Wieś czternastej mili/Koniec wsi Czternastej Mili
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Wieś czternastej mili |
Podtytuł | Nowele Chińskie |
Wydawca | Nakład Księgarni św. Wojciecha |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Było to właśnie z końcem lata, gdy już się kończył przykry przednówek i miały się rozpocząć żniwa.
Urodzaj był bardzo piękny, więc twarze ludzkie były rozjaśnione.
Najnędzniejszy wyrobnik we wsi zhardział, stał się zuchwały i lekceważąco odpowiadał nawet najzamożniejszym gospodarzom, bo już wiadomo było, że tego roku rąk roboczych bardzo będzie potrzeba, i że gospodarze, zwłaszcza zamożniejsi, prosić się będą o robotników. Już jaki taki zaczynał pertraktacje, skutkiem których człek nie siejący ani orzący, zanim jeszcze czas zbiorów nastał, dobrze się odżywiał i pozbył wszelkiej troski.
Kraj był niemal szczęśliwy. Wszędzie panowała wesołość i wielkie ożywienie.
Przyczyniała się do tego jeszcze jedna rzecz, istotnie niezwykła. Oto coraz częściej i coraz więcej mówiono o wojnie.
Chińczyk, a już zwłaszcza chłop chiński nie jest militarystą. Ale właśnie dlatego strasznie lubi słuchać opowiadań o wojnie, której się wprawdzie okropnie boi, ale którą z drugiej strony uważa za piękną, nieprawdopodobną bajkę.
To, co dotychczas o wojnie opowiadano, wyglądało nader ciekawie. Mnóstwo nieznanych potworów wojennych, ryczących wielkim głosem, latające żelazne ptaki, które rzucają na ziemię ogniste jajka, druty mówiące, wozy bez koni — czyż to nie były niesłychane cuda, warte ujrzenia nawet za cenę życia?
Co tu dużo mówić! Dla chłopa ze wsi Czternastej Mili wojna była cudowną bajką, w którą nie wierzył i którą wyobrażał sobie jako coś podobnego do przedstawień, dawanych przez trupy aktorów wędrownych w okresie świąt noworocznych. Sam zajęty pracą na roli, niemal pragnął, aby ta wojna przyszła do niego, a gdy na myśl o grożących niebezpieczeństwach zaczynało go coś cisnąć w dołku pod piersiami, uspokajał się, tłumacząc sobie, iż przecie jemu nic złego grozić nie może, bo on z nikim nie wojuje i nikomu nic złego nie zrobił. Opowiadano też, że wielcy wodzowie na wagę złota kupują żywność, a żołnierze sypią srebro pełnemi garściami. Ten szczegół był też bardzo pociągający i przedstawiał wojnę w jak najlepszem świetle.
Niepokojąca była tylko jedna rzecz: oto po okolicy zaczęli się włóczyć różni obcy ludzie, którzy opowiadali rzeczy niepokojące, a na poparcie swych słów mieli tyle pieniędzy, iż nikt się im nie śmiał sprzeciwiać nawet wówczas, gdy ani słowa nie rozumiał z tego, co głosili. W ten sposób powoli utworzyły się w wiosce dwie wrogie partje, zwalczające się zaciekle, mimo iż nikt dobrze nie rozumiał, w czem rzecz. Skończyło się na tem, że pewnego dnia znaleziono na polu za wsią jakiegoś obcego człowieka, zakłutego nożami.
Przerażona wieś wszczęła alarm i natychmiast dała o morderstwie znać do miasta powiatowego. Ale władze nie zajęły się tą sprawą, natomiast po wsi zaczęły krążyć słuchy, iż tak będzie z każdym, który się sprzeciwi — komu, czemu? — tego nikt nie wiedział.
Zuchwalstwo parobków, zwłaszcza bezrolnych, stało się nieznośne. Żądali zapłaty niezmiernie wysokiej, a pracowali jak z łaski, naśmiewając się przytem z gospodarza.
Lecz przecie jakoś to wszystko jeszcze szło.
Aż raz dały się słyszeć we wsi odgłosy, jakich tu nigdy jeszcze nie słyszano: — ni to głuchy pomruk, ni to jakieś bulgotanie w powietrzu — słowem, działa.
Dreszcz w strząsnął wioską, i słusznie; ale nikt jeszcze nie wiedział, jaki to huragan nadciąga.
Przyszedł zrazu lekki, jakby łaskotliwy, figlarny zaledwie... Cóż wielkiego! Kilka ostrożnych patroli konnych i pieszych, jakiś tam szwadron dragonów... Mundury były siwe, dobrze już wojną schlastane, konie miały boki wpadłe, a sierść skudłaczoną, ale miny żołnierzy były dobre i butne.
Zdarzyło się kilka razy, że patrole te spotykały się z patrolami nieprzyjacielskiemi, następowała wymiana strzałów, zostawało w polu kilka trupów, ale to, choć zgrozą przejmujące, nie było straszne, bo ginęli tylko żołnierze, gdy wieśniakom nic złego się nie działo.
A naraz wybuchła burza straszna — przez kilka godzin, niewiadomo dlaczego waliły w wieś działa, burząc domy i szerząc spustoszenie. Ludzie pochowali się, gdzie mogli, a gdy działa przestały grzmieć, zaś oni powyłazili ze swych nor, spędzono ich na targowisko wiejskie, kazano dostarczyć tylu a tylu podwód, tylu a tylu robotników, zabrano zakładników i popędzono mężczyzn Bóg wie dokąd, jak niewolników. Zresztą nie mamy zamiaru opisywać tu rzeczy, które się działy nietylko w Chinach, ale i gdzie indziej.
Jedna ławica wojenna zmaglowała wieś Czternastej Mili, zabierając jej prawie wszystkie konie i mężczyzn w kwiecie wieku. Druga ławica wymiotła ze wsi mężczyzn młodych, których zabrano do wojska. Trzecia fala przeprowadziła rekwizycję zebranych z trudem zapasów żywności, a potem już każdy brał, co mu się podobało, nikogo o pozwolenie nie pytając. A gdy już nie było nic do wzięcia, zaczęto się pastwić nad pozostałymi jeszcze mieszkańcami wioski, tak że wkońcu, kto żył, chronił się w pobliskie lasy.
W ten sposób po kilku przemarszach wojsk i kilku bitwach ze wsi Czternastej Mili nie zostało prawie ani śladu, wyjąwszy jakiejś jamy w ziemi i wygnańców, nocami błądzących wśród jej gruzów, Ale przecie życie dyszało w niej jeszcze...
I oto, gdy wreszcie burza ostatecznie przeminęła, grom się gdzieś daleko przewalił, a kraj ucichł, z lasu wyszły jakieś figury dziwne, do duchów i widm podobne raczej niż do ludzi, i powoli zaczęły gospodarować wśród gruzów...
Chaty odrastały jedna po drugiej, zrazu nędzne, później, gdy wrócili zabrani wraz z podwodami mężczyźni, coraz mocniejsze i trwalsze... Pokazały się nakradzione podczas bitw i przemarszów różne sprzęty wojskowe, narzędzia znacznie lepsze od dawnych, moc statku przeróżnego, nieznanego dawniej...
Wieś powoli zapomniała o wojnie i kwitnie znów, stara wieś Czternastej Mili, aczkolwiek nikt w niej nie może powiedzieć, skąd jest tych mil czternaście i dokąd.