Wacek i jego pies/Rozdział siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział siódmy
WACEK TRACI PRZYJACIELA


Gdy już podchodził do pierwszych zabudowań miasteczka, na szosę wjechało na rowerach dwóch żandarmów.
Obok nich biegły dwa policyjne psy:wilki, ułożone do tropienia i chwytania ściganych ludzi.
Zrównawszy się z Wackiem, żandarmi coś powiedzieli do siebie i poszczuli go swymi psami.
Policyjne wilki pomknęły ku chłopakowi, lecz ujrzawszy stojącego przed nim Mikusia, zaczęły natychmiast hamować swój pęd. Czyniły to tak gwałtownie, że aż zaryły się łapami w śniegu. Pospuszczały nagle ogony i bojaźliwie boczyły się na kundla, głucho warcząc.
Mikuś miał rzeczywiście groźny wygląd.
Stał mocno, wpierając silnie łapy w śnieg. Na karku utworzył mu się garb z wyprężonych mięśni i nastroszonej sierści. Błyskał zmrużonymi ślepiami. Marszcząc pysk, otwierał paszczę i ukazywał czarne dziąsła i ostre, zakrzywione kły. Coś przy tym bulgotało mu w gardle. Świszczący oddech wyrywał mu się z piersi.
Wiedział, że rozprawa będzie trudna, więc skupił wszystkie swoje siły i wściekłość przeciwko psom, które zamierzały napaść jego przyjaciela.
Wilki tymczasem, ślizgając się na skrzepłym śniegu, były już coraz bliżej Wacka.
Mikuś, nie czekając więcej, wystąpił do walki.
Runął na psy z rykiem.
Przebiegając koło nich zdążył szarpnąć jednego za szyję, tuż przy gardle, drugiemu rozpruł skórę na boku.
Wtedy stało się coś nie do uwierzenia.
Oba stare, doświadczone psy, podwinąwszy ogony i skomląc żałośnie, rzuciły się do ucieczki.
Nie słuchały już krzyków i gwizdków żandarmów i znikły wkrótce śród domków przedmieścia.
Żołnierze, oczom własnym nie wierząc, stali z otwartymi ustami, spoglądając na siebie w zdumieniu.
Wreszcie jeden z nich mruknął do Wacka:
— Przywołaj swego psa do nogi, bo jeżeli rzuci się na nas, zastrzelimy go.
To mówiąc wydobył pistolet z pochwy i zbliżył się do Wacka.
— Skąd masz tego psa?
— To mój pies — odparł chłopak po niemiecku.
— Dobry to wilk. Ja z niego zrobię takiego policjanta, że żaden mu nie dorówna — zawołał żandarm.
— Hans dobrze mówi — podtrzymał go kolega. — To też niby pies-wilk, lecz w nim więcej wilka niż psa. Rzadko to się zdarza... Ale skąd, szczeniaku, umiesz mówić po niemiecku?
Wacek nie patrząc na brutala, objaśnił go, że pochodzi z Poznańskiego, znad samej granicy Niemiec.
— Zabierzemy ci tego psa — oświadczył pierwszy żandarm.
Wacek wydał rozpaczliwy okrzyk i jął prosić, by nie pozbawiano go jedynego na świecie przyjaciela.
Żandarmi jednak słuchać go nie chcieli. Dali Wackowi rzemień z obrożą i kazali założyć ją Mikusiowi na szyję.
Wacek pod groźbą pistoletu z płaczem wykonał rozkaz. Myślał, że nowa, ciężka krzywda została mu uczyniona przez wrogów i że nie powinien on zapomnieć o tym, choćby żył sto lat.
— Upomnę się... upomnę o swoje! — powtarzał w duchu, rękoma ocierając zamarzające na mrozie łzy.
Na tę myśl krew uderzyła mu do głowy, a w oczach poczynały latać czerwone płatki.
Mikuś spróbował parę razy zerwać się ze smyczy.
Żandarm trzymał ją jednak mocno.
Kundelek zrozumiał, że nic nie wskóra, więc uspokoił się na razie.
Pobiegł obok roweru grabieżcy.
Tylko od czasu do czasu oglądał się za Wackiem.
A wtedy warczał głucho.
Smutny Wacek doniósł bańki z mlekiem do spółdzielni, otrzymał pieniądze i załatwił polecone mu sprawunki.
W godzinę potem powracał już do domu.
Myślał o Mikusiu, żandarmach i swoich krzywdach.
Zaciskał zęby tak mocno, że aż mu chrzęściły.
Na śniegu rozejrzał dwie koleiny po rowerach, a obok ślady łap Mikusia.
Kiedy wszedł na drogę polną — ślady te się urwały.
W domu oddał Siwikowej zająca i opowiedział o tym, co go spotkało.
— Masz tobie! — zawołała kobieta. — Dopiero zmartwi się Maciej! Taką ładną zbudował dla psa budę.
Wacek nie mógł już powstrzymać łez.
Rozpłakał się na głos.
Uspokoił go dopiero Maciej.
Gdy żona opowiedziała mu, co się Wackowi przydarzyło, nachmurzył czoło i mruknął ponuro:
— Nie płakać, ino zapamiętać wszystko należy!
Chłopak od razu przestał płakać i znowu zacisnął zęby i pięści.
Po chwili milczenia Siwik zapytał nagle:
— Czy smyczą na pewno była rzemienna?
— Tak! Przecież trzymałem ją w ręku... — odpowiedział Wacek, smutnie kiwając głową.
— No, tedy zobaczymy jeszcze... — mruknął Maciej podchodząc do okna.
Wacek nie zwrócił uwagi na te słowa gospodarza.
Myślał o Mikusiu i żandarmach, a smutek przechodził w nienawiść i pragnienie odwetu.
— Nie zapomnę i nie wybaczę... — szeptał do siebie słysząc, jak głośno kołacze mu serce w piersi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.