Wiatronogi/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiatronogi |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1919 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Tłumacz | Gustaw Daniłowski |
Tytuł orygin. | Холстомер |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przypędziwszy stadninę na pastwisko nad rzeką — Fedź zsiadł i rozsiodłał wałacha, stado zaś zaczęło się rozpraszać po niestratowanej łące, pokrytej rosą i oparami, które się podnosiły od opasującej łąkę rzeki. Po zdjęciu tręzli Fedź podrapał srokacza pod brodę, wzamian za co wałach przez wdzięczność przymknął oczy.
— Lubisz, bestyo! — zaśmiał się Fedź.
Jakkolwiek wałach nie znajdował żadnej przyjemności w owym drapaniu — przez delikatność zaczął udawać, że mu to sprawia niewypowiedzianą rozkosz i kiwnął potakująco głową. Gdy naraz bez żadnego wyraźnego powodu, a może zgorszony tą chwilową poufałością, która mogła wbić wałacha w zbytnią dumę — Fedź szturchnął srokacza pięścią w nos i ściągnął go sprzączką uzdy po żebrach, poczym w milczeniu odwrócił się i oddalił w kierunku pagórka, na którym zwykle siadywał... Wałach nie dał poznać po sobie, że jest dotkniętym tym, co zaszło, powoli powlókł się w kierunku rzeki, szczypiąc dla rozrywki pobliskie trawy. Stary wiedział z doświadczenia, że najhygieniczniej, zwłaszcza w jego wieku, naprzód napoić się do syta, a potem brać się do jedzenia. W tym celu wyszukał brzeg jak najmniej stromy, wszedł po pęciny w rzekę i począł ciągnąć wodę przez popękane wargi, robiąc zlekka bokami i machając z rozkoszą przerzedzonym ogonem.
Spostrzegłszy go wilczata klaczka, która miała pasyę dokuczać staremu, nieomieszkała i tym razem przebrnąć mu pod nosem, by zmącić wodę — srokacz jednak zdążył już ukoić pragnienie, więc udając, że nie zauważył jej złych zamiarów, flegmatycznie powyciągał z błota swe więznące nogi i jął się paść w odosobnieniu od reszty stada. Jadł nie prostując się trzy godziny z okładem, aż mu brzuch napęczniał i obwisł jak worek na wygiętych żebrach — poczem umieściwszy się jak można najwygodniej na wszystkich czterech obolałych nogach, z których przednia prawa dokuczała mu najwięcej — spróbował zasnąć.
Zdarzają się rozmaite rodzaje starości. Bywa starość wspaniała, starość brzydka lub godna politowania.
Czasem jednak zdarza się starość i brzydka i wspaniała zarazem. Taką właśnie była starość srokatego wałacha.
Był to koń rosły — trzy werszki z górą. Niegdyś musiał być srokato-gniady; dziś gniade jabłka stały się brudno-burego koloru. Długa poskręcana grzywa była również pstra, w przerzedzonym ogonie widniały pasma włosienia siwe i bure.
Na wyniosłej, wychudłej, rzekłbyś drewnianej, szyi wisiała niezgrabnie wielka koścista głowa z dołami nad oczyma i obwisłą, spękaną, niegdyś czarną wargą, z poza której wyglądał ciemny zwinięty na bok język i żółte resztki spiłowanych zębów. Uszy, z których jedno było rozdarte, spuszczały się nizko i przy zbytniej dokuczliwości much poruszały się leniwie. Za uchem sterczały długie końce grzywy nastroszonej nad czołem. Na wielkich szczękach wisiała workowata skóra, z pod której na mordzie i szyi przeglądały żylaste węzły, drgające nerwowo przy każdem dotknięciu owadów.
W wyrazie twarzy malowała się niezwykła cierpliwość, bolesny smutek i zamyślenie. Przednie nogi były kolankowate z opojami na obu kopytach, a powyżej pęciny prawej, łysej widniała narośl wielkości pięści. Zadnie — przedstawiały się znacznie lepiej, choć również były mocno wytarte na udach, widać bardzo dawno, gdy sierść już nie porastała na bliznach. Wszystkie cztery nogi w stosunku do chudego korpusu raziły nieproporcyonalną długością. Wygięte żebra wystawały tak mocno i tak szczelnie były obciągnięte skórą, iż zdawało się, że skóra przyschła między żebrami. Nogi i krzyż były pełne blizn dawnych, a z tyłu widać było świeżą, opuchniętą ranę; prócz tego na zadzie, z którego wystawała prawie naga, karbowana nasada ogona, widniała głęboka, jakby wydarta zębami, jamka, porosła rzadką, białą sierścią. Ogon i kolana tylnych nóg były stale powalane z powodu wiecznie popsutego żołądka.
Pomimo wszystkich tych wstrętnych cech starości ogólny wygląd wałacha dawał wiele do myślenia; znawca odgadłby od pierwszego rzutu oka, że w swoim czasie był to koń nielada.
Dobry znawca powiedziałby nadto, iż w całym kraju istniała jedna rasa, jedno jedyne stado, które mogło wyprodukować taką mocną kość, tak potężne ścięgna i cienką nogę, tak osadzoną szyję, a zwłaszcza taką głowę, wielkie i jasne oko i owe wysoce rasowe węzły żył na szyi, delikatną skórę i miękki włos. W istocie było coś wspaniałego w postawie tego konia, w owym dziwnym połączeniu wstrętnych cech zgrzybiałości, spotęgowanych pstrokacizną maści, ze znamionami pewności siebie i spokoju, płynącego z poczucia własnego piękna i świadomej siły.
W pobliżu srokacza słychać było tętent, prychania i młode rżenie rozsypanej po pastwisku stadniny — on zaś stał pośród posrebrzonej rosą łąki samotny i nieruchomy, jak żywa i nieruchoma ruina, obojętna na gwar i zgiełk nowego życia.