............ Nie wiem, kto wyrwał mnie z odrętwienia,
Kto mą istotę na nowo zmienia...
Z letargicznego snu się ocknąłem
Na ostrym szczycie skalistej góry.
Gwiazdy szeleszczą nad mojem czołem,
Chwieją skrzydłami przelotne chmury.
Tu wśród przepaści i w tę noc ciemną,
Potępion będę. Czas mój się zbliża,
Wyrok już zapadł i grzmi nademną:
„Na krzyż z nim! na krzyż! przybić do krzyża!“
Tłum mnie oprawców obległ ponury,
Grobowym głosem śpiewają chóry:
CHÓR I.
Duchu niesforny! Kara cię czeka
Za przekroczenie władzy człowieka.
Za to, że pycha rozumu zdrożna
Sięgała wyżej, niż sięgać można;
Żeś śmiał się wdzierać po za błękity, —
Będziesz do krzyża myśli przybity,
A krzyż ten dotknie niebios wyżyny.
CHÓR II.
Kara cię czeka za twoje winy,
Za to, że z wiedzą swą nieudolną
Schodziłeś głębiej, niż schodzić wolno,
Żeś niedostępne badał odmęty,
Będziesz na krzyżu myśli rozpięty,
A krzyż ten zmierzy otchłanie do dna.
CHÓR III.
Kara cię czeka winy twej godna
Za to, żeś więcej w przestrzeni, w czasie
Starał się objąć, niż objąć da się;
Żeś śmiał wieczności zdzierać zasłony,
Będziesz na krzyżu myśli dręczony,
A krzyż, na którym zniesiesz męczarnie,
Cały stworzenia ogrom ogarnie!
Ucichły śpiewy. Ostatnie dźwięki
Jeszcze drżą smutno, jak wróżba męki;
Porwał je wicher i dalej niesie.
Zwierz się przebudził w głębokim lesie,
Zawył i krwawo ślepiami błyska;
Ozwał się puhacz gdzieś z rumowiska,
W chacie górala, przy boku matki,
W płacz uderzyły zlęknione dziatki;
Tuli niewiasta swe niemowlęta,
Choć również trwożna, bo nie pamięta,
Od kiedy żyje, by w nocne chwile
Dzikich rozgwarów bywało tyle.
Wrą, lecą, płyną posępne tony;
Żaden z nich dla mnie nie jest stracony,
A czy po kniejach wiatr targa liście,
Czy to zaszumi step uroczyście,
Czy wilki wyją, huczą puhacze,
Czy w chacie dziatwa góralska płacze,
W najdalszem echu, w najtwardszej nucie
Pełne żałości jęczy współczucie.
Co to się stanie? Co się wnet stanie?
Co ze mną będzie, Wszechmocny Panie!
Że las, step, wicher, że nocne ptaki,
Lament w powietrzu zawodzą taki?
Miałażby, oto, w życiu natury
Przewyższyć wszystko moja niedola,
Co kiedykolwiek widziały góry,
Co kiedykolwiek widziały pola?
Brzemię martwoty nagle zrzuciwszy,
Stałem się lżejszy od listka, puchu,
I od porannej mgły przenikliwszy;
Najmniejsza moja cząsteczka w ruchu;
Każda krwi kropla, każdy mój atom,
Promieniem myśli mknie ku wszechświatom,
Aż wreszcie ciało gdzieś się rozwiało,
Bez form istota w próżni się miota,
Z ludzkości łona precz wyrzucona, Z obecnej chwili ogniska Pchnięta na wieczne wygnanie W bezdenne czasu otchłanie, Błędnym płomykiem w nich błyska. Jak puch, jak liść wśród zamieci, Bez woli, — i, ach, niestety! Bez treści, steru i mety Leci i leci...
W prąd myśli przepromieniony,
Niepowstrzymany w zapędzie,
Minąłem stada łabędzie
Gór, których śnieżne korony
Z planet tysiąca, tysiąca
Srebrzą gwiazdami noc ciemną;
Już ta mirjada iskrząca
Daleko... w dole, podemną.
Mleczną przebyłem już drogę,
Dotknąłem, zda się, już nieba,
Już tu by spocząć mi trzeba,
A nigdzie spocząć nie mogę.
Hej, chmuro, wstrzymaj! Lecz chmura
Szanuje zrządzenia boże;
Hej gwiazdo wstrzymaj mnie która!
Lecz gwiazda wstrzymać nie może
Tyle tu światów jest, tyle!
Hej, świecie, dłonią olbrzyma,
Na jedną wstrzymaj mnie chwilę!
Lecz mnie świat żaden nie wstrzyma.
Ma obłok, mają planety
Wskazany zakres i drogę,
Tylko kierunku i mety
Ja jeden znaleźć nie mogę.
Światy wy, światy! Toż pono,
Przestrzeni macie niemało,
By wędrownicę znużoną,
By Myśl przytulić zbolałą?
A światy rzekną: „Opieka
„I nasz przytułek jej na nic;
„Z każdego świata ucieka,
„Myśl wytrącona z swych granic.
„Nieprawej swobody chciwa,
„Ściąga też karę niezwłocznie...
„Kto się za świat swój wyrywa,
„Ten w żadnym świecie nie spocznie“.
Dalej, a dalej! Jakżeż, — źdźbło marne,
Mdłe tchnienie, promyk znikomy:
Lichem jestestwem swojem ogarnę
Bezbrzeżne dziejów ogromy?
Jak struna harfy myśl wytężona
W przestwór daleki, daleki,
W przeszłość i w przyszłość szerzy ramiona,
Przez wieki... wieki... a wieki.
W chaosie czasów z dwóch stron niknące,
Stulecia stanęły w rzędzie:
Dziesiątki, setki, tysiąc... tysiące...
I kiedyż koniec im będzie?
Wieki — po wiekach, era — po erze:
Wciąż nowe czasów obszary;
A ja się ku nim szerzę i szerzę,
Bez tchu, bez przerwy, bez miary;
A ja, posłany ku nim za gońca,
Z lichego wysnuty wątku,
Już siły tracę, a jeszcze końca,
A jeszcze niema początku!
Wieki, wy, wieki, przyjmcie mnie który:
Niech żyję w jednym okresie,
Bo tych wytężeń strasznej tortury
Myśl moja dłużej nie zniesie.
A wieki rzekną: „Nasza opieka, „I nasz przytułek jej na nic; „Z wszelkich wymiarów czasu ucieka „Myśl, wytrącona z swych granic. „Z teraźniejszości ciasnego koła „W przeszłość, to w przyszłość wciąż rwie się; „Kto poszedł za nią, ten żyć nie zdoła „W żadnym już czasu okresie“.
Tak świat po świecie myśl mą odtrąca,
Tak wiek po wieku w przepaść ją ciska;
Błędna, lecz światłem szlak swój znacząca,
Wszędzie obecna, a bez siedliska,
Jak puch, jak liść wśród zamieci
Bez woli, — i, ach, niestety!
Bez treści, steru, i mety Leci i leci... ............
..............
...Wędrówka moja skończona...
Spełnia się najsroższa z kar:
Aż do nicości łona
Niósł mnie pęd zdarzeń, wiódł mnie gwar,
Zmiennych idei, zmiennych wiar;
Rozsnułem się na plemiona,
Na kraje, na pokolenia;
Oplotłem sfery istnienia
Jako pajęcza nić;
Wszystkich złowrogich prawd społem
Piekielne ognie wchłonąłem...