Widmo przeszłości/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Widmo przeszłości |
Wydawca | Nakładem „Kuriera Litewskiego“ |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Józef Zawadzki w Wilnie |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Mystery of Cloomber |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
„Dolina Thul, dnia 1-go października 1841 r.
„Artylerzysta Elivt i ja odpowiadamy za bezpieczeństwo dróg na przestrzeni dwudziestu kilometrów, od wejścia do doliny, aż do mostu na rzece Zotar. Mamy stanowczo zamało żołnierzy i armat.
„2-go października. Podpułkownik Sidney Herbert, mający dozór nad całą doliną, powinien mi dodać jeszcze jeden oddział żołnierzy. Jestem przekonany, że w razie jakiegoś poważnego napadu, zostaniemy odcięci.
„Sygnalizowano mi dzisiaj ruchy dzikich plemion. Będzie im gorąco, jeżeli dostaną się w moje ręce. Już od dłuższego czasu nie mieliśmy wiadomości z forpoczt.
„Z Pendżabu przybyła baterja na słoniach w doskonałym stanie. Wojska nasze zdobyły Ghusni.
„3-go października. Świetne wiadomości z forpoczt. Barley, oficer kawalerji przybył z depeszami. Kabul został ostatecznie wzięty.
„4-go października. Zdaje mi się, że tym razem indusi gotują się do czegoś poważnego. W wąwozie Therada, pod wodzą Zemouna gromadzą się mieszkańcy gór. Jeżeli uda mi się schwytać go, Zemoun zniknie z powierzchni ziemi.
„Jutro oczekujemy przybycia karawany. Dopóki ona nie nadejdzie, nie mamy powodu obawiać się napaści.
„Obmyśliłem znakomity plan. Weźmiemy oddział z dwustu żołnierzy i przekradniemy się na drugi koniec wąwozu.
„Gdy rozbójnicy zobaczą karawanę bez konwoju, napadną na nią, a wówczas my wyskoczymy z zasadzki i urządzimy prawdziwą rzeź.
„Godzina 9-ta wieczorem. Ruszyliśmy w pochód naprzeciw karawany. Oby nam się udało.
„5-go października, godzina 7-ma rano. Trjumfujemy! Plan cały powiódł się doskonale.
„Przed chwilą wróciliśmy z wyprawy. Cały jeszcze pokryty jestem krwią i błotem.
„Opiszę wszystko po kolei.
„Karawanę spotkaliśmy u wejścia do doliny, późnym wieczorem. Wytłómaczyliśmy dowódcy stan rzeczy i postanowiliśmy wyruszyć w drogę o czwartej nad ranem. W nocy przekonałem się, że obawy nasze, tym razem, nie były płonne.
„Leżąc na jednym z furgonów z prowiantami, spostrzegłem ukrytych za skałami indusów.
„Przed wyruszeniem w drogę, pochowałem moich żołnierzy w furgonach, przykrytych płótnem; Elivt również znakomicie ukrył swoich artylerzystów i trzy armatki.
„Gdyśmy weszli w wąwóz Therada, okrążył nas tłum indusów i rzucił się na karawanę.
„Wówczas z każdego wozu, z każdego otworu padły niezliczone strzały.
„Około osiemdziesięciu czarnowłosych naszych przeciwników padło na miejscu.
„Inni pod wodzą swych naczelników przypuścili szturm do furgonów.
„Wyskoczywszy z ukrycia, rozpoczęliśmy straszliwą rzeź. Elivt ustawił swoje armatki i sypał kule i granaty w zbity tłum, moi zaś ludzie wzięli wrogów w ogień karabinowy z dwóch stron.
„Nigdy nie widziałem tak okropnej, tak szybkiej porażki. Szeregi indusów topniały, jak lód pod rozpalonem słońcem równika. Wkrótce przeciwnicy nasi szukali ratunku jedynie w ucieczce. Puściliśmy się więc za nimi w pogoń i zapędziliśmy ich do jednego z wąwozów bez wyjścia.
„To dało nam zupełną przewagę; czuliśmy bowiem, że nie dorównywamy w zręczności tym mieszkańcom gór i po zawiłych ścieżkach i górzystych stokach mogliby z łatwością umknąć przed nami. Powstańcy wpadli w pułapkę jak myszy.
„Jakiż widok jednak przedstawił się oczom naszym, gdy po wielu trudach doszliśmy wreszcie do końca wąwozu?
„Oto ujrzeliśmy naraz ciemny otwór wielkiej groty, w którym stał jakiś starzec siwobrody, niepojęty wzbudzając szacunek.
— „Krwawi ludzie, — zawołał grzmiącym głosem w czystym angielskim języku. — Miejsce to poświęcone jest modlitwie i rozmyślaniu, nie zaś zabójstwu. Precz! Bo inaczej gniew bogów spadnie na was“.
— „Odejdź, starcze! — krzyknąłem. — Jeżeli będziesz stawiał opór, zginiesz!
„W tejże chwili z wnętrza pieczary wychyliło się mnóstwo czarnych głów górali — indusów.
„Na czele oddziału artylerzystów rzuciłem się naprzód. Starzec podbiegł naprzeciw nas, sądząc, że zatrzyma moich żołnierzy, wśród których rzeczywiście zauważyłem pewne wahanie. Nie zważałem więc na nic i przeszyłem szablą zuchwałego starca. Widząc to, indusi podnieśli straszny krzyk.
„Gdy starzec upadł martwy, żołnierze moi rzucili się na nich. W kilka minut potem ani jeden indus nie został przy życiu.
„Gdy bitwa się skończyła, kazałem odszukać ciało starca; zniknęło ono jednak bez śladu.
„Później dowiedziałem się, że nazywał się on Hulab szacha. Uważano go za świętego, proroka i cudotwórcę; dlatego to, gdy go zabiłem, indusów ogarnęło tak wielkie przerażenie.
„6-go października. Pragnę jak najspokojniej opisać to, co zaszło dzisiejszej nocy.
„Gdy zmęczony niezmiernie rzuciłem się na posłanie, by odpocząć i twardo zasnąłem, rozbudził mię nagle jakiś hałas. Zerwawszy się na równe nogi, ujrzałem na progu jakiegoś człowieka we wschodniem ubraniu. Sądząc, że człowiek ten chce mnie zamordować, chciałem rzucić się nań, nie wiem jednak dlaczego, zabrakło mi sił. Energja zupełnie mnie opuściła — nie mogłem uczynić najmniejszego poruszenia.
— „Poruczniku Levis, — rzekł dziwny mój gość, — spełniłeś dzisiaj największe przestępstwo, jakie tylko człowiek spełnić jest w stanie. Przelałeś krew jednego z trzech świętych pierwszego stopnia i to bez najmniejszej winy z jego strony. Spotka cię za to straszliwa kara.
— „Nadzieja spokojnej śmierci niech ci się nie uśmiecha. Długie lata będziesz żył w nieustannej trwodze i przerażeniu, my zaś mocą nadzwyczajnej, nadnaturalnej władzy nie damy ci zapomnieć ani na chwilę o zbrodni, jaką popełniłeś, ani też o oczekującej cię u kresu twego życia straszliwej karze.
— „Nasz astralny dzwon co chwila będzie dźwięczał nad twą głową, byś nie zapomniał o mścicielach świętego Hulab szacha!
— „Kara, jaka cię spotka, nie ominie również i twego kaprala Smitha, który także podniósł oręż na wybrańca Buddhy.
— „Nie zobaczymy się aż do chwili, w której przyjdziemy się upomnieć o twoje życie.
„Wymówiwszy te słowa, tajemniczy nieznajomy przepadł bez śladu.
„Niemoc, skuwająca dotychczas moje członki, opuściła mię natychmiast po jego wyjściu.
„Strażnik, stojący przy wejściu do mej kwatery, z wszelką pewnością twierdził, że nikt do mnie nie wchodził, ani też nikt nie opuszczał mojego mieszkania; a jednak byłem najmocniej przekonany, iż wszystko to stało się na jawie i że nie było igraszką wyobraźni.
„Jeszcze jeden dowód utwierdził mnie w mej pewności: w kilka minut potem rozległ się tuż nad moją głową przejmujący dźwięk jakiegoś dziwnego dzwonu. — Był to dzwon astralny, o którym wspominał mi tajemniczy nieznajomy.
„Wieczorem rozmawiałem z kapralem Rufem Smithem, i on przeszedł to samo, co i ja... i on słyszał tajemniczy dzwon“...
Na tem kończył się dziennik porucznika Levis’a.
Do dziennika dołączona była jedna jeszcze jedyna kartka, pisana widocznie przez generała na kilka dni przed zniknięciem.
„Od tego pamiętnego dnia przez lat czterdzieści co chwila słyszałem ów straszny dźwięk, przejmujący mię zawsze przerażeniem.
„Wszystko, co przeszedłem, wyniszczyło mię moralnie i fizycznie.
„Najwięcej męczy mię niepewność, w jaki sposób i z której strony zjawi się przedemną śmierć.
„Czuję, że ludzie ci posiadają nieograniczoną nademną władzę i karząca ich ręka dosięgnie mnie w najtajniejszym zakątku świata.
„Cierpień których zaznałem za życia, żadne pióro nie zdoła opisać, mam jednak nadzieję, że za grobem znajdę tyle upragniony spokój.
D. B. Levis“.
Gdy zamykałem dziennik generała, zaczynało już świtać.
Mordownt i Estera słuchali mię z natężoną uwagą.
Powiedziawszy Esterze, aby w oględnych słowach zawiadomiła ojca o wypadkach dzisiejszej nocy, udałem się z młodym Levis’em na poszukiwanie generała.