W walce z życiem/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W walce z życiem |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
W kilka tygodni później do salonu pana Adama wszedł bynajmniej nie oczekiwany Grodek. Był to mężczyzna piękny, którego każdy ruch zdradzał energją i stanowczość. Dowiedziawszy się o śmierci Mieczysława i bankructwie Adama, przyjechał on z zagranicy, aby podźwignąć z upadku swojego niegdyś pana i znaleźć szczęście, o którem od tylu lat marzył.
Pan Adam przywitał gościa obojętnie. Jakiś czas rozmawiali o śmierci Mieczysława i kłopotach domowych. Lecz gdy Adam wspomniał przytem imię swej córki, niecierpliwy Grodek zapytał:
— Czy pozwolisz mi pan przywitać pannę Helenę?
— Bardzo żałuję — odparł sucho Adam — że córka moja jest dziś trochę cierpiącą.
— Ależ ja jestem lekarzem — zawołał Grodek.
— To prawda, ale jeszcze niedość starym lekarzem...
Odpowiedź ta, jak i całe zresztą przyjęcie, podrażniła nieco z natury gwałtownego młodzieńca. To też, licząc na dawne stosunki znajomości, postanowił w tej chwili jasno wypowiedzieć swoje myśli.
— Panie Adamie! — rzekł głosem wzruszonym — mój ojciec bardzo kochał pana, ja byłem przyjacielem Miecia...
— I dobrześ go wykierował!... — pomyślał Adam.
Grodek mówił dalej:
— Sądzę więc, że się pan nie obrazi, gdy wszystko wypowiem odrazu i otwarcie...
— Słucham.
— Kocham już oddawna pannę Helenę...
— Co?... — spytał Adam, cofając się.
Ten ton zniecierpliwił Gródka.
— Panie! — mówił dalej. — Dziś już wie pan, że nie powoduje mną żaden materjalny interes. O posagu nie myślę, ponieważ sam mam dosyć znaczne dochody. Dobiłem się też między ludźmi pewnego stanowiska i uznania i jestem obecnie profesorem uniwersytetu...
— A nazwisko?... — przerwał Adam.
— Nazwisko moje — odparł już obrażony Grodek — jest dziś przynajmniej tyle warte, co i inne, nawet starsze od niego...
— Panie Grodek! — rzekł Adam spokojnie. — Cieszy mnie to, że podobnie świetną karjerę zrobił syn jednego z wiernych sług moich. Sądzę jednak, że tytuły pańskie dają mu prawo tylko do urzędu lekarza mojej córki...
Powiedziawszy to, ukłonił się osłupiałemu Grodkowi i wyszedł.
W gabinecie swoim zastał Helenkę. Była zarumieniona i ożywiona jak nigdy i patrząc niespokojnie na ojca, szepnęła:
— Zdaje mi się papo, że pan Grodek przyjechał?... Widziałam go oknem...
Ojciec wziął ją za ręce i ostro spojrzawszy w oczy, rzekł:
— Panienka, która wkrótce ma zostać żoną Zenona, nie powinna zbierać wiadomości przez okna...
— Jakto, ojcze — zawołała przerażona — więc ja naprawdę mam zostać?...
— Czy naprawdę? — powtórzył szyderczo. — Spytaj lepiej, czy naprawdę spadliśmy dziś już tak nisko, że się nawet Grodek o ciebie oświadcza!
— Oświadczył się! — krzyknęła, składając ręce.
Pan Adam popatrzył na nią ze zdziwieniem, pobladł i ledwie hamując wybuch najwyższego gniewu, odparł:
— To tak?... To i ty, córko moja, korzystałaś z jego przyjazdów na wakacje?... Chodźże! — zawołał, ciągnąc ją za rękę — i patrz! — dodał, ukazując wiszące na ścianach portrety. — Patrz!... Ci byli wojewodami, ten kasztelanem, ten — prymasem... śmiałażbyś pomyśleć, żebym między nich wprowadził jakiegoś doktorka?... Jakiegoś nieznanego człowieka, który gdyby nawet miał w porządku swoje metryki, dowiedziałby się z nich o ekonomach, karbowych i chłopach!...
Helenka zachwiała się i załamując ręce, upadła mu do nóg z okrzykiem:
— Nie gniewaj się tak!...
Pan Adam cofnął się, a w tej chwili czoło jego córki uderzyło o podłogę.
Na ten widok dreszcz go przebiegł. Teraz dopiero przyszła mu na myśl choroba jedynego dziecka. Pochylił się i w potężne ramiona pochwycił leżącą.
— Helenko!... Heluniu!... — mówił — uspokój się... Ja się już nie gniewam. Hej, ludzie!... wody... po doktora!...
Ręce i głowa Helenki zwiesiły się ku ziemi bezwładne. Już było za późno i na doktorów i na przebaczenie.
Na trzeci dzień Grodek, dowiedziawszy się z pism i plakat o nagłej śmierci Helenki, zrozpaczony, przybiegł do mieszkania jej ojca. Gdy wszedł do salonu, ujrzał ją nareszcie, po kilku latach niewidzenia, już w trumnie. Obok jej zwłok siedział pan Adam.
Grodek wlepił oczy w te rysy piękne choć martwe, a tak ukochane, pan Adam zaś zbliżył się do niego i począł mówić głosem tłumionym i szyderczym:
— No — teraz chyba jesteś już zadowolony?... To twoje teorje, to wasz postęp zabiera mi już drugie dziecko. O! niechże na wasze głowy spadnie i ta krew, i mój żal, i moje nieszczęsne sieroctwo!... Wasze nauki zatruwają dusze, a samo zetknięcie z wami zabija!...
Grodek spojrzał w jego obłąkane oczy i milczał, Adam zaś, położywszy mu rękę na ramieniu, mówił dalej:
— No, wskrześże ją teraz!... A może wasza mądrość potrafi mi i syna z grobu wywołać? Zróbże to, a upadnę ci do nóg, ja — tobie, którego dziad i ojciec niejednokrotnie ściskali moje kolana...
— Upiór!... — szepnął Grodek, ze wstrętem odpychając jego rękę.
— A tak, dla was — upiór!... — powtórzył Adam. — Szczęściem niedługo i ja pójdę za nimi. Nie dosięgną nas już tam wasze teorje!...
Grodek wyszedł zbolały i oburzony.
Nie teorje to zabiły dwoje niewinnych i nie postęp, ale sam ich ojciec obłąkany i niemiłosierny marzyciel, który podjął się walki z życiem, zamiast zrozumieć je i na pożytek obrócić.