U pala męczarni/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | U pala męczarni |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 10.02.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Samotny Niedźwiedź był mistrzem w podchodach. Wiedział on, że obozu Dakotów strzegą liczne czaty, krył się więc przemyślnie w wysokiej trawie. Pozostawił Cody’emu swą fuzję, która mogłaby mu krępować swobodę ruchu, a pozostawił sobie tylko rewolwer.
Niespostrzeżony dotarł do lasku, skąd tylko kilkaset metrów dzieliło go od wzgórz, wśród których ukryta była święta grota. Korzystając z licznych zagłębień terenu zaczął ostrożnie posuwać się naprzód.
Nagle uczuł jak gdyby silny podmuch wiatru tuż obok ucha i spostrzegł strzałę, która utkwiła opodal w ziemi. Odwrócił się ze sprężystością pantery i ujrzał dwoje płonących oczu, wpatrzonych w niego z nienawiścią.
Nieopodal czaił się w trawie wojownik dakotyjski. Zanim Samotny Niedźwiedź zdołał się zorientować, świsnęła druga strzała, która utkwiła tuż obok niego. Wojownik znów napiął łuk, szykując się do następnego strzału.
Samotny Niedźwiedź nie czekał dłużej. Jego myśliwski nóż zatoczył błyszczący łuk i po chwili rozległ się bolesny okrzyk śmiertelnie ugodzonego wartownika Dakotów.
Samotny Niedźwiedź zbliżył się do pokonanego wroga. Wartownik dakotyjski leżał nieruchomo — nóż wodza Czejennów-Niedźwiedzi przebił serce wroga. Młody wódz rozejrzał się uważnie na wszystkie strony i stwierdził, że w okolicy nie było innych straży. Mógł więc swobodnie się poruszać.
Wódz Czejennów rzucił jeszcze raz okiem na plan i ruszył naprzód. Szczęśliwie dotarł do wzgórz. Znalazł się przed wąską gardzielą skalną, która według planu wieść miała do groty. Indianin wpełznął w wąwóz i po chwili ogarnęły go ciemności. Korytarz rozszerzał się stopniowo, a w końcu Samotny Niedźwiedź uczuł, że otacza go wolna przestrzeń. Zapalił łuczywo, które zabrał ze sobą i ujrzał w jego wątłym świetle ogromne stalaktyty, zwieszające się z sufitu świętej groty.
Śmiało skierował się w głąb jaskini. Po środku wznosiło się podwyższenie, na którym spoczywały szkielety wodzów plemienia Dakota. Widok ten zamroził krew w żyłach Samotnego Niedźwiedzia, który nigdy dotąd nie zaznał uczucia trwogi.
Lecz rychło prawdziwe niebezpieczeństwo kazało mu zapomnieć o niesamowitym widoku — nieoczekiwany hałas dał się słyszeć z głębi jaskini. Indianin natychmiast odzyskał zimną krew i przytomność umysłu. Zbliżył się szybko do wzniesienia. Przeczucie nie omyliło go — wśród prochów wodzów leżał święty bęben. Samotny Niedźwiedź chwycił go i rozejrzał się za miejscem schronienia. Z głębi groty dobiegł go straszliwy okrzyk wojenny Dakotów.
Samotny Niedźwiedź zgasił łuczywo i pociemku cofnął się w kierunku wyjścia, prześlizgując się bezszelestnie obok ścian. Zmylił jednak drogę w ciemnościach, ukrył się więc ze swą zdobyczą pod wielką skałą.
Płomień pochodni oświetlił tymczasem grotę, a w jego świetle zarysowały się postacie Dakotów. Wrzask trwogi i wściekłości dobiegł uszu młodzieńca — Dakotowie spostrzegli brak talizmanu.
Skała kryła dobrze Samotnego Niedźwiedzia, gdyż nie dopuszczała do jego kryjówki światła pochodni. Gdy Dakotowie oddalili się nieco od wodza Czejennów, przeszukując grotę, zaczął on znów szukać wyjścia. W pewnej chwili poczuł podmuch świeżego powietrza — zdawało mu się, że jest ocalony. Ostrożnie wpełznął w korytarz, gdy nagle stopa jego poślizgnęła się na gładkiej skale i młody wódz runął na ziemię. Bęben uderzył o ziemie ze straszliwym hałasem, który ustokrotniony przez echo, rozniósł się po wszystkich zakątkach jaskini. Samotnemu Niedźwiedziowi pozostawało tylko jedno wyjście — walka.
Chyboczące się światło pochodni zbliżało się szybko, a po chwili ukazała się postać kapłana Dakotów. Samotny Niedźwiedź nie miał nic do stracenia. Wydobył z za pasa rewolwer i strzelił wprost w twarz kapłanowi. Niestety, proch był widocznie wilgotny i zamiast strzału dał się słyszeć tylko suchy trzask spuszczonego kurka.
Kapłan wydał okrzyk szatańskiej radości i zaatakował śmiało wodza Czejennów. Ten, nie rozporządzając inną bronią, z całej siły ugodził kapłana rękojeścią swego ciężkiego „colta“.
Kapłan runął na ziemię, jak podcięte drzewo. Samotny Niedźwiedź zabrał mu tomahawk. Był teraz uzbrojony i gotował się do walnej rozprawy z nadciągającą hordą prześladowców.
Samotny Niedźwiedź, pozostawiwszy nieprzytomnego przeciwnika na placu boju, cofnął się szybko ku wyjściu. Za sobą słyszał już głosy nadbiegających wojowników.
Gdy wojownicy Dakota dostrzegli naszego bohatera, ten zatrzymał się i oparty o ścianę skalną, z tomahawkiem w dłoni oczekiwał ataku. Dakotowie zatrzymali się na chwilę, zdumieni i zaskoczeni dzielną postawą młodzieńca, lecz wkrótce rzucili się do ataku. Topór wojenny wodza Czejennów poruszał się w jego pewnej dłoni z szybkością błyskawicy. Już po pierwszym ataku dwóch wojowników musiało wycofać się z pola walki, brocząc obficie krwią. Reszta w liczbie pięciu, rzuciła się na Samotnego Niedźwiedzia ze zdwojoną zaciekłością. Młody wódz oparty o ścianę, nie dopuszczał do siebie prześladowców na odległość ramienia uzbrojonego w tomahawk. Po chwili najzacieklejszy z przeciwników runął na ziemię z rozpłataną czaszką. Jeszcze jeden potężny cios i oto trzech tylko wojowników dakotyjskich pozostało z nacierającej grupy. Dakotów ogarnęło przerażenie. Sądzili, że Czejennowi przyszły z pomocą duchy górskie, które kierują jego ramieniem i tomahawkiem. Zawahali się więc i cofnęli się w głąb jaskini aby sprowadzić pomoc. Samotny Niedźwiedź miał więc znów wolną drogę przed sobą i znów nabrał otuchy. Rzucił się ku upragnionemu wyjściu z jaskini.
Wreszcie wydostał się na światło dzienne, lecz o zgrozo! Znajdował się na wąskiej ścieżce nad brzegiem skalistej przepaści. Grota miała widocznie wiele wyjść i Samotny Niedźwiedź natrafił na jedno z nich, prowadzące wprost do przepaści.
Młody wódz zdecydował, że lepiej zginąć w otchłani, zabierając ze sobą święty bęben Dakotów, niż dostać się do niewoli wroga. Z nadludzką odwagą jednym skokiem rzucił się w skalistą przepaść. Dzielny młodzieniec zatrzymał się jednak na jednym z występów skalnych, po których toczył się w dół, zaś święty bęben Dakotów runął z ogłuszającym łoskotem w bezdenną otchłań. Samotny Niedźwiedź osiągnął swój cel — Dakotowie stracili swoi talizman.
Wódz Czejennów leżał bez przytomności na występie skalnym wydany na pastwę zemsty Dakotów. Kilku wojowników, znających dobrze drogi wśród skał, dotarło do zemdlonego wroga i po godzinie cały obóz Dakotów rozbrzmiewał dziką radością z powodu pojmania wodza Czejennów.