Wesołe opowiadania wesołego chłopca/Wizyta u biskupa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wesołe opowiadania wesołego chłopca |
Pochodzenie | Bibljoteka „Orlego Lotu“ |
Wydawca | Księgarnia Geograficzna „Orbis“ |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Tłocznia Geograficzna „Orbis“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Miałem już lat 14, a jeszcze nie widziałem biskupa żywego, bo na obrazku oglądałem biskupa św. Stanisława, biskupa św. Wojciecha, no, i biskupa św. Mikołaja. Ten ostatni miał długą siwą brodę, inni byli bez brody. Ale chciałbym widzieć, jak biskup chodzi, chciałbym słyszeć, jak mówi.
To też gdy przybyłem do szkół do Tarnowa, do siedziby biskupa, zaraz pytałem się, kiedy biskup odprawia nabożeństwo i czy go tam można zobaczyć. A w najbliższą niedzielę poszedłem na sumę, aby go widzieć.
Przy ołtarzu wyglądał tak, jak ci biskupi święci bez brody, których miałem na obrazku, a chodził tak, jak inni ludzie, a w czasie mszy świętej przemawiał po łacinie jak drudzy księża.
Byłem zadowolony, że ciekawość moja została zaspokojona. Ale nie na długo.
W kilka dni później, w czasie pięknego popołudnia wrześniowego zobaczyłem księdza starszego idącego gościńcem za miasto na przechadzkę, a za nim lokaja o kilka kroków z tyłu. Spotykane w drodze dzieci przybiegały do księdza i całowały go po rękach. Zaciekawiony, pytam dzieci, co to za ksiądz. Powiedziały mi, że to biskup.
Jakto, więc to ten biskup, którego widziałem w złotej infule, z pastorałem w ręku, w złocistej kapie? To on nie chodzi tak zawsze, ale jak zwyczajny ksiądz? Zdumiałem się.
Trzeba czegoś więcej dowiedzieć się o naszym biskupie. Zapragnąłem wiedzieć, jak biskup mieszka, jak żyje, co robi w domu?
Studenci, koledzy moi, nie wiele mogli mię objaśnić, bo sami nie wiele wiedzieli. Powiedzieli mi tylko, że biskup mieszka w pałacu, w rynku, że jest dobry i wspiera studentów.
Poszedłem zaraz oglądać ten pałac, ale rozczarowałem się zupełnie, bo tym pałacem była zwyczajna kamienica piętrowa, z szeroką bramą wjazdową, a różniła się od innych tem tylko, że stały przed nią cztery słupki kamienne, jakich nie było przed żadną inną kamienicą.
Nie mogłem się zgodzić w myśli swojej, żeby biskup mieszkał tak, jak inni śmiertelnicy. Więc pewnie wewnątrz tej kamienicy ma wspaniałe mieszkanie, ślicznie i bogato urządzone. Tam trzebaby być, zobaczyć te śliczności. Ale jakże się dostać do biskupa biednemu studentowi.
Zacząłem zbierać wiadomości. Wypytywałem kolegów i starszych studentów znajomych, czy który nie był u biskupa, czy który nie widział, jak biskup mieszka. Żaden. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie widział. Powtarzali tylko, że biskup przyjmuje biednych studentów, proszących o wsparcie i wsparcia im nie odmawia.
Niech się dzieje, co chce, muszę być u biskupa, muszę zobaczyć, jak biskup mieszka.
W najbliższe pogodne popołudnie, około godziny czwartej poszedłem jako student ubogi prosić o wsparcie. Bo rzeczywiście byłem biednym studentem, utrzymywałem się bardzo skromnie z lichych lekcyj, więc gdyby mi biskup coś ofiarował, przydałoby się. Ale mnie szło nie o tych kilka złotych, ja chciałem wiedzieć jak biskup mieszka.
Idę. Otworzyłem delikatnie i cicho drzwi furtki w bramie pałacu biskupiego i wszedłem do obszernej sieni. Zamknąłem furtkę za sobą. Z drugiej strony sieni otwarta była brama na dziedziniec. W sieni nie było nikogo. Czekałem, może się kto pokaże. Ale panowała zupełna cisza dookoła. Z boku sieni zobaczyłem oszklone drzwi. Zbliżyłem się do nich i popatrzyłem przez szyby. Zobaczyłem schody, wiodące na górę; były pomalowane i zasłane chodnikiem. Aha, tędy biskup chodzi. Więc odważnie ale cicho i ostrożnie otworzyłem drzwi i wszedłem na schody. Drzwi za sobą zamknąłem. Powoli mijam schód za schodem i wychodzę na piętro do sieni. Otwarte drzwi na ganek od strony dziedzińca. Stanąłem i słucham, czy kto nie idzie, czy się w jakim pokoju kto nie rusza? Nic. Cisza dokoła. Co tu robić? Sień nie ciekawa, bielona, niema w niej nic do oglądania...
Więc idę przez otwarte drzwi na ganek. Widzę na boku otwarte drzwi nieduże, a obok otwarte okno, na którem przewieszony był ręcznik biały. Znowu idę ostrożnie, cicho skromnie do tych drzwi i zaglądam przez sąsiednie okno. Była to kaplica, domowa kaplica biskupa. Pokoik nieduży, biały, podłoga malowana, ołtarzyk niewielki, klęcznik, dywanik i nic więcej. No, zobaczyłem chociaż kaplicę biskupią, ale jeszcze żadnych wspaniałości.
Przez drzwi wchodzę do sionki, a z niej drzwiami naprzeciw kaplicy do małego pokoiku. Poznałem, że tu rezyduje służący, bo zauważyłem porozkładane szczotki do czyszczenia sukien i obuwia, całe szeregi butów pod ścianą, pudełka z czernidłem, lampę naftową na stoliku.
A cóż dalej?
Drzwi do następnego pokoju były otwarte, a stamtąd dalsze, przez które można było widzieć całe mieszkanie biskupa, aż do okien z frontu pałacu.
W całem mieszkaniu nie było jednak nikogo.
Zaciekawiony zbliżyłem się do drzwi dalszych, skąd już z trwogą rozglądałem się po pokojach. Ale wycofałem się stamtąd coprędzej w obawie, aby mnie tu kto nie zastał i nie wziął za złodzieja.
Z bijącem sercem wracałem przez ganek do sieni, a ze sieni po schodach schodzę na dół. I tu dopiero spotkałem służącego, który szedł na górę.
— Czego tu? — zapytał ostro.
Przedstawiłem się, że jestem biednym studentem i przyszedłem do księdza biskupa prosić o wsparcie.
— Niema księdza biskupa, pojechał na przechadzkę. A przyjmuje tylko w środy, o godzinie jedenastej. Wtedy trzeba przyjść.
Podziękowałem za informację i wyszedłem.
W drodze do domu otrząsnąłem się trochę z wrażeń, jakich w tej wycieczce doznałem. Ale nadewszystko cieszyłem się, że dopiąłem celu, że zobaczyłem mieszkanie biskupa. Wprawdzie nie było ono tak wspaniałe, jak to sobie wyobrażałem, ale widziałem je, a żaden kolega nie mógł się czemś podobnem pochwalić. I rzeczywiście, gdym na drugi dzień opowiadał o tej wycieczce, wszyscy byli zachwyceni i zazdrościli mi tych odwiedzin. — Długo jeszcze potem wskazywali mnie idącego ulicą mówiąc:
— Oto ten, co był u biskupa.
Ale nie poszedłem tam już po raz drugi.