu położenie włościan uciążliwém czynimy, to jednakże i ten stosunek, jaki obecnie istnieje, nie musi być dla nich znośnym, kiedy ich ni do nas, ani téż do rodzinnéj nie przywięzuje ziemi; nie sprowadzamy wprawdzie cudzoziemców bezpośrednio, ułatwiamy im jednak osiedlanie się pośrednio, nie zapobiegając stanowczo emigracyi włościan, na których opróżnionych sadybach niezwłocznie rozsiędą się przybysze. — Mówiąc bezstronnie, to nie tylko nasze wymagania tańszéj pracy, ale także i włościan strony ujemne wstrzymują podniesienie ich bytu, mają i oni swe błędy, bo któż jest bez nich? Brak oświaty wielką jest tamą; człowiek ciemny, jeżeli nastręcza mu się sposobność polepszenia bytu, to jéj nie widzi lub nadużywa i sam sobie szkodzi. Towarzystwo Moralnych Interesów wzniosły postawiło sobie cel — oświatę ludową; same jednakże środki moralne nie wystarczą dla ludu, któremu zbywa na zaspokojeniu wielu codziennych potrzeb życia. Obie strony, — moralną i materyalną, — należy równocześnie podnosić. Jak czytelnie ludowe nie będą miały powodzenia, jeżeli, podając im jedną ręką pokarm duchowy, zamkniemy drugą z pokarmem materyalnym, tak i odwrotnie wszelkie ulepszanie strony materyalnéj przy zaniedbaniu moralnéj pozostaje bez skutku, albowiem jak na bujnéj ziemi, zostawionéj bez posiewu, same tylko dzikie wyrastają chwasty, tak i tutaj bez zaszczepienia zasad moralnych dostatki materyalne rozbudzają złe namiętności, wiodą do szpetnych nałogów i zwierzęcą w człowieku rozwijają stronę. Podnośmy otóż byt materyalny, a w stosunku do jego wzrostu szerzmy oświatę, a lud, zachęcony uczciwém i braterskiém z naszéj strony postępowaniem, pracować będzie wedle warunków cywilizacyi dla własnego i narodu szczęścia.
Tyle co do wpływu, jaki wychowanie publiczne wywarło na podniesienie w narodzie ducha obywatelskiego i pracy, zobaczmy teraz, jakie wychowanie domowe w tym kierunku zrobiło postępy.


Wychowania domowego zadaniem jest przyspasabiać grunt, na którymby późniejsze wychowanie naukowe szkólne mogło rozwijać umysł, kształcić pojęcia i posiew wiedzy ludzkiéj krzewić. Jest li ten grunt głęboko i starannie uprawny, to wyda niezawodnie owoc dojrzały, lecz jeżeli tylko powierzchownie ugładzony i następnie sztucznemi surogatami doprawiony, to wyda roślinę, która wybuja wprawdzie a nawet i zakwitnie, ale wtenczas, gdy najwięcéj rozbudzać zacznie nadziei, pochyli się, wywróci i żadnego lub téż poślednie tylko wyda ziarno. Głównemi warunkami téj uprawy są: wyrobienie charakteru i uszlachetnienie uczuć; im staranniejsza około nich praca, tém piękniejsze i tém dojrzalsze owoce. Charakter w bliższém określeniu jest to dojrzała wola, która stoi niżéj od rozumu i jest jego wykonawczą siłą. Dwie te potęgi duchowe, aby odpowiedzieć mogły swemu przeznaczeniu, w zgodzie iść zawsze powinny, albowiem wola, nie kierowana rozumem, przeradza się w swawolą, a rozum bez woli chwieje się i do czynu nie jest zdolny. Charakter jest to skała, pod którą znajdują schronienie uczucia serca, pojęcia i przekonania rozumu własnego, a o któréj nieugiętość rozbija się wszystko, co niebezpieczne. Rozmaite odcienie charakteru zmniejszają lub zwiększają stanowczość jego i stałość. Panowanie nad siłą charakteru jest najwyższym szczytem człowieka, na którym stanąć nie każdemu jest dane. Uczucia szlachetne wznoszą się po nad zwykłą stopę ludzkości, miarkują miłość własną i zapobiegają samolubstwu, którego nasienie złożone w sercu człowieka kiełkuje i wzrasta, jeżeli ono przez wychowanie odłogiem zapuszczone zostało. Szlachetność nie zadawalnia się powodzeniem i szczęściem indywidualném, jéj szczęściem jest szczęście ogółu, szczęście Ojczyzny; otaczająca ją sława lub ścigające ją prześladowanie są dla niéj obojętne, jéj bowiem wystarcza własne przekonanie zadosyćuczynienia podjętym obowiązkom. Szlachetność i charakter, dwaj główni sprzymierzeńcy ducha obywatelskiego i pracy, jeżeli mają pozostać mu wiernymi i stałymi, w dziecinnym wieku człowieka powołani już do życia i wzniosłemi zasadami karmieni być winni. Pierwsi dziecka wychowawcy, czy to rodzice, czy téż osoby obce, którym wychowanie jego powierzone zostało, są otoczeni w oczach dziecka pewnym urokiem, są dlań doskonałością, któréj wzory odciskają się mimo wiedzy i woli w giętkim i wraźliwym jego umyśle i częstokroć wpływy przeważne na losy jego życia wywierają. Dalsze wychowanie w szkołach nie tyle zajmuje się kształceniem serca, ile rozwijaniem umysłu i wzbogacaniem wiedzy; utrzymanie zasad, zaszczepionych wychowaniem domowém, zależy od kierunku, jaki sobie szkoły wytknęły i według niego utrwalają je lub znoszą.
Bóg złożył w duszy rodu ludzkiego słabą iskierkę przyszłego światła, lecz czy z téj iskierki buchnie płomieniem żywioł niszczący i strawi wszelkie pierwiastki najszlachetniejszych popędów, czy téż roznieci się z niéj ognisko cnót oświecających drogi do prawdziwego szczęścia, to tylko od ręki kierowniczéj zawisło.
Wychowanie domowe za czasów Rzeczypospolitéj pod patryarchalném Ojców okiem surowe było co do formy, ale rozumne co do rzeczy a błogie co do skutków. Panująca owemi czasy w pełnéj sile wiara przyświecała pielgrzymce na drodze ziemskiego życia, przykład zaś żywy zastępował naukę a przechodząc z pokolenia na pokolenie, wydeptał ślady, któremi przez kilka wieków wszyscy chodzili. I wtenczas to ducha obywatelskiego i pracy najświetniejsza była epoka, nie znano wprawdzie wówczas dzisiajszéj ogłady i połysku, ale natomiast był hart duszy i cnota. Późniéj dopiero, kiedy wychowanie publiczne przez szkodliwy zwrot sprawom krajowym, siejąc ziarno niezgody między młodzieżą szkólną, rzuciło pierwszy zaród politycznych stronnictw, zachwiał się duch obywatelski, a spaczone, ze szkół wyniesione wyobrażenia i w wychowaniu domowém osłabiły jego rozwój. Można szlachta, — zniechęcona i obałamucona niezgodą między szkołami jezuickiemi, pijarskiemi, dysydenckiemi i akademią krakowską, nie wiedząc, jakiego chwycić się kierunku, — mniemała, że uniknie tych gorszących niesnasków i oświacie bramy otworzy, gdy wychowanie dzieci swoich powierzy cudzoziemcom, których znana gościnność polska ku sobie wabiła. Przybysze ci bywali ludzie wszelkich wyznań i rozmaitych odcieni politycznych i społecznych, najczęściéj z przewrotnemi wyobrażeniami, z których każdy przyniósł z sobą zasób teoryi i pojęć, nasion najczęściéj zepsutych i szkodliwych, jakie na ich ojczystéj glebie nie mogły się zapewne doczekać posiewu lub téż posiane nie wydały owocu. Polska była i jest po dziś dzień krajem dla wszelkich nowości otwartym, w którym wszystko, co obcą nosi cechę, jest pożądaném; gdzie wszystko, co nowe, acz nieznane, lepszém jednak bywa i więcéj nęci, niż swojskie i wypróbowane; to téż przy takiém usposobieniu wszystkie te złe nasiona starannego doznały pielęgnowania. Napływ cudzoziemców podnosił się, jak wezbrana rzeka, która wylała się z swego koryta na spokojne błonia, aby swobodnie na nich falować i, co napotka, burzyć mogła. Najliczniejsi, najzręczniejsi a najszkodliwsi zarazem w zastępie tych reformatorów młodych naszych pokoleń byli Francuzi, a potém Niemcy, których — dzięki panowaniu Sasów — był w Polsce dostatek. Za czasów Jana Kazimirza, za Jana III przybyło wielu Francuzów do Polski, ale ci więcéj intrygami dworskiemi w rządach krajowych wichrzyli, niż wychowaniu szkodzili; byli to ludzie wykształceni wysokiego rodu, którzy — prócz przyjemnego i miłego pożycia — żadnych innych do Polski nie przynieśli planów; lecz gdy późniéj zmieniły się okoliczności, a wstrząśnienia polityczne i społeczne gromadami całemi zaczęły zalewać Polskę najczęściéj ludźmi skrzywionych lub niedojrzałych wyobrażeń, wtenczas robak zepsucia zaczął podgryzać pień drzewa narodowego. Przybysze ci nie ważyli się wprawdzie wystąpić wstępnym bojem przeciw zwyczajom i obyczajom narodowym, nie narzucali oni otwarcie swoich zasad, lecz zręcznie w szaty cywilizacyi przybrane z pewném wyrachowaniem i wdziękiem podsuwali. Olśnione fałszywym blaskiem patryarchalne nasze zwyczaje i obyczaje, wstydząc się swéj prostoty, zrzucały w naśladownictwa szale skromne szaty cnoty, a zaczęły przybierać wolniejszy krój zmysłowości i wyuzdania. Reforma ta nie przyszła wszakże do skutku bez walki, duch obywatelski stanął naprzeciw cudzoziemskiéj szarlataneryi, ofiarność i poświęcenie broniły się przeciw egoizmowi, hart duszy i ciała uderzył na zniewieściałość, a prawość poszła w zapasy z podłością, — i walka zacięta trwała długo, z któréj, niestety! cnoty nasze i zwyczaje nie wyszły bez ciężkiego uszczerbku.
Duch obywatelski, w ostatnich czasach istnienia Rzeczypospolitéj przez wychowanie domowe opuszczony, byłby zaginął, gdyby wychowanie publiczne nie było go podtrzymywało. Znaném jest powszechnie w ostatnich chwilach cierpień i bólów naszéj ojczyzny rozpasanie tych sfer, które hołdowały cudzoziemskiemu wychowaniu, zabójczemu dla ducha obywatelskiego i pracy, — pocóż je dawno już w proch rozsypane dzisiaj wywoływać?! czy po to, aby bezsilne jego cienie, przesuwając się przed naszą wyobraźnią, napełniały nas odrazą i dla strasznéj nauki potomności na nowo ohydne zaczynały życie? Rzućmy zasłonę na tę smutną kartę dziejów, przebaczmy tym, którzy zgrzeszyli, aby i nam Bóg grzechy nasze odpuścił, a zobaczmy natomiast, czy wychowanie domowe teraźniejsze lepiéj, wywięzuje się z swego zadania, niż dawniejsze.
Jeżeli uszlachetnienie natury człowieka i pomnożenie jego szczęścia ma być pierwszym celem dobrego wychowania, tedy nie podlega wątpliwości, że zbadanie sił wychowańca, — przez które on jak najwyżéj wznieść się nad zwierzęcość a przez to uszczęśliwić się może, — najpierwszém wychowania powinno być usiłowaniem. Aby zaś ten cel osięgnąć, znajomość natury ludzkiéj koniecznie jest potrzebną; ona udziela nam wskazówek, jak w danych razach dziecię prowadzić należy. Ale czyż u nas sprawa tak ważna, od któréj znajomości i powodzenia losy nie tylko każdego człowieka, całych rodzin, lecz i narodu są zawisłe, bywa z taką powagą i oddaniem się jéj traktowaną, jak jéj doniosłość i znaczenie nakazują? Zbywamy ją najczęściéj dosyć lekko, powierzamy jéj kierunek częstokroć ludziom obcym, nie mającym z nami nic wspólnego pod względem narodowości, lub téż zostawiamy ją całkiém szkole, a przecież wychowanie w całém swojém znaczeniu nie od saméj szkoły, lecz od trzech szczególnie na nią wpływających okoliczności zależy, nasamprzód: od domu rodzicielskiego, potém od szkoły publicznéj, nakoniec od ducha czasu czyli od społeczeństwa, w którém się obracamy. Trzy te okoliczności sprzeciwiać się sobie nie mogą, ani téż nie powinny, jeżeli z młodzieży ma się uformować w swych częściach zgodna i w skutkach szczęśliwa i pożyteczna całość, jeżeli bowiem wychowanie znajduje, że wyobrażenia i nauki, których nabywa w szkołach, stają w sprzeczności z nabytemi w domu lub téż z temi, z któremi się późniéj w świecie spotyka, wtenczas waha się w swych pojęciach i sądach i cierpi często w późniejszém życiu za tę sprzeczność wychowania. W naszych stosunkach między temi trzema okolicznościami szkoła pod względem wykształcenia ducha obywatelskiego ostatnie zajmuje miejsce, dom rodzicielski daje początek i podstawę, a społeczeństwo kończy pod tym względem wykształcenie. W domu rodzicielskim, obok rozwijania się wrodzonych pierwiastków, tudzież wszystkich sił dążących do ukształcenia człowieka, mają się obudzić najnaturalniejsze, najgorętsze i najważniejsze początki uczuć, skłonności serca i działań ludzkich, jakiemi są: przywiązanie do rodziców i rodziny, domowe pożycie, chęć do nauki i pracy, macierzyńska troskliwość, ojcowska powaga, dobry przykład, obywatelska prawość, prawdziwa religijność, przykładna moralność, zamiłowanie ojczyzny, języka i wszystkiego, co narodowe. Jeżeli przeto rodzice nie zwracają na te główne punkta uwagi lub fałszywie je pojmują a tém samém krzywy wychowaniu nadają kierunek, to szkoła już go nie wyprostuje.
Ażeby mieć jasne wyobrażenie o wychowaniu domowém społeczeństwa naszego, należy nam je przejść we wszystkich stanach, odkryć jego tajniki, rozłożyć wszystkie strony i przypatrzyć się im z rozwagą, biorąc bowiem rzecz powierzchownie lub zakrywając jéj wady, nie bylibyśmy w możności dać dostatecznéj odpowiedzi na pytanie: czy wychowanie nasze domowe mieści w sobie te wszystkie warunki, jakie do rozbudzenia i wykształcenia ducha obywatelskiego i pracy są konieczne?
Zacznijmy od dołu. Wychowanie w klasie wyrobniczéj, czy to wiejskiéj, czy miejskiéj, jako téż mniejszych posiedzicieli włościańskich jest najciemniejszą stroną naszéj oświaty. Nie ma ono żadnych zasad, żadnych prawideł i pozostawione jest najczęściéj przyrodzonym popędom. Rodzice, od świtu do zmierzchu przy pracy, nie mają czasu, a choćby go i znaleźli, to brak im wiadomości do wychowania dziecka dla chwały Boskiéj, własnego jego szczęścia i ludzkości dobra. Uważają oni w dziecku pomoc w pracy na przyszłość i podporę swą w starości, to téż starają się dobrze je karmić, aby siły fizyczne jego rozwinąć, duchowe zaś zapuszczają odłogiem, albowiem, nie czując ich w samych sobie, w dziecku téż odgadnąć ich, ani wzmocnić nie są zdolni. Dziecko wyrasta na pół dziko w swawoli, za psoty nigdy w sposób rozumny nie karcone, dopiero, gdy rodziców z innego jakiego powodu pasya napadnie, okrutnie smagane, zamiast szczerego przywiązania do nich żywi skrytość duszy, upór, złość, które późniéj dorosłemu, jak i wszystkim, co się do niego zbliżą, we znaki się dają. Nietylko że matka nie nauczy dziecka, jak ma wielbić Boga, poznawać Jego wszechmocność, ale często i pacierza z niém nie odmawia, i zdarza się, że dopiero ksiądz, kiedy dziecko do spowiedzi św. przyspasabia, zarazem pacierza uczyć je musi. O miłości bliźniego, o religii zgoła mowy nie masz, o narodowości taksamo, dziecko wyrasta bez wszelkiéj świadomości swego wyznaniowego i narodowego pochodzenia, aż dopiero w Kościele dowiaduje się, że jest katolikiem a tém samém i Polakiem. W okolicach, gdzie nie wolno ludziom krów, ani téż żadnego inwentarza trzymać, nie może dziecko nabrać przez domowe wychowanie łagodnego obchodzenia się z zwierzętami domowemi, ani téż tam, gdzie ludzie sadków nie mają, zamiłować drzewa, leży to już bowiem w naturze ludzkiéj, że widok cudzéj własności i pomyślności, obok swego niedostatku i wydziedziczenia, obudza zazdrość i złośliwość. Z takich dzieci wyradzają się tyrani na zwierzęta domowe i psotnicy, przed którymi żadne drzewko nie utrzyma się przy drodze. Złorzeczenia i spory, jakich dziecko jest świadkiem między swoimi i obcymi, przytłumiają wszelkie delikatniejsze uczucie.
Wiadomo, że przyrodzoną własnością duszy jest przyzwyczajenie, które — niczém nie przerwane — łączy się z nią tak ściśle, że ją późniéj całkiém podbija. Dziecko, przyzwyczaiwszy się patrzyć na same złe wzory, dorosłszy, nie może z nich czerpać dobrego przykładu, ani téż poczuć w sobie téj godności, któraby je chroniła od popadania w tesame błędy, w których rodzice jego brodzili. Brak wyższego uczucia, tudzież jakiegobądź poglądu i do ludzi zaufania, którego nawet do własnych nie mogło nabrać rodziców, nie dopuszcza takiemu człowiekowi wierzyć w to, co w późniejszém życiu pod niejednym względem mogłoby go oświecić i los jego polepszyć. I jakże trafić do przekonania takiego człowieka jakiemibądź cywilizacyjnemi środki? gdy słowu nie ufa, podanych sobie książek nie czyta lub sensu moralnego ich nie rozumie albo, co gorsza, jeszcze fałszywie go sobie tłomaczy. Mimo trudności, na jakie napotykamy, nie traćmy nadziei i oświatę rozszerzajmy, ale według dobrze obmyślonego systemu, aby rzucone ziarno nie uległo zniszczeniu.
Wiele mamy książek ludowych pouczającéj treści, z których lud, gdyby je rozumiał, gdyby choć cokolwiek z nich zatrzymał, wiele mógłby korzystać, brak nam atoli jeszcze najważniejszéj, t. j. o domowém wychowaniu dzieci. Książeczka téj treści, o ile możności zwięźle i jasno napisana, powinna zawierać naukę dla rodziców, jak mają przyświecać dzieciom dobrym przykładem, jak je mają wychowywać w obowiązkach względem Boga, rodziców i ich samych, względem bliźnich i kraju. Taka książeczka odniesłaby pewne na polu moralném zwycięztwo, kształciłyby się z niéj nietylko przyszłe pokolenia, ale pouczały zarazem teraźniejsze. Jakkolwiek umysł ludu nie rozwinięty i serce zimne, to jednak pierwsze promienie światła, przez wychowanie domowe rzucone, łatwo je rozgrzeją i do dalszéj oświaty przysposobią. Pod ciężkiém brzemieniem, jakiém los stan ten przygniata, żarzy się atoli iskierka ducha obywatelskiego, a że tę rozdmuchać zdoła każda narodowa dążność, świadczą o tém składki na obchód pogrzebania prochów Kazimirza Wielkiego, z któremi i najbiedniejsi chętnie spieszyli. Ta wdzięczność dla króla, ojca ludu, a którą tenże lud, przez pięć wieków ciężkie przechodząc koleje, w sercu zachował, odkrywa nam piękną jego stronę i daje rękojmią, że praca około jego dobra, aby tylko była szczerą, będzie przezeń uznaną i sprawie narodowéj pożyteczną. Dokumentuje jeszcze nasz lud ducha obywatelskiego przy oborach posłów do izby pruskiéj; jest to jedyna okoliczność polityczna, gdzie występuje jako lud polski; cierpi on na tém, że nie wolno mu w narodowym charakterze wystąpić tam, gdzie posiedziciele są Niemcy, chodzi tu bowiem o jego egzystencyą, — nie jego atoli wina, że ta ziemia, na któréj mieszka, przeszła w ręce obce.
Co do pracy, to wśród okoliczności, w jakich się lud wiejski i wogóle klasa wyrobnicza obecnie znajduje, nie może być mowy o innéj, jak o fizycznéj, tę rozwija wychowanie domowe samo przez się, dziecko widzi, przypatrując się, jak rodzice pracują, a dopomagając matce w lżejszych pracach domowych, uczy się pracować. Chłopa polskiego, jeżeli ma wystarczające do podtrzymywania sił wyżywienie, liczyć można do najtęższych pracowników ucywilizowanych ludów, co przyznają mu sami Niemcy, którzy polskie ponabywali ziemie,[14] wolą oni naszych robotników zatrzymać, jak swoich sprowadzać. W żniwa lud nasz jest niezrównany, pracuje chętnie i, jeżeli nie jest jeszcze zepsuty przez obcych, pięknemu zbożu raduje się, jakby ono było jego własne; — nie nabiera on przez wychowanie domowe tego życzliwego poczucia, lecz ono jest mu wrodzone, wzrasta i dojrzewa z wiekiem. Pracowitości naszego ludu dowodzi jeszcze ta okoliczność, że włóczęgów, próżniaków o wiele mniéj, jak inne stany, pomiędzy sobą cierpi.
Staranniejszém nieco jest wychowanie domowe u posiedzicieli włościan, do czego byt lepszy głównie się przyczynia. Tutaj dzieci pod względem religijnym i obyczajowym staranniéj bywają prowadzone. Duch obywatelski obszerniejsze tu ma pole, nie wszędzie jednakże szerzéj rozpościera swe skrzydła, jak w klasie robotniczéj; na rozwój tego ducha nie tyle działa wychowanie domowe, ile dobry przykład, jeżeli ta klasa ma sposobność korzystania z niego od okolicznych posiedzicieli większych. Pracowitość nie jest w téj klasie powszechną; w okolicach, gdzie gospodarze sami biorą się do pracy a nie każą zastępować się czeladzi, gospodarstwa się podniosły i praca została uznaną jako główny warunek utrzymania bytu; pozakładano tam kółka rolnicze włościańskie, urządzono wystawy, słowem, postępują z cywilizacyi biegiem; tam zaś, gdzie gospodarze za pas założyli ręce albo więcéj targami, furmankami, niż rolą się trudnią, gospodarstwa upadają i powoli w żydowskie lub niemieckie przechodzą ręce.
Rozpatrując się w całości wychowania domowego włościańskiego stanu, widzimy wielkie przez zaniedbanie straty, rozpaczać jednak, ani téż wątpić o jego poprawie nie mamy powodu. Tu nic nie jest zepsute, lecz wszystko jest jeszcze tak, jak Pan Bóg stworzył; tu jest czyste pole szerokie i do działania wolne, nie uchylajmy tylko życzliwéj ręki, zachęcajmy dobrym przykładem, a duch obywatelski i pracy wzmagać się będzie coraz to silniéj w tych i następnych pokoleniach.
Klasa średnia miejska i wiejska, składająca się z przemysłowców, rzemieślników, rolników i t. d., ciesząca się bytem niezależnym, nie wiele troszczy się o domowe wychowanie; mając pod ręką szkołę, jéj pozostawia całe staranie około wychowania dzieci. Rodzice troskliwi o szczęście swego dziecka wpajają w nie zasady moralności i dobrych obyczai; tacy téż, patrząc późniéj na szczęście swych dzieci, serdecznéj doznają opieki, gdy inni, którym więcéj chodzi o przyjemności i uciechy życia, niż o wychowanie dziecka, załamują ręce z rozpaczy w starości, widząc, jak to dziecko marnotrawi owoce ich pracy a z niemi wszystkie nadzieje, i z przerażeniem poglądają na ukazującą się w progu domu nędzę. Klasa ta, z małemi wyjątkami, nie ma żadnych prawideł wychowania domowego; mając sposobność stykania się z sferą wyższą, zapatruje się na nią i stara naśladować stronę jéj zewnętrzną, ubiera dzieci strojnie nad możność a przez to rozbudza w nich próżność, która, nienasycona w swych wymaganiach, nie może znieść późniéj w ludziach już dorosłych pracowitości i ruguje ją jako właściwość prostych robotników. Pod względem narodowości nie są tu wyobrażenia jasne, obracają się one około jakichś zamglonych nadziei i w chwilach weselszych dobitniejszym manifestują się tonem, przy wyborach nie zawsze w całéj swéj sile objawia się tu duch obywatelski; niektórzy z tych patryotów w słowie, gdy przyjdzie do rzeczy, dla rozmaitych względów opuszczają jego szeregi, zkąd zdarza się częstokroć, że sprawa nasza klęskę ponosi. Że duch obywatelstwa i pracy nie nabiera siły przez wychowanie domowe, które tutaj o wiele dłużéj trwa, niż szkólne, okazuje się w skutkach, z których widzimy, że liczba członków w tym stanie się zmniejsza, gdy obcych natomiast powiększa. Jak wszędzie, tak i tutaj łudzimy się częstokroć, gdy nowa jaka firma kupiecka lub przemysłowa zabłyśnie, i cieszymy się, że stan średni się dźwiga, a nie widzimy tego, że o wiele więcéj corocznie bez firmy z tegoż stanu spada. Gdy wszystko nieomal, co stan ten posiada, jest wzięte z sfer wyższych, przejdźmy przeto do nich, aby uniknąć powtarzania.
Stany wyższe, składające się z zamożnych ziemian i mieszczan, stoją pod względem wychowania domowego na jednéj stopie, i jeżeli dla chwilowéj nierówności majątkowéj zachodzi jaka różnica, to takowa zaciera się przy sposobności wyrównania majątku, możemy je przeto pod jednę podciągnąć kategoryą. Zbliżenie się do siebie osób i rodzin utrzymuje łączność stosunków, których wpływy zacierają zewnętrzną stronę wszelkich odcieni panujących zwyczajów i obyczajów, sprowadzają je pod jednę linią i przedstawiają wzór, który wszyscy niżéj stojący osięgnąć najgoręcéj pragną. Ten wzór jest szczytem, o którym wszyscy marzą, jest ziemskim rajem, do którego pokolenia starsze utorować drogę młodszym najusilniéj się starają.
Arcychwalebne są usiłowania, zmierzające do ulepszenia losu dzieci! Ci rodzice, którzy do tego stopnia abnegacyą swą posuwają, że jedyném ich marzeniem i główném staraniem jest, ażeby dzieci ich, doszedłszy do dojrzałości, stanęły na wyższym, niż oni, doskonałości szczeblu, ci, mówię, rodzice dopełniają obowiązku nałożonego im przez samego Boga. Ale dążności tych przewodnikiem i panem ma być duch, a materya, jego nieodstępne służebnicze narzędzie, ma znaczyć zwycięzkiego pochodu jego ślady; jeżeliby zaś duch zaczął słabnąć, a materya do tego stopnia się wzmagać, iżby ciężarem swym bieg wstrzymywała, w takim razie nastąpić musiałoby chromienie i upadek, ponieważ materya, chociażby najbogatsza, sama w sobie jest martwą, a pozbawiona ducha, nie ma innego znaczenia, jak proch marny.
Przyszłe szczęście wszystkich ludzi, rodzin i całych narodów spoczywa w ręku wychowania. Jeżeli ono zapełni wszystkie komórki dziecięcego serca prawdami nakazującemi czcić Boga i miłować ludzi; jeżeli ono tak hartownie ustali charakter, że żadna burza złamać go nie zdoła; jeżeli umocni dziecko w przekonaniu, że siła własna, t. j. rozum i wola, jest podstawą wszelkiego ludzkiego dobra, a czystość sumienia głównym warunkiem spokojności duszy; jeżeli rozbudzi i wykołysze miłość ojczyzny; jeżeli ostatecznie nauczy szanować w bliźnim moralną jego wartość, a nie materyalną ciężkość, — wtenczas wychowanie domowe odpowie swemu zadaniu i będzie prowadzić człowieka do coraz większéj doskonałości i szczęścia. Gdy przeciwnie wychowanie uczyć tylko będzie odmawiać bez myśli pacierze, a serce zostawi pustką, w któréj się swobodnie z czasem rozgości zarozumiałość i egoizm; gdy względem ludzi każe przyjąć miłą zewnętrzną ogładę a w duszy kryć obłudę; gdy charakter naturalny zniszczy a z dziecka wypieści giętką lalkę i wiotką, jak bez duszy trzcina; gdy odradzi zapuszczać się w rozmowy z sumieniem, jako zakwaszającym humor pedantem; gdy o ojczyznie nie wspomni; gdy ostatecznie każe w ludziach czcić przedewszystkiém mamonę, t. j. pieniądz, pozycyą towarzyską, urodzenie i przed temi bić czołem, — wtenczas wychowanie chybi celu i uformuje z dziecka nieszczęśliwą istotę, która w otrętwieniu swém duchowém nie wie i nie pojmuje, że być jeszcze może szczęście wyższe moralne, które daje więcéj, niż wszystkie bogactwa, uciechy i nasycenia żądz, bo daje rozkosz najwyższą, jaką jest — spokojność duszy. —
Dwa te kierunki wychowania domowego, całkiém od siebie różne, przeciwne téż sobie sprowadzają skutki, i gdy pierwszy, trzymając się wiernie palcem Przedwiecznego wskazanego toru, prowadzi ludzkość do doskonałości, drugi, mamiąc fałszywemi szczęścia pozory, nakłada jéj jarzmo nędzy moralnéj. Szczęśliwa rodzina, błogosławione społeczeństwo, które pierwszego trzyma się kierunku; tu moralność, duch obywatelski i pracy czystém oddychają powietrzem; tu głęboko zakorzenione prawdy przedwieczne nie dopuszczają materyi zapanować nad duchem; tu — w razach nieszczęścia, kiedy los srogi przyjaciół nawet odtrąca, a sprawiedliwość ludzka naprzeciw stawa, — wpojone z dzieciństwa zasady skrzydłami anioła stróża osłaniają człowieka od twardych pocisków, nie dozwalają mu pod niemi upaść i tą myślą go krzepią, że istnieje Najwyższy Sędzia, który w tajnikach serca jego niewinność wyczyta. Myśl ta sama wystarczy dla człowieka moralnie wychowanego, a uczucie wewnętrznéj wartości podtrzymywać go będzie i od upadku chronić.
Drugi kierunek wychowania nie gasi gorących pragnień oświaty w czystym Chrystyanizmu zdroju, ztąd téż sprowadza skrzywienie i upadek. Wychowani w tym kierunku ludzie, rzuceni w zimne, skostniałe egoizmu ramiona, nie czują w sobie dość siły, aby go odepchnąć od siebie, godzą się z nim powoli na wszystko i poświęcają dlań wszystko; u nich religia jest środkiem do przeprowadzenia własnych widoków; oni pracują nad wykształceniem pojęcia a raczéj dowcipu w tym jedynie celu, aby wszystko, co jest szlachetném, według swych pojęć tłomaczyć, skrzywić i zgnieść; oni nie szczędzą starań, aby wszelkie wzniosłe przytłumić popędy; ileż to u nich zabiegów, aby przyjemnościami zmysłowemi się otoczyć a sztucznemi zajęciami podnieść próżniactwo do godności pracy; ile sofistycznych rozumowań, naginających rozum ludzki do bicia czołem przed materyą; ile tam usilnych natężeń około rzeczy drobnych, nie mających żadnéj wartości, a jakie obok tego zaniedbywanie rzeczywistych skarbów? A ojczyzna? ta jest według nich zamgloną ideą, którą rozmaicie pojmują: jedni wyobrażają ją sobie jako strasznego dla materyalizmu upiora, porywającego od czasu do czasu krwawe ofiary; drudzy uważają w niéj kwestyą, którą do pewnego punktu tolerować należy, fluktuacye jéj bowiem dają jeszcze w społeczeństwie wziętość i znaczenie. Napróżno szukalibyśmy w nich prawdziwego poddania się woli Boskiéj w nieszczęściu, ani zdobiącéj szczęście pokory; nie znaleźlibyśmy takoż chrześciańskiego przymiotu pobłażliwości dla drugich a surowości dla siebie. Tam przedstawiają się rzeczy odwrotnie: sobie nie odmawiają niczego a innym wszystkiego; własnych błędów nie widzą lub starannie je ukrywają a cudze bez sądu i wyroku z góry potępiają; w szczęściu i powodzeniu nadęci i niedostępni, uginają się całym ciężarem pod nieszczęścia brzemieniem, a pozbawieni materyi, jedynéj swéj podpory, nie czując w sobie siły wewnętrznéj, gotowi na wszelkie poniżenie a nawet i podłość, aby się tylko utrzymać w sferze, która daje ton i wygody życia.
Kierunkowi temu sprzyja rozpowszechnione na nieszczęście u nas powierzanie wychowania dzieci cudzoziemcom nauczycielom i nauczycielkom. Jak zgubne są skutki zasad tego wychowania, przekonaliśmy się już nietylko z dziejów zeszłego wieku, ale przekonać się możemy i dzisiaj, że wpływy ich tesame są, co i dawniejsze, one rozsadzają nasze społeczeństwo, rozrywają jego węzły i rozłączają wspólne narodowe nasze interesa. Opierając sąd na przebiegu dziejowym i na jego wypadkach, śmiało twierdzić możemy, że, — gdyby cały naród dał się był porwać wirowi zasad, w jakim się pewna część społeczeństwa naszego obracała i dotąd obraca, — bylibyśmy się już rozpłynęli w obcych narodowościach, a że tak się nie stało, to mamy tylko do zawdzięczenia liczniejszéj części narodu, która, szanując tradycye historyczne, dawała swym pokoleniom wychowanie narodowe.
Sprawa wychowania domowego naszego przez cudzoziemców, mianowicie w naszych obecnych stosunkach, jest arcyważną, dłuższy jéj przeto ustęp poświęcić zamierzam. Przypuściwszy, że osoba obca, mająca powierzone sobie wychowanie dziecka, uczciwe ma dążności pod względem nieskażenia charakteru swego wychowańca, to mimo całéj sumienności nie jest w stanie zapobiedz, aby sam wpływ obcego ducha nie działał szkodliwie na młodociany umysł i serce. Wychowanie obce już tém samém szkodzi charakterowi swojskiemu, że rodzice dziecka są uprzedzeni na niekorzyść języka ojczystego. Dzieci nie są w stanie myślić a tém mniéj rozumować, ale natomiast dała im natura przenikliwy instynkt, który rzadko kiedy je myli. Przeczuwają one, że słabo stać musi ich narodowość, kiedy właśni rodzice o niéj zwątpili i już nie ojczystego, ale obcego języka uczyć je każą. To zwątpienie, dziecięcy umysł ogarniające, zobojętnia serce, które w późniejszym wieku rzadko się już rozgrzewa.[15] Wychowanie obce wywiera szkodliwy wpływ na młodziutki umysł dziecka, powtarzając ono bowiem wyrazy i zdania w obcym języku bez zrozumienia ich znaczenia, pracuje tylko ustami mechanicznie a na umyśle leniwieje, drzymie. Przyzwyczajenie do téj drzymki umysłowéj wzmaga się z wiekiem, nie dozwala ono już nigdy wznieść się myśli do samodzielności narodowéj, ale trzyma ją na uwięzi przykutą do ślepego naśladownictwa zamiłowanéj obczyzny, nakazuje posłuszeństwo dla wrażeń obcych a tępi instynkt narodowy, wykorzenia, wygładza wszystko, co przypomina szczepowe pochodzenie, i ostatecznie, krom imienia polskiego na zewnątrz, nie pozostawia nic polskiego w duszy.
Język jest odzwierciedleniem rozumu i serca, w nim odbijają się rozmaite właściwości charakteru każdego narodu, które według siły pierwiastków i rozwoju tychże mniéj lub więcéj wybitnie duch jegoż przedstawia. Dziecko, które uczy się mówić obcemi językami a nie posiada gruntownéj znajomości własnego ojczystego, nietylko nie będzie mogło przejąć się duchem własnego, ale także i obce powierzchownie tylko uchwyci, ztąd, nie umiejąc charakterów ich rozróżnić, wszystkie narody równie obojętnie uważać będzie a wegetując między niemi wygodnie, resztki ducha narodowego wyzionie, obcego stale nie przyjmie i ostatecznie stanie się jednostką nieskrępowaną węzłami żadnej narodowości. Atoli w czasach, gdzie każda narodowość strzeże swego charakteru, gdy położenie odszczepieńców miłém i znośném być nie może, zwykli ludzie téj kategoryi, aby sobie nadać cechę, jeżeli już nie narodowości, to przynajmniéj zasady, podciągać się pod zasadę kosmopolityzmu. Ale i ta odpycha ich od siebie, kosmopolityzm bowiem w dosłowném znaczeniu wyobraża obywatelstwo całego świata czyli gotowość poświęcenia usług nietylko dla własnéj ojczyzny, ale i dla innych narodów. Prawdziwego kosmopolityzmu dążnością jest rozszerzyć najwyższe dobro ludzkości na cały ogół a przedewszystkiém wpoić w serca chęć usiłowań do pozyskania tego dobra dla własnéj narodowości, gdy przeciwnie naciągnięty kosmopolityzm wyłącza miłość ojczyzny i daje dyspensę do odstąpienia własnéj narodowéj sprawy dla wyższych niby w jakimbądź kierunku celów, po za których tłem niepewném ukrywa się interes osobisty.
Język narodowy jest to język ojczysty, kto nie w nim wychowany, kto go nie miłuje, kto nim nie mówi lub mówić się wstydzi, ten téż nie jest zdolny rozumieć głosu ojczyzny tak, jak go rozumie naród cały; ten tylko, kto pierwsze słowa w języku ojczystym usłyszał, kto się w nim wychował, zdolny jest uczuć to wszystko, co język narodu głosi, do tego duszy głos ojczyzny trafia, tego serce łączy nić dziejowa z wszystkiém, co narodowe, i przyrodzonym pociągiem odpowiada tętnu serca całego narodu, ten czuje się szczęśliwym tylko wspólnie z narodem a cierpi, gdy naród boleje. Wywód ten ma rzeczywiste podstawy i czerpie swe prawdy z przeszłości, spojrzyjmy w nią, a przekonamy się, jak sam wysnuwa się z faktów dziejowych. Występują tu ci, którzy odebrali cudzoziemskie wychowanie, jako rozmyślni lub nierozmyślni, mniéj lub więcéj winą obciążeni wyrodni synowie ojczyzny, jako hańbiący kartę historyi naszéj, jako obojętni na losy kraju, gdy ci, którzy wychowani narodowo i bogobojnie, przejąwszy z mową ojczystą ducha i cnoty przodków, życie i mienie nieśli na ołtarz ojczyzny, a gdy jéj ocalić już nie byli w stanie, walczyli jeszcze dla obrony jéj czci. Dwa te kierunki wychowania, całkiém sobie przeciwne, narodowe i cudzoziemskie — antynarodowe, nie mogły nigdy zejść się w swoich kończynach i do dwóch całkiém przeciwnych prowadziły wypadków: pierwszy wiódł ojczyznę do szczęścia, a drugi gotował jéj zgubę. Jakaż jasna wypływa ztąd dla potomności nauka, która dotykalnie przekonywa nas o uczciwości i zbawienności pierwszego, o błędzie i szkodliwości drugiego kierunku. A my, czy skorzystaliśmy z téj tak ciężkiemi klęskami okupionéj nauki? Na nieszczęście zaślepienie nasze jest tak wielkie, że tych strat ogromnych nie widzimy, a fałszywemu kierunkowi domowego wychowania jak dawniejszemi, tak i dzisiajszemi czasy hołduje pewna część społeczeństwa naszego, którą on samę wycieńcza i trawi, a która nie czuje tego ubytku, gdyż rekrutuje się nieustannie nowemi członkami z sfery ludzi ucywilizowanych powierzchownie i pragnących wyzuć swe dzieci z uczuć i charakteru narodowego. Nie tak wielka jest wina tych, którzy przed wiekiem i dawniéj jeszcze wstąpili na tę nieszczęśliwą wychowania drogę, grzeszyli oni bez świadomości rzeczy, nie przewidując, do jak szkodliwych prowadzi ona dla kraju następstw, ale o wiele cięższy jest grzech tych, których los w czasach obecnych postawił na téj wysokości, iż, patrząc z niéj na przebieg dziejowy, jak pod narodowym, tak społecznym względem skutki tegoż wychowania widzieć powinni, a mimo to czy nie widzą ich, czy téż widzieć ich nie chcą, postępują tą starą, do przepaści wiodącą drogą i złym przykładem pociągają za sobą innych.
Wychowanie domowe cudzoziemskie zabija ducha narodowego, religijność i moralność, — każde z nich z osobna lub téż wszystkie razem. W domach możnych, gdzie są środki pod względem zrobienia wyboru, sprowadzeni cudzoziemcy z pewnym oświaty i moralności stopniem nie osłabiają bezpośrednio strony moralnéj i obyczajowéj, dążą tylko do sparaliżowania ducha narodowego, którego przytłumienie za główne swe ostatecznie uważają zadanie, bo innego téż celu, rozbierając rzecz według zasad zdrowego rozumu, w tym sposobie wychowania cudzoziemiec dopatrzyć nie może, jeżeli bowiem rodzice sami do tego stopnia ojczystym swym językiem gardzą, że dziecku-niemowlęciu obcy język już w usta kładą; jeżeli go surowym i ubogim do tego stopnia być uważają, iż obcemu, jako bogatszemu i więcéj wyrobionemu, do wykładu nauk pierwszeństwo zostawiają; jeżeli ciż rodzice ni słowem, ani czynem nie dają dowodów przywiązania do swéj narodowości; jeżeli oni nareszcie nie mogli wyszukać pomiędzy ziomkami zdatnego nauczyciela dla swego dziecka i obcemu wychowanie tegoż powierzyli, — to przy takiém zapatrywaniu się na przedmiot dziwić się cudzoziemcowi nie można, gdy on, rozebrawszy punkt po punkcie, przyjdzie do tego przekonania, iż nawet dobry spełnia uczynek, zabijając w dziecku tego barbarzyńskiego ducha, który do wyrobienia się nie ma sił a do przyjęcia oświaty i ogłady obcéj jest za surowy. Lubo i w tym stopniu rozwoju cudzoziemskie wychowanie opłakane sprowadza skutki, to o wiele opłakańsze wywiera ono tam, gdzie nie ma środków do zrobienia wyboru a cudzoziemca lub cudzoziemkę do wychowania dzieci zapisać koniecznie trzeba, bo ich przecież mają wszystkie dystyngowane domy, bo tak każe dobry ton, bo już sam rozgłos wychowania da późniéj dzieciom wstęp wszędzie, bo ono z imienia samego, że cudzoziemskie, chociażby się dzieci niczego nie nauczyły, wyniesie je nad gmin. Tam na podstawie tak rogatych wyobrażeń przyjmują z otwartemi rękami pierwsze lepsze indywiduum, które im zagraniczny jaki stręczarski kantor przyseła, i bez zapewnienia się o konduicie, jakiego nie pomijają przy najmowaniu ludzi do podrzędnych usług, powierzają mu skarb swój najdroższy, narażają nietylko charakter narodowy, ale i czystą dziecka duszę na zatratę, a przyszłość na zgubę. I za jakąż wartość oddają rodzice doczesne i wieczne szczęście swego dziecka? Za wartość poduczenia go obcego języka! Rzeczywiście, nie patrząc na to, trudnoby dać wiarę, że istnieje na świecie taka lekkomyślność, że panuje taki obłęd, który sprawia, iż, gdy ludzi ogarnie, nie widzą przed sobą przepaści, nad jaką własne stawiają dzieci, nie czują wyrzutów sumienia i zapominają o odpowiedzialności, jaką zdać mają za nie przed Bogiem. Nie dzieci wina, jeżeli w dojrzałym wieku nie osięgną prawdziwego szczęścia, jeżeli nie staną się użytecznymi obywatelami kraju, lecz wina tych, którzy je wychowali, którzy w nich dobrych skłonności nie rozbudzili lub téż te skłonności skrzywili i przygnietli. „Dobre drzewo dobre rodzi owoce, a złe drzewo złe rodzi owoce; dobre drzewo nie może złych, ani téż złe dobrych rodzić owoców,” powiedział Chrystus Pan, nauczając rzesze. Dobre drzewo oznacza według słów św. Mistrza, jak nam je Kościół tłomaczy, cnotliwego człowieka, a dobre owoce są to dobre uczynki, jakie zaiste tylko człowieka cnotliwego dziełem być mogą. Pomiędzy rozlicznemi dobremi i szlachetnemi uczynkami pierwsze trzyma miejsce wychowanie dziecka, istoty stworzonéj na obraz i podobieństwo Boga. Rozwijanie władz duszy i serca, tudzież zbliżanie dziecka do tegoż Boskiego podobieństwa jest tym dobrym uczynkiem, który wypełnić jest najpierwszym rodziców obowiązkiem. Władze te duszy i serca kształcą się i rozwijają według pewnych a niezłomnych praw, według przyrodzonego a przedwiecznego porządku. Złamanie tych praw jest złamaniem duszy, któréj charakter skrzywiony nietylko jéj ku podobieństwu Boskiemu nie podnosi i nie zbliża, lecz przeciwnie kazi ją i ku zwierzęcości spycha. Tą fatalną siłą, która łamie te prawa a z niemi razem i duszę dziecięcia gwałci, jest wychowanie domowe obce, które, stawiając cudzoziemski język i zwyczaje przed ojczystemi, puszcza w duszę prąd obcy, własnemu jéj charakterowi przeciwny, rozdziera ją, wytacza z niéj pierwiastki swojskie a pustkę otwartą do zajęcia przybyszom zostawia. Wychowanie obce zamiast miłości bliźniego zaszczepia egoizm, zamiast prawych synów i obywateli kraju wychowywać, wprowadza obcy żywioł w organizm narodowy i stwarza opozycyą przeciw idei ojczystéj; ono to, zamiast wzmacniać i krzewić wiarę Ojców, uczy bigoteryi i hipokryzyi; ono, słowem, oddala nas od tego wysokiego celu, do jakiego zdążać ludzkości jest przeznaczeniem. Rozbierając otóż sprawę tę przedmiotowo a bezstronnie, musimy sami na siebie ten napisać wyrok, że, wychowując dzieci po cudzoziemsku, jesteśmy tém złém drzewem, które, mówiąc słowy Chrystusa Pana, złe rodzi owoce.
Człowiek, słaba istota bez pomocy przyrody, nie jest mocen sam z siebie niczego stworzyć, do poprawienia atoli przyrody dosyć ma zarozumiałéj odwagi a do zepsucia i zniszczenia doskonałego jéj utworu aż nazbyt posiada siły. W swém zarozumieniu rzuca on się nawet na przeistoczenie obcém wychowaniem domowém równéj sobie istoty na odmienny od samego siebie utwór, a przytém tak jest ciemny, iż nie widzi tego, że tym czynem obraża samego Boga, bo zadaje gwałt wszechmocnéj Jego twórczości. Dziecko z rodziców Polaków na ziemi polskiéj zrodzone, przez cudzoziemca wychowane, nie będzie wierzyło szczerze w Wszechmocność Boską, albowiem wychowanie obce, wywracając narodowość — dzieło téjże Wszechmocności — osłabia w niém wiarę; dziecko takie nie będzie podporą własnego narodu, bo, z kołyski oddane w ręce obce i przez nie pielęgnowane, nie będzie ono żywiło miłości i wdzięczności dla kraju, w którym serce jego po raz pierwszy bić zaczęło, nie będzie czuło przywiązania do ludzi, którzy je jako krew z krwi i kość z kości swéj umiłują, bo oni będą dlań obcy, ani téż będzie wierzyło w potęgę ducha narodowego, gdy ten nie miał dosyć mocy do zachowania mu ojczystéj mowy i zwyczajów. U takiego dziecka wszystko, co obce, pierwsze otrzyma miejsce, a jeżeli, wyrosłszy, nie będzie tyle bezczelném, aby zerwać z narodem, to ręki nigdy szczerze mu nie poda, uniesione niekiedy fantazyą młodzieńczego wieku pójdzie na razie z ogółem, lecz pierwszém niepowodzeniem zrażone straci zaufanie do sprawy, cofnie się na ubocze, aby pielęgnować zaszczepiony w duszy pierwiastek obcy a charakter własny dla formy tylko nosić i tolerować będzie jeszcze do chwili, jaką za stósowną do zrzucenia go uzna. Te i tym podobne wychowania obcego skutki są powodem odpowiedzialności przez Bogiem i ludźmi, a ciężkiego grzechu, jaki przygniata sumienie, nie zdejmą najkwieciściéj wystylizowanie francuzkie modły, ale dobre uczynki i wykonywanie przykazań Boskich koniecznemi są warunkami. Chrystus Pan jednemu z rzeszy, gdy Go pytał: „Co mi każesz czynić, Panie?” odpowiedział: „Idź i wypełniaj przykazania Boskie.” Ażali, — powierzając cudzoziemcom wychowanie dzieci w celu przyswojenia im mowy obcéj z uszczerbkiem własnéj lub téż używając tejże mowy w pożyciu rodzinném i towarzyskiém, odmawiając pacierze i t. d., — dopełniamy przykazań Boskich? Wszakże przykazanie czwarte nakazuje nam czcić rodziców naszych. Cześć ta nie ma się ograniczać przecież tylko na ich osobach, ale ma się odnosić do zasad moralnych, jakie wyznawali, do pochodzenia narodowego i do wszelkich pozostałości, jak duchowych, tak materyalnych. Co do tego, to aż do pewnego punktu zgadzamy się wszyscy na jedno. I tak nie odrzucamy odziedziczonego mienia, bo to jest jedynym częstokroć środkiem, o wiele wygodniejszym do utrzymania życia, niż praca; przyjmujemy pozostałe po rodzicach albo i najdalszych przodkach zaszczyty, tytuły, które torują drogę do znaczenia, jakiego bez tego spadku o wiele trudniéj byłoby nam dostąpić. A lubo w przelocie zmian, wyobrażeń i pojęć okazujemy niekiedy indywidualnie skłonność do zrzeczenia się dziedzicznych tytułów i wyróżnień stanowych na rzecz równości społecznéj, to po głębszéj jednakże rozwadze zatrzymujemy takowe przez pietas dla rodziców i przodków jako własność familijną, którą rozporządzać bezwzględnie nikt nie ma prawa. Jeżeli ta pietas dla rodziców i przodków nakazuje nam szanować i zachowywać to, co było ich osobistą lub familijną własnością, spodziewać się należy, że skarb duchowy takiéj wartości, jak mowa ojczysta, który przez wszystkie wieki i przez wszystkie ludy jako świętość czczony bywał i bywa, powinien być przez nas jako najdroższa szanowany puścizna. Frymarczyć nim, zamieniać go na inny nikt nie ma prawa, a kto go nie szanuje, kto go znać nie chce, ten depce prochy swych Ojców, ten wypiera się swego pochodzenia, ten zrywa nić tradycyi, a dla swych rodziców i przodków nie nosi, jak Bóg przykazuje czci w sercu swojém. Ta dziecinna próżność, która zadaje kłam naszéj przeszłości, która uwłacza pamięci Ojców, która poświęca mowę ojczystą i przenosi nad nią obcą, sprzeciwia się przykazaniom Boskim, sprowadza niebłogosławieństwo i karę. A téj kary chłosta dzisiaj już dotkliwie czuć nam się daje, pomieszały się oto przy podnoszeniu sprawy narodowéj nasze pojęcia i wyobrażenia, jak synom Noego języki przy budowaniu wieży Babel, a nie rozumiejąc się nawzajem, nie możemy téż w zdaniach być jedni i zgodni. Skutkiem tego pomieszania wyobrażeń, pojęć i grasującéj niezgody nie ma u nas równowagi w ruchach organizmu, nie ma jedności w obraniu środków do osięgnięcia wspólnego celu, ale pędzą naprzemian prądy, w których raz rewolucya bierze górę, porywa gorętszą część narodu, toczy z całego organizmu najzdrowszą krew, wycieńcza go i dobija, to znów gnuśne zastanie ogarnia całe ciało i wstrzymuje pochód systematycznéj pracy, a sprawa narodowa, różnemi temi przewrotami wstrząsana, traci coraz więcéj sił, słabnie i upada. Nie ma już dawnego wpływu i mocy do jéj przeprowadzenia duch obywatelski, albowiem sam, zmitrężony wychowaniem obcém, zgiął się pokornie, cofnął na ubocze i zostawił wolne pole cudzoziemskim ideom.[16]
Potępiamy tych, którzy zmarnotrawili lub marnotrawią odziedziczone po rodzicach mienie, a przebaczamy tym, którzy wychowaniem domowém obcém bez porównania większe wyrządzają narodowi szkody, bo podkopują i burzą dziedzictwo jego duchowe, jak język, zwyczaje, obyczaje, zgoła narodowość całą, któréj zamiłowanie ożywia i wznosi w narodach oświeconych ducha obywatelskiego i wiedzie do wszelkich poświęceń. Jak zdrowe drzewo, które w czasie nawałnicy utraci liście i mimo to, że huragan konary jego skruszy, odarte z kory stoi jeszcze prosto i z pnia młode pędy puszcza, tak i narodowość, jeżeli jest czerstwa, wytrzyma najsroższe prześladowania, a najgwałtowniejsze burze nie są w stanie jéj pokonać. Pod popiołami zniszczenia tleją jeszcze iskry narodowości, które po wszystkie czasy szanowano i przechowywano. Wiadomo, że nic bardziéj nie rozbudza sprawiedliwego oburzenia i nie hartuje charakteru narodu, jak prześladowanie jego narodowości; znali to już starożytni, i to zniewoliło zapewne Rzymian do szanowania narodowości i czczenia bogów zwyciężonych ludów. Żadna potęga nie miałaby téj siły, aby nam wydrzeć naszą narodowość, gdybyśmy ją sami szanowali; cofnijmy się pamięcią w dawne wieki i rozpatrzmy po wszystkich narodach, czy znajdziemy chociażby jeden, któryby z taką lekkomyślnością wyzuwał się z własnéj, a z taką chciwością odziewał się w obcą narodowość, jak nasz? My napozór nie zrzucamy niby naszéj narodowości, bronimy jéj nawet, lecz, niestety! tylko ogółowo, o szczegóły zaś, z których narodowość się składa, jak język, zwyczaje, obyczaje, bynajmniéj się nie troszczymy.
Zwyczaje i obyczaje, acz w skromne przybrane szaty, nie małéj są wagi, mają i one w organizacyi ludów doniosłe swe znaczenie. Bóg w niedościgłéj swéj mądrości, — dając człowiekowi rozum, który dopiero jako materyał pracą, nauką i doświadczeniem wyrabiając się, użytecznym się staje, — wiedział, że każdy do równego stopnia doskonałości nie doprowadzi, wlał przeto w jego duszę zwyczajów uszanowanie. Pomimo wielu korzyści, jakie ze zwyczajów płyną, nie można jednak powiedzieć, że zwyczaje są bezwzględną doskonałością, mają i one, jak wszystko na świecie, swe ujemne strony, i tak: zwyczaje, prowadząc ludzkość wydeptanemi ścieżkami, zagradzają drogę do myślenia i do robienia nowych wynalazków, przez co ludzkość niewolniczo uległą wpływom zastarzałym czynią; daléj rodzą one uprzedzenie przytłumiające jasność i prawdę, jakotéż otaczają płaszczem wziętości każdego, kto w ich wpadł łaskę, i głupstwu niekiedy przed rozumem dają pierwszeństwo. Jakkolwiek te ujemne strony zwyczajów są nie małe, to jednakże pożyteczne o wiele są większe: zwyczaje nadają narodom odrębne znamiona zewnętrzne, po których się poznają; one rozpowszechniają wszystko, co nowego zostało odkryte; one utrzymują porządek społeczny; one przekazują z pokolenia na pokolenie pracowitość, rząd dobry, ład i łączność familijną; one przyzwyczajają człowieka do miejsca i przywiązują go do kraju; one zgoła otaczają pewnym urokiem wszystko, co nam pozostało po przodkach. Jak zwyczaje są znamieniem zewnętrznéj strony narodu, tak obyczaje są na wewnątrz skalą podniesienia religijnego i moralnego; one wiodą do poświęcenia ludzi, którzy bez ich wskazówek nigdyby nie podnieśli się do wysokości ofiary; one utrzymują prostaczka, odmawiającego bezmyślnie modlitwy, na drodze cnoty; one stoją na straży przyzwoitości; one, słowem, rozwijając pod ożywczemi promieniami religii i moralności prawe uczucia i dobre skłonności, podnoszą wewnętrzną wartość człowieka. Połączonych razem zwyczajów i obyczajów wpływy przeistaczają naturę i charakter człowieka, ich potędze nikt oprzeć się nie potrafi. Zwyczaje i obyczaje zmieniają się i zmieniać muszą z postępem cywilizacyi; jeżeli atoli zmiany te wyjść mają na lepsze, to powinny wypływać z potrzeb swojskich i do okoliczności miejscowych być zastosowane, a nie być nigdy ślepém naśladowaniem mód i manier obcych, albowiem to, co gdzieindziéj jest niezbyt złém, u nas może być najszkodliwszém. Jak trucizna zjadliwa nie zabija życia od razu, lecz, zwolna działając, leczy niekiedy w ostatecznych razach rozmaite słabości; gdy się chorobliwy organizm do niéj przyzwyczai, a skutkuje przeciwnie, rozsadza i przyprawia o śmierć ciało zdrowe, którego czyste soki trującego jéj jadu znieść nie mogą, — tak zwyczaje i obyczaje narodu podupadającego religijnie i nikczemniejącego moralnie, acz zepsute, mało mu szkodzą, jako niemi nasiąkłemu, gdy narodowi zdrowemu i czerstwemu, świeżo niemi zarażonemu, niechybny przyczyniają upadek. Historya dosyć podaje nam przykładów upadku narodów z powodu zarzucenia obyczajów i zwyczajów własnych dobrych, a przyjęcia obcych złych. Ale pocóż nam daleko szukać tych przykładów? wszakże zrobiliśmy smutne doświadczenie sami na sobie! Porzuciliśmy starodawne zwyczaje i obyczaje, a z niemi razem obywatelskie cnoty Ojców, wiarę i cześć dla Wszechmocnego Boga, a przyjęliśmy błędne teorye, niedowiarstwa i faryzeuszostwa; poszanowanie i miłość dla rodziców zastąpiła chłodna grzeczność; staropolską gościnność i szczerość zamieniliśmy na modną etykietę i obłudę, skromność w prowadzeniu domu na wytworny zbytek; zamiast dawnych, prostych, zdrowych pokarmów używamy draźniących podniebienie, na sposób obcy przyprawnych łakoci; w miejsce staréj gospodarności rozsiadł się dzisiaj nieład; tam, gdzie pracowitość, nie szczędząc znoju i trudu, przyspasabiała środki do wychowania dzieci i gromadziła zasoby na przyszłość, tam dzisiaj próżniactwo, wygody i zbytek wszystko pochłaniający, a biedne dzieci, nie odebrawszy nawet wychowania, nie umieją sobie zapracować na utrzymanie życia i stają się ciężarem społeczeństwa; nareszcie duch miłości, i ofiary już nie ten ma polot, co dawniéj, podcięły mu skrzydła prywata i egoizm. Pomimo ogromnych strat, jakie przy téj zamianie ponieśliśmy, nie da się zaprzeczyć, że nasze zwyczaje i obyczaje miały także swe przesady i niedostateczności, ale te można było na drodze narodowego i społecznego rozwoju złagodzić lub uzupełnić, a nie należało nigdy zamieniać ich hurtem na obce, przez co nabyliśmy, jak się pokazało, za mniejsze zło o wiele większe gorsze, które ciało nasze toczy, psuje i wycieńcza. Pytam, czy po téj zamianie naszych zwyczajów i obyczajów na obce jesteśmy cnotliwsi, spokojniejsi i czerstwiejsi od naszych przodków? czy podnieśliśmy moralnie nasze znaczenie i powiększyliśmy materyalnie nasze mienie? czy dzieci obecnych pokoleń więcéj uszczęśliwiają własném szczęściem swych rodziców, niż pokolenia przeszłe? czy kraj z młodzieży teraźniejszéj może się spodziewać silniejszych podpór, jak te, których mu dostarczały pokolenia dawniejsze? czy duch obywatelski jest potężniejszy? czy gorliwiéj krzątamy się około sprawy narodowéj i społecznéj, jak nasi przodkowie? czy jesteśmy od nich bogobojniejsi i więcéj, niż oni, miłujący Boga? Na te pytania odpowiedź sama po każdym punkcie do ust się ciśnie: nie! Trudno zataić, że i dawniejszemi czasy bywały uchybienia, ułomności, błędy, które spowodowały chromienie i upadek kraju, ale dzisiaj wszystkie te moralne choroby są o wiele niebezpieczniejsze dla coraz więcéj słabnącego organizmu i mogą przyspieszyć skon narodu.
Przewodnikiem, który wyprowadza to dobro duchowe swojskie a naprowadza złe duchowe obce, jest, — jak już wyżéj powiedziałem, — wychowanie domowe obce; ono, kalając czystość ojczystego języka a przerabiając nasze zwyczaje i obyczaje na cudzoziemskie, tworzy z nas istoty przechodowe, z polskiém jeszcze wprawdzie imieniem, ale bez ducha. A jeżeli błąka się jeszcze w nas duch, to omdlały i upadający, nie rozgrzewa go już serce, które zlodowaciało, zwątpiały tuła się między uczuciem a rozumem, ni tu, ni tam stanowczo nie przyjęty, ani téż nie odparty, wyczekuje wśród téj niepewności chwili, która mu prawa jego wróci lub odbierze na zawsze. Prawa te utracone być mogą niepowrotnie w czasach dla sprawy ojczystéj ciężkich, w pomyślniejszych prą wprawdzie wypadki do ich przywrócenia, nigdy atoli w całéj zupełności uznane one nie zostaną, albowiem pierwiastek obcy, zakorzeniony w samém tętnie uczuć, zobojętnił je dla sprawy ojczystéj, a oszańcowawszy się fałszywemi teoryami, pewien jest swéj pozycyi i wszelkie wpływy swojskie śmiało odpiera. Gorliwi o dobro kraju publicyści skarzą się na obojętność niektórych sfer dla sprawy narodowéj, utyskują na zamarcie uczuć i przyczyny tego nieszczęsnego objawu szukają daleko, gdy ona tuż przez nami z mglistéj wychyla się pomroki. Złém tém, które już niejednokrotnie jak skalisty szkopuł mocno nadwerężyło nawę ojczystą, jest domowe wychowanie obce, należy w nie uderzyć całą potęgą rozumu i ducha, z odwagą i energią dobréj sprawy godną, a pęknąć i ustąpić musi zwodniczy obłęd czystemu światłu prawdy tém prawem, jakiém ciemności nocne rozchodzą się i pierzchają przed blaskiem wschodzącego słońca.
Wychowanie domowe obce, wystudzając uczucia, odbiera swoim wychowańcom wyższe natchnienie, pozbawia ich ducha inicyatywy i stawia ich na stanowisku bierném. Gdy wychowani według zasad narodowych pojmują sprawy ojczyste wiedzą intuicyjną i pracują około nich w jedności i zgodzie, jako jednym natchnieni duchem, jako témsamém podniecani uczuciem, — to tamci, zastanawiając się nad sprawami ojczystemi dedukcyjnie, nie mogą między sobą się porozumieć, albowiem, ile rodzajów rozumu, ile odrębności w zapatrywaniach, tyle téż bywa różnorodnych logicznych i nielogicznych dedukcyi. Ztąd rodzi się chaos w pojmowaniu rzeczy, w którego zamęcie jedni utrzymują, że pracę organiczną do utopii zaliczyć należy; — drudzy utrzymują, że taż praca jest niesłychanie długą drogą, a nam właśnie brak wytrwałości, tego głównego do przebycia jéj warunku, radzą przeto dać wszystkiemu pokój, aby nie ustać na połowie drogi i nie kompromitować się przed obcymi; — inni znowu uważają wszelką wspólną pracę jako łączenie się w celu przysposobienia przyszłéj organizacyi..........., która ostatni cios ojczyznie zadać musi; — niektórzy z obawy, aby nie obudzić podejrzeń rządu i nie ściągnąć na siebie jego prześladowań, radzą nie poruszać pracy organicznéj; — są i tacy, których zdaniem dzisiaj już za późno brać się do wszelkiéj narodowéj i społecznéj pracy; — dają się nareszcie słyszeć, acz nieśmiało, jeszcze tu i owdzie głosy, że sprawa polska nie przynosi obecnie żadnych materyalnych korzyści a wielkie wywołuje straty. Wszystkie te odcienie rozmaitych zapatrywań, lubo co do formy się różnią, w zasadzie atoli co do rzeczy saméj, aby wszelkiéj pracy społecznéj dać pokój, całkiém są zgodne. Pomimo téj dla sprawy narodowéj obojętności niektóre z tych odcieni umieją sobie wszelako sofistycznie wyrozumować, że są patryotycznemi, i śmią twierdzić, że, zapuszczając niwę narodową odłogiem, lepiéj jéj służą, niż gdyby ją uprawiały. Tak wsteczne zdania są wynikiem zamrożenia uczuć narodowych przez wychowanie obce, które pracowało i pracuje nad wystudzeniem zapału, téj szlachetnéj siły, posiadającéj jedynie moc do wyprowadzenia z koła mylnych częstokroć rachub zimnego z natury swéj rozumu. I tu bardzo błądzą powyższe odcienie, których zimny rozum nie widzi sposobu do podniesienia sprawy ojczystéj i radzi przedewszystkiém własnych pilnować interesów. Ani słowa, że jéj nie podniesie jeden człowiek, ani téż pewna cząstka narodu, ale i to jest rzeczą oczywistą, że jeżeliby każdy zosobna zwątpić miał, to wszyscy sprawie ojczystéj własnemi rękami gróbby wykopali. Jeżeli sprawa nasza taki ma wziąć obrót, którego skutkiem ma być odrodzenie narodu, to ciężar jéj nie na barkach garstki gorliwych obywateli ma być złożony, — bo ci mu nie podobają, ugną się i upadną pod nim, — lecz każdy, kto odrodzić się i jako Polak żyć pragnie, około niéj radzić, krzątać się i szczerze pracować winien. Rzekome zjednoczenie zdania i czynu tylko natchnienie wyższe wlać w naród ma siłę, a tego system wychowania obcego nietylko nie daje, ale jeszcze wszelką w nie wiarę osłabia.
Wychowanie obce odebrało nam do tego stopnia czucie i rozum narodowy, że przyrodzony zwyczaj mówienia językiem ojczystym zarzucono w niektórych rodach, a język obcy jako towarzyski przyjęto, w generacyi starszéj francuski a w młodszéj angielski. Lubo, słuszność oddając, przyznać należy, że piękną jest rzeczą posiadać obce języki, komu nauczenie się i poznanie ich jest łatwém, to nie powinno się atoli wiele czasu na nie tracić, albowiem one mają być uważane nie za cel, ale tylko za środek do celu, jakim jest kształcenie umysłu lub téż nabycie potrzebnych wiadomości. O ile znajomość języków obcych ku celom naukowym skierowana jest chwalebną i pożyteczną, o tyle uczenie się tychże języków dla tego tylko, aby niemi mówić i tém wyróżniać się od swych rodaków, jest śmieszném i politowania godném. Skłonność ku obcym językom i zdolności nauczenia się ich nie są najwyższemi darami przyrody, pysznią się niemi te tylko ludy, których język jest surowy i których żadne wyższe nie zdobią przymioty. Gdzież jest najwięcéj rozpowszechnione używanie języków obcych? Oto w Rosyi! tam każdy Mongoł, Tatar, ludzie, którzy elementarnych nauk nie posiadają, mówią po francusku i poświęcają wszystko, aby się tego nauczyć języka, bo mniemają, że nim pokryją swą nicość i podszyją się pod cywilizacyą europejską; lecz co do tego mamią się tylko i sami siebie i innych, również, jak oni, ciemnych oszukują. Ażali nie poniża nas to, że z takimi towarzyszami zdążamy razem do cywilizacyi mety i że taksamo, jak i oni, fałszywie pojmujemy cywilizacyi postęp? Jeżeli nam rozum nie dopisuje tak dalece, abyśmy pojąć mogli, jak mylną i oddalającą nas coraz więcéj od upragnionego wszystkim celu obraliśmy drogę, to uczucie samo odrazę wzbudzać w nas powinno do systemu wychowania, który zarazem jest wspólny dziczy, jaka prześladuje i tępi naszą religią i narodowość. Najliczniejsze transporty guwernantek i bon cudzoziemek wychodzą do Polski i do Rosyi, to téż obce języki szeroko się rozpostarły, a mianowicie francuskich w tych dwóch krajach tak się rozpowszechnił, że Polak katolik bigot taksamo poświęca język ojczysty dla języka francuskiego, jak nastojaszczy[17] prawosławny Moskal, zacięty wróg katolicyzmu; tymczasowy powstaniec, który dla rehabilitacyi lub pozyskania popularności udaje się do obozu, depce sam swą narodowość, za którą ma walczyć, i w obozie polskim używa nie polskiego, lecz francuskiego języka; z niektórych naszych salonów język polski wypędzony, jak z krajów polskich przez Moskali zabranych. Jeżeli wynaradawianie przez obcych jako gwałt naturze zadany jest potępione przez wszystkie cywilizowane narody i w taką jest podane ohydę, że nawet gwałciciel sam nie śmie dopuścić się téj zbrodni otwarcie, nie przyznaje się do niéj, lecz innemi otacza ją pozory i chytremi wybiegami, to pogwałcenie tychże praw narodowości przez nas samych o wiele cięższym jest występkiem i nie odpuszczonym grzechem.
Wiemy, że dom rodzicielski rozpoczyna wychowanie, prowadzi je daléj szkoła, a kończy społeczeństwo, w jakiém się człowiek obraca. Stan wyższy, więcéj wykształcony, jest tym światem, na który oczy wszystkich są zwrócone; on jest wzorem, na który się zapatrują stany niższe, mniéj wykształcone; stany te, dla których stan wyższy ma pewien urok, mniemają, że i siebie nim otoczą, gdy wszędzie w ślady stanu wyższego ślepo wstępować będą. Jeżeli dobre zasady, — jako doskonałość sama a zatém do naśladowania trudna, — nie łatwo znajdują naśladowników, to złe zasady, jako błąd rozniecony poddmuchem potęg ciemnych, o wiele gładziéj wciskają się we wnętrze człowieka, zatruwają jego organizm, dążą do opanowania wszystkich sił duszy, a gdy im tylko raz przewrotny nadadzą kierunek, wtenczas już coraz szybciéj ku zatracie je pędzą. To téż wychowanie narodowe, jako zasadę uczciwą i dobrą, w obecném atoli położeniu narodu nie popłacającą i dla ścisłéj sumienności uprzykrzoną, coraz więcéj wypiera z dusz i przekonań naszych zasada zła, fałszywa wychowania domowego obcego, jako większe korzyści osobiste przedstawiająca. Zła to zasada, zaprowadzona od dawna, jak wiemy, w możniejszych domach, znalazła na nieszczęście narodu wszelkie pomyślne ku swemu zakorzenieniu warunki, jako to: próżność, płytkość umysłu, zobojętnienie dla własnéj narodowości, przez co takiéj nabrała siły i tak się rozmogła, że dzisiaj zasadzie wychowania narodowego stała się niebezpieczną. Skutki téj złéj zasady rozszerzają się z niewypowiedzianą szybkością i przechodzą z warstw wyższych do niższych. Jak oderwany z gór odłam ludu, tocząc się z wysokości, przybiera coraz większe rozmiary i tworzy ostatecznie olbrzymią lawinę, która swemi zaspami przygniata pracowitych mieszkańców równin, tak téż i zła zasada wychowania obcego, spuszczając się z góry, w warstwy niższe, zaraża po drodze wszystko, co napotyka, niesie z sobą obyczaje i zwyczaje obce, któremi zarzuca i przydusza odwieczne swojskie. Zwyczaj używania języków obcych lub mieszania do mowy ojczystéj wyrazów cudzoziemskich, zaczyna się spuszczać z klas na wyższym szczeblu społeczeństwa stojących do klas niższych. I włościanin, mający nieustannie stosunki z dworem, gdy dowiaduje się, że tam nie po polsku, lecz po francusku lub angielsku mówią, albo téż gdy słyszy, jak szlachcic w rozmowie z cudzoziemcem, — który częstokroć lepiéj mówi po polsku, niż on po cudzoziemsku, — łamie i kaleczy język obcy a nie używa własnego, zaczyna tracić poszanowanie dla mowy ojczystéj i pragnie taksamo, jak i szlachcic, poszczycić się, że zna jęki cywilizowanych ludów, chwyta obce wyrazy, wciąga je w mowę rodzinną, rad się niemi chwali i jako przybysze na pierwszém stawia miejscu. Mamy za złe powracającym z wojska wieśniakom, że niektórzy z nich, przynoszą z sobą wyrazy obce, szpecą język ojczysty i zepsucie w nim szerzą. Lubo to kalanie mowy ojczystéj gminnéj, które brakiem wykształcenia i chęcią naśladowania stanów wyższych usprawiedliwićby się dało, jest złém nie małém, to bez porównania większém jest złém napływ rozmaitych wyrazów cudzoziemskich w języku ojczystym klasycznym. Wpływ tego złego tak dalece nas już opanował, że ta różnorodność cudzoziemczyzny bynajmniéj nas nie razi pomimo ciągłego jéj wzrostu. Nie ma dnia, któryby jéj nie sprzyjał, nie ma nowego pisemka lub większego dzieła, w któremby kilka nowo ukutych wyrazów pochodzenia greckiego, łacińskiego lub francuskiego nie wchodziło w drogę używanym dotąd wyrazom ojczystym. Nie licząc wyrazów przyjętych z języków starożytnych, do oznaczenia przedmiotów w naukach i umiejętnościach ścisłych służących, które, przez wszystkie ucywilizowane ludy przyjęte, stały się już powszechnemi, a jako takie i u nas zatrzymane być muszą, to krom tych mamy kilka tysięcy wyrazów obcego pochodzenia, które nie z potrzeby, ale z mody zostały zaprowadzone w miejsce starych polskich, jako swojskie jaśniéj myśl wyrażających, niż nowe obce. Trzymając się daléj téj fałszywéj drogi i zasadzając na tworzeniu nowych wyrazów postęp oświaty, dojdziemy ostatecznie tak daleko, że stworzymy język nowy, który pochłonie nasz polski, po którym jednakże, gdyby każda narodowość pożyczoną swą własność odebrać zechciała, śladuby nie pozostało. Czas wielki, ażeby uczeni nasi wzięli tę zagrożoną językową sprawę pod rozwagę i położyli koniec téj klęsce, jaka grozi naszemu językowi, a z którego upadkiem przestaniemy być Polakami.
Wychowanie domowe obce obala obyczaje religijne, nawet, jeżeli one są zarazem i narodowemi. Znosi ono między ludem wiejskim staropolskie powitanie, zaczynające się od podniesienia chwały Chrystusa Pana, a zaprowadza cudzoziemskie „dzień dobry.” A jednakże wyrażenie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” jest wzniosłą oznaką, po jakiéj poznaje się między sobą nasz lud, że jest katolickim i polskim, która mu przypomina jego religią i wdzięczność, jaka się jego Odkupicielowi Zbawcy należy. Te względy, jakkolwiek są arcydoniosłe, nie wstrzymują atoli w zapędach systemu domowego wychowania obcego, który wywraca wszystko, co tylko nosi na sobie cechę narodową. Do tych cech należy policzyć cześć i uszanowanie dla rodziców i starszych, która-to cnota w narodzie naszym religijnym, według przykazań Boskich wychowanym, skromnością swą zdobiła wiek młodzieńczy a spokojem i błogosławieństwem wieńczyła dojrzały. I tę cechę zaciera wychowanie domowe obce, a zaszczepiając egoizm, zobojętnia wszelkie szlachetne uczucia, wlane w czystą duszę dziecięcia, a zwalniając wędzidła miłości własnéj i samolubstwa, wbija w zarozumiałość, która nie zna granic, nie poważa doświadczenia, ni téż nie szanuje rodzicielskich nauk i przestróg. Iluż to nieszczęść, boleści i smutku błędne te teorye obce stały się u nas przyczyną? Rodzice, wychowujący według nich swe dzieci, gotują im zgubę a sobie boleść i zmartwienie, napróżno w chwilach rozprzężenia sięgają oni po wypuszczone nierozważnie wodze, ręce ich za słabe już do powstrzymania całego nawału złego, jakie rozhukane pędzi po stoczystéj pochyłości w bezdenną przepaść, która pochłonęła już wiele ofiar błędnéj téj wychowania zasady.
Strat i klęsk, jakie wychowanie domowe obce na kraj sprowadziło, nie podobna obliczyć, dosyć popatrzyć na całą narodową ruinę, jak w gruzach jéj coraz głębiéj zapadają wszystkie cechy nasze i godła, a pochylony nad niemi duch obywatelski, uosobiony w garstce ludzi dobréj woli, znękany i zwątpiały, z czołem porytém boleścią i troską, czując swe przez obczyznę upokorzenie, rozdzierającym woła głosem: pomocy! pomocy! ........... ostatniém dogorywam tchnieniem.................
Uwagi nad wychowaniem domowém mają się odnosić taksamo do płci żeńskiéj, jak i męzkiéj, każda z nich bowiem dzierży w swém ręku połowę narodu, a tylko obie wspólnie szczęście jego zbudować mogą. Nie ma podobno matki, któraby, patrząc na swą dziecinę, odłam własnego jéj jestestwa, nie pragnęła gorąco zaskarbić jéj szczęścia. Jakkolwiek przyjęte u nas ustawy towarzyskie nie wielki zostawiają matce zakres działania pod względem materyalnego bytu, cały bowiem jego ciężar spada na ojca, to natomiast nieograniczone są jéj wpływy co do duchowego świata: tu działa ona natchnieniem, tą szczególną własnością, daną tylko kobiecie, w którą Bóg najwznioślejsze wlał swe prawa. Używając téj nadziemskiéj władzy dla zapewnienia dziecku szczęścia, więcéj dobrego zdziała matka, niż gdyby mu przysporzyła materyalnéj fortuny. Ażeby chwalebne ku osięgnieniu szczęścia dążności pomyślny odnieść mogły skutek, należy zgłębić przeznaczenie człowieka, należy wiedzieć, że szczęście jego wtenczas dopiero będzie całkowite, jeżeli zadosyć uczyni obowiązkom rodzinnym i obywatelskim. Matki, panując nad wrażeniami i pojęciami dzieci w zaczątku ich życia, jak i w pierwszéj ich młodości, wpływają bezpośrednio na ich wychowanie; widzimy, jak do matki tuli się wątła dziecina, patrzy jéj pojętnie w oczy i z nich pierwsze czerpie wrażenia; do matki śmieléj, aniżeli do ojca, przychodzi dorastające dziecko i pierwsze swe zwierzenia przynosi matce; dojrzałe już dzieci z całą ufnością jéj otwierają serca swego tajniki! Ztąd téż wpływ matek na wychowanie dzieci tak jest wielki, iż śmiało rzec można, że one, mając w ręku wychowanie młodych pokoleń, stanowczo wpływają na losy kraju; powołanie przeto, jakie im naznaczył g, jest ważne, aby zaś temu podołały, mają przedewszystkiém być same matkami-obywatelkami, a ażeby takiemi być mogły, muszą odbierać nie cudzoziemskie, lecz narodowe wychowanie domowe.
Na wyrobienie ducha obywatelskiego i pracy wpływa wychowanie domowe przez uszlachetnienie serca i wykształcenie ducha w ogólności. Jeżeli rozwinięcie władz umysłowych jest trudném zadaniem, to otworzenie ducha i udoskonalenie jego o wiele jest trudniejszém, należy bowiem utajone w nim namiętności odkryć, dobre skłonności wzmacniać, złe na lepsze wprowadzać drogi, a władzom nadać pewną do kierowania siłę.
Najwyższą w człowieku istotą niewidzialną i nieśmiertelną jest duch, w nim są złożone Bóstwa iskierki, które goreją wiecznie. Duch ten odróżnia człowieka od zwierzęcia, które działa tylko podług fizycznych popędów i nie ma żadnego moralnego prawa, gdy człowiek piastuje w swém łonie prawo Boskie, a tém jest sumienie, będące pośrednikiem między nim a Najwyższym Stwórcą. Gdy jedynym celem zwierzęcego życia jest utrzymanie go przez pożywienie, to życie człowieka jest tylko środkiem prowadzącym go do wyższego celu, a celem tym jest żywot wieczny, do którego się przenosi, cielesne zrzuciwszy okowy. Żywot ten będzie tém szczęśliwszy, im więcéj duch w czasie ziemskiéj pielgrzymki przez udoskonalenie został do niego przygotowany. A udoskonala on się przez walkę z namiętnościami, które, lubo są dane przez przyrodę, to jednakże, jak wszystko na świecie, są dobre i złe. Przeznaczeniem ich jest podniecać człowieka do nieustającego ruchu, mają jednakże z umiarkowaniem działać, albowiem gwałtowność ich wyniszcza ducha i ciało. Wychowania zadaniem jest rozbudzać namiętności w naturach uśpionych a poskramiać je w gwałtownych, zwolnione bowiem przekraczają wszelkie prawa, przemieniają się w nienasycone żądze, które tłumią wszelkie poczucie ludzkości i sprawiedliwości, aby tylko dogodzić zewnętrznemu blaskowi. Najcięższe jarzmo, jakie człowiekowi w życiu dźwigać przychodzi, jest to, które mu nakładają jego własne namiętności, powinno przeto wychowanie z tego jarzma dziecko wyzwolić przez doskonalenie sił jego duchowych.
Skłonność powstaje z uczucia, a ze skłonności rodzi się chęć, która prowadzi do zamiaru a następnie do czynu. Skłonności nie są w dzieciach trwałe, są one słabe, chwieją się i zmieniają według nastręczających się coraz nowych przedmiotów i okoliczności. W dziecinnych tych skłonnościach objawiają się pierwsze woli zawiązki, na które rodzice oko swe zwracać i nieustającą baczność mieć powinni, aby dobre ich zarody pielęgnować i wspierać, niewinne jeszcze ku dobremu kierować, wszystkie złe przezornie łagodzić a nie surowo i nagle przytłumić i tępić. Złe skłonności wykorzenić się całkiém nigdy nie dadzą, mogą być pokonane na czas pewien, przy pierwszéj jednak sposobności z tém większą wybuchają gwałtownością; jedynym środkiem zapobiegającym ich rozwijaniu się jest zbliżenie ich do téjsaméj natury skłonności dobrych. I tak skłonność do skępstwa da się zwolna przekształcić na skłonność do oszczędności, z skłonności do uporu wyrobi się z czasem przy rozumném prowadzeniu stałość charakteru. Środkiem zaradczym przeciw złym skłonnościom jest usuwanie wszelkich sposobności, które dają podnietę. Skłonności są dwojakie: zmysłowe i umysłowe; jak jedne, tak i drugie mogą pożytecznie lub szkodliwie wpłynąć na ukształcenie serca i na udoskonalenie duszy. Skłonności zmysłowe prowadzą do zaspokojenia potrzeb ciała, które, aby nie przeszły w rozpasanie, powinny być umiarkowane i skromne. Dziecko nie ma wiedzieć, co będzie jadło, ani téż nie powinno pytać, jak będzie ubrane lub jak będzie spało; w zaspokojeniu pierwszego i drugiego należy wystrzegać się zbytku i wygód. Fałszywe pojmowanie miłości powoduje częstokroć rodziców do dogadzania swym dzieciom w wyszukiwaniu pokarmów i w dobieraniu odzieży. Rzecz napozór tak drobna najopłakańsze sprowadzić może skutki, rozpuszczane bowiem coraz wolniéj skłonności zamieniają się w nieskończonych pragnień żądze, których łakomstwa i próżności nic nasycić nie zdoła. Podraźnione podniebienie ludzkie, żądne coraz nowych łakoci dla zaspokojenia wydelikatnionego smaku, przemienia się ostatecznie w nieustannie łaknącą paszczę, która tak długo się nie zamknie, aż całe pochłonie mienie. Iluż to rodzinom ta skłonność przyczyniła biedy, ile z nich pozbawiła bytu, ile zatarła bez śladu? Ile to ona kosztuje nas ziemi? A pomimo tego spustoszenia i tych klęsk nie kładziemy téj zgubnéj skłonności tamy i pozwalamy jéj rozszerzać się na wszystkie strony. Dowodem szerokiego jéj rozpostarcia się są stojące na jéj rozkazy najwykwintniejsze kuchnie publiczne, ogromne składy zamorskich łakoci i pojawiające się coraz to nowe wymysły, zdolne najwyrafinowańszą gastronomią do syta zaspokoić. Jakkolwiek prąd zmysłowości unosi z sobą nieomal świat cały, to jednakże nigdzie tak swobodnie nie faluje on, jak u nas, gdzie żadnych nie napotyka on zapór; tu nurty jego bez przeszkód podrywają resztki podstaw bytu i z sobą unoszą, sile ich pędu nikt oprzeć się nie zdoła: padają młodzi i starzy, mędrcy i prostaczkowie, wszyscy zgoła nurzają się w nich, a pogrążeni w miękkim ich mule, niezdolni już wznieść się do wyższego szczęścia, dobywają ostatki sił na wynajdywanie nowych, dogadzających zmysłowym skłonnościom rozkoszy. Czyżby ta żądza używania, zniżająca wartość wewnętrzną, miała być oznaką przygotowania ostatniéj stypy dla toczącego nasz organizm robactwa? Środkiem zapobiegającym temu zniszczeniu jest umiarkowanie i wstrzemięźliwość; skłonności do nich należy w duszach dzieci zaszczepiać i wpajać zarazem tę zasadę, że człowiek nie na to żyje, aby jadł, lecz na to je, aby żył; że rozpasanie skłonności w kierunku zmysłowym świadczy o degradacyi, gdy powstrzymanie i sprostowanie tychże jest znamieniem moralnego podniesienia.
Jeżeli złe skłonności zmysłowe są szkodliwe, to umysłowe zgubniejsze jeszcze wywołują skutki. Najwięcéj z nich rozpowszechnioną jest skłonność do lenistwa, należy ją otóż starannie w dziecku wykorzeniać, prowadzi ona bowiem do jednéj z najszkodliwszych wad. Św. Augustyn powiedział, że „lenistwo jest poduszką szatana.” Jest to prawda, któréj znaczenia nie waży się nikt podać w wątpliwość; na téj to poduszce szatana wylęgają się i wzrastają wszelkie przywary, błędy, a nawet i dojrzewają zbrodnie; na niéj rozbudzają się złe myśli, które prowadzą do złych uczynków i rozmaitych zmysłowych niecnot. Leniwiec nie może znieść, jeżeli innemu, pracowitemu bliźniemu dobrze się powodzi, czuje ku niemu nienawiść i zazdrość, szkodzi mu, gdzie tylko może, a dla pokrycia swego lenistwa dopuszcza się wykrętów i kłamstwa. Leniwiec, próżniak, jeżeli należy do możnego stanu, chełpi się swém urodzeniem lub majątkiem i nadętą pychą stara się pokryć upakarzającą go nicość, jeżeli zaś pochodzi z klasy ubogiéj i chce mu się używać a obok tego czuje wstręt do pracy, wtenczas rzuca się na oszustwo, złodziejstwo i cięższych jeszcze dopuszcza się zbrodni. Lenistwo odejmuje krocie tysięcy rok od pracy, które prawo zakuwa w pęta, aby nie szkodziły pracowitéj ludności. Kraj nie ma żadnéj z leniwca, z próżniaka korzyści, wymawia się on od wszelkich obywatelskich posług, jest on zwykle wytartego czoła, ztąd nie lęka się téż słowa prawdy i zbywa je drwinkami. Lenistwo jest wzgardzone przez wszystkie ucywilizowane ludy, ono głównie zobojętnia wpływy ducha obywatelskiego i pracy; — ono, rzec można śmiało, jest ciężką plagą narodu. Wykorzeńmy, wytępmy je przez wychowanie do szczętu, a wtenczas dopiero praca, do któréj dotąd napróżno gorliwe o dobro kraju nawołują głosy, podniesie się i oczekiwane wyda skutki.
Skłonności odbijają się w niezliczonych odcieniach; jak dwóch z twarzy całkowicie do siebie podobnych ludzi nie ma na świecie, tak téż i w skłonnościach mniejsze lub większe zachodzą różnice, na które przy wychowaniu szczególny wzgląd mieć należy. Kierowanie temi skłonnościami, prostowanie ich nie małe sprawia trudności, nie da się ono bowiem ująć w pewne prawidła, ale według rozmaitych przyrodzonych własności zmieniać się musi. Ztąd téż nader jest ono mozolném, wymaga bowiem nietylko głębokiéj znajomości duszy dziecka, ale nadto cofnięcia się samemu pamięcią w dawno ubiegłą swego życia wiosnę, zbierania z niéj ważnych chwil i szukania w tychże nauki do powstrzymywania złych dziecięcia skłonności, łagodzenia ich i ulepszenia.
Dla poskromienia i utrzymania na wodzy wszelkich namiętności i złych skłonności panuje w duchowym ustroju władza, która popędami ich kieruje, która je prze lub utrzymuje, która charakterowi nadaje stałość, powagę i moc, a władzą tą jest wola. Rządy téjże nie są atoli niezawisłe i nieograniczone, i one ścisły z swych czynności rachunek zdawać muszą przed sądem wyższego rozumu. Wola, acz dojrzała, pomimo swéj nieugiętości ulegać musi woli Boskiéj, zgadzać się z prawem ludzkiém i trzymać się granic zakreślonych przez sumienie. Gdy zaś pierwszych nie szanuje a drugie przekracza, wtenczas staje się samowolą, która gwałci i depce wszelkie prawa. Zwykłe dzieci dla braku rozeznania i przy niepewnych i chwiejących się jeszcze skłonnościach są samowolne. Samowola ta nie pochodzi przecież z ich winy, bo rodzą ją rozmaite wpływy, jakie na nią wywierają przedmioty zewnętrzne, dla tego téż dziecko naprzykrza się o wszystko, co tylko mu pod oko podpada, a skoro tylko przedmiot swych życzeń do rąk dostanie, porzuca go lub łamie. W działaniach téj samowolności dziecięcéj nie ma stałości i rozwagi, ani téż rozmyślnéj chęci i zamiaru. Całkiém inaczéj, jak u dziecka młodocianego, przedstawia się samowola u dziecka starego, człowieka dojrzałego wiekiem a nie dojrzałego rozumem; tu, choć nie z pełną wiedzą, ale zawsze z rozmysłem puszcza on jéj wodze, sięga zwykle po to, co zakazane, nie zważa na prawa, ani uwzględnia godności środków i, aby tylko swym zachciankom dogodzić, nie pyta o skutki, jakie w przyszłości samowola sprowadza. Tylko dojrzałego umysłu i ukształconego serca człowiek zdolen mieć silną wolę, ażeby zaś jéj równowagę utrzymać, zastanawia on się nad każdém przedsięwzięciem, waży godziwe jego strony, oblicza każdego kroku korzyści lub straty, długo się namyśla, ale gdy do czynu przystępuje, to działa szybko i energicznie, a jeżeli się czasem za daleko zapędzi, to tyle posiada jeszcze mocy, iż w miejscu wstrzymać się potrafi.
Wola nie może zależeć od żadnych wpływów i, jeżeli ma być stanowczą, musi mieć swą własną moc opartą na pewności przekonania. Zachodzą atoli przypadki, w których wola odłącza się od przekonania, w takich razach człowiek zstępuje z drogi, jaką mu wskazują rozum i sumienie, a daje się powodować chwilowym korzyściom, któremi go kusi egoizm lub téż widoki osobiste nęcą. Ażeby módz oprzeć się wszelkim pokusom, trzeba mieć koniecznie nieskrępowane przekonanie własne. Do wyrobienia takowego nie wystarcza umieć rozróżnić złe od dobrego, lecz przez wczesne nawyknienie przyzwyczaić się należy do dobrego tak dalece, iżby ono zrosło się z myślami, chęciami, przebijało się w każdym czynie, a wtenczas dopiero ustali się sumienne przekonanie, na którém oparta wola stanie się doskonałą i zgodną z wolą Boską. W tym stopniu atoli doskonałości nie może się objawiać wola w dzieciach, ani nawet w młodzieży, może ona być tylko owocem duchowych ćwiczeń i dojrzałéj rozwagi, ztąd téż dzieci od lat najmłodszych aż do swéj dojrzałéj pełnoletności nie mogą mieć własnéj woli, ale muszą zostawać pod władzą woli rodziców lub opiekunów, którzy, starając się o ich wychowanie, powinni zarazem przygotowywać warunki do rozumnéj a sumiennéj woli. Przedwczesne usamowolnienie dzieci opłakane częstokroć sprowadza skutki, a jednakże pomimo często przytrafiających się smutnych praktyk, przy skrzywionych wyobrażeniach o postępie i o wolności, codziennie pojawiają się przypadki za rychłego usamowolnienia, w których przez nadużycie wolności czyli samowolą marnieje młodzież ze szkodą dla rodziny i dla kraju. Przyczyną tego złego jest brak ustalonéj woli w samych rodzicach i zuchwała natarczywość dzieci, wykołysana przesadzoną pobłażliwością rodziców, dogadzaniem wszelkim wymaganiom lub uległością zagranicznych bon i guwernantek. Wiadomo, jak te osobistości pielęgnują w dzieciach egoizm, zarozumiałość i pychę schlebianiem wszelkim ich kaprysom, uchylaniem czoła przed wielkością majątku, jaki kiedyś odziedziczą, przedwczesném polecaniem się ich pamięci i łasce, gdy dusza dzieciny gubi w nich swą niewinność, wzdyma się chorobliwie, jak ciało zatrute jadem gadziny, traci uczucie nietylko ku tym, co ją otaczają, ale i przywiązanie ku własnym rodzicom, których dziecko nie uważa jako swych dobroczyńców, ale tylko jako chwilowych zawiadowców przypaść mającego na nie majątku. Dorosłszy i odziedziczywszy majątek, nie dość, że dziecko nie czuje zań żadnéj wdzięczności, ale przeciwnie, gdy mu dochody na samowolne zachcianki nie dopisują, czuje się zawiedzioném w swych nadziejach i mniema, że ma słuszny powód do żalenia się, iż rodzice źle interesami kierowali i że za małą w stosunku do pozycyi towarzyskiéj zostawili mu fortunę. Tesame skutki, co w wyższych stanach i w niższych sprowadza samowola źle wychowanych dzieci; radykalnym środkiem, który im zapobiega i samowolę w samym zarodzie przytłumia, jest poważna łagodność, połączona z umiarkowaną surowością.
Ażeby dwa te przeciwne sobie środki w dobrém porozumieniu działać mogły, muszą swe kroki wspierać na miłości, lecz nie na miłości ślepéj, bo ta jest zgubną, tylko na miłości zdrowo patrzącéj na dobre i na złe dzieci przymioty. Jest to powszechném, że wszyscy w tensam błąd popadamy: widzimy uchybienia w innych, ale wad dzieci naszych i pobłażliwości własnéj nigdy nie dostrzegamy. To téż jeden z mędrców naszych słusznie powiedział, że rodzicom trzeba mieć przy wychowaniu dziatek serce własne, ale oczy cudze. Dzieci od początku swego życia czują przyrodzoną swą niemoc i nieudolność przyprawiającą je o bezwładność, z któréj dopiero rodzicielska troskliwość i opieka je podnosi. Staranna pieczołowitość, jaką rodzice ciągle otaczają dzieci, obudza w nich miłość i przywiązanie. Miłość, ażeby była trwałą w dzieciach, umiejących już rozróżnić złe od dobrego, powinna być na szacunku dla rodziców opartą. Do pozyskania tego szacunku w całéj pełni potrzeba nietylko znać rodzicielskie obowiązki, ale i sumiennie je wypełniać. A czyż mogą rościć prawo do miłości opartéj na szacunku n. p. rodzice, którzy, mając kilkoro drobnych dziatek, nie stawiają na pierwszém miejscu poświęcenia się dla ich szczęścia, lecz przekładają nad nie uprzyjemnianie własnego życia? którzy, rozpromienieni jego uciechami, puszczają się w wir zabaw, a dzieciom bez opieki i dozoru stawiają na straży obietnicę udarowania łakociami za grzeczne zachowanie się a postrach kary za nieprzyzwoite? Tacy rodzice, jeżeli pozyskają miłość, to tylko chwilową, ale szacunku nigdy. Dobroczynna przyroda przychodzi w pomoc nierozwiniętemu umysłowi dziecka i na tle jego wraźliwém zapisuje wszelkie wydarzające się wypadki, a chociaż tych nie umie ono jeszcze w dzieciństwie ocenić, to osądzi je późniéj jako dojrzały człowiek. Jakkolwiek wszelkie sądy dzieci wyrokujące o zdrożnościach rodziców zasługują na potępienie i jakkolwiek wzdryga się czysta dusza na samo ich wspomnienie, a Bóg sprawiedliwy prędzéj, czy późniéj zawsze za nie karze, to mimo wstrętu, jaki podobna zuchwałość budzi, występują jednakże, jak czarne plamy na błękicie nieba, złe, zepsute charaktery na łonie rodziny, które ważą się targać na cześć swych rodziców. Czynnikiem wyrodnego usposobienia jest miłość nie oparta na szacunku, która, dogadzając skłonnościom i namiętnościom, rozdmuchała ich żądze i rozzuchwaliła do tego stopnia, że rozum i serce przed ich przewrotnością i rozpasaniem umilknąć musiały. Miłość, aby była serdeczną i szczerą, powinna być rozbudzona w sercu dziecka iskrą, która z serca rodzicielskiego tryska. Jeżeli rodzice ukochają całkiém sercem, myślą i czynem swe dziecko, to i ono będzie wzajemném i będzie kochało i czciło swych rodziców za życia i poza grobem. Ale miłość ta nie ma się opierać na objawach zewnętrznych, na pobłażaniu dziecka chimerom, na ustępowaniu jego uporowi, ale powinna się zasadzać na nieustającém śledzeniu jego kroków, na kierowaniu niemi, na poświęceniu wszystkich od pracy wolnych chwil jego wychowaniu. Dług, jaki każdy człowiek zaciąga, przychodząc na świat, a jaki ma spłacić w swéj dojrzałości, jest wychowanie dzieci, — jeżeli je Bóg dał. Dług ten jest świętym, uiszczenie się z niego powinni rodzice mieć zawsze na myśli i uważać go jako wypełnienie najpierwszych obowiązków rodzinnych i społecznych. Nie mają wartości wszelkie materyalne zabiegi, żadnego nie odniosą skutku głośne prace dla ogółu, jeżeli obok tego zaniedbamy wychowanie własnych dzieci, a tém samém zwiększymy w przyszłości zastęp przeciwników tych zasad, jakie za zbawienne dla społeczeństwa głosimy. Dbali o dobro swych dzieci sumienni rodzice żyją nadzieją ich szczęścia, ona krzepi ich siły, ona we śnie roztacza najpiękniejsze przed ich wyobraźnią plany, ona na jawie rozwesela widokami pociechy ich serce, ona jest dla nich wszystkiém. Tacy rodzice mają prawo do miłości opartéj na szacunku, dzieci nie poważą się nadużyć ich łagodności, aby im zmartwienia nie sprawić, a surowość nie zobojętni ich uczuć, są one bowiem nieustającemi dowodami przekonane o miłości rodzicielskiéj i wiedzą, że starania podejmowane około ich wychowania tylko ich samych dobro mają na celu; dla takich téż rodziców czują dzieci z własnego popędu uległość i posłuszeństwo, przymioty pożądane a ułatwiające wychowanie.
Przy budowaniu woli i dla nadania jéj silnych podstaw koniecznymi pomocnikami są uległość i posłuszeństwo, ale posłuszeństwo, które z zaufania do miłości rodzicielskiéj płynie, lecz nie z przymusu wynika. Posłuszeństwo dla rodziców jest uczuciem wrodzoném, które wychowanie wzmacnia lub osłabia. Na dzieci, nie umiejące rozróżnić złego od dobrego, nie można wpływać moralnie, wydają im się przeto rozkazy zwięźle a zrozumiale, nigdy atoli nie należy zakazywać rzeczy nieznanych, zakaz bowiem niewczesny otwiera oczy, zdziera z nich niewinności urok, budzi myśli zdrożne i prowadzi do złego. Tu częstokroć nie złość, lecz pustota lub ciekawość jest ponętą do grzechu. U dzieci więcéj już rozwiniętych łagodzi się wyraz posłuszeństwa szerszém wyjaśnieniem, a w wieku młodzieńczym udzielają się rady, których dzieci ściśle się trzymają. Tym sposobem przechodzi się stopniowo od bezwzględnego posłuszeństwa do usamowolnienia dziecka, skok bowiem nagły od surowéj zależności do wolności mógłby spowodować nadużycie ostatniéj. Zaszczepione rozumnie posłuszeństwo jest podstawą przyszłéj karności obywatelskiéj, a powściąganie rozmaitych zachcianek, których w obec posłuszeństwa dla rodziców odmówić sobie dziecko musi, wyrabia w niém zwolna obywatelskie zaparcie się samego siebie w obec interesu sprawy publicznéj, poszanowanie solidarności i uległość dla praw Boskich i ludzkich. Wszelkie moralizowanie, rozprawianie z dzieckiem w przedmiocie woli, chociażby już z dorastającém, na nic się nie przyda i więcéj rzeczy saméj zaszkodzić, niż pomodz może. Wola dziecka musi się kształcić na wzorze, jaki mu wola rodziców przedstawia, ztąd téż rodzice, aby wola ich wzorową dla dzieci być mogła, powinni każdą rzecz, nim ją przedsięwezmą, głęboko rozważyć a postanowień swych niezmiennie się trzymać, żadnym naleganiom i prośbą dzieci nie dać się zmiękczyć i od powziętego zamiaru odwieść; sprawiedliwość powinna być skrupulatnie przestrzeganą, a obowiązki obywatelskie sumiennie wypełniane. Człowiek, nie mający stanowczéj woli, nie rządzi się stałemi zasadami, ale zmienia je według okoliczności, w jakie go samowola wprowadza; społeczeństwo nie ma z niego żadnéj korzyści, nie wypełnia on swych obowiązków prywatnych, ani téż obywatelskich, żyje bez celu, miotany na wsze strony samowoli żądzą.
Samowola jest córą złego ducha, nie mogli jéj się oprzeć aniołowie sami, których wiedza i wola o wiele wyższéj jest natury, niż ludzka. Jakkolwiek aniołowie obdarzeni zostali wysoką doskonałością, czystością, sprawiedliwością i potężną mieli moc, to cnoty te jednakże, które nie płynęły z ich natury, ale były tylko osobliwszym darem łaski Boskiéj, nie panowały nad wolną ich wolą o tyle, iżby tylko dobrze czynić było im właściwém. Pierwotnie zostawił Bóg aniołom dla ich wypróbowania dwie drogi: jednę, która prowadziła do dobrego, a drugą, która zmierzała do złego. Tę próbę wolności wytrzymała zwycięzko jedna część aniołów, która dla wysokiéj swéj doskonałości charakterem świętym na wieki wieków namaszczoną została; druga część, jak mówi Św. Augustyn, „odwróciła się od Istoty Najwyższéj i zwróciła się ku sobie saméj.” Rozgrzany świętym zapałem chór aniołów, duchów czystych, wystąpił w obronie sprawy Przedwiecznego Pana i „stała się wielka bitwa na niebie”, jak podaje nam w Objawieniu Jan Św. Na czele hufca świętego zagrzmiał archanioł Michał na całém przestworzu niebios potężném hasłem: „Któż, jak Bóg?” (Quis, ut Deus?), uderzył na krnąbrnych aniołów szyki, pokonał ich i zepchnął na potępienie wieczne. A wówczas dał się słyszeć na wysokości głos wielki: „Weselcie się niebiosa i wy, którzy mieszkacie na nich, biada ziemi i morzu, iż zstąpił do was djabeł, którego gniew jest wielki.[18]” I spełniły się słowa nieomylnego głosu Boskiego. Djabeł, duch ciemności, jest odtąd sprawcą wszelkiego złego; on stara się odwrócić człowieka od Boga a przedewszystkiém skrzywić wolę człowieka i postawić ją w przeciwieństwie z wolą Boską; on przeszkadza lub uniemożebnia udoskonalenie człowieka na wzór i podobieństwo Boga, a tém samém osusza źródła doczesnego szczęścia i wiecznego zbawienia. Jedyną dążnością ducha tego złego jest kusić duszę i wszystkie zmysły człowieka, oszukiwać go i nęcić nad przepaść, w którą sam jako potępieniec został wtrącony; on to zgotował zgubę pierwszym rodu ludzkiego rodzicom, skusiwszy ich do pogwałcenia woli Boskiéj. Jakkolwiek Chrystus Pan, Odkupiciel nasz, wyjednał nam łaskę przezwyciężenia pokus i moc oddalenia złego, jakie się w nas wcisnąć usiłuje, to jednakże my sami, łamiąc prawa woli, dobrowolnie poddajemy się panowaniu ducha ciemności, który sam z siebie nie posiada władzy do opanowania duszy człowieka. Gdzie nie ma pokusy, tam téż nie ma i zasługi; ażeby te pokusy pokonać, mamy walczyć, według słów Pawła Św., nietylko przeciwko ciału i krwi, ale téż przeciwko potęgom świata ciemności, przeciwko duchom złości. Duchy te, ażeby opanować wolę człowieka i takową według swych widoków naginać, czychają na wszelkie słabości w dzieciach się już objawiające, potęgują złe skłonności ponętnemi pokusy i prowadzą do błędów, które ubezwładniają władze duszy. Zapobiedz temu złemu, zniszczyć je w samym zarodzie jest w mocy człowieka przez wychowanie domowe, którego główném zadaniem ma być wczesne wykorzenianie błędów, skoro tylko w dziecku pojawiać się zaczynają, a na ich miejsce zasiewanie dobrego ziarna cnót, aby cnoty te, gdy dziecko wyrośnie stały się filarami dojrzałéj jego woli, któraby, wsparta na nich, stawić mogła mężnie czoło wszelkim pokusom i przeciwnościom, jakie tamują pochód do prawdziwéj wolności.
Wolność, najwyższe szczęście człowieka na ziemi, idzie zawsze w parze z prawdą, i jedna na drugiéj wspiera się nawzajem; gdzie nie ma prawdy, nie ma wolności, a gdzie nie ma wolności, tam téż prawdy być nie może. Prawdą jest, że wolność polega na oświacie, na znajomości praw Boskich i ludzkich, tudzież na wypełnianiu nieodłącznych od tychże obowiązków. Z téj prawdy ten wynika wniosek, że jedynie ci ludzie godni są używać wolności, którzy poddają się tym prawom, którzy przyjmują warunki obowiązków i bez wyłamywania się takowe wypełniają.
Wolnością rzeczywistą jest połączenie oświaty z sprawiedliwością, a połączenie to jedynie przez zastosowanie zasad ewangielicznych utrwaloném być może. Chrystus Pan rzekł do Żydów, którzy w Niego wierzyli: „Jeżeli zostaniecie wiernymi mojemu słowu, poznacie prawdę, a prawda uczyni was wolnymi.[19]A Boskie to słowo brzmiało: Strzeżcie się, ażeby to światło, które w was jest, nie stało się prawdziwą ciemnotą.[20]” Wielka, szczytna myśl, jaka w tém słowie się mieści, nie była nigdy dostatecznie i nie jest jeszcze dotąd przez ludzkość pojętą i zrozumianą; kiedy ona zostanie i czy zostanie w rzeczywistém znaczeniu zastósowaną, to Bogu tylko jest znaném, lecz to jest pewném i wiadomém, że wtenczas dopiero, gdy ona czynem się stanie, ziszczą się nadzieje ziemskiego szczęścia, a wolność z rzeczywistéj oświaty płynąca, jak użyzniająca rosa spadać będzie na ród ludzki, który pod jéj wpływem rozmnoży się, — mówiąc słowy Pisma św., — jak gwiazdy na niebie. Ale kiedyż do tego przyjdzie? Oto wtenczas, gdy ludzkość dojdzie do najwyższego stopnia doskonałości. Czy atoli osięgnie ona kiedykolwiek ten stopień? jest dla nas śmiertelników w głębokiéj zachowane tajemnicy. Ludzkość, dumna z swych odkryć w świecie fizycznym, mniema w swéj zarozumiałości, że oświata jéj jest blizką najwyższego szczebla, myli się atoli, znaczna bowiem przestrzeń dzieli ją jeszcze od tego ostatecznego kresu. Oświata w obecnych czasach jest klauzulą, którą władzcy świata według własnych widoków i potrzeb rozszerzają lub ścieśniają, któréj używają do przeprowadzenia politycznych i niepolitycznych planów, pod któréj godłem nakładają jarzmo niewoli ludom słabszym, w któréj imię znoszą i zacierają narodowości obce, jakie zrządzeniem Boskiém dostały się pod ich panowanie. Oświata ta dzisiajsza musi dostarczać środków do wynajdywania coraz to więcéj morderczych narzędzi wojennych dla tępienia ludzkiego rodu; ona w publiczném i prywatném życiu ma rzucać zasłonę na złe, nieczyste czyny i wymownym być ich rzecznikiem; — ona to zmysłowemu zmiękczeniu nadaje połysk cywilizacyi; ona zręcznemi wywody usiłuje osłabić prawdę, któréj nie pojmuje; — ona nurtuje przeciw prawom Boskim i ludzkim; — ona wreszcie, z hasłem wolności na ustach, prowadzi na kręte a niebezpieczne bezdroża roznamiętnione ludy. Tak fałszywie pojmowana oświata i na tak stoczystą skierowana drogę staje się tą według słów Chrystusa Pana prawdziwą ciemnotą, która, nie dopuszczając czystego światła, nietylko nie może przyświecać ludzkości do poznania rzeczywistéj prawdy, przez którą taż ludzkość ma stać się wolną, ale, prowadząc ją po omacku drogami nowemi, zwodniczemi, obałamuca ją przewrotnemi zasadami i wiedzie do tego stanu, z którego wyszła przed wieki, do stanu duchowego poniżenia i zdziczenia. Taka degradacya odarłaby ludzkość z wszelkiéj wartości moralnéj, zniżyłaby ją do zwierzęcości, a od któréj ona, niestety! parta nienasyconemi żądzami, — jeżeli całéj potęgi sił moralnych na pomoc nie przywoła, — prędzéj, czy późniéj spaść musi. Aby zapobiedz temu na samo przypuszczenie tak zastraszającemu upadkowi, powinna oświata, krocząc naprzód, trzymać przed sobą szalę sprawiedliwości w ręku, ważyć skrupulatnie wszystkie swe sprawy, a wtenczas stanie się tém czystém światłem, które doprowadzi do poznania prawdy, a przez tę do pozyskania wolności.
Pojmując wolność według rzeczonych zasad i z nich czerpiąc przekonanie, zgodzić się na to musimy, że tylko naród miłujący sprawiedliwość, naród religijny, oświecony, moralny, świadomy swych obowiązków zdolen jest wznieść się do wolności i utrzymać ją w całym blasku. Warunki te wysokiego znaczenia nie dla wszystkich są dostępne i do spełnienia łatwe, są one poważne a twarde, jak sprawa, do któréj są przywiązane, jest czysta i święta.
Dla nas Polaków wolność narodowa jest jedynym celem wszystkich naszych dążności. Posiadaliśmy ją w całém znaczeniu, a nie umieliśmy jéj wówczas uszanować i ocenić, utraciliśmy ją przez nieprzyjazne wpływy zewnętrzne, tudzież przez zbyteczne folgowanie woli osobistéj, która ostatecznie stała się dla wolności zgubną samowolą. Utraciwszy wolność, staraliśmy się po kilkakroć ją odzyskać z orężem w ręku, nie szczędziliśmy krwi, ponieśliśmy na jéj ofiarny ołtarz kwiat młodzieży, wznieśliśmy świeże bohaterów mogiły, zapełniliśmy naszą wiarą kopalnie Sybiru, wytoczyliśmy rzeki łez, — ostatecznie odrętwiało w nas z bólu serce, wolności nie odzyskaliśmy, a coraz cięższe pęta wpiły się i nieomal wrosły już w ciało nasze. Tyle krwawych wysileń, tyle konwulsyjnych drgań, tyle klęsk czyżby daremnemi być miały? czyżbyśmy nigdy nie mieli odzyskać wolności?! Czyż ofiara kroci tysięcy męczenników naszych, którzy za tęż wolność nietylko życie, ale i rodzinne poświęcili szczęście i dzisiaj jeszcze okrutne ponoszą katusze, miałaby być daremną?! Czyż z ich skonem miałaby się zakończyć nasze nadzieje odzyskania wolności, a my zgnuśniali niewolnicy lub odstępcy dla utrzymania spokojności nędznego żywota mielibyśmy się wyrzec wolności, téj najwyższéj godności człowieka, którą Bóg w nagrodę cnót i wypełniania obowiązków obdarza ludy? Nie! taki upadek byłby haniebny, ze wzgardą patrzyliby na nas nawet nieprzyjaciele nasi, wstrzęsłyby się mogiły naszych bojowników i męczenników, odwróciłby się od nas świat cały. Losy naszego narodu są, jak i każdego innego, w ręku Boga, i jeżeli w wyrokach Jego jest naznaczona nasza zagłada, to z pokorą poddać się im musimy, ale przemocy ludzkiéj ulegać nigdy! i ostatni Polaka o wolność jeszcze upominać się powinien. Dopominanie to pewniejsze jednakże i trwalsze mieć musi podstawy, niż je miało dotąd, i na innych zasadach musi być oparte. Żelazo i ołów pomimo męztwa, które i przeciwnicy nasi szanują, po kilkakroć nam się przeniewierzyły; o dopominaniu się téż praw wolności z bronią w ręku mowy być nie może, byłoby to porwanie się na oślep najnieszczęśliwsze, bez wszelkiéj rachuby, przez wroga chyba podszeptane. Dzisiaj dopominanie się o wolność tylko charakter moralny nosić może i głównie téż na podstawach moralnych opierać je powinniśmy przez kształcenie się duchowe, przez miłowanie i czczenie swéj narodowości, wychowywanie młodych pokoleń według praw Boskich i ludzkich, przez przyspasabianie narodu do odrodzenia się i cierpliwe wyczekiwanie, a reszta zostanie zdobytą przez wewnętrzną naszę wartość. Wiemy, że wszelkie usiłowania nasze rozbijały i rozbijają się dotąd o brak jedności i zgody, tych dwóch najgłówniejszych warunków, które nadają trwałą łączność i spójnią, a na których opiera się szczęście narodów i ich wielkość. Dla tego braku kardynalnych warunków muszą wysychać źródła posiłkujące rozumną, jednomyślną wolę, która, nie mając koniecznego do utrzymania się żywiołu, słabnie i traci swą moc, a na jéj miejscu podnosi się i rozpościera samowola, która, egoistycznemi widokami się rządząc, jest najszkodliwszą sprawy publicznéj przeciwniczką. Otóż tę jednomyślną wolę wykształcić w narodzie, która jest jednym z głównych warunków ducha obywatelskiego i pracy, powinno téż być jedném z pierwszych naszych zadań. Jest ono wprawdzie do spełnienia nie łatwe, zwłaszcza w pokoleniach, które wyrosły w samowoli objęciach, które tak się w niéj rozmiłowały, iż nie widzą tego, jak ona je moralnie poniża, i nie czują, że je materyalnie gubi. Jeżeli tutaj spełnieniu tego zadania stoją na przeszkodzie zakorzenione błędy, które zrosły się z naturą człowieka, to starajmy się zadanie to przeprowadzić, gdzie ta natura jest niewinną, dziewiczą, a taką jest ona w dzieciach, ku tym przeto całe nasze usiłowania skierujmy, w tych pielęgnujmy i rozwijajmy dobre przymioty, naginajmy złe skłonności ku lepszym, zaszczepiajmy cnoty, a założymy podwaliny głębokie i stałe, na których zbudowana wola będzie jednomyślną i silną do stawienia czoła wzburzonym namiętnościom i pokus podszeptom. Jest to droga długa, ale pewna, jest to droga zasad, którą każdy człowiek przebyć powinien; kto jéj się nie trzyma, ten téż nie zdąża do przeznaczenia, jakie naznaczył mu g, ten nie podniesie się nigdy do doskonałości, a zniży się niewątpliwie do zwierzęcości. Kto nie sieje, ten téż owoców zbierać nie będzie; rodzice, którzy nie oddają się wychowaniu swych dzieci, nie mogą się téż pociechy z nich spodziewać; nie dość jest dbać o cielesne potrzeby dziecka, bo zaspakajanie tychże zapewniła już natura i najlichszym stworzeniom, ale główną rzeczą jest pamiętać o duszy dziecka i sercu, te uszlachetniać i kształcić na mocy zasad, które, podnosząc człowieka duchowo, zapewniają mu zarazem istnienie. Oto jest podstawa życia i bytu, na któréj stoją tak rodziny, jak i całe narody; na niéj, jeżeli przyszłość nasza ma być pewną a trwałą, gmach odrodzenia narodowego zakładać powinniśmy.
Jak już powiedziałem, jednomyślna wola jest głównym ducha obywatelskiego i pracy społecznéj warunkiem. Gdy na osłabienie lub wzmocnienie tego warunku wpływają tak żądze i namiętności ludzkie, jak i cnoty, które są sprężynami ludzkiéj woli, należy otóż jedne i drugie ściśle zbadać, dobre i złe ich strony rozebrać, wpływy ich poznań, aby wiedzieć, kiedy i jak pierwsze osłabiać, a drugie wzmacniać.
Najszkodliwsze złe, jakie trapi i trawi ułomny ród ludzki, jest samolubstwo; — ono nosi w sobie zarody wszelkich błędów, ono odosabnia jednych bliźnich od drugich, ono wiedzie do wszelkiego rodzaju przestępstw, z miłością chrześciańską niezgodnych, z niego to spływają wszystkie na ludzkość nieszczęścia. Złe te zarody przychodzą z człowiekiem na świat, wychowanie dopiero tłumi je lub rozwija w dziecku, a zdradza je chciwość, skąpstwo, zazdrość, nieczułość, złośliwość, próżność i zarozumiałość.
Chciwość, kardynalna samolubów wada, występująca już w dzieciach, pokazuje się w chęci posiadania wielu rzeczy, których użyć nawet nie mogą; jest to brzydka namiętność, która samoluba rozpiera, gubi go ostatecznie, a daje się zarazem we znaki tym, którzy z nim w jakimkolwiek zostają stosunku. Chciwość rodzi marnotrawstwo i skąpstwo; pierwsze rozrzuca i trwoni, lecz nie z popędu serca, nie na dobre cele, tylko aby się nurzać w zmysłowości lub otoczyć zewnętrznym blaskiem; drugie zbiera i chowa, aby nasycić swój wzrok materyalnemi skarby, a przykute do nich wszystkiemi zmysłami żadnych duchowych przyjemności zakosztować nie jest zdolne. Dzieci, mające skłonność do skąpstwa, nie udzielą nic nikomu, choćby czego najwięcéj posiadały, wolą schować, połamać, popsuć, niż innym odstąpić. Aby złe zmierzające ku temu skłonności w samém powstaniu ugasić, należy dzieci jak najwcześniéj przyzwaczająć do dzielenia się z drugiemi i tak serce ich kształcić, aby ta uczynność przyjemność im sprawiała. Jeżeli zaś pomimo wszelkie zachęcania i dobre przykłady są dzieci dla swych rówienników nieuczynne, należy im odmawiać wszelkich przyjemności, nie uwzględniać ich życzeń, aby im dać uczuć całą gorycz tych przykrości, jaką one innym sprawiają.
Daléj zwiększającą samolubstwo namiętnością jest zazdrość; uśpione jéj władze rozbudzają sami rodzice lub nauczyciele, jeżeli czynią widoczną różnicę między dziećmi dla błahych a niesłusznych często przyczyn, jeżeli obsypują jedne dzieci swemi faworami z krzywdą drugich, wtenczas z zazdrości rodzi się nienawiść i niezgoda, dwie przeciwniczki miłości chrześciańskiej. Sumienny wymiar sprawiedliwości dla wszystkich dzieci przygniata moralnym wpływem wszelką do zazdrości skłonność i nie dozwala jéj się podnieść. Jak rodziców, tak i nauczycieli obowiązkiem jest jak najskrupulatniéj sprawiedliwość odmierzać. Chwilowe upośledzenie, jakiego dziecko przez niesprawiedliwe obchodzenie się z sobą doznaje, nie da się porównać z tą wielką krzywdą, jaką mu się wyrządza na przyszłość. W duszy pokrzywdzonego dziecka zamiera wiara w sprawiedliwość, odmierza ono późniéj tąsamą miarą, jaką jemu mierzono, staje się niesprawiedliwém, popada w samolubstwo i więcéj w swém życiu społeczeństwu szkody, niż korzyści przynosi. Rodzice i nauczyciele, w ogóle wychowawcy niechaj to zawsze mają w pamięci, iż za straconą przez nich w ten sposób duszę, — jakkolwiek ludziom, pod tym względem tak głęboko w rzeczy nie wglądającym, nie zdają rachunku, — czeka ich odpowiedzialność przed sądem Boga. Dziecko, które jest ofiarą niesprawiedliwości, traci nietylko czucie serca, ale i bystrość władz umysłowych, bo pognębienie tłumi ich polot, zobojętnia funkcye duszy i wprawia w nieczułość, która z czasem staje się hartownym samolubnych żądz puklerzem.
Nieczułość, jeżeli jest odrażającą w ludziach bardziéj podeszłego już wieku, z których duszy dotkliwe zawody i nieszczęśliwe koleje wyrugowały wiarę w wzajemność miłości bliźniego i oziębiły popędy serca, to w dziecku o wiele więcéj jest wstrętliwą. Zamrożone w młodocianéj duszy uczucia nietylko nigdy się już nie rozgrzeją, ale jeszcze w późniejszém życiu, gdy interes osobisty wnijdzie w rachubę, tém bardziéj zlodowacieją. Nieczułość pochodzi jeszcze z zbytku, jeżeli dziecko od kołyski jest już otoczone wszystkiemi wygodami i przyjemnościami, jeżeli słudzy i rodzice nawet niekiedy wyczekują na jego skinienie, jeżeli chęć i życzenia jego zawsze bywają zaspakajane; takie dziecko, przesyciwszy się przedwcześnie przyjemnościami, których strawić nie jest w stanie, czuje niesmak życia, a nie doznawszy nigdy przeciwności, nie ma téż wyobrażenia o dolegliwościach i niedostatku innych. Lubo dobre powodzenie czyni po większéj części ludzi lepszymi i na biedę innych wyrozumiałymi, to te ludzkie uczucia jednakże odzywają się dopiero w ludziach, którzy przeszli szkołę życia, ale nie w dzieciach. Rodzice kochający swe dzieci niechaj wcześnie w sercu dziecka kształcą czułość na nieszczęście bliźnich, a wykształcą ją tym sposobem, jeżeli zamiast przedwczesnego zmateryalizowania dziecka przysmaczkami, błyskotkami i wszelkiemi fraszkami, nauczą je w niesieniu ulgi nieszczęśliwym szukać wewnętrznego zadowolenia; czułość ta atoli musi płynąć z serca a nie z posłuszeństwa. Jeżeli rodzice tak daleko doprowadzili dziecko, że kieszonkowemi, jakie mu dają, pieniędzmi dzieli się z biednymi, to mogą być pewni, że ono nikomu nie zrobi krzywdy i że użyteczném będzie społeczeństwa członkiem; ale jeżeli temu dziecku rozpieszczonemu w domu, przyzwyczajonemu do zbytku, kieszonkowe pieniądze nie starczą na wygórowane jego potrzeby; jeżeli to dziecko w szkołach już zaciąga długi, których jako małoletnie płacić nie jest obowiązane, i z tego prawa korzysta i bez bólu serca potrafi krzywdzić ludzi, takie dziecko nie ma domowém wychowaniem rozbudzonéj czułości na krzywdę drugiego, ono jest i zostanie już na zawsze nieczułym samolubem. Podniecającą nieczułość namiętnością jest złośliwość, niekiedy bywa ona organizmu ciała wypływem, ale o wiele częściej złego wychowania skutkiem.
Złośliwość maskuje złe skłonności serca skrytością, a przeprowadza je podstępem. Aby téj nieludzkiéj wadzie zapobiedz, powinni rodzice nie dozwalać dziecku, aby znęcało się nad słabszymi rówiennikami, aby wyszydzało ich słabość, aby dręczyło najlichsze zwierzątka lub odbierało im dla swéj zabawki wolność, choćby ta wolność ma najrozkoszniejszą niewolę zamienioną być miała. Nie należy dzieciom dawać do zabawy bacików lub innych przedmiotów, któremi drugim przykrość sprawiać mogą, lecz takie zabawki, które pojęcia piękna w nich rozbudzają; u dzieci i zabawki muszą mieć swój cel. Dla sług ma być dziecko zawsze grzeczne i uprzejmością ma jednać sobie ich przywiązanie; ma ich uważać jako swych bliźnich, którzy zasługują na współczucie już dla tego samego, że los mniéj hojnie ich wyposażył. Dziecko, które ma skłonność do robienia psot złośliwych, a cierpienia innych sprawiają mu przyjemność, złym będzie człowiekiem.
Dwie jeszcze żądze żywią samolubstwo, a temi są próżność i zarozumiałość. Próżność z saméj już nazwy wskazuje nam pustkę, pokrytą na zewnątrz pożyczanemi strojami i błyskotkami, któremi zasłania przed okiem ludzkiém wewnętrzną próżnię dla wydania się czémś ważniejszém, niż jest w istocie. Każdy krok próżności jest przeznaczony dogodzeniu miłości własnéj, a głównym jéj bodźcem jest chęć przewyższenia innych w celu popierania własnego interesu. Próżność, chciwa zawsze zaszczytów, pragnąca pochlebstw, żyje tém tylko, co błyszczy, ugania się za tém, co zdala jaśnieje, a pogardza skromną wewnętrzną wartością. Zadowolenie z powodzenia nadaje jéj wyraz ckliwego przymilania się, a nieukontentowanie, wynikające z oporu, jaki napotyka, wprawiają w napuszone, wstręt obudzające grymasy. Próżność nie zna przyjemności, jaką sprawiają szlachetniejsze uczucia, a na dowody miłości i przyjaźni z upodobaniem odpowiada zdradą lub wzgardą; spina się ona do sfer wyższych, choć ją z nich strącają, a na równe i niższy z góry lub poglądać. Próżność wyprowadza ojca w zgiełk świata i czyni go zimnym i nieczułym na los własnego rodzinnego grona, a wyradza niekiedy w sercu matki grzeszną nienawiść ku córce za to, iż jest od niéj świeższą i młodszą; próżność upaja rodziców tak dalece, iż dla niéj poświęcają szczęście własnych dzieci; ona nigdy nie potrafi uznać i uczuć rozkoszy rozumu i serca, ale szuka szczęścia w zbytku, podniecanym zazdrością drugich; — ona dla dogodzenia fałszywéj ambicyi stawia obce, błyszczące fraszki wyżéj, niż cześć przodków i godność narodową; ona to swą czczością przerzedza szczęście rodzin i całego narodu; — ona to wreszcie, zakładając honor na zewnętrznym blasku a sławę na czynach głośnych, choćby i niecnych, osłabiła rozumną wolę naszego narodu i złamała jednę stronę ducha obywatelskiego i pracy. Skłonność do próżności rozbudzają rodzice w dzieciach, jeżeli od kołyski już otaczają je przepychem, przewyższającym ich stan i zamożność. A dzieje się to częstokroć, że rodzice, aby nie uchodzili za uboższych od innych lub téż dla obudzenia zazdrości, ubierają swe dzieci, jak lalki, według najnowszéj mody i całém swém postępowaniem zły dają im przykład wystawności, mającéj na zewnątrz osłaniać nędzę domową. Bywa także, iż wychowaniu nadają kierunek zmierzający do nabycia zalet zewnętrznych przez naukę muzyki, śpiewu, tańca, władania obcemi językami, dobre ułożenie i przez powierzchowną wogóle ogładę, a zapominają o cnotach stanowiących rzeczywistą wartość człowieka; zdarza się i to, że rodzice nakazują sługom oddawać dzieciom tesame oznaki uszanowania i tesame tytuły, które im przynależą; zachodzą jeszcze i takie przypadki, że rodzice, upojeni wielkością własnego rodu i bogactwem fortuny, wszystkimi innymi w obec dzieci wzgardliwie pomiatają. Tam, gdzie wychowanie domowe, na takich przykładach oparte, stawia dzieciom podobne wzory, tam muszą one przesiąknąć próżnością i stać się jéj ofiarą. A wszakże to w mocy rodziców leży podciąć życie zgubnéj téj żądzy w samém jego tętnie. I podetną je niewątpliwie: jeżeli nie będą poruczali prowadzenia dzieci niańkom, bonom itd., lecz sami zajmą się ich wychowaniem; jeżeli odzież dzieci będzie miała na celu uchronienie ich ciała od wpływów powietrza a nie popisywanie się z strojnym przepychem lub zamożnością majątkową; jeżeli, zamiast przyzwyczajać dzieci do łudzącego oko blasku, zaprawiać je będą wcześnie do porządku i czystości; jeżeli zewnętrzna ogłada, która, acz potrzebną jest do nadania postaci człowieka ujmującéj powierzchowności, nie będzie jednakże przesadzoną i na pierwszém stawianą miejscu; jeżeli daléj wpajać będą w dzieci same dobre zasady, zmierzające ku wyrobieniu i utrwaleniu przekonania, że przymioty duszy i serca stanowią rzeczywistą wartość człowieka i wpływają na jego szczęście, a nie olśniewający przepych, który służy częstokroć za pokrowiec chroniący przed okiem ludzkiém występki i brudy; jeżeli nakoniec doprowadzą w ogóle dzieci tak daleko, że one pojmą i uczują, iż próżność jest szpetną namiętnością, która dla dogodzenia samolubstwu wiedzie na coraz to niebezpieczniejsze drogi.
Siostrą próżności jest zarozumiałość; o ile tamta szpetną, o tyle ta jest nieznośną, do tego jeszcze jest ciemną i ograniczoną; ztąd téż, nie umiejąc w swéj ślepocie rozróżnić przedmiotów, mniema, że jest zdolną podołać wszystkim; — szczęśliwa z swego losu, o niczém nigdy nie wątpi, na wszystko się rzuca, niczego bowiem nie widzi i niczego nie rozumie, zginęłaby już była dawno, gdyby przypadek, szydząc sobie z mądrości ludzkiéj, nie nadawał jéj wtenczas szczęśliwego obrotu, gdy rozum, mierząc nierozważne jéj kroki, uważa ją za straconą. Pomimo to upada ona często i, acz wielkie odnosi szwanki, nie poprawia się nigdy, nie bierze się szczerze do pracy nie tyle przez wstręt do niéj, ile przez zazdrość dla powodzeń i dobrych skutków, jakiemi się cieszy zasługa, którą ona niżéj od siebie stawia. Zarozumiałość powstaje z przewrotnego kierunku wychowania, a wzmaga ją otoczenie. Jeżeli rodzice, patrząc przez kolorową soczewkę na zdolność swych dzieci, nie tają podziwiania tychże; — jeżeli, licząc na łatwość, z jaką przyswajają sobie nauki, pobłażają ich lenistwu; — jeżeli, wytykając błędy u dzieci obcych, u swoich widzą tylko strony dobre i nadobne; — jeżeli rodzice w celu popisywania się wprowadzają dzieci w szersze koła obce; — jeżeli w obec starszych pozwalają odzywać się i prawić niedorzeczności nawet, aby tylko nabrały prezencyi; — jeżeli im nie wzbraniają wytykać wad ich przyjaciół i rówienników; — jeżeli ich nie karzą, gdy ośmielają się krytykować rzeczy, których nie rozumieją; — jeżeli nie wielką przykładają wagę do gruntownego wykształcenia dzieci i więcéj chodzi im o zwrócenie ludzkiego oka, niż o rzeczywistą korzyść; — jeżeli nareszcie dozwalają sługom i domownikom obsypywać je pochlebstwami, — to przy takim sposobie wychowania niechaj się nie dziwią i nie skarżą się późniéj, gdy wyrosną dzieciom zarozumiałości rogi, któremi odpychać będą wszelkie nauki i przestrogi, a któremi niewdzięczne dobodą jeszcze w starości złamanym i w nadziejach zawiedzionym rodzicom. Człowiek zarozumiały nie przyjmie od nikogo choć najzdrowszéj rady, a sam swoich najchętniéjby wszystkim udzielał, częstokroć jest zerem a przy tém ma czoło wyobrażać sobie, że w nim tkwi niezrównana potęga. Zarozumialec rzadko kiedy polepsza byt i los rodziny, a społeczny nigdy. Puszcza on się niekiedy dla dogodzenia próżności w życie publiczne, gdy jednakże po kilku niefortunnych próbach przekonywa się, że tu nadęte figurowanie podrzędne zajmuje miejsce, opuszcza tę niewdzięczną niwę, postanawia żyć tylko dla siebie i rzuca się w skostniałe samolubstwa objęcia.
Z tak różnorodnych żądz i błędów złożone samolubstwo, rozrastając się jako pasożyt społeczny i narodowy, różne tworzy samolubów odcienie.
Samolub patryota kocha Ojczyznę, ale nie dla tego, aby dla jéj poświęcał się dobra, lecz aby jemu z nią dobrze się działo; ztąd wzdycha gorąco do Ojczyzny, pragnie co najrychléj jéj odrodzenia, choćby skierowane porywczo ku temu usiłowania najkrwawsze miały spowodować ofiary; każdego rzeczywistego patryotę, wskazującego dłuższe, lecz pewniejsze drogi, posądza o zdradę, agituje pokątnie, a gdy przyjdzie do wybuchu, pokaże się nawet w obozie, lecz przy pierwszém niepowodzeniu traci wiarę w powstanie, wycofuje się zręcznie pod zasłoną patryotycznych wykrzykników, wyrabia sobie jakie dalekie od pola walki posłannictwo i nad tém tylko myśli, jakby z téj nieszczęśliwéj dla ogółu katastrofy wyjść cało i bez szkody. Tego rodzaju samolub nie zdolen jest pojąć, iż nie ten jest dobrym patryotą, że nie ten kocha szczerze Ojczyznę, kto w nagrodę chwilowéj exaltacyi chce ją zaraz widzieć niepodległą, aby z niéj żyć, lecz ten miłuje ją rzeczywiście, kto niesie na jéj ołtarz pracę całego życia, kto nie zna granic poświęcenia, kto, żyjąc myślą przyszłego jéj szczęścia, nie pyta o to, kiedy ono zabłyśnie i bez nadziei nawet, czy je kiedy ujrzy, znosi kamyk po kamyku, aby mu zbudować podstawy pewne a trwałe. Samolub tego odcienia jest arcyniebezpieczny, a mimo szkód, jakie już sprawie narodowéj wyrządził, nie zwrócił dotąd na siebie uwagi, zwiększał on zawsze liczbę patryotów, których w chwili stanowczéj ludzie poświęcenia doliczyć się nigdy nie mogli. Kamieniem probierczym ich wartości są ich czyny. Kto nie wypełnia swych obowiązków czy jako syn, czy téż jako ojciec rodziny; kto nie kocha tych, co mu powinni być najdrożsi, co są rdzeniem familijnego i społecznego życia; kto nie pracuje, aby zapewnić im byt, — ten nie ma czucia w sercu, ani téż moralności w duszy, ten téż nie jest zdolny w próżnéj a zimnéj jamie serca rozniecić żaru miłości Ojczyzny, ani téż nie jest w stanie wznieść się do wysokości rzeczywistych poświęceń, albowiem ten, kto nie umie poświęcić się dla własnéj rodziny lub téż nie chce pracować na samego siebie o tyle, aby wyrobić sobie w społeczeństwie zapewniające byt stanowisko, ten téż ni dla koła szerszéj społeczności, która dlań o wiele daléj stoi, niż koło jego rodzinne, ani téż dla sprawy narodowéj, która mu jest dalszą i obojętniejszą, niż jego własna, poświęcić się nie potrafi. A jeżeli, krom swéj obojętności dla obowiązków rodzinnych i społecznych, uważa sprawę narodową jako las, do którego według dawnych wyobrażeń każdy ma wręb wolny, to niechaj go naród na mocy nowszych, dojrzalszych wyobrażeń do niéj nie przypuszcza, — a jeżeli mimo to głosi, że jest gorącym patryotą, niechaj mu naród nie ufa, niechaj mu nie wierzy, bo w nim przeważa samolub.
Samolub wielkiego świata. Aby mu się z wszystkich stron przypatrzyć, uchylmy na chwilę zasłonę życia wielkiego świata, gdy wygórowane samolubstwo wszelki popęd uczuć tamuje, nawet przyrodzony stosunek między rodzicami a dziećmi zmienia, gdzie każdy nad tém tylko przemyśliwa, jakimby sposobem na drugich się wynieść i siebie nimbusem znaczenia otoczyć. Tam nie znajdziesz przyjaźni, miłości, a naturalne wzruszenia mienią tam prostactwem; dzieci nie uronią łzy po śmierci rodziców, a niekiedy nie oddają im nawet ostatniéj chrześciańskiéj posługi i nie odprowadzają zwłok ich do grobu, bo to rzecz motłochu; — tam nie dopatrzysz w twarzy żadnego wyrazu, każda, pociągnięta lodowatą powłoką, ściągnięte ma rysy według tegosamego wzoru; tam każdy ruch, każdy krok, jak u maryonetek, obliczony, a sąsiedzkie, przyjacielskie odwiedziny i zabawy, wyziębione mroźnego egoizmu tchnieniem, są polem popisów próżności a pastwą zazdrości; — tam wszystko waży się na szali materyalizmu, a wartość moralna nie ma żadnego znaczenia. Ztąd téż nie ma tam rzeczywistego szczęścia, bo samolubstwo darzy tylko zmysłowemi uciechy, a duchowe rozkosze, te piękne kwiaty moralnego podniesienia, nie rozkwitają tam nigdy i więdną zwarzone śronem zimnéj téj strefy. Samolub téj klasy nie zna żadnych obowiązków, on sam jest wyłącznym celem wszystkich swych myśli i zabiegów, samego siebie on nad wszystko kocha i siebie téż nad miarę ocenia, jest on głuchym i twardym na głos bliźniego a martwym na sprawę ojczystą, trzyma zawsze z siłą, przed nią bałwochwalczo czołem bije, jéj przyznaje prawo władania światem i do jéj rydwanu zaprzęga — o urągowisko! — słuszność i sprawiedliwość. Syt bogactw i znaczenia, jakie mu stan i majątek w świecie nadaje, nie pojmuje zadowolenia, jakie sprawia niesienie pomocy bliźnim, a jedną tylko trapi się myślą, że, posiadając bogactwa, nie może w większéj mierze używać rozkoszy, tylko w takiéj, jak każda inna śmiertelna jednostka. A gdy zbliży się ostatnia pora i zima zacznie ścinać życia jego tętna, gdy zwątlone rozkoszami siły nie mogą już dłużéj służyć do napawania niemi roznamiętnionych zmysłów, wtenczas z osamotnieniem przychodzą rozpamiętywania i nasuwają się myśli, które w gwarze życia wir roztargnienia odpędzał; — wtenczas dopiero, gdy mu stawa przed oczyma przeszłość i przyszłość, poznaje on swą własną i mamony nicość. Ta chwila zastanowienia, lubo dojmuje do głębi duszy, nie porusza atoli samoluba sumienia, bo on przywykły ważyć rzeczy według materyi, nie zdolen wejść w samego siebie, czuje wprawdzie żal, lecz żal nie za grzechy lub za zmarnowanie żywota, tylko żal za ziemskiemi skarbami, tak hojnie ręką Boską udzielonemi, których on użyć na korzyść bliźnich nie umie, a spożyć, ani téż z sobą zabrać nie może. W tém bezsilném pasowaniu się z żądzami nie szuka on pociechy w religii, albowiem jéj nie ma, lecz oddaje się w ręce ludzi znających tajemnice życia, którzy je za złoto mają mu odświeżyć i przedłużyć. Gdy atoli pomimo wszelkich sztuk i zabiegów ostatnia zbliży się godzina, kończy tak, jak żył, bez rachunku sumienia, bez przygotowania do wiecznéj pielgrzymki! krajowi żadnéj skon jego nie przynosi straty a rodzinie w samą zwykle przychodzi porę.
Samolub małego świata. Jego ideałem jest samolub wielkiego świata, jedyném jego pragnieniem jest wspiąć się do téj pierwszorzędnéj wysokości. Przeszkody, jakie na téj śliskiéj napotyka drodze, jak zarobek powszedniego chleba i oglądanie się na jutro, psują mu nieustannie humor i wprawiają go w najnieszczęśliwsze usposobienie. On nie wie, co to uczciwość, co prawość, nie ma sam żadnéj moralnéj wartości, ani téż w innych uszanować jéj nie umie, a jedyna rzecz, którą w świecie wysoko ceni, przed którą się ugina, dla pozyskania któréj wszelkiéj nieuczciwości dopuścić się gotów, jest pieniądz, bo ten ma mu dostarczyć środków do urzeczywistnienia samolubnych jego zamiarów. Stara on się o przyjaciół i umie ich sobie fałszywemi przymileniami podstępnie pozyskać, ale przyjaźń ta trwa tak długo, dopóki jego własny interes odnosi z niéj korzyść, a gdy ta się kończy, przyjaźń się zrywa z wielką dla przyjaciół krzywdą i szkodą. Samolub ten lubi się sam w sobie zasklepiać, jak ślimak, odstępuje innym przyjemności familijnego życia, do którego w sobie nie czuje żadnéj skłonności, przewiduje on bowiem, że te wszystkie starania, względy, posługi, które niechybnie zwiększają się z każdym ściślejszym związkiem, i te rozmaite drobnostki, które splotem wzajemnych ustępstw najmiléj ludzkie umysły i serca kojarzą, zgotowałyby mu wiele niesmaków, stałyby się dlań nieznośnym ciężarem, gdyż on tém tylko, co jest w nim samym, żyjąc i samym sobą będąc nieustannie zajęty, najmniejszą grzeczność, przysługę, względność uważa za krzywdę, wyrządzoną samemu sobie. A jeżeli dla materyalnych widoków przytłumi on na chwilę samolubstwa żądze i wstąpi w śluby małżeńskie, to do ubicia tych żądz nie ma dosyć siły, podnoszą się one namiętnie i wstrząsają temi świętemi węzły, które samolub zachowuje tylko dla formy, ponieważ, kochając nadewszystko samego siebie, nikogo innego kochać nie jest zdolny. Nie czuje on wdzięczności i przywiązania dla rodziców za trudy i troski poniesione około jego wychowania, bo te są ich powinnością; nie kocha szczerze żony, bo mniema, że ją uszczęśliwił kosztem swéj wolności; nie miłuje dzieci, bo te, wołając chleba i nauki, przypominają mu jego obowiązki. To téż albo ucieka on z domu, aby zejść z ócz natrętom, i szuka wytchnienia na łonie rozkoszy wśród grona równych sobie samolubów, albo téż, jeżeli stał się mizantropem i nie wychyla się po za róg domu, dokucza do żywego nieszczęśliwéj żonie, a biedne dzieci dręczy do tego stopnia, że zrozpaczone w świat się rozbiegają. Niekiedy odgrywa samolub rolę człowieka sprawę społeczną gorąco popierającego, — rzecz jasna, że o tyle tylko, o ile mu samolubne dozwalają dążności, — podaje rozległe projekta dobro ogółu na celu mające, każde przeciwne zdanie cechuje piętnem ignorancyi lub obojętności, usłużne swe poświęcenie waży na szali złota i za rzecz naturalną uważa, aby go społeczność za takowe hojnie wynagradzała. On, co wrodzony wstręt czuje do gwałtownych narodowych wzruszeń, gdy interes tego wymaga, potrafi zręcznie uderzyć w patryotyczną strunę, swe przedsiębierstwa mianuje narodowemi i tak dalece tą sprawą narodową się przejmuje, iż zdaje mu się, że dobro ogółu z jego dobrem ściśle jest splecione, i do tego stopnia wierzy w tę łączność, iż mniema w końcu, że gdy się jego napełni szkatuła, to już tém samém bogactwo narodowe wiele na tém zyska. Tak przewrotnemi wyobrażeniami nabiwszy sobie samolub głowę, stara się o rozległe stosunki, a pochlebstwy, chytrością, bezczelnością jedna sobie względy matadorów, którzy, otaczając go swą protekcyą, wysuwają go zawsze naprzód i dopomagają mu w imię dobra publicznego do przeprowadzenia osobistych jego interesów. Giętki, potulny i płaszczący się w potrzebie, staje się nieznośnym, gdy swego dopnie, a odrażająco bywa nadęty i niedostępny, gdy się spanoszy. Przybiera on wtenczas wszelkie zwyczaje i formy samoluba wielkiego świata, a chcąc temu sprostać, otacza się przepychem i, tym ścieląc sobie drogę, wchodzi z nim w coraz więcéj poufne i ścisłe stosunki, których koroną bywa połączenie związkiem krwi — za cenę złota — dwóch samolubów rodzai. Mieszanina ta atoli, nie mająca świętości w sercu i sumieniu, ani światła wyższego w rozumie, nie może téż cieszyć się rzeczywistém szczęściem, albowiem przewrotność stron obu targa kardynalne jego warunki i burzy podstawy, a brak wiary i miłości zostawia wolne pole żądzom, które, nie znając żadnych praw, zabijają w swém rozpasaniu resztki ducha i tworzą z téj mieszaniny materyą brudną, jak kał a zaraźliwą, jak dżuma, która rozlewa się szeroko, a ogarniając pozbawione światła i moralności jednostki i społeczeństwa, niesie im shańbienie i śmierć.
Oto główne samolubów odcienie, a inne drobne któż policzyć zdoła? — Każdy z nich, oszańcowany okopem miłości własnéj, po za którym samym sobą zajęty, o sobie tylko myśli, dla siebie tylko pracuje i sam téż jedynie płody swych zabiegów spożywa. Tam każdy ma swą własną, odrębną sprawę, do któréj swe zapatrywania się i pojęcia odnosi, tam każdy ma swą wolę nieskrępowaną żadnemi prawami i zobowiązaniami, tam nikt nie zrobi ustępstwa na korzyść drugiego i jeden z drugim nigdy się nie zgodzi. W tym chaosie różnomyślnych zdań i różnorakiéj woli nie może się wyrobić opinia publiczna, ani téż ustalić wola narodowa, albowiem ilu ludzi, tyle wyobrażeń i pojęć i tyle téż samolubnych zachceń, które niezgodę i niejedność sieją. Już w XVII wieku utyskiwał na tém miłujący kraj publicysta, że w Polsce ile głów, tyle téż rozumów i zdań, z czego dla Rzeczypospolitéj ciężką wróżył dolę. Od owych do dzisiajszych czasów czasów nic się u nas co do tego na lepsze nie zmieniło, — brak jedności i zgody w sprawach dotyczących ogółu czuć się daje dotkliwie, czego skutkiem zbywa nam na koniecznéj do urzeczywistnienia naszych zamiarów łączności, a bez któréj, jak niespojone między sobą ogniwa nie tworzą łańcucha, taksamo i rozbici niezgodą członkowie nie mogą stworzyć jednomyślnéj woli, tego głównego nerwu społecznego życia. Poglądamy z trwogą na rysującą się coraz głębiéj budowę społeczną; biadamy, gdy z niéj cegła po cegle się wali; widzimy, jak wyciągnięte ku niéj z pomocą ręce samolubstwo odtrąca, a nie stawamy naprzeciw niemu mężnie, aby je odeprzeć i ubezwładnić. Słabe wycieczki, jakiemi je dotąd niepokojono, pociski, jakie na nie wymierzano, były dlań, jak się przekonywamy, nieszkodliwe. Jak ów mytologiczny wielogłowy smok Wawelu, o którego ubicie przez czas długi daremnie się kuszono, albowiem nim ostatnią odcięto mu głowę, to pierwsze już poodrastały, tak i samolubstwo posiada ten fatalny odradzania się talizman, wspierane przez posiłkujące je żądze i namiętności, że, gdy się zakorzeni, nie podobna go zwalczyć. Żądzy tych i namiętności, jak siedm owych głów smoczych, jest siedm, których, acz nam są już znane, powtórne wymienienie nie będzie zbyteczném, a zowią się one: chciwość, skąpstwo, zazdrość, nieczułość, złośliwość, próżność, zarozumiałość. Wszystkie one zioną jadem mniéj lub więcéj zabijającym, wypróżniają serce, zatruwają duszę, wycieńczają ją i na łup samolubstwu rzucają. Walczyć przeciw nim, gdy się zrosną z naturą człowieka, gdy nad tąż zapanują, już za późno, wtenczas nie pokonają ich najwznioślejsze morały, najszczytniejsze prawdy nie dosięgną ich wnętrza i rozbijają się o grubą zmysłowości skorupę. Nie wytępi ich żadna ziemska siła, bo one są właściwością potęg ciemnych, z któremi na wieczną walkę ród ludzki jest wskazany; nie zdołamy ich raz na zawsze ubić, lecz w naszéj jest mocy ścieśnić działania ich pole, zagrodzić im drogi przez postawienie na straży domowego wychowania, aby broniło im przystępu do niewinnego serca i anielskiéj dziecka duszy.
Po samolubstwie i jego satelitach idą przywary i błędy, które również szkodliwie, jak namiętności i żądze, na utworzenie woli i jéj ustalenie wpływają.
Gniew. Skłonności do gwałtownego gniewu jest skutkiem złego wychowania albo téż znakiem jakiéj wyższéj, nierozwiniętéj jeszcze siły, z któréj dojrzeniem on sam przez się ucicha. Że atoli siły te wyższe nie zawsze dojrzewają, a im słabiéj się rozwijają, tém mocniéj gniew się wzmaga, należy przeto wybuchy jego wcześnie już hamować. Gniew objawiający się w małych dzieciach pochodzi najczęściéj z nietrafnego z niemi obchodzenia się, jeżeli n. p. w sposób przykry i drażniący odmawiamy im tego, cośmy im niekiedy sami przed oczy nasunęli, jeżeli dzieci starsze lub piastunki rozmyślnemi psotami je drażnią. Gdy się dzieci naprzykrzają rzeczy, któreby im szkodzić mogły, należy rzeczy te zwolna usunąć a inne na ich miejsce do zabawy służące podstawić i oddalać zawsze wszelki gniew obudzające okoliczności. Z wzrostem i rozwijaniem się umysłowém dzieci należy téż stopniowo wymagać od nich coraz więcéj uległości i posłuszeństwa, należy je nauczyć, ażeby to, czego pragną, starały się pozyskać drogą łagodności i prośby a nie przez opryskliwość lub gniew. Jeżeli gniew tak już jest gwałtownym, że dziecko starszych obraża, wtenczas powinno ich z pokorą przeprosić. Przeproszenie to jednakże nie powinno następować w téj chwili z rozkazu rodziców lub nauczyciela, kiedy dziecko jest jeszcze rozdrażnione, przeproszenie takie byłoby bowiem tylko wyciśnięte rozkazem wyższym a zatém i bez moralnego skutku, — lecz należy dziecku zostawić czas do rozwagi a rozbieraniem złego tego postępku i jego następstw doprowadzić je do tego stopnia uznania swéj winy, ażeby ono samo z własnego popędu dla zaspokojenia budzącego się sumienia uczuło potrzebę przeproszenia i zatarcia obrazy. Z gniewliwego dziecka wyrasta téż i człowiek gniewliwy, w którym przywara ta staje się namiętnością, graniczącą z szaleństwem i zaciemniającą wszelkie dobre strony. Gniew paraliżuje wolę, albowiem postanowienia, które człowiek z zimną rozwagą układa i za słuszne uznaje, w napadzie gniewu sam obala i częstokroć niewykonalnemi czyni. Gniewliwy człowiek, choć niezły w głębi duszy, nie jest zdolny do pracy publicznéj, nie ma on bowiem dość silnéj do wytrwania w niéj woli: draźliwe jego usposobienie naraża go na osobiste nieprzyjemności, każda rzecz nie po jego kierowana myśli zapala go gniewem, unosi do gwałtowności, gniewa on się na ludzi, że inaczéj od niego rzeczy pojmują, a w swém zaperzeniu się o słuszności swych zdań przekonać ich nie umie; podrażniony tém do żywego, zrywa z ludźmi, porzuca sprawę publiczną i usuwa się na ubocze. Człowieka z tą przywarą można uważać jako nieużytecznego dla sprawy publicznéj a niekiedy i za szkodliwego.
Bojaźliwość. Jest to wada, któréj dziecko przez otoczenie nabiera. Wiadomo, iż dziecko w pierwszych początkach swego życia nie zna, co to bojaźń, dotyka ono niebezpiecznych przedmiotów i zbliża się bez obawy do drapieżnych zwierząt. Odwaga ta pochodzi z nieznajomości niebezpieczeństwa, jakie mu grozi a jakie ono poznać powinno; ostrzegając je o tém niebezpieczeństwie, należy takowe zwolna ostrożnie odkrywać i stopniowo je z témże oswajać, aby go nagłém wstrząśnieniem nie przerażać i bojaźni nie wzbudzać. W żywéj wyobraźni dziecięcéj, w któréj odbijają się wszelkie przedmioty, jakie jéj podpadają, pierwsze wrażenia bywają najgłębsze i najtrwalsze, należy przeto usunąć wszystko, coby w niéj bojaźliwość zrodzić mogło. Nie tylko pod moralnym, ale i pod fizycznym względem uczucie bojaźni działa szkodliwie na zdrowie dzieci, sprawia ono zamieszanie w całym organizmie, obieg krwi wstrzymuje, przez co tamuje oddychanie i niekorzystnie wpływa na funkcyą płuc, nerwów i muszkułów, a osłabiając ją lub za nadto pędząc, niebezpieczne sprowadza następstwa. Bojaźń rozbudzają najczęściéj nieroztropne piastunki, jeżeli wieczorem dla uspokojenia krzykliwych dzieci straszą je upiorami lub téż dla zabawienia dzieci starszych opowiadają im przepowiastki o duchach, jędzach i rozmaitych straszydłach, na których wspomnienie dzieciom włosy na głowie ze strachu powstają. Przez obcowanie z ludźmi starszymi a bojaźliwymi dzieci nabierają od nich bojaźliwości, albowiem dla dzieci pod każdym względem starsi są wzorem. Bojaźliwość płci męskiéj słabnie z wiekiem i zmniejsza się przez twarde koleje losu, lecz w żeńskiéj więcéj znajduje żywiołu i utrzymuje się téż przez życie całe. Niesprawiedliwość i okrucieństwo rodzą obawę zemsty, co jest przyczyną, że tyrani i despoci zwykle bywają bojaźliwego serca. Człowiek bojaźliwy nie może mieć stałéj woli, albowiem postanowienia jego są zależne od różnorodnych wpływów, którym on przez bojaźń narażenia się lub dla innych jakich względów ulega. Bojaźliwość rzuca fałszywe światło na przymioty i zdolności człowieka i blask ich zaciemnia: człowiek bojaźliwy, choć uczciwy, bywa narażony w życiu prywatném na tysiączne przykrości, jakich doznaje od ludzi złych, którzy wyzyskują tę słabą jego stronę. W życiu publiczném trzyma on się zawsze strony mocniejszéj, z obawy prześladowania daje się w każdych czasach i przy wszelkich okolicznościach użyć do wszystkiego, w czasach ruchu narodowego staje się on patryotą, w czasach zastania przechodzi na indyferentystę; nie poważy on się nigdy objawić własnego zdania, ale wprzód wysłuchuje zdania drugich i zawsze się na nie zgadza, chociażby one wręcz były przeciwne jego przekonaniu; — w szczególe i w ogóle jest on zerem, służącém do zapełnienia miejsca.
Kłamstwo jest to przeciwieństwo prawdy, z zamiarem wprowadzenia kogo w błąd lub oszukania. Brzydka ta wada szpeci brudną plamą charakter człowieka, trzyma się ona zwykle krętych dróg, bo te są jéj najdogodniejsze do zmylenia pogoni i wymknięcia się ścigającéj je prawdzie. Kłamstwo poczyna się zwykle od drobnych zmyśleń, wzrasta z wiekiem i z namiętnościami i staje się z czasem kłamstwem występném. W każdym razie jest ono bezczelne i ohydne. Czysta dusza dziecięcia nie zna kłamstwa, nabiera ona dopiero do niego skłonności przez wychowanie. I tak, jeżeli rodzice lub wychowawcy za nadto dziecko ograniczają i wzbraniają mu wszelkich przyjemności, wtenczas dziecko używa ich pokryjomu, a zapytane, czy nie przekroczyło zakazu, nie mówi prawdy z obawy kary i uczy się kłamać; — jeżeli dziecko przyznaje się, że dopuściło się jakiéj psoty a mimo to jest karane, to na drugi raz, aby się ochronić od kary, będzie się broniło kłamstwem; — jeżeli przebywa razem z zepsutemi dziećmi; nakoniec jeźli rodzice sami dają mu zły przykład i w obec innych dopuszczają się kłamstwa, a niekiedy z obawy, aby ich dziecko, prostując ich, nie skompromitowało, nakazują mu poprzednio milczenie. Aby usunąć wszelką prowadzącą ku téj wadzie sposobność, mają rodzice i wychowawcy nie ścieśniać zbytecznie pola dziecinnych zabaw, a natomiast mieć dzieci na oku, aby dość wcześnie wkroczyć, gdyby pozostawionéj im wolności nadużywać miały. W razie popełnienia przez dzieci jakiéj zdrożności nie fukać na nie z góry, bo dzieci z obawy kary będą się starały uniewiniać kłamstwem, ale łagodnie z niemi obejść się należy, aby obudzić zaufanie a tém ułatwić przyznanie się do winy; — trzeba nie dopuszczać żadnych stosunków z dziećmi złych obyczai; rodzice lub wychowawcy powinni postępować zawsze drogą prawdy, mówić prawdę, a wtenczas i dzieci nie nawykną do kłamstwa, bo dobry przykład jest dla nich najlepszą nauką. Nic łatwiéj nie wciela się w zużytą namiętnościami duszę, jak kłamstwo; staje się ono wadą nałogową, która w każdym razie jest wynikiem nieporządku moralnego. Człowiek, w którego ta wada wrosła i w którym zamieniła się w nałóg, nie potrafi już prawdy powiedzieć, nie notuje on téż sobie faktycznego przebiegu rzeczy, bo w każdym razie ma w asekuracyi kłamstwo. Jeżeli kłamstwo w rzeczach mniejszych jest wadliwém, to w rzeczach większéj wagi podnosi się do występku i zbrodni; ono uniewinia oszustwo, zakrywa rozboje, ono — wspierane przez siłę — śmie urągać nawet prawdzie. Kłamstwo jest sprzymierzeńcem materyalizmu, przedstawia ono w fałszywych liczbach jego wielkość i na mocy tego, czy to w celu ściślejszego połączenia się, czy téż zrobienia jakiego interesu, wprowadza strony w błąd, skutkiem którego zostaje z nich jedna a czasem i obie oszukane. Jak w prywatnych stosunkach kłamstwo jest szkodliwém i haniebném, tak w publicznych o wiele zgubniejszém i ohydniejszém, jeżeli przez nie zarzucają rządzący na naród swe sieci. Żywy przykład téj machinacyi kłamstwa przedstawia nam obecnie Francya, któréj naród, oszukany kłamliwemi sprawozdaniami rządu co do siły wojskowéj na lądzie i na morzu, z entuzyazmem podjął z Prusami wojnę, która tyle sprowadziła nieszczęść. A na naszą sprawę, na nasz kraj, ileż to ciężkich klęsk sprowadziło kłamstwo?! Nie byłoby przyszło do powstania w 1863 roku pomimo prowokacyi moskiewskiéj, gdyby siły duchowe i materyalne były przedstawione w stanie rzeczywistym, gdyby nie uwiedziono narodu kłamstwami o kolosalnéj ilości broni i o równéjże liczbie popisowych, którzy w godzinę powstania pod bronią stanąć mieli, gdyby nie łudzono pomocą z Francyi, sprzymierzeńcami z Moskwy. A gdy powstanie wybuchło, o wiele prędzéj byłoby zwinęło swój sztandar, o wiele mniéj byłoby kraj kosztowało ofiar, gdyby pisma publiczne sprawę życia lub śmierci narodu traktowały były według wysokiego jéj znaczenia, a rozbierając ją poważnie, trzymały się były ściśle prawdy, a nie podniecały zapału do walki fałszywemi doniesieniami o odniesionych zwycięstwach urojoną potęgą sił powstańczych i nie podtrzymywały powszechnéj gorączki nadzieją interwencyi francuzkiéj. To źle zrozumiane przysługiwanie się sprawie narodowéj przysporzyło jéj nieszczęść, pogłębiło jéj rany i pomyślniejszego téż skutku spowodować nie mogło, bo kłamstwo, będąc przeciwnikiem prawdy, lubo chwilowo niekiedy ją zaćmi, to ostatecznie ze szkodą tych, co w nie wierzyli, zawsze uledz jéj musi. A cóż dopiero powiedzieć o tych kłamanych objawach patryotycznych uczuć, które są obliczone na pozyskanie popularności, które ludzi dobréj woli w błąd wprowadzają i dają im fałszywą miarę siły duchowéj lub nierzetelną liczbę rąk do pracy gotowych, które osłabiają zaufanie, sieją niechęć i zwątpienie ze szkodą sprawy narodowéj i społecznéj! Te bywają częstokroć tak zuchwałe, iż uczucia prawe obok nich umilknąć muszą. Kłamstwo jako przeciwnik prawdy, która jest podstawą woli, stoi zawsze naprzeciw téjże. Jakkolwiek zadaje ono bezwstydnie kłam własnemu przekonaniu człowieka a sumieniu nakazuje milczenie, to jednakże ostatnie odzywa się niekiedy, a wtenczas wyrzuca mu, że głos jego własny przygłusza, że zdradza obowiązek, że wyrządza krzywdę prawdzie a niesie usługi niesprawiedliwości, że jest nędznym pachołkiem wszelkiéj zdrożności, występku i zbrodni.
Pycha, nadęta samolubném zadowoleniem duszy i urody ciała, materyalnego mienia, rodu lub stanowiska, jest przepełniona szacunkiem dla saméj siebie a z pogardą potrąca zasługę i cnotę; jest to wyniosłe złe, w którego cieniu szatan przeprowadza na ziemi piekielne swe cele, a na które już kościół katolicki swą uwagę zwrócił i postawił je na czele siedmiu grzechów głównych. Blask zewnętrzny jest żywiołem pychy, to téż podnosi się ona w dzieciach, jeżeli ubiór ich jest kosztowny, lśniący i zazdrość w innych podniecający; — jeżeli rodzice, wysełając dzieci do szkoły, upominają je, ażeby nie przestawały z swymi kolegami uboższymi, aby się o nie nie ocierały, bo suknie zniszczyć mogą, wtenczas już, — ma być może, iż pomimo swéj wiedzy i woli, — rzucają sami ziarno, z którego później dopiero dojrzewa przewrotne pojęcie, że wartość człowieka polega na sukniach i na okazałéj jego powierzchowności; — jeżeli rodzice wynagradzają dzieci za dobre postępowanie błyskotkami; — jeżeli przy zabawach w gry najzręczniejsi lub najszczęśliwsi bywają wyróżniani od innych odznakami zewnętrznemi, jak jaskrawemi kokardami, gwiazdami i t. p.; — jeżeli dowcip, który jest wszystkim dzieciom mniéj lub więcéj hojnie dany od natury, przeceniają i podnoszą do geniuszu, a każde roztropniejsze dziecka słowo jako zaranie przyszłéj jego mądrości roznoszą między rodziną, domownikami a niekiedy nawet i między sąsiadami. Jak ustawiczne karcenie zabija w dziecku zaufanie do siebie samego, tak zbyteczne pochwały budzą zarozumiałość, z któréj wyradza się pycha. Niechaj otóż nie dają się przedwcześnie rodzice łudzić wielkim nadziejom i widokom, a za to wychowują dzieci w skromności i prawdzie, bo tylko na tych zasadach mogą im w jakichbądź okolicznościach zgotować szczęście, a sami doznać téj pociechy i tego wewnętrznego zadowolenia, jakiém darzy sumienne dopełnienie obowiązku. Człowiek pyszny nie może mieć zdrowego pojęcia, ani sprawiedliwego sądu, albowiem oko jego, przyzwyczajone do blasku zewnętrznego, nie jest w stanie przedrzeć się do wartości wewnętrznéj, ani jéj téż zmierzyć. Ztąd téż u niego to tylko ma znaczenie, co jest okazałem, co zdala świeci, a uganiając się za takiém znaczeniem, sięga on po tytuły, ubiega się za lśniącemi oznakami i przyjmuje je uszczęśliwiony, nie pytając o to, z jakiéj one pochodzą ręki, i jest mu téż obojętną, za jaką nabywa je cenę, choćby za nie zaprzedać przyszło cnotę i prawość. Jeżeli szczęściem lub osobistemi zdolnościami wyniesiony z nizkiego do wyższego stanu, to, jakkolwiek zdaje się być człowiekiem rozumnym i światłym, jednakże, gdy się punktu pochodzenia dotknie, tak dalece mu pycha odbiera pamięć, czucie i rozum, że zapomina o swém urodzeniu, że traci przywiązanie do swych najbliższych, że się wstydzi ubóstwa uczciwych swych rodziców i że zrywa świętokradzką ręką przyrodzone węzły. W stosunkach obywatelskich człowiek pyszny poświęci sprawę publiczną dla dogodzenia nienasyconéj swéj żądzy, nie ma on poczucia dobréj woli, ku pomyślności powszechnéj zmierzającéj, lecz rządzi się zawsze swą osobistą wolą. Przez intrygę wyniesiony do dostojeństw, dopóty nie zawodzi zaufania współobywateli, dopóki na popularności mu zależy, a gdy po jéj szczeblach dojdzie do wysokiego znaczenia, odtrąca ją, tworzy z równych sobie pyszałków stronnictwo, na niém się opiera i tegoż stronnictwa interes przed sprawą publiczną stawia; wtenczas lekceważy on głos opinii, bo szerokiemi wpływy, jakiemi jego stronnicy, — mający w tym własne widoki, — torują mu drogę, potrafi ją ostatecznie zachwiać. Z takim człowiekiem nie ma porozumienia, ani pojednania; on nie odstąpi od swych przewrotnych zasad, on nie zbliży się do ogółu, lubo na pozyskaniu przychylności tegoż wiele mu zależy, lecz podstępnemi zabiegi nurtuje chytrze dla nagięcia ku sobie wpływowych ludzi, i w takich razach przybiega on pozory skromności i cnoty, obiera nawet szlachetne środki i obok krętych dróg prostemi niekiedy chodzi, aby jakiemibądź dojść do głównego celu, choćby po społeczeństwa gruzach, to rzecz dlań obojętna, aby on tylko na tychże stał szczycie. Taki człowiek wiele, wiele złego społeczeństwu wyrządza, więcéj jeszcze, niż mu przypisują, nawet w chwilach powodzenia i tryumfu swego jest niebezpieczny, a cóż dopiero w czasie starć, gdy jest zraniony? wtenczas, uniesiony najgwałtowniejszemi namiętnościami, przyzywa zemstę i, ażeby podnieść się z upadku, nie przebiera w środkach, chwyta się wszystkich, choćby podłości i zbrodni.
Przypatrzmy się temu szeregowi szkiców w rozmaitych ich zarysach, rozbierzmy wszystkie ich odcienie, zważmy szkodliwe ich wpływy, abyśmy mogli bez przesady i rzetelnie osądzić, czy społeczeństwo, noszące w swém wnętrzu tak wiele chorób moralnych, z których wyleczyć się nie stara, może żyć i spółubiegać się z społeczeństwami zdrowemi, które w szczęśliwszych od niego zostają warunkach? Biadamy, bolejemy nad brakiem jednomyślnéj woli, któréj źródła wysuszają niejedność i niezgoda, które już od kilku wieków ciążą jak klątwa nad naszym narodem, które go rozdarły na stronnictwa, które go związały niemocą i na łup oddały wrogom, które dzisiaj jeszcze ćwierci jego dzielą na coraz drobniejsze części i każdą odgradzają samolubnych żądz parkanem, które nurtują i wichrzą, aby na jak najsłabsze cząstki porozrywać naród, zniszczyć go i zagładzić. Widzimy ten niebezpieczny stan, wiemy, czém on zagraża, rozpaczamy, przewidując najsmutniejsze następstwa, ale czyż staraliśmy się je uchylić? czyż pomyśleliśmy o radykalnych środkach, jakiemiby złe ubić a dobrym zasadom trwałe nadać podstawy? Narzekaniami naszemi i skargami zwalamy całą winę już to na przyczyny zewnętrzne, już to na wewnętrzny rozkład, tę gangrenę społeczną, do któréj zniszczenia, powiadamy, gdy ciało ogarnie, nie masz środka. A gdy ulżymy lamentami sumieniu i sercu, opuszczamy ręce i z rezygnacyą wyczekujemy śmierci. Zwątpienie to, które, mimo głosów otuchy, odbija się w społeczeństwa wyrazie, jest skutkiem ogólnéj niemocy i egoistycznych pojęć, które, jak schorzałego materyalistę, nieżywiącego żadnéj wyższéj idei, wprawiają w rozpacz i zniechęcają do najbliższego otoczenia, tak i zdenerwowane egoizmem, niezgodą społeczeństwo prowadzą do błędnych, hołdujących materyi przekonań i wprawiają w moralne otrętwienie, które usypia duchowe siły. Ta drzymka, którą charakteryzuje stępienie uczuć i obojętność na wszystko, co trąci myślą o przyszłości, nie da się usprawiedliwić niemożebnością ratunku, albowiem mamy środek, który jest mocen położyć granice szerzącemu się rozkładowi, który mieści w sobie balsam gojący rany, odświeżający soki, który nadaje ruch martwym członkom, rozerwane spaja, który, słowem, w cały organizm wprowadza życie. A środek ten w naszych spoczywa rękach, od nas zależy go użyć, — odwagi tylko i wytrwałości, aby mógł działać skutecznie. Zasłona tajemniczości tego dotąd niepojętego fatum, które, tak długo i tak wielu nieszczęściami nas trapiąc, do bezwładnego doprowadziło nas stanu, rozedrze się i spadnie, gdy uderzymy w nię całą potęgą moralnie podniesionego ducha i rozbijemy posiłkujące żywioły, a wtenczas przedstawi się naszym oczom martwy, poczwarny samolubstwa szkielet, który tak długo żył, władał nami i wichrzył, dopóki utrzymywała w nim życie i siłę samowola nasza z całym orszakiem namiętności i żądz, i dopóki stał na jego rozkazy szereg przywar naszych i błędów.
Jak noc z słońcem, zbrodnia z cnotą nie może iść w zawody, tak żądze i ułomności, które są ciemną, złą stroną człowieka, ugiąć się muszą i uderzyć czołem przed majestatem moralnéj doskonałości, która duchowych dążeń jest szczytem. Jakkolwiek bezwzględna doskonałość nie istnieje na świecie, bo taka jest wyłączną właściwością samego Boga, to jednakże i doskonałość względna, która podnosi człowieka i zbliża do jego Stwórcy, dla tych tylko jest dostępną, którzy mają odwagę wstąpić na drogę duchowych ćwiczeń i są posłuszni głosowi: religii, moralności, miłości ojczyzny, obowiązku, prawdy, czci, wytrwałości, odwagi. Jakże nędznie przedstawia się samolubstwo z całym swoim zmysłowym zastępem obok tych rzeczywistych skarbów podniosłości ducha! — gdy te jaśnieją, jak złociste gwiazdy na błękicie nieprzejrzanego nieba, ono robi wrażenie szeroko rozlanego, zaraźliwemi wyziewy cuchnącego bagna. Ażali mógłby się znaleźć człowiek tak nisko upadły i ciemny, któryby się zawahał, jaki zrobić wybór? czy przechodzić tylko proces rozkładu, jak fermentująca masa, czy téż wznosić się, udoskonalić duchowo, pracować dla swego i dla kraju szczęścia? A jednakże wielu jest ludzi, — do których i my, niestety! w znacznéj części zaliczyć się musimy, — którzy, utraciwszy wiarę w bogactwa téj duchowéj skarbnicy, hołdują dzisiaj materyi, a ta, przytłumiwszy wszelkie moralne popędy, przemieniła ich ostatecznie w najpoddańszych swych niewolników. Ciężka to jest i przygniatająca wyższe poczucie niewola, więzy jéj, jakkolwiek niedokuczliwe i miękkie, krępują jednak wolę człowieka i nie dają jéj samodzielnie się dźwignąć. Wykupić z téj niewoli mogą nas tylko te skarby duchowe, któremi, nie znając ich wartości, wzgardziliśmy. Zbliżmy do nich, stoją one dla nas otworem, wzbogaćmy się niemi, zapełnijmy wewnętrzną naszą próżnię, a tem przetopmy je w ogniu wiary, przekonań, uczuć i przelejmy w dusze i serca własne i dzieci naszych. Otóż i one.
Religia określa święty a tajemniczy związek, jaki jednoczy człowieka z Bogiem, mieści ona w sobie zbiór prawd, w które człowiek wierzy, i podaje cały szereg obowiązków, które wykonywać powinien; nakazuje ona czcić i miłować Boga nie dla podniesienia Jego Boskiéj chwały, gdyż ta sama przez się jest wielką i niezmierzoną, lecz dla udoskonalenia nas samych, albowiem przez oddawanie czci Bogu zbliżamy się duchem do Niego, przypominamy sobie Jego przykazania, które kładą tamę wszelkim złym namiętnościom, i otwieramy serca nasze uczuciu wdzięczności, które uszlachetnia duszę. Religia to umie cudownie odpowiadać na wszystkie pytania serca językiem, który serce tylko rozumie; ona ma pociechy na wszystkie cierpienia, koi dolegliwości i smutki; ona w prześladowaniach z pomocą przychodzi; ona nas uczy, że najmilsza Bogu ofiara jest miłość bliźniego i dusza bez skazy; ona ostatecznie, gdy żywot doczesny człowieka się kończy, uspakaja jego sumienie i otwiera mu bramy wieczności. Obrządki religijne, jak religia sama, są święte i wysokie mają znaczenie, to téż najwznioślejsza cnota nie zwalnia człowieka od wypełniania tychże obrządków, raz, że one przypominają człowiekowi jego obowiązki względem Boga, ludzi i siebie samego, a potém, że dobry przykład, jaki człowiek prawy daje, jest dla drugich wzorem i utwierdza ich w zasadach religii. Lubo hypokryzya, okrywszy się niekiedy płaszczem religii, śmie wzywać Boga, aby po za tarczą Jego imienia tém bezczelniéj gwałcić przykazania, lub waży się zasłaniać formami obrządków, aby po za temi oszukiwać ludzi, to jednakże tak gorszące świętokradztwo nie nadaje nikomu prawa do urągania religii. To téż na téj hypokryzyi człowiek z ugruntowaną wiarą lubo się pozna, nie traci jednak zaufania do zbawienności religijnych zasad, człowiek tylko zły, półmędrek, faryzeusz, który dla popisania się z swą rozwolnioną moralnością szuka tylko sposobności zaczepienia przedwiecznéj prawdy, zamiast prostować skrzywienie, uderza w zasadę i dla jednéj zepsutéj cegły usiłuje całą obalić budowę. Jak z jednéj strony oburza, gdy hypokryta dla zmylenia ludzkiego sądu usiłuje zasłonić swe niecne zamiary obrządkami religijnemi i w nich z tego powodu się tylko obraca, tak z drugiéj strony wzbudza politowanie, gdy człowiek obdarzony zdolnościami lub materyalném mieniem sądzi, że właśnie dla tego, iż jest szczęśliwy, niż drudzy, nie jest obowiązany korzyć się przed potęgą Najwyższego Stwórcy, w którego ręku losy jego spoczywają, że mu wolno nie wierzyć w Jego wszechmocność, albo téż, gdy z obawy wyszydzenia nie bierze udziału w religijnych obrządkach, jak gdyby ten cudowny porządek tylko dla gminu miał być stworzony. Ażali ten, którego Bóg hojniéj dobrodziejstwy swemi obsypał, niż innych, nie powinien tém głębszą czcią być przejętym ku Bogu? ażali on nie pojmuje i nie czuje téj swéj niewdzięczności, która go zniża do rzędu stworzeń pozbawionych rozumu i czucia? Tak przewrotnemi pojęciami odznaczają się niekiedy ludzie, którzy roszczą sobie prawo do wykształcenia, oświaty i do wyższych w społeczeństwie stopni, a którzy nie rozumieją i nie pojmują tego, że religia nietylko łączy człowieka z Bogiem, ale że ona jest jeszcze moralnym węzłem, jednoczącym dzieci z rodzicami, sługi z panami, poddanych z panującymi, że jéj duchowe zasoby są zarazem podstawą pomyślności społeczeństw nawet w sferze materyalnéj. Religia, przypominając człowiekowi codziennie świętemi obrządkami krwawą ofiarę, jaką Syn Boży poniósł dla ludzkiego zbawienia, podnosi ducha, strąca go z grubéj materyi, rozgrzewa serca miłością bliźniego; ona to niewidzialną ręką wspiera prace i usiłowania ludzkie i mnoży owoce zabiegów i trudów; ona to dopiero, krępując niskie namiętności i odbierając im moc panowania, robi człowieka — człowiekiem.
Z pomiędzy wielu obowiązków, jakie na rodzicach ciążą, najpierwszym i najświętszym jest, ażeby z dziecka swego przez wczesne zaszczepianie zasad religijnych zrobili człowieka według obrazu i podobieństwa Boga. Jeżeli wdzięczność, jaka się odzywa w sercu naszém za doznanie od dobroczyńców łaski, błogiém napełnia duszę uczuciem, jakąż rozkosz sprawiać nam powinno przyuczanie dziatek do czczenia Wszechmocnego Boga i rozbudzania w ich sercach uczucia wdzięczności ku temu najłaskawszemu naszemu dobroczyńcy? Na każdym kroku i przy każdéj sposobności, czy to przy używaniu pokarmów, czy przy zabawach, czy téż na przechadzkach, w chwilach szczęścia lub téż niedoli, wszędzie i zawsze należy przedstawiać dzieciom wielkość Boga, wszechmocność Jego, tudzież nie mającą granic dla rodu ludzkiego miłość. Święte te religijne zasady nie dadzą się atoli wpoić w wątłą duszę dziecinną przez umysł, bo on jest jeszcze za słaby, aby ducha ich pojąć zdołał, lecz tylko sposobami nasuwającemi dążność ich pod zmysły, a głównie przez przykład dobry; późniéj dopiero, gdy umysł o tyle się rozwinie, aby je mógł zrozumieć, należy wpływać na nie przez rozum, ażeby rzeczywisty cel religii stał się dla nich jasnym. Najdoskonalszą i najlepiéj umiejącą tracić do serca dziecka nauczycielką religii jest matka, żaden pedagog jéj nie wyrówna; ona sama tylko potrafi skierować skłonności dziatek ku poważnym obrządkom religijnym, a zapytana o znaczenie tychże, umie zniżyć się do ich pojęcia i dostatecznie rzecz objaśni. Wyobraźnia ludzka nie może sobie przedstawić szczytniejszego, więcéj za serce porywającego obrazu, jak obraz pobożnéj, rozumnéj matki, która piersi swemi nietylko ciało dziecięcia karmi, ale i swém tchnieniem pierwiastki ducha jego budzi, porusza i żywi. Taka matka ma dar przekonania dziecka żywém uczuciem, jak powinno się zgadzać z wolą Boską i być mu wdzięczném nietylko za każdą łaskę, przyjemność doznaną pod skrzydłem ojcowskiéj Jego opieki, ale nawet i dolegliwości, jakiemi je próbuje, cierpliwie znosić, bo i w tych ukrywają się niedocieczone dla niego dobrodziejstwa; ona tylko potrafi najzrozumialéj dziecku przedstawić, że Bóg jest wszędzie, że swém wszystkowidzącém okiem patrzy na jego czyny, i że dobre wynagradza a złe karze. Bogobojna to matka umie przeprowadzić zwolna prawdy religijne z serca dzieci do wiedzy a z wiedzy do czynu i zakłada podwaliny prawdziwego ich szczęścia.
Jak religia, kierując wszystkie myśli i uczucia ku czci Boga i ludzkości dobru, utrzymuje związki rodzinne, społeczne, ustala zgodę, pokój i zapewnia szczęśliwość ziemską i wieczną, tak brak téjże zwalnia wszelkie węzły i sprowadza niebłogosławieństwo, albowiem prawdy, jakie podaje nam religia, są prawdy Boskie bezwzględne, przez samego Boga objawione, gdy prawdy ludzkie są tylko odbiciem tychże prawd mniéj lub więcéj trafném, przeto nie zawsze z swym pierwowzorem są w zgodzie. Jak pod każdym względem, tak i co do wychowania dzieci daje nam religia zdrowe rady przez ustaw Pawła św.: „Zarządzajcie dobrze waszą rodziną,” — mówi ten św. apostoł, — „i wychowujcie wasze dzieci w posłuszeństwie i czystości obyczajów. Niechaj dzieci i wnuki uczą się przedewszystkiém obowiązków rodziny i oddawania swojemu ojcu i matce tego, co od nich otrzymali, bo to jest rzeczą miłą Bogu.”[21] Jakąż wdzięcznością i jak głęboką czcią powinien być przejęty człowiek ku Bogu za te wszystkie nauki i wskazówki, które mu podaje do zapewnienia i podniesienia jego jestestwa! Za mało w ogóle wtajemniczyliśmy się w zasady religii, za mało je znamy, ztąd téż za nizko je cenimy. Jak chciwy zysku spekulant, który, budując dom, nie dba o trwałość materyału, ani téż o wygodę wewnętrznego urządzenia, ale wszystko kładzie w zewnętrzną wystawność i okazałość, aby zatrzymać przechodnia oko i nęcić do kupna, tak i niektórzy rodzice, wychowując dzieci, starania swe głównie kierują ku nadaniu kształtom ciała ogłady, całemu wzięciu uroku, a zapominają o tém, że to ciało jest tylko doczesną lepianką, przeznaczoną na mieszkanie duszy, i że kształcenie téjże, uszlachetnianie religijnemi zasadami na pierwszém a nie na ostatniém ma stać miejscu. Ztąd téż tyle zawodów w życiu, tyle goryczy, którą często rodzice sami pełnemi kielichami za popełnione w wychowaniu błędy wychylać muszą. Zdarza się, że ojciec sam, nie odebrawszy należytego religijnego wychowania, nie umie téż dzieci swych prowadzić, i lubo w młodocianym ich wieku zasiewa ziarno religijnych zasad, ażeby nie wyrastały dziko, to jednakże, gdy je wykieruje według swego mniemania na ludzi skończonych, wtenczas stawa z nimi na poufałéj stopie i, aby nie uchodzić za człowiek zacofanego, przesądnego, wyraża się bez ogródki o religii, jako o instytucyi dla prostaczków tylko stworzonéj, i — niebaczny! sam burzy własne swe dzieło, odziera przekonanie z wiary, sumienie z spokoju i w tę pustkę rzuca ziarno niedowiarstwa i materyalizmu. To téż skutki téj przewrotności bywają straszliwe, na ruinie zburzonego moralnego porządku rozsiada się zawiść i niezgoda; rozstrojenie wszelkich władz zakrada się w takie rody, węzeł współczucia i miłości puszcza, swój bije na swego, młodzi lekceważą starszych, gnuśność i zwątpienie opanowywa wszystkich, praca staje się nieznośną, a w miarę obrzydzenia téjże wzmaga się pożądliwość cudzego i podnosi chuć zmysłowych używań, która spycha na najniższy człowieczeństwa szczebel. Biada takim rodom! chwile ich są policzone. Gdy przeciwnie rody i społeczeństwa, które wierne zasadzie wychowują swe pokolenia w religii, nietylko wierzą w potęgę Boską, ale widzą jeszcze w obrządkach religijnych tę tajemniczą wzniosłość i piękność, któréj niedowiarka nie dopatrzy oko; rody te, doskonaląc się i opierając na prawdach Boskich, nabierają coraz więcéj zaufania do siebie i przychodzą ostatecznie do tego przekonania, że człowiek jest wyższém stworzeniem, aniżeli sam o sobie sądzi. To przekonanie stwarza w nich niepojętą i gdzieindziéj nienapotykaną siłę ducha i czerstwość, ono jednoczy wolę, daje popęd do podejmowania i wytrwałość do przeprowadzania dzieł wielkich, ono rozbudza i ustala ducha obywatelskiego i pracy.
Pobyt człowieka na téj ziemi w stosunku do wieczności jest niczém, a jednakże jak wiele przykładamy znaczenia do utrwalenia tych krótkich chwil ziemskiego bytu, a z jakąż niespokojnością i obawą odpychamy myśl, że niezliczone pokolenia pogrzebał już czas pod naszemi stopami, że i nas tasama czeka kolej, i że za lat kilkadziesiąt a może i prędzéj nie zostanie ani śladu zabiegów naszych około materyalnego dobra. Skąd ten wstręt, co rodzi ten postrach przed żywotem wiecznym, co budzi ten żal za ziemskiemi dobrami? Oto zarozumiałość ludzka odrzuca często prawdy, których pojąć nie może, woli ona poddać się czczym marzeniom swéj wyobraźni, niż wierzyć w to, czego jéj słaby rozum zgłębić nie zdolny. Ztąd pochodzą przewrotne wyobrażenia o przeznaczeniu człowieka, wyobrażenia, które go wiążą z materyą i budzą w nim trwogę na każdą myśl jéj utraty. A jednakże szaleniec tylko utrzymywać może, iż człowiek składa się z saméj materyi, wszystko bowiem, gdzie okiem rzucimy, przekonywa nas, że człowiek krom ciała, które jest widzialne, dotykalne i które wrażeniami zbliża go do zwierząt, nosi jeszcze w tém ciele duszę, któréj przeznaczeniem jest wznosić go myślą ku Bogu, przenikać tajemnice natury i jéj żywioły według swéj woli naginać. Gdy atoli ta dusza mija się z swém przeznaczeniem, nie wznosi tyle ku Bogu, ile rozwija wszystkie służące jéj władze ku nabyciu ziemskich skarbów, ku otoczeniu ciała wszystkiém tém, co mu przyjemność sprawia, co je miękczy i w rozkoszy wirze nurza, wtenczas sama przed czasem rozbija swe ziemskie mieszkanie, a wspomnienie, iż zbliża się chwila, w któréj przyjdzie zdać rachunek z swego posłannictwa Bogu, przejmuje ją drżeniem i straszliwe sprawia męki. Równowagę stosunku duszy ku Bogu i związku jéj z ciałem człowieka jedna tylko religia zachować i utrzymać jest mocną. Ona, wystawiając nam potęgę Boga po za granicami ziemskiego świata, ukazuje nam zarazem i na téj ziemi wszędzie palec Jego Opatrzności, czy w dziejach ludzkości, czy to w powodzeniu rodzin lub w całém pasmie życia każdego człowieka, czy téż w niepojętych dziełach natury, wszędzie i na każdém miejscu w niezmierzonych przestrzeniach światów daje nam poznać wszechmocną twórczość Boską. Nie zamykajmy ócz przed światłem, jakiém ta święta nauka rozświeca nam drogi doczesne i wieczne, wychowujmy w zbawiennych jéj zasadach dziatki nasze, a założymy kamień węgielny ich szczęścia i wprowadzimy je w koléj prawdziwego ich przeznaczenia.
Moralność. Wrażenia cielesne i pojęcia duchowe, całkiém odrębne własności człowieka, które w dążnościach swych i działaniach w różnych czasami rozchodzą się w kierunkach i niekiedy naprzeciw siebie stoją, nie wiadomo, jak dalekoby doszły w téj walce, gdyby Bóg litościwy nie był ustanowił rozjemcy, któryby sprawy między niemi załatwiał, a którym to rozjemcą jest sumienie. Zadanie tego rozjemcy jest trudne, albowiem, lubo religia podaje nam zbawienne zasady i reguły, pouczające nas, co mamy czynić a czego się wystrzegać, one to jednakże bezwzględnie nie wspierają sumienia, ponieważ Bóg dla wzniecenia i utrzymania koniecznéj do udoskonalenia człowieka wewnętrznéj walki obdarzył go wolą wybierania pomiędzy dobrém a złém. Od człowieka przeto zależy ułatwienie sumieniu jego działania: im wola człowieka więcéj ma skłonności ku dobru czyli im jest lepszą, tém głos sumienia jest wybitniejszy, tém więcéj przekonywający, tém mocniejszy do karcenia i pokonania wrażeń cielesnych a podniesienia pojęć duchowych. W stosunku do woli człowieka i większéj lub mniejszéj siły głosu sumienia stopniuje się jego moralność. Człowiek pozbawiony wszelkiego popędu ku dobru nie może téż żywić w swéj duszy moralnego uczucia i podobny jest do zwierzęcia, nie znającego innych wrażeń, jak zaspokojenie pożądliwości ciała. Od tego najniższego stanu aż do szczytu doskonałości ludzkiéj jest wiele stopni, które człowiek sam ustawia sobie z dobrych uczynków i podnosi się moralnie przez coraz ściślejsze wypełnianie obowiązków względem Boga, względem siebie samego i względem bliźnich. Postęp ten moralny nie jest atoli bez przeszkód, napotyka on na każdym kroku trudności: poczucie obowiązków względem Boga osłabia niedowiarstwo i ciemnota, poczucie obowiązków względem siebiesamego przygniata panowanie namiętności nad prawdą, a poczucie obowiązków względem bliźnich odpycha miłość własna. Wszystkie te przeszkody nie byłyby do pokonania tak trudne, gdyby im nie przychodziła w pomoc pobłażliwość nasza dla zarozumiałości własnéj a wyrozumiałość dla namiętności i nałogów; one to wszystkim naszym zachciankom pragną nadać charakter słuszności, nie znają one granic w oznaczeniu uroszczeń i wymagań, a do wzajemności nigdy się nie poczuwają, przez co głos sumienia powoli przygniatają i tłumią. Pod takiemi okolicznościami upadek byłby skończony, gdyby nie odezwało się czasami w głębi duszy poczucie słuszności, które nakazuje sądzić wszystkie nasze skłonności i czyny z tąsamą surowością, jak gdybyśmy sądzili czyny drugich i to poczucie, jeźli przychodzi dość wcześnie i znajduje odgłos w sumieniu, wydobywa nas jeszcze niekiedy z toni.
Wychowanie moralne, jeżeli ma osięgnąć zamierzony cel, musi być skutkiem wychowania religijnego, jedno z drugiém zawsze powinno iść w parze, albowiem jak wychowanie religijne samo z siebie nie tworzy dość rozległego pola do wyrobienia przekonania, — które ma nadać wierze niewzruszone podstawy, a bez których religia zmienia się już to w niedowiarstwo, już to popada w fanatyzm, — tak i moralne wychowanie, całkiém wyłączne, prowadzi do przewrotnych pomysłów, uzuchwala rozum, który w swém zarozumieniu chce ubliżać wszechmocności Stwórcy i ostatecznie sam siebie gubi. Rozsądni rodzice równocześnie z nauką religii rzucają w duszę dziecięcia moralności zasiew, objaśniając je zwolna, co jest dobrém a co złém. Zwracają oni baczne oko na najdrobniejsze złe skłonności, — jakiemi niektórzy nierozsądni rodzice się bawią i w żart jako nic nieznaczące obracają, — a które z czasem straszliwe przybierają rozmiary i wszelkie dobre zarody w samym kiełku niszczą. Któż lepiéj zdoła wiedzieć, jeżeli nie rodzice, ile to cnót zaszczepić można w młodociane serce dziecięcia przez miłość i przywiązanie? Jeszcze dziecko nie wie, co jest zdrożność, a już czuje, że nie powinno zasmucać, ni martwić swych rodziców. Wychowanie moralne nie ma końca, ztąd téż nie może mieć przepisanych granic; jest ono codzienną pracą, urozmaiconą zmieniającemi się okolicznościami, a wchodzi w nią nieznaczne usuwanie złych, a zręczne podsuwanie dobrych skłonności i stawianie godnych naśladowania wzorów. Napróżno będziemy nauczali, jeżeli przykładem nauki naszéj nie stwierdzimy; daremnemi będą wszelkie zachęcania do pobożności, jeżeli sami obowiązki religijne ozięble wypełniać będziemy; na nic się nie zda powstawanie przeciw występkom, jeżeli sami niecnotliwe życie prowadzić będziemy. Dziecko prędzej naśladuje to, co widzi, niż czyni to, co mu się zaleca, i jego młody rozum, już z istoty swéj wolny, chętniéj sam sądzi o tém, co widzi, niż przestaje na cudzém zdaniu, którego nie rozumie. Szczególniéj w wieku, w którym rozwaga dziecka nie nabyła zupełnéj mocy, przykład silnie działa na jego duszę. Przedewszystkiém przeto należy baczną mieć uwagę na to, aby od chwili, gdy pojęcie dziecka zaczyna się rozwijać, otoczone były cnotą i długo nawet nie wiedziało o złém, na które późniéj, gdy wyjdzie w świat, aż do zbytku się napatrzy. Stopniowo z wiekiem należy jednakże przyspasabiać dziecko, iż nie sama cnota tylko jest na świecie, i w miarę, jak twarda rzeczywistość rozwijać się będzie przed jego oczyma, trzeba oswajać je ze zdrożnościami świata, wystawiać złe ich strony i zgubne skutki a zarazem konieczną jest wyobrażenia dziecka miarkować i przekonywać, że nie samo tylko złe ma w ludziach postrzegać, i że obok złego mieszczą się także i cnoty, acz mniéj znane, zawsze jednak liczne, nagłe bowiem spadnięcie zasłony może spowodować upatrywanie w ludziach samych złych skłonności, a to zaprawia życie żółciową goryczą, która rodzi wzgardę dla rodu ludzkiego, nie uszczęśliwiającą tego, kto ją żywi.
Wrażenia powzięte w wieku dziecinnym nie zacierają się i trwają w wieku dojrzalszym. Jak drzewo wyrasta według tego, jaki z młodu dostało kierunek, tak i dziecko, dojrzewając, trzymać się będzie tych zasad, na jakich wychowanie jego oparto. W domu, w którym panuje bogobojność, miłość ojczyzny, honor, prawość, delikatność, dziecko mimo swéj wiedzy znajduje na każdym krok nauki, które głęboko zapisują się w jego umyśle a co do których zastosowania w późniejszém życiu zawsze będzie miało sposobność. Z takiego domu dziecko, gdy w wieku dojrzałym, rozmaite przechodząc koleje, zboczy niekiedy z drogi prawéj, wtenczas na samo wspomnienie o rodzicach stanie mu przed oczami wyobrażenie cnoty, które błędy jego sprostuje. Jak rzeczywista cnota piękne rodzic owoce, tak pozory jéj wydają tylko kwiat blady, który, gdy opadnie, pozostawia kolce, jakie do końca życia kłują i dręczą spokojność duszy tych, którzy kusili się pozorami istotę rzeczy w wychowaniu zastąpić. Bywa niekiedy, że rodzice, sami nie przejęci zasadami moralności, w jakich wychowują dzieci, nie wierząc w te zasady, dopuszczają się czynów całkiém z temiż zasadami niezgodnych, a gdy dzieci dorosną, bynajmniéj się z tą przewrotnością przed niemi nie kryją, Jakież to sromotne zgorszenie, gdy rodzice odbierają dziecku wiarę w cnotliwość ludzką; jakaż ohyda, gdy oni sami zdzierają z siebie ten urok, którym ich w oczach dzieci otaczał pozór cnoty; jakąż grozą i boleścią musi być przejęte serce dziecka, gdy obok uszanowania i tkliwych ku swym życiodawcom uczuć odzywa się w jego duszy wstręt i wzgarda dla ich postępków. Wtenczas dziecko, nie umiejąc pogodzić téj sprzeczności uczuć, popada w odrętwienie, sumienie jego zamiera, ogarnia je zwątpienie, puszcza się bezwiednio na tesame, co rodzice, drogi i prześciga ich w niecnotach, których nieupozorowany choćby zwykłą przyzwoitością bezwstyd wywołuje oburzenie i skargi nietylko obcych, lecz nawet i własnych jego rodziców, co mu ten przewrotny wskazali kierunek. Tak to i dzisiaj dają się słyszeć utyskiwania na szerzącą się niemoralność w niektórych sferach naszéj młodzieży. Ale zapytajmy się, kto spowodował tę niemoralność? kto w tém zawinił? Pierwotnie ci, którzy tę młodzież wychowali, a którzy, jak widać, sami nie byli przejęci duchem zasad, jakie swym wychowańcom zalecali, kiedy ich ugruntować nie potrafili; a potém otoczenie społeczne, które dosyć silnego wpływu do naprawienia jéj nie miało lub téż samo ją zepsuło.
Wysoko posunięte uczucie moralne daje to wewnętrzne zadowolenie i spokój, jakiego doznaje tylko człowiek, który sumiennie wypełnia swe obowiązki, a zadowolenie to większe ma dlań znaczenie, niż wszelkie uznanie zewnętrzne. Pod wpływem téj obowiązkowości, wewnętrznego zadowolenia i spokoju człowiek moralny zawsze jest gotów dla dobra kraju zjednoczyć swą wolę z wolą narodu, a duch jego obywatelski i pracy nigdy nie próżnuje.
Miłość ojczyzny. Uczucie miłości ojczyzny nie da się określić jako skutek materyalnych przyczyn, jako uczucie wypływające z wdzięczności dla téj ziemi, która karmi i odziewa człowieka, ni z przywiązania do okolic, instytucyi, ani téż nie da się porównać z żadną inną ziemską miłością. Miłość ojczyzny jest to uczucie szczytne, przez śmiertelników niezbadane, które Najwyższy wlał w serce człowieka; za uczucia tego idąc popędem, opuszczamy rodzinę, poświęcamy dzieci, porzucamy mienie, dla niego targamy plan życia, idziemy na śmierć, znosimy najokrutniejsze katusze. Ale nie na samém uczuciu ogranicza się miłość ojczyzny, w niéj jest myśl i to myśl Boska, którą Stwórca dla przeprowadzenia swych zakrytych dla ludzkiego oka celów natchnął duszę człowieka; ta myśl wyswabadza go z materyalizmu więzów, rozbudza w nim miłość i poświęcenie. Ona to lotem błyskawicy przebiega najodleglejsze przestrzenie i rozrzuconym po całéj kuli ziemskiéj rozbitkom stawia przed oczy obraz nieszczęśliwéj cierpiącéj ich ojczyzny; ona, gdy kraj zawoła pomocy, jednoczy ich wolę, porywa nadziemską niepojętą siłą i gromadzi na ziemi przodków; ona to sumienie nasze budzi i przypomina, że w pracy, miłości i zgodzie leży ojczyzny zbawienie; ona, połączona pobratymstwem z myślą religijną miłości bliźniego, każe kochać swych rodaków i pomagać im w nieszczęściu; ona nie zna granic poświęcenia, nie wzdryga się przed rusztowaniem i kiedy tyran sięga po głowę swéj ofiary, wtenczas występuje w całym rozpromienienia blasku i nakazuje poddać się niedoścignionym wyrokom Boskim. Prawdziwą miłością ojczyzną goreją tylko dusze czyste i prawe, które, czując jéj namaszczenie i pojmując ją jako objawienie Boskie, poddają się woli najwyższéj i bez szemrania przyjmują próby, na jakie je wystawia. Otóż ta miłość, podawszy religijności i moralności ręce, idąc z niemi razem, podnosi, uszlachetnia i uzupełnia istotę człowieka. Szczęśliwy ten, kogo Bóg natchnął tą czystą miłością, a pozbawiony Łaski Bożéj ten, w którego zlodowaciałém sercu gaśnie iskra tego Boskiego natchnienia.
Uczucie miłości Ojczyzny podniecają lub tłumią bieżące wypadki i towarzyszące im okoliczności. W czasach szczęścia, téj wielkiéj narodowéj matki, kiedy ona za każdą usługę płaci sławą, dostojeństwami, złotem lub ziemią, miłość ku niéj nie ma granic, wszyscy ubiegają się o jéj względy; w chwilach wstrząśnień wzmaga się to uczucie i rozpłomienia w duszach prawych, a w charakterach nizkich stygnie i gaśnie; w chwilach upadku szczupła pozostaje garstka wiernych synów, resztę ogarnia obojętność; ta zaś część, która w epoce świetności ojczyzny najbliżéj niéj stała, która mienie, znaczenie tylko dobrodziejstwom ojczyzny ma do zawdzięczenia, ta część w większości swéj usuwa się od niéj coraz daléj z każdém pokoleniem i, aby nić tradycyi do szczętu zerwać, wyrzeka się jéj języka, zwyczajów, obyczajów i odwraca się od wszystkiego, co ojczystą nosi cechę.
Są ludzie, którzy, aby nie wiązać się obowiązkami z żadną narodowością, śmią występować z teoryą, że miłość ojczyzny jest samolubném uczuciem, ograniczającém się na jednéj rodzinie ludów, kiedy g, który jest Ojcem wszystkich ludów, wszystkich ludzi zarówno miłować nakazuje. Zaślepienie, w jakie tych ludzi wprowadza obawa o interesa własne, zamyka im oczy tak szczelnie, iż tego nie widzą, że w zasadzie swéj propagują komunizm w najobszerniejszém znaczeniu, jeżeli bowiem miłość dla kraju jako wyłączna miałaby być samolubną, taksamo i przywiązanie do własności, miłość dla żony, dzieci, rodziców pod tensam charakter miłości podciągnąćby należało, i wtenczas wszystko na świecie w imię tych przewrotnych o miłości pojęć musiałoby być wspólném. Kto przyjmuje pierwsze, musi się zgodzić i na drugie, a jednakże od drugiego bez wątpienia i ci pozorni przyjaciel ludzkości całego świata z takim odwrócą się wstrętem, z jakim prawdziwi patryoci poglądają na odrażające objawy improwizowanego kosmopolityzmu. Nie podlega wątpliwości, że wszystkie ludy są cząstkami wielkiéj rodziny, która z powodu swego licznego rozmnożenia odchodziła z czasem coraz daléj od swych protoplastów i potworzyła szczepy, które, acz całkiém od siebie odrębne, mimo to wszystkie są pod najwyższym zarządem Opatrzności Boskiéj. Powinniśmy uważać się z członków wielkiéj rodziny ludów i wszystkie narody miłować, ale z tego nie wynika, iżbyśmy swój własny najmniéj miłować mieli, i ani się téż nie da ten wyprowadzić wniosek, abyśmy w razie napadnięcia nas przez szczep obcy i ujarzmienia w celu zagładzenia i wyrzucenia z familii ludów obowiązani być mieli kochać swych ciemięzców za to, że nam odbierają naszą ojczyznę i narodowość a narzucają obcą. Jak przeklinać nieprzyjaciół i mścić się byłoby nieszlachetnością i grzechem, tak odstępować pognębionéj ojczyzny, wyrzekać się narodowości byłoby odstępstwem i zdradą. Miłość dla własnéj ojczyzny nie usprawiedliwia nigdy gwałtu popełnionego na obcéj, albowiem jak miłość ojczyzny, mająca na celu uszczęśliwienie własnego kraju, jest cnotliwą, tak znowu miłość zmierzająca do uciskania innych narodowości jest występną i dziką.
Nie każda dusza i nie każde serce jest godném miłości ojczyzny przybytkiem; ażeby naród był zdolny kochać ojczyznę prawdziwie wzniosłém uczuciem, powinien cały przejąć się religią, moralności i obywatelskiemi obowiązkami, a wtenczas nie przyniesie ojczyznie szkody i wstydu. „Pogardzać religią i dobremi obyczajami,” — mówi Silvio Pellico, — „i chcieć zarazem kochać godnie ojczyznę jest rzeczą również niepodobną, jak niepodobną jest uważać się za godnego czciciela ukochanéj kobiety i mniemać, że się nie ma obowiązku być jéj wiernym. Jeżeli człowiek gardzi ołtarzem, świętością, przyzwoitością, uczciwością i powie: „Ojczyzna! Ojczyzna!” nie wierz mu. Jest to hypokryta patryotyzmu, jest to bardzo zły człowiek. Dobrym patryotą jest tylko człowiek cnotliwy, człowiek, który rozumie i kocha wszystkie swe obowiązki i który się przykłada do ich wykonywania.” — Nie wszędzie atoli miłość ojczyzny tak wysoko cenią. U nas pojęcia co do tego nie są jeszcze jasne, dla nas znaczenie wyrazu obowiązek jest za twarde, ujarzmiające wolę osobistą, nałamać tę wolę, przyzwyczaić się do niéj nam trudno, dla nas chęć dobra wystarcza, i z tą dobrą chęcią porywamy się niekiedy do dzieł bez obliczenia się poprzednio z siłami, czy podołamy połączonym z niemi obowiązkom? Ztąd téż częstokroć na pół drogi stawamy lub upadamy, a na tém kto cierpi i traci? — ojczyzna, — przez co? — przez fałszywie pojętą miłość i krzywe wyobrażenia o obowiązku. Jeżeli obowiązki względem ojczyzny w narodach używających bytu politycznego są wielkie, to o wiele większe i trudniejsze w narodach tegoż bytu pozbawionych. Jakże wielką być musi potęga miłości ojczyzny w narodzie przez szczep obcy ujarzmionym, aby nie upaść w twardém jarzmie i nie znikczemnieć! Na jak ciężkie patryotyzm jest jego wystawiony próby! Ileż to upokorzenia, cierpień, ileż to ofiar, krwi, łez nieść musi w daninie obcym!! A obok tego ma zachować w całości organizm narodowy, moralny i fizyczny, aby, gdy głos z niebios zawoła: już czas! miał się powstać czysty i nieskażony. Ażeby udźwignąć dziejowy ciężki ten krzyż, trzeba potężnéj prawdziwie chrześciańskiéj mocy ducha, któraby wspierała na téj ciernistéj posłannictwa drodze. Tu miłość ojczyzny nie przedstawia żadnych materyalnych korzyści a wymaga ofiar i poświęcenia bez granic, które podtrzymuje i podsyca ta wielka myśl, że w jakiéj narodowości Bóg stworzył człowieka, w takiéj wytrwać powinien, choćby tę wytrwałość mieniem i życiem opłacić mu przyszło, albowiem narodowość jest prawem Boskiém, a ucisk, wynarodowienie jest gwałtem ludzkim, należy przeto prawa Boskiego bronić przeciw gwałtowi ludzkiemu. Jakie skutki taki opór tu na ziemi spowoduje, choćby chwilowo najprzykrzejsze, nie zrażą człowieka, ani narodu, gdy pójdzie naprzód z wiarą w sprawiedliwość Boską, gdy nie straci z ócz wieczności i najwyższego trybunału Boskiego, który jak tyranią i jéj ofiary, tak téż sądzić będzie narody, które broniły swych praw, i narody, które, nadużywając chwilowego szczęścia i siły, Kaina ręką zabijały słabsze i wydzierały im ich prawa. Nie wszystkich atoli obdarzył Bóg tém silném poczuciem obowiązkowości, tym stałym charakterem, który dodaje męztwa do wytrwania na tém bez ustanku niepokojoném patryotyzmu stanowisku. Mało wprawdzie jest jeszcze takich, którzy się sami naznaczają piętnem odstępstwa i przechodzą do obozu obcego, ale więcéj jest takich, którzy, lubo otwarcie nie wyrzekają się narodowego stronnictwa, inne na pozór obierają drogi, któremi prędzéj, niż patryotyczną, mają dojść do wspólnego celu. I tak jedni utrzymują, że tylko w religii ojczyzny zbawienie, drudzy przez pracę chcieliby ją odrodzić.
Nie podlega wątpliwości, że religia może nas doprowadzić do odzyskania ojczyzny, jak i do pozyskania doczesnego i wiecznego szczęścia, jeżeli wychodzimy z tego punktu widzenia, że żadna siła nie pokona społeczeństwa, które działa pod natchnieniem prawdy religijnéj. Religia, określając nasze względem Boga i względem bliźnich obowiązki, nakazuje nam czcić Najwyższego Stwórcę i miłować bliźnich, t. j. blizkich rodem, szczepem, wyznaniem. Lubo religia nie wyłącza z pod prawa miłości i ludzi dalszych, nie pokrewnych ni rodem, ni szczepem, ni wyznaniem, to jednakże według praw natury najbliżéj stoją téj miłości nasi najbliżsi, a tymi najbliższymi są synowie téjsaméj, co i my, ziemi, nasi rodacy, z którymi razem obowiązani jesteśmy przez czas ziemskiéj naszéj pielgrzymki utrzymywać całość téj ziemi, która według rozporządzeń Boskich żywi powłokę duszy naszéj, bronić jéj pracą całego życia i przekazać ją razem z zasadami następnym pokoleniom, albowiem nie dla nas samych tylko powierzył nam Bóg jéj dzierżawę. W taki sposób pojmując zasady religii i według nich postępując, śmiało utrzymywać można, że religia przyczynia się swemi wpływy do odrodzenia ojczyzny. Ale jeżeli potęgę religii chcielibyśmy w jednę zwrócić stronę i skierować ją ku światowi duchowemu a oderwać ją całkiém od ziemskiego, i gdybyśmy zamierzyli obracać się w samych religijnych obrządkach, kongregacyach, a wszelką pracę i poświęcenie dla sprawy społecznéj i narodowéj ważyli lekko jako rzecz marną, i cały jéj ciężar na innych spychali, w takim razie nietylkobyśmy nie podźwignęli sprawy ojczystéj, ale nadto, przekształcając naukę Chrystusa Pana, naginalibyśmy ją ku własnemu osobistemu interesowi, albowiem, — usuwając się od spraw światowych, od wszelkich dotkliwych dla ciała i ducha ofiar, nie narażając swéj cnoty na ciężkie próby, unikając wszelkiéj z przeciwnościami walki, — uchylalibyśmy się z pod Krzyża, który każdy prawowierny chrześcianin z pokorą i poddaniem się woli Boskiéj przez całe życie dźwigać powinien. Przez wyłamywanie się z pod tego Krzyża z jednéj strony, a dążenie do osięgnięcia wszystkich dobrodziejstw nauki Chrystusa z drugiéj strony stanęlibyśmy nietylko sami z sobą w sprzeczności, ale narazilibyśmy się jeszcze, że odepchnąłby nas Bóg, który, zaglądając w tajniki duszy naszéj, dostrzegłby na dnie jéj przewrotności i obłudy plamy.
Lubo praca jest głównym czynnikiem życia nietylko każdego człowieka, ale i narodów, nadto i całéj przyrody, to jednakże, ażeby praca w stosunkach narodowych i społecznych osięgła zamierzony skutek, musi być wszechstronną, umiejętną i dobro kraju wspierającą, a owoce jéj na rozumne i szlachetne cele mają być użyte. Jeżeli zaś praca nie nosi w swém wnętrzu żadnych wyższych pobudek, ni wskazówek, a dobro kraju służy jéj tylko za godło, po za którém interes całego narodu, nie utrzyma organizmu jego w porządku i sile, albowiem tu podnosi się tylko materyalna strona ludzi, a gdzie ona rej wiedzie, tam niknie z duszy wyższy cel sprawy a rozpościerają się natomiast widoki osobiste, które wprowadzają w szranki niezgodę i nienawiść. Od takiéj walki odwraca się g, a wtenczas uderzają na siebie namiętności niski i toczą bój zażarty, gdy tymczasem ojczyznę opuszczoną, rozterkami własnych jéj synów ubezwładnioną opanowywa siła obca. W całéj téj grze materyalizmu i prywaty bywa miłość ojczyzny przez egoizm wyzyskiwaną.[22]
Jak w utylitarny sposób pojmowana religia i w samém rdzeniu myśli Boskiéj skrzywiona, tak téż i owładnięta egoistycznym materyalizmem praca nie ma téj moralnéj sprężystości i siły, jaka do podźwignięcia narodu i kierowania jego losami jest niezbędną. Miłość ojczyzny, aby była tak gorącą, iżby naród do poświęcéń i ofiar dla kraju pobudzać mogła, i aby była tak rozumną, czystą i płodną, aby tego poświęcenia i ofiar skutkiem błogie niesła dla kraju owoce a nie klęski i zniszczenie, to taka miłość nie może być jednostronną, ale musi się wspierać na podstawach religii, iskry rozbudzające czysty jéj narodowy zapał muszą spadać z promieni świętych prawd przedwiecznych, moralność i oświata powinny ją wyswabadzać z egoizmu i cudzoziemczyzny więzów, a uczciwa praca w pocie czoła ma się starać dla niéj o punkt oparcia i o szatę, to jest o ziemię i o istnienie.
Na tak niezłomnych zasadach opartą miłość ojczyzny zaszczepiajmy przez wychowania domowe w dusze i serca dzieci naszych, ale nie powierzajmy tego wychowania cudzoziemcom dla przyczyn, które już powyżéj obszernie wyłożyłem na właściwém miejscu. Prądów ducha, któremi Bóg sam kieruje, rozum śmiertelnika zbadać nie jest zdolen; dzisiaj góruje odrętwienie uczuć, miłość ojczyzny, niepowodzeniami styrana, zbolała, nie ma już tego wpływu, ni téj macierzyńskiéj powagi, których uszanowanie w czasie jéj bólu i ciężkiéj niemocy zabroniłyby zabroniłyby nam uciech i rozkoszy, miękczących charakter i ubliżających godności narodu w żałobie. Nie zapominajmy, że te prądy się zmieniają, że nie zawsze zbytek, samolubstwo, — pobielane groby, — pierwsze zajmować będą miejsce, ale że przyjdzie prąd ducha z góry, który zedrze materyalizmu skorupę, tłumiącą myśl i czucie, który myślą Bożą natchnie naród i powoła go do życia. Przygotowujmy się sami i przyspasabiajmy dzieci nasze do téj upragnionéj odrodzenia chwili, rozdmuchujmy gasnące iskierki miłości ojczyzny, wypełniajmy obowiązki, jakie na nas wkładają prawa Boskie i ludzkie a resztę zostawmy nieomylnemu w swych wyrokach Bogu.
Obowiązek. Myśl obowiązku wyrył Bóg w sercu człowieka i stawił pod strażą sumienia, przypominającego mu ją od chwili, w któréj rozsądek zaczyna się budzić. Im więcéj się ten rozwija, tém głośniéj obowiązek się odzywa i to dzieje się tak stopniowo, że pojmowanie obowiązku można uważać jako skalę dojrzałości człowieka. Wszystko, co nas otacza na zewnątrz, przekonywa nas o konieczności obowiązku, albowiem wszystko jest rządzone prawem przedwieczném, wszystko ma wspólne przeznaczenie wykonywać wolę Najwyższéj Istoty, która jest początkiem i końcem wszech rzeczy. W téj niezmierzonéj i niezgłębionéj organizacyi i człowiek ma swe przeznaczenie, które wtenczas wypełnia, jeżeli jest tém, czém być powinien, inaczéj traci na wartości moralnéj i coraz niżéj spada. Przeznaczeniem człowieka jest dążyć do szczęśliwości, któréj jednakże osięgnąć nie może, jeżeli nie stanie się przez wypełnianie obowiązków dobrym. Wypełnienie obowiązku jest do tego stopnia konieczném do naszego dobra, że nawet cierpienia i śmierć, która przejmuje boleścią i trwogą, przemieniają się w rozkosz w duszy człowieka szlachetnego, który umiera w tém przekonaniu, że, chociaż cierpi i śmierć ponosi, to z spokojném sumieniem, iż zadość czyni obowiązkom, jakie wkłada na niego ojczyzna.
Obowiązki są źródłem praw, a powiązanie pierwszych z drugiemi jest tak ścisłém, że rozprężenie ich groziłoby ruiną porządku i sprawiedliwości. Im jaśniéj pojmuje naród swe obowiązki i im skrupulatniéj je waży, tém więcéj prawa jego są rozumne i ludzkie, a wolność tém mocniejsze ma podstawy. Wola jest tu zjednoczoną i jest niewzruszoną wolą zbiorowego człowieka, ona utrzymuje prawem wzajemnéj miłości tę powszechną karność, która, spajając wszystkie części społeczeństwa, nadaje mu siłę, gdy przeciwnie w narodach, które straciły pojęcie swych obowiązków, prawo staje się tylko czczym wyrazem; tam władza, nie opierając się już na żadném uczuciu moralném, jest podminowana sprzedajnością, prywatą, przez co traci zaufanie w narodzie. Ten brak zaufania do władzy zobojętnia resztę uczucia obowiązku, rozprzęga i burzy cały porządek społeczny.
Człowiek, który wypełnia swe obowiązki, czuje się zawsze wolnym na sumieniu, spokojnym i swobodnym, gdy przeciwnie człowiek, który zadłuża się w swych obowiązkach, czuje się niemi skrępowanym, doznaje wyrzutów sumienia i jest zawsze sam z siebie niezadowolonym. Człowiek sumienny, rozumny pyta się wprzód, jakie są jego obowiązki, a dopiero potém dowiaduje się, jakie przysługują mu prawa; jeżeli widzi, że nie podoła pierwszym, nie przyjmuje ich ciężaru i zrzeka się zarazem dobrodziejstwa drugich. Gdy odwrotnie człowiek ograniczony, niesumienny, nie oblicza się z swemi siłami, przyjmuje każdy obowiązek bez względu na to, czy wykonanie odpowie położonemu zaufaniu; jemu chodzi głównie o pozyskanie przyłączonego doń prawa; uspakaja on tém swe sumienie, że, kiedy mu obowiązek powierzono, to zapewne go także za zdolnego uznano, a nie rozumie tego, że każdy sam siebie najlepiéj znać powinien. W społeczeństwie, w którém pojęcie ważności obowiązków jest powszechném, pociągają do odpowiedzialności za uchybienia i szkody, jakie sprowadza złe wykonanie obowiązków, gdy w społeczeństwie, w którém samowola góruje, a pojęcie obowiązku w kołysce uśpione, gdzie ten i ów zaledwie z łaski raczy pracować i mniema, że już tém samém wielce społeczeństwo uszczęśliwia, że mu imię swe daje, tam błędy wykonania obowiązku, chociażby klęski na kraj sprowadziły, bywają pomijane, przebaczane i nowém zaufaniem zacierane, tam chęć dobra wystarcza za czyn. Skąd ta pobłażliwość dla dobra powszechnego szkodliwa? Źródło jéj leży w egoizmie powszechnym, w chęci pozyskania praw, bez myśli wypełniania przyłączonych do nich obowiązków, i w ukrytém, samolubném przekonaniu, że tosamo, co spotyka dzisiaj onego, co lekceważy obowiązek, jutro może spotkać tego, co w obronie obowiązku stawa. Społeczeństwo, mające tak przewrotne pojęcie o obowiązku, ma złą organizacyą wewnętrzną, która musi przyspieszyć jego upadek.
Zamiłowanie obowiązku wpaja się w dzieci przez wychowanie łagodnemi, o ile można, środkami, a gdyby te miały pozostać bez wpływu, surowsze przedsiębrać należy. Obowiązkowość rozbudza się w dzieciach, pomimo ich wiedzy i woli, wyznaczeniem im drobnych, stosownych do wieku zatrudnień o pewnych godzinach, aby dziecko, gdy oznaczona pora się zbliża, wiedziało, co wypełniać mu należy, a tym sposobem przyzwyczajało się do porządku i do obowiązku. Potrzeby dziecka mają być ograniczone; powinno się ono, ile możności, bez wszelkiéj obchodzić usługi, aby wyobrażenie o należnych mu prawach w ciasnych zamknięte było ramach, a obowiązku nie miało granic. Przeciwnikiem obowiązku jest upór, trudna zawsze do wyplenienia wada, którą przecież wszelkiemi sposobami trzeba się starać wykorzenić przez wzgląd na tę ważną okoliczność, że dziecko, dla którego uporu nie może się podnieść uczucie obowiązku, nie będzie chciało uczyć się w szkołach, a jeżeli mimo swéj opieszałości przy wrodzonych zdolnościach skorzysta z nauk, to nigdy nie będzie z niego człowiek, któryby rodzinie i krajowi przyniósł korzyści i chlubę. W państwach, które w pewien system organizacyą krajową ujęły, pomyślano przedewszystkiém o rzuceniu myśli obowiązku w masy narodu. Starano się dopiąć tego rozmaitemi sposoby, a wszędzie przez przymus. Najłagodniéj objawia się ten przymus tam, gdzie postanowiono zaszczepić myśl obowiązku przez wychowanie publiczne. W tym a zarazem i oświaty celu pozaprowadzano szkółki miejskie i wiejskie i nakazano prawem, ażeby dzieci od pewnego do pewnego wieku bez wyjątku do nich uczęszczały. Za wyłamywanie się z pod tego prawa rodzice pieniężnie lub więzieniem bywają karani. Dziecko wiejskie, przez lat kilka siedząc na ławie szkólnéj, nie wiele po większéj części korzysta z udzielanych nauk, ale przyzwyczaja się już z młodu do posłuszeństwa, do porządku i wypełniania obowiązku, uczy się szanować rząd, poważać prawa, i dowiaduje się, że takowe karzą za niewypełnienie obowiązku. Nie można powiedzieć, aby w dziecku w ten sposób wychowaném rozwijała się myśl obowiązku, bo ono jéj nie rozumie, tylko rodzi się w niém uczucie obowiązku, które go już nigdy nie opuszcza. Z takiego dziecka gdy wyrośnie człowiek, to on więcéj czuje, niż pojmuje, że jego obowiązkiem jest być posłusznym prawu, a prawem u niego jest wszystko to, co przychodzi od rządu, czy prawo człowiek ten to rozumie, czy nie, to mu rzecz obojętna. Gdy w innych krajach, gdzie szkółki nie są zaprowadzone, powołanych do wojska rekrutów siłą brać muszą, wiązać i w kajdanach odstawiać, to tam uczucie obowiązku, gdzie je na ławie szkólnéj wszczepiono, stawszy się jakby wrodzoném, wiedzie człowieka pod miarę wojskową, utrzymuje go przez najlepszą część jego życia w mundurze, a gdy się odezwie głos trąby wojennéj, każe mu opuszczać rodziców, żonę, dzieci, z najłagodniejszego robiąc wściekłą bestyą, rzuca go w nieprzyjaciół szeregi i każe lekceważyć życie, o którego zachowanie błaga Boga z pozostałemi dziećmi osierocona żona. To uczucie obowiązku przeistacza człowieka wcale nierycerskiego animuszu w bohatera, który żołnierzy z rzemiosła bije i zwycięża. Przeciwnie w narodach, których rządy przez zawczesne na korzyść fałszywie pojętego liberalizmu poczynione ustępstwa zwolniły uczucie obowiązku, a tém samém osłabiły spójnią społecznego organizmu sprężyn, tam bogactwo narodu, jego zdolność, indywidualne poświęcenie się, męstwo, nie są w stanie uchronić kraju od klęsk i nieszczęść, których wynikłe z braku myśli i uczucia obowiązku rozprzężenie jest źródłem.
Myśl obowiązku w porządku świata wielkie ma znaczenie, połączone z nią prawa natury utrzymują tę cudowną a niepojętą dla rozumu ludzkiego harmonią światów; obowiązek, jak jest głównym warunkiem wolności i szczęścia każdego człowieka, tak téż jest nerwem cywilizacyi i środkiem długiego życia narodów. Pomni na ów nieszczęsny dla nas fakt dziejowy, że stosunek praw do obowiązków w dominującéj u nas klasie narodu nie miał żadnéj równowagi, że z coraz większém roszczeniem praw do swobód myśl obowiązku jako marę zatruwającą samowoli rozkosz każdy od siebie odpędzał, i że ten brak równowagi między prawami i obowiązkami zwolnił wszelką w organizmie narodu spójnią, rozbił na jednostki jego wolę i spowodował zgubne dla kraju wypadki; pomni daléj i na ten zasmucający objaw, że i dzisiaj jest obowiązek dla nas myślą wstręt obudzającą, że praca w ogóle dla braku obowiązku żółwim postępuje krokiem; pomni wreszcie na tę prawdę, że ścisłe wypełnianie obowiązków przez ogół cały jest kardynalnym bytu społeczeństw warunkiem, wychowujmy dzieci nasze w zamiłowaniu obowiązków, a przysposobimy krajowi zgodnéj woli obywateli i zmażemy choć cząstkę grzechów z długiego naszego karbu.
Zamiłowanie prawdy. Prawda została objawiona ludziom przez samego Boga. Najwyższą prawdą jest prawda religijna, z niéj wszystkie inne prawdy w świecie duchowym życie swe biorą. Filarem prawdy jest Kościół, a sumienie czyste i bogobojne jest świątynią prawdy. Obowiązkiem człowieka jest miłować prawdę, wierzyć w nią i dążyć do niéj, a unikać przemądrzałych, sofistycznych doktryn, przeciw niéj wymierzonych, które niegodnemi swemi przypuszczeniami uderzają w prawdę, aby ją osłabić i poniżyć. Zuchwalstwo to już samo w sobie odnosi karę, albowiem niedowiarstwo i powątpiewanie wycieńcza i osłabia duszę, gdy wiara daje jéj siłę i energią. Aby tę wiarę wzmocnić, należy wyrzec się kłamstwa i dążyć do téj doskonałości, przez którą tylko można stać się wiernym wyrazem prawdy we wszystkich słowach i we wszystkich czynach; wtenczas dopiero jest człowiek wolnym od wszelkich wyrzutów, albowiem sumienie jego znajduje tylko spokojność w prawdzie. Ale i to sumienie nie zawsze jest czyste, bywa i ono niekiedy plamione przez zepsucie i fałszywe pojęcie prawdy, a gdy ono w społeczeństwie się rozszerzy, wtenczas nieufność jest powszechną a różność opinii politycznych, społecznych, religijnych a nawet i literackich pobudza do robienia sobie nawzajem — w imię prawdy — niegodnych, ubliżających obu stronom zarzutów. Wtenczas przemaga przekonanie, że każdy środek do poniżenia przeciwnika jest godziwy i że wolno — w imię prawdy — razić go zaprawionemi jadem strzałami. Ta nieufność, to rozdraźnienie dochodzi niekiedy do tego stopnia, że, chociaż przeciwnik odzywa się głosem pojednawczym, to — w imię prawdy — słowom jego wierzyć nie chcą i posądzają, że zostały wyrzeczone w złéj myśli. Są to obmierzłe plamy, które, lubo niekiedy głęboko wsiąkają w przekonanie czy to kast, czy téż ogółu i zarażają, muszą atoli ustąpić i zniknąć przed promieniami jasno bijącéj rzeczywistéj prawdy.
Prawda jest siłą, na któréj rozsądek ludzki się wspiera i z któréj czerpie najczystsze światło, kłamstwo zaś jest słabością, podtrzymywaną przez przewrotność i cały zastęp błędów. Prawda prowadzi człowieka drogami prostemi, daje mu siłę do pokonania wszelkich przeciwności, gdy kłamstwo wodzi go manowcami krętemi i coraz więcéj od drogi prostéj oddala. Zdarza się, że i na téj drodze dochodzi człowiek do siły, lecz tylko do siły materyalnéj i to zawsze z uszczerbkiem siły moralnéj. Siła ta jednak, jako pozbawiona moralności ducha, do pewnego tylko wzrasta punktu, z którego ostatecznie logika następstwa wypadków zwala ją i druzgoce.
Zamiłowanie prawdy jest ozdobą, która upiększa tylko czyste i poczciwe serca; kto tą poszczycić się może, ten posiada klejnot, któremu żadne inne zewnętrzne klejnoty i dostojeństwa wyrównać nie zdolne, ten każdemu śmiało w oczy patrzy, ten nie obawia się żadnego zarzutu, bo ma to przekonanie, że nie popełnił niczego takiego, coby z prawdą nie było w zgodzie.
Prawdę należy wyjaśnić dziecku jako myśl świętą i dla rozwinięcia w niém téjże, jak i dla utwierdzenia należy je pouczać i ustawicznie mu przypominać, aby opowiadało zawsze wiernie swoje postępki i nie taiło się z swemi myślami. Dziecko w pierwszych latach swego życia nie mówi prawdy, ani téż nie kłamie, bo pojęcia jego jeszcze są uśpione; mówi, co mu do ust przychodzi, dla tego jedynie, aby naśladować głos starszych i aby dogodzić swéj szczebiotliwości. A gdy objawia swe zdanie, gdy umysł jego budzić się zaczyna, wtenczas mówi prawdę, bo prawda jest człowiekowi wrodzoną, a dopiero przez wychowanie rzuca się nasienie kłamstwa.
Wskazówki, jak należy prowadzić dzieci, aby nauczyły się szanować prawdę, określam w tych kilku wyrazach:
1.  Należy do dziecka zawsze prawdę mówić, nietylko w rzeczach większéj wagi, ale nawet i w żartach. 2.  Nie przyrzekajmy nigdy więcéj dzieciom, aniżeli dotrzymać możemy, zawiedzione bowiem tracą uszanowanie dla rodziców i wiarę w prawdę.  3.  Wystrzegajmy się, abyśmy o naszych przyjaciołach, znajomych w obec dzieci lekceważąco lub wzgardliwie nie wyrażali się, albowiem tak obłudne postępowanie zaszczepia w dzieciach nieszczerość.  4. Jeżeli dziecko popełniło co złego, nie należy z góry surowo do niego przemawiać, ani téż żądać nagle odpowiedzi, — pospieszna odpowiedź bez namysłu i do tego w przelęknieniu może się łatwo rozminąć z prawdą.  5. Nie zakazujmy dziecku zbyt wielu rzeczy; wiele zakazów sprowadza wiele przekroczeń powodujących karę, za karą idzie bojaźń, a ta, jako słaba, unika prawdy i ucieka się do kłamstwa.  6. Każde przewinienie, chociażby największe, należy łagodniéj karać, niż najdrobniejsze kłamstwo, bo to coraz daléj odwodzi od prawdy.  7. Poszanowanie prawdy i jéj uznanie zaszczepimy w młodocianym umyśle, jeżeli chronić go będziemy od rozmaitego rodzaju błędów, bo każdy grzech osłabia w umyśle zdolność zjednoczenia się z prawdą; jeżeli nadamy umysłowi wyższy moralny kierunek, a usuniemy ponętne zmysłowości ułudy, które, gdy nad rozumem wezmą przewagę, gnieżdżą w sobie najzgubniejsze przywary i wady.
Z wszystkich prawd moralnego i fizycznego świata tylko prawda religijna jest niezależną od warunków czasu, miejsca i innych okoliczności w tém wszystkiém, co jéj jądro stanowi. Inne zaś prawdy, jakkolwiek są głębokie, podlegają jednakże pewnym warunkom, których pojęcie do prawdy religijnéj zawsze odnosić się musi. W czasach, jak teraźniejsze, w rozmaite prawdy płodnych, gdzie to, co u jednych potępiają jako zbrodnię, każą wielbić u drugich jako cnotę, a to, co wczoraj kryło się jako kłamstwo, występuje dzisiaj jako prawda, — w czasach tak sprzecznéj zmienności przekonań trzeba ostrożnie rozbierać prawdy nowe, a każdą, która sprzeciwia się prawdzie religijnéj, pomimo pozorów, jakie za nią przemawiają, bez względu na wabiące nas jéj przymioty odrzucić należy, prawda bowiem, nie nosząca na sobie tego świętego pokrewieństwa cechy, jako płód niereligijnego pochodzenia, nie daje żadnéj rękojmi.
Wyznawanie prawdy religijnéj i wierne trzymanie się podań narodowych utwierdza człowieka w warunkach bytu narodowego i społecznego, a poślubianie mniemanych prawd, świeżo przez tego lub owego mędrca kreowanych, osłabia człowieka w tych warunkach a rodzi i krzewi egoizm, który nie jest czém inném, jak siłą ujemną oderwanéj od społeczeństwa dla osobistych względów jednostki.
Zastanawiając się nad własnościami prawdy z religijnego punktu, musimy przyznać, że wszystkie społeczeństwa jednę tylko mogą mieć prawdę, pod któréj wpływem łączą się z sobą duchowo w jedno ogólne społeczeństwo; a zapatrując się z narodowego punktu, to każdy naród musi mieć swą prawdę narodową własną, która rozbudza w nim miłość ojczyzny, ducha obywatelskiego i pracy. Prawda jednego narodu, chociażby nie była tak dalece przeciwną pierwiastkom drugiego narodu, iżby go mogła nadwątlić, to jednakże, jako prawda względna, może wstrząsnąć całém jego wnętrzem w takim razie, jeżeli niewłaściwie zostanie do jego żywiołów zastosowaną, — a to już nie mało jest szkodliwém. Odmienność rozmaitych cech narodowych wskazuje, że ich żywioły co do swéj natury są różne, i że pewne prawdy, dla tych żywiołów zastosowane, dają im i utrzymują odrębne życie narodowe, z czego wynika, że każda prawda żywotna, jakąby ona była, narodową, czy społeczną, nie może być powszechną, ale musi być szczegółową, właściwą żywiołom każdego z osobna narodu, a jako taka tylko może myśl swą wyrażać i urzeczywistniać. Sprawdziła już wielokrotnie praktyka, że, pomimo wszelkich zabiegów i starań, przesadzone razem z prawdami instytucye z jednego narodu do drugiego, rzadko kiedy choć w połowie oczekiwaniom odpowiedziały.
Rozpadający się z dniem każdym i lózujący porządek ustroju naszego narodowego przepuszcza coraz szerszemi szczerby wiele obcych teoryi, które, do rzędu prawd wyniesione, chwytane u nas bywają z chciwością bez względu na to, że prawdy, które są związane z tradycyą dziejową narodów, dają im życie i odrębną fizyognomią, i że, o ile obciąży się jeden naród prawdami drugiego, o tyle trudniéj będzie mu utrzymać życie i wyraz własny. Wiadomą jest rzeczą, iż pomiędzy prawdami narodowemi i społecznemi są takie, które niewzruszone stać powinny, bo, usunięte lub przekształcone, śmierci narodu staną się przyczyną, albo, co najmniéj, głęboko wzruszą warunki jego żywotne. Prawdy te przebijają się szczególniéj w prawach zasadniczych narodów, prawach nieokreślonych ręką ludzką, ale nadanych od Boga a przekazanych narodowemi podaniami najdalszym pokoleniom. Te narodowe podania są to skarby przeszłości; nie znać ich, nie rozumieć ich, nie czerpać z nich nauki jest nienaturalną rzeczą i nielogiczną. Nazywać się Polakiem, a nie znać swéj przeszłości dziejowéj jest tosamo, co mienić się chrześcianinem, a nie mieć wyobrażenia o nauce Chrystusa. Ale w kraju pod względem pojęć tak nieszczęśliwym, gdzie wyobrażenia swojskie bez walki ustępują obcym, a prawdy narodowe tak grubemi przywalone cudzoziemczyzny zaspami, że już i filozof narodowy w zbiorniku swéj rozgałęzionéj wiedzy pomiędzy stosami prawd obcych nie może odszukać téj życiodawczéj narodowéj prawdy: że język ojczysty jest każdemu najbliższy i że, jak każde stworzenie Boskie odzywa się przyrodzonym głosem, tak i człowiekowi-dziecku powinna być podana sposobność uczenia się najprzód ojczystego języka, — w tak pomieszanych pojęć kraju, gdzie ustępstwo i gościnność dla obcych podniesione do cnoty, otwarły cudzoziemczyznie na oścież nietylko ziemię, ale nawet serce, sumienie, rozum, — tam można przypuszczać, iż twierdzenia, że linia krzywa jest najprostszą, nie wahanoby się uznać za prawdę, gdyby ta u obcych uzyskała sankcyą. A przypuszczenie to nabiera tém większego prawdopodobieństwa, gdy się tegoczesnym wyobrażeniem o narodowości, o pojęciu obowiązków względem ojczyzny bliżéj przypatrzymy i gdy przed sobą taić przestaniemy, że dzisiaj można gardzić instytucyami własnéj ojczyzny, — wysełać dzieci dla ich przekształcenia do zakładów zagranicznych, można urągać przeszłości ojczyzny, — natrząsać się z jéj podań, — wyszydzać wytrwałą wiarę w jéj przyszłość, nienawidzić język ojczysty i czuć wstręt do jego literatury, — lekceważyć i odpychać wszystko, co swojskie, a wielbić i wspierać wszystko, co obce, — nie brać udziału w żadnéj społecznéj i narodowéj pracy, a pomimo to mienić się przecież patryotą i za takiego uchodzić. Tak przewrotne wyobrażenia, które są owocem obałamucenia umysłów i wystudzenia serc, wyrabiają sobie nowe teorye dla odarcia z czci wszystkiego, co dotąd naród szanował i jako święte wielbił. Być może, że z upadającą coraz więcéj myślą prawdy, obowiązku, miłości ojczyzny wezmą nad cnotami górę samowola i egoistyczne prądy, które wyrzucą z siebie jakiego namaszczeńca, a ten dopiero objawi prawdy nowe: że w dzisiejszych stosunkach i okolicznościach egoizm jest na czasie i jest cnotą, a indyferentyzm zachowawczym ludzi przymiotem, — że indywidualizm, rozsadzając ludzkość na jednostki, otacza ją materyalném szczęściem i jest filarem społeczeństw, gdy wszelka zbiorowość ma na dnie spiski, rewolucye, prowadzi do wstrząśnień i upadku, — że poświęcenie i ofiarność są błędami psującemi ludzkość i odbierającemi wszelki popęd do pracy, a miłość ojczyzny to upiór niesyty krwi, który pochłania pracę całych pokoleń.
W czasach, w których duch ciemności ostatnich sił dobywa, aby zmylić ludzkości drogi i wykrztusza z siebie kłamstwa, któremi świat zarzuca, aby przygnieść prawdę, w takich czasach wszelkie obłąkanie umysłów jest możliwém. Wichrzyło ono nieraz już światem, ale panowanie jego nie było trwałém, wpływy bowiem przewrotności są przemijające, a kruszy je potęga prawdy. Wpływy przewrotności są to wyziewy nieprawości i grzechów naszych, które zawisają chmurą nad naszemi głowami, zakrywają światło prawdy, a w ciemnościach płodzą egoizm, którego zwierzęce instynkty niesą śmierć moralności i oświacie. Przeciążone złemi wyziewy chmury opuszczają się, wyrzucają z czarnych kłębów straszliwe gromy, ......... spadają nawałnicą na padół ziemski, przerywają tamy narodów, rzucają je w mordercze zapasy, zalewają potokami krwi, jedne z nich na barkach roznamiętnionych furyi wynoszą do góry, drugie spychają w głębiny morza klęsk i ciskają na pastwę potworom niezgody i zawiści.................... wiekowe pomniki potęgi i oświaty skruszone, sterczą swemi łomy pośród stosów nagich kości, wszędzie zniszczenie i wszystko zgruchotane, co tylko było dziełem ludzkiém, — sama tylko przyroda opiera się wzburzonym żywiołom i sama téż tylko w całym swéj wielkości majestacie występuje z poza pomroki opadających ciemności............ roztacza się jasność.... a wtenczas prawda, to słońce sprawiedliwości, które nigdy nie zachodzi, przenika swemi promieniami rozumy, tudzież sumienia ludzkie i oświeca je: że na świecie nic być nie może trwałém, co tylko odbiega od prawd przedwiecznych, że sama siła materyalna bez podstaw moralnych jest kolosem wystawionym na lodzie, któremu brak ciepła, a który, lubo swym ogromem czas pewien imponuje, wszelako, gdy weń pierwszy blask wiosennego słońca uderzy, topnieje, niknie i rozpływa się bez śladu w téj materyi, z któréj powstał. Prawdę tę złamana nieszczęściami i upokorzona ludzkość czas jakiż uznaje i wielbi, ale niedługo, niestety! w dalekich pokoleniach, idzie ona w zapomnienie, błędy dawne podnoszą głowę, materya zmysłowemi swemi ułudy nowych jedna sobie czcicieli, — i tak daléj i tak daléj...............
Widzimy otóż, że prawdy religijna i narodowa są głównemi czynnikami życia moralnego i narodowego, że niespożyte posady mają te tylko narody i społeczeństwa, które na nich się opierają, a te, które, chociaż nie wyrzekają się prawdy, wszelako szczerze jéj nie wyznawają i tylko pozór jéj noszą, — stoją wprawdzie, błyszczą i mamią sztucznemi świecidłami, ale tylko do czasu, aż nagle runie razem krucha i bez podstaw cała ich budowa.
Naszym narodem rozmaite kierowały prądy, był on prawdziwym czcicielem prawdy i wtenczas stał téż na wyżynie wielkości i potęgi, ale ułomności ludzkie, fałszywe drogi, na jakie go wprowadzili ci, którzy kierunek wychowania ujęli, oddalały go zwolna od prawdy, aż ostatecznie stracił ją z ócz i wpadł w ciemności, wśród których po dziś dzień się błąka. Jest to rzeczywisty wypadek dziejowy, którego wyprzeć się trudno, którego winę jednak radzibyśmy przypisali przyczynom zewnętrznym, a do któréj ostatecznie przyznać się nam trzeba, bo inaczéj nie zejdziemy z drogi błędów i nie zbliżymy się do żadnéj prawdy nowéj, ani téż nie będziemy zdolni do wykonania żadnego przedsięwzięcia, raz dla tego, że pierwszym warunkiem poznania jakiéjbądź prawdy nowéj jest poznanie prawdy Boskiéj, dla obrony któréj trzeba nietylko cierpieć, ale i działać, potém i dla tego, że tylko prawda jest siłą twórczą, a przewrotność i kłamstwo zawsze są ujemne: — jest to axioma nie potrzebujące dowodzenia, na które zdrowy rozsądek bezspornie się zgodzi.
Jak jedna jest droga do nieba, droga cnoty czyli uległości prawom Boskim, tak jedna jest prawda, która wiedzie do wszelkiéj innéj prawdy, która uczy postępować drogą cnoty i tę przekładać nad ziemskie dobra. Tę prawdę umiłujmy, dla niéj wypowiedzmy walkę przewrotności i kłamstwu, w niéj wychowujmy dzieci nasze i przekazujmy ją w najdalsze pokolenia, a wyjednamy sobie przymierze Najpotężniejszego Mocarza, który nam użyczy odrobinę swéj wszechmocnéj siły do skruszenia oków naszéj ojczyzny, albowiem, kto chodzi drogą prawdy, ku temu zwraca swe oblicze g.
Cześć. Tworzy ją prawdziwa miłość prawdy, pojęcie obowiązków względem rodziny i ojczyzny, tudzież moralność i praca. Cześć stanowi rzeczywistą wewnętrzną wartość człowieka i jest prawdziwym skarbem, którego żadna siła ludzka wydrzeć nie zdoła, — ona jest cicha, a towarzyszy jéj błogosławieństwo. Cześć objawia się także na zewnątrz jako uznanie cnót przez drugich, ale objaw ten o tyle tylko może być miłym, o ile wewnętrzne przekonanie stwierdza rzeczywiste zasługi, bywa bowiem niekiedy, że w miejsce zasłużonego szczęśliwy odbiera czci oznaki.
Cześć jest skutkiem woli i jako taka nie jest zawisłą od wpływów świata, oświeca ją prawda, a cnoty żywią jéj siłę. Dopiero z upadkiem moralności upadają także pojęcia rzeczywistéj czci a wyrabiają się fałszywe. I tak wyrządzania krzywdy na mieniu lub imieniu nie uważają niektórzy za ubliżanie czci, ale za to mniéj wystawny sposób życia uchybia godności imienia, niewypełnianie obowiązków prywatnych lub społecznych nie zmniejsza czci osobistéj, ale zarzuty z tego powodu uczynione obrażają honor. Kiedy prawdziwa cześć jest skromną i nie sięga po laury, bo płynie z sumiennéj pracy, z wypełniania obowiązków, z ćwiczenia się w cnotach, to cześć zewnętrzna, chciwa sławy, wyrzeka się prawdy, poświęca spokojność sumienia dla czczego rozgłosu, który nie zawsze czyste po sobie zostawia echo. Poszanowania godna zaiste jest cześć i wielka jest sława ludzi, który przez rozumne i ludzkie instytucye podnieśli naród moralnie, rozszerzyli pole pracy i założyli podwaliny szczęścia, — ale laury, zdobiące skronie zdobywców, które im kładą na głowę ci, co dla podniesienia osobistego znaczenia i chwały służą od czasu do czasu za narzędzie brutalnéj sile; laury, które wynoszą pod niebo wśród dzikich okrzyków wyziewami krwi odurzone ludy; laury, które wyrosły na ziemi jęczącéj pod żelazem zwycięzcy, drgającéj pod srogiém barbarzyństwem, zalanéj krwią, łzami a opromienionéj pożogą, z któréj to ziemi jeden tylko wydobywa się i ku niebu wznosi głos, — głos pomsty! — takie laury przejmują grozą, cofają ludzkość w wieki Attylów, Dżingis-kanów; nie noszą one w sobie prawdziwéj czci, która hołduje serca i umysły świata, lecz są wróżbą wielkich dla ludzkości nieszczęść. Pragnienie czci zewnętrznéj pali piersi — z małemi wyjątkami — nieomal wszystkich mocarzy i wodzów. Przypatrzmy się marszałkom Francyi za Napoleona I, których on wyniósł i na których się wzajemnie wspierał, a z których wielu dopomagało mu do zbierania laurów tylko tak długo, dopóki sami nie zajaśnieli sławą, dopóki imion swych nie otoczyli tytułami, a bytu nie zapewnili dotacyami. W ludziach tych, krom szerokiego wyobrażenia o czci zewnętrznéj, która dodawała im odwagi do sięgania po nią wśród gradu kul, nie było czci wewnętrznéj, albowiem nie poczuwali się oni aż do końca do obowiązku bronienia czci własnéj ojczyzny, które to uczucie jest jednym z głównych warunków czci wewnętrznéj. Przewrotne o czci wyobrażenia jak wszędzie, tak i u nas mają swych zwolenników, którzy nie widzą i nie pojmują różnicy między czcią wewnętrzną a zewnętrzną i częstokroć stawiają wyżéj drugą, niż pierwszą, którzy dla pozyskania tytułu lub jakiéj dekoracyi nie przebierają w środkach, choćby one cześć wewnętrzną zabijać i do odstępstwa narodowego prowadzić, a czyste imię plamić miały. Tak przewrotne wyobrażenia, które są skutkiem oddalenia się od prawdy, prowadzą do zupełnego upadku moralnego. Są to wszelako tylko wyjątki, które stoją w nader małym stosunku do czci ogólnéj narodowéj, które są wszędzie i które w sercu chrześciańskiém litość obudzają. Zaród czci wewnętrznéj w narodzie naszym nie jest wynikiem głębokich studyów moralnych, ale jest weń wszczepiony przez samego Boga. W przebiegu rozmaitych kolei dziejowych był czas, że cześć wewnętrzną narodową zaczął egoizm tłumić i plamić, ale szybko ocknął się naród, rzucił się, nie mogąc znieść hańby, z rozpaczą w świat szeroki, przebiegał pola bitew i ciężko pokutował tak długo, dopóki krwią własną nie zmył plam i nie przywrócił dawnego blasku czci narodowéj. Złość nieprzyjaciół i przeciwników naszych wysilała się i wysila dotąd, aby tę cześć w narodzie złamać, ofiarowała mu za cześć wewnętrzną narodową cześć zewnętrzną, materyalną, obcą, bogatą w złoto i imponującą dostojeństwy, ale naród nie dał się skusić syczeniu zdradzieckiego węża, nie dał sobie wydrzeć czci ni podstępem, ni siłą, cierpiał i cierpi dotąd katusze, prześladowaniu stawia mężnie czoło, a rozrzucone po kraju mogiły i bielejące w minach Sybiru kości będą tymi wiekopomnymi świadkami, którzy najdalszym pokoleniom powiedzą, jak gorąco naród cześć swą miłował. I dzisiaj naród, czyniąc zadość prawu, jakie nad nim rozciągnięto, idzie na wojnę, często na śmierć oczywistą, nie cofnie się przed kulą i, choć za sprawę obcą, walczy jak lew. Skądże ta bitność, to męstwo w ludzie z natury łagodnym, spokojnym? przecież nie dla krwi chciwości lub grabieży dzikiéj! Nie, lecz z obawy o ten skarb, jaki w piersiach swych nosi, o cześć wewnętrzną, aby nie ucierpiała przez zarzut tchórzostwa lub zdrady, życie swe zań niesie w ofierze i przekłada śmierć z czcią nad ogołocone z niéj życie. Jest to wrodzona nam cnota, za którą gorętszą powinniśmy być ku Bogu przejęci miłością i wdzięcznością, niż gdyby nam był dał byt polityczny niezależny, a bez cnoty zamiłowania prawdy, — którybyśmy grabieżą i uciskami innych narodów sami odarli z czci a podpierali tylko barbarzyńską siłą. Nawiedza nas Bóg ciężkiemi próbami, uciskiem zewnętrznym, prześladowaniem praw narodowych, rozmaitemi chorobami wewnętrznemi..... jesteśmy biedni i nieszczęśliwi, ale czci narodowéj nieskażonéj, co nam przyznać muszą i nieprzyjaciele nasi.
Uwielbiajmy, przekazujmy następnym pokoleniom to zamiłowanie czci, rozbudzając je już w dzieciach naszych. Przez rozumne i zręczne urządzanie spółzawodnictwa skłania się dzieci do nauki, tudzież chwalebnego postępowania, i to jest jedyny sposób, jakim się w nie całkiém uśpionéj głowie umysł obudza. Kary cielesne wyłączyć należy, raz, że przytłumiają poczucie czci wewnętrznéj, a potém, iż tam, gdzie słowo nie skutkuje, i kij nic nie wypuka. Jak pochwały w obec obcych psują dziecko i wprawiają je w zarozumiałość, tak fukanie, wyrzucanie mu jego lenistwa lub głupoty zabija w niém wiarę w siebie i rodzi bezwstyd lub osłupienie umysłu; szczególnie w dzieciach tkliwego usposobienia może takie postępowanie jak najgorsze sprowadzić skutki. Dzieci, które się obawiają, aby nie były wyśmiane, mają już wrodzone poczucie czci i prowadzić je nie jest trudno; poczucie to nie ma tu wprawdzie jeszcze rzeczywistego nerwu, ale ten z wiekiem i rozwijaniem umysłu stopniowo się wykształci, a tymczasowo należy brać te, które się wybijają i jako czynniki zużytkować. Z dziećmi obdarzonemi tak delikatném poczuciem należy łagodnie postępować i nie karać ich szyderstwem, które z początku umysł dziecka jątrzy i serce zakrwawia, a czasem poczucie czci tępi. Stopniowo z postępem pojęć mają być dziecku przy każdéj sposobności jasno wykładane przyczyny, dla jakich ono ma być w obowiązkach swych pilném, cnotliwém, i zarazem przedstawione, — a, o ile można, przykładami poparte, — jakie są skutki wypełniania obowiązków a jakie zaniedbania tychże, jakie ma skutki postępowanie cnotliwe a jakie występne. Zamierzając obudzić w dzieciach uczucie czci, należy się wystrzegać obdarzania ich w nagrodę dobrego sprawowania się i pilności ozdobami, odznaczającemi je zewnętrznie, przez co budzi się w duszy dziecka uczucie pogardy dla rówienników i pociąg ku czci zewnętrznéj. Dzieci wprowadzone na tak złą drogę trudno z niéj późniéj sprowadzić, rodzi się w nich próżność, którą opanowane wyrostki czynią wszystko jedynie dla oka ludzkiego, a ceniąc wyżéj pozór cnoty nad jéj istotę, powodują się raczéj pobudkami zewnętrznemi, aniżeli wewnętrzném przekonaniem, przez co oddalają się coraz więcéj od rzeczywistego pojęcia czci wewnętrznéj, któréj obudzenie i wykształcenie jest jedném z głównych zadań wychowania.
Cześć utrzymuje na drodze obowiązku i zasad, nie daje z niéj zboczyć i przypomina zawsze tę prawdę: że człowiek, który głosi się wyznawcą jakiéj zasady a nie chce się dla niéj poświęcić, nie ma czci w duszy. Przez cześć rozumie naród nasz uosobienie wszystkich cnót i dobrych przymiotów człowieka i twierdzi, że ten, kto nie ma czci, nie jest zdolen wierzyć w Boga, nie jest zdolen do żadnego dobrego czynu, a przekonanie to tak się na całéj przestrzeni kraju rozszerzyło i ustaliło, że wszędzie u nas człowieka bez religijnych i narodowych zasad nazywają człowiekiem bez czci i wiary. Tak wybitnie moralnego znaczenie przekonanie jasnym jest dowodem, że pomimo wielu błędów, które osłabiają nasz organizm, pierwiastek wiary i czci głęboko tkwi jeszcze w sumieniu narodu, pielęgnujmy go, kształćmy go, a oparta na nim miłość ojczyzny nie będzie samym objawem zewnętrznym, upstrzonym czczemi słowy, lecz będzie głębokiém uczuciem i przeświadczeniem wewnętrzném, zdolném przetrwać i zwalczyć wszelkie przeciwności.
Wytrwałość jest to trwanie w jakiémbądź przedsięwzięciu, bez któréj to władzy moralnéj żaden czyn nie może być wykonanym, ani téż w zdążaniu ku doskonałości nie może być postępu. Nie ulegająca zmianie wytrwałość charakteryzuje moc duszy i obudza głęboki szacunek. Jak kropla wody, spadając po kropli, z czasem kamienie wydrąża, tak wytrwałość z niedostrzeżonych przez niedość bystre oko drobnostek olbrzymie tworzy rzeczy, jest to siła ciągle trwająca umiarkowanie naprężona, zwolna naprzód postępująca, która niszczy wszystko, co jéj w drodze stawa. Nam Polakom odmówiła natura wytrwałości, dla naszego ruchliwego temperamentu jest ona monotonną, nie daje nam dosyć wrażeń i jest nudną, jak prawda matematyczna. U nas, jeżeli się nad jaką rzeczą zwolna w cichości i systematycznie pracuje, to się zowie, że się zgoła nic nie robi, przy każdéj pracy nieodzowny jest ruch wielki, rozgłos szeroki i rezultaty, o ile można, jak najrychlejsze, bo wyczekiwanie nas niecierpliwi, a w takim razie porzucamy niedokończoną pracę, a rozpoczynamy nową, i tak jednę po drugiéj. O ile my upośledzeni jesteśmy pod względem wytrwałości, o tyle Niemcy hojnie są nią obdarzeni, oni zwolna, niedostrzeżenie posuwają się naprzód, a my w wirze życia i rzucania się na wsze strony ani wiemy i czujemy, jak im coraz głębiéj w kraj ustępujemy, jak coraz więcéj ziemi z posiadania naszego wychodzi. Jeżeli naprzeciw wytrwałości niemieckiéj nie postawimy nietylko równie silnéj, ale nad nią silniejszéj jeszcze wytrwałości polskiéj, w takim razie Niemcy zabierą nasze ziemie, a my, jak Żydzi, rozproszymy się po świecie. Jest to nieuniknione następstwo, które, jak groźne widmo, ukazuje nam się w dali. Ulęknąć go się i ustąpić byłoby niedołęztwem, cześć narodowa nakazuje nam zebrać całą wytrwałości siłę i wstępnym krokiem iść naprzód. Piotr W., kiedy go Karól XII na głowę pobił pod Półtawą i zniósł całą jego armią, nie rozpaczał, a ufny jeszcze w swe siły, te wyrzekł słowa: „Pobili nas Szwedzi, ale nas nauczyli wojowania sztuki, a teraz na nas koléj, i my ich pobijemy.” Słowa te nie były czczą przechwałką i Piotr W. wyszedł z owéj wojny zwycięzko. A my nie mieliżbyśmy korzystać z porażek, jakie ponieśliśmy na polu wytrwałości, i przejąć system przeciwników naszych? Tylko równą bronią walczyć możemy. Przypatrzmy się, jak oni tę siłę wytrwałości w sobie wyrabiają i doskonalą. Jakkolwiek flegmatyczny ich temperament z natury swéj już więcéj sprzyja wytrwałości, niż nasz gorący, to jednakże oni wychowaniem już utwierdzają ją w dzieciach. Zabawki dziecinne nie małą tu odgrywają rolę. Kiedy u nas do zabawek żadne nie przywięzuje się znaczenie i rodzice, zarzucając dzieci rozmaitemi zabawkami, rozbudzają w ich wyobraźni chciwość coraz to nowych wrażeń, a przerzucaniem myśli z jednego przedmiotu na drugi nie dozwalają mu przy żadnym stale się zatrzymać i rzucają ziarno niestałości, niewytrwałości, to u Niemców dają dziecku do zabawki szpadelek, taczki, rozmaite do budowania domków przybory, do których myśl dziecka przylega i zaczyna zwolna przechylać jego skłonność na stronę czy to porządku, czy téż wytrwałości. Dla tém wyraźniejszego poglądu na niemieckie wychowanie przytoczę kilka zdań niemieckich pedagogów.
„Ojciec powinien codziennie do Boga zanosić modlitwę: Panie! naucz mnie, jak mam Ciebie godnie przy dzieciach zastąpić.”  Rückert.
„Dom rodzicielski jest szkołą obyczai i państwa.”  Pestalozzi.
„Ład i porządek domowy jest pierwszym, z którego dziecko wzór w dalsze życie wynosi. Jeżeli korzenie te nie są dobre, to téż i pień chorobliwy wyrośnie a owocu wcale nie będzie.”  Luther.
Zastanawia zdanie, zwłaszcza w czasie teraźniejszéj wojny, które przeszło trzydzieści lat temu wypowiedział Riehl: „Naród taki, jak francuski, który nie jest w stanie porządku i moralności domowéj utrzymać, nie może także i w rządach państwa utrzymać ładu. Im ściślejsze są obyczaje domowe, tém téż ściślejsze są prawa. Wierzchołki porządku państwowego we Francyi uschną, ponieważ obyczaje domowe są podcięte, które same tylko świeżemi sokami korzenie zasilić mogą.”
„Prawdziwą służbą Bożą w domu jest: dzieci dobrze wychowywać.”  Luther.
„Gry i zabawki nie są zabawami dzieci, ale są najpoważniejszemi ich czynnościami, odkrywającemi ich skłonności, mającemi wpływać na ich przyszłość, przez które powinny się przyzwyczajać do pracy i wytrwałości.”  Rosenkranz.
„Od kiedy zabawki dla dzieci stały się rozległą gałęzią przemysłu, otworzyło się dla zbytku rodziców i pożądliwości dzieci obszerne pole, na którém niejedno dziecko na złe drogi wprowadzone zostało. Starsi ludzie mogą nas pouczyć, że proste zabawki, które jako podarki na Wigilią Bożego Narodzenia, będąc dziećmi, dostawali, nierównie więcéj ich uszczęśliwiały, niż kosztowne i wykwintne, któremi dzisiaj dzieci nasze obdarzamy.”  Palmer.
„Nie należy dzieci zabawkami przesycać, najlepsze są te, które same sobie zrobią, albowiem przyuczają się do pracy i wytrwałości.”  Locke.
„Próżnowanie jest początkiem występku. To przysłowie powinno być wypisane nad drzwiami każdego domu. Zajęcie pracą jest pod wielu względami zarodem domowego szczęścia. Przyzwyczajenie do pracy jest podstawą dobrego wychowania.”  Burow.
„Utrzymać dzieci przez zatrudnienie w dobrém usposobieniu i wesołym humorze należy do najważniejszych zadań wychowania.”  Niemeyer.
„Świętym jest i koniecznym wychowawców obowiązkiem, a może najświętszym i najkonieczniejszym przed wszystkiemi, ażeby dopóty, dopóki dziecko samo zatrudnić się nie umie, dostarczyć mu zatrudnienia i zachęcać do czynności, a to dla tego, że w téjże są zawiązki wszelkich dobrych początków. Przy tém jednakże trzeba się wystrzegać, ażeby dziecku nie były poddawane coraz to nowe zatrudnienia, przez co dziecko doznaje częstych wrażeń i wzruszeń, szkodliwie na późniejsze ustalenie charakteru wpływających.”  Wieland.
„Zdaje mi się, iż pierwszy krok do politycznego i społecznego wychowania narodu na tém polega, ażeby płeć żeńska gruntowne odbierała wychowanie, nie tyle co do wiadomości naukowych, ile pod względem religijnym, obyczajowym, rozwinięcia siły panowania nad sobą i wewnętrznego porządku domowego. Młode dziewczęta mają być w przyszłości temi kapłankami, które w domowém pożyciu będą strzedz, przechowywać te cnoty domowe i przekazywać je z pokolenia na pokolenie. Gdy cnotami temi przejmą się mężowie, wtenczas staną się one społecznemi i narodowemi.”  Riehl.
„Obudzajcie nasamprzód obyczajność i pracowitość! Człowiek wewnętrznie rodzi się białym taksamo, jak i murzyn, dopiero przez zepsucie obyczai i lenistwo staje się czarnym.”  Jean Paul.
„Uczenie się ręcznych robót zmierza głównie do tego, ażeby uwagę kobiety na drobne i najdrobniejsze rzeczy zwrócić i zaostrzyć. Dla dziecka umysłowo uposażonego nie może być większéj kary, jak nudna robota igliczkowa. Ale jakże to jest niezbędne, jak zbawienne dla młodego dziewczęcia! Przy robocie igliczkowéj wprawia się ono w cierpliwość i uczy zarazem przy spuszczaniu oczka zwracania uwagi na najdrobniejsze rzeczy, które mu w dalszém życiu na każdym kroku nastręczać się będą, a z których jak w życiu familijném, tak i w państwowém wielkie tworzą się rzeczy. Gdy dziewczę przyzwyczai się do roboty igliczkowéj, to już jest założony w niém fundament cierpliwości i pracowitości kobiecéj. Robota igliczkowa odgrywa ważniejszą, niż niejeden sądzi, rolę w kształceniu charakteru kobiety. Kobieta wykształcona duchowo, która dobrze i chętnie pracuje igliczkami, jest istotą ludzką, mającą przed sobą więcéj, niż jeden kierunek, zajętą w téjsaméj chwili umysłowo i fizycznie, która wie i pojmuje, do czego prowadzi pilność i wytrwałość, i która dzieci swe w cnotach tych wychowywać będzie.”  Julia Burow.
Pracowitość i oszczędność kobiety są filarami każdéj obywatelskiéj zamożności, są tą dobroczynną czarodziejską siłą, która dobry byt, zadowolenie i dobry humor tam szerzy, gdzie zamieszkują. Zapatrując się z tego punktu, nie trudno będzie dowieść, jak wielkiéj wagi są tak nazwane ręczne roboty kobiece. Staranne wyuczenie się tychże powinno być głównym przedmiotem wychowania kobiecego, albowiem od umiejętności lub nieumiejętności zawisł częstokroć byt niejednéj familii.”  Julia Burow.
„Gospodarność i skrzętna zabiegliwość wtajemniczają płeć żeńską nietylko coraz głębiéj w jéj obowiązki i dają jéj rzeczywisty pogląd na rzeczy, ale nadto chronią ją przed tym goniącym za rozrywkami zawrotem, który wszędzie szuka wytchnienia i spokojności a nigdzie ich znaleść nie może.”  Rudolphi.
„Co obyczai dotyczy, to można przyrównać najlepszą głowę z zepsutém sercem do świątyni, postawionéj na jaskini rozbójniczéj. Im więcéj i im dłużéj zachowa młodzieniec obyczaje dziecka, tém jest lepszym, a im więcéj i im prędzéj przyswaja sobie obyczaje mężczyzny, tém jest gorszym.”  Tegner.
„Jest to znany psychologiczny pewnik, że sumienie i umysł dziecka kształcą się według otoczenia, w jakiém dziecko przebywa, i że pojęcia o złém i dobrém są skalą atmosfery moralnéj i intelektualnéj, jaką oddycha; im więcéj w téj atmosferze jest prawdy, pracy, oszczędności, wytrwałości, tém bardziéj się użyznia umysł i serce dziecka.”  Kellner.
Przytoczone zdania pedagogów i innych autorów niemieckich, które, lubo są słabém przedstawieniem dążności Niemców ku rozkrzewianiu cnót domowych i obywatelskich w narodzie przez wychowanie w myśli osięgnięcia na téj drodze zamierzonych celów, to wszelako oczywistym są dowodem, że wytrwałość wszędzie znajduje u nich grunt uprawny, w którym z łatwością kiełkuje, rozrasta się i podnosi. Patrząc na tyle zabiegów w przeciwnym nam obozie około ukształcenia charakteru człowieka, stracić musimy nadzieję, abyśmy, — z natury do wytrwałości nie skłonni, nie pracujący nad jéj wykształceniem, — zdołali bez przygotowania powstrzymać przeciwników, których każdy krok, jak widzimy, obliczony, którzy nietylko wyrobili sobie zasady, ale urzeczywistnili je w czynie i temi ubezwładniają wszystko to, co niżéj ich stoi. Tylko równą bronią z przeciwnikami mierzyć się możemy, tylko przejęci do głębi duszy religijnemi, moralnemi, narodowemi, społecznemi i ekonomicznemi zasadami, zdołamy z téj dotąd nierównéj walki wyjść jeszcze zwycięzko, inaczéj, pomimo naszego zapału, prawości, uczuciowości, dobrych chęci i nadziei, upadniemy i rozproszymy się po świecie, wyparci przez lud, który nie sentymentami, lecz systemami się rządzi.
Ale tym zasadom, z których wytrwałość ma u nas wyrastać, które ją wspierać mają, nietylko sama płeć męzka, ale także i żeńska ma hołdować tak, jak się to praktykuje u Niemców, których najwierniejszymi i najsilniejszymi sprzymierzeńcami są ich żony. I u nas to bywa, ale nie zawsze, — niepowinienbym w tę materyą głębiéj się zapuszczać, wiem, na co się narażam............... ale nie wolno mi cofać się, ni wymijać, pisało się o prawdzie, trzeba prawdę mówić. Nie myślę bynajmniéj brać w obronę zgnuśniałych mężów, którzy żadnéj nie posiadają energii, sami nie pracują, a tém mniéj wiedzą, czém się ich żony zajmują i jak dzieci wychowują; ale jest wielu mężów, którzy w krwawym pracują pocie, a nie wiedzie im się, i którzy z dzieci nie doznają pociechy, dla czego? bo z żon nie mają pomocy ni w gospodarstwie domowém, ni téż w wychowaniu dzieci. A jeżeli się jeszcze do tego przyłączą wielkie wymagania, to w takim razie zobojętnieje na wszystko i osłupieje zawojowany mąż, albo téż w hulaszczém życiu za domem topi gorycz domową. W każdym podobnym przypadku wytrwałość pęka, ręce opadają, majątek się zadłuża i ostatecznie przechodzi w ręce obcéj pary, która, — wierna godłu: „z wolna a wytrwale,” — przy pracy i oszczędności wychowuje systematycznie dzieci, mające zabierać miejsca naszym, niesystematycznie wychowanym. Dla złamanéj w ten sposób wytrwałości przeszło wiele ziemi z wszystkich stanów w ręce obce i pójdzie jeszcze więcéj, jeżeli obie płcie razem i wspólnie pracować nie będą. Rzecz jasna, że tam, gdzie mąż z żoną pracuje, większy być musi dostatek i szczęśliwe pożycie, — bo się uśmiecha zapewnienie losu dzieciom, — aniżeli tam, gdzie mąż sam pracuje wśród zgryzot, które go trapią, gdy patrzy, jak owoce pracy jego marnieją, fortuna topnieje, a dzieci, — krew i kości jego, cała przyszłości nadzieja, — nie mają zapewnionego losu. Ztąd téż Niemcy na polu pracy mają nad nami przewagę, bo żony swém uczestnictwem w wytrwałości ich utrzymują.
Mamy przed sobą dwie ostateczności: wejść na drogę zasad, trzymać się ich ściśle, według nich wychowywać dzieci, wypróbowanemi zasadami swojskiemi odpierać nacisk zasad obcych i przeciwników zdala trzymać od naszych siedzib, ustalać byt rodzin i pracować z wytrwałością dla podniesienia sprawy narodowéj, — lub téż żyć wesoło z dnia na dzień, bez stałych zasad, bez programu, spuszczać się na los, z jednéj strony zatykać uszy na głos ojczyzny a z drugiéj deklamować o podniesieniu ducha narodowego..... gdy tymczasem pług niemiecki, coraz głębiéj w polską worując się ziemię, ostatnią zabierze skibę, zburzy pamiątki narodowe, rozpruje groby nasze, zniszczy i zatrze wszelki ślad Polski!................ Wybierajmy!...................
Odwaga, jest to czynnik działań zaczepnych i odpornych w człowieku, który go nie opuszcza wśród trudów i niebezpieczeństw, który mu dozwala wybierać z zupełną swobodą umysłu środki do zwalczania przeciwności. Odwaga wspiera człowieka, kiedy stawia czoło prześladowaniom religijnym i narodowym, utwierdza w wytrwałości, wprowadza na drogę zasad; bez niéj nie można mieć woli, nie można oprzeć się złemu przykładowi i nieusprawiedliwionemu złośliwemu szyderstwu; ona utrzymuje w dążeniu ku doskonałości, a lubo jéj na ziemi prócz Syna Bożego nikt nie dostąpił, przygotowywać się do niéj ćwiczeniem w cnotach jednakże powinniśmy, aby się coraz więcéj nie oddalać od oblicza Boga i nie zatracać w sobie wszelkiéj szlachetności cechy. Odwaga daje siłę do wzgardzenia korzyściami ziemskiemi, jeżeli te mają być okupione za cenę niesprawiedliwości, ona utrzymuje nas na drodze obowiązku, każe zapierać się siebie samych i podnosi do wszelkich poświęceń i ofiar, jeżeli tego obowiązek wymaga. Bez odwagi nawet cnota sama istnieć nie może.
Odwaga, któréj przeznaczeniem jest podnosić duszę, aby się nauczyła poznawać i kochać cnotę, musi być kierowana przez prawdę, inaczéj zamiast cnót wspiera błędy, zbrodnie i staje się — dziką. Prawdziwa odwaga, ukryta pod spokojną godnością, nosi na zewnątrz łagodne, skromne pozory, i ta wszędzie wytrwa i nigdzie nie zawiedzie, odwaga zaś dzika, ufna w siłę materyalną, szuka zwady i walki, lekceważy nieprzyjaciela i sprośnie znieważa, a gdy przyjdzie do stawienia czoła i z niebezpieczeństwem oko w oko stanie, wtenczas pierzcha i zdradza ojczyznę i braci.
Człowiek, w którego skład wchodzi dusza i ciało, z dwóch złożony części, dwojakie ma téż potrzeby: popędy i siły duchowe czyli nadziemskie i zmysłowe czyli ziemskie. Odwaga, która jest nerwem działań, rozbudza je w duchowéj lub zmysłowéj części człowieka i napręża do walki wszelkie ich siły. Kierownikiem odwagi duchowéj jest rozum, ten wytyka drogi, układa plany działań, mierzy przeszkody i niebezpieczeństwa, a gdy je zgłębi i obliczy, daje znak odwadze, która przenika całą działalność człowieka, pobudza go do walki z przeciwnościami i tę prowadzi zacięcie i wytrwale tak długo, dopóki ich nie pokona, a nigdy nie upada. Téj natury odwaga toczy walkę z wszelkiemi przeciwnościami, stawającemi w drodze obowiązkowości, miłości bliźniego, miłości ojczyzny i prawdzie; lub téż, jeżeli tylko błędy w działanie wprowadza, stawa bezczelnie w obronie przewrotności i zbrodni, w każdym razie jest wytrwałą, zagnieżdża się w umyśle człowieka i nie daje mu chwili wytchnienia, aż nie stanie u kresu. Taka odwaga, opierając się na podstawach logiki, przeprowadza urzeczywistnienie wszelkich planów, ona orzeźwia umysł, pobudza go do nieustającego działania, i jak każdemu zosobna człowiekowi, tak i całym zagrzanym nią społeczeństwom nadaje cechę porządku i wyższości.
Odwaga zmysłowa nie ma téj konsekwentnéj, wyczekującéj wytrwałości, co duchowa, podlega ona wpływowi wrażeń i wzruszeń, jéj źródłem jest uczucie, z niego płyną jéj czyste lub mętne prądy, jéj miarą jest puls serca, im tem mocniéj bije, tém ona jest dzielniejszą i odwrotnie. Nie umie ona sama sobie wynaleść zajęcia, nuży ją bezczynne wyczekiwanie i dopiero w obec niebezpieczeństwa nagłém drgnieniem uderza w samo tętno serca, wtenczas porywa z sobą człowieka, roznieca w nim zapał do walki, złudnemi wrażeniami wyobraźnią kołysze, budzi śmierci pogardę, rzuca w wir morderczych bojów i w końcu wieńczy wawrzynem mu skronie lub téż stawia krzyż nad głową. Jakkolwiek odwaga zmysłowa niekiedy lekceważy życie, zuchwale je na śmierć naraża, i w takich razach jest naganną a niekiedy i zbrodniczą, to jednakże w ogólném jéj znaczeniu należy do szlachetnych uczuć człowieka.
Ścisły stosunek, jaki panuje między władzami duszy a ciała, oddziaływa stosownie na odwagę duchową, jako téż zmysłową i utrzymuje między niemi nić łączności, któréj zerwanie, jak to niżéj zobaczymy, szkodliwe sprowadza skutki. Lubo bezsprzecznie pierwszéj pod wielu względami należy się pierwszeństwo, to wszelako ona bez pomocy drugiéj, która jest czynną działalności sprężyną, nic sama wykonać nie jest zdolna. One to obie dopiero podtrzymują cześć i godność ludzi i spraw, które bez odwagi utrzymaćby się nie potrafiły i upadłyby za pierwszém natarciem przeciwności wewnętrznych lub zewnętrznych. Dla utrzymania téj czci porusza odwaga wszelkie władze człowieka, naraża nawet, — choćby on najpiękniejsze rokował nadzieje, — jego życie, albowiem życie człowieka bez czci cięży mu hańbą.
Jeżeli przypatrzymy się charakterowi naszego narodu w celu nabrania przekonania, któréj natury odwaga w nim przeważa, to niewątpliwie zgodzimy się na to, że odwaga zmysłowa porusza wszelkiemi naszemi krokami. Odwaga ta rozwija się na tle najrozmaitszych wrażeń i widoków znikomych, bez których życie zdaje się nam nie mieć powabu, tudzież przybierać pozór surowy, nie dający się z kierunkiem cywilizacyi pogodzić; a jednakże jest to prawdą, że bez pewnéj obojętności na te drobnostki światowe nie można godnie żyć, ani spokojnie umierać. Zmysłowa nasza odwaga, nie syta wrażeń, lekceważy życie, wyludnia kraj, wyprowadza przy każdéj sposobności w dalekie strony młodzież i stawia ją w obcych szeregach; — z jéj nieustraszoności, znanéj w całym świecie, odnoszą korzyści obce narody, a naszéj ojczyznie przynosi ona obecnie klęskę, bo pozbawia ją synów. Że tak wielki zasób téj odwagi na wszystkie rozlewa się strony bez żadnéj dla kraju korzyści, pochodzi to ztąd, iż niż łącząca ją z duchową jéj siostrą zerwana i że pod względem siły dwa te czynniki w nierównym stoją do siebie stosunku. Kiedy napięta sprężystość odwagi zmysłowéj wytęża się swą siłą, zasoby odwagi duchowéj skromne są i słabe. Téj odwagi duchowéj, która przed spełnieniem jakiegobądź społecznego, czy narodowego czynu pobudza do zaofiarowania tegoż czynu w duszy człowieka i wzmocnienia go wewnętrzną siłą, odwagi któréj nie chodzi o rachuby osobiste, która nie pragnie pochwał, nie obawia się sądów przeciwnych, a która występuje do walki w obronie prawdy, ojczyzny i bliźnich, — téj odwagi nader u nas mało. A kiedy wnikniemy w rzecz głębiéj, to trudno zataić, że nam zbywa na odwadze kochania ojczyzny tą cichą z gorącą miłością, dla któréj wszelkie poświęcenie nie jest za wielkie; że nie mamy odwagi do nieustającego dopominania się o nasze narodowe prawa; że nie mamy odwagi do wytrwania w pracy, do zaprowadzenia oszczędności a wyrzeczenia się zbytku; że, w ogóle wszystkie nasze strony wziąwszy, nie mamy odwagi do pokonania złych skłonności i wyrzeczenia się błędów a wstąpienia na drogę niepożytych, wypróbowanych zasad.
Jedném z pierwszych naszych usiłowań być powinno rozniecić tę konieczną do uzupełnienia owych niedostatków odwagę nietylko w nas samych, ale także w dzieciach naszych przez wychowanie, a rozniecimy ją niezawodnie, jeżeli się trzymać będziemy w całéj rozciągłości objętych w rozdziale domowego wychowania zasad i prawideł. Gdy odwaga rozdwojona jest niepłodna i niepożyteczna, — zmysłowa porywa ofiary i osłabia organizm społeczny, duchowa zgnuśniała nie ma siły do poruszania sprężyn, które w zastaniu rdza czasu zjada i trawi, — powstrzymajmy przeto zapędy pierwszéj, otrzeźwmy drugą, skąpmy ją w świętym zdroju prawd przedwiecznych, połączmy dwie ich władze, serce i rozum, w nierozdzielną parę, a ta stworzy jednolitą odwagę, któréj potęga otrząśnie z nas naleciałości obce, myśli nasze skieruje ku jednemu celowi, z tych wyciśnie jednę wolę, rozgrzeje ducha obywatelskiego, zahartuje wytrwałość do pracy i da moc wyczekiwania...... aż i na nas przyjdzie czas!...........
Poglądając na te nieprzebrane skarby ducha, czerpiące swe natchnienie z źródła przedwiecznéj prawdy, na ich cudotwórczą potęgę, która tajemniczą swą siłą porusza wszelkie czynniki niewidomego i widomego świata, która niemi obraca, kieruje, wynosi je lub, — gdy te zbyt materyą przesiąkną, — kruszy i strąca, nowe zaś do niepożytego swego wiecznochodu wprząga....... to samo nasuwa się pytanie, czy otworzyliśmy dla tych skarbów dusze i serca nasze, czyśmy się niemi zbogacili? Naród nasz od wielu wieków w nie opływał, piersi jego były nieprzełamanym chrześciaństwa murem, prawdą i wolnością podbił serca Litwinów i wprowadził na łono katolickiego kościoła, najpotężniejsi mocarze szukali jego pomocy i opieki, — taka oto jest potęga tych skarbów. Późniéj, gdy zbytek swobód zaćmił myśl narodu i wartość tych skarbów w oczach jego zmniejszył, podniosły głowę czyhające nań duchowe nędze i popchnęły go na drogę błędów. Mimo tego potrafił on jeszcze przechować niektóre skarby a stracone usiłował okupić tysiącami poświęceń. Ale daremne były wszelkie jego wysilenia, albowiem nigdy nie zdobył się na krok stanowczy, nie powrócił na tę drogę, z któréj zboczył, gdy ku dopełnieniu myśli narodowéj zmierzał; praw wolności, których tylko pewna część używała, nie rozszerzył na wszystkie stany, chociaż miał ku temu władzę i moc. Z tego odstępstwa od myśli narodowéj i od prawdy wszystko złe płynie, wpływy zewnętrzne coraz silniejsze nakładają jarzmo, ztąd téż duch obywatelski i pracy w zagęszczającéj się coraz więcéj obcemi żywiołami i złemi własnemi wyziewami atmosferze nie ma téj swobody, jaka sprawie narodowéj wszelkie ułatwia działania. Im daléj, na tém większe napotyka on trudności.
Z jednéj strony prawa, rządy i rozmaite wpływy obce, które działały i działają w przeciwnym rozwojowi ducha narodowego kierunku, a z drugiéj słabnący zewnętrznie organizm, nie mający dosyć sił do odzyskania utraconych duchowych skarbów, były i są temi nieprzyjaznemi okolicznościami, które mieszają nasze pojęcia i wyobrażenia, które mylą nasze poglądy, zobojętniają obywatelską obowiązkowość, tamują pracę, paraliżują nasze kroki, które zgoła osłabiają w nas warunki cywilizacyi narodowéj, a tém samém odbierają nam sposobność mierzenia się na tém polu z innemi narodami, tudzież udowodnienia całemu światu, że posiadamy wszelkie do niepodległości warunki i że wartość nasza wewnętrzna tyle waży, co wartość każdego innego cywilizowanego narodu. Wzmocnić otóż nasz organizm przez rozjaśnienie i uregulowanie wszystkich władz za pomocą światła prawdy, przygotować go do przyjęcia, pomieszczenia i zachowania wszelkich skarbów duchowych powinno być jedną z najpierwszych naszych dążności.
Przewiduję, że na nie małe z naszéj strony co do tego napotkam powątpiewanie i że wielu zdawać się będzie rzeczą nieprawdopodobną, niemożliwą, abyśmy my, co dotąd żywcem przejmowaliśmy obcą cywilizacyą a w ogóle cywilizacyą XIX wieku jako szczyt doskonałości ludzkiéj stawiali, abyśmy naraz taką uczuć mogli w sobie potęgę, któréj siła zdołałaby stworzyć cywilizacyą własną, narodową, bez oglądania się na obcą. Wiara w prawdę, nieugięta wola, wytrwała a umiejętna praca są to siły niepożyte, które olbrzymie przeprowadzają dzieła. Cywilizacya nowożytna, chociaż świat przed nią czołem bije, jest zwichniętą a jako tako nietrwałą, ponieważ odstąpiła od chrześciańskiéj prawdy; nie wytrzyma ona nawet porównania z cywilizacyą starożytną, pogańską, gdyż ta nie miała jeszcze wprost danéj sobie prawdy, ale szukała jéj i, sięgając po nią, była rzeczywiście na drodze postępu, który ostatecznie doprowadził ją do przyjęcia prawdy objawionéj. Ale cywilizacya tegoczesna, która, posiadając prawdę objawioną, dopuściła w materyalizm wierzącemu racyonalizmowi podać tę prawdę w wątpliwość, cywilizacya, któréj przedstawiciele nie wierzą już w prawdę, lecz w głupotę ludzką, którzy wzgardzili podaniem i przeszłością słabszych narodów, którzy depcą ich prawa, a którym argument siła pięści za wszystkie inne starczy, taka cywilizacya jest w stanie wstecznym, i jeżeli nie zmieni kierunku i nie zegnie kolana przed prawdą, runąć musi. Zarzucamy cywilizacyi rzymskiéj, że zbytecznie rozbudziła w narodzie zmysłowość, któréj pragnienie wrażeń tylko krwią gladiatorów w cyrkach płynącą ugaszone być mogło. A gry hazardowe, gry giełdowe w dzisiajszych czasach, czyż to nie są z większém jeszcze wyrafinowaniem urządzone igrzyska, z których walki zewnętrzna strona człowieka wychodzi wprawdzie nieuszkodzona, ale za to wewnętrzna, to jest duchowa, jakichże piekielnych doznaje mąk lub szatańskiéj radości? Gry te, biorąc rzecz z ekonomicznéj strony, nadwątlają jeden z głównych czynników cywilizacyi, to jest pracę, albowiem nastręczają sposobność zbogacenia się bez téjże i pod tym względem powstrzymują materyalny rozwój cywilizacyi; biorąc zaś rzecz z moralnéj strony, to wzruszają one podstawę cywilizacyi, ponieważ, krzywdą jednego uszczęśliwiając drugiego, działają wbrew religijnej zasadzie: „miłuj bliźniego, jak siebie samego,” a która to zasada jest kością pacierzową cywilizacyi, jak również i szkoły bezwyznaniowe, programem swym wyłączające lekcye religii, które w jednych ucywilizowanych krajach już zaprowadzone a w drugich są jeszcze w projekcie. Pytam, czy te mają także być dowodem postępu i trofeem zwycięztwa cywilizacyi nad obskurantyzmem? A bezwątpienia, odpowiedzą mi niechybnie wszyscy ci, którzy, przy sposobności dysput o szkołach wyznaniowych i bezwyznaniowych objawiając swe zdanie, wyrażali się, że szkoły wyznaniowe tylko dla nienaturalnego naszego położenia wyjątkowo mogą znaleść u nas poparcie, z zasady wszakże bezwyznaniowym albo mieszanym należy dać pierwszeństwo. Podobne zdania, które nie miały żadnych głębszych podstaw i żadnemi przekonywającemi wywodami poparte nie zostały, opierać się tylko mogły na broszurach i artykułach rozmaitych zagranicznych pism, jakie położyły sobie za zadanie zdarcie świętości i niewidzialnéj wartości z objawionéj prawdy. Pismami temi zarzuca świat szczególniéj prasa wiedeńska, która więcéj jeszcze, niż inne, jest w ręku Żydów. Zmateryalizmowane żydostwo, ten pasożyt chrześciaństwa, który się po niém coraz wyżéj wspina i sokami jego żyje, zaczyna podgryzać jego korzenie, aby, gdy ono walić się zacznie, na jego gruzach zbudować swą wielkość, a niebaczni chrześcianie, nie wiedząc, kto im w głowach przewraca i miesza, stają się sami narzędziem w ręku Żydów do podkopania religii, cywilizacyi i w ogóle całego porządku społecznego. Widomy przykład przedstawia nam dzisiaj nieszczęśliwa Francya, rządzona przez oszustów a szarpana wewnętrznie przez zawiść i niezgodę, jak niebezpiecznie jest pędzić cywilizacyi postęp a obok tego osłabiać religią i moralność!
Lubo po tak obszernym wywodzie, że prawda z całém bogactwem duchowym skarbów, które są urzeczywistnione w religii i moralności, są podstawą szczęścia ludzi, społeczeństw, a tém samém cywilizacyi, mógłbym już przedmiot ten zamknąć, to uważam jednakże, że nie przepełnię go zbytecznie argumentami, gdy przytoczę na zakończenie jeszcze jeden dowód, że religia nietylko jest podstawą w narodach chrześciańskich, ale nadto, jak jasna gwiazda wśród puszczy nocne rozpędza ciemności, tak i ona pierwsza idzie między dzikie ludy, objawia prawdę, kruszy bałwany, szerzy nauki Chrystusowéj światło i toruje pochód idącéj za nią w ślady cywilizacyi. Wszakże do nowo odkrytych ziem, gdzie ludy są dzikie i pogańskie, nie puszczają się dla zaprowadzenia cywilizacyi filozofowie, chcący się utrzymać na stanowisku bezpośredniéj samodzielności rozumu, tylko jako przednie straże cywilizacyi wchodzą do nich misyonarze chrześciańscy i ci pierwsi, rzucając pomiędzy ludy światło objawionéj prawdy Boskiéj, oświecają je, nauczają, budzą i żywią w duszach uśpionych niewidzialną siłą religii te najszacowniejsze pierwiastki wszelkich dążeń do coraz wyższéj doskonałości duchowéj. Kolej tę przechodziły wszystkie nowożytnéj cywilizacyi ludy, które tylko światłu objawionéj prawdy zawdzięczają ten stopień oświaty, jaki obecnie zajmują. I tych to ludów łono wyrzuca z siebie mędrców, którzy, podając rękę nieprzyjaciołom religii, usiłują wspólnie z nimi przyćmić światło téj prawdy, której promienie rozjaśniły pierwotnie i rozgrzały władze ichże samych rozumu i serca! Jakże nieudolny jest rozum ludzki, gdy w swéj zarozumiałości odwróci się od prawdy; zapomina on w swém odurzeniu o tym elementarnym pewniku, że bez przyczyny skutku być nie może, a zatém téż, zasłoniwszy oczy przed światłem, które ludzkość wyprowadziło z ciemności, nie możnaby iść naprzód, tylko na nowo w ciemnościach błądzićby nieodzownie przyszło. Rozum ludzki bez prawdy ma tylko siłę ujemną i żadnéj nowéj prawdy, nie wypływającéj z objawionéj, nie jest zdolny stworzyć, burzy on dobre a buduje złe, które taką mgłą otoczyć umysł umie, że szkodliwości tegoż niedość bystre nie dopatrzy oko. To téż nieszczęśliwe są te narody, co poszły za głosem mędrców, którzy nie wierzyli w objawioną prawdę, ci bowiem zburzyli i zgubili nowemi swemi zasadami ich szczęście i porządek społeczny, a stworzyli anarchią. To złe tak wielką ma przyciągania siłę, że jeżeli go nie parzą z góry promienie prawdy, to mimo to, że jedne narody patrzą na upadek drugich, ciągnie ono wszelako w imię cywilizacyi i postępu jedne po drugich i gubi.
I my błądziliśmy i błądzimy, — i nas, jeżeli z nowożytną cywilizacyą europejską pod chorągwią chwilowego postępu gromadzić się będziemy, powszechne nie minie nieszczęście. Narody, mające byt swój polityczny, choć upadną, ucierpią, to się podniosą jeszcze i z ciężkich ran wygoją, a jeżeli odpokutują błędy i przyjdą do uznania prawdy, to ta wskaże im drogi bezpieczne i pewne, — ale my, na trzy części rozcięci, na drobne cząstki sami między sobą rozerwani, bez steru, gdy nas prąd dzisiajszéj cywilizacyi ze sobą uniesie, rzuci na przewrotność rafy, rozbije i w bezdennym odmęcie z innemi narodowościami zmiesza, wtenczas rozpłyniemy się w nich tém samem prawem, jakiém utraciło już wiele innych narodów byt swój, cechę i życie, gdy odstąpiły od myśli swéj narodowéj. W cywilizacyi nowożytnéj nie masz wiary w objawioną prawdę, tylko jest pozór i forma, to téż ona nie ma moralnych podstaw; zawieszając się u jéj tryumfalnego woza, wpaść możemy pod koła i zginąć zmiażdżeni wprzód, nim ona, upojona swą wielkością, pędzona racyonalizmem, zagrzęźnie ostatecznie w materyalizmie, który ją pochłonie i strawi.
Nauczeni doświadczeniem, iż nic pod względem moralnym nie wynieśliśmy z obczyzny dobrego, że wszystko, cośmy przyjęli, zagraża nietylko moralnéj, ale i narodowéj stronie, nie oglądajmy się już więcéj na cywilizacyą obcą, ale zaufajmy choć raz naszym własnym siłom i załóżmy podstawy cywilizacyi narodowéj na zasadzie religii, — ale nie form tylko, lecz szczeréj wiary w objawioną prawdę, — na zasadzie tradycyi narodowych i oświaty, a wtenczas Duch Św. rozpostrze swe skrzydła nad naszym narodem, natchnie go jednością i zgodą, których żadna ziemska nie pokona siła.
Jakkolwiek w naszéj jest mocy stworzyć cywilizacyą moralną, któraby pomyślniejszy nietylko dla nas, ale i dla całéj ludzkości przybrała kierunek, niż cywilizacya czasów dzisiajszych, to jednakże o pokonanie lub przewyższenie cywilizacyi obcéj materyalnéj kusić się dzisiaj byłoby rzeczą daremną. Narów nasz, — wycieńczony wojnami, utraciwszy w przeciągu ostatniego wieku przeszło milion najzdolniejszych swych synów, już to na polach bitew, krom własnéj ojczyzny, we wszystkich częściach ziemi, już to przez katusze lub wygnanie na Sybir, już to nareszcie przez emigracyą, — nie mógł mieć stosunkowo tych zdolnych do pracy rąk, ani się téż nie mógł tak licznie rozradzać, jak inne narody, które, używając niepodległego bytu, miały jeszcze w asekuracyi pieczołowitą opiekę własnych rządów. Naród wolny, ściśnięty naraz niewoli okowami, nie umiał, ani téż mógł z nowym a ciężkim pogodzić się losem, próbował on kilkakrotnie zerwać pęta i do téj myśli całą swą działalność odnosił. Gdy się tak pasował, moralne i materyalne, ostatnie wyczerpywał siły, wtedy inne narody, używające wszelkich dobrodziejstw błogiego pokoju, pracowały spokojnie i podnosiły sztuki, przemysł, handel, rolnictwo, narody te mogły go przeto ubiedz i znacznie wyprzedzić.
Jak moralna strona cywilizacyi jest duszą, tak materyalna strona jest jéj szatą, któréj bogactwo lub ubóstwo jest miarą rozwiniętéj cywilizacyi wewnętrznéj pod względem rozbudzenia ducha pracowitości, przysposobienia umysłów do postępu w rolnictwie, przemyśle i handlu, oraz rozszerzenia pojęć piękna, a w ogóle przedstawia ona nam naocznie stan materyalny kraju. Lubo cywilizacya materyalna wszystkich ucywilizowanych krajów tensam ma cel, to jest podniesienie bogactwa krajowego, to jednakże ma ona pewne odmienne cechy pod względem rolnictwa, handlu, przemysłu, budownictwa, sztuk itd., które to mniéj lub więcéj wybitne odrębności, od położenia geograficznego kraju, klimatu, przyrodzonego jego bogactwa, wykształcenia i pracowitości ludności zależne, stanowią odrębne cechy narodowe. Może cywilizacya materyalna wszelkie konieczne do swego rozwoju posiadać warunki, może być otoczoną jak najwięcéj sprzyjającemi okolicznościami, może obudzać zdumienie i podziw, a pomimo te wszelkie powodzenia i postępu oznaki nie będzie trwałą, jeżeli druga jéj część, to jest cywilizacya moralna, nie ma religijnych podstaw, jeżeli jéj nie namaszcza objawiona prawda, albowiem bez tych duchowych potęg zakrada się robak zepsucia, toczy ją i przygotowuje rozkład, jako materyi nieożywionéj duchem.
Zbłądzilibyśmy, gdybyśmy się mieli łudzić, że w cywilizacyi zewnętrznéj wyrównamy w krótkim czasie obcéj; zbyt głęboko zapuściliśmy się w nię, za wiele już napożyczaliśmy od niéj, całemu krajowi daliśmy zbyt uderzającą fizyognomią obcą, abyśmy od razu wszystko zedrzeć i odrzucić od siebie bez znacznych strat byli w stanie. Jakkolwiek początek będzie trudny, koniecznością wszelako jest zacząć o reformie myśleć i zwolna wedle sił ją przeprowadzać, albowiem naród bez odrębnéj cywilizacyi własnéj materyalnéj, obdarzony tylko darem ślepego naśladowania, a pozbawiony wszelkiéj twórczości, przybiera znamię obce, a zatraca własne i nieznacznie rozchodzi się w obcych narodowościach. Nie powinniśmy atoli przed sobą taić, że bez kapitałów, które posiadaliśmy znaczne, po większéj części z własnéj utraconych winy i o które nam najprzód postarać się wypada, o reformie cywilizacyi materyalnéj mowy być nie może. Ponieważ, jak już powiedziałem, cywilizacya zewnętrzna jest szatą, więc niechaj ta szata nasza będzie z początku chociażby prosta z samodziału, ale własna i bez plam, to z nią przybierzemy znamię nasze narodowe, które nas odznaczać będzie na zewnątrz, a podniesie co do wartości wewnątrz. Wtenczas narody obce muszą uznać i uszanować dążności nasze ku wzniesieniu jednego filaru cywilizacyi powszechnéj.
Lubo nie tu miejsce, abym się obszernie rozwodził nad rozwojem cywilizacyi materyalnéj, nie mogę jednakże omijać i mimo puszczać głównéj jednéj przeszkody, która w drodze stawa i o którą wszelkie nasze w tym kierunku usiłowania rozbićby się musiały. Wiadomo, że jedną z głównych dźwigni cywilizacyi materyalnéj jest produkcya, któréj czynnikami są praca i kapitał; opiekunka tego kapitału, oszczędność, zbiera resztki, jakie pozostają po zaspokojeniu kosztów produkcyi i potrzeb codziennego życia, gromadzi je i tworzy nowy kapitał. Najusilniejsza praca i w skutek téjże najświetniejsza produkcya nie jest w stanie bez oszczędności zebrać potrzebnego do nowéj produkcyi kapitału, jeżeli rozchód większy będzie, niż przychód.
Naprzeciw oszczędności stawa rozrzutność; jest to prastara wada, zasiedziała u nas od wieków, która nowo pojawiającéj się oszczędności obok siebie znieść nie może, wyszydza ją, zewsząd wypiera i prawa obywatelstwa nigdzie przyznać jéj nie chce. Lubo rozrzutność stała się u nas już nałogiem, to jednakże nie tak trudna byłaby z nią sprawa, gdyby ona nie miała tak silnego poplecznika, jakim jest zbytek. Gdy ta para stanie obok siebie i weźmie się za ręce, to w krótkim czasie roztrwoni i zniweczy kapitały, które oszczędność przez całe wieki składała. Oczywistą przeto jest rzeczą, że, chcąc dojść do kapitału, trzeba zniszczyć głównych oszczędności przeciwników, rozrzutność i zbytek, — inaczéj nietylkobyśmy kapitałów nie zebrali, a przez nie cywilizacyi naszéj dźwignąć nie byli w możności, ale skonsumowalibyśmy jeszcze resztki tych kapitałów, które posiadamy. Rozrzutność sama przez się upadnie, gdy wyrzucimy z naszego społeczeństwa zbytek, ale wyrzucić go nie tak łatwo, jak nam się zdaje, próbowało to już wielu, a zawsze bezskutecznie; ma on swoich obrońców w samolubów rodzie, którzy zręcznie uniewinić, wytłomaczyć go umieją, a nawet w społeczeństwo wmówić potrafią, że on jest niezbędnym warunkiem równowagi działów pracy, że jest złém konieczném, że uprzyjemnia życie, że daje ton i t. d. Stał on już wielokroć razy przez kratkami, ale zawsze biegli mecenasi go obronili, a ludzie, jak ludzie, dowiedziawszy się z ogłoszonego wyroku, iż zbytek niewinny, — oklaskami go jako męczennika przez purystów i ascetów prześladowanego powitali i z radością do domów swych wprowadzili. Umie on ludzi sobie zjednać, swoim blaskiem ułatwia im wstęp do najwyższych społeczeństwa szczebli, kołysze w rozkoszach, zwraca na nich uwagę, otacza adoratorów kołem, czyni ich nawet niekiedy głośnymi, słowem, jest on niebezpieczny, gdzie się rozgości, tam już wyrugować go trudno. U nas jest on, jak w swoim własnym domu, tak już do niego przywykliśmy, że bez niego żyć nie umiemy, patrzymy na niego codziennie a nie widzimy go; on, głaszcząc ułudnie naszę zmysłowość, wyzuwa nas z mienia, a nie czujemy tego, on taką już wziął nad nami przewagę, że mu w haraczu składamy nietylko owoce naszéj pracy, ale częstokroć byt i los rodzin a nawet niekiedy i wartość naszę moralną. Gdy moc zbytku jest tak wielką, to lekceważyć go, ani kilku słowy zbywać nie można, zatrzymajmy się przeto nieco dłużéj, aby poznać jego wpływy i takowe, o ile można, osłabić, albowiem on nietylko rozrzuca kapitał, ubezwładnia cywilizacyi postęp, ale nadto zagraża naszemu istnieniu.
Pojęcia o zbytku są zależne od wielu okoliczności osobistych, miejscowych lub klimatycznych i zawsze są względne; to, co u jednych ludzi lub narodów jest zbytkowém u drugich może być do zwyczajnego użytku konieczném. Ekonomia polityczna uważa zbytek w krajach wyżéj w cywilizacyi posuniętych jako konieczny do wspierania sztuk, przemysłu i handlu warunek. Nie przeczę temu i zgadzam się, że zbytek w pewnych granicach w narodach używających niepodległości a zarazem pracowitych podnosi przez zwiększanie potrzeb energią do pracy, uprzyjemnia życie i nadaje krajowi powierzchowność dobrego smaku i bytu; lecz narody pozbawione bytu politycznego, których stosunki i okoliczności bynajmniéj zbytkowi nie sprzyjają, nie mogą dla siebie co do zbytku zastósowywać zasad ekonomii politycznéj, tylko muszą sobie wyrobić zasady nowe, wyjątkowemu ich położeniu społecznemu odpowiednie.
W krajach wolnych, gdzie wszystkie gałęzie gospodarstwa krajowego uginają się pod owocami jego pracy, skępstwo jest większą wadą, niż rozrzutność, albowiem pierwsze zamyka kapitały i trzyma je uwięzione bez żadnéj dla gospodarstwa krajowego korzyści, kiedy druga wypuszcza je w obieg, choć bez żadnego obmyślonego celu, to one, kursując, zawsze podnoszą produkcyą; w czyje one przechodzą ręce, to jest rzeczą obojętną; w narodzie jednoplemiennym bogactwo krajowe tylko zyskać na tém może a nic nie traci, ponieważ wypuszczone z rąk kapitały zawsze zostają w narodzie. W krajach atoli ujarzmionych, różnoplemiennych, ma się rzecz całkiém odwrotnie; tu rozrzutność dla gospodarstwa narodowego któregobądź z plemion nader jest szkodliwą, ponieważ kapitał wypuszczony, jeżeli padnie w ręce plemienia obcego, to już jest stracony, a przeciwnie skępstwo, lubo nie obraca kapitałem, to go jednakże na utratę nie naraża, z czasem dostaje on się w obrotniejsze ręce, które stósownie użyć go potrafią.
Jak z rozrzutnością, tak się téż ma rzecz ze zbytkiem; narody w tak nieszczęśliwém położeniu, jak nasz, się znajdujące inne pojęcie o zbytku mieć powinny, jak narody niepodległe, opływające we wszelkie pomyślności warunki. U nas powinno być zbytkiem wszystko to, czego używamy dla tego tylko, że inni używają, a co rzeczywiście nie chroni ciała od ostrych wpływów powietrza, co nie daje mu wygód, co nie żywi sił ciała i nie daje mu zdrowia, co uszczupla kapitał konieczny do utrzymania bytu, czy to jednego człowieka, czy całéj rodziny, co uboży bogactwo narodowe; ostatecznie każdy zbytkowy wydatek, któryby na lepszy, społeczny, narodowy, czy téż jednostki cel mógł być użyty. Oto jest określenie zbytku, który, w ten sposób u nas pojęty i ukrócony, nie będzie miał siły do wyrządzania tak wielu szkód narodowi całemu, jak pod moralnym, tak i materyalnym względem. Zastósować to określenie, według niego ograniczyć zbytek, nakazuje nam ekonomia nasza społeczna, miłość ojczyzny, przywiązanie do rodziny, pojęcie cywilizacyi i nareszcie zimny rozum i zdrowy rozsądek.
Kiedy to piszę, odbieram jedno z pism naszych czasowych, w którém napotykam rozprawę „o zbytku.” Definicya zbytku, podział jego na okresy nie różni się w niczém od zasad dzisiajszéj ekonomii politycznéj. Autor uważa, że zbytek dzisiajszy nie jest tyle szkodliwy, ile dawny, albowiem jest on on wiele tańszy; powiada, że czasy fryzowania, pudrowania, noszenia kosztownych koronek itd. minęły, a daleko posunięty w wynalazkach przemysł zastępuje te kosztowne przedmioty wyrobami bawełnianemi, muślinowemi i imitacyą drogich kamieni. Z tego zapatrywania się wnosićby należało, że Autor nie odnosi swych pojęć i wyobrażeń do naszego społeczeństwa, albowiem jeżeli kiedy, to dzisiaj, chociaż pudrowanie zarzucono, natomiast fryzowanie jest w całym rozkwicie. Potém noszenie kosztownych koronek, drogich kamieni, jak dawniejszemi, tak i dzisiajszemi czasy ma swoich lubowników, a niejedna z pań naszych możeby się obraziła, gdy jéj suknią, ogarnirowaną najkosztowniejszemi francuzkiemi koronkami, niżéj tysiąca talarów szacowano lub téż wysokiéj wartości brylantowy dyadem do imitacyi zniżać się ważono. Nie słychać wprawdzie dzisiaj o podobnych zbytkach, z jakich była swego czasu głośną Zofia z Sieniawskich Denhoffowa, która kupcowi Reskurowi za należność kupionych do strojów koronek oddała pałac na Krakowskiém Przedmieściu, (później Krasińskich,) a któréj postać, jak pokutujące widmo, wywołuje historya dla opamiętania zbytkującéj potomności, to wszelako i ten zbytek, jaki obecnie pod względem koronek się szerzy, nie na nasze stosunki, nie na dzisiajsze czasy, nie na nasze majątki, przywiedzie on jeszcze niejednę familią do ruiny. Jak dawniéj, tak i dzisiaj, kogo nie stało na prawdziwie, ten się stroił i stroi w imitowane koronki lub fałszywe klejnoty, które pod nazwą czeskich kamieni od wieku są znane. Co do wyrobów bawełnianych, muślinowych, to, jakkolwiek są one tańsze od wyrobów dawniejszych, jednakże, gdy weźmiemy na uwagę lekkość pierwszych a nabitość drugich i porównamy ich trwałość, potém policzymy o tyle częstsze a zawsze długie rzemieślników rachunki, o ile dla lekkości wyrobu suknia częściéj zmienianą być musi, nareszcie, gdy kaprys mód weźmiemy jeszcze w rachubę, i to wszystko zesumujemy, to dzisiajszy zbytek dwa razy jest droższy, niż dawniejszy.
Daléj utrzymuje Autor, że zbytek dozwolony jest wtenczas tylko, kiedy się opiera na wygodzie i przyjemności, ale zawsze w granicach oszczędności narodu, a właśnie dzisiajszy zbytek — według jego zdania — tém się odznacza. Nasamprzód z zasady muszę odmówić słuszności twierdzenia, że zbytek dozwolony jest w granicach oszczędności. Podobna dyspensa żadną miarą udzielić się nie da, albowiem oszczędność ani denara ruszyć nie pozwoli na zbytek, tylko go odłoży na kapitał. Prędzéjbym się zgodził na zbytek w ciaśniejszych granicach rozrzutności, nie w naszém atoli położeniu. Potém stanowczo temu zaprzeczyć muszę, iżby dzisiajszy zbytek miał się odznaczać oszczędnością. Ażali te nieprzeliczone potrzeby, jakie z każdym dniem się mnożą dla nasycenia wrażeń zmysłów naszych, dadzą się z oszczędnością pogodzić? Nigdy! — gdyż one są wspólnikami rozrzutności. Dzisiajszy zbytek nietylko nie odznacza się oszczędnością, ale nadto wielce grzeszy rozrzutnością, a my nie widzimy téj rozrzutności, ani tego zbytku, bo one zrosły się już z nami, stały się codzienną potrzebą naszych zmysłów, bez których zaspokojenia nie pojmujemy przyjemności życia. Co jest przy tém śmieszném a politowania godném, to nasze wyobrażenia, według których rodzące się z dniem każdym potrzeby mają być nieuniknioném cywilizacyi następstwem. Mylimy się atoli pod tym względem niemało, ponieważ nie cywilizacya pomnaża nasze potrzeby, lecz zwiększające się rozdrażnienie zmysłów, chciwe co chwila świeżych wrażeń, każe zbytkowéj cywilizacyi wynajdywać do zagaszenia ich nowe źródła. Potrzeby są rzeczywiście bodźcem zachęcającym do pracy i wprowadzają na coraz wyższe stopnie przemysłu, ale potrzeby te powinny mieć cel szlachetny, wyższy, a wtenczas odpowiedzą swemu przeznaczeniu i będą łącznikiem pomiędzy cywilizacyą materyalną a moralną. Ale potrzeby li zmysłowe są jednostronne, nie zaspakajają moralnéj części a pod względem ekonomicznym, aczby najdrobniejsze były, to już sama ich ilość przechodzi wszelkie granice oszczędności i robi zbytek kosztownym i szkodliwym do tego stopnia, iż konsumuje powoli nasze mienie a zarazem uboży bogactwo narodowe i odbiera do dźwigania cywilizacyi materyalnéj potrzebne kapitały. Kto żąda na to oczywistego dowodu, niechaj spojrzy na liczbę ogłoszeń, umieszczanych w dziennikach o sprzedażach ruchomości i nieruchomości miejskich i wiejskich, tudzież na rosnący z dniem każdym proletaryat, a przekona się, do czego prowadzi zbytek. Iluż to tysięcy rodzin cięży na nim ruina? Ileż to ziemi przepuścił on w ręce obce! Nie tłomaczmy go i nie wmawiajmy w siebie, że dzisiajszy zbytek nie jest kosztowny, — nie odwracajmy oczu od rzeczywistości, bo wpadniemy w przepaść. Daléj udziela Autor pozwolenie na całą listę rozmaitych artykułów kuchennych i piwnicznych, a to z powodu, że dla ułatwionego dziś przewozu są tańsze, niż były dawniéj. Zbytek dzisiajszy, — powiada Autor, — witamy radośnie, bo on to rozpowszechnia dzieła, sztuki i nauki i czyni je przystępnemi nawet dla ludzi niezamożnych.
Niechże mi co do tych rozmaitych zagranicznych napitków i łakoci wolno będzie zwrócić uwagę, że ludzie mający cel wyższy przed sobą powinni umieć nad zmysłowością swą panować, podobnych artykułów jak najmniéj sprowadzać i używać, raz dla moralnych względów, a potém dla materyalnych, ponieważ kapitał wychodzący za granicę już nie wraca, przez co gospodarstwo narodowe ubożeje. Co do radośnego powitania zbytku, rozpowszechniającego dzieła sztuki i nauki, to i jabym go powitał, i to serdecznie, gdyby on u nas zechciał osieść, ale ten duchowy zbytek nie zamieszkał jeszcze u nas a choćby chciał zamieszkać, to wykurzyłby go téj chwili zbytek cygar z Hawany, tytuniu z Turcyi, wina z Węgier, Francyi lub Hiszpanii, araku z Zachodnich Indyi, którychto krzepicieli humoru dozwala Autor rozprawy używać i nie nazywa zbytkiem, nawet dla człowieka średniéj zamożności. Jakże u jedno z drugiém pogodzić? Zbytku skłonności do dzieł sztuki, do nauk nikt nam jeszcze nie zarzucał i nikomu téż do podobnego zarzutu nie daliśmy dotąd powodu. Jeżeli prawimy lub piszemy o zbytku, to o zbytku materyalnym takim, jaki z nas kapie, lecz nie o zbytku podniosłości duchowéj, który do nas jeszcze nie zawitał, a któryby wiele był pożądany. Jakie zapatrywanie mogło Autora skłonić do fałszywego przedstawienia naszych stosunków, do rzucenia ogólnika, który miesza i tak już niejasne pojęcia o zbytku, trudno odgadnąć, bo przecież znaną jest rzeczą, że czujemy wstręt do książek a mianowicie polskich; a co do dzieł sztuki, to te nie wielu znajdują jeszcze u nas znawców i lubowników. Prędzéj jeszcze, niż z swojskim, można się spotkać u nas z jakim utworem obcego dłuta lub pędzla, który przeniesienie swoje z obcéj ziemi do naszéj więcéj zawdzięcza próżności, niż zamiłowaniu piękna. Te kilka uwag, jakie mi nasunęła rzeczona rozprawa, niechaj posłuży do wzmocnienia mego, na wstępie wypowiedzianego zdania: że tak już do zbytku przywykliśmy, iż bez niego żyć nie umiemy, patrzymy na niego codziennie a nie widzimy go, ztąd téż pojęcia nasze o nim są zamglone.
Zbytek sprzyja przemysłowi, handlowi a tém samém podnosi bogactwo krajowe, powiadają ci, którzy dla rozmaitych przyczyn poklaskują zbytkowi, ale zapominają o tém, że, jak wszystko na świecie, tak i zbytek ma złe i dobre strony, — ostatnie zawsze są wydatniejsze, — które według danych okoliczności odkryć i ubezwładnić należy. To, co u innych narodów jest dobrą stroną zbytku pod względem podnoszenia przemysłu i handlu, to w kraju naszym, gdzie nie ma wyższego przemysłu fabrycznego, jest złą stroną, albowiem w tym przypadku zbytek zasila przemysł obcy a uboży bogactwo krajowe, ponieważ wyprowadza za granicę kapitały, które stracone są dla nas na zawsze.
Sprawiedliwość nie dozwala robić żadnego wyjątku w akcie oskarżenia o zbytek, zbytkowaliśmy wszyscy, winni jesteśmy wszyscy. U narodów niepodległych, jednoplemiennych zbytek, lubo demoralizuje, nie robi jednakże żadnéj różnicy w stosunkach ekonomicznych, albowiem puszczony kapitał przez N pochwytuje O lub P i używa go do podniesienia produkcyi krajowéj, gdy u nas, jeżeli z rąk bogatszego przechodzi kapitał do kieszeni uboższego, to ten nie zawsze umie z tego korzystać, da się ułudzić powabnym pozorem zbytku i wypuszcza z rąk kapitał, który najczęściéj wpada w obce ręce. U nas po większéj części można to za regułę przyjąć, że jeżeli kto korzysta z hojności lub zbytku swego ziomka, to nie na to, ażeby tego kapitału na dobre, podnoszące jego własny i kraju byt użył cele, tylko na to, aby sam używał, dzieci swe uczył używać i ażeby ostatecznie kapitał zmarnotrawił, na który już czyha z wszystkich stron żywioł obcy. Powiadamy sobie, ludźmi jesteśmy i jako tacy w błędy wpadać musimy, „errare humanum est,” a uderzywszy się w piersi i uspokoiwszy sumienie, puszczamy się tąsamą drogą błędów, którąśmy zarzucali innym, gdyśmy się do niéj nie byli jeszcze zbliżyli. Gdy przyjdziemy do jakiego takiego kapitału, zdaje nam się, że wolno nam używać, boć to nasza praca, i że mamy do tego większe prawo, aniżeli ci, którzy nie pracowali i nie pracują na swoje mienie; uznajemy za rzecz całkiém słuszną pokazać światu, że jesteśmy ucywilizowanymi ludźmi, że mamy smak, że mamy równie, jak inni, wydelikatnione zmysły, że znamy się na komforcie, że nareszcie, zapracowawszy, wolno nam używać wszelkich przyjemności, chociażby ze zbytkiem. A dzieci? niechaj także popróbują najlepszych rzeczy, to jest takich, które najlepiéj i najsmakowiciéj dogadzają zmysłom, niechaj się nauczą żyć dobrze, aby umiały dobrze pracować. Pierwszego łatwo i zawsze nauczą się dzieci, lecz drugiego rzadko; dzieci, przyzwyczajone w domu rodzicielskim do zbytku, niechętnie biorą się do pracy, a jeżeli okoliczności do niéj je zmuszą, to zawsze więcéj konsumują, niż produkują, przejadają pozostałe po rodzicach szczątki, przepuszczają kapitał w ręce obce i stają się społeczeństwa ciężarem. Tak fałszywe pojmowanie rzeczywistego celu pracy, przeznaczenia człowieka i własnéj jego wartości, nawet pomiędzy inteligencyą, która, z małym zacząwszy kapitałem, przez reprodukcyą olbrzymio go powiększyła, szkodliwe dla społeczeństwa wyradza następstwa. Arystokracya i plutokracya, w których to kołach zbytek stał się codzienną potrzebą, które niejednokrotnie nasłuchać się muszą z tego tytułu twardych słów prawdy i cierpliwie znosić cierpkie wyrzuty, z jakiemi naprzeciw nim występuje inteligencya, cieszą się niewymownie, gdy widzą, jak ta powaga, odurzona materyalizmu blaskiem, zapomina o swém posłannictwie, podpina według mody swą togę i podaje zbytkowi spracowaną rękę; wtenczas to one uderzają wstępnym bojem na inteligencyą, jéj zasady przeciw niéj saméj obracają, wytykają jéj kłam, samolubstwo, zarzucają jéj zazdrość, która była bodźcem do powstawania na zbytek, gdy sama nie miała jeszcze do niego przystępu. Taka niekonsekwencya zmateryalizmowanéj inteligencyi wiele sprawia złego, podaje ona w podejrzenie prawdę, a ludzie, którzy w nią nie wierzyli, ale czoło przed nią przynajmniéj pozorowo uginali, bo jéj się obawiali, widząc tę w jéj przedstawicielach sprzeczność, śmią jéj otwarcie urągać a zrehabilitowanemu przez inteligencyą zbytkowi nie wstydzą się jawnie hołdować.
Utarło się już u nas i we wszystkich stanach znalazło popularność zdanie, że każdemu, komu tylko dochody jego dozwalają, zbytek jest dozwolony. Nie podlega wątpliwości, iż zabronić zbytku nie można i że go żadną presyą nikt nie przytłumi; próbowały już tego starożytne i nowożytne rządy różnych narodów, lecz zawsze bezskutecznie, zbytek podnosił przy pierwszéj sposobności głowę, ale upada on sam przez się z coraz większém wykształceniem duchowém. Obowiązkiem przeto inteligencyi jest, bez względu na stan, choćby on był najświetniejszéj zamożności materyalnéj, wystrzegać się wszelkiego zbytku, mającego na celu sprawianie przyjemności zmysłowych, czy to wystawnością domową, czy lubowaniem się w smakowitych łakociach, czy zbytkowym zaprzęgiem, czy kosztownemi sukniami, zgoła wszystkiém, co przechodzi granicę delikatnych uczuć i stoi niżéj wyższych duchowych dążności. Że atoli i przyjemności życia mają swe dobre strony, bo, rozrywając spracowany umysł, podniecają w nim chęć do nowéj pracy, to znajdzie ich inteligencya zadość w literaturze, sztukach, muzyce; tu wolno jéj zbytkować, ten wyższy, umysłowy zbytek niechaj się szerzy, a podnosić będzie w narodzie myśl pracy i piękna, która zatrze zwolna popęd do zmysłowego zbytku.
Lubo téj dla nas arcypożądanéj zmiany nie możemy się jeszcze rychło spodziewać, to wszelako na lepsze się już zanosi, albowiem dzisiajszy zmysłowy zbytek zaczyna się wstydzić swéj surowéj natury, stara się okrywać moralności płaszczem, aby sąd, jaki go czeka, łagodniéj usposobić; przybiera za godło miłość bliźniego, aby pod jéj osłoną nad nami panował. Pomimo, że tak wiele szkód nam wyrządził, dowierzamy mu jeszcze, a on dzikim swoim instynktem zawsze nas mami, oszukuje i pod rozmaitemi pozorami wszędzie się wcisnąć potrafi. I tak daje on popęd do balów na cele dobroczynne, z których jeden procent dostają jako wsparcie nieszczęśliwi bliźni, a dziewięćdziesiąt dziewięć pochłania zbytek. Biorący udział sądzą, że szlachetnego dopełniają czynu, a nie wiedzą lub wiedzieć nie chcą, że ten czyn jest wyraźną parodyą dobroczynności. Wiem, że znajdą się tacy, którzy zechcą utrzymywać, iż lepiéj coś dostać dla biednych, niż nic. Smutne byłoby to dla nas świadectwo, gdyby jałmużna, nie z serca płynąc, z tak wielkiemi ofiarami połączoną być miała. W takim razie, wybierając jednę z dwóch ostateczności, pożyteczniéj byłoby dla ogółu wcale jałmużny nie dawać, niż w tak zbytkownéj formie, albowiem potrzebujących jéj biednych nie zaspokoiłoby się całkiém, a łatwoby być mogło, iż ta forma przyprowadziłaby samych dobroczyńców do ruiny i powiększyłaby liczbę potrzebujących wsparcia. Wreszcie forma ta wystawia nam niedojrzałości świadectwo, że dla wydobycia jałmużny potrzeba zachęty, która tak wielkie sprowadza materyalne straty. A my przecież tak twardych serc nie mamy, znani jesteśmy z współczucia dla nieszczęśliwych; nieszczędzilibyśmy wsparcia wedle możności, gdyby nas na inną wprowadzono drogę. Ale pisma nasze przedmiotu tego nie dotykają, a jeżeli się odezwą, to radują się z téj zbytkowéj gwarności, jako ze znaku życia, unoszą się nad toaletami i według tych przepychu mianują i wymieniają królowe balu. Dziwić się nie można, jeżeli taka adoracya rodzi w młodych umysłach próżność nawet tam, gdzie nie istniała jeszcze, i gdy pobudza do zbytku.
Kiedy mowa o balach, nie wolno mi pominąć zbytku, dla którego one są szerokiém polem popisu. Bawią się ludzie na całym świecie, ale nigdzie nie łączą zabawy z tak wielkim kosztem, jak u nas, nasze zabawy razem z przyjemnością gotują nam ruinę. Przepych w ubiorach, mianowicie w strojach płci żeńskiéj, nie na obecne już czasy, świat dla wydania sądu o człowieku wymaga dzisiaj czegoś więcéj, niż strojów, które swém bogactwem materyalném mają niekiedy pokrywać nicość moralną. Są to naleciałości z Francyi, które świat modny z należną dla cywilizacyi czcią chwyta, przyswaja je sobie i w nich się rozpływa.[23] Czas już wielki i to czas ostateczny, abyśmy korzystali z własnego i z obcego doświadczenia i aby nas ostatnie w Francyi pouczyły wypadki, że zbytek wtenczas tylko dla równowagi działów pracy może być korzystnym, jeżeli w nim jest myśl prawdy i piękna. Bez tych warunków, chociażby zbytek jak najmocniéj bił w oczy, zawsze on będzie tylko blichtrem, pokrywającym brud i zgniliznę. Pozorowo zdaje się on dawać niejakie korzyści, które atoli w ogólnéj rachubie nikną, a w ich miejscu występują ciemne plamy zepsucia, grożące organizmowi chorobami, które, gdy się wywiążą, powalą każde ciało, chociażby z milionów jednostek złożone, i zniszczą.
Jeżeli zastanowimy się nad tém, że, jak w moralnym, tak i materyalnym świecie wszystko, co nie ma spodu i przepuszczającą jest materyą, lubo na oko nie źle pozorowo się przedstawia, to jednakże nie posiada wewnętrznéj wartości, albowiem niczego nie zatrzymuje, tylko wszystko, jak przetak, przepuszcza, to i bale według tegoczesnéj mody rozmijają się z celem, nie odpowiadają swemu przeznaczeniu i nie mają téj moralnéj wartości, jakąbyśmy im radzi przypisać chcieli. Wszakże celem balu jest zgotowanie przyjemnéj zabawy, jak dla żeńskiéj tak i męzkiéj młodzieży, a nie popisu i wystawy stroi, których kosztowność ma być skalą zamożności materyalnéj. Jeżeliby zbytek na balu miał na pierwszém zasiadać miejscu, w takim razie rzeczywisty cel zebrania, to jest zabawa, w samym rdzeniu ucierpiećby musiał, albowiem przepych, jakim otacza się zbytek, z natury swéj sztywny i zimny, wieje chłodem dokoła, warzy humor wesoły, krępuje swobodę i czarowny urok płci pięknéj odbiera.
Zbytek przesiąka ciężkością swą materyalną do sfer niższych i tam nie małe wyrządza spustoszenia; niejedna familia średniego stanu, zapatrując się na stan wyższy, również, jak i on, w tensam szał balowania i zbytkowania popada, musi balować, choćby się zrujnować miała, aby tylko jeden wieczór być policzoną do gwiazd, które błyszczą zbytkiem. Wyżéj stojący w społeczeństwie i możniejsi są odpowiedzialni przed Bogiem i potomnością za przykład, jak niższym dają stanom, miejmy tę odpowiedzialność zawsze w pamięci, aby się nie dać uwieść, gdy nas zbytek kusić zaczyna.
Kiedy każdy grosz, który wychodzi z kraju, uboży bogactwo krajowe, ileż to każdego dnia jesteśmy ubożsi, żywiąc zbytek rzeczami, bez których człowiek obyć się może (a jakich Autor wspomnianéj rozprawy nawet mniéj zamożnym używać dozwala, jak cygar z Hawany, tytuniu z Turcyi, wina z wszystkich stron świata i t. d.). To téż rzeczywiście każdego dnia jesteśmy ubożsi i to znacznie ubożsi; wybitną demonstracyą tego zubożenia jest codzienne wywłaszczanie się dobrowolne, do którego krom innych powodów i zbytek znacznie się przyczynia. Inaczéj téż być nie może w narodzie, który więcéj konsumuje, niż produkuje. Gdybyśmy mieli kopalnie złota, tobyśmy je wypróżnili; i mieliśmy jw téż w swoim rodzaju, te dziewicze lasy, te niezmierzone posiadłości ziemskie, tę zamożność miast, te leżące w gotowiznie kapitały, wszystkie te własności bogactwa krajowego rozmarnotrawiliśmy, — przez co? po największéj części przez zbytek. Jak drobne robactwo o wiele jest szkodliwszém roślinie, niż większe, tak téż i zbytek tegoczesny codzienny, drobnostkowy, nie mniéj jest szkodliwy i wycieńczający nasze mienie, jak zbytek wybrykowy i przepychem głośny. Rzecz jest jasna i leży na dłoni, że jeżeli tegoczesnemu, jak wybrykowemu, tak i drobnostkowemu zbytkowi nie położymy tamy, to za lat kilkadziesiąt niektóre domy w miastach i pozostałe jeszcze tu i owdzie posiadłości wiejskie sterczyć już tylko będą jako słupy zrujnowanego gmachu naszego społecznego. Zapobiedz téj straszliwéj ruinie, powstrzymać ją w naszéj jest jeszcze mocy; podnieśmy się duchowo, odrzućmy od siebie wszystko, co tylko zbytkiem trąci i bez czego człowiek, mający przed sobą cel tak wysoki, jakim jest odrodzenie, powinien się umieć obyć, a utracone dobra ziemskie powrócą w ręce nasze.
Spostrzegawcze umysły przewidują gotującą się dla nas klęskę, i tu i owdzie dają się już słyszeć upomnienia głosy. Jeden z ekonomistów naszych z Kongresowej Polski w przedmowie wydanego w polskim języku dzieła: „Zasady ekonomii politycznéj” przez John Stuarta Milla, wielce szkodliwe przypisuje zbytkowi wpływy. „W skutek zbytku,” — powiada, — „i innych przyczyn wiele zrujnowanych majątków ziemskich idzie na sprzedaż. Rolnicy! ta ziemia, to ciało wasze, to wy sami, to plemię wasze wrosło w nią, na was więc leży święty obowiązek zachowywania jéj w stanie kwitnącym i nabywania. Środek ku temu prosty: pogardzajcie zbytkiem. Ile dobra dla włościan, dla sierot i słabych, dla ludzkości może zrobić ziemianin! W obec takiego stanu rzeczy pozostać zwolennikiem zbytku i innych pozorów blasku byłoby zdradzeniem sprawy ogółu. Córki ziemiańskie! wymagajcie od rodziców waszych, ażeby na wyprawę dawali wam zamiast nikłych płatów i mebli rozpleniające się bydło, zamiast złotych bransoletek żelazne narzędzia rolnicze. Siostry obywatelki! z wiarą i poszanowaniem zachowujecie dziś relikwie i pamiątki familijne, z takąć wiarą i takiém poszanowaniem winnyście patrzyć na każdy kawałek ziemi, bo to także relikwia, któż bowiem zaręczy choć za jeden cal ziemi, że nie jest on zmieszany z prochami naddziadów? Otóż tedy zamiana jedwabiów na perkalik, poświęcenie na ołtarzu wspomnień drobnych, lecz w masie drogich zechceń zbytku może wyratować tę ziemię od przejścia w ręce obce. Zważcie więc kobiety! jak ogromna spoczywa w was potęga, jak wiele dobra i istotnego piękna możecie w czyn wprowadzić! Oby opinia publiczna nagrodziła szacunkiem i wdzięcznością odwagę tych kobiet, które pierwsze zrzucą z siebie jarzmo zbytku i dadzą drugim przykład rozumnéj oszczędności!”
Do tego trafiającego do mego przekonania głosu to tylko dodać jeszcze mogę: zreformujmy nasze zbytkowne kuchnie, które już niejeden przegotowały majątek i niejeden prawy zmateryalizowały charakter, a te wysokie płace kucharzy[24], które dzisiaj do bajecznych sum dochodzą, obróćmy na ludzkie a podnoszące moralnie nas i ludzkość cele, jak zakładanie ochronek, utrzymanie w większych okręgach nauczycieli, którzyby lub poznajamiali z historyą narodową, którzyby go pouczali, jak trzeba pracować, aby się nie dać wyprzeć z ojcowizny obcemu plemieniu, którzyby byli strażnikami narodowego i moralnego pierwiastka. Zmniejszmy tę liczbę sług, nieodłącznych zbytku satelitów, będących plagą gospodarstwa, ponieważ najmniéj pracują a najwięcéj z wszystkich pracujących ludzi wymagają, którym nietylko nie robimy żadnéj łaski, ale jeszcze krzywdę wyrządzamy i moralnie ich rujnujemy, bo ich przyuczamy do próżnowania i podajemy sposobność nabycia wielu wad i skłonności do zbytku. Dla ludzi tych znalazłoby się zatrudnienie w rozmaitych działach pracy, któreby im dostarczyły sposobności do zarobienia na utrzymanie życia w szlachetniejszy sposób, niż upakarzające służalstwo, którego jedyną powinnością jest dogadzać zbytkowi i wyczekiwać na jego skinienie.
Przykro zaprawdę jest spotkać się z opisem naszego kraju przez cudzoziemca skreślonym, albowiem tam pod względem zbytku lubo wiele jest prawdy, ale wiele także i przesady. I tak niedawno temu czytałem opis stosunków W. Ks. Poznańskiego przez Niemca, który, skreślając miejscowe zwyczaje, między innemi powiada, że na ulicy w Poznaniu można z powierzchowności poznać Niemkę, albowiem ta ubiera się skromnie, gdy Polki i Żydówki stroją się zbytkownie. Potém na zbytek domowy, szeregi sług i t. d. przez powiększające niezawodnie szkło patrzył ów podróżnik, — można się wprawdzie jeszcze wyjątkowo z podobnym spotkać u nas zbytkiem, ale ogółowi przypisywać go nie można.
Widzimy otóż, jak zabijającym jest w swych skutkach zbytek, nietylko że rujnuje on nasze zdrowie, za krótką chwilę blasku odbiera nam mienie, ale jeszcze fałszywe rzuca światło na charakter nasz narodowy i kazi cześć naszę. Zbytek w Kongresowéj Polsce o wiele swobodniéj grasuje, niż u nas, podsyca go tam żywioł moskiewski, który, przesiąkły cały najdzikszym zbytkiem, zaraża nim pierwiastek nasz narodowy i toczy. Rodacy nasi z pod panowania moskiewskiego zwracają oczy na Księstwo, w szczęśliwszych od nich warunkach pod względem rozwoju umysłowego zostające, i w twardych razach w niém moralnéj podpory szukają. Jeżeli zaś, odwracając się z odrazą od dzikiego moskiewskiego zbytku, zwrócićby się mieli ku nam, a nie znaleźliby rozumnego umiarkowania i oszczędności, tylko zbytek pociągnięty cywilizacyi zaprawą, wtenczas mogłoby ich ogarnąć zwątpienie, za którego skutki odpowiedzialność spadłaby na nasze głowy, jako tych, którzy mieli przed sobą światło a odwracali od niego oczy, którzy wiedzieli, że oszczędność w wielkim aparacie jest tém dnem, na którém zatrzymują się kapitały, a nie chcieli téj prawdy uznać, którzy widomy mieli przykład, jak daleko doprowadzają oszczędnością Niemcy, a nie starali się przyswoić jéj sobie.
Jeżeli już nie z ekonomicznego, lecz z moralnego punktu zapatrujemy się nareszcie na zbytek, to przyznamy, że z nim bynajmniéj nam nie do twarzy. Sytuacya nasza boleśnie dotykać musi każde tkliwsze serce, a przerażać trwogą każdy głębszy umysł: kajdany na całym obszarze naszéj ojczyzny; zaledwie jedna krew zastygnie, już druga toczyć się zaczyna; jeszcze jednak nie porosły mogiły, a już piętrzą się drugie; ucisk ogólny, jęk starców, płacz kobiet i dzieci, smutek wygnańców, ciężkie westchnienia rodaków naszych, przykutych do taczek w kopalniach Sybiru, czy to są sprzyjające zbytkowi okoliczności? Wiemy to sami i czujemy, że nie! Przypominają się one nam, przesuwają się, jak widma, przed naszemi oczami, nawet wśród sutych uczt, i wtenczas dla przygłuszenia wyrzutów sumienia wnosimy serdeczne toasty na cześć katorżników, braci naszych w Sybirze, na cześć braci naszych na wychodztwie niejednę nawet uronimy łzę gorącą, którą poświęciwszy ich niedoli, czujemy ulgę, mniemamy, żeśmy wszystko zrobili, co tylko zrobić się dało, i pocieszamy się zbytkownie i wesoło, boć niepodobna zawsze się smucić. Jakże poniża godność osobistą zbytek w téj części narodu, która, zamroziwszy serce, czuje się materyalnie szczęśliwą, która nie czuje poniżenia własnego, która obojętną jest na ciężką niedolę tych swych rodaków, którzy poświęcili się za sprawę całego narodu i których katusze dla wrogów i dla całego świata żywym są manifestem, że naród żyje, że czuje swą godność i że o swe prawa dopominać się nie przestanie. Jeżeli w narodzie są ludzie zdolni tak wysoko się podnieść, że składają na ołtarzu ojczyzny mienie, stosunki rodzinne, wszystko, co im najdroższe, i wskazują się na cierpienia przez całe życie, aby godnie reprezentować prawdę narodową i bronić jéj do ostatniéj chwili, ażali naród cały nie miałby żywić w sobie tyle godności, tyle uznania prawdy, aby gdy jego bracia gorętszego serca cierpią za jego krzywdy, gdy bronią jego czci, on nie miał umieć zdobyć się na przybranie poważnéj i pełnéj godności postawy, która i nieszczęściu samemu nadaje wyraz wielkości?! czyż nie miałby poczuć w sobie tyle moralnéj siły, aby odepchnąć od siebie zbytek, który zadaje kłam manifestowanym patryotycznym uczuciom, który zniża i osłabia charakter narodu w żałobie?!
„My światem rządzimy, a nami kobiety,” trafnie się wyraził pewien mąż światły. Rozumna kobieta posiada w łagodności, połączonéj z niedostrzeżoną stanowczością, tajemniczą siłę, którą męża swego wolą niewidzialnie kieruje. Do Was się otóż odzywam Polki Obywatelki! w których ręku szczęście i cześć rodzin spoczywa. Były epoki w przebiegu dziejowym, że cnoty Wasze, jak gwiazdy, przyświecały narodowi, że przewodniczyły mu na polu walki, świetnym swym blaskiem wiedły do pełnych sławy zwycięztw, a powracającym bojownikom gotowały szczęście na łonie rodziny; one to wychowywały bogobojnie wiernych dla ojczyzny synów i hart ich duszy w ogniu przedwiecznych prawd staliły. To téż tak długo, dopóki one jaśniały, była Polska potężną i niedostępną, dopiero gdy naleciałe z zachodu chmury blask ich zaćmiły, wtenczas na prawych synach i obrońcach kraju zbywać zaczęło.................................. Jak dawnemi, tak i teraźniejszemi czasy losy rodzin i całego narodu w Waszych złożone są rękach, staropolskie cnoty i dzisiaj goreją w sercach Waszych, a jeżeli ich blask nie tak jasno przyświeca i nie tak gorąco rozgrzewa, jak za czasów Zygmuntów, to nie tyle Wasza, ile rozmaitych wpływów wina. W obec nacisku obcego, którym nam całkowitą grozi zagładą, wszystkie drobne względy usunięte być powinny. Jak Waszych prababek, tak i Waszém zadaniem jest wychowywać prawych ojczyzny synów, lubo w odmiennym wprawdzie kierunku. Kiedy tamtych synów obowiązkiem było gromić i odpędzać zbrojno nieprzyjaciela od granic kraju, ci teraz z pługiem w ręku, za warsztatem, książką, każdy z osobna swéj zagrody ma bronić. Przeciwnik występuje przeciw nam z pracą i oszczędnością, i taką téż tylko bronią odeprzeć i zwalczyć go zdołamy. Przeobrażenie to charakteru, który wśród bojów, sławy i klęsk dziesięć wyrabiało wieków, na nie małe napotka trudności, ale czegóż gorąca, macierzyńska miłość i silna wola nie dokaże w obec grożącego niebezpieczeństwa? Jakiémkolwiek dzisiaj może się kto cieszyć osobistém mieniem, to nie patrzajmy jednakże na to, co obecnie jeszcze posiadamy, ale obejrzyjmy się w przeszłość, obliczmy to, cośmy jako naród postradali, i spojrzyjmy w przeszłość, patrzajmy w nię długo, a następne pokolenia przesuwać się będą jak cienie przed naszemi oczami, im dalsze, tém nieszczęśliwsze i uboższe, tém rzadziéj osiadłe, aż ostatecznie wezbrane cudzoziemczyzny fale zaleją je i zatopią! Matki Obywatelki! apeluję do staropolskich cnót, do gorących uczuć patryotycznych Waszych, komuż bowiem więcéj, niż Wam, leżeć może na sercu przyszłość rodziny, aby dziatki, to życie, te nadzieje Wasze, miały los zapewniony? kogóż więcéj, aniżeli Was, myśl ta przerażać może, że dzieci Wasze i dalsze pokolenia, o których szczęściu we śnie i na jawie marzycie, zostaną tułaczami na własnéj ziemi i że będą musiały wysługiwać się obcym? W Waszéj jest mocy zapewnić rodzinom istnienie i podnieść chylący się coraz niżéj naród; wypędźcie z domów Waszych zbytek, wystawiajcie go dzieciom jako potwór, który pochłonął znaczną część ziemi naszéj, tysiącom rodzin wydarł mienie, spokój duszy, cześć......... przyświecajcie im dobrym przykładem, a Bóg Wam błogosławić, potomność zaś pamięć Waszę wielbić będzie.
Lubo o zbytku dałoby się wiele więcéj powiedzieć, niż to w tym pobieżnym rozbiorze zdołałem objąć, i lubo należałoby jeszcze wykazać, jak on, pieszcząc narody na wyżynie cywilizacyi nawet stojące, gdy te nie umieją między duchowością a zmysłowością równowagi zachować, zwolna je niewidocznie miękczy, niewieści niepostrzeżenie, wszelkie węzły zwalnia i do ogólnego przyspasabia rozkładu; potém, jak on, wyzyskiwany przez rządy, mające swe osobiste a nie narodów na oku cele, obsypany względami, odurza, ubezwładnia ludy i na powolne narzędzia tychże rządów przerabia, to jednakże pomijam te strony, albowiem wyjaśnienie takowych nie wchodzi w zakres mego założenia. Mnie o to głównie chodziło, aby wykazać, że zbytek, — jako nie posiadający zdolności kapitalizowania, w kraju, jak nasz, nie mającym wyższego przemysłu, fabryk, rozległego handlu, miejscowych delikatniejszych płodów, tych koniecznych do zobojętnienia szkodliwego jego wpływu warunków, wyprowadza z kraju resztki kapitałów, naprowadza więcéj jeszcze cudzoziemców, a nas kieruje na nędzarzy, z których sprawa narodowa i cywilizacya żadnéj nie będą miały podpory. I co do tego punktu mniemam, że, po rozebraniu rzeczy, każdy dbały o jutro i sprawę narodową miłujący w zapatrywaniu będzie ze mną zgodny.
Wracam do cywilizacyi zewnętrznéj. Jakkolwiek nadanie jéj cechy narodowéj nosi pozór pracy olbrzymiéj, niewykonalnéj, natrafiającéj, — zwłaszcza w naszych stosunkach, — na nieprzełamane trudności, to przeprowadzić ją nie jest rzeczą niepodobną. Przypatrzmy jéj się bliżéj.
Pierwszym warunkiem cywilizacyi zewnętrznéj narodowéj jest zachowanie zwyczai narodowych. O znaczeniu zwyczai, jak wybitnym one są rysem w postaciach narodów, rozprowadziłem rzecz na swojém miejscu obszernie, nie będę przeto, aby się nie powtarzać, nad ich ważnością się rozwodził. Doniosłość zwyczai, — jak silną one stanowią tamę między jedną narodowością a drugą, i o ile nasze zwyczaje sprzeciwiają się zlaniu z żywiołem obcym, — nie jest tajną naszym przeciwnikom, i wiele im na tém zależy, aby je zagładzić, jak to późniéj przy danéj sposobności wykażę. Nie myślę atoli twierdzić, aby zwyczaje w całéj rozciągłości wiekowych tradycyi miały być przywrócone, wiele bowiem ich części, nadpsutych kolejami, przez jakie przechodził naród, zrestaurowaćby lub nowemi, duchowi czasu i narodu odpowiedniemi zastąpić należało.
Na drugiém miejscu postawmy rolnictwo, które w cywilizacyi zewnętrznéj ważny dział zajmuje. Wybitną cechą rolnictwa krajowego są rasy krajowe, które świadczą o postępie umiejętności rolniczéj i o potrzebach kraju. Oprócz owiec, które, jako autochtony wzgardzone, zdegenerowane, w małych gromadkach nędzną skubią trawkę przy chłopskich zagrodach, nie mamy w stadach domowych zwierząt żadnéj własnéj rasy, albowiem z krajowéj rasy, n. p. koni, zostały lepsze stadniny przez nieprzyjaciół wyprowadzone z kraju, a reszta wyniszczała w czasie wojen, bydło zaś zaniedbane zwiedło się i straciło swe piętno. A przecież o wiele mniejszego kapitału potrzeba do utworzenia sobie rasy, — jak tego już sam doświadczyłem, — niż do sprowadzenia kosztownych exemplarzy z dalekich krajów. Ale u nas jest to błąd narodowy, odwieczny, że wolimy zawsze cudzoziemcom dać lepsze utrzymanie, czy to ludziom, czy téż zwierzętom, niż krajowcom. Dajmy tosamo wyżywienie, co dostają rasy obce, naszemu inwentarzowi, a utworzymy sobie rasy własne. Trzeba atoli być przygotowanym, że do utworzenia rasy potrzeba kilku, a niekiedy i więcéj dziesiątków lat, że potrzeba pilności i umiejętności hodowania. Ale to nie powinno nikogo odstraszać, owszem ma go zachęcać, ma być bodźcem do gospodarskiéj pracy i uspakajać jego sumienie, że pełni swój obowiązek, albowiem gospodarza obowiązkiem jest, jako człowieka prywatnego, dochody ciągnąć z ziemi, a jako człowieka publicznego przez ludzi, którzy na niéj żyją, przez inwentarz, jakie hoduje przez budynki, jakie na niéj wznosi, nadać téjże ziemi cechę zewnętrzną, narodową. Każdy powinien służyć krajowi i może służyć, choćby w najtrudniejszych razach, jeżeli tylko ku temu będzie miał popęd i chęci dobre.
Na trzecie miejsce przychodzi budownictwo wiejskie. Każdy kraj stosownie do klimatu, potrzeb, materyału i wielu innych miejscowych okoliczności ma mniéj lub więcéj odrębny styl budownictwa, mianowicie wiejskiego. To téż wieś w Anglii inny przedstawia obraz, jak we Francyi. Kraj niemiecki inną ma powierzchowność, jak hiszpański, ale kto z Niemiec wejdzie do zakątka Polski według niemieckiego sposobu urządzonego, ten będzie mniemał, że jest w Niemczech; schludnego białego domku nie ujrzysz już nigdzie, tylko średniowieczne wieże lub kamieniczki. Naród nasz nie lubował się w wspaniałych budowlach, to téż nie miał wyrobionego stylu; i dzisiaj niepodobieństwem byłoby wrócić do modrzewiowych domków, bośmy lasy wytępili, nowych nie pozakładali, więc téż i modrzewiów być nie może. Kształt i rozkład budynków gospodarskich z postępem kultury ziemi, powiększeniem zbiorów i coraz staranniejszém hodowaniem inwentarzy nie mógłby być kopią dawnéj struktury. Ale czyż nie mamy ludzi w budownictwie zamiłowanych? Czyż nie mamy biegłych budowniczych Polaków, którzyby, zebrawszy się, obmyślili, naradzili się i zgodzili na styl budownictwa wiejskiego, któryby nam i polskie dawne przypominał sioło, a obok tego odpowiadał tegoczesnym potrzebom? To wieczne naśladowanie nietylko nas przekształca, ale i rujnuje; gdzie wiatr dach zerwie, gdzie budynek przewróci, to nie stary, tylko nowy. Domy wiejskie teraźniejsze, acz okazałe pod względem rozkładu, o wiele jednak są niewygodniejsze, jak stare polskie. Nie widzę przeto żadnego racyonalnego powodu, któryby nas mógł wstrzymywać od utworzenia odrębnéj budownictwa wiejskiego struktury, któraby cywilizacyi narodowéj i potrzebom rolnictwa odpowiadała.
Daléj przychodzą fabryki; do tych potrzeba kapitałów, których u nas brak czuć się daje, a jeżeli są, to leżą bezużytecznie lub téż na cele, które ludzkości żadnéj nie przynoszą korzyści, bywają użyte; do nowych zaś przyjść nie możemy, bo zbytek każdy grosz nawet codziennym potrzebom wyrywa. A jednakże fabryki wielu tysiącom ludzi dają dostateczne utrzymanie, przyczyniają się do podniesienia bytu i wzrostu ludności. U nas brak fabryk wyludnia kraj. Był czas, gdzie zachęcano naszą młodzież do fabryk i wyższego przemysłu, a ona rzuciła się téż do tych zawodów, lecz, nie znalazłszy dla braku fabryk posad w kraju, była zmuszoną za granicą szukać utrzymania. Otóż we wszystkiém tak się u nas składa, że, co innym korzyścią, to nam bywa stratą. A jednakże bez fabryk przy ogólném podnoszeniu się przemysłu w całym świecie istnieć nie możemy, zużywając bowiem ich wyroby, a sami nie będąc zdolnymi ich tworzyć, musimy upaść i zejść do rzędu ludów surowych, będziemy produkować wełnę, zboże, a odebrane od obcych pieniądze za surowe produkta będziemy im oddawali za zbytkowe towary. I jak ów Sysyf, co nie mógł nigdy głazu wydźwignąć pod górę, tak i my co rok nową a zawsze bezskuteczną rozpoczynać będziemy pracę i coraz więcéj na mieniu upadać będziemy, jeżeli się na zaparcie drobnych zbytkowych potrzeb, — które podług dzisiajszych wyobrażeń i mniéj zamożnym są dozwolone, — nie zdobędziemy. Jakkolwiek te nasze drobne potrzeby zdają się nieodzownemi, to zniknie znaczenie nieodzowności, gdy sobie uprzytomnimy, że o wiele większa część ludzi musi się obywać bez tych potrzeb i jest przytém zdrową, szczęśliwą i poczciwą; że drobnostkowość o wiele tysięcy razy się powiększy, gdy weźmiemy na uwagę, że tych drobnych rzeczy, nie jeden jakiś człowiek, lecz wielki zbiorowy człowiek używa, który kolosalne zbytkowne ma potrzeby. Gdybyśmy, — przypuściwszy, — zdobyli się na ten heroiczny czyn, przezwyciężyli nałóg i przestali cygara palić a pieniądze, które na nie corocznie wydajemy, do jednéj złożyli skarbony, to zebralibyśmy w jednym roku kapitał, któryby wystarczył na założenie wielkiéj garbarni lub fabryki sukna, i to z potrzebnym kapitałem obrotowym. W dziesięć lat stanęłoby w naszém Księstwie dziesięć fabryk; byłby to tryumf oszczędności nad zbytkiem, pracy nad próżniactwem i zwycięztwo, z którém nie da porównać się to, jakie dzisiaj odnosi wojna na otwartém polu, bo stalibyśmy się panami tych nałogów i błędów, których dzisiaj jesteśmy niewolnikami, mielibyśmy kapitały, będące dzisiaj tą osią, około któréj świat się obraca, stworzylibyśmy wyższy przemysł, a z nim cywilizacyą materyalną narodową. Mamy otóż kapitał i to znaczny, tylko nie puszczajmy go z dymem. I to z jednéj gałązki zbytku spada taki kapitał, a cóżby dopiero strząsnąć można z grubszych konarów? Praca, oszczędność i wytrwałość są niepożyte siły, któremi nawet Żydzi dobili się do znaczenia; wygnani z swéj ojczyzny, ośmnaście temu wieków, tułali się prześladowani, wyłączeni aż do ostatnich czasów od udziału w sprawach społecznych, wyrobili sobie potęgę, któréj mocarze świata biją pokłony, potęgę bogactwa. A my, w szczęśliwszych o wiele żyjący od nich warunkach, nie mieliżbyśmy umieć zastósować się do okoliczności i zrobić z swéj strony ofiary nietylko do podniesienia naszego bytu, ale oraz sprawy narodowéj? Wyrobienie cywilizacyi materyalnéj narodowéj nie jest, jak widzimy, rzeczą niepodobną, ma ono swe trudności, które w wyobrażeniach naszych napotyka, lecz i te ustąpić muszą, gdy poważnie myśleć zaczniemy, ale kiedy do tego przyjdzie?.............. Wiem, że obecnie myśl podobnéj asocyacyi do utopii policzoną zostanie; przerazi ona jednych, jako prowadząca do komunizmu, uznają ją za niepraktyczną drudzy, jako niezgodną z duchem czasu, bo dzisiaj kredytu potęgę uznają za większą, niż gotowego kapitału; od czego są akcye, powiedzą inni, jest to sposób, który wielkie przynosi rezultaty we wszystkich ucywilizowanych krajach, a ci, którzy widzą rodzaj przemysłu w teatrach amatorskich, zabawach i t. d., ci na seryo zaprotestują i zawołają chórem: a przecież przemysł u nas kwitnie; będzie i takich wielu, którzy, przyzwyczajeni być prowadzonymi na pasku przez cywilizacyą obcą, obejrzawszy się dokoła a nie znalazłszy nigdzie podobnéj zastósowania myśli, powiedzą: gdyby to było możliwe, próbowanoby już tego gdzieindziéj. Włosi wprawdzie wyrzekli się na jakiś czas cygar, ale to z narodowych, a nie ekonomicznych względów; to lepiéj nie żyć! krzykną nareszcie namiętni palacze, — jak odmawiać sobie wszystkiego..... Pomimo wszelkiéj opozycyi, jakaby przeciw téj myśli wystąpić mogła, to wszystkie jednakże zdania w jednym punkcie się zejść i na ten pewnik ekonomiczny zgodzić muszą: że oszczędność jest zbiornikiem, w którym przy obiegu kapitałów te, które od potrzeb produkcyi pozostają, gromadzą się i przechowują w celu użycia ich nie na zbytek, lecz do pobudzenia nowéj produkcyi. Bądźmyż tedy konsekwentnymi, pracujmy umiejętnie, oszczędzajmy rozumnie, a stworzą się kapitały, któremi dźwignąć zdołamy przemysł i cywilizacyi materyalnéj nadać piętno narodowe.
Gdym przeszedł główniejsze nasze ułomności narodowe i społeczne, podał oraz wedle słabych sił moich środki ku ich zaradzeniu, nastręczyło mi się pytanie: czy głos mój będzie, jak wielu innych, głosem wołającego na puszczy i zamrze coraz słabiéj odzywającém się echem? Bez wątpienia, iż zamarłby i to w krótkim czasie, nie wywarłby wpływu, jak już wiele innych, od dwóch przeszło wieków ostrzegających naród głosów, gdybym przypisywać miał pismu i wyrazom moim siłę wprowadzenia naraz reform, o jakich urzeczywistnienie daremnie się dotąd kuszono. To téż daleki jestem od téj zarozumiałości, bo wiem, że siła zasadniczo-ustawodawcza w jakimbądź kierunku oświeconego narodu nie wypływa nigdy z jakiéjbądź potęgi osobistéj, ale tworzy ją potęga publiczna, istniejąca w tych narodach, które nie utraciły jeszcze wiary, miłości ojczyzny i ducha obywatelskiego. Stawiając otóż przed oczy te zastraszające ułomności nasze, mam na celu obudzenie w całym naszym narodzie téj publicznéj potęgi, któréj wyrazem jest opinia, aby ona wyprowadziła nas z niewoli błędów a wiedła do wolności, któréj gwiazdą jest prawda; aby postawiła stróżów spraw naszych społecznych i narodowych, którzyby nietylko nad niemi czuwali, ale nadto prowadzili w kierunku tradycyi narodowych i obecnemu położeniu naszemu odpowiednim. Stróże ci byliby ową władzą organizacyjną, jak ustawodawczą, tak i wykonawczą pod względem szerzenia zasad — z prawami krajowemi zgodnych — mających dźwigać narodowość naszę moralnie i materyalnie tak wysoko, aby cały świat mógł nas obserwować i nareszcie zmuszony był przyznać, że żyjemy, że pojmujemy cel życia i że mamy prawo dopominać się o należne nam miejsce w familii oświeconych narodów.
Wracam otóż do tego punktu, z którego wyszedłem, na którym w „Rzucie oka” stanąłem, to jest do organizacyi. Nazwa ta, lubo może budzić podejrzenie w ludziach, którzy, straciwszy wiarę w przyszłość narodu, w skuteczność pracy społecznéj, niedowierzająco z boku każdéj nowéj przypatrują się pracy, to jednakże nazwa ta z niewinności swego pochodzenia etymologicznie wylegitymować się może. Pochodzi ona z greckiego organon (ὄργανον) narzędzie. Organa w świecie roślinnym i zwierzęcym oznaczają właściwe, ukształcone i do właściwych czynności przeznaczone części, których wspólna czynność życie jestestw stanowi. Ztąd téż historya naturalna istoty żyjące, — zwierzęta, rośliny, — zowie organicznemi a nieżyjące i martwe nieorganicznemi. Jak w świecie zwierzęcym i roślinnym, tak téż w świecie ludzkim możnaby ludzi i społeczeństwo podzielić na organiczne i nieorganiczne: gdy pierwsze w wiecznym ruchu łączą się między sobą, w rozmaitych spajają kierunkach, na wyścigi pracują i każde po kamyczku, po cegiełce znosi do zbudowania tego wielkiego dobrobytu gmachu, to drugie, rozbite na jednostki, wegetują z dnia na dzień, tracą rozum i czucie, drętwieją, niepostrzeżenie schodzą z tego świata i, prócz mogił, które oznaczają pobyt ludzki, żadnego innego po sobie nie zostawiają śladu i wspomnienia. Gdy promienie światła zaczęły coraz głębiej przenikać do umysłów ludzkich, a praca, nasamprzód zmysłowa, w miarę szerzenia światła stawała się umysłową, i jak pierwszéj, tak drugiéj liczne zaczęły rozrastać się korzenie, wtenczas ludzie zaczęli się starać, aby każdemu z tych konarów przestronne wydzielić miejsce, aby jeden drugiemu nie odbierał soków, aby je zabezpieczyć przeciw burzy, aby kwitły, oraz wydawały owoce. I tę opiekę, to staranie około hodowania tych gałęzi, aby utrzymały równowagę i życie, nazwano pracą organiczną.[25] Skąd ta nazwa i kiedy u nas się pojawiła? nie jest mi wiadomo, — to tylko wiem, iż znaczenie jéj w całéj doniosłości zastósowaném u nas nie zostało. Jak rękę nazywamy częścią organiczną dla tego, że wchodzi w skład organicznego ciała człowieka, taksamo i rolnictwo możemy nazwać organiczném, ponieważ jest działem pracy ogólnéj całego społecznego organizmu; również ma się rzecz i z innemi działami, które poruszają się jako organiczne, ale których ruch o wiele byłby skuteczniejszy, gdyby był poruszany sprężyną centralnéj pracy organicznéj. W narodach mających byt polityczny punktem centralnym pracy organicznéj jest ministerstwo, ztamtąd ona wszystkiemi sprężynami pracą całego narodu porusza; w narodach, wyzutych z tego bytu a dbałych o utrzymanie swéj narodowości i mienia, władzę tę piastowali starsi w narodzie, jak n. p. dawniejszymi czasy u Żydów koncentrowała się ta praca organiczna w osobie rabina; od kiedy Żydzi wyłamali się z pod władzy świeckiéj rabinów, zaczęli téż tracić charakter swój narodowy. — Centralizacya pracy społecznéj i narodowéj jest konieczną; powinniśmy wiedzieć każdego czasu, jak stoimy, czyśmy się wzmocnili, czy téż osłabili, czy są wystawione czaty, któreby nas strzegły od podjazdu lub zasadzki przeciwnika, czy czuwają one, aby nas nie wyduszono śpiących, czy téż zdrzemły się znużone. Brak téj centralizacyi jest u nas wszędzie widoczny, co jeden dział pracy uważa dla narodowości jako zgubne, to drugi zaleca jako dobre, na czatach nikt nie stoi przeciwnik układa plany, jakby nas wyzuć z resztek narodowości, a my bawimy się przedewszystkiém teatrem, w niego wkładamy cały, jaki mamy do dyspozycyi, kapitał materyalny i kapitał moralny, bo teatr ma być Żniczem narodowości polskiéj, przybytkiem moralności, on na kresach ma być tą twierdzą, o którą się rozbijają wszelkie przeciwników zapędy.
Ażeby te niedostateczności nasze naocznie przedstawić, przytoczę z nich, jakie mam pod ręką, dwa tylko przykłady. Kraj nasz wyludnia się coraz więcéj, jednych naszych rodaków wytępia wojna, drudzy rozchodzą się po świecie. Kiedy dokładamy usiłowania, aby wychodźtwu zapobiedz, gdy Dziennik Poznański, Tydzień i Toruńska Gazeta zastanawiały się nad tym smutnym objawem, ostatnia nawet dla przedstawienia opłakanych w Ameryce dla wychodźców stosunków listy nieszczęśliwych naszych rodaków z Ameryki ogłaszała, — otóż „Przyjaciel Ludu,” którego zadaniem ma być lud nasz prostemi prowadzić drogami, szczerych i życzliwych rad mu udzielać, przyjmuje i umieszcza w swojém piśmie ogłoszenia dwóch przedsiębiorców, którzy wywożą lud nasz do Ameryki. Jedno ogłoszenie brzmi: „Najtańsza i jedynie pewna okazya dla wychodźców do Ameryki! Wielki angielski, zupełnie nowy, żelazny, śrubowy parowiec „Tiber” itd.” Drugie ogłoszenie: „Bezpośrednia parowa żegluga pomiędzy Hamburgiem a Nowym Jorkiem etc.” Nie mogli sobie lepszego wyszukać pośrednika, wyprowadziciele naszego ludu, jak „Przyjaciela,” który zwiedza jego chaty i od którego przyjmuje lud wszystko, jako od przyjaciela. Być może, że „Przyjaciel Ludu” pod na swe uniewinienie, że te ogłoszenia umieszczone były po za linią odpowiedzialności Redakcyi; nie byłoby to jednakże żadném tłomaczeniem, bo, przypuściwszy nawet, żeby inseraty były wydzierżawione, to Redakcya była powinna zastrzedz, aby nic takiego nie umieszczono, coby się tendencyi pisma sprzeciwiać mogło, bo dobro pisma, dobro ludu i dobro kraju powinno Redakcyi więcéj na sercu leżeć, niż dobro wydawnictwa. Ażali podobna praca organiczna nie przynosi nierównie więcéj szkody, jak gdyby jéj dział całkiém był nieczynny? — możnaby ją porównać do usiłowań członka Towarzystwa Moralnych Interesów, który w swéj wsi szerzy nauki moralne, opowiada ludowi, jakie korzyści płyną z wstrzemięźliwości, a tymczasem karczmę wydzierżawia Żydowi za wysoką sumę i zostawia mu wszelkie środki do rozpajania ludu. Gdyby to jeden był taki usterek w pracy organicznéj, lubo wprawdzie arcy-ciężki, to przeciwnicy centralizacyi pracy organicznéj mogliby jeszcze utrzymywać, że tylko ta jedna gałąź złe rodzi owoce, a reszta dobre, choć bez ogrodnika; ale u nas nieomal wszystkie gałęzie pracy, jeżeli nie całkiém złe, to nabolałe wydają owoce do tego stopnia, iż nie warto ich niekiedy zbierać. Wszystkich gałęzi pracy nie będę przechodził, — wystarczy, gdy jeszcze jeden przytoczę przykład, a który oby nas pouczył, jakiéj potrzeba czujności i baczności żyjącym wśród nieprzyjaznych żywiołów.
W miesiącu lipcu r. b. wyszła broszura pod tytułem: „Das Verhältniss der Provinz Posen zum Preussischen Staatsgebiete von H. v. H. auf T. Berlin. Verlag von Fr. Kortkampf 1870. Autor téj broszury wyjaśnia stosunki Księstwa, wykazując rządowi błędy, i zarzuca opieszałość co do germanizowania w Księstwie narodowości polskiéj, tudzież podaje swoje plany ku tępieniu we wszystkich kierunkach żywiołu polskiego. Dążności i zasady téj broszury stanęły naprzeciw dążnościom i zasadom, jakie dla naszéj narodowości za zbawienne poczytuję, a które w dziełku niniejszém pod tytułem: „Ułomności nasze narodowe i społeczne, oraz środki ku zaradzeniu tymże” starałem się obszernie wyłożyć. Nie jest moim zamiarem specyalnego pisać sprawozdania z onéj broszury lub zaczepiać jéj zasady i dążności ze stanowiska krytyki, bo nie tu do podobnego wystąpienia miejsce, lecz zamierzam ją tylko rozebrać i przeciwstawić podanym przezemnie w tym dziełku zasadom, aby Czytelnik mógł przypatrzyć się jak jednéj, tak i drugiéj stronie, oraz sądzić, o ile polecone przezemnie zasady na zastósowanie zasługują, o ile moje zapatrywania się i przekonania są uzasadnione, i czy moje obawy z powodu zagrożeń językowi ojczystemu w szczególe a narodowości naszéj w ogóle nie są płonne.[26]
Nie mogę dosyć napodziwiać dziwnego zrządzenia losu, który równocześnie rozbudził w dwóch obozach nieprzyjazne sobie myśli, w niemieckim zaczepną, w polskim odporną. Niezbadaną i niepojętą jest, — i taką téż na wieku dla rozumu ludzkiego zostanie, — tajemniczość téj wyższéj organizacyi duchowego świata, w którym myśli swój początek biorą, dojrzewają, porozumiewają się lub téż, — nie wiedząc jeszcze jedna o drugiéj, — jeżeli są sobie przeciwne, do walki się sposobią. Zaledwie w obozie niemieckim podniosłą się myśl ku przygnębieniu myśli polskiéj, aliści, pomimo głębokiéj ciszy i skrytości, budzi się zagrożona myśl i z wiarą w prawdę Boską naprzeciw niéj stawa, wszystkie posterunki obiega, na każdym przeciwniczkę odpiera i zdala ją trzyma, zanosi się na walkę zaciętą........... a która z nich i kiedy wyjdzie zwycięzko.......... okaże czas!
Nasamprzód muszę Czytelnika poznajomić z usposobieniem Autora dla narodowości polskiéj, z jego pojmowaniem tutejszych stosunków, wtajemniczeniem się w nasz charakter i z jego względem nas zamiarami. Pan H. v. H., z wysokiego piedestalu kultury germańskiéj zapatrując się na naszę oświatę, gospodarstwo krajowe, stosunki społeczne, zwyczaje i obyczaje narodowe, wszystko razem niżéj krytyki stawia, a jeżeli gdzie przyznaje nam dobrą stronę, to tę winniśmy germańskiéj cywilizacyi do tego nawet stopnia, że rzeczpospolita polska najświetniejszą epokę swéj historyi niemieckiéj kulturze ma — według niego — do zawdzięczenia,[27] albowiem osiedli w kraju Niemcy szerzyli ideę porządku, uczyli lud gospodarstwa, wycinali lasy, zamieniali puszcze na uprawne role i t. p. Opisując stan oświaty i moralności polskiego narodu po okupacyi 1772, powiada, że Fryderyk W., charakteryzując nasz naród, miał się wyrazić: „jeden Niemiec jest mi milszy, niż cały naród polski!”[28] — „Charaktesirte er, — Friedrich der Grosser, — den Zustand der dort durch Anarchie, geistige und sittliche Verwahrlosung verwilderten, arbeitsscheuen, genussüchtigen und ignoranten eingebornen Bevökerung nachzehnjähriger Erfahrung mit den Worten „ein einziger Deutscher ist mir lieber, als das ganze polnische Volk.” Lubo na stosunki społeczne polskie jednostronnie zapatruje się Autor, widać jednakże z jego zapatrywań, że zna je lepiéj, aniżeli inni Niemcy, którzy dotąd o nich pisali; widać, iż musiał się starać wżyć w kwestyą polską, poznać charakter narodu, wyśledzić jego słabe strony, aby mu tém pewniejszy cios zadać.
W przedmowie swéj powiada między innemi: że pismo jego ma posłużyć z jednéj strony do usunięcia przesądów, jakie obiegają po świecie o Księstwie i jego mieszkańcach, z drugiéj strony ma zacierać i łagodzić różnicę opinii, jaka między Polakami i Niemcami od czasu do czasu sztucznie bywa wywoływana, już to zalecając Niemcom sprawiedliwość, już to wskazując Polakom wielkie neutralności pole, gdzie wszelkie narodowe i religijne opinie znikają, — to wielkie pole twórczości umysłowéj i materyalnéj pracy, na którém nabywa się tego przekonania, że państwo nie powinno mieć żadnego członka głupiego, leniwego, któryby się nie dał przekonać lub z jego zasadami pogodzić. Kwestyą polską uważa jako opozycyą, która najszlachetniejsze części w popieraniu interesów państwa absorbuje i która tak długo powinna być zwalczana, dopóki odosobnionego swego szkodliwego stanowiska dla dobra ogólnego się nie z rzecze. „Ich betrachte den Polonismus nicht wie ein Unglück, wie ein Missgeschick, das ertragen werden, sondern als eine Opposition, die, wenn sie ihre edelen Kräfte der Förderung des Staates „Preussen” entzieht, so lange bekämpft werden muss, bis sie auf jede dem Gemeinwohl verderbliche Sonderstellung Verzicht geleistet hat.” Daléj ubolewa nad tém, że im więcéj czysto polski żywioł będzie wspierany, tém dłużéj prowincyą ubogą i ciemną zostać musi. Jest to frazes tylko, — powiada, — jeżeli się utrzymuje, iż nie może być większego nieszczęścia, już to pod moralnym, już to materyalnym względem, jak utrata ojczyzny; przecież Polakom ojczyzny nie odebrano, tylko oni przestali być w ojczyznie panującym narodem, i dla narodu zbutwiałego, niezdolnego do istnienia nie może być większego szczęścia, jak odebranie ojczyzny, które z niewolników robi ludzi, a na miejsce małodusznych despotów powołuje apostołów ludzkości, oświaty i obyczajności.
Z pojęć tych i przewrotnych teoryi nie trudno poznać w Autorze jednego z tych kulturtregerów, którzy mniemają, że oświaty zadaniem jest prawdę obalać a fałszowi posągi stawiać.
Rozwodząc się Autor nad postępem germanizmu w Księstwie, wyraża swe niezadowolenie i przypisuje te powolne kroki niemieckiéj kultury, jako téż zwyczai i obyczai, częstéj zmianie prezesów naczelnych, z których każdy odmienny zaprowadzał sposób rządzenia, przechodzi potém z kolei rządy wszystkich prezesów naczelnych aż do ostatnich czasów. Pierwszy, od 1815 — 1830 r. namiestnik, książę Antoni Radziwiłł, miał swą dworskością i przepychem panować nad skłonnemi do zewnętrznych wrażeń umysłami Polaków i ubezwładnić ich w narodowéj myśli, „der durch Hofhaltung und Glanz das für Aeusserlichkeiten so empfaengliche Gemüth der Polen im nationalen Sinne gefangen halten sollte.” Czynności naczelnego prezesa Zerboni di Sposetti, jako ciche, bez żadnego wybitnego znaczenia, pomija i przychodzi do 10-letnich rządów Flottwella, który, — jak powiada, — był tym, który system germanizowania na czele otwarcie postawił i tę myśl zasadniczą wziął za podstawę: ścisłe połączenie Poznańskiego z państwem pruskiém na następujących zasadach wspierać i wzmocnić: ażeby polskim mieszkańcom właściwe kierunki, zwyczaje, skłonności, które sprzeciwiają się takiemu połączeniu, z wolna usuwać, a natomiast element niemieckiego życia, jak pod materyalnym, tak i duchowym względem coraz daléj szerzyć, ażeby ostatecznie całkowite połączenie obudwóch narodowości, jako zakończenie zadania tego przez wyraźne wystąpienie niemieckiéj kultury mogło być osiągniętém.
Zwracam uwagę Czytelnika na zwyczaje, — na stronie 99 obszernie się o nich rozwodzę, — które my tak lekceważymy, nasze zarzucamy w obce zaś przystrajać się lubimy, a których ważność jest nie mała, kiedy przeciwnik nad tém pracuje, jakby nas z nich wyzuć.
Daléj przechodzi pięciu prezesów naczelnych: Arnima i Beurmanna ledwo dotyka, o Boninie się wyraża, że balansował między konstytucyą a wiernością dla króla, w Puttkamera osobistość zaczepia, przyznaje mu jednakże należne zasługi. Z kolei rozbiera system i rządy prezesa naczelnego Horna, nie zgadza się na pierwszy, niezadowolony jest z drugich; zżyma się, że język niemiecki wogóle i szkoły wiejskie (niemieckie) nie zrobiły wielkiego postępu, a kwestya polska i katolicka, te twierdze przeciw niemczyznie, w rozmiarach przybrały; zapytuje, co uczyniono dla zabezpieczenia upadającego stanu średniego wiejskiego, aby go posiedziciele więksi systematycznie nie osłabiali? co uczyniono, aby rozszerzyć system spółek, oraz instytucyi kredytowych i zabezpieczeń polegających na solidarności? czy zaprowadzono szkółki niedzielne, czy wzięto się energicznie do rozjaśniania pojęć przez towarzystwa (niemieckie), czy téż poprzestano na nie mającém podstaw rozdzielaniu nagród za ulepszenie części gospodarstwa? Nie może on strawić, że liczba świąt katolickich nie zmniejszyła się i że ani jedno święto specyalnie polskie nie upadło, pożądliwie się wyraża, iż w ręku duchowieństwa znajduje się przeszło 300,000 mórg, które — z małemi wyjątkami — odłogiem zalegają. Przechodzi organizacyą i sposób rządzenia Księstwem, wytyka błędy, daje swoje wskazówki i między innemi tę robi uwagę, iż lepiéj i pożyteczniéj byłby użyty kapitał 250,000 tal., który przeznaczono na założenie prowincyonalnego domu obłąkanych, gdyby go obrócono na powiększenie liczby szkół dla ludu i lepsze uposażenie nauczycieli, albowiem wszelkie wspieranie wiedzy w prowincyi, bez względu na różnicę języka, jest także wspieraniem niemczyzny, a oko rządu powinno się zwrócić do jasnéj tegoczesności a nie do gasnącéj przeszłości, „denn jede Förderung des Wissens in der Provinz ist, abgesehen von allen sprachlichen Unterschieden, auch eine Förderung des Deutschthums.” Zobowiązany jestem Autorowi, że bez ogródki wypowiedział swą opinią, która otworzy oczy tym, co dotąd nie widzieli, czy widzieć nie chcieli, jaki cel mają u nas przedewszystkiém szkoły, i którzy w swéj dobroduszności spodziewali się od Niemców wspierania interesów narodowości polskiéj.
Na końcu przystępuje Autor do rządów hr. Königsmarcka, wita go, jako tutaj urodzonego, obeznanego z różnorodnemi stosunkami miejscowemi, który przeszedł szkołę administracyi, który utworzeniem za wzorowe ogólnie uznanego Ziemstwa Kredytowego Nowego, tudzież przewodniczeniem sejmowi prowincyonalnemu złożył próby administracyjnéj swéj zdolności. Każda prowincya — rozprowadza rzecz P. H. v. H., — ma swe główne siły i główne słabości. Główne siły Księstwa Poznańskiego są w uprawie ziemi, główne zaś materyalne słabości w słabym i powolnym rozwoju kredytu, jako téż w ścieśnieniu sił roboczych. Tu składa on winę na kościół katolicki i utrzymuje, iż siły robocze wyemancypowały się już z państwowych, ziemskich i miejscowych zobowiązań, tylko z pod kościelnych wyswobodzić się jeszcze nie zdołały; do przeprowadzenia tego zbywało dotąd, powiada, na właściwym człowieku. Święta katolickie są, podług Autora, tym szkopułem, o który się postęp niemiecki rozbija, to uderza on téż w nie przy każdéj sposobności i utrzymuje, iż tak długo Poznańskie nie stanie na równi z innemi prowincyami państwa, dopóki nie wyemancypuje pracy z pod opieki katolickiego kościoła.[29]
Przebiegłszy w krótkości całą sferę rządową, przechodzi Autor do charakterystyki szlachty polskiéj, któréj odcieniowanie i zarazem podawane wskazówki, jak ją wynaradawiać, nastręczają nam sposobność do zrobienia wielu pouczających spostrzeżeń. Co do postępowania, mówi P. H. v. H., to wszelkie represyjne środki, procesy prasowe, dyscyplinarne, porządkowe kary, draźnienia policyjne, nie są to środki, któreby potrafiły siły narodowości złamać, a które niemczyznę o kilka pozycyi mogłyby cofnąć, zamiast naprzód posunąć. Zostawcie to, — mówi do rządu, — pilności i wytrwałości inteligencyi, niechaj was nie zatrważa przewaga polskiego języka w powiatach wschodnich prowincyi, alboż to nie możecie wszędzie rozmówić się po niemiecku w miastach i zachodnich powiatach, gdzie żywioł niemiecki jest przemagający? — przecież wszystkie narody, które nie posiadały warunków bytu, znikły razem z językiem, nie wyłączając Greków i Rzymian, pomimo że posiadali oni rzeczywiste skarby języka i wiedzy, o których u Polaków mowy być nie może, albowiem u nich literatura żałobna wtenczas podnosić się zaczęła, gdy państwo ich upadło. Z żalem wspomina Autor, że obok szlachty urodzonéj w Polsce nie osiedliła się w równéj liczbie szlachta niemiecka i ztąd téż to pochodzi, — powiada, — iż tylko polscy posiedziciele reprezentują w Izbie Panów starą posiadłość ziemską. Szeroko a jak na program pisma za szeroko rozwodzi się Autor o kobietach i mężczyznach polskich. Kobiety dosyć sobie zasłużyły na jego względy; pomimo sympatyi, jaką zdaje się czuć ku nim, nie może jednakże nad sobą panować, aby pomiędzy francuzkie komplimenta nie wplótł raz po raz germańskiéj rubaszności; w końcu, boli mnie, powiada, wzdychając, iż my biedni Niemcy zrzec się musimy wszystkich nadziei posiadania kiedykolwiek tych pełnych temperamentu, szlachetnych niewiast i dziewic polskich. Na mężczyzn mniéj jest łaskaw, podnosi wprawdzie tu i owdzie stronę ich zewnętrzną, ale gdy rozbiera wewnętrzną, to wszystko z nich wydziera do szczętu; pewien francuzki pisarz, — mówi, — wystawia cały naród polski jako połączenie głowy i żołądka, bez rąk i bez nóg, i mniema, że żołądek do tego mu tylko służy, aby go mniéj-więcéj ciężkiemi i niestrawnemi potrawami napychał, a głowę narodowemi mrzonkami i spirytuozami napełniał.[30]
Wzmiankując o historyi polskiéj, powiada Autor, że są w niéj wzniosłe i poruszające, pełne ofiarności, rycerskości momenta, i z tych téż nie myślimy się natrząsać, one mają być jako uprawniona właściwość zachowane i pielęgnowane; ale tylko jako myśl wsteczną możemy ideę polskiéj narodowości i język jéj cierpieć, lecz naprzód postąpić jéj nie wolno, teraźniejszość i przyszłość musi do nas należeć. Dla tego téż, — ciągnie daléj, — skoro chłopiec polski po niemiecku rozumie, powinien być w szkołach wykład niemiecki; w zasadzie przyjmujemy, że nie ma źródła do ściślejszego połączenia dwóch ludzi, jak wspólny język, że różnorodność języka jest tą rzeczywistą różnicy cechą pomiędzy ludźmi, że nie wolno téj granicy samowolnie przekroczyć, ani tego muru bezkarnie wywrócić.[31] „Im Principe wollen wir es anerkennen, dass es kein innigeres Verbindungsmittel zwischen zwei Menschen gäbe, als die gemeinsame Sprache, dass die Sprachverschiedenheit das wahre Unterscheidungsmerkmal unter den Menschen sei, dass diese Grenze nicht willkürlich überschritten, diese Mauer nicht ungestraft umgestossen werden dürfe.” Gdy zaś język niemiecki, — mówi daléj, — jako cząstka duchowa potrzebnego do życia powietrza coraz głębiéj będzie się w lud wciskał, to należy z utylitarnych względów naukę jego przyspieszać, a wtenczas, jeżeli jeszcze z zasady tłomaczenia żądać będą, tam tylko żądania uwzględnić, gdzie będzie zachodziła rzeczywista nieznajomość języka. W prowincyi Poznańskiéj, — powiada, — mieszka nieomal tylu Niemców, ilu Polaków, i między tymi Polakami rozumie połowa język niemiecki tak dobrze, jak własny ojczysty,[32] cóż dopiero mamy prawić o tych głęboko sięgających różnicach językowych i odwoływać się na miliony Polaków, które po za granicami prowincyi żyją!
Tu przystępuje Autor do anatomicznego ciała społecznego i dzieli je na trzy części, na zawziętych, z którymi nie ma pojednania, na nieprzyjaznych i na obojętnych; nie udała mu się atoli sekcya i ona nie wyrobi mu opinii głębokiego krytyka, bystrego spostrzegacza i daleko widzącego publicysty, błąka on się po omacku i trafić nie może na punkt, którego szuka, widocznie niekiedy kto inny ręką jego kieruje, czasem trafia w tętno, ale także chybia i części zdrowe bierze za nadpsute i odwrotnie. Do zawziętych liczy emigrantów, widocznie mówi przez niego ktoś z partyi polskiéj, nieprzychylnéj dla emigracyi, mógłby wprawdzie nabyć tych pojęć i wyobrażeń, jakie o emigracyi objawia, z pism polskich, ale gdy pokazuje się z kilku wyrazów polskich, które przytoczył, iż języka polskiego nie zna, musiał przeto z kim bliżéj nas stojącym, naszéj lub niemieckiéj narodowości w bliższych zostawać stosunkach. Nie będę powtarzał zarzutów, jakiemi obsypuje emigracyą, są one stare, znane i bez żadnéj wartości, przechodzę przeto, nie zatrzymując się, do nieprzyjaznych.
Nieprzyjaznych uważa Autor jako łagodniéj usposobionych od poprzedzających, nie może im atoli tego przebaczyć, że kapitałów, jakich im pierwsza i druga landszafta dostarczyła, używają do wyrobienia sobie wolnego, o ile można, niezawisłego stanowiska, iż zawsze żywią nadzieję utworzenia wielkiego polskiego państwa, że z tego powodu nie należy im uznawać rządu pruskiego za prawny, tylko muszą wszędzie kwestyą polską naprzeciw niemieckiéj stawiać, aby ją od zmieszania uchronić. Po ich stronie, — wywodzi Autor, — stoi znaczna część polsko-katolickiego duchowieństwa, która w czasach zaburzeń rewolucyjnych zupełnie otwarcie obrabiała w ich myśli ludność polską i przez udawanie fałszywych czynów do oporu przeciw panującemu rządowi pobudzała, w czasach zaś spokojnych zachowała sobie wpływ tajemniczy konfesyonału, aby przez niego przy danéj sposobności mogła działać. „Ihnen zur Seite steht ein grosser Theil des polnisch-katholischen Klerus, der von der Kanzel aus in den Zeiten revolutionärer Aufregung ganz offen die polnische Bevölkerung in ihrem Sinne bearbeitet, durch Vorspiegelung falscher Thatsachen zum Widerstande gegen die herrschende Regierung gereizt hat, in Zeiten der Ruhe sich jedoch die gelegentliche Einwirkung durch die Geheimnisse des Beichtstuhls vorbehält.”[33]
Oburza się Autor niesłychanie, że Polacy téj kategoryi upominają się na sejmach prowincyonalnych, powiatowych, sądach przysięgłych, dla formalnego zachowania równouprawnienia z Niemcami, tłomaczenia polskiego, którego nawet żądają, chociaż język niemiecki rozumieją, i to jedynie dla tego, aby czynność skomplikować i utrudnić.[34] W Izbie Deputowanych, — sarka daléj, — i na Sejmie Niemieckim podnoszą deputowani polscy energiczne protesty przeciw narodowemu rozwojowi Prus, chociażby takowy tak korzystne dla Poznańskiego miał skutki, jak rozszerzenie Związku Niemieckiego, które dla gospodarstwa prowincyi wiele dobrego zdziałać może; odwołują się zawsze na Wiedeński Traktat i na Patent Okupacyjny, które według swego rozumienia tłomaczą.
Gdyby polska szlachta, — zarzuca nam, — z zasady równie swym własnym, jak francuskim językiem się interesowała i gdyby zamiast ostatniego, polskiego języka w domu używała, wtenczas nie potrzebowałaby mieć obawy, iż językowi jéj zagłada zagraża, wtenczas i te protesty z powodu opuszczania tłomaczenia byłyby zbyteczne, przecież my, — oburzając się, mówi, — prawnie panujący nie możemy żadną miarą wspierać właściwości języka, w który krzewiciele jego wewnętrznie sami nie wierzą i tylko urzędownie się dopominają.[35] „Wenn sich die polnische Aristokratie nur für ihre eigene Sprache ebenso interessiren wollte, wie für das französische Papperlapapp und prinzipiell zu Hause polnisch spräche, dann brauchte sie nie besorgt zu sein, dass ihre Sprache untergehen könnte, und die vielen Proteste wegen unterlassener Verdolmetschung wären unnöthig; wir, die rechtmässig Herrschenden, können doch unmöglich die Verbreitung eines fremden Sprach-Idioms, welches von den berufenen Trägern innerlich verleugnet, blos officiell gefordert wird, begünstigen.” Jakiżbyśmy powód mieć mogli do powiększania administracyjnych i gospodarskich trudności i sztucznego szerzenia istniejącego rozdwojenia? — mówi daléj Autor, — rząd powinien sobie pewien wyraz nadać: gdzie nie jest zrozumiany, tam musi swą wolę przez tłomacza objawić, ale powinien tak urządzać szkoły, ażeby znajomość panującego języka w coraz większym przybierała zakresie, ażeby tłomacze ostatecznie stali się zbytecznymi, a pieniądze, dla połączenia dwóch zewnętrznie rozdwojonych żywiołów użyte, na połączenie wewnętrzne przez szkoły obrócone być mogły.
Zarzuca nam Autor, iż nie lubimy rozpatrywać się w naszém gospodarstwie, i że przez świetne ekwipaże i toalety chcemy w Niemców to wpoić przekonanie, że wszystko, co się świeci, jest złotem. Jakże spokojnie, — powiada Autor, — moglibyśmy Niemcy i Polacy żyć na wsi, gdyby ta jednostronna nienawiść narodowa w wydatny sposób przez Polaków nie była podniecaną. My im chętnie chcemy pozwolić, — mówi daléj, — rozkoszować się w ich teatrach, narodowych uroczystościach i klubach, które są hasłem do czynu dla niedoletnich, jako téż nie chcemy pokoju im zamącać w ich ucztach i wybrykach karnawałowych,[36] — (tu użył Autor wyrażenia, które poniżéj w oryginale przytoczę jako próbkę smaku i delikatności kulturtregera), ale tam, gdzie oni w dobrze uorganizowanym szyku i nieprzyjaźnie przeciw nam występują, jak na wyborach,[37] klubach i innych miejscach, tam, jeżeli my przez zamiłowanie prawdy, pracy i inteligencyi zwycięztwo odniesiemy, tam nie mają oni prawa oskarżać nas o prześladowanie i samowładną zagładę.[38] A teraz, aby mi Autor nie zarzucił, żem przyćmił tło wykończonego jego obrazu, żem zatarł najwydatniejsze, najwięcéj malownicze jego odcienie, przytaczam cały ustęp w oryginale: „Wir wollen sie ja gern unbehelligt in ihren Theatern, auf ihren Bällen, Nationalfesten und Klubs, in denen die Parole für die Unmündigen ausgegeben wird, in Ruhe und Frieden sich selbst geniessen lassen, sie können ihre Festtage und ihren Faschingsspuck ganz ungestört weiter treiben; wir wollen den Dreck das rechten Polackenthums mit dem französischen Firniss gar nicht bis in's Detail kennen lernen und ängstlich vor unserer Berührung bewahren.”
Przy końcu zarzuca nas Autor rozmaitemi inkryminacyami, jako to: że chcemy władze pruskie polonizować, że usiłujemy kościół katolicki, który jest powszechnym, przerobić na kościół specyalnie polsko-katolicki, że pragniemy język polski do stopnia języka panującego wynieść i t. d., i t. d. Gdy ostatecznie cały zapas wyczerpnął, obraca się i uderza na obojętnych.
Sądzićby należało, że z obojętnymi powinienby Autor być w zgodzie, albowiem nie są zawzięci i nieszkodliwi, ale i ci nie zasłużyli sobie na jego względy dla tego, że, — jak powiada, — są fałszywi, skryci i, pomimo że nic dla sprawy polskiéj nie pracują, Niemcami zostać zdeklarować się nie mogą. Renegatów, — wzdrygając się, mówi, — niechętnie widzimy, nie ma téż nic wstrętliwszego, jak odstępca, t. j. człowiek, który z żądzy znaczenia i utylitarnych względów przeciw własnemu przekonaniu zewnętrznie przyjaźń dla nas okazuje, a wewnętrznie przeciw nam walczy i, według francuzkiego wzoru, uśmiecha się każdemu słońcu, które urzędownie świeci.[39] Przykrą i dotkliwą jest czytać opinie przeciwnika, z których każdego słowa tryska wzgarda dla zbłąkanych lub zbiegłych, a opinii tych jest tu jeszcze długa kolumna, których tłomaczem być uczucie mi nie dozwala; gdy jednakże dla nauki współczesnych i przyszłych pokoleń, aby wiedziały, jak w przeciwnym obozie nie szanujących swéj narodowości i przeniewierzających się jéj witają, zamilczeć o nich byłoby grzechem, posłuszny przeto głosowi sumienia, podaję je w niemieckim tekscie: „Freilich, die Renegaten, — brzmi dosłownie, — sind uns auch nicht willkommen; es giebt nichts Verächtlicheres, als einen Abtrünnigen, dass heisst einen Menschen, der aus Ehrgeiz oder Nützlichkeitsgründen gegen seine inneren Überzeugungen äusserlich für uns Freundschaft heuchelt, während er uns innerlich bekämpft, so nach französischen Muster jeder Sonne zulächelt, wenn sie nur officiell scheint, so ein Stück von der sieben mal siebzig mal hartgesottenen Sündernatur eines Talleyrand! Aber zur Ehre der Polen muss man sagen, derartige Exemplare sind verhältnissmässig wenige, es steckt neben der perfiden Schmiegsamkeit doch noch ein grosses Stück chevaleresker Offenheit im Charakter des polnischen Edelmannes, und darum geben wir die Hoffnung einer innerlichen und äusseren Verständigung nicht auf, sprechen vielmehr unsere Überzeugung dahin aus, dass dem wahrhaft guten und edlem Streben der Segen höherer Erleuchtung, die sich in einer vorurtheilsfreien Beurtheilung und humanistischen Bestrebungen kund giebt, auf die Dauer nie fehlen kann! Dies Prognostikon kann man den Ueberläufern nicht stellen, sie verstimmen nach beiden Seiten sehr und richten durch ihre Doppelzüngigkeit viel Uheil an. Zunächst wollen sie Unterthanen Sr. Majestät des Königs von Preussen polnischer Nationalität bleiben, oder, wenn sie den streng polnischen Charakter aufgeben, wenigstens streng katholisch sein, um es mit ihren Landsleuten nicht zur verderben. Als strenggläubige Katholiken kommen sie natürlich auf die polnische Wirthschaft zurück, kämpfen gegen Verbesserung der Schulen, Verringerung der Feiertage, Entfesselung der Arbeitskräfte, Ablösung der Renten und Reallasten der Geistlichkeit gegenüber, Verminderung der Klöster und, weil sie nach Oben hin eine gewisse Fühlung fleissig unterhalten und pflegen, so wissen sie für ihre zersetzenden Anträge stets den geeigneten Moment abzupassen. Ihnen gegenüber empfiehlt sich also Vorsicht und Zurückhaltung; ja es scheint unbegreiflich, warum man sich nicht durch Ignoriren über ihre wahre Bedeutung aufklärt. Die Zahl der wirklich Ueberzeugten, dem preussischen Staate äusserlich und innerlich zugethanenen Individuen wird zwar durch die acht preussischen Kammerherrn polnischer Nationalität[40] nicht erschöpft, ist aber ebenso, wie die Zahl derjenigen Männer, welche sich prinzipiell aller politischen Einmischung enthalten, sich ausschliesslich um ihr wirthschaftliches Fortkommmen bekümmern, der Staatsregierung gegenüber eine passive und indifferente Stellung einnehmen, im Vergleich mit den unversöhnlich und feindlich gesinnten Elementen des polnischen Adels verschwindend klein!” Autor tak otwarcie i wyraźnie oddał swą opinią, że wszelkie uwagi byłyby tu zbyteczne.
Obsypawszy nas jeszcze gradem zarzutów, że synowi nasi próżniacze wiodą życie, że z Paryża złe tylko i rewolucyjne przywożą zasady, że się nie chcemy uczyć, że Żydom w kieszeni siedzimy, że dla niepodległości ludu rząd pruski więcéj zrobił przez siedemdziesiąt lat, niż panowanie szlachty polskiéj przez siedemset, — przybiera Autor układnie ton pojednawczy i do dobrych naszych stron przechodzi, które zawsze atoli ku sprawie niemieckiéj nagiąć usiłuje. I my, — powiada, — przechodząc momenta historyi, nie możemy przytłumić podziwu: jaki to dumny, znakomity, do poświęceń zdolny, wielkoduszny naród, ci Polacy; jest jeszcze w nim świeżość żywota i ta siła pierwiastka, któréj ani wojny, ani rewolucye złamać nie zdołały, ale gdy pomimo tylu zalet nic dotąd samodzielnie głębiéj sięgającego dla wewnętrznego żywota ludów zdziałać nie byli w stanie, to spodziewać się należy, iż najlepsi z nich zmienią kierunek i będą szukali powodzenia i wyrównania z innemi narodami w dziedzinie ducha, o które na polu narodowém daremnie się kuszą. Tę zdolność polskiéj szlachty, — pochlebia nam, zacierając ręce,[41]ten organizacyjny talent, jéj ruchliwość, jéj uczynność, jéj żywy i szczęśliwy dar spostrzegawczy, jéj poświęcenie się dla patryotycznych celów, — wszystkie te piękne przymioty, na których nam Niemcom zbywa, przyznajemy bez uprzedzenia, że wielbić będziemy ten dzień, który nam je przyniesie i w całém znaczeniu naturę naszę niemi uszlachetni.
Jakkolwiek chlubném jest dla nas, iż i przeciwnicy nie mogą nam odmówić pięknych przymiotów, zdobiących naszę stronę duchową, to jednakże nie dajmy się tym pochwałom porwać, nie dajmy się im za wysoko unieść, albowiem one nie są naszą zasługą, lecz są dane z góry, są darami Boga; — ukorzmy się i przyznajmy, że tego bogatego posagu nie użyliśmy stosownie na powiększenie i uzacnienie duchowego naszego mienia. Te piękne, szlachetne dary ducha uderzają z dala, wzbudzają podziw i uwielbienie, bo blask ich jest czysty, — on oświeca, on rozgrzewa, ale.......... niczego nie tworzy, on jest najwyższą ozdobą, godłem czci, która swą aureolą otacza skronie każdego człowieka, jak i społeczeństw, jeżeli te mają byt niezależny, bez tego zaś są one koroną bez — królestwa. Korona ta jaśniała wszędzie nad naszemi hufcami, w którą tylko rzuciły się one stronę; promienie jéj blasku padają i dzisiaj na głowy jak tych naszych rodaków, którzy krew leją za sprawę Niemiec, tak i tych, co walczą za sprawę Francyi; przyświecają one bratobójczéj walce, z któréj przybywa nam sławy a ubywa nam ciała, przybywają nam świetne karty w historyi, a ubywa nam — ludu i ziemi. Tą postępując daléj drogą, niknąć będzie zwolna nasz naród i zgaśnie nieznacznie, otoczony czcią i chwałą, ale nam przecież nie wyłącznie o śmierć uczciwą, lecz głównie o życie uczciwe narodu i o wyrobienie mu niepodległego bytu chodzić powinno............ to téż na to jednogłośnie wszyscy się zgadzamy, ale niestety! tylko w słowie, w czynie zaś po zbyt różnych rozbiegliśmy się drogach, abyśmy w upragnionym ześrodkować się mogli celu. Jeżeli zaś chcemy złożyć dowód, że nam rzeczywiście na sercu leży odrodzenie ojczyzny, to musimy z gruntu zaprowadzić reformę, i tak w miejsce stronnictw — jedność, wyrzucić bezład i rozstrzelenie a zaprowadzić organizacyą, (któréj talent Autor w nas podziwia,) a ta wskaże nam, jakie obrać drogi, aby te piękne, szlachetne przymioty ducha nietylko w historyi rozjaśniły zżółkłe karty dziejów, ażeby nabrały ciała w żyjącym naszym narodzie, aby go pobudzały do wzniosłych czynów, wpływały na szerzenie prawdziwéj oświaty i uszczęśliwienie ludzkości. — Ale wracajmy do rzeczy.
Od szlachty przechodzi Autor do ludu wiejskiego, rozbiera trafnie jego zewnętrzną i wewnętrzną stronę, nie łudzi się pozyskaniem jego sympatyi i utrzymuje, że chłop polski, jakkolwiek usamowolniony przez rząd, doznający dobrodziejstwa jego i opieki, bynajmniéj jednak nie jest przychylny dla sprawy niemieckiéj, i pomimo że wie, iż panowie polscy nie wiele byli warci, to wszelako zwyczaje, obyczaje, religia zawsze więcéj go łączą z szlachcicem polskim, niż posiedzicielem, tak nazwanym „ewangelickim” (evangelisch), który za kradzieże polne go ściga, w pracy go kontroluje i zewnętrznie czczo i za jałowo mu wygląda. Dobrym stronom słuszność przyznaje Autor i powiada, że w ogóle dobre przymioty w ludzie przemagają, że jego niewymagalność, wierność i spokojność jest przeciwstawieniem wiecznego nieukontentowania i opozycyi szlachty. Dwa przymioty podnosi Autor w polskim robotniku i żołnierzu: niewymagalność i posłuszeństwo, oraz ocenia składność w pracy i zręczność[42].
Daléj opisuje Autor gospodarstwa włościańskie, sposób uprawy roli, sposób ich życia i zwyczaje. O ile tamten obraz był z rzeczywistości zdjęty, o tyle ten zbyt ostre ma rysy i fałszywym wyrazem ckliwe robi wrażenie; przedstawia on gospodarza włościanina już to świętującego, już to wiecznie pijanego, na targach i jarmarkach ściskającego się z Żydami, którzy resztę wysysają z niego mienia, już to procesującego się po sądach. Autor utrzymuje, że różnica pomiędzy dawniejszém złém a teraźniejszém jest ta, iż dawniéj upijał się chłop z rozpaczy, a teraz z uprzywilejowanego przez państwo próżniactwa i głupoty, na cóż się to przyda, — powiada, — że się chłopa zrobiło wolnym panem jego własności, jeżeli go nie uczy się, jak ma używać téj własności i wolności, jeżeli kościół, szkoła, prawodawstwo i rząd nie będą działać wspólnie, aby utworzyć z ludu tego siłę, która jest podstawą dobrze urządzonego państwa. Tu podaje Autor swe plany, w jaki sposób urządzać szkoły w celu zgermanizowania ludu, a między innemi radzi ze względu na tę okoliczność, że miasteczka w Księstwie po większéj części są rolnicze i w ogóle trzy czwarte ludności w Poznańskiém rolnictwu się oddaje, zakładać szkoły rolnicze. Szkoły takie, — mówi, — cudówby dokazały, one byłyby dźwignią, któraby pilność i pruski patryotyzm w ruch wprowadziła, któraby dojrzalszéj wiejskiéj młodzieży nadała narodowe i odpowiednie zawodowi podstawy i stworzyła ostatecznie samodzielny stan włościański: prócz Niemców, których już jest dosyć w Księstwie, uczęszczaliby do nich także Polacy, jeżeliby nasi nauczyciele wykładali nauki także w języku polskim, a my, mając cały kierunek nauk w ręku, odnieślibyśmy już tém samém wielkie korzyści; bezstronnie wykładana nauka historyi, chociażby nawet i polskiéj, podaje nam nie małe środki do wpływania na młodzież wiejską; alboż to światło nauki mniéj dobroczynnie będzie działać, jeżeli jego promienie w ojczystym ich języku łamać się będą? A jeżeli to przeobrażenie duchowe powiedzie nam się, to językowe samo z siebie przyjdzie[43], — przepowiada proroczo, — reformy takie atoli zwolna postępują.
Szkoły i koleje żelazne, twierdzi P. H. v. H., są wielkimi germanizatorami prowincyi. Zgadzam się z nim, mianowicie co do ostatnich, najkompletniéj: kolejami przybywa żywioł obcy, świeży, który wzmacnia moralnie i materyalnie żywioł stary, dawniéj już u nas osiadły, a który niejednę cechę przez stykanie się z narodowością polską tracić zaczynał; kolejami przybywają wyroby fabryczne tanie, z któremi wyroby naszych rzemieślników konkurencyi wytrzymać nie zdołają, ztąd rzemiosła w miastach mniejszych upaść muszą; przez coraz większe ułatwienie komunikacyi i zaludnienie podniosą się wartości posiadłości wiejskich i miejskich, co dla niejednego będzie do sprzedaży i wywłaszczenia się ponętą. A my, mając prywatne nasze dobro tylko na celu, sami ułatwiamy pochód cywilizacyi zachodniéj, zapraszamy ją, ofiarujemy jéj darmo ziemię i dla przeprowadzenia kolei niejedno z praw naszych tracimy na sejmikach powiatowych, n. p. nie dopominamy się tłomaczenia polskiego, aby nie irytować p. radzcy ziemiańskiego, unikamy wszystkiego, coby pozór narodowych dążności nosić mogło, aby nie narazić się wyższym władzom .......... aby je zjednać sobie dla poprowadzenia kolei; prywata była i prywata jest u nas większą, niż poświęcenie. Jesteśmy zdolni do wielkich w chwilach ważnych poświęceń, gdzie życie na los szczęścia stawiamy, ale nie mamy danego sobie tego cichego zaparcia się samych siebie pod względem ograniczenia potrzeb a spotęgowania pracy, którém Niemcy o wiele hojniéj są uposażeni i którém nas zwolna wypierają. Za to wszystko, co oni nam zabrali, przywłaszczmy sobie ten ich przymiot, a staniemy jeszcze nad nimi górą, bez tego ustąpić im na każdym kroku musimy, i te koleje żelazne, jeżeli będą miały tylko ułatwiać zaspokojenie wszelkich naszych zechceń, przyspieszą nasze wywłaszczenie i dokończą zgermanizowania Księstwa, a parochód, jak duch potępienia, świszczeć będzie pod północ, przelatując obok polskich cmentarzy.
Autor nie może znieść katolickiego kościoła, jeszcze raz do niego wraca i o stosunku jego do szkoły rozwodzi się szeroko a zawsze nieprzychylnie, potém o hierarchii kościoła, o fanatyzowaniu religijném ludu i prowadzeniu go w antipruskim kierunku. Jakkolwiek ta kwestya mocno mnie obchodzi, zostawiam jednakże jéj rozbiór i wydanie sądu kompetentniejszemu, niż moje, duchowieństwa zdaniu, które Autor co do kazalnicy i konfesyonału, nie mając żadnych ku temu danych bez wszelkiéj dyskrecyi zaczepia i bez ogródki wypowiada, że kiedy Prusy zabrały Księstwo, to katoliccy księża ciemni, zmysłowi, byli rzeczywistą plagą kraju i dopiero rząd pruski przez wychowanie zrobił z nich ludzi a potém nauczycieli ludu w gimnazyach, seminaryach i szkołach wyższych, co nawet papież sam dziękczynnie uznał, iż żadne katolickie państwo nie miało takiego o prowadzeniu duchowieństwa starania, jak rząd pruski.
Dziwi się P. H. v. H., dla czego rząd z jakichś dzisiaj nieusprawiedliwionych względów po macoszemu traktuje prowincyę poznańską, w któréj dotąd, kiedy co do inteligencyi żywioł niemiecki nad polskim przeważa, nie ma szkół handlowych, wyższéj szkoły rzemiosł i uniwersytetu, który to stan wyjątkowy tylko na nieznajomości stosunków miejscowych polega. Całą winę tego zaniedbania Księstwa przypisuje biurokracyi, nie obwija wyrażeń względem niéj w bawełnę i ostro jéj przygania.
„Der bureaukratische Geist, welcher in dem übrigen Preussen schon ein Fiasco gemacht und unsere östlichen Provinzen an den Bettelstab zu bringen droht, bei uns feiert er wegen der Indifferenz der obersten seine ewigen Flitterwochen. Es giebt nichts Gemeinschädlicheres, als dies verknöcherte Beamtenthum, dem nichts heilig ist, als sein Schreibtisch und seine Aktenstösse. Dieser engherzigen Schreiberkaste haben wir es zu verdanken, dass die Provinz Posen bis dahin die einzige ist, welche keine Universität hat, keinen Zentralpunkt, um sich die geistigen Kräfte, die sie braucht, selbst heranzubilden, sondern gleichsam im Auslande, das heisst ausserhalb der Provinz, betteln gehen muss.” W każdém słowie przebija się tu oburzenie germanizatora, że rząd dotąd jeszcze nie uważa W. Księstwa jako całkiém niemieckiéj prowincyi, ten gniew na urzędników jest zarazem miarą nienawiści jego ku nam. Sam jednakże z sobą późniéj w sprzeczności stawa i podaje projekt germanizowania prowincyi, którą rządowi już teraz za germańską uważać każe.
Przez ciemnotę, — utyskuje Autor, — chcą nas zrobić patryotycznymi i najtrudniejsze stosunki państwa pruskiego przełamać; — tak się rozwodząc, — powstaje znowu na biurokracyą, że ona z obawy, aby Polakom nie dać broni w rękę, aby nie stworzyć ogniska agitacyi, i dla innych drobnych względów będzie się sprzeciwiała myśli założenia uniwersytetu. A przecież my, — wywnętrza się, — nie chcemy żadnego polskiego uniwersytetu, tylko niemiecki. My nie mamy zamiaru zakładania uniwersytetu dla Polaków, Litwinów i Kaszubów, tylko stworzyć niemiecką wszechnicę, która w niemieckim, oraz tolerancyjnym duchu ma mieć katedrę słowiańskiego języka, a głównie polskiego, przez co nietylko zapobieglibyśmy wyruszaniu polskiéj młodzieży do Krakowa i Wrocławia, ale jeszcze polscy studenci przybywaliby ze wszystkich stron świata do Poznania, a po większéj części, aby swe pieniądze u nas przejeść, (naturalnie w Poznaniu sami są tylko Niemcy,) co przecież nie byłoby nieprzyjemną rzeczą, a potém, gdyby wszystko stracili, aby wpaść w stare narodowe obłąkanie. Niemiecka nauka będzie mogła przyjąć i wytrzymać walkę z polską literaturą, a co do liczby polskich zagranicznych studentów, to ta się bardzo zmniejszy, a gdy im się postawi za warunek przyjęcia examen dojrzałości. A toć dla nas, — wyjaśnia rzecz Autor, — pożyteczniejszém jest wyuczenie się polskiego języka, niż Polakom samym, albowiem z językiem uczymy się zarazem historyi, wtenczas opanujemy ich własny obóz i pokonamy ich własną ich bronią. Wtenczas, kiedy nasi landraci, komisarze obwodowi, sędziowie będą umieli z ludem biegle mówić po polsku, a nasi ewangeliccy niemieccy kaznodzieje potrafią kazać po polsku, wtenczas dopiero ostrą bronią inteligencyi zdołamy wybić wyłom w najsilniejszych wałach narodowych i wyznaniowych przesądów, w których się polonizm i katolicyzm tak uparcie broni. A jeżeliby wykształceńsi Polacy, — wyraża się Autor wyrafinowanie, — mieli naprzeciw nam z równą wystąpić bronią, czyliżby wtenczas walka duchowa siły narodu zmniejszyła? Ten, kto doszedł do dojrzałości naukowéj, — Polak, czy Wołoch, — którego duch czerpie swą siłę z niemieckiego wykształcenia, choćby on nawet i zewnętrznie z tém się taił, to wewnętrznie musi nas kochać, bo on zna wartość niemieckiéj nauki, bo spoczywająca w niéj miłość boskiéj prawdy musi i najdzikszą bestyą z czasem ułagodzić; — w tę samołówkę starajmy się ich dostać, a błogo nam będzie.
Autor mniema, że z kwestyą uniwersytetu i samodzielnéj komisyi examinacyjnéj nastąpi zarazem rozwiązanie kwestyi naukowéj i utorowanie drogi cywilizacyi, która całość duchową prowincyi na pewno ustali; — spodziewa on się, że, jeżeli sposób porozumienia się między Polakami a Niemcami będzie łatwiejszy, wtenczas kwestya gminna, powiatowa i prowincyonalna w praktyce o wiele łatwiéj da się przeprowadzić. Radzi on zrzec się chwilowo prawa obierania landratów i komisarzy i mianowanie tychże regencyi zostawić, a natomiast dopominać się o uniwersytet, ponieważ tylko ten może dostarczyć zdatnego dla miejscowych stosunków materyału; przedewszystkiém starać się o powiększenie naukowych wiadomości i gruntownego wyuczenia się polskiego języka, którego znajomość ma być conditio, sine qua non, dla ewangelickich duchownych, sędziów i administracyjnych urzędników. Pan H. v. H. ubolewa nad tém, że nie ma w Księstwie ewangelickich duchownych mówiących po polsku, dzisiaj tylko jest jeden, — powiada, — który miewa w polskim języku kazania, a jak uczęszczają do kościoła ewangelickiego polscy katolicy, przekonać się można; tylko w ten sposób moglibyśmy zmniejszyć wpływ Jezuitów, którzy, obiegając po kraju, także i po niemiecku każą, i w ten sposób tylko bylibyśmy w stanie znaczyć po kraju pochód nasz zwycięzki, jeżeli będziemy znali język i historyą polską, wtenczas będziemy téż umieli z nimi postępować, bo dopiero wtedy panuje się nad rzeczą, jeżeli umie się ją obrobić. Pan. H. v. H. nie sądzi, iżby broń duchowa Polaków dla Niemców miała być straszną, albowiem Polacy nie mają téj cierpliwości, co Niemcy[44].
W ten oto sposób pojmuje P. H. v. H. zadanie poznańskiego uniwersytetu, który obok oświecenia umysłów ma zarazem zapuszczać w ducha naszego dla pierwiastka narodowego truciznę. Sam szatan nie ukułby w piekle wyrafinowańszéj intrygi, ile tu w niéj chytrości, podstępu, podejścia, fałszu, złości, jak subtelnie zastawione sidła na pierwiastek nasz narodowy, jaka silna wiara w ludzką głupotę, a jakie urąganie prawdzie Boskiéj! Wiele, wiele dałoby się jeszcze z tego memoryału dla nauki i przestrogi naszéj wydobyć, lecz nie jestem w stanie w nim dłużéj szperać, bo, oddychając tą zarażoną jadem atmosferą, smak do życia stracić można. Ale muszę się orzeźwić i pokonać odrazę, aby zaprzeczyć fałszowi, który P. H. v. H. jako rzeczywistość ogłasza. Nie dosyć, że knuje zdradę, jakimby sposobem ducha narodowego w nas zabić, ale jeszcze wszelkich używa sposobów, aby pod względem politycznym zedrzeć z nas wszystko, nasze wyobrażenia nacechować niedojrzałością a dążności w fałszywém przedstawić świetle. Otóż teraz, — powiada, — kiedy Moskale cisnąć zaczęli, teraz Polacy spokornieli, już teraz chcą się zrzec wielkiego państwa polskiego w granicach z 1772 r. i chcą się Kongresową Polską zadowolnić, a nawet księcia pruskiego na tron powołać, aby dla utrzymania powszechnego pokoju jako małe, neutralne ciało państwowe pomiędzy dwa wielkie mocarstwa się wcisnąć! O jacy są łagodni i cierpliwi, — cedzi uszczypliwie, — ale niestety już za późno. „Za późno,” — chychoce radośnie, — jest straszliwe słowo w polityce! A teraz niech się P. H. v. H. wylegitymuje, gdzie ma na to dowód, że Polacy starali się o utworzenie małego państwa polskiego w granicach Kongresowéj Polski z księciem pruskim na tronie? I dowodu téż na to złożyć nie będzie w stanie, bo wieść zrodził fałsz. Lubo zaczepka w ten sposób wystósowana na odpowiedź nie zasługuje, to jednakże świętość sprawy wymaga, aby na nią odpowiedzieć i wyrzec jawnie: że Polacy nie prosili swych sąsiadów, aby rozebrali ich ojczyznę, i nie upokorzą się téż i nie splamią jéj czci, aby o jéj zwrócenie prosić mieli; przestaną na prawach narodowych, jakie im przysługują, znosić będą los ciężki z godnością, pracować nie przestaną nad rozwojem swoim moralnym i materyalnym a resztę zostawią Bogu! Jeżeli kiedy powiodło nam się wyrwać z rąk przeciwnika broń w samo wymierzoną serce, to bezsprzecznie nigdy szczęśliwiéj, jak w obecnym przypadku. Pan H. v. H. ukuł system, którym radzi rządowi naprzeciw nam działać i „liebenswürdig, aber energisch” zdążać wymierzonym krokiem ku wytępieniu pierwiastka narodowości naszéj do szczętu; przypuszczać on znać musiał, iż zamkniętych w klasztorach lub znużonych teatrami i zabawami napadnie śpiących z nienacka i, jak nietoperz-upiór skrzydeł powiewem kołysząc, nas pogrążonych w marzeniach zwolna, nieznacznie pierwiastka narodowego pozbawi.... omylił się atoli i nie zastał nas, jak się spodziewał, nieprzygotowanych...... na całéj linii odparty, wpadł sam w pozastawiane na nas samołówki i sieci ............ systemu jego szyki na wszystkich przełamane punktach, a zwycięztwo na naszą chyli się stronę. Nie unośmy się jednak zbytecznie, bo łatwiéj pobić przeciwnika, niż umieć korzystać z zwycięztwa, — jak nas tego własna uczy historya; nie spuszczajmy tego nigdy z oka i umiejmy korzystać z chwilowego zwycięztwa, którego zdobyczą jest odkrycie dróg i ścieżek, jakiemi przeciwnik na obóz nasz duchowy napaść zamierzał. Ale dróg tych i ścieżek nie obsadzi jeden człowiek, ni stu, ani téż tysiące, tylko na każdéj zosobna ścieżce i na wszystkich razem powinien każdy z osobna, tudzież wszyscy razem postawić na straży sumienie i cześć swą narodową, a wtenczas dopiero cały naród będzie silną i obronną warownią, o którą zakuszenia się wszystkich szatanów rozbiją się i skruszą. Nie tajmy jednak przed sobą, że sumienie narodowe — tam, gdzie go nie masz, — nie wyrobi się jedném skinieniem, że charakter nie podniesie się nagle do poczucia narodowéj czci, i że ztąd téż taka warownia ducha narodowego bez zespolonéj woli wznieść się nie może. Na tém zespoleniu otóż woli narodowéj całe bezpieczeństwo polega. A któż to ma zespolić tę wolę, któż ma wznieść tę warownią duchową?... Naród!... Ażali naród rozbity na jednostki, jak ziarnka stepowego piasku, ruchomy, jak wydmy, miotamy wpływami wrażeń, jest zdolny zespolić się w jednę całość? Jak z piasku bicza nie ukręci, tak téż naród bez téj spójni, która się zowie zgodą, zjednoczyć się i bez steru w spólnym kierunku zdążać nie jest zdolen.
W ciężkich chwilach narodu, jeżeli ten, jak skołatany wśród burzy okręt, z połamanemi maszty, potrzaskanym sterem, na wsze miotany strony, lada chwila spodziewa się rozbicia, wtenczas sam Bóg daje mu ratowania się wskazówki......... szczęśliwy, jeżeli się na nich pozna i w ich pójdzie kierunku, a biada mu! jeżeli się od nich odwróci. Dla nas tą oto z góry wskazówką w obecnéj chwili jest wiadoma niemiecka broszura, z któréj dla nas duch zniszczenia wieje, ona powinna otworzyć nam oczy, abyśmy mogli zmierzyć cały ogrom niebezpieczeństwa, jakie nas otacza; — według niéj nie mogą Polacy istnieć obok Niemców, a pierwiastek polski ma iść na pastwę pierwiastka niemieckiego, aby swemi pięknemi przymiotami uszlachetnił naturę Niemców; ona nam wskazuje, że tylko pod polskim sztandarem nasza cześć i zbawienie, a obojętnych Polaków, zbliżających się do Niemców, piętnem renegata cechuje; z niéj to widzimy, że nie można być połowicznym lub dwulicowym człowiekiem, tylko że należy być całym Polakiem albo całym Niemcem; ona ostatecznie tę nam daje naukę, że należy nam się zjednoczyć i w onéj warowni ducha narodowego oszańcować pracą, oszczędnością i wytrwałością, bo rozproszonych i zgnuśniałych niemiecki pochłonie i strawi. Broszura ta niemiecka nadała méj myśli organizacyi praktyczny punkt oparcia, ona to wykazuje jak najwyraźniéj, że myśl organizacyi[45] nie należy do rzędu chorobliwych projektów, że to nie ma być jakieś nowe towarzystwo z zamglonym celem, ale że ona ma być ześrodkowaniem, ma być głową wszystkich towarzystw.
Nie mam zwyczaju narzucać mego zdania, w tém mniéj zbiorowemu człowiekowi, jakim jest społeczeństwo, jeżeli tego nie widzę nagłéj i koniecznéj potrzeby. Myśl organizacyi powziąłem już od lat siedmiu, nie ufając sobie jednak, abym ją przeprowadzić zdołał, ofiarowałem ją na własność ludziom, którzy większém, niż ja, szczycą się społeczeństwa naszego zaufaniem, żaden atoli z nich nie chciał jéj podjąć. Jakkolwiek nie znalazłem nigdzie poparcia, nie pozwoliłem myśli upaść i postanowiłem na początku bieżącego roku otwarcie między ziomkami ją rozszerzyć. Znając przecież uprzedzenia rozmaitych naszych stronnictw i wiedząc, że i mnie do gorliwych członków jednego z nich liczono, aby zatrzeć na sobie kolor człowieka partyi, — którego, jako pośrednikowi, nie godziło się nosić, — wystąpiłem w „Rzucie oka” właśnie dla tego silnie przeciw temuż stronnictwu, gdy innych, które także nie były bez „ale”, lekko tylko dotknąłem, aby ich nie zrazić, reformę ich wszelką projektowanéj organizacyi zostawiając. Wiedziałem, na co się narażam, występując jednostronnie, i mógłem się nawet spodziewać, że w kołach dalszych posądzą mnie o spólnictwo z Dziennikiem Warszawskim. Gdy zaś nie pisałem w celu nabycia popularności, tylko w celu przysłużenia się powszechnemu naszemu dobru, nie chodziło mi téż o moję osobę, tylko o przeprowadzenie sprawy, w obec któréj wszelkie osobiste względy ustać powinny. g, zaglądający w serca i sumienia ludzkie, widział tę myśl czystą, nie dał téż dotknąć czci méj osobistéj, krytyka zbyt była na mnie łaskawą, ale sprawę samą lekko poruszyła, i sprawa organizacyi, o któréj przeprowadzenie głównie mi chodziło, odłożoną została ad feliciora tempora. Pisząc o sobie, należałoby wspomnieć o tych, do których się udałem, aby mnie wspierali w przeprowadzeniu téj myśli lub ją sami w życie wprowadzili; gdy atoli oni myśli téj zrozumieć nie chcieli i przeprowadzenie jéj więcéj jako moję osobistą, niżeli publiczną sprawę uważali, nie mogę téż z ich współdziałalności żadnéj zdać sprawy. Może Czytelnik będzie ciekawy, jaki wzgląd mnie skłania do téj otwartości? Uważałem to za właściwą, raz, że podając ogółowi myśl jaką do przeprowadzenia, nie można mu jéj narzucić, ani téż żebrać dla jéj pielęgnowania łaski, lecz należy go przekonać o żywotności warunkach, a przedewszystkiém wyprowadzić jéj genesis; potém, że, występując w „Rzucie oka” przeciw jednemu głównie stronnictwu a dzisiaj dotykając wszystkich, mógłbym, — nie wyłuszczywszy powodów, jakie mnie wówczas do tych względów skłaniały, — być posądzony o zmienność zasad, co mnie, ani téż polecanéj ogółowi sprawie nie zjednałoby zaufania.
Lubo zdawałoby się, że ten jeden fakt, który powyżéj przytoczyłem, a który wyraźnie przemawia, że w obec organizującego się do walki duchowéj żywiołu niemieckiego żywioł polski musi zorganizowany wystąpić, lubo możnaby wnosić, że ten fakt sam powinienby już skłonić umysły wszystkich ku przeprowadzeniu myśli organizacyi, któraby się zajęła utworzeniem również silnego zastępu, to jednakże są jeszcze inne, nie mniéj ważne powody.
Jeżeli zajrzymy w historyą, aby się przypatrzyć, jaki jest przebieg ujarzmionych narodów, co się z niemi dzieje, jak się rozkładają, w co się obracają, to przekonamy się, że niewola, pomimo całą siłę ducha narodowego, zawsze go krępuje, a im dłużéj trwa, tém jest dla pierwiastka narodowego niebezpieczniejszą. Cofnijmy się myślą w czasy odległéj starożytności i przypatrzmy się, jak znikł starożytny naród Egipcyan, a pozostałe tylko po nim szczątki cielesne i rozsypane w gruzach dzieła sztuki świadczą o wysokim stopniu cywilizacyi jego ówczesnéj. Assyrya, Babilonia, najpotężniejsze swego czasu w Azyi środkowéj państwa, które przyświecały jéj cywilizacyą, gdy przez zbytek i zmiękczenie upadły, rozłożyły się pod panowaniem Persów i rozpłynęły w pierwiastkach innych narodów, a tam, gdzie żył potężny i światły lud Assyryjczyków, dzisiaj rozwija się przed ciekawém podróżnika okiem szeroki step pusty. Przyczyną tego upadku była cywilizacya, któréj strona zewnętrzna wytężyła się olbrzymio w materyalnym kierunku, gdy obok tego strona moralna, całkiém zaniedbana, nie miała sił wzniesienia się do poświęcenia i ofiar, tych koniecznych istnienia narodowego warunków. Tegoczesna cywilizacya stanęła również, jak tamta, na materyalizmu stoku, a prawda straciła już do tego stopnia swój urok i moc, że jéj święte znamię zaczynają sobie przywłaszczać usiłowania, mające na celu niesprawiedliwość i przewrotność. Jeżeli my, olśnieni tą cywilizacyą, nie zbierzemy moralnych i materyalnych sił naszych i nie stworzymy sobie cywilizacyi własnéj, narodowéj, osnutéj na prawdzie i podaniach a opartéj na siłach i stosunkach miejscowych, to, jak już wyżéj na właściwém miejscu obszernie wyłożyłem, rozpłynąć się musimy w świecie duchowym témsamém prawém, jakiém w świecie fizycznym rozpływają się mniejsze strumyki, — gdy nie mają własnych łożysk, — w korytach rzek wielkich. Takie przeobrażenie samo się nie przeistoczy, ani go téż nie jest zdolen jeden człowiek wykonać, jest to praca całego społeczeństwa, jest to praca teraźniejszych i przyszłych pokoleń, która w pewien na niespożytych podstawach oparty system musi być ujętą, a do którego to systemu obmyślenia, ułożenia i wprowadzenia w życie tylko ludzie kochający swój kraj, wierzący w jego przyszłość, znający jego potrzeby i jedną myślą przejęci mogą czuć w sobie konieczną wytrwałość i siłę. Miejmy to przedewszystkiém na uwadze, że jarzmo niewoli, które, acz zdaje się nie ograniczać pastwiska dla ciała na polu materyi, to wszelako coraz więcéj ściska pierwiastek naszego ducha, odbiera mu siły, które, jeżeli zkądinąd krzepione nie będą, wyczerpać się muszą. Im dłuższa niewola, tém pierwiastek narodowy wymaga pożywniejszego i zdrowszego zasiłku, bez którego żadną on miarą istnieć nie może, — a z pierwiastka skonem naród znikczemnieć musi. Do utrzymania i regularnego podsycania pierwiastka tego konieczny jest w narodzie pewien porządek i ład, który tylko połączone i w organizacyi zjednoczone siły zaprowadzić i utrzymać są zdolne.
Każde społeczeństwo musi mieć pewne ognisko, około którego się kupi, którego światło je rozgrzewa, oraz na drogach mu przyświeca, bez tego ogniska skostniałe, zbłąkane na ciemnych bezdrożach jednostki, trzęsące się z zimna i głodu padają i giną. Że u nas brak tego ogniska czuć się daje, pojmuje to każdy, kto tylko głębiéj zapuszcza wzrok w stósunki nasze społeczne. Przyjść może do tego nareszcie, że nasi przeciwnicy dla braku łączności społecznéj i spójni organicznéj, aby osłabić nas moralnie i zagładzić charakter polityczny, odmówią nam jeszcze tytułu społeczeństwa i nazywać nas będą mieszkańcami polskimi w prowincyi poznańskiéj.
Po przedstawieniu różnostronnych ułomności naszych i niedomagań, po odkryciu zamachu, jaki się z strony przeciwnéj na narodowość naszę gotuję, po wykazaniu konieczności zjednoczenia sił, mniemam, że rozwodzić się jeszcze szerzéj nad potrzebą organizacyi byłoby rzeczą zbyteczną, przechodzę przeto do warunków i celu organizacyi.
Głównym warunkiem organizacyi jest połączenie wszelkich stronnictw i zjednoczenie sił. Naśladowanie żywiołów obcych wprowadziło do nas z zagranicy różnorodne teorye rozmaitych stronnictw politycznych i socyalnych, które rzuciły niezgodę w łono narodu i utrudniły wszelkie porozumienie do obrania jednéj a pewnéj drogi do zamierzonego kresu. Utarło się było u nas wyrażenie, że różnemi drogami należy zmierzać do wspólnego celu, i hołdując téj postępowéj zasadzie, porozbiegaliśmy się, na różne podzieleni stronnictwa, po różnych drogach, bez żadnéj dla niego korzyści. Najróżnobarwniejszą mozaikę stronnictw przedstawia nam dzisiaj Galicya. Pojęcia niedojrzałe pod względem politycznym i społecznym, napuszone niedostępną butą, ścierają się i walczą między sobą, a przez fałszywe zapatrywania się i nierozumienie rzeczy nietylko że sprawy naprzód nie posuwają, ale przeciwnie ją cofają. I tak wszędzie, gdzie tylko sprawa jaka narodowa, czy społeczna przychodzi, na ostre zaraz przeciw sobie występujemy, ucieramy się, a przeciwnicy nasi przypatrują się z swéj wysokości temu widowisku politycznemu i cieszą się serdecznie z téj naszéj niezgody, bo z niéj dla nich tylko płynie korzyść, a dla nas zguba. Inna rzecz w narodach mających byt polityczny; tam, dla utrzymania równowagi między rządzącymi a rządzonymi pod względem politycznym i pomiędzy klasą możną a pracującą pod względem społecznym, tam stronnictwa są konieczne, bo na drodze porozumienia usuwają wszelkie niezadowolenia, które, gdyby nie miały żadnego oddechu, mogłyby doprowadzić do gwałtownych dla kraju szkodliwych wybuchów. Spory dzisiajsze między nami o formę rządu w państwie, którego nie posiadamy, możnaby porównać do kłótni niezgodnéj rodziny, która zamierza dom sobie postawić, ale zamiast przyspasabiać materyał, obrabiać go i zręby podnosić, ujada się między sobą, kto w nim będzie rządził i jak będzie rządził, a że każdy jest innego zdania, więc téż nigdy swego zamiaru do skutku doprowadzić nie mogą. Wszelkie względy zasadnicze, któremi dotąd rządziliśmy się i które częstokroć ze szkodą własnéj narodowéj sprawy popychały nas do służenia stronnictwom obcym, istnieć nadal nie mogą i nie powinny. Dobro naszéj sprawy miejmy głównie na oku, tego pilnujmy a w obce się nie wdawajmy. Demokraci, liberały, postępowcy niemieccy są to stronnictwa, które w swoim kraju, — o ile w granicach prawdy się trzymają, — z korzyścią działać mogą, ale które, naszę sprawę wyzyskując, nietylko jéj w zamian nic nie dawają, ale owszem jako nieprzyjazną sprawie niemieckiéj wszędzie naznaczają. Znany przywódzca ludowy partyi postępowców, Dr. Jacobi, który przemawiał przeciw przyłączeniu do Niemiec Alzacyi i Lotaryngii na zebraniu partyi ludowéj w Królewcu, uzasadniając ten swój przeciw zaborowi protest, występuje gorliwie w obronie wolności ludności Alzacyi i Lotaryngii i twierdzi, iż najchciwsi zaboru przyznają, że Alzacczycy i Lotaryngczycy duszą i ciałem są Francuzami i chcą Francuzami pozostać, iż przecież oni nie są niewolnikami, o których losie mógłby zwycięzca samowolnie stanowić, i chociażby oni jeszcze więcéj przeciw Niemcom zawinili, to byłoby jednakże pogwałceniem praw ludzkich, gdyby ich przymusem na Niemców przerobić i do Prus albo innego państwa niemieckiego wcielić chciano. Po tym pięknie brzmiącym, retorycznym zwrocie przychodzi ustęp, który jako ważny dokument, oświecający nas o pojmowaniu prawdy przez niemieckiego postępowca, oraz o polityczném usposobieniu dla sprawy polskiéj dosłownie w niemieckim przytaczam języku.
„Meine Herren! Es giebt ein altes deutsches Sprichwort, um seiner Wahrheit willen zu einem allgemeinen Sittengesets erhoben:

Was Du nicht willst, das Dir geschicht,
Das thu' auch einem Andern nicht

Wie würde es uns, wie unseren National-Liberalen gefallen, wenn einst ein siegreiches Polen auf Grund des Kanonenrechts die Prowinzen Posen und Westpreussen zurückfordern und annektiren wollte? Und doch liessen sich dafür ganz dieselben Gründe geltend machen, die man jetzt für eine Annexion von Elsass und Lothringen vorbringt. Nein, meine Herren! Unsere Pflicht ist es, solchen Bestrebungen nationaler Selbstsucht entgegenzutreten. Halten wir fest an den Grundsätzen des Rechts, wie im Privatleben, so im öffentlichen Leben! Sprechen wir es aus als unsere tiefinnerste Ueberzeugung, dass jede Einverleibung fremden Ländergebiets wider den Willen seiner Bewohner eine Verletzung des Selbstbestimmungsrechts der Völker und daher ebenso verwerflich, wie verderblich ist.” — Pan Dr. Jacobi zaklina się na prawdę, a skeptyczno-logicznemi swemi wywodami zabija też prawdę i w jéj miejscu stawia gruby sofizmat. Powiada postępowiec niemiecki: „nie czyń bliźniemu tego, czego nie chcesz, aby tobie czyniono;” twierdzi, że jego partyi obowiązkiem jest naprzeciw wszelkim usiłowaniom narodowego samolubstwa walczyć; trzymajmy się, — woła, — zasad sprawiedliwości, jak w życiu prywatném, tak i publiczném! — wyrzeczmy jako nasze najgłębsze przekonanie, że wszelkie wcielenie obcych krajów przeciw postanowieniu ichże samych mieszkańców jest również pogardy godném, jak szkodliwém. Jakież to ludzkie, wzniosłe, sprawiedliwe zasady, ale nie one są tą szlachetną protestowania przeciw wcieleniu francuskich prowincyi pobudką, tylko — o przewrotności! jest nią samolubstwo narodowe, które daje mu pochop, ażeby przeciw szlachetnym zasadom walczyć, oraz obawa, ażeby témsamém prawem, jakiém dzisiaj przywłaszczonoby część kraju francuskiego, nie odebrano kiedyś prowincyi zabranych Polsce. Aby się utrzymać przy tym sofizmacie, powinien był postępowiec ten dołączyć jeszcze komentarz, że Polacy nie są bliźnimi Niemców, zgoła nie są ludźmi; że co pod względem innych narodowości jest samolubstwem, naprzeciw Polakom jest sprawiedliwém i dozwoloném; że prawa, które służą innym narodom, na Polaków się nie rozciągają; że wcielanie prowincyi obcych, lubo jest pogardy godném i szkodliwém, to jednakże zabranie polskich prowincyi i wynaradawianie ich jest chwalebném i pożyteczném. Gdyby postępowiec ten dołączył był te uwagi, wtenczas byłaby przynajmniéj logika, że zaś, rządząc się egoizmem, poświęcił mu prawdę, więc stracił światło, zbłąkał się, zgubił logikę i nietylko jako obrońca osłabił sprawę, ale sam z siebie zdarł urok sprawiedliwości, zabił się własną ręką. A ileż to niesnasek, ile kwasów zrodziło w społeczeństwie naszém to kokietowanie z stronnictwami liberałów niemieckich? Dzisiaj uderzmy się w piersi, powiedzmy: pater! peccavimus, odłączmy się na zawsze od wszelkich stronnictw, nie dajmy się łudzić jaskrawym ich kolorem, bo wszelkie do nich zbliżenie się szkodzi sprawie naszéj narodowéj, a nam daje świadectwo niedojrzałości i niedołężności politycznéj. Tęsamą neutralność, co względem stronnictw niemieckich, należy nam zachować i względem innych narodowości, a naszém godłém niech będzie: my sami dla siebie, a dobro narodu przedewszystkiém.
Stronnictwa społeczne, arystokratyczne, demokratyczne i t. d., są to tylko czcze nazwy stronnictw istniejących w idei, które tylko za dziecinną zabawkę uważać należy, i które, jako nie mające żadnych przywilejów, w obec równouprawnienia krajowego szkodliwemi być nie mogą; stronnictwa te wywołuje z jednéj strony pycha, a z drugiéj podsyca je zazdrość; upadną one same przez się, walczyć przeciw nim byłoby témsamém, co chcieć rozpędzić ciemności nocne, które rozejdą się same, gdy zorze dziennego światła widnokrąg rozjaśnią.
W naszém położeniu dwa tylko stronnictwa być mogą i dwa téż tylko w rzeczywistości istnieją, a temi są: stronnictwo ludzi gorąco miłujących Ojczyznę, dotkliwie czujących jéj położenie, starających się przynieść ulgę w jéj niedoli i wypełniających wszelkie obowiązki obywatelskie; drugie zaś stronnictwo składa się z ludzi, którzy na los ojczyzny są obojętni, pogodzili się ze stanem obecnym, od obowiązków obywatelskich albo całkiém się usuwają, albo, jeżeli je przyjmują, to tylko dla formy; którzy wszelką pracę narodową uważają jako drażniącą rząd obecny a zatém społeczeństwu szkodliwą, którzy siebie łudzą i innych chcą zdurzyć, że pokłonami, uniżonością, posłuszeństwem na każde skinienie rządu wyżebrzą u niego, iż on sam z litości wspierał cele nasze narodowe; pełną zaś godności postawą, dopilnowaniem należących się praw podrażnimy go, ściągniemy sobie jego niełaskę, która może się objawić przez ścieśnienie kredytu, prześladowanie nas moskiewskie i inne jeszcze strachy.
Dwa te stronnictwa, które obok siebie, jak dwa strumienie w jedném łożysku, bystrym toczą się prądem, nie łączą się z sobą atoli, przedziela je pręga samowoli i obojętności dla kraju. W falowaniu rozmaitych opinii ukrywa się natura i niedostępnym jest dla oka charakter tych dwóch stronnictw, to cechujemy je téż całkiém fałszywemi znamionami: pierwsze nazywamy rewolucyjném, czerwoném, demokratyczném, — drugie ultramontańskiém, klerykalném, jezuickiém, i w imię tych niewłaściwie położonych godeł ścieramy się między sobą i bez słusznych częstokroć przyczyn, sami nie wiedząc, o co, toczymy bój zacięty, który wyczerpuje siły i osłabia narodowe ciało. Na cóż nam te obce naleciałości, po co nam ta długa szata, w któréj szerokich fałdach ni kształtu, ni postaci dopatrzyć się trudno; zedrzyjmy ją i odrzućmy, a staną nam przed oczyma dwa stronnictwa dwóch wcielonych idei, miłość ojczyzny i poświęcenie z jednéj, a obojętność i samolubstwo z drugiéj strony. Różnorodność żywiołów, jakie w tych stronnictwach przemagają, utrudniała zawsze wszelkie porozumienie się i połączenie, a twarde ich natury nie dopuszczały nigdy pojednania; gorące — odpierały wpływu chłody, a zimne — wzbraniały się rozgrzać. Zdawało się, że jak woda z ogniem, tak i te żywioły nigdy się nie połączą. Jakkolwiek właściwości sił przyrodzonych i nadprzyrodzonych są różne, to jednakże jak tam, tak i tu wpływy ciepła i światła cudów dokazują. Wiemy, że ziemia z bryły wodnistéj przekształciła się przez wpływy światła i ciepła na bogato obdarzoną darami przyrody planetę, która — w miejsce olbrzymich potworów — wydaje i żywi szlachetny ród człowieka; widzimy, jak kultura, osuszając bagna, zamienia je na bujne pastwiska; jak człowiek, wycinając lasy i przerzedzając puszcze, płoszy dzikiego zwierza, przyzwyczajonego do cienia i chłodu, uszlachetnia jego naturę przez promienie palącego słońca i dzikiego przeistacza w swojskiego; widzimy, jak zamknięty w ciemni więzień traci umysłu pogodę, popada w otrętwienie a wypuszczony na świat przez działanie światła przychodzi do siebie, nabiera sił i na nowo żyć zaczyna; gdzie tylko spojrzymy, wszędzie podpadają nam pod zmysły cudowne wpływy światła i ciepła. A dla czegóżby te czynniki wszelkiego postępu w fizycznym i duchowym świecie nie miały rozgrzać obojętnych serc i oświecić zamglonych umysłów pod względem uczuć co do ojczyzny i co do obowiązków społecznych? Przecież cofać się nie możemy, tylko naprzód z postępem oświaty iść nam należy. A przypomnijmy sobie przed czterema wieki jedność w poczuciu obywatelskich obowiązków i zgodę przodków naszych, jak w Nowém Mieście Korczynie 1439 r. uchwaliła szlachta na sejmiku jednogłośnie, że pod infamią nie wolno nikomu wyłączać się od spraw ogółu dotyczących, a my dzisiaj o czterysta trzydzieści jeden lat starsi, w XIX żyjący wieku, zamiast o wiele gorliwiéj poczuwać się do obowiązków, mielibyśmy kłócić się o to między sobą, czy należy kochać gorąco ojczyznę, czy nie, czy należy pracować dla własnego i ogółu dobra, czy téż wygodnie i wesoło zbywać swe posłannictwo bez względu na to, co się po nas stanie? Obecny stan rzeczy żadną miarą dłużéj pozostać nie może, tak nazwane stronnictwa muszą się połączyć i ku wspólnemu celowi w jednym zmierzać kierunku. A cóż? to teroryzm! zawołają z przerażeniem z letargu zbudzeni obojętni. Boże uchowaj! czasy teroryzmu już minęły, potępialiśmy go i potępiamy. Ale przecież z tego, że teroryzm nie istnieje, ani téż, że wywołać go nie wolno, wypływać nie może, iżby ludzie nabywać mieli prawa do oddania się samolubstwu i grzebania własnemi rękami Ojczyzny! Nie teroryzm stać ma na straży sprawy ojczystéj, ale duch obywatelski bronić jéj powinien, a ażeby dostateczne ku temu miał siły, musi być powszechnym. W czternastym wieku, gdzie cnoty obywatelskie były prawem, z pod którego nikomu wyłamać się nie było wolno, gdzie karność obowiązkowa w całéj kwitła powadze, a ogół tworzył jeden łańcuch, którego tylko pewne ogniwa tu i owdzie oderwane rdzewiały, w one czasy presya grożąca infamią mogła być na czasie i mogła mieć swój skutek, ale dzisiaj, gdzie na miejscu wyrugowanych cnót obywatelskich rozsiadł się skeptycyzm, podejrzywający prawdy narodowe, to i zagrożenie infamią nie byłoby zbyt straszném. Presya nie jest zresztą środkiem, któryby naśladować i w jakichbądź okolicznościach polecać można, ona hańbi i sieje postrach, ale nie przekonywa i nie jednoczy, nie posiada ona tych warunków, jakie dają rękojmią jedności i zgody. Tensam skutek, co onemi czasy wywierała presya, osięgniemy dzisiaj w sposób o wiele moralniejszy i radykalniejszy przez prawdę; ona jedyna tylko posiada tę przekonywającą wymowę, która obali wszelkie przewrotne pojęcia, skruszy skeptyczne egoizmu puklerze i rozbrojonych postawi przed sądem sumienia, a to nam powie, jakimi jesteśmy, a jakimi być powinniśmy, czy jesteśmy godnymi potomkami naszych przodków, czy téż wyrodnymi synami Ojczyzny. Tak jest, prawda jedyna tylko posiada moc wyrównania pojęć i wyobrażeń naszych; — oby Wszechmocny Stwórca oświecał i rozgrzał jéj promieniami nasze przekonania, oby skłonił jedne ku drugim, a połączył węzłem miłości i zgody synów narodu, który się zawsze liczył i liczy do najwierniejszych wyznawców Świętego Jego Kościoła.
Biorąc rzeczy powierzchownie, mogłoby nam się zdawać, że przez tak długi szereg lat istniał naród bez organizacyi, to i nadal obyć się bez niéj może. Wszedłszy jednak w rzecz głębiéj i przypatrzywszy się coraz mocniéj rysującéj się budowie społecznéj, to bezsprzecznie zgodzić się musimy na to, że naprawa jéj jest konieczną i że bez gospodarza obyć się dłużéj nie można. Co większa, przyjaciele, sąsiedzi i przeciwnicy, widząc tę pustkę, posądzą nas o niedbałość i złe gospodarstwo, a jednakże, jeżeli komu, to nam na tém zależeć powinno, abyśmy wyrobili sobie opinią, że siły nasze żywotne są w całéj pełni, że pojmujemy ważność spraw narodowych i społecznych, że umiemy je prowadzić, że znamy prawa bytu i że posiadamy wszelką do rządzenia się umiejętność i zdolność. Takie świadectwo może nam tylko wystawić organizacya, któréj celem ma być dźwiganie równoczesne na wszystkich punktach sprawy narodowéj i społecznéj na podstawie służących nam praw krajowych.
Jak cel jest wielki i odległy, tak téż i zadanie organizacyi musi być rozległe: ona ma być scentralizowaniem wszelkich prac organicznych, ona ma połączyć wszystkie jéj kółka w równowagą ich zachwytywać jedno za drugie tak, aby w nieustającym i regularnym były ruchu. Do założenia tych kółek, do urządzenia ich, do nadania całéj machinie ruchu potrzeba wielu, wielu ludzi, a tych, jakkolwiek mamy dosyć co do liczby, ale za mało co do rzeczy, i zbudzić otóż w ludziach ducha obywatelskiego i pracy ma być jedném z najpierwszych zadań organizacyi. We wszystkich sprawach społecznych widzimy zawsze pracujących gorliwie tychsamych ludzi, którzy wypełniać służbę społeczną do ostatniéj chwili mają sobie za święty obowiązek; inni, jakkolwiek mogliby pracować, to jednakże po kilko- lub kilkonastoletniéj służbie usuwają od niéj ręce w tém mniemaniu, iż już dopełnili swego obowiązku, a zapominają o tém, że dług dla kraju taksamo, jak dla rodziny, wypłaca się do saméj śmierci; ale prócz tych na setki można liczyć ludzi, dla których sprawa społeczna całkiém jest obojętną; a co jeszcze gorsza, to jest to, że nie przyspasabiają się ludzie młodzi do zastąpienia starszych, i z ubytkiem jednego weterana szczerba w szeregach ludzi pracy jest widoczną. Jeżeli społeczeństwo dzisiaj dość wcześnie nie pomyśli o rozbudzeniu w masie narodu ducha obywatelskiego i pracy, to z każdém pokoleniem duch ten słabnąć będzie, aż ostatecznie zgaśnie i zostanie masa, z któréj nasi przeciwnicy wyrobią Moskali lub Niemców. Nie kilkunastu lub kilkudziesięciu ludziom pracować na wszystkich, ale wszyscy razem i każdy sam za siebie pracować i około dobra powszechnego chodzić powinien, a w takich tylko warunkach rozwój społeczny może być regularny i bytowi trwałe zapewnić podstawy. Pojęcie obowiązkowości powinno do tego być posunięte stopnia, ażeby nikt bez uczucia w swém sumieniu dla siebie-samego niezadowolenia i osobistego poniżenia wymawiać się od obowiązków nie był w stanie. Daléj zadaniem organizacyi ma być prostowanie krzywych pojęć i wyobrażeń pod względem narodowym i społecznym, rugowanie starych, zakorzenionych błędów, które, zawsze reakcyjnie występując, wszelką reformę niemożliwą czynią. Nareszcie baczność i czynność na wszystkie strony, aby prawa nasze narodowe nie były uszczuplane, aby postawa narodowa imponowała przeciwnikom umiejętną pracą i pełną spokoju i godności wartością wewnętrzną.
Sądzę, że na początek dosyć rozległy program, późniéj możnaby go jeszcze rozszerzyć. Wiem, że Szanowni Ziomkowie, lubo przeciw temu programowi zarzutów robić nie będą i zgodzą się na niego, to jednakże wykonanie samo poddadzą w wątpliwość: — a któż zechce się poddać téj organizacyi, kto zechce jéj rozporządzeń słuchać, gdzie i jakie są środki do przeprowadzenia programu? Organizacyi podda się każdy rozsądny i uczciwy człowiek, który umie rozróżnić dobre od złego i któremu dobro jego rodziny, dobro społeczne nie jest obojętném; organizacya nie rozporządzeniami, lecz szerzeniem zasad ma wspierać dobro ogólne; środek do przeprowadzenia programu organizacyi dany nam jest z góry, leży on w nas-samych, a nim jest prawda. Światło prawdy Boskiéj rozświecało i rozświeca umysły dzikich pogan a nie miałożby rozjaśnić ciemnych pojęć, wiodących nas po bezdrożach? Ani chwili o zbawiennych skutkach prawdy wątpić nie należy. Jest u nas jeszcze moc pierwiastków dobrych, niewyczerpanych, które Bóg w nieprzebranéj swéj łasce w duszach naszych posiał, a które w cieniu bujnie rozrosłych pierwiastków złych skarłowaciały; do tych gdy się przedrą czyste promienie światła prawdy Boskiéj i prawdy narodowéj, wtenczas obudzi się w nich życie, zaczną się one ruszać, rozrastać, kształcić i nabiorą siły, którą wszelkie przeciwne sobie pierwiastki pokonają i ubezwładnią. Prawda jest silną w dłoni namaszczonéj bronią; téj niechaj organizacya użyje, a wprowadzi społeczeństwo na nowe drogi, któremi ono dojdzie do upragnionego celu.
Obawy, aby rząd mógł z niedowierzaniem i nieukontentowaniem poglądać na naszę organizacyą, za płonne uważać należy. Program nasz nie przekracza w niczém ani o włos prawa krajowego, które przecież nie może zmierzać do zgniecenia narodowości naszéj, bo to byłoby przeciwném cywilizacyi i nie zgadzałoby się z dobrém samegoż państwa. Rządowi powinno chodzić głównie o to, aby urządzenie, jak całego kraju, tak i każdéj prowincyi dawało pewną rękojmią ogólnego dobrobytu; widzimy téż, że to ma on głównie na celu, a w takim razie projektowanemu programowi organizacyi, która w téjsaméj myśli ma czynność swą rozwinąć, da w całéj rozciągłości swoje przyzwolenie. Ta okoliczność, że Polacy chcą przy swojém własném świetle pracować a nie przy niemieckiém, powinna być mu nietylko całkiém obojętną, ale owszem zdaje się przychodzić mu w porę, albowiem usiłowania około oświaty własnéj nie pochodzą z nienawiści do oświaty niemieckiéj i nie mogą téż nosić żadnéj złowróżbnéj cechy, tylko wypływają z téj prostéj przyczyny, że każdemu człowiekowi to, co jego własne, zawsze jest milsze, niż obce, a taka szlachetna emulacya, jak dla stron obu, tak dla kraju i dla cywilizacyi powszechnéj tylko dobre sprowadzić może skutki. Niemcy, naród światły, rozumny pojmuje to i wie, że przecież wszystkich narodowości przekształcić na Niemców się nie da, że, chcąc żyć samemu, trzeba téż pozwolić żyć i innym, „leben und leben lassen.” Rząd sam daleko daléj widzi, niż każdy nieomal niemieckiego narodu członek, który, dla osobistych widoków przybywszy do zabranych prowincyi polskich, chciałby się pozbyć cielesnych polskich pierwiastków a duchowe dla własnego polepszenia sobie pozyskać. Tacy przybysze podają rządowi projekta, w jakiby sposób Polaków zniemczyć, lecz rząd wie, że zatrata polskiego pierwiastka dotkliwie Prusom czućby się dała. Przypatrzmy się rolnictwu, od kiedy dobra ziemskie z rąk polskich zaczęły przechodzić w ręce ludzi obcych, którzy, z małemi przyszedłszy kapitałami, utrzymać się przy nich nie mogą, a przekonamy się, że ta ziemia, jak towar jaki przerzucana z rąk do rąk, wycieńcza się, coraz mniéj produkuje i do podniesienia kultury krajowéj wcale się nie przyczynia. Za tém wyniszczeniem ziemi i za tą częstą zmianą posiedzicieli idzie w te tropy bieda między ludem wiejskim polskim, którego liczba już to przez nędzę, już to przez emigracyą znacznie się zmniejsza, i jeżeli rząd, oraz posiedziciele Polacy nie przedsięwezmą środków do zapewnienia mu bytu, to ludność ta, zewsząd uciskana a znikąd nie wspierana, musi z czasem wyginąć. A z téj ludności rekrutują się przecież dla armii pruskiéj dzielni żołnierze, którzy, cierpliwi, jak jagnięta, idą na rzeź, nie pytając się, za czyją sprawę, a biją się, jak lwy. Pod Düppel, Sadową a dzisiaj we Francyi któż policzyć zdoła te pobojowiska, na których lud polski przyczynił się do rozstrzygnięcia zwycięstwa? I w jakiż to sposób objawia publiczność niemiecka uznanie tego sumiennego wykonywania obowiązków, tego poświęcenia się dla jéj sprawy? Oto kiedy Polacy biją Francuzów, choć przyjaciół, i wierność orężowi pruskiemu nad francuzką przyjaźń przenoszą, krew swą przelewają i wiele rodzin polskich za sprawę Niemiec żałobą okrywają, równocześnie odwdzięcza się za to poświęcenie niemiecka „Volksjustiz” zamieszkałym w kraju polskim rodzinom wybijaniem okien, srogiemi pogróżkami i prześladowaniem. Że ten biedny lud polski, ze wszech stron uciskany, dotąd w całéj świeżości jeszcze istnieje, to do cudów policzyć należy; ale téż już stanął na téj pochyłości, z któréj coraz niżéj spada, czas wielki podać mu rękę, aby całkiém nie upadł. Rząd, zapatrując się na rzeczy z wysoka, widzi swym daleko sięgającym wzrokiem, że zdążaniem ku wytępieniu naszéj narodowości zmierzałby zarazem do pozbawienia swéj armii dzielnego, rycerskiego, wytrwałego i posłusznego żołnierza. Zresztą i to nie jest rządowi tajném, że dla utrzymania równowagi w polityce wewnętrznéj żywioł obcy, tworzący odrębne, narodowe konserwatywne ciało, na szali spraw państwa nie mało waży. Jeżeli spokojném okiem zmierzymy nasz stosunek do rządu i rozbierzemy znaczenie projektowanego organizacyi programu to usuną się wszelkie obawy, iżby rząd na rozwój pracy naszéj narodowéj i społecznéj nieżyczliwém miał poglądać okiem.


Przebiegłszy różne koleje naszego narodu, odsłoniwszy słabe jego strony, wydobywszy wszystko, co umysł mój do przedstawienia grożącego niebezpieczeństwa odkryć był zdolny, zapytuję sam siebie, zbliżając się do końca, ażali zaufanie siłom własnym nie tchnie zarozumiałością, która mnie rzuciła na pole, na jakiém już tak wielu siły swe bez żadnego zużyło skutku? Mniejsza o pracę moję, mniejsza i o mnie.............. ale sprawa nasza! czyżby nam Bóg nie miał już nigdy dozwolić wejść na drogę, któréj od tak dawna szukamy?
Ciężka, krwawa i łzawa epoka narodu, w któréj żyjemy, niebezpieczny i zagrożony los nawy ojczystéj nie dają prawa nieszczęśliwym rozbitkom do ratowania się z pokładu sromotną ucieczką i opuszczania jéj wśród wzburzonych nieprzyjaznych żywiołów.......... wytrwać, choćby zginąć! i z tém błogiém przeświadczeniem, że śmierć przecina pasmo obowiązków, jakie na nas włożył Bóg i Ojczyzna!
Jak w chwilach szczęścia, tak i niedoli matka matką — ojczyzna ojczyzną być nie przestaje, i jéj ucisk, jéj prześladowanie tylko przywiązanie dobrych dzieci, prawych synów, potęgować powinno. Złe dziecko nie pielęgnuje matki, złożonéj boleścią na śmiertelném łożu, bo każdy, — powiada ono, — umierać musi, nie czuje żalu, bo się pociesza odziedziczeniem mienia; niegodnego syna ojczyzny nie przejmuje ból, gdy matka zakrwawiona w kajdanach jęczy, gdy jéj obrońcy, bracia jego giną na pobojowiskach, wiją się w tortur katuszach ............ męczeńską śmiercią opierają się gwałtowi zadanemu matce,.... odwraca się od tego krwawego widoku ...... to rozkład ogólny, — rozumuje, — taka jest kolej wszystkich narodów.
Jeżeli służyć ojczyźnie w czasach jéj szczęścia, gdy ona mieniem i zaszczyty darzy, jest zasługą, to obojętnieć dla niéj, opuszczać ją cierpiącą i bolejącą jest — hańbą!
Cierpieliśmy wiele, straciliśmy jeszcze więcéj, ale cześć narodową zachowaliśmy nieskażoną; jest to wszystko, co nam pozostało, — strzeżmy jéj czystości! Dulce et decorum est pro patria mori. Jak wiele złożyliśmy dowodów, że umiemy nietylko z orężem w ręku walczyć, ale nieomal bez broni na działa uderzać i ginąć w obronie sprawy ojczystéj, tak mało pokazaliśmy światu, że pracę całego życia poświęcić dla ojczyzny jesteśmy zdolni. Zdobądźmy się na to poświęcenie, a staniemy się potężnym i szczęśliwym narodem. Wszakże polecane przez nas zasady mają być podstawą, a projektowana organizacya ogniskiem cichéj, mrówczéj pracy; ażali egoizm miałby tak dalece zmylić nasz pogląd, iżby przyjemności chwilowe wygodnego, zgnuśniałego lub lekkomyślnego życia miały u nas więcéj ważyć, niż przyszłe szczęście następnych naszych pokoleń i pomyślność całego narodu? Ażali nigdy nie przestaniemy się durzyć, że dojdziemy do wspólnéj mety różnemi drogami, choćby puszczając się w dwóch odwrotnych kierunkach, jedni chyżo, wesoło podskakując naprzód, a drudzy ociągająco się na wstecz? Długoż jeszcze będziemy przywłaszczali sobie formy jakichś urojonych stronnictw, do których ni trafić, ni téż się z niemi porozumieć nie można, a które tylko są płaszczem wsteczności naszéj z jednéj a lekkomyślności z drugiéj strony! Precz z tą maską! ...... poznajmy się ...... jesteśmy wszyscy synami jednéj Ojczyzny ...... podajmy sobie ręce i zapłaczmy nad wspólnemi naszemi błędami ..... a ulżymy sumieniu i wezbranéj narodowéj piersi ..... ślubujmy wierność Boskiéj i narodowéj prawdzie, w jéj imię weźmy się wszyscy do pracy, a pobłogosławi nam g! ...........


Sprostowanie.
Przez przestawienie liczb powstałą na str. 30, wiersz piąty od góry, pomyłkę proszę poprawić: „Jan Ostroróg w piśmie swém około roku 1460” zamiast 1640.




  1. Byli wprawdzie w ostatnich czasach istnienia Rzeczypospolitéj włościanie polscy i ruscy, jak Głowacki, Sawa i wielu innych, którzy przez wpływ dobrze myślącéj szlachty poznali swe obowiązki dla Ojczyzny i krwi swéj dla niéj nie szczędzili, ale tych do wyjątków policzyć należy.
  2. E. Stawiski: Poszukiwania do historyi rolnictwa krajowego.
  3. Może być, iż mi kto zarzuci, że tosamo działo się na północy i na zachodzie, a w niektórych krajach uciążliwszém jeszcze było poddaństwo, niż w Polsce. Nie przeczę temu; z tego jednakże, że gdzieindziéj źle się działo, nie wynika, aby to złe, zastósowane u nas, miało być mniéj szkodliwém i mniéj naganném dla tego, że było naśladowaniem. U nas sprowadziło ono jak najzgubniejsze konsekwencye, u innych nie wywarło tak szkodliwych skutków; na tę różnicę skutków wpływały: wewnętrzna organizacya ustroju społecznego politycznego, temperament narodu i położenie geograficzne kraju.
  4. Hist. liter. polskiéj.
  5. Starożytności polskie.
  6. Historya literatury polskiéj.
  7. Starożytności polskie.
  8. Starożytności polskie poświęcają Jezuitom obszerny ustęp, z którego dla informacyi niektóre szczegóły przytaczam: „Kiedy zdawało się, że wstrząśnięta przez reformacyę pęka się i wali władza papiezka, papieże, Paweł III i Juliusz III, upatrując tęgą podporę w Jezuitach, nadali im przywileje, jakich żaden zakon nigdy nie posiadał. Dozwolono im używać wszelkich praw, które służyły zakonom żebrzącym a zarazem i duchowieństwu świeckiemu; z całą swoją własnością zostali niezawiśli od sądów biskupich i świeckich, nie ulegali żadnéj a żadnéj władzy na ziemi, prócz papieża; wykonywali wszelkie czynności kapłańskie, bez pytania się o zwierzchność parochialną, nawet podczas wydanego interdyktu; rozgrzeszali od wielkich grzechów, od kar cielesnych uwalniali, śluby ludzi świeckich w inne dobre uczynki przemieniali; bez wszelkiego papiezkiego potwierdzenia wszędzie kościoły, dobra i wszelką własność dla zakonu nabywać mogli; uwolnienia od godzin kanonicznych, postów a nawet używania brewiarza sobie samym w miarę potrzeby udzielali. Prócz tego oddaną miał nieograniczoną władzę generał nad wszystkimi członkami towarzystwa: wolno mu było rozdawać towarzyszom wszelkie polecenia, jakie za potrzebne uważał; posełać ich wszędzie, nawet pomiędzy wyklętych heretyków; osadzać jako nauczycieli i stopniami akademickiemi zaszczycać. Wkrótce zakon Jezuitów zaczął się organizować w ogromną monarchią, po całéj ludzkości rozrzuconą. Jego członkowie byli podzieleni na klasy czyli stany. Wciągano ludzi najznakomitszych talentami, majątkiem, urodzeniem. Nowicyusze, wybór młodzieży ze wszystkich stopni społeczeństwa, przez dwa lata musieli zostawać w domu nowicyackim i dawać wszelkie dowody poświęcenia i posłuszeństwa, nim ich za członków zakonu uznano. Prawdziwymi członkami, lecz w najniższéj klasie, byli koadjutorowie czyli spółpracownicy świeccy; ci nie czynili żadnego ślubu i dla tego wolno im było występować. Służyli oni zakonowi jako agenci, jako sprzymierzeńcy i stanowili właściwie lud, masę jezuickiéj monarchii. Znakomici panowie, urzędnicy i zgoła wszyscy ludzie wpływu byli starannie wciągani; można wspomnieć nawiasem, że Ludwik XIV miał zaszczyt w swéj starości być przyjętym do tego stopnia.”
    „W ich ściśle hierarchicznych zasadach, w ich uporczywéj entuzyastycznéj pracowitości, w ich skutecznych sposobach nawracania monarchowie katoliccy ze stolicą apostolską spostrzegli najwyborniejsze lekarstwo przeciw reformom religijnym. Przed publicznością występowali Jezuici jako dzieci najświeższego ducha czasu, a ludzie wielkiego świata nie upatrywali w nich rabuśnych mnichów, ale elegantów posuwisto chodzących ze skromnie spuszczonemi oczami, biegłych w teologii, filozofii i wszelkich naukach, umiejących się wybornie zachowywać w towarzystwach, mających pełne usta grzecznéj, uprzejméj, rozumnéj i płynnéj wymowy. Obowiązkiem ich było okazywać jak największą dostępność, za głupstwa poczytywać sam cień jakiéj wyniosłości lub dumy, wszystkie plany wykonywać z największą łagodnością, ustępowaniem z uśmiechem, bez sporu i zatargów, gwałtem i siłą przełamywać rzeczy tylko na pewne przez sprężyny odległe i tak zakryte, aby ich nikt nie spostrzegł, aby zakon skompromitowany nie był; mieć tylko na oku dobro kościelne i zakonu, a mniéj się pytać nawet o własną ojczyznę, zagłuszać drobne skrupuły sumienia, a trzymać się zasady: „cel uświęca sposoby.” O bigoteryą nie można było Jezuitów posądzać, modlili się wcale nie za nadto, nawet w domach profesów nie pytali się o godziny kanoniczne, na kapelaniach odbywali nabożeństwa krócéj, niż inni duchowni. Ubiór Jezuitów był w ogóle tensam, co duchowieństwa świeckiego, tylko staranniejszy i droższy, podług krajów zmieniany, ale w potrzebie wolno im było i cywilne suknie przywdziewać. Duch téj sztuki życia, zręczność w działaniach wszelkiego rodzaju poszły ze zasad ich drugiego generała, Jakóba Lainez, który wszelką pierwiastkową rubaszność do szczętu wytępić, a wszystkiemu nadobny i misterny pozór nadać umiał.”
  9. Klecha był to sługa kościelny we wsi w XV i XVI wieku; pełnił on zarazem obowiązki nauczyciela, lekarza wiejskiego i sekretarza dworskiego.
  10. Zejdźmy na chwilę z pola zasad do osób tych, które, jakkolwiek były członkami zakonu, niemałe dla kraju położyły zasługi, — ich cnotę, naukę, pobożność, dobry przykład potomność wielbić winna. Znani są narodowi: Skarga, Warszewicki, Herburt, Grodzicki, Wysocki, Wujek, (uczniowie akademii krakowskiéj,) Knapski, Sarbiewski, Stefanowski, Jachowicz, Rudomin, Kojałowicz, którzy zostawili po sobie dowody głębokiéj czci dla Boga i prawdziwéj miłości bliźniego.
  11. Przypomnijmy sobie, jak obojętnie przyjęte zostały wiece szkólne przez znaczną część naszéj publiczności: przeciw opinii pism naszych, które się przechyliły na stronę wieców, nikt nie śmiał wystąpić publicznie, ale ileż to było szemrania, gdy zadowolnionych z obecnego położenia, drzemiących już sobie spokojnie, głos niewczesny na jakiś wiec przebudził; mniemali oni w pierwszéj chwili, nie przetarłszy sobie oczu, że to już sygnał do nowéj rewolucyi i długo uspokoić się nie mogli na tę manią demonstracyi. Być może, iż sposób porozumienia się w sprawie szkólnej przez wiece nie był całkiém trafnie obrany, ale myśl sama na poszanowanie zasługuje. Wolno było podać praktyczniejszy sposób obrabiania sprawy szkólnéj, wolno było publicznie wystąpić przeciw ujemnym stronom wieców, ale nie wolno było pokątnie ich szarpać i w śmieszność podawać a zwłaszcza tym, którzy w sprawach narodowych i społecznych żadnego niemal nie biorą udziału.
  12. Uderzającém a złowieszczém dla pomyślności przemysłu i handlu jest znakiem, że samym kupcom i przemysłowcom nie jest jasny cel ich zawodu, wielu z nich mniema, iż przeznaczeniem handlu i przemysłu jest zbogacać oddanych im ludzi. Tak rzecz pojmujący nie patrzą daléj, jak widoki ich prywatne sięgają, roszczą sobie prawo do życzliwości ziomków na podstawie solidarności narodowéj i są gorliwymi poplecznikami tejże solidarności tam, gdzie w niéj korzyść własną widzą, lecz tam, gdzieby im rękę do jéj utrzymania przyłożyć należało, nic o niéj wiedzieć nie chcą. Bez względu na to, że głównymi odbiorcami na ich wyroby i towary są rodacy, oni po większéj części osobiste swe potrzeby zaopatrują nie u swoich, lecz u obcych. Jest to objaw szerzący zgorszenie, który nie tylko bezpośrednio szkodzi przemysłowi i handlowi, ale, co jeszcze większa, poniża nasze społeczeństwo w obec cudzoziemców pod względem pojmowania interesów własnych. —
  13. Towarzystwo Rolnicze Centralne liczy przeszło 800 członków. Na walnych zebraniach bywa tylko kilkudziesięciu, a na wydziałowych o wiele jeszcze mniéj; ten brak udziału zdaje się popierać moją repartycyą; a jeżeli Szanowni Członkowie uważają ją za nieuzasadnioną, to niechże mnie o tém zechcą przekonać licznym udziałem na walnych zebraniach, a wtenczas zdanie moje cofnę i z największém zadowoleniem odwołam.
  14. Słyszałem zdania, że chłop nasz jest leniwy do pracy; może być, iż opuszcza się tam, gdzie nie odbiera regularnego wynagrodzenia, a przez brak pożywienia opadając na siłach i chęć do pracy tracić musi. Niektórzy z naszych podróżujących wskazują jako szczyt siły fizycznéj robotników przy kolejach lub w portach zagranicznych; dajmy chłopu polskiemu takie, jak tamten ma, pożywienie, a tosamo zrobi i jeszcze tamtego poprawi.
  15. Zdarzają się przypadki, że z dzieci, które cudzoziemskie odebrały wychowanie, wyrabiają się z czasem ludzie sprawie narodowéj pożyteczni. Przypadki te bywają nader rzadkie, a jako wyjątki przytrafiają się podobne wszędzie, nie są od nich wolne nawet moskiewskie instynkty wychowania w Petersburgu, których główném zadaniem jest ubicie pierwiastka polskiego w samym jego rdzeniu, czego wszelako przy tendencyjnéj przewrotności systemu, — jeżeli ten pierwiastek jest silny, — nie zawsze dokazać są w stanie, bo i ztamtąd wychodzą niekiedy ludzie z nieskażonym charakterem polskim, a ztąd jednakże nikt nie wyprowadzi wniosku, że system wychowania moskiewskiego wzmacnia ducha polskiego.
  16. Wychowani według systemu wychowania obcego i ich satelici, aby zasłonić swą obojętność i odrętwienie dla sprawy ogólnéj, zwykli dowcipkować z pracy organicznéj i jéj pracowników, że więcéj słów, niż czynu, że słabe ona dotąd przynosi rezultaty i t. d. Naprzeciw temu można to powiedzieć, że o wiele większe byłyby rezultaty, gdybyśmy wszyscy wzięli się do pracy, ale że na stu bodaj jeden sprawą ogólną się zajmuje, to naprawdę rezultaty nie mogą być wielkie. Jak do utrzymania życia każdego człowieka konieczną jest, ażeby wszystkie jego organiczne części w regularnym były biegu, tak i do utrzymania życia narodu nieodzownym jego warunkiem, ażeby wszystkie jego członki ściśle pełniły swą służbę.
  17. Zagorzały.
  18. Apokalyps. 12. 8—12.
  19. Św. Jan w rozdz. VIII.
  20. Św. Łukasz w rozdz. XI.
  21. List do Tym. rozdz. III.
  22. Że takie pojęcia i przekonania o pracy, któréj złoty cielec jest bożyszczem, nie są teoretycznemi ogólnikami, ale że są z rzeczywistości zdjętemi prawdy, tego oczywistym dowodem są pożałowania godne obecne wypadki we Francyi.
  23. Jak do Ziemi Świętéj, która jest celem pielgrzymki chrześciańskiego świata, aby na miejscu, na którém Chrystus Pan życie swe oddał dla odkupienia rodu ludzkiego, oddać najgłębszą część Bogu i utwierdzić się w prawdzie, tak do Paryża ciągnęli aż do ostatnich wypadków pielgrzymi z wszystkich stron, aby uderzyć czołem przed cywilizacyą materyalną, tym złotym cielcem dzisiajszych czasów.
    Nie wielu z tych pielgrzymów żywiło, a mniéj jeszcze miało dojrzałą myśl piękna, aby pod względem umiejętności i sztuk wynieść mogli jakie korzyści. I o to téż mało pewnie komu chodziło, największa liczba tych pielgrzymów obracała się w sferze teatrów, zabaw ludowych, kawiarni, restauracyi, w tych ostatnich wydelikacała swe podniebienie, aby, wróciwszy do domu, mogła tém smaczniéj resztek ojcowizny dogrywać.
    Ludzie bogaci wciskali się do cesarskich pałaców, z nich wynosili wzory urządzania salonów, które za powrotem do kraju dla obudzenia podziwu okolicznych sąsiadów, choćby z nadwerężeniem mienia naśladować musieli. Inni zaś, którzy tak wysokich nie rościli pretensyi, ograniczyli się na poznaniu głównych ulic, wspanialszych gmachów, rozmaitych zakładów i na wywiezieniu garderoby podług najnowszéj mody. Oto nabytki cudzoziemskie, jakie posiłkowały zbytek, a przeciw którym nikt głosu podnieść nie śmiał, bo bito zaraz w niego jak w barbarzyńca. Dzisiaj, po klęskach Francyi i osłabieniu moralnego wpływu Paryża, daj Boże! abyśmy nie szukali politury w Berlinie lub gdzie indziéj.
  24. Wiem, że nie zgodzą się ze mną na to ci, którzy według wysokości płacy kucharza swą wartość szacują.
  25. Gorliwy członek stronnictwa, pracującego nad przytłumieniem wszelkiego społecznego i narodowego ruchu, nazywa, — w jedném z pism galicyjskich, — pracę organiczną zorganizowaniem pracy i próżniactwa, a spółki i stowarzyszenia ma za dążności komunistyczne. Podobne opinie mogą tylko ogłaszać ci, którzy wzdychają do średniowiecznego bezprawia i gwałtu. Bądźmy sprawiedliwymi, pracujmy razem z ludem około swego i jego dobra, to my sami staniemy się apostołami komunizmu chrześciańskiego, ale jeżeli będziemy chcieli wszelkie prerogatywy przysądzić pewnéj kaście — w imię jakiéjbądź idei — a lud będziemy oszukiwali, to spłodzimy bękarta komunizmu, jaki zagraża dzisiaj Francyi i który się rzuci na swych ojców.
  26. Broszurę P. H. v. H. odebrałem dopiero 18 listopada i wtenczas już dwie części „Ułomności” były wydrukowane; gdybym ją wprzód był miał pod ręką, byłbym ją przeszedł krytycznie, a jéj rozbiór mógłby mi był do téj pracy znaczny zapas materyału przysporzyć.
  27. Czy do zwycięztwa na Psiém Polu i pod Grunwaldem także niemiecka kultura się przyczyniła?
  28. Dla czegóż go zabierał?!
  29. Próbowali Niemcy przez towarzystwa rolnicze trafić do towarzystw rolniczych polskich, aby Polacy wspólnie z nimi działali i robili kroki do władzy duchownéj w celu przeniesienia świąt na niedziele, ale podobne propozycye jednogłośnie przez Polaków odrzucone zostały.
  30. Od kiedyż to datuje się epoka pijaństwa w Polsce? Wszakże od panowania Sasów, — jest to fakt historyczny. A więc kultura niemiecka, — das deutsche Wesen, — zaczęły spirytuozami rozjaśniać umysły Polaków. A co obecnych dotyczy czasów, to między Niemcami więcéj grasuje pijaństwo, niż między Polakami. Gdybym był tak złośliwy, jak Autor, tobym go poprosił, aby przybył do mnie i przekonał się, jak całe wozy pijanych Niemców około mego podwórza w poniedziałek dopiero nad wieczorem z targu wracają, i że na wozie siedzi nietylko kobieta i chłop na tyle woza pijany, — jak pisze Autor o Polakach, — ale niekiedy dziaduś z dziećmi i wnukami, i wszyscy, kobiety i mężczyźni, pijani, a jakby się przypatrzył P. H. v. H. z uwagą temu pierwiastkowi, — dem Wesen, — to wtenczas sam sobie odpowiedziałby na pytanie, które postawił na stronie 36: „Ja, es ist die Frage, ob das polnische Reich ohne die Anerkennung und Aufnahme deutschen Wesens jemals existenzfähig geworden wäre?”
  31. Proszę Czytelnika porównać to zdanie z mojemi pojęciami i przekonaniami o języku, które w ustępie na stronie 90 są objęte. Przeciwnicy nasi głębszą mają znajomość duszy człowieka od nas, oni znają wartość i znaczenie języka, ztąd téż nas, tak mało wagi do niego przykładających, tak łatwo wynaradawiają.
  32. Oby te wskazówki ku zagładzie praw naszych poruszyły sumienie narodowe tych, którzy używaniem języka niemieckiego z Niemcami, rozumiejącymi nawet po polsku, dali do tego powód, i oby ich natchnęły odwagą do mówienia z cudzoziemcami na ziemi ojczystéj językiem polskim.
  33. Tu zaczepia Autor osobę X. Arcypasterza Halki hr. Ledóchowskiego w tonie podejrzywającym Jego charakter; nie przytaczam tego pamfletu a wzmiankę dla tego czynię jedynie, ażeby wiadomość o tém dotąd nieznaném w naszych kołach pisemku doszła do Duchownéj Władzy.
  34. Na nasze nieszczęście ludzi wytrwale dopominających się praw językowych jest nader mało, i zdarza się — o wstydzie! — iż ci, którzy nie znają języka niemieckiego, i to z wyższego stanu, każą sobie do sądu lub urzędu radzcy ziemiańskiego pisać podania po niemiecku; a co do tłomaczeń na sejmikach powiatowych lub sądach przysięgłych, tych w ogóle nader mało się dopominamy, ztąd téż zatracamy nasze prawa językowe, a przyzwyczajeni do tego zobojętnienia Niemcy oburzają się, gdy kto gorliwszy o nie się dopomina.
  35. Oby te wyrzuty, z jakiemi Autor przeciw szlachcie występuje, które na cały ogół spadają i które cały ogół znosić musi, aby obudziły wyrzuty sumienia u tych, którzy do nich dali powód, oby obudziły skruchę i żal. Niewiadomość grzechu nie czyni, — mówi pismo św., — to téż te błędy i grzechy, których dotąd w skutek wprowadzenia do domów obcego języka przez niewiadomość się dopuszczono, a za które naród cały cierpi i pokutować musi, te grzechy naród przebaczy i Boga błagać będzie o ich odpuszczenie; ale grzechów nowych, które od dzisiaj ze świadomością popełnianeby być miały, tych grzechów naród przebaczyć nie może, bo sam samobójczą dobiłby się ręką. Tak długo, dopóki rzecz toczyła się na polu teoryi i gorliwi patryoci nie mieli dosyć argumentów dla przekonania francuzomanów, anglomanów i t. d., że pociąg ku obczyznie dla narodowości naszéj jest zgubny, dopóty na przeniewierzanie się językowi i sprawie narodowéj w ogóle można było patrzyć jeszcze przez szpary, ale od kiedy sprawa ta z pola teoryi zeszła na pole praktyki i przestała być czczą grą słów i wymianą mniéj więcéj dowcipnych frazesów, a stała się faktem, że przez wprowadzenie do domów języków obcych tracimy u przeciwników szacunek i nietylko zacieramy nasz charakter, ale jeszcze, co największa, cały naród traci z pod nóg podstawę upominania się o swe prawa, od tedy nie wolno nikomu dla indywidualnych wyróżniań się ze szkodą sprawy ogólnéj zaprowadzać w swym domu języków obcych, i to pod karą odstępstwa, którego piętnem, choć nie współcześni, to potomność nacechuje te rody, które zaprzedały skarby duchowe narodu. Może mnie kto zapyta, zkąd powód do tak podniesionego głosu? kto mi dał prawo mieszania się w sprawy domowe obce? To nie głos podniesiony, to głos bólu! to głos dopominania się o swe prawa! Nie ja lub ktobądź przestrzegający swéj narodowości wchodzi w prawa tego ziomka, co nią gardzi, jeżeli twierdzi, że nie wolno mu zaprowadzać języków obcych, lecz ten właśnie, kto je wprowadza, wchodzi w prawa tamtego, albowiem nietylko, że osłabia w sobie narodowość, ale w naszém położeniu osłabia jeszcze prawa przysługujące tamtemu. Wyzuć się ze swéj narodowości, zostać otwartym odstępcą, to każdemu wolno, bo każdy ma wolność sumienia i przekonania, na które wpływać nikt nie ma prawa, — ale nazywać się Polakiem, a wewnątrz żywić pierwiastki obce i być ukrytym Niemcem, Francuzem lub Moskalem, a obok tego nie zrzekać się swéj narodowości dla tego, aby odnosić z niéj moralne korzyści, bez dźwigania ciężaru przywiązanych do niéj obowiązków, — tego nie wolno!
  36. Oto są skutki uroku, jakie wywarły na Niemcach teatrowe wysilenia, oto jest nagroda za usiłowania około rozszerzania teatrów amatorskich w klasie przemysłowéj, a przez które uczciwéj młodzieży w głowach się przewraca, sprowadza z właściwego jéj praktycznego stanowiska, którego podstawą powinna być rzeczywistość, a natomiast wprowadza w dziedzinę mrzonek i budzi wstręt do codziennéj a uczciwéj pracy. Zaniechajmy podskoków, one nie są postępem, wyleczmy się z manii zabaw, bo jedynym uzdrawiającym rany i choroby narodu balsamem jest praca, zabawa zaś działa na nerwy, draźni je i nowe sprowadza choroby. Zabawami i dobrym humorem nie zaimponujemy Niemcom.
  37. A zatém, jeżeli Polacy według przynależnych im praw obierają na sejm Polaka, wtenczas, — według zdania Autora, — nieprzyjaźnie przeciw Niemcom występują?!... Są to nowe pojęcia prawdy, któréj zamiłowaniem chce się Autor szczycić.
  38. Nie było jeszcze przypadku, abyśmy kiedykolwiek robili Niemcom z tego tytułu zarzuty, że wybory były dla nas niepomyślne, jeżeliśmy obwiniali kogo, to tylko samych siebie.
  39. Zwracam uwagę Czytelnika na str. 5, gdzie rzecz zbliżenia się do rządzących szeroko jest rozebraną. P. H. v. H. dobitném wyrażeniem wzgardy, jaką jest ku odstępcom przejęty, nadaje moim zapatrywaniom i objawionym pod tym względem przekonaniom praktyczną podstawę.
  40. Tu bez wszelkiéj dyskrecyi wymienia Autor nazwiska, których względy dla osób niesłusznie do téj kategoryi zaliczonych wymienić mi nie dozwalają.
  41. Przypominam bajkę: lis i kruk.
  42. Nie pierwszy to cudzoziemiec, który widzi te zalety w ludzie naszym. Kto miał do czynienia z ludem innych narodowości, ten potrafi ocenić wartość naszego ludu, my przyzwyczailiśmy się do téj jego niewymagalności, to wszelkie z jego strony dopominania się o podwyższenie wynagrodzenia pracy czémś niesłychanym nam się wydają; uskarżamy się wtenczas na jego zuchwałość, upatrujemy w nim wszystkie wady a zapominamy o tém, że wszystko złe i dobre idzie z góry, że przykład dla ludu jest szkołą, i że jaki przykład daje pan, tacy téż są słudzy.
  43. Myślę, że ci, którzy powątpiewali dotąd o niemieckim rozumie, nabierą pewniejszego teraz o nim wyobrażenia i że przyznają, iż Niemcy mają rozum, którego przenikliwość jest dla nas niebezpieczną, który swym głęboko do duszy sięgającym systemem tak nieznacznie zobojętnia ducha narodowego, tak delikatnie nagina nasze ku niemczyznie pojęcia, że nawet nie wiemy i nie czujemy tego, jak pierwiastek polski coraz więcéj w nas słabnie. Myśl ta, którą tu P. H. v. H. do szkół rolniczych przyczepił, wcale nie jest nową, tkwi ona już w systemie szkólnym od czasu zaboru polskich prowincyi a rezultaty jéj dzisiaj już są widoczne. Przypatrzmy jéj się badawczém a trzeźwém okiem, boć ona nas najbliżéj obchodzić powinna, a nie ujdzie naszéj uwagi, jak ona dzisiaj już w nas nurtuje, jak, w gruncie przekonani o naszym patryotyzmie, wysełamy — bez wyrzutów sumienia — dzieci nasze do zakładów niemieckich innych prowincyi i nie czujemy tego, że polskiemu pierwiastkowi krzywdę wyrządzamy, że go na głodową śmierć wskazujemy, że nie karmimy go żadną myślą polską, czerpaną z polskiéj książki, gdy równocześnie zaszczepiony w nas sztucznie niemiecki pierwiastek, — das deutsche Wesen, — pożywnemi podsycamy pokarmami, otaczając go dokoła niemiecką literaturą, — a pierwiastek polski zbiedzony, smutny, czeka lepszych czasów.......... jeżeli się ich doczeka!....... dostanie i on téż niekiedy z jakiego dziennika polskiego słaby zasiłek, pokarmimy go kilka minut, — lecz za to z niemieckim pieścimy się po kilka godzin i podajemy mu pożywienie z jakiéj niemieckiéj kilkoarkuszowéj gazety, którą trzymać należy, bo ona nadaje domowi cywilizacyi pozór. Mówią, „że na pochyłe drzewo to i kozy lezą,” tak téż i u nas sprawa polska nieszczęśliwa, biedna, za mało ma dzisiaj obrońców, aby wszelkie zewnętrzne i wewnętrzne napaści skutecznie odeprzeć zdołała, to téż, znając tę jéj słabość i wiedząc, że nas nikt nie zgromi, powstajemy na wszystko, co polskie, krytykujemy każdy literacki utwór: a to źle napisany, a to za kosztowny w porównaniu z niemieckim! Na to krótka odpowiedź: wydawajmy lepsze i tańsze, a jeżeli do tego nie czujemy w sobie siły, to milczmy i wypełniajmy obowiązki, jakie na nas narodowość nasza wkłada, bo krytyka, która ma tylko siłę ujemną, jeżeli nie jest osłabiona przez siłę twórczą w czynie, podkopuje naszę narodowość i nas samych czyni szkodliwém dla własnéj narodowości narzędziem. Oto są skutki szkólnego systemu i zobojętniajmy wpływy jego postawieniem naprzeciw niemu równie silnych narodowych zasad, bo inaczéj germanizm nas strawi.
  44. NB. Niechaj to Czytelnika nie dziwi, że Autor tajemnice swoje z taką otwartością objawia, albowiem broszura ta nie dla nas napisana, jak się poufnie wyraża: „Ich möchte daher so recht ein Herzblatt pro domo schreiben.”
  45. Jak już powiedziałem, że o nazwę mi nie chodzi i żadnego do niéj nie przywięzuję znaczenia, i tylko rzecz samę mam głównie na oku; przyznaję nawet, że komitet prac organicznych lub centralizacya prac organicznych wyraźniéjby cel tego działu pracy charakteryzowały.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maksymilian Jackowski.