<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Widmo przeszłości
Wydawca Nakładem „Kuriera Litewskiego“
Data wyd. 1910
Druk Józef Zawadzki w Wilnie
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Mystery of Cloomber
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Przepaść Cri-Cri.

Gdyśmy przybyli do Folarstonea, zastaliśmy go, mimo tak wczesnej pory już przy zajęciu. Opowiedzieliśmy mu, co nas do niego sprowadza i przedstawiliśmy naszą prośbę.
Folarstone zgodził się nietylko pożyczyć swego ulubionego wyżła, ale nawet zaofiarował się towarzyszyć nam.
We trzech więc ruszyliśmy z największym pośpiechem ku Cloomber.
Mordownt pobiegł do domu i natychmiast wrócił ze starem ubraniem generała, które podał Folarstonowi, ten zaś dał je do powąchania swemu pieskowi.
Rozumne zwierzę, obwąchawszy ze wszystkich stron ubranie, pobiegło przez aleję, powróciło do nas i obwąchało ubranie, poczem zaszczekało radośnie, jakby chcąc powiedzieć, że jest już na śladzie.
Następnie na znak swego pana pies zaczął biedz za śladami, my zaś podążyliśmy za nim.
Zpoczątku szliśmy szosą, potem zwróciliśmy się na północ.
W jednem miejscu musieliśmy przechodzić niewielką rzeczkę, mądry nasz przewodnik jednak i tu nie stracił śladu i wkrótce odnalazł go na drugim brzegu.
Koło godziny dziesiątej rano przeszliśmy już ze dwanaście mil; od paru godzin drapaliśmy się po górzystych zboczach, siedliśmy więc, by odpocząć.
Pod nami rozciągało się wielkie torfowisko Cri-Cri, pokryte gdzieniegdzie kałużami wody, która widocznie przesączała się tu z morza.
Torfowisko to było niezmiernie niebezpieczne i nikt nie zdecydowałby się przejść przez nie bez przewodnika; jedynie tutejsi włościanie znali pewne i bezpieczne ścieżki.
Gdy odpocząwszy, zeszliśmy ku torfowisku, pies nasz zaczął okazywać wielki niepokój.
Folarstone założył mu teraz na szyję długą linkę, pies jednak wyrywał się wciąż naprzód, z taką siłą, że ledwieśmy mogli mu nadążyć.
Wkrótce przekonaliśmy się, że węch naszego przewodnika nie zawiódł nas. Na mokrej i miękkiej ziemi widać było wyraźnie i jasno odbicie stóp pięciu ludzi. Ze śladów można było zauważyć, że szli oni w jednym rzędzie, w dość znacznej odległości jeden od drugiego. Wniosek z tego był prosty, że buddyści nie wywierali na generała i jego towarzysza fizycznego nacisku.
— Wiem już, dokąd nas pies prowadzi, — odezwał się chmurnie Folarstone.
— Dokądże? — zapytałem.
— Do przepaści Cri-Cri, — odparł. — Znajduje się ona w pobliżu. Jest to wielka, bezdenna jama.
— Skąd wiecie o tem? — zapytałem mocno zaniepokojony.
— Mój pradziadek, upiwszy się pewnego razu, — rzekł Folarstone po długim namyśle, — założył się, że pójdzie do tego przeklętego miejsca. No, i poszedł... — ale gdy wrócił stamtąd, niktby nie poznał tego dzielnego człowieka. Na samo wspomnienie o przepaści Cri-Cri drżał, jak listek. Był on tam pierwszy z Folarstone’ów i, mam nadzieję, że ostatni. Ja tam nie pójdę; nie chcę wyzywać złego i radzę również panom, abyście wracali do domu.
Nie pomogły namowy, ani obietnice. Za znaczne zaledwie wynagrodzenie zgodził się on dać nam swego psa, Nicka, sam zaś pozostał na miejscu.
Ruszyliśmy śmiało w dalszą drogę. Nick, czując bliski koniec naszej wyprawy, wydzierał się z całych sił naprzód; z wielkim wysiłkiem jedynie mogliśmy za nim nadążyć.
Po kilkunastu minutach, stanęliśmy nad złowrogą przepaścią. Ślady stóp wyraźnie malowały nam tragedję dzisiejszej nocy. Pięciu ludzi spuściło się wgłąb przepaści — trzech tylko powróciło na ziemię. Gładka powierzchnia wstrętnego błota, nad którem unosił się okropny zapach, zamknęła w sobie nazawsze okropną tajemnicę.
Gdyśmy pogrążeni w bolesnej zadumie stali tak na tym strasznym grobem dwóch nieszczęśliwych ludzi, z głębi błotnistej jamy doszedł nas dziwnie przejmujący dźwięk, nie dający się z niczem porównać.
— To dzwon astralny, — przemówił drżącym głosem Mordownt — Być może, że wszystko stało się zgodnie z prawami okkultyzmu, zobaczymy jednak, co na to powie sprawiedliwość Wielkiej Brytanji. Jeżeli ich wyśledzimy i będziemy mogli ich dogonić, ci trzej buddyści odpowiedzą głową za śmierć mego ojca!
Mówiąc to, pociągnął za sobą Nicka i wskazał mu ślady stóp trzech indusów. Pies obwąchał je, poczem przypadł do ziemi, najeżył się i wysunął język, nie ruszając się z miejsca. Był w tej chwili niejako wcieleniem psiego przerażenia: drżał cały i żałośnie skowyczał.
— Widzisz pan? — odezwałem się, — nie można walczyć z ludźmi, rozporządzającymi mocami, jakich my nawet nazwać nie umiemy. Nie pozostaje nam nic innego, jak nazawsze zarzucić zasłonę na tę bolesną tajemnicę.
Mordownt musiał uznać słuszność mych słów, gdyż ruszyliśmy w milczeniu w powrotną drogę.
Na skraju torfowiska oczekiwał nas Folarstone i gorąco nam powinszował, że powróciliśmy bez szwanku z nad przeklętej przepaści Cri-Cri.
Opowiadanie moje jest skończone. Starałem się przedstawić w niem wiarogodne jedynie fakty, oraz wrażenia naocznych świadków, przed oczyma których rozegrał się dramat rodziny Levis.
Czytelnik może sobie wytworzyć jasny sąd o całej sprawie, nie będę mu więc narzucał osobistych moich poglądów.
Tajemnice natury przerastają ludzkie pojęcia i ogromem swym wprawiają w zdumienie najsilniejsze umysły.
Tragiczny los generała Levis’a na długi czas wzburzył całą okolicę; wkrótce jednak nowe wrażenia zatarły w pamięci sąsiadów całą tę sprawę, i życie popłynęło zwykłym swoim trybem.
Gabrjela, która ciężko odchorowała śmierć swego ojca, jest już od kilku miesięcy moją ubóstwianą żoną.
Estera — jak się już pewnie domyślacie, piękne czytelniczki — podała swą rękę Mordowntowi na dalszą drogę życia.
Nad mogiłą mistress Levis, która nie zdołała znieść straszliwego ciosu, chwieją się smutne brzozy, szemrząc ciche słowa ukojenia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Samotny krzyż nad złowrogą przepaścią Cri-Cri, wskazuje tragiczne miejsce spoczynku dwóch nieszczęśliwych ludzi, których wspólny, fatalny los prześladował za życia
Tam, pod gładką powierzchnią niezgłębionej przepaści znaleźli wreszcie teraz spokój i ciszę, których nie sądzono im było zaznać za życia, a tak gorąco od wielu, wielu lat upragnionych.
I nic nie zamąci im ciszy tej, żaden głos ludzki nie dochodzi tutaj, do owej panicznym strachem przejmującej wszystkich, przepaści.
Z oddali jedynie dobiega ryk wzburzonego morza i szum wichru, szalejącego w ciemne, jesienne noce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.