W cygańskim obozie/VI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | W cygańskim obozie |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Siostro Anno, przywieziono nam dwoje dzieci, czekają w kancelarji — mówiła jedna z opiekunek ochrony wchodząc do ogródka, w którym bawiły się sieroty po legjonistach.
Siostra Anna siedziała wśród dzieci i opowiadała im coś bardzo ciekawego, bo cicho było dokoła, a starsze i młodsze dzieciaki, siedziały wkoło niej i wpatrzone w nią, słuchały opowieści.
Nie była to zakonnica, lecz tak ją nazywali żołnierze, których pielęgnowała w szpitalu, więc i tu inaczej do niej nie mówiono. Wysoka, szczupła bardzo, siostra Anna była ładna, uśmiech miała słodki, ale oczy głęboko smutne.
Była główną opiekunką ochrony dzieci legjonistów i nic się tu bez jej wiedzy nie działo. Dzieci kochały ją najbardziej ze wszystkich swych opiekunek.
W kancelarji ochrony czekali: legjonista, Jerzyk i Zośka.
Otworzyły się drzwi i weszła ciemno ubrana kobieta.
W tejże chwili rozległ się krzyk silny, radosny.
— Jerzy! dziecko moje! — zawołała siostra Anna.
A Jerzyk zawisł u szyji matki. Legjonista i Zośka patrzyli zdumieni.
— Więc ta pani, to matka Jerzyka?
Tak, była to matka, wyciągnęła ręce do młodego żołnierza i błogosławiąc go, dziękowała mu za to, że jej syna wrócił.
Jerzyk przypomniał sobie towarzyszkę swojej niedoli.
— Mamusiu — rzekł, biorąc Zośkę za rękę — zobacz, to Zośka, ona ze mną była i u Cyganów i w cyrku. Zawsze byliśmy razem — razem uciekaliśmy do ciebie.
— A teraz będziesz u nas córuchno kochana — powiedziała pani Żurawska, tuląc sierotę do piersi.
Tegoż dnia pani Anna wysłała depeszę do męża.
Dzieci z ochrony były trochę zaniepokojone, że teraz, gdy siostra Anna ma swego synka i córeczkę, to do nich nie będzie przychodziła, ale pani Żurawska uspokoiła je, że póki wojna się nie ukończy, ona będzie ich opiekunką, a Jerzyk obiecał, że co niedzielę będzie im grał mamusine piosenki, więc radość była ogólna, a szczęście zupełne zawitało do rodziny, gdy w końcu p. Żurawski zwolnił się z wojska i przybył do Krakowa.
Rodzice cieszyli się odzyskanem dzieckiem, p. Żurawska twierdziła, że Bóg w swem najwyższem miłosierdziu, wynagrodził ją za wszystkie przebyte cierpienia, zwracając jej nietylko syna, ale i dając córeczkę Zośkę. Opowiadano sobie wzajemnie przebyte przygody i cierpienia. — Jerzyk dowiedział się, że nieprzytomną w ciężkiej gorączce matkę jego znalazł leżącą pod drzewem patrol niemiecki. Młody porucznik, dowodzący patrolem był Polakiem. Widząc ciężko chorą, rzuconą samotnie w lesie, ulitował się i zabrał ją do obozowego szpitala, tam znaleziono przy niej pasport, którego szczęśliwie nie złapała Katra i z niego dowiedziano się, że jest to żona austrjackiego oficera. Przewieziona do szpitala w Poznaniu, p. Żurawska długo chorowała. — Powoli wróciła do sil i rozpacz ogarnęła ją na myśl o tem co się stało z Jerzykiem.
Jeździła do Kalisza, szukała wszędzie Macieja i jego rodziny, napróżno jednak. Nikt nie wiedział, gdzie są i co się z nimi stało. Próżno oboje rodzice robili poszukiwanie, ogłaszali w pismach, oznaczali nagrodę za oddanie dziecka, wieści żadnej zdobyć nie mogli.
Pan Żurawski musiał pełnić swój obowiązek i wciąż był w wojsku. Nieszczęśliwa jego żona nie mogąc odnaleźć własnego dziecka, pracowała jakiś czas w szpitalu wojskowym w Krakowie a potem objęła kierownictwo ochrony, w której się chowały sieroty polskich legjonistów. Dzieciom tym biednym była opiekunką i matką najlepszą.
Lasy Lubartowskie 1917 r.