Nie na tem szczęście nie na tem, Ażeby być bogatym. Znałem ja ubogie dziatki, Pociechy ojca i matki, Na górze chatka ich stała, Drzewina ją ocieniała, A pod cieniem tej drzewiny, Siadały nieraz z dziaduniem dzieciny. A on się z niemi bawił, Albo nauczki prawił. Wśród rozrywki, wśród pieszczoty, Wpajał w serca piękne cnoty. Jednego wieczora, Tak pamiętam jakby wczora, Siedział ten starzec pod drzewem na ławie. Miłej się wnucząt przyglądał zabawie, Potem starszego, Zygmuntka, zawoła: „Rzućno, kochane dziecię, okiem dookoła, A potem w niebo wznieś oko niewinne, Tu i tam mieszka Bóstwo dobroczynne, Tu i tam szczęścia, miłości kraina, Choć twoja nie upływa w dostatki rodzina. Jeżeli myśleć będziesz o serca ozdobie, Codzień przyswoisz nową cnotę sobie, Pójdziesz gościńcem od Boga wskazanym, Oprzesz się złemu z męztwem niezachwianem. Zniesiesz ubóstwo i ciężar niedoli, A Bóg ci szczęścia na ziemi pozwoli, I w przyszłym życiu zgotuje nagrodę.“
Weszła nauczka w serduszko młode, I inne dzieci, co to słyszały Pobożnie rączki składały, I rzekły razem: „Dziaduniu miły! Wszystko co mówisz, będziemy robiły.“ A on ich żegnał, twarz łzami rosił, I Boga dla nich o pomoc prosił.