Wśród czarnych/Cel i urzeczywistnienie wyprawy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wśród czarnych |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa – Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Książka, znajdująca się w ręku Czytelnika, zawiera moje korespondencje, posyłane do pism angielskich, amerykańskich, włoskich, hiszpańskich i szwedzkich. Są to luźne opisy poszczególnych kolonij zachodniej Afryki podzwrotnikowej, życia i obyczajów niektórych szczepów murzyńskich, przygód osobistych i przeżyć myśliwskich. Słowem jest to książka, dająca świeże, jeszcze nieklasyfikowane i nie ujęte w całość spostrzeżenia, wrażenia i myśli podróżnika-literata.
Jednak od chwili napisania tych „Listów“, do wydania ich w formie książki, upłynęło sporo czasu i większość moich spostrzeżeń już została logicznie usystematyzowana i ta część, włączona do tej książki, stanowi odrębną jej cechę, której nie posiadają „Listy“, drukowane w pismach.
Pozwalam sobie na wyjaśnienie celu dokonanej przeze mnie uciążliwej i długiej podróży do Afryki podzwrotnikowej.
Jak czytelnikowi na pewno jest wiadomem, nie była to pierwsza moja wyprawa. W mojem życiu odbyłem już dużo podróży, a mianowicie — na półwysep Kolski i ocean Lodowaty, na morze Białe i do tundry północno-europejskiej, do gór Uralskich, na Krym, na Kaukaz i Zakaukazie, przez morze Czarne do Małej Azji i do Turcji europejskiej, do Persji północnej przez morze Kaspijskie, do ziemi Kałmuków i Tatarów hordy Nogajskiej, do ziemi Kirgizów, do gór Ałtajskich, do Turkiestanu i Siedmiorzecza, do Syberji zachodniej, północnej i wschodniej, na wyspę Sachalin, do morza Ochockiego i Beringa, do Mandżurji, do Chin, do Mongolji, Dżungarji, obwodu Koko-Nor, do pustyni Gobi, do Japonji, na wyspy Pacyfiku, na wyspy Sundajskie, do Indyj angielskich, na Hawaje, do Kanady i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, do Marokka, Algerji i Tunisji, na pustynię Saharę, wreszcie w r. 1925/26 do zachodniej Afryki podzwrotnikowej, a więc do Senegalu, Gambji, Gwinei francuskiej, do Sudanu, do kolonji Wysokiej Wolty i na wybrzeże Kości Słoniowej.
Nie wszystkie z tych podróży odbywałem samodzielnie i niezawsze spełniając wyłącznie własne życzenia. Musiałem z ramienia rządu rosyjskiego, grup przemysłowych lub władz wojskowych dokonywać pewnych badań naukowych, zabierających mi wiele czasu, lecz jednak zawsze pamiętałem o swoich własnych celach literackich i o swojem specjalnem zamiłowaniu do badań nad etnografją i psychologją ludów i szczepów, oraz nad kultami religijnemi.
To zamiłowanie stanowiło też jeden z celów mojej wyprawy do Afryki podzwrotnikowej. Drugim celem było życzenie pisarza własną stopą dotknąć ziemi, którą się będzie opisywało w swoich utworach, przyjrzeć się własnemi oczami życiu szczepów czarnego kontynentu, pojąć duszę, wyczuć myśli, marzenia, radość i cierpienie tajemniczych, sto razy pokrzyżowanych z najeźdźcami ras murzyńskich i przewidzieć formy ich udziału w postępie cywilizacji i w dziejach ludzkości.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej, Ministerstwo Kolonij Francji i generał-gubernator zachodniej Afryki francuskiej, p. Jules Carde, w wysokim stopniu dopomogli mi w urzeczywistnieniu mego zamierzenia, za co w tem miejscu wyrażam wszystkim czynnikom, sprzyjającym mi, szczerą wdzięczność.
Moje badania etnograficzne i religjoznawcze, przeprowadzone wśród szczepów skrajnej północy i środkowej Azji, wśród wyznawców ortodoksalnego islamu i islamu sekciarskiego, obecnie zaś wśród murzynów, żyjących pomiędzy zwrotnikiem Raka a równikiem, na zachodnim bloku kontynentu afrykańskiego, coraz bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu, że zasadnicze momenty w psychice ras i ludów wszędzie są jednakie, a więc nadające się do odegrania roli w wielkiem, wzajemnem porozumieniu się ludów, państw, ras i szczepów, a zatem — ludzkości całej.
Jeżeli moje wrażenia i myśli są prawdziwe, wtedy mogę już widzieć jasno te drogi, któremi ludzkość może i powinna dążyć do wiecznego pokoju na ziemi, czyli do tej ery w życiu naszego planety, gdy zrodzi się kultura ducha, tak bardzo zapomniana i poniewierana w dobie obecnej dla ideałów i dążeń kultury materjalistycznej.
Gdy widziałem błędy, czynione przez rządy państw cywilizowanych w środowisku ludzi barwnych, gdy zaglądałem do duszy ludów żółtych, bronzowych, czerwonych i czarnych, — zrozumiałem całą prawdę i głębię słów mędrca hinduskiego, który rzekł przed wiekami:
— „O, człowieku! Możesz się wznieść powyżej świetlnego Indry, lecz możesz upaść niżej od robaka, czołgającego się w bagnie!...“
Nie daję ściśle naukowych opisów swoich podróży, bo chodzi mi o to, aby nietylko specjaliści, lecz jak najszerszy ogół czytelników dowiedział się o tem, com widział, słyszał i badał, i aby każdy czytelnik mógł zrozumieć moje myśli, z całą szczerością wypowiadane w moich książkach.
Los jest dla mnie łaskawy i dał mi sposobność przemawiać w dwudziestu językach, w których książki moje są wydawane obecnie. Taki stan rzeczy wymaga ode mnie odrębnej formy moich utworów. Krytyka angielska i francuska nazywa tę formę — „romansem geograficznym“.
Nie zastanawiałem się nad tem, czy jest to ścisłe określenie dla mojej działalności literackiej, lecz myślę, że sama forma moich utworów dla popularyzacji wiedzy krajoznawczej w szerokiem tego słowa znaczeniu jest najbardziej odpowiednią.
Zamierzając dokonania opisywanej podróży, usiłowałem wszystkie możliwe przygotowania porobić w Polsce, aby krajowi naszemu strat materjalnych nie przysporzyć. Niestety, tylko broń mogłem nabyć w Polsce oraz amunicję do niej, co zaś do ekwipunku tropikalnego, osobistego i obozowego, oraz instrumentów, przyrządów i aparatów fotograficznych i kinematograficznych, to te byłem zmuszony nabyć we Francji.
Ponieważ, oprócz moich własnych naukowych i literackich celów, chciałem przysporzyć dla naszych uniwersytetów i muzeów, zbiorów zoologicznych, botanicznych i etnograficznych, a także wykonać pierwszy polski film podróżniczy, egzotyczny, zaprosiłem do swojej ekspedycji dwóch młodych ludzi, pp. Jerzego i Kamila Giżyckich, którym dałem materjalne środki na wystudjowanie, przez pierwszego — fotografji i kinematografji, przez drugiego — praktyki preparatorskiej dla gromadzenia zbiorów zoologicznych. Obaj mieli daną im przeze mnie zupełną samodzielność w pracy. Specjaliści orzekną, jak się wywiązali moi pomocnicy ze swego zadania. Wiem tylko, że pracowali ciężko i wytrwale.
Dobrym pomocnikiem i niezastąpionym towarzyszem podróży była moja żona, Zofja Ossendowska, która, chociaż jako artystka (wiolinistka-wirtuozka) mogłaby więcej od nas odczuwać trudy naszego przedsięwzięcia, jednak nigdy nie była nam zawadą, w najcięższych okresach podróży zachowując pogodę ducha i niezbędną w ciężkiej pracy — wesołość i spokój. Żona moja pracowała dużo nad odżywianiem personelu i ładem w naszej ekspedycji, a oprócz tego dokonała bardzo cennych badań nad muzyką szczepów murzyńskich.
Wszystkim moim pomocnikom dziękuję z duszy i serca za ich pracę.
Ekwipunek osobisty składał się z bielizny i ubrań ze specjalnej, bardzo przewiewnej tkaniny bawełnianej. Zalecam tropikalnym podróżnikom używanie krótkich kurtek bez pasów, aby dostęp powietrza był łatwiejszy, i krótkich spodni do kolan.
Na nogach nosiliśmy grube trzewiki i sztylpy brezentowe bez pończoch. Osobiście używałem trzewików roboty Romanika w Zakopanem; obuwie to wytrzymało całą podróż i jest zupełnie zdatne do następnej. Tropikalne hełmy korkowe, o spadających na kark i oczy rondach, nabyliśmy w Paryżu. Kolor „khaki“ — na codzień, biały — na pobyt w bardziej kulturalnych osadach.
Ekwipunek obozowy stanowiły dwa namioty z łóżkami polowemi, ze składanemi umywalniami, wiadrami brezentowemi do noszenia wody i do prysznicu, składanemi wannami, krzesłami i stołami; żelazne skrzynie są niezbędne dla obrony bagaży, prowjantu i filmów od mrówek i termitów, a także dla broni i amunicji — dla ochrony przed zalaniem ich wodą. Kuchnia, składająca się z naczyń do gotowania, naczynia stołowego oraz kubków do herbaty, maszynki do kawy etc. — była ułożona w jednej ze stalowych kantyn (skrzyń).
W żelaznych i stalowych skrzyniach były też przechowywane aparaty fotograficzne, chemikalja i instrumenty preparatorskie, siatki do łapania motyli, chrząszczów i planktonu, kompasy, termometry, barometr — aneroid, aparat do mierzenia przebywanych przestrzeni i t. p. Fotograficzny ekwipunek składał się z trzech aparatów o objektywach Zeissa: Kodak 13×18; Westpocket Kodak i aparat „Ica“, rozmiar 13×18. Do wszystkich trzech aparatów mieliśmy około 1000 klisz szklannych i filmów firmy Kodak. Przywiozłem ze sobą około 730 negatywów.
Ciemny pokój i zapas chemikalij fotograficznych dopełniały ten ekwipunek.
Dział kinematograficzny zawierał trzy aparaty: dwa „Cinex“ firmy Bourderau w Paryżu z magazynami na 60 metrów filmu i kinamo „Ica“ automatyczny, z magazynami na 15 metrów wstęgi.
Długość wziętej wstęgi kinematograficznej firmy Pathe i Kodak dochodziła do 8000 metrów.
Nasz arsenał stanowiły: dwie dubeltówki kal. 12, firmy Coxwell and Harrison w Londynie, sztucer-ekspress firmy Leue kal. 9,3 mm; karabiny firmy Mauzer kal. 10,75 mm i 6,3 mm; Manlicher kal. 8 mm z lunetą; dwa karabiny Winchester (automatyczne) kal. 401, jeden kal. 44 i jeden kal. 22; dwa karabiny polskiej Fabryki Karabinów w Warszawie kal. 7,3; mała strzelba śrutowa Lepage kal. 9 mm na drobne ptactwo. Mieliśmy ze sobą około 4000 naboi do wszystkich wymienionych strzelb.
Prace przygotowawcze prowadziłem w Warszawie, gdzie Ministerstwo Kolonij przysłało mi z Paryża wszystkie potrzebne materjały. Co do ekwipunku, to wielce skorzystałem z rad Lady Dorothy Stanley, wdowy po znakomitym podróżniku angielskim. W Paryżu zakończyłem ekwipowanie mojej ekspedycji, w czem mi bardzo dopomogli swojemi radami p. A. Brunet, były gubernator zachodniej Afryki francuskiej i Madagaskaru, podróżnik, p. Tranin i p. Delavignette, administrator kolonij francuskich i znany literat.
Tak więc zrodziła się myśl o długiej i ciężkiej podróży do Afryki podzwrotnikowej i w taki sposób została ona urzeczywistniona.