Więzień na Marsie/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Więzień na Marsie |
Podtytuł | Powieść fantastyczna z rycinami |
Wydawca | Nakładem M. Arcta w Warszawie |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Kazimiera Wołyńska |
Tytuł orygin. | Le Prisonnier de la planète Mars |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Robert Darvel oswoił się wkrótce z nowem życiem i ani przez myśl mu nie przeszło, aby miał kiedy rzucić przepyszne ogrody Kelambrumu i swoje zaciszne, bogato zaopatrzone laboratorjum. Myślał teraz wyłącznie o zgłębieniu tajemnic woli ludzkiej, tej cudownej siły twórczej, której dowody miał przed sobą co chwila. Na drodze tej nowej nauki uczynił już kilka kroków, lecz to było drobnostką w porównaniu z tym, co go zdumiewało w Ardavenie.
Oswoił się jednak z czarami i cudami fakirów, które go wprowadzały w podziw w początkach, a nawet próbował z powodzeniem powtarzać łatwiejsze doświadczenia. Wielokrotnie bywał świadkiem rzeczy nadzwyczajnych: widział, jak na rozkaz fakira, wydany w myśli, zapalały się lub gasły pochodnie, kiełkowały i wzrastały rośliny, a owoce dojrzewały w przeciągu niewielu minut. Widywał węże, zamagnetyzowane wzrokiem tych ludzi, sztywne i twarde jak kawałki drzewa; patrzył nieraz na fakirów, zadających sobie straszne rany i gojących je w jednej chwili, bez śladu blizny.
Są to fakty znane i stwierdzone przez tysiące podróżników, ludzi poważnych, a nawet niejednokrotnie wciągane do protokółów, podpisywanych przez wysokich urzędników oraz oficerów angielskich.
Jednym z nadzwyczajnych objawów, którym zajmował się Robert z zapałem, było prawo lewitacyi, rozpowszechnione i tłomaczone w wielu poważnych wydawnictwach. W przytomności Ardaveny i Roberta, pewien fakir, nazwiskiem Fara-Szib, zażądał laski — a gdy mu ją dano, siedząc na ziemi ze skrzyżowanemi nogami, oparłszy się na lasce lewą ręką, zaczął powoli podnosić się w powietrze. Wzniósłszy się na dwie stopy nad ziemię, zatrzymał się, siedząc ciągle na skrzyżowanych nogach, bez innej podpory, prócz laski. Wkrótce i ją odrzucił, wzniósł się jeszcze na jedną stopę i pozostał tak, zawieszony w powietrzu, około dziesięciu minut. Potem zaczął się opuszczać na ziemię, aż się znalazł na macie, na której poprzednio siedział.
Tenże sam fakir, nie mając na sobie żadnego ubrania, dokonywał rzeczy, na widok których europejscy sztukmistrze, posługujący się rozmaitemi maszynerjami, pomarliby ze wstydu. Wyciągnął z ust swych tyle kamieni, że starczyło ich na wyładowanie wozu; następnie conajmniej sto metrów Ijan ostrych i kolczastych, któremi trzech ludzi owinęło pień drzewa, z czego się utworzył jakby wzgórek sporych rozmiarów. Wypowiadał ustępy znacznej długości z dzieł starożytnych i współczesnych autorów, których z pewnością nie czytał nigdy, w języku takim, jakim były pisane. Na jego słowo, sprzęty poruszały się z miejsca, posuwając się we wskazanym kierunku — drzwi otwierały się i zamykały same, a widzowie tracili zdolność ruchu i siedzieli jak martwi, niezdolni do najmniejszego poruszenia.
Największem jednak zdumieniem przejęło Roberta pochowanie żywego fakira, czego dokonał na sobie ten sam Fara Szib.
W dniu oznaczonym, w obecności oficerów poblizkiej załogi angielskiej, którzy byli obecnymi przy tem doświadczeniu — zjawił się Fara-Szib odziany tylko przepaską i w turbanie szpiczastym na głowie.
Poprzedzające trzy dni spędził na rozmyślaniu, wraz z drugim fakirem. Teraz, w obecności wszystkich, zalepił sobie dokładnie nos i uszy woskiem, a drugi fakir odwrócił mu język do góry i wepchnął w gardło tak głęboko, że zatkał nim całkowicie krtań. Prawie natychmiast po tem, fakir wpadł w sen letargiczny; zawinięto go w całun kształtu worka, który zaszyto i opieczętowano. Worek z fakirem włożono do trumny, którą dokładnie zamknięto na kłódkę i również opieczętowano, a następnie wstawiono do grobu murowanego, którego otwór starannie został zamurowany.
Na grobie został usypany spory wzgórek ziemi, który po udeptaniu obsiano zbożem; naokoło grobu dano mocną palisadę, której strzegła straż, zmieniana co godzina.
Roberta, którego cera, opalona słońcem indyjskiem, nie odróżniała od krajowców, a ubiór i turban zmienił do niepoznania — bawiły drobiazgowe ostrożności, przedsiębrane przez oficerów angielskich, w celu zapobieżenia wszelkiemu oszukaństwu. Byliby mocno zdziwieni wiadomością, iż w gronie braminów znajdował się sławny inżynier francuski, jako niemy świadek wszystkich przygotowań.
Fara-Szib oznaczył dzień swego powrotu do życia za trzy miesiące... Gęsta ruń młodego zboża pokrywała już mogiłę jego, a czujność Anglików nie osłabła ani na chwilę.
— Przyznaj — rzekł pewnego dnia Ardavena, śmiejąc się, — przypuściwszy nawet, (co jest niepodobieństwem), iż mój fakir mógł otrzymywać jakąś pomoc z zewnątrz, to trzebaby wytłomaczyć, jakim cudem może tak długo obywać się bez oddychania i pokarmu.
— Naturalnie; to też czekam jego przebudzenia z nieukrywaną ciekawością — odparł Darvel.
Dzień ów nadszedł nakoniec. W obecności osób, które były świadkami pochowania fakira, wyrwano rosnące na mogile zboże, a odrzuciwszy łopatami ziemię, wybito cegły, zamykające otwór grobu.
Wilgoć uszkodziła nieco trumnę, lecz kłódka, pieczęcie, oraz szwy worka, zawierającego ciało — pozostały nienaruszone.
Fara-Szib, skurczony we dwoje, był zimnym jak trup; tylko głowa zachowała słaby odcień ciepła. Położono go ostrożnie na macie, a jego pomocnik najpierwej przywrócił językowi jego naturalne położenie. Następnie, wyjął z nosa i z uszu zatykający je wosk, a całe ciało zaczął oblewać gorącą wodą.
Te zabiegi miały na celu wywołanie pierwszych oznak życia.
Jakoż wkrótce można było wyczuć nikłe uderzenia serca, słaby odcień rumieńca zabarwił policzki i niedostrzegalny prawie dreszcz przebiegł wyschłe ciało.
Po dwóch godzinach usilnych zabiegów, w których było i sztuczne oddychanie, fakir, przywrócony do życia, powstał i uśmiechając się, postąpił parę kroków.