W Roztokach/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł W Roztokach
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1903
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Mgła wisiała nad roztokami. Dzień był posępny, szary, jeden z tych najsmutniejszych dni, jakie jesień z północy przynosi.
Drogą, prowadzącą z Przysłopia do dworca koleji, szedł Franek Rakoczy. I taki przestrzenny smutek dźwigał w swojej duszy, jak te pola jesienią zamgloną osnute.
A nie szedł sam. Szły z nim wspomnienia tego lata gwarną procesyą. Zdawało mu się, że z nim całe roztoki ruszyły. Odprowadzali go tłumnie żywi i umarli.
Wśród tej procesyi widział: Zośkę spłakaną, przytulającą Marysię do kolan i patrzącą poprzez ludzi gdzieś na tamten świat; Jasia Zatraconego, który szedł za nią zdaleka, jak cień wieczorny, i żalił się cicho...

»Oj, sługował ci ja, Zosiu,
Bez niejedną wiosnę...«

Widział też Hankę z Michałem, oboje rozśmianych, ubranych jak na wesele w jaskrawe bukiety; koło nich drużbów, zawodzących głośno...

»Hej! powiadają miemce,
Że my cudzoziemce...«

Widział Suhaja pośród całej zebranej rady Przysłopia, prawiącego o rozumie i o roztropności; Bekaca, opowiadającego coś Chudomiętowi, który się dziwił słowami: «Ho! ho! moiściewy...» Widział Teklę, dźwigającą ociepkę cetyny i kryjącą w oczach mądrych jakieś ważne słowa... Widział nawet i Błażeja, który z ciekawości chytrej przyłączył się, by obaczyć, gdzie Rakoczy pójdzie.
A poza tą procesyą, jak poza płynącą rzeką, widział: Cyrka, patrzącego za nim cichym smutkiem, Drozda, szukającego głodnemi oczami żywiny jakiej we wodzie i Dyabła, wychylającego się z poza nich twarzą, w której na wieki zaskrzepły strach i śmiech pospołu. Uboczą, zdawało mu się, szedł Dyzma ze swoim Burkiem.
Powoli stracił z oczu całą procesyę. Ostali przy nim jeno ci ostatni, jak pnie przez rzekę mętną, na bok odniesieni.
Coraz przestrzeńszy smutek wpływał w jego duszę.
— Tak i mnie życie odnosi...
Mijając dział, zamykający roztoki, obejrzał się po raz ostatni za siebie... Turbacz stał głową we mgle i wydawał się taki przygarbiony, jakby się przez to lato zestarzał o wiek. Rakoczemu widok jego zbaczył dawną śpiewkę.

»Hej! Turbaczu, Turbaczu!
Cożeś tak osowiał...«

Z tą melodyą poleciał wspomnieniem aż do pasterskich swoich czasów.
Mgła się podniosła — odkryło się zciemniałe czoło Turbacza — na niem wyraźnie widać było czerniący się kamień.
— Mój grób... — szepnął Rakoczy ze smutnym uśmiechem.
Idąc dalej, powtarzał:
— Lacki... Koldras-Lacki...
Za nim grób zabitych pragnień — przed nim świat nieznany.

∗             ∗

Dowlókł się wreszcie do dworca. Kolej nadjeżdżała. Pchnięty gorączką, by się nie zapóźnić, z pośpiechem wpadł do poczekalni i przepchał się do kasy. Urzędnik, zamykający okno, wstrzymał się, pytając: — Dokąd?
Franek wymienił bez myśli pierwszą nazwę miasta, jaką z rozmów zarobkujących ludzi zapamiętał. Poczem, otrzymawszy żądany bilet, wyszedł z ludźmi i wsiadł do wskazanego wozu. Maszyna ruszyła naprzód — i ostatni z Rakoczych pojechał do Siedmiogrodu... na zarobek.

KONIEC.
Poręba Wielka (1899—1901).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.