Ufność wynagrodzona
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ufność wynagrodzona |
Podtytuł | Zdarzenie prawdziwe |
Pochodzenie | Siedem powiastek |
Wydawca | Wł. Dyniewicz |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Wł. Dyniewicz |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Pewnego wieczora letniego szedł młody człowiek odludnym traktem we Węgrzech. Był to rzemieślnik, który w najbliższem mieście otrzymać miał stałe zatrudnienie. Był to dzień skwarny i z radością powitał Jan — tak było na imię młodzieńcowi — mrok wieczorny, bo razem ze słońcem, które w purpurowej szacie zachodziło za górami, szarzejącemi z dala na widnokręgu, znikał także upał dzienny, który znużonemu wędrowcowi wielce dopiekał.
Droga spuszczała się teraz ku pięknej zielonej dolinie, w której w oddaleniu jednej ćwierci mili las roztaczał się gęsty. Na krańcu lasu mała stała kapliczka, ozdobiona wizerunkiem Ukrzyżowanego i innymi obrazami Świętych. Na krzyżu zawieszony był świeży kwiatów wieniec, który pobożna ręka niedawno tam widać złożyła. Jan pomodlił się cokolwiek i szedł dalej. Gdy już daleko zaszedł w las, usłyszał gwar kilka głosów. Przystanął i spojrzał ku stronie, zkąd głosy się zbliżały. Ogarnęła go przytem pewna trwoga, której się nie mógł opędzić. Niezadługo też wyjaśniła się mu przyczyna tej trwogi, bo z po za krzaków wyskoczyło kilku dzikich zbrojnych ludzi i rzuciwszy się na bezbronnego młodzieńca, zawlekli go z sobą w las.
Jan poznał okropność swego położenia; wpadł on w ręce rabusiów. Podczas gdy go przez gęstwinę gwałtem uprowadzali, wołał Jan kilkakrotnie o pomoc, ale głos jego przebrzmiał daremnie, nikt z ludzi go nie słyszał, lecz sam tylko Bóg, przed którym nic utaić się nie może.
I w Bogu też Jan ufność swoją położył, jak to czynił od samej młodości, Jego woli się poddał w cichej modlitwie, przyjmując bez szemrania wszystko, cobykolwiek spotkać go mogło. Coraz gęstszym stawał się las i z trudnością tylko zdołali rabusie przezeń się przedrzeć.
Tymczasem zupełnie się ściemniło, a Jan nie zdołał już żadnego rozróżnić przedmiotu. Naraz jasna uderzyła go światłość. W pośrodku małej gołaźni wśród lasu, pod rozłożystym dębem, którego konary nad całą prawie roztaczały się gołaźnią, wielki palił się ogień, około którego kilka leżało osób.
Na widok przybywających zerwali się na nogi i z dzikim krzykiem pobiegli im naprzeciw. Byli to także opryszki, którzy się radowali z tego, że towarzysze ich pochwycili zdobycz.
Jana przyprowadzono przed herszta, który pozostał był przy ogniu. Herszt, silnie zbudowany mężczyzna z ognistem spojrzeniem i złowrogim wyrazem twarzy, podniósł się i zmierzył Jana zasępionym nic dobrego nie zapowiadającym wzrokiem.
Poznał też Jan zaraz, że od tego człowieka niczego dobrego spodziewać się nie może. Nie długo trwało, a odebrano mu wszystko, co miał, wszystek zaoszczędzony grosz, którego było niemało, poczem odezwał się herszt do Jana:
— Musisz umrzeć, abyś nas nie zdradził. Umarły nie gada.
Jan zbladł na te słowa, a trwoga malowała się na jego obliczu. Któżby w podobnym przypadku mógł być obojętnym. Po kilku minutach jednakże zapanował nad sobą i uspokoił się zupełnie. Nie zdradzając najmniejszej trwogi, patrzał spokojnie w oczy hersztowi, który zdziwiony zapytał:
— Albo mię nie rozumiałeś albo jesteś głuchym, bo nie rozumiem, jak możesz być tak spokojnym.
— Rozumiałem dobrze, — odrzekł Jan spokojnie, — słyszałem, że mam umrzeć. Chcecie popełnić wielką zbrodnię, chcecie mię zgładzić ze świata, abym nie mógł wystąpić jako wasz oskarżyciel. Ale ja się nie boję, — dodał podniesionym głosem, — możecie mi grozić, jak wam się podoba. Życie moje w ręku Boga i bez Jego woli nic mi się złego nie stanie. Jeżeli taka wola Boga, abym teraz zeszedł z tego świata, natenczas jej się poddaję, a jeżeli Pan Bóg nie chce, abym umarł, natenczas pomimo waszych zamysłów nic mi złego nie będziecie mogli zrobić!
Na te słowa milczał opryszek przez chwilę i potem się odezwał:
— Czy to twoje wewnętrzne przekonanie, co powiedziałeś?
— Tak jest.
— I sądzisz, że nic ci złego zrobić nie mogę, jeżeli tego Pan Bóg nie chce?
— Nie inaczej.
— Wierzysz, że Bóg widzi wszystko i wszędzie się moc Jego rozciąga?
— Wierzę.
— A jeżeli cię pomimo tego zastrzelę?
— Mogę to tylko powtórzyć, co już powiedziałem: chyba taka wola Boża; bez niej włos mi z głowy nie spadnie.
Opryszek potrząsł głową. Nie zdarzyło mu się jeszcze widzieć człowieka, któryby tak był spokojnym w obec grożącej mu śmierci. Pochwili namysłu podniósł fuzyą i mierząc do Jana, rzekł:
— A więc umieraj!
Spokojnie odpowiedział Jan:
— Niech się dzieje wola Boża. Gdyby Pan Bóg nie chciał, abym umarł, mógłby cię w tej chwili powalić o ziemię i nagłą ukarać śmiercią. Albo więc wypełnisz wolę Bożą, albo też doznasz w swym zamiarze przeszkody, ale wbrew woli Boga mię nie zabijesz.
Opryszek opuścił broń — nie mógł strzelić. Niezachwiana ufność Jana rozbroiła go zupełnie i odebrała mu odwagę popełnienia zbrodni. Długo wpatrywał się w Jana, potem rzekł:
— Więcej jak jednego człowieka życie mam na swojem sumieniu. Nie wiem, zkąd to pochodzi, że tobie nic złego zrobić nie mogę — nie mogę, chociaż chciałem doprawdy!
I stała się rzecz niesłychana: opryszek nietylko bez przeszkody pozwolił mu iść dalej, puszczając go wolnego, ale nadto oddał mu wszystko, co mu był zabrał.
Dwadzieścia lat upłynęło od owego czasu, — Jan był dobrym i zamożnym rzemieślnikiem. Dzieciom swoim i wszystkim, którzy go znali, opowiadał często tę historyą, że tylko niezachwianej swej ufności w Bogu zawdzięcza, że uszedł niechybnej śmierci.