Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/419

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880
Pochodzenie Gazeta Polska 1880, nr 286
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 23 grudnia 1880
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1880
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


419.

Z wystawy Krywulta. Obraz Matejki przedstawiający Łokietka zrywającego układy z Krzyżakami, odznacza się dosadną charakterystyką i siłą, właściwą Matejce. Robota to po części szkicowa, ale ex ungue leonem: tj. że w podobnych szkicach uwidomiają się wybornie wszystkie cechy wielkiej indywidualności artystycznej. Tło w obrazie, jak zwykle, nie dość głębokie, figury zatem silnie wysunięte, jak gdyby artysta chciał je wszystkie umieścić na pierwszym planie. Co do twarzy, Matejko ma właściwy sobie, matejkowski sposób rysowania i malowania ich, tak dalece odrębny, tak nawet przez nikogo, prócz może przez czeskiego malarza Brožika, nie naśladowany, że każdą twarz Matejki na pierwszy rzut oka odróżnić można. Głowy te posiadają niezmiernie energiczne zarysy, zmarszczki tak silne, że przechodzące prawie w bruzdy, wysoko wyniesione brwi nad oczami i wyraz jakiejś czysto średniowiecznej surowości. Zamiast gry nerwów, jest w jego postaciach i głowach gra muskułów. Postacie to tęgie, krwiste, żywotne i szorstkie. Temi cechami odznacza się i Łokietek, i wszystkie inne figury obrazu. Tacy ludzie drą pergaminy, bo wolą pięść i miecz. Czyn ich jest prawie jednoczesnym z postanowieniem, a ta niepohamowana porywczość widnieje im z każdej żyły. Czyste uosobienie średnich wieków! To też przy postaciach Matejki postacie innych malarzy wydają się słodkie, jak np. Kazimierz Wielki — Żmurki.
O innych obrazach tego malarza pisaliśmy już poprzednio i doszliśmy do przekonania, że Żmurko jest to wielki talent na drodze do maniery. Kazimierz Wielki z Esterką nie zmieniają tego sądu. Obraz to niezmiernie efektowny, jeden z takich, które młodym imionom jednają popularność więcej szybką niż trwałą. Ile tam mroku, półmroku, efektownych a niespodziewanych świateł, zestawiania ciemnych i jasnych barw! Akcja żywa i gorąca. Król oczarowany dał przywilejowy pergamin, a teraz patrzy zamglonemi oczyma w piękną Żydówkę, która uchyla kotarę. Kompozycja polega na przeciwstawieniu lubieżności z chytrością niewieścią. Idea sama przez się niezbyt wysoka, tem mniejsze sprawia wrażenie, że artysta ani ją sobie ważył wielce, ani oddał szczerze. Chodziło mu więcej o sposobność do brawury kolorytowej i sposobność znalazł w wschodnim typie i stroju pięknej żydówki, w stroju królewskim i półmroku komnaty. O tem widocznem zamiłowaniu efektów kolorytowych mówiliśmy już poprzednio i nie mielibyśmy go za złe artyście, gdyby to zamiłowanie było szczerem i gdyby nie przebijała przez nie chęć zaimponowania widzowi sposobami, nie stojącemi na wysokości poważnej sztuki. Ten ostatni wzgląd prowadzi do przesady kolorytowej, widocznej w zbytniej białości na ciele Esterki, w jakimś nacisku na uzmysłowienie ponętności tego ciała. Zdaje się, jakoby artyście chodziło o to, by widz czuł to samo, co i Kazimierz Wielki, tymczasem widz z wyrobionym smakiem nie da się wziąć na tę wędkę, — widzowi chodzi przede wszystkiem o to, by odczuwał sztukę, by się nie spotykał z zasadzką, ale z prawdą, by nie chwytano znienacka jego podziwu przez jakieś rembrandtowskie półcienia, przez jakąś tajemniczość żółtawych i ciemnych, a nieuzasadnionych tonów, przez zagubienie w mroku tła, przez sztuczne pozory malowidła jakoby starego — ale, by zamiast tego wszystkiego dano mu wrażenie estetyczne, wysokie i szczere. W obrazach historycznych, jeśli widz szuka poza przedmiotem i strony technicznej artysty, to szuka jego stylu w znaczeniu poważnem, jego indywidualności prawdziwej. Efektowna kokieteria artystyczna nikogo nie zadowolni, a nawet wzbudzi nieukontentowanie, zwłaszcza gdy ucieka się do niej wrodzony talent prawdziwy, po którym wiele spodziewać się można, ale i wiele wymagać wolno.
Piotrowskiego Zagroda ukraińska jest doskonałem malowidłem. Przegląda z niego przede wszystkiem prawda wiejskiego życia, którą artysta umiał schwytać na gorącym uczynku. Tu spotykamy się z mniejszemi może zasobami wrodzonemi, ale z zupełnie szczerem oddaniem świata, który artystę najbardziej obchodzi. Strona zewnętrzna malowidła także znakomicie zaleca ten obrazek. Niebo, śnieg, cienie padającego mroku, malowane są doskonale. Zima została tu w lot uchwycona z jej bladym zachodem, zimnym, seledynowym kolorytem, odrzynaniem się śniegów od nieba, słowem, ze wszystkiem, co stanowi jej istotę. Dziewczyny niosące wodę odcinają się od tła może zbyt twardo, zwłaszcza że w początkach szarej godziny, którą przedstawia obraz, wszystkie linie i kontury poczynają się już stapiać i zlewać; ale za to jakże prawdziwe są te dziewczęta w ruchach, jakże pochwycone z natury. Drugi obraz Piotrowskiego, przedstawiający bryczkę w lesie z dwoma ludźmi, woźnicą i urzędnikiem, posiada również niepospolite zalety. Najmniej udało się największe płótno, zatytułowane U brodu. Konie są konwencjonalne i manierowane, jeździec siedzący na jednym z nich, pospolitym gapiem, bynajmniej zaś nie typowym parobczakiem. Najlepszą co do rysunku jest dziewczyna wchodząca w wodę i ogarniająca koło nóg spodnicę. W ruchu jej jest dużo prawdy. Całości jednak brak tego poczucia natury i tej oryginalności, jaką widzimy w Zagrodzie ukraińskiej. Koloryt szary, ubogi, jednostajny, sprawia, że obraz ten jest dziełem wykonanem może z pewną biegłością, ale zimnem i samo w sobie, i we wrażeniu, jakie sprawia.
Pan Chmielowski jest ekscentrykiem, skłonnym do mistycyzmu i stąd rozkochanym w ciemnościach, w których nic nie widać. Obraz jego We Włoszech budzi przede wszystkiem pytanie: co we Włoszech? Jest to bowiem pas farby czerwonej, nałożony surowo, bez żadnych przejść, pod tem pas farby czarnej, a niżej jeszcze kilka białych plam. Czerwona farba ma być zorzą, czarna nocą, białe plamy niby pomnikami — wszystko razem nazywa się We Włoszech, bo się tak artyście podobało, a w rzeczywistości jest prostem dziwactwem. Ani to malowane, ani rysowane... „Nie dość, mistrzu... czucie mieć i wiarę“, trzeba jeszcze... znać rysunek i umieć malować. Większym dowodem, że pan Chmielowski ma nieco jednego i drugiego — jest jego Widzenie św. Teresy. Rzecz nie dzieje się przynajmniej w ciemnościach, widać więc istoty żywe i rzeczy. Twarz przy tem Św. Teresy ma dosyć wyrazu; mniej udatnym jest Jezus, który zbliża się ku świętej, ukazując na serce. Ruch ten i cała postać miała wyrażać łaskę i dobroć, a wyraża galanterię i uprzejmość. Obraz ten ma w sobie jakąś naiwność, przypominającą prerafaelistów. O trzeciem płótnie Chmielowskiego, pogrążonem również w egipskich ciemnościach, mówiliśmy poprzednio. Na wystawie znajduje się również kilka płócien Pruszkowskiego Witolda. O obrazie przypominającym Piasta pisaliśmy już poprzednio. Widać w kolorycie a nawet i w rysunku tego obrazu wpływ Gersona. Drugie płótno przedstawiające chłopa grającego na fujarce, a przy nim dziewczynę, posiada w sobie dużo poezji i jest, mimo niektórych wad, arcywdzięczną sielanką. Pruszkowski jest to talent, który szuka sobie jeszcze kolorytu i wyrazu, ale który już ma dużo uczucia. Wyczółkowskiego Leona płótna fantastyczne są dziełami mniejszego znaczenia, natomiast portrety odznaczają się wielką oryginalnością. Da się to zwłaszcza powiedzieć o dziewczynce opartej o futro. Nóżki jej tylko wysunięte naprzód, a częściowo zakryte, sprawiają wrażenie łuków zbyt mocno wygiętych.
W. Kossaka Manewra austriackie zalecają się swobodnym układem i zręcznością ugrupowania ludzi i koni. Jest w tych austriackich ułanach dużo ruchu i werwy. Krajobraz co do perspektywy mniej dobrze jest malowany. Są zresztą te „manewra“ mocno podobne do takichże Tadeusza Ajdukiewicza, które widzieliśmy u Ungra.
Obrazy, o których wspomnieliśmy, stanowią zaledwie część płócien wystawionych w hotelu Europejskim. O pozostałych wspomnimy innym razem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.