Wacek i jego pies/Rozdział dziewiąty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wacek i jego pies |
Wydawca | Seminarium Zagraniczne |
Data wyd. | 1947 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od tej nocy Wacek przed snem odwiedzał zawsze Mikusia w jego budzie, a obudziwszy się uchylał okno i gwizdał cichutko Mikuś odpowiadał mu krótkim szczeknięciem.
W dzień kundelka odwiązywano, a wtedy pohasawszy sobie po podwórku i ulicy, Mikuś chodził wszędzie za Wackiem.
Wszyscy na wsi wiedzieli, że jeżeli biegnie Mikuś, to znaczy, że i Wacek — sierota jest w pobliżu. Widząc idącego Wacka, każdy z chłopaków lub gospodarzy rozglądał się, szukając kundla.
Stali się oni nierozłącznymi przyjaciółmi i towarzyszami.
Najgorzej było, kiedy Wacek musiał iść do mia-steczka z mlekiem i po sprawunki.
Nie brał wtedy Mikusia.
Bał się, że zobaczą go znowu żandarmi i uprowadzą ze sobą, tym razem na zawsze.
Wtedy Mikusia uwiązywano przy budzie.
Kundelek przez cały czas stał, nasłuchując i węsząc.
Od czasu do czasu wyprężał szyję i zaczynał wyć.
Psy wiejskie odpowiadały mu natychmiast wyciem i ujadaniem. Powstawał wtedy wielki hałas.
Mikuś tęsknił i obawiał się o przyjaciela.
Nie chciał nawet tknąć polewki, którą mu pod-stawiała Ceśka.
Za to, kiedy Wacek otwierał bramę i wchodził na podwórze, kundelek szalał z radości.
Musiano odwiązać go, bo skacząc jak opętany udusiłby się chyba, rwąć się z uwiązki.
Kundelek żył w przyjaźni z całym domem.
Szczególnie jednak lubił Ceśkę, bo dziewczynka przynosiła mu strawę i wodę do picia.
Idąc do obory zawsze miała dla niego kromkę chleba lub kostkę. Powracając zaś, nalewała mu do miski trochę mleka.
Jednak serce pieska należało całkowicie i jedynie do Wacka.
Mikuś niczego nie żądał od niego.
Pragnął tylko widzieć go zawsze, czuć na grzbiecie jego rękę i słyszeć słowa chłopaka.
Rozumiał każde jego słowo i spełniał wszystkie rozkazy Wacka.
Zawsze syty teraz, rósł zdumiewająco szybko.
Stawał się dużym, silnym psem.
Mógł już teraz bez obawy wychodzić na ulicę wiejską.
Chłopaki nie ścigały już Siwikowego psa.
Inne kundle oswoiwszy się z Mikusiem i pamiętając o jego kłach, starały się żyć z nim w zgodzie.
Mikuś, choć nie dopuszczał się zbytniej poufałości, nie szukał jednak zaczepki i bójki z nimi.
Kiedy biegł ulicą, kundle ustępowały mu z drogi, uniżenie merdając ogonami.
On zaś mijał je spokojnie i dumnie, zawsze teraz pewny siebie.
Siwikowie polubili Mikusia i odżywiali go, jak wieprzka na ubój.
To też powodziło mu się znakomicie.
Co prawda, za opiekę nad sobą odpłacał sumiennie.
Pewnej nocy, spuszczony z uwiązki, przechadzał się po ulicy, przyglądając się księżycowi i gwiazdom.
Był zadowolony i spokojny, bo właśnie przed pół-godziną posłyszał gwizdanie Wacka.
Nagle nadbiegł powiew wiatru.
Śród różnych zapachów Mikuś natychmiast pochwycił coś obcego.
Zatrzymał się, przycisnął do ziemi i całą piersią wciągnął mroźne powietrze.
Jeszcze bardziej płaszcząc się na śniegu i tuląc uszy, zaczął czołgać się ku zagrodzie.
Przez wyłom w płocie dostał się na podwórko i tu zaczaił się za sągiem narąbanego drzewa.
Teraz wyraźnie już wyczuł ostrą woń lisa.
Mikuś wyjrzał ostrożnie i ujrzał go.
Rudy złodziejaszek wykorzystał jego nieobecność i zakradł się na podwórze.
Był zajęty podkopywaniem się pod kurnik.
Mikuś czołgał się ku niemu powolnie, bez najmniejszego szmeru.
Zupełnie już z bliska, skoczył ku rabusiowi.
Lis nie miał odwrotu, więc musiał przyjąć walkę.
Choć udało mu się zranić głęboko Mikusiowi pysk, nie trwała ona długo.
Pies zgarnął pod siebie lisa i schwyciwszy go za szyję, zadusił.
Odgłosy walki zbudziły i zaniepokoiły kury, kaczki i gęsi.
Gdakanie, kraczenie i gęganie podniosło na nogi całą rodzinę Siwików i Wacka.
Wszyscy wypadli na podwórko..
Mikuś stał nad nieżywym już lisem.
Od czasu do czasu potrząsał nim jak szmatą i wywiesiwszy język, zlizywał sobie spływającą z pyska krew.
Wszyscy obstąpili Mikusia dokoła i przyglądali się lisowi o pięknej, puszystej kicie.
Wacek pierwszy spostrzegł ranę na górnej wardze przyjaciela.
Pochylił się nad nim i jął przykładać mu śnieg, który stawał się od razu czerwonym i topniał szybko.
— Przyłóż mu smołę — poradził Maciej.
Wacek zebrał z sosnowego polana sporo lepkiej smoły.
Kiedy zaklejał Mikusiowi rozdartą wargę, ten syczał z bólu i zębami zaciskał lekko palce chłopaka.
— Pocierp, pocierp, Mikusiu, za to później będziesz miał ulgę — namawiał go Wacek, nie przerywając opatrunku.
Siwik oglądał lisa.
— Ho-ho, matko! — powiedział do żony. — Piękny będziesz miała kołnierz do palta.
— W upominku od Mikusia — dodał ze śmiechem starszy syn. — Ależ cięty z niego kundel! Patrzcie: taki spory lis, a Mikuś tymczasem zadusił go jak szczura czy nędznego kociaka!
Wacek przyniósł Mikusiowi miskę świeżej wody.
Piesek pił chciwie.
Wtedy Ceśka przyniosła mu dużą kość z ochłapem mięsa.
Mikuś łaskawie przyjął dar i ukrył się z nim w budzie.
Nazajutrz cała wieś przychodziła oglądać zdartą z lisa skórę, która suszyła się na ganku.
Gospodarze podziwiali i chwalili Mikusia.
On, jednak nie wyłaził z budy.
Był niezadowolony, gdyż nie lubił, żeby obcy wchodzili za bramę zagrody, tymczasem czuł, że popędzić ich nie wypadało.