[30]
WE WIELKI PIĄTEK
Olbrzymi Chrystus leżał na podłodze,
lśniącym lakierem czarno malowany —
twarz wykrzywiona (snać, że cierpiał srodze)
w łunie świec wielkie krwawiły się rany — —
Patrzał na kościół oczyma martwemi — —
(Pobok leżała jałmużna na tacy)
ku jego ranom na klęczkach po ziemi
sunęli w zmierzchu kościelni żebracy — —
Jakiś o kulach przybłęda cherlawy
ciągnął się, ciałem kołysząc na boki —
cień jego pełznął po kolumnach nawy,
jak straszny koszmar przez mętne półmroki — —
Przypadł ustami ku stopom na długo —
trząsł nad Chrystusem brodą rozwichrzoną —
łzy mu po licu ciekły cichą strugą
na głowę Chrysta z cierniową koroną — —
Padł krzyżem potem w bezruchu zakrzepie,
kajał się nędzą, nicością żebraków —
[31]
a na odchodnem wilczem łypnął ślepiem
i schwycił w szpony z tacy garść miedziaków — —
W świątyni mroczno, dostojnie i pusto — —
Teraz do krzyża pełznie cień niewieści:
głowę zatula ostrzępioną chustą,
po płytach chrzęstnym różańcem szeleści — —
Przypadła z jękiem do nóg Chrystusowi —
ku tacy palce wyciągnęła suche:
w chrzęście różańca skradziony grosz wdowi
chowała chyłkiem z trwogą za pazuchę — —
Znów syfilityk z licem owrzodziałem
przypadł do krzyża i ssał długo rany —
żebrał, cuchnący strupami i kałem
o zmiłowanie u Pana nad Pany — —
Kikutem, brudną powiązanym szmatą
ze szwów wyłuspał dar suty, bogaty,
który z półgroszy ciułał całe lato —
i Chrystusowi złożył dwa dukaty — —
[32]
Skrzypły drzwi kruchty: pomknęły w mrok dziady — —
Idzie przez kościół wielmożna gaździna
(nowa spodnica, chustka od parady)
niesie ofiarę: świec coś z pół tuzina — —
Klękła przy krzyżu — zapala świec knoty
i w nachyleniu skapuje woszczynę
(zwolna się ima przędzy płomień złoty,
padając światłem nowem w mroki sine)
I każdą świecę chyląc nazbyt długo
modli się głośno, przygięta wpół ciała
pod spływającą wosku kroplę grubą:
Bodajś cholero, jak świeca skapała!
A Chrystus leżał na zimnej podłodze,
lśniącym lakierem czarno malowany —
twarz wykrzywiona (snać, że cierpiał srodze)
w łunie świec wielkie krwawiły się rany — —