Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/425
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1880, nr 290 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 29 grudnia 1880 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1880 |
Indeks stron |
Sielanki szlacheckie, przez autora Kłopotów starego komendanta. Nakład Gubrynowicza i Schmidta.
O książce tej podaliśmy w swoim czasie bibliograficzną wzmiankę. Obejmuje ona dwie sielanki, nie stojące ze sobą w związku. Obie pisane są w formie, której najczęściej używa autor Kłopotów starego komendanta, to jest w formie pamiętnika.
Również często autor Kłopotów bierze za przedmiot do swych opowiadań najrozmaitsze kłopoty, przeważnie szlacheckie. W pierwszej tedy części opowiada czytelnikom niejaki pan Adam o gospodarskich umartwieniach. Jest on typem szlachcica wielce i raz na zawsze umiłowanym przez autora: typem szlachcica obdłużonego, który z wysileniem wiąże końce ze sobą. Zaległy mu podatki, a nie było ich czem płacić, właśnie więc pan Adam pocił się i namyślał, czy ma posłać arendarza po pożyczkę do miasta, gdy niespodzianie „chrupnęło“ coś panu Adamowi w krzyżach przy podnoszeniu półkorcówki z owsem, i musiał się położyć do łóżka. Żony nie było w domu, więc choroba przysporzyła p. Adamowi nowych kłopotów. Humorystyczne o nich opowiadanie zajmuje cały początek części pierwszej.
Służba pociesza chorego w ten sposób, że zapewnia go, iż umrze. Stara klucznica radzi, gdy chory jeść woła, żeby lepiej posłał po księdza; Żyd stawia mu pijawki; naokoło niego tłuką niezgrabne ręce dziewki kuchennej, co się tylko da stłuc, — słowem, spotyka go tysiące przygód.
Na koniec poczynają go odwiedzać sąsiedzi. Piękna pani Amorkowska podejmuje się doglądać go w czasie choroby, która to opieka grozi panu Adamowi burą od zazdrosnej żony, potem przyjeżdżają pan Karol, pan Kalasanty, typ wiejskiego blagiera, pan Dionizy, ditto, wreszcie pan sędzia Kozłowski. Goście postanawiają za jedną drogą zjechać się kiedy wszyscy razem i pogadać o stanie szlachty, który jest wogóle wielce niezadawalającym. Autor korzysta zarazem ze sposobności, by stworzyć galerię typów wiejskich, i udaje mu się to dość szczęśliwie, postacie jego bowiem, jakkolwiek tylko szkicowane ze strony zewnętrznej, są jednak prawdziwymi wieśniakami. Na onej sławnej naradzie goście, którzy przyrzekli sobie mówić prawdę o stanie swych majątków, okłamują się wzajem bez miłosierdzia, zamydlając oczy jeden drugiemu najbezczelniej. Tylko gospodarz i pewien pan Kozłowski, sędzia pokoju, w rzeczywistości najzamożniejszy ze wszystkich, mówią prawdę. Gospodarz oświadcza, że jest w kłopotach, sędzia zaś, że pożyczył od czarnego banku 30,000 złotych. Gdy wszyscy rozciekawieni pytają, co by to był za czarny bank, dowiadują się wreszcie, że jest to fundusz, który sędzia uskładał na czarną godzinę. Skoro potrzeba go przyciśnie, pożycza on sobie z tego funduszu, ale potem oddaje z procentem. Chętnie by on także pożyczył z czarnego banku potrzebującym sąsiadom, ale ponieważ wszyscy oświadczyli, że stoją świetnie, może więc służyć tylko jednemu gospodarzowi, oprócz tego zaś, ponieważ wezwany jest na naradę, radzi, by synowie szlachty kończyli przynajmniej całkowite gimnazja.
Na tem koniec. Widzimy, że w opowiadaniu nie ma żadnej osnowy powieściowej, a nawet to, co następuje, nie stoi w związku z wypadkami poprzedniemi. Choroba p. Adama nie jest żadnym środkiem powieściowym, nic z niej nie wynika. Wprawdzie skutkiem tej choroby zjeżdżają się na naradę do niego, nie gdzie indziej, ale mogliby się zjechać i bez tego.
Jest to więc opowiadanie nadzwyczaj luźne. Autorowi chodzi o wprowadzenie zabawnych kłopotów, mniej więcej zabawnych typów i o nic więcej. Druga sielanka, w której szlachcic, pan Ksawery, opowiada swoje kłopoty, jakich nabawili go goście, którzy zaprosili się do niego na lato, jest opowiadaniem więcej powiązanem w jaką taką powieściową całość. Jest w niej przy tem kilka postaci kobiecych, kreślonych dość żywo, i dużo swojskiego kolorytu.
Ów swojski koloryt i łatwy, żartobliwy ton opowiadania, to najcelniejsze zalety autora Kłopotów starego komendanta, który zresztą, jak wspomnieliśmy, ślizga się tylko po zewnętrznej stronie stosunków i charakterów. Wprawdzie od opowiadań humorystycznych nie można wymagać poważnego zgłębienia życia, ale można by wymagać więcej rysów charakterystycznych i więcej subtelności. Sposób traktowania przedmiotu u autora Kłopotów jest miły, ale nadzwyczaj pobieżny, przy tem jedne i też same typy powtarzają się nader często. Do takich typów należy zwykle sam opowiadający. Pan Adam np. w niczem nie różni się od pana Ksawerego, pan Ksawery zaś jest rodzonym bratem-bliźniakiem wszystkich innych szlachciców opowiadających nam swoje kłopoty. Autor przyzna nam zapewne, że mamy słuszność, i sam spostrzeże tę jednostajność humoru i dobroduszności i pewnej powolności, składających się na wiecznie jeden i ten sam typ opowiadającego. Zawsze on bywa w kłopotach, najczęściej ma jakąś starą, skąpą i śmieszną ciotkę, najczęściej boi się żony, która z kolei jest znowu we wszystkich powieściach typem kobiety poczciwej, ale trochę zazdrosnej i trzymającej męża pod pantoflem. Również podobne do siebie zawsze są i inne postacie, a dalej poziom ich umysłowy, tło, stosunki majątkowe. Można by wybrać sporo opowiadań autora Kłopotów, które w stosunku do siebie są przeróbkami jednych i tych samych typów, jednych i tych samych rzeczy, jednych i tych samych stosunków. Dzieje się tak zwłaszcza od czasu, jak autor Kłopotów po długiem milczeniu wziął się na nowo do pióra i zaczął pisać dużo, a nawet bardzo dużo. Tłumaczyć by go można wprawdzie tem, że opisuje jedną sferę, w której i w życiu spotyka się typy wielce jednostajne, ale takie tłumaczenie nie wystarcza, powieść bowiem jako dzieło sztuki ma być czemś więcej niż odbiciem rzeczywistości, a mianowicie dopełnieniem jej, pozbieraniem rozproszonych cech charakterystycznych z tysiąców ludzi w pojedyńcze typy, a na koniec i urozmaiceniem rzeczywistości.
Pisarz, jak rysownik lub malarz, może rzucać dowolnie światła i cienie i przez właściwe sobie sposoby wydobywać rozmaitość. Może na koniec rozszerzać swój widnokrąg pogłębiając tło obrazu i wyczerpując dokładnie stosunki. Tego nie czyni zwykle Wilczyński. Z drugiej strony nie stara się również najczęściej o złożenie swych opowiadań w jakąś architektoniczną całość mającą podwalinę, ściany i dach. Po prostu występuje u niego pan Michał, Adam i Ksawery i opowiada wprawdzie dość zabawnie, ale o rzeczach potocznych, o kłopotach starych jak świat — opowiada, opowiada i wreszcie urywa nagle i zupełnie dowolnie. W sielankach np., a zwłaszcza w pierwszej, tak dalece nic się nie dzieje i nie staje, że czytelnikowi mimo woli nasuwa się sąd, że jak na humorystykę, zanadto tu brak komicznych sytuacyj i w ogóle jakichkolwiek zabawnych zdarzeń, jak na obyczajność za mało tam charakterystyki, a za dużo pobieżności.
Mówiąc to, nie powodujemy się żadną niechęcią przeciw talentowi Wilczyńskiego. Owszem, talent ten cenimy, posiada on bowiem łatwość i poczucie swojskości posunięte do wysokiego stopnia. Jeśli zaś wytykamy mu powtarzanie się i w formie, która zawsze jest opowiadaniem, i w treści, która najczęściej bywa tworzeniem ciągle tych samych osób i charakterów, to czynimy to dlatego, by zwrócić uwagę na to samego autora. Gdybyśmy wątpili, że może zdobyć się na większą rozmaitość i rozszerzyć swój widnokrąg, uważalibyśmy uwagi nasze za zbyteczne. Ale my właśnie sądzimy, że na tej palecie znalazłyby się jeszcze liczne i bogate kolory, gdyby tylko artysta, zamiast malować od ręki i za jednym zamachem, chciał wykończać swe obrazy z większym nakładem rozmysłu i czasu.
Powodzenie, jakiem cieszy się autor Kłopotów u czytelników, rozumiemy. Tajemnicą jego jest owa wrodzona mu łatwość i swojskość. Należy się jednak strzec grać ciągle na jednej strunie, bo i pieśń, choćby najbardziej swojska, osłucha się w końcu i zmęczona struna pęknąć może.
Mozartowi po przedstawieniu Don Juana powiedziano niegdyś w formie zarzutu: „za dużo nut, mój artysto!“ — Autorowi Kłopotów można by z większą słusznością powiedzieć: „za mało nut, mój artysto!“