W cieniu liści, splecionych w arkadę,
Nad jeziora mojego błękitem
Spoczywałem samotny.
Słońce krwawą rozlało kaskadę,
Umierając z młodzieńczym zachwytem,
A w odzieniu, z mgieł sinych uszytem,
Duchy zmierzchu, senliwe i blade,
Wszczęły taniec ochotny.
Nad brzegami kobierce kwieciste,
Z niezabudek i jaskrów dzierżgane,
Do snu wabią swym czarem;
Ros wieczornych kropelki srebrzyste,
Dłonią najad niewinnych zbierane,
Rzeźwią znowu bławatki zdeptane
Ach! i lilij kielichy przeczyste
Wypełniają nektarem.
Jak kochanka, gdy pierś jej okoli
Ramionami wybrany młodzieniec,
Tonie w słodkiem marzeniu,
Usypiała natura powoli,
Przystrojona w rozkoszy rumieniec:
Miesiąc sennej jął srebrny pleść wieniec,
A pieśń nucą jej kłosy na roli
I słowiki w zacieniu.
Spoczywałem — z jasnego obłoku,
Rozwianego nad głową miesięczną
Niby namiot jedwabny,
Jęły spływać kaskadą potoku,
Niezmąconą, tęczową i wdzięczną
Sylfy marzeń i pracą sturęczną
Chyżo memu stworzyły gmach oku,
Kryształowy, powabny.
Pełno kwiatów i dziewic w tym gmachu,
Pełno woni, rozkoszy i wdzięku,
Że nic więcej nie trzeba;
Nikną widma boleści i strachu,
Nie usłyszę rozpaczy i jęku,
Lecz z duchami na białym ich ręku,
Odurzony potęgą zapachu,
Lecę, wesół, do nieba.
Przekształciła mi ziemia się biedna:
Pogrążone w zapomnień głębinie
Gady dawnej zawiści.
Owa gnuśność i martwość bezwiedna,
W której ziarno zbawienia wnet ginie,
Leży w grobie przeszłości, a, w czynie
Widząc cel swój, mej braci dłoń jedna,
Już nadzieje nam iści.
Widzę ludzkość, walczącą pod znakiem
Prawd najświętszych za wolność i spokój —
Widzę siłę i męstwo.
Za wielkiego szermierza orszakiem
Płyną głosy: Na wieki dziś okuj
Węża śmierci i nowe prorokuj
Życie ludom i sercem jednakiem
Dziękuj za swe zwycięstwo!
Już mnie budzą!... O! była mi błogą
Chwila rajskiej uciechy i złudy —
Chwila słodka, marząca;
Miesiąc jeszcze kwiecistym rozłogom
Tworzył z pereł ros świeże wciąż cudy,
Pieśń śpiewały słowiki jak wprzódy
I toń Gopła błyszczała swym bogom
Promieniami miesiąca.