U pala męczarni/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | U pala męczarni |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 10.02.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Buffalo Bill i Smukła Trzcina zebrali wokół siebie wszystkich wojowników, którzy stanęli po ich stronie. Plemię znów podzieliło się na dwie grupy. Po haniebnej porażce Białego Wilka pozostało przy nim już tylko kilku wojowników.
Przed wyruszeniem do obozu Czejennów-Niedźwiedzi, plemię musiało przygotować zapasy żywności. Ponieważ wojna z Dakotami zapowiadała się na dość długi okres czasu, należało przygotować duże zapasy suszonego mięsa bawolego i „pemmikaun“, t. zn. mączki mięsnej, używanej jako pokarm przez wszystkie plemiona indyjskie Północnej Ameryki.
Wojownicy zaczęli się więc przygotowywać do wielkich łowów na bawoły. Podczas gdy całe plemię wraz z kobietami, dziećmi i starcami, przygotowywało broń dla wojowników, rozpalało wielkie ogniska i szykowało juki do załadowania ubitej zwierzyny, kilku wojowników ruszyło w step, aby wytropić większe stado bawołów, których setki znajdowały się w owym czasie w prerii.
Wojownicy ci powrócili po dwu godzinach z wieścią, że na południe od obozu, w odległości kilku mil, pasie się wielkie stado bawołów, które może dostarczyć odpowiedniej ilości mięsiwa. Plemię dosiadło więc koni i żywo ruszyło we wskazanym przez wywiadowców kierunku. Należało poruszać się ostrożnie, by nie spłoszyć zdobyczy. Wojownicy przygotowali skóry bawole, którymi okryli siebie i konie, by w ten sposób zmylić czujność zwierzyny i zajść ją niepostrzeżenie.
Buffalo Bill poczuł się w swoim żywiole. Wszak przydomek jego świadczył o tym, że jest on najdzielniejszym łowcą bawołów na całym Zachodzie. Bohater nasz przygotował starannie naboje i fuzję, pragnąc popisać się przed swymi czerwonoskórymi przyjaciółmi zręcznością i celnością strzałów.
Po pewnym czasie ukazały się wśród prerii bawoły. Stado liczyło kilkaset sztuk. Pasło się ono, jak to leży w zwyczaju tych zwierząt, w szyku obronnym. Na krańcach pastwiska widać było potężne samce, które swymi potężnymi rogami bronić miały krów i cieląt, pasących się w środku pastwiska.
Do uszu myśliwców dochodziły porykiwania potężnych zwierząt, przypominające grzmoty wiosenne. Stado pasło się spokojnie, nie przeczuwając niebezpieczeństwa, a tymczasem łowcy okrążali powoli zdobycz, nie budząc żadnego podejrzenia bawołów, które były zmylone skórami, okrywającymi wojowników i konie.
Wreszcie wojownicy zbliżyli się na odległość strzału z łuku. Jeden z wojowników, kierujący wyprawą łowiecką dał sygnał i chmura pierzastych strzał pofrunęła w kierunku stada.
Wojownicy strzelali celnie. Wśród stada powstał popłoch i zamieszanie. Zwierzęta zbiły się w gromadę. Byki ryczały złowrogo, grzebiąc ziemię przednimi racicami i pochyliwszy potężne łby, uzbrojone straszliwymi rogami, gotowały się do odparcia nagłego ataku. Ze środka stada dobiegało trwożliwe pobekiwanie cieląt, chroniących się pod opiekę matek.
Wojownicy zbliżyli się teraz na bardzo niewielką odległość. Istny deszcz strzał padł na stado bawołów i kilkanaście sztuk zwierzyny padło na ziemię. Przerażone stado poszło w rozsypkę. Na to czekali właśnie łowcy. Wśród dzikich okrzyków ruszyli za uciekającą zwierzyną. Każdy wojownik upatrywał sobie zdobycz na własną rękę i ścigał ją tak długo, póki nie dosięgnął zwierzęcia strzałą ze swego łuku.
Preria przedstawiała widok niezmiernie malowniczy. Wśród zieleni trawy uwijali się miedzianoskórzy wojownicy z pękami różnorodnych piór we włosach. Wielkie, szaropłowe cielska bawołów leżały miejscami nieruchomo, rażone strzałami.
Zdarzało się często, że oszalałe ze strachu zwierzę usiłowało atakować swych prześladowców. Daremnie jednak. Jeźdźcy indyjscy zwinnie unikali strasznych rogów bawolich, rażąc jednocześnie zwierzynę strzałami.
Smukła Trzcina brała udział w łowach na równi z mężczyznami swego plemienia. Władała ona łukiem lepiej od niejednego z wojowników i niebawem kilkanaście sztuk zwierzyny padło od jej celnych strzałów.
W pobliżu dziewczyny polował Król Granicy. Wojownicy, mimo iż byli zajęci ściganiem zwierzyny, nie mogli wyjść z podziwu nad celnością strzałów Cody'ego. Buffalo Bill nie ścigał bawołów. Wystarczyło że wziął na cel jedno ze zwierząt, a zdobycz była pewna. Powalił on celnymi strzałami już 30 bawołów i nie zamierzał bynajmniej przerywać polowania.
W pewnym momencie zaszedł wypadek, który wzbudził przerażenie we wszystkich wojownikach. Smukła Trzcina zaatakowała wielkiego samca, który dotąd uniknął strzału. Ręka dziewczyny była już zmęczona napinaniem łuku, dość, że strzała jej utkwiła w potężnym karku bawołu, raniąc go lekko. Rozwścieczone bólem zwierze ryknęło głucho, a potem pochyliwszy potworny łeb, ruszyło jak lawina na swą prześladowczynię. Zdawało się, że nic nie ocali Smukłej Trzciny, której przerażony rumak stanął dęba, wyłamując się z pod władzy amazonki.
Straszny ten widok dostrzegł Buffalo Bill. Nie chciał strzelać gdyż obawiał się, że może chybić do pędzącego jak lawina bawołu. Zeskoczył więc z konia i w kilku susach znalazł się przed Smukłą Trzciną, zasłaniając ją przed atakiem straszliwego bawołu.
Wojownicy zaparli dech w piersiach, oczekując niechybnej śmierci śmiałka. Lecz Buffalo Bill działał szybko i pewnie. W chwili, gdy bawół znajdował się tuż przed nim, Cody ze zręcznością pantery uskoczył w bok. Jednocześnie wzniósł tomahawk i zadał nim straszliwy cios w głowę bawołu.
Wszystko to stało się tak szybko, że wojownicy nie mogli jeszcze ochłonąć z przerażenia, gdy bawół, jak rażony piorunem, zwalił się na przednie kolana, a potem runął całym ciężarem potężnego cielska, wznosząc kłęby kurzu.
Smukła Trzcina była uratowana.
Bohaterski czyn Buffalo Billa i rekordowa ilość zwierzyny ubitej przez niego, zjednały Królowi Prerii sympatię i podziw całego plemienia. Człowiek, który włada równie dobrze nożem i tomahawkiem, jak i karabinem, człowiek, który w bohaterski sposób ocalił życie córce Tygrysiego Serca — jest godny być przyjacielem i bratem czerwonoskórych wojowników.
Czejennowie pod wodzą młodej królowej opuścili obóz i ruszyli w kierunku terenów, zajmowanych przez szczep Samotnego Niedźwiedzia. Smukła Trzcina trawiona była niepokojem. Podjechała do Buffalo Billa i rzekła: — Wodzu o Długich Włosach, serce moje ma złe przeczucia. Pies, zowiący się Białym Wilkiem napewno knuje coś przeciwko nam i Samotnemu Niedźwiedziowi. Sądzę, że należałoby wysłać kilku wojowników z powrotem, by śledzili posunięcia naszego wroga.
Buffalo Bill przyznał dziewczynie słuszność i po chwili czterech wojowników zawróciło konie i pogalopowało z powrotem w stronę dawnego obozu Czejennów.
Nasza gromada posuwała się tymczasem raźno naprzód, płosząc po drodze niewielkie grupy Dakotów, pierzchające w popłochu przed tak poważną siłą.
Wreszcie ukazały się w oddali namioty Czejennów-Niedźwiedzi i niebawem orszak Smukłej Trzciny przybył do obozu. Samotny Niedźwiedź nie spodziewał się tak rychłego powrotu Buffalo Billa i tak pomyślnego rozwiązania sprawy. Radość młodego wodza była tym większa, że na czele wojowników ujrzał swą narzeczoną — Smukłą Trzcinę.
Dziewczyna nie okazała radości, ani wzruszenia na widok ukochanego. Była wszakże wodzem Czejennów i nie mogła zajmować się sprawami prywatnymi. Gdy Samotny Niedźwiedź nawiązał z nią rozmowę na temat ich przyszłego małżeństwa, Smukła Trzcina rzekła:
— Nie poślubię cię, Samotny Niedźwiedziu, jeśli nie zwyciężymy w zupełności plemienia Dakota i jeśli ty w tej walce nie okażesz się najdzielniejszym z pośród wojowników. Jesteś wodzem i musisz zasłużyć na to miano. Niechaj wszyscy wiedzą, że córka Tygrysiego Serca poślubi tylko najdzielniejszego z pośród wojowników, który godnie potrafi podzielić z nią władzę nad plemieniem.
Samotny Niedźwiedź wyprężył się dumnie i rzekł:
— Smukła Trzcina powiedziała! Przyjmuję twoje warunki i postaram się je wypełnić. O jedno tylko proszę: nie bierz pod uwagę czynów Wodza o Długich Włosach i jego białych przyjaciół. Nie ma takiego czerwonoskórego wojownika, który by im dorównał!