Ucieczka (Wóycicki, 1876)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Ucieczka
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Ucieczka.



Piękna królewna zaklęta, siedziała w zamku, na górze, pod władzą czarownicy. Strzegła ją jak oka w głowie; a młody królewicz, który był z nią zaręczony, napróżno chodził w około góry i patrzał w zamkowe okna, kędy jego narzeczona w tęsknocie pędzi godziny. Płakał nieraz gorzkiemi łzami; aż jedna wróżka ulitowawszy się nad nim, obiecała wyzwolić królewnę zaklętą. W postaci gołębia, siadła na kratach okna komnaty królewnéj i rzekła:
Oto masz grzebień, szczotkę, jabłko i prześcieradło. Uciekaj z zamku. Jeśli cię będzie gonić czarownica, rzuć najprzód grzebień, obejrzyj się i uciekaj. Gdy potém gonić cię będzie, rzuć szczotkę, a potém jabłko. Jeżeli i wtedy nie przestanie pogoni, rzuć prześcieradło, a dostaniesz się do zamku ojca swego rodzonego.
Piękna królewna czule podziękowała gołąbkowi, i gdy czarownica we czwartek po nowiu księżyca, wsiadła na łopatę, a zawoławszy: — „Wieś nie wieś — Biesie, nieś!“ — poleciała na Łysą górę, ucieka równo ze świtem. Biegnie co siły zdyszana, aż się obejrzy za siebie — widzi z przestrachem, że czarownica, która ją strzegła tak pilnie, pędzi na wielkim kogucie, i już ją niemal dogania.
Wtedy rzuca grzebień po za siebie, spojrzy — a grzebień rozwija się wężem długo na milę, szeroko na milę, i wnet z grzebienia rozpłynęła się rzeka. Słońce wschodzące oświecało niebieską wodę, pluskały po niéj stadami dzikie gęsi i kaczki, a jaskółki czarne skrzydła w chyżym polocie maczały. Czarownica zatrzymana bystrym pędem wielkiéj rzeki, patrzy, pieniąc się ze złości, jako na przeciwnym brzegu piękna królewna chyżemi skoki, uchodzi sobie swobodnie. Dosiada przeto koguta, rzuca się w wodę, przepływa rzekę i dogania swego zbiega.
Królewna z przestrachu zbladła, rzuca po za siebie szczotkę, obejrzy się, aż każda szczecina w drzewo wyrasta. I powstaje bór ogromny, ciemny, gęsty, nie przejrzany. Zawyły w nim stadem wilki, a czarownica zatrzymana w biegu, dzień cały przedzierać się musi, pośród gęstwy i wąwozów.
Lecz i królewna zmęczona, nic mogła tak żwawo uciekać jako w początku. Czarownica wydostawszy się przeto z lasu, prędko ją dopędzić mogła. Biedna królewna zaledwo powłócząc nogami, rzuca jabłko; obejrzy się — aż to jabłko w górę wysoką i stromą wyrosło. Zapieniała z gniewu, i ze złości czarownica, drze się w górę, i po całodziennym trudzie, z samego wierzchołka dostrzega, jak omdlałym krokiem, zbiedzona strachem i trudem, uchodzi młoda królewna.
Dosiada żwawo koguta, leci z góry i już za kraj szaty nieszczęśliwą ma pochwycić, gdy ta rzuca prześcieradło, obejrzy się, a płachta szeroka w szersze morze się rozpływa. Wiatr ruszał wielkie bałwany. Płynąc na wielkim kogucie już zmęczona czarownica, wydawała się z daleka, jako jedna bryła śniegu, opryskana białą pianą szumiących bałwanów morza.
Uszczęśliwiona królewna, doszła zamku ojca swego. Już tam na nią oczekiwał i królewicz narzeczony. Król więc stary zaraz przeto ucztę sprawił i wesele. Cały zamek jaśniał ogniem, a czarownica zemdlona, siedząc na zdechłym kogucie, podrzucana bałwanami, patrzała na jasny zamek, słysząc wesołych grajków — okrzyki drużbów radosne. Miotała długo przekleństwa, aż skonała w wielkich bólach.
Morze wielkie zaraz znikło, zostawując czarownicy trupa na polach zamkowych. Ale wrony, czarne kruki, uciekały od jéj ścierwa. Napróżno chciano pogrzebać, ziemia na wierzch wyrzucała nieczystego trupa ciało. Aż jednéj nocy wśród burzy, sam wiatr zaniósł brzydkie zwłoki na podwórzec zamku tego, gdzie królewna lat nie mało, pod jéj strażą zostawała.







Rysował W. Gerson. Rytował A. Malinowski.
Ucieczka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.