Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani Thouret weszła i zapytała z kolei:
— Czego życzą sobie te panie?...
A zaraz potem dodała:
— Pani jest klijentką naszą, poznaję to po kapeluszu... Pochodzi z mojej pracowni...
— Jestem klijentką... istotnie... — odpowiedziała panna de Rhodé — ale klijentką bardzo skromną.
— O! proszę pani, to nic a nic nie znaczy... wielkie rzeki tworzą się z małych strumyków... Czem mogę służyć pani?...
Teresa powtórzyła o co chodziło i zakończyła przemówienie temi słowami:
— Prosimy możliwie o możliwie tanie ubranie głowy jeżeli pani łaskawa.
— Celestyno — odezwała się magazynierka do panny sklepowej: — Idź no do pracowni i poproś panny Irmy, aby ci dała ubranka z koronek hiszpańskich... jak najskromniejsze.
— Dobrze, proszę pani...
— Czy pani nie ma już u siebie — zapytała Paulina de Rhodé z widocznem zaniepokojeniem — tej młodej panienki, która mi sprzedała kapelusz i odniosła do domu?..
— Klary Gervais?... — wykrzyknęła magazynierka z niechęcią. — Nie mam już jej, dzięki Bogu, żałuję tylko, że ją miałam w magazynie!...
Niewidoma poczuła, że się jej słabo zrobiło.
— Cóż mogło uczynić to dziecko, iż się pani w ten sposób o niem odzywasz?... — rzekła głosem wzruszonym.
— Okradła mnie, proszę pani!...
— Okradła!... — zawołały naraz panna de Rhodé i Teresa.
— Tak jest okradła mnie ladacznica!... Skradła dwa rulony koronek wartości przeszło trzy tysiące franków!...
— Klara Gervais złodziejka!... — powtórzyła niewidoma. — Ależ to fałsz... to nie możliwe...
— To prawda najoczewistsza, proszę pani...
Paulina, która była powstała, opadła z powrotem na krzesło i chwyciła się ręką za serce.
Cios to był dla niej straszny ta wiadomość, którą posłyszała. Zaledwie oddychać była w stanie:
— Boże wielki!... — wołała głosem zaledwie dosłyszanym. — To dziecko, które posiada głos taki serdeczny... to dziecko, dla którego powzięłam taką sympatyę głęboką... to dziecko... to kryminalistka... złodziejka... pani ją wypędziłaś... więc gdzież się obecnie znajduje?...
— W więzieniu, proszę pani.
— W więzieniu!... o! nieszczęśliwa!... w takim młodym wieku... stracona... stracona na zawsze!... Oskarżona... skazana... shańbiona... nie zdoła nigdy, żeby nie wiem co... zmazać z siebie fatalnego piętna... i popadnie w nędzę... umrze nawet... zamrze gdzie pod płotem...
— Zasłuży na to wszystko proszę pani...
— Jeżeli to pierwszy jej błąd... jeżeli te pierwsze jej przewinienie... możeby zasługiwała na pewną litość...
— Nie można mieć litości dla złodziejek...
— Przyznała się do kradzieży?...
— Zapiera się najbezczelniej!... Takie wyrzutki nie przyznają się nigdy!...
— Gdyby jednakże nie była winną?..
Ileż razy trafiają się pomyłki?..
Posądzenie może być nieuzasadnionem...
Pani Thouret przygryzła wargi.
— Pozwolę sobie zapewnić panią, że pomyłka w tym razie nie jest dopuszczalną — powiedziała oschle. Doniosłam o tem co się stało, bo to było moim obowiązkiem!... Komisarz policyjny zrobił także co do niego należało i oddał ją w ręce sprawiedliwości, bo prawda zanadto biła w oczy... — Nie rozumiem istotnie zkąd i dla czego taki pani żal tej nędznicy?
— Trzeba żałować upadających, moja pani — odpowiedziała z wyniosłą powagą pani de Rhodé... Trzeba ich podnosić i uzacniać, jeżeli tylko można, ale nie zatracać nigdy... Kto się ośmieli utrzymywać, że jest bez winy...? Nie ulega wątpliwości, że byłaś pani w prawie zrobić tak jak zrobiłaś, ale są prawa okrutne i bodajże gorzko jeszcze pożałujesz pani swego postąpienia... Tereso, wyprowadzaj mnie ztąd coprędzej
I panna de Rhodé oparła się na ramienia wiernej służącej i skierowały się ku drzwiom magazynu.
Doszły do ulicy świętego Honorego, a podczas drogi, ociemniała nieustannie powtarzała:
— Nie... ta kobieta nie ma serca... Dla szesnastoletniego dziecka należała się pewna względność! Biedna kochana Klara Gervais, zbezczeszczona, stracona — a bardzo być może, że niewinna!...
Zaledwie pół godziny była w domu gdy rozległ się dzwonek w przedpokoju.
Teresa pobiegła otworzyć i ujrzała Placyda Jouberta, który nie pokazywał się wcale od czasu wizyty jaką Jacquier złożył pannie Rhodé, jako niby wysłaniec biura Opieki publicznej.
— Proszę panienki — zawołała Teresa, pan Jonbert przyszedł.
— Proś, proś, conajprędzej! — odpowiedziała Paulina, i w tejże chwili zwracając się do Placyda, spytała:
— Czy przynosisz mi pan nareszcie jaką dobrą nowinę?...
— Przypuszczam to, proszę pani...
— Odnalazłeś pan moje dziecko?...
— Nie śmiem odpowiedzieć twierdząco, ale wolno mi wyrazić tę nadzieję... Wiadomości zebrane naprowadziły mnie na jaknajlepszą drogę.
— Czyś pan widział Maryę-Joannę, czyś pan widział moję córkę — dopytywała niewidoma.
— Nie jeszcze szanowna pani...
— Paulina de Rhodé cofnęła ze zniechęceniem ręce jakie wyciągała ku Joubertowi.
— Znowu jest więc jakieś ale... wyszeptała wzruszona. Znowu nowa jakaś zawada?...
— Przeszkoda nie taka tym razem wielka, szanowna pani... Marya-Joanna, jak wszystko wskazuje, córka szanownej pani, wyjechała na czas krótki.
— Skoro tylko powróci, zobaczę ją, wypytam, i przedsięwezmę środki odpowiednie, aby niedopuścić pomyłki i uchronić panią od bolesnego następnie rozczarowania.
— Tak... tak... masz pan w tym razie słuszność zupełną... ale spiesz się pan na miłość Boga!... a jeżeli to dziecko, a jeżeli ta Marya-Joanna... jest naprawdę moją córką ukochaną... oddaj mi ją co najprędzej... byleś pan nie miał najmniejszej niepewności co do osoby.
— Jest wszak, proszę pani, sposób przekonania się najdokładniejszego.
— Jakiż to sposób?...
— Posiada go pani w swoim ręku i chciałem prosić, abyś mi go powierzyć raczyła.
— W moim ręku?... powtórzyła Paulina de Rhodé zdziwiona. Cóż to za dowód?...
— Medal jaki został pani zapisanym przez Joachima Estivala i jaki w drugim egzemplarzu powinna posiadać Joanna-Marya jeżeli to istotnie jest córka ani...
— Tak... sto razy tak... masz pan słuszność najzupełniejszą... sposób to sprawdzenia nieomylny!... Mogę panu powierzyć ów medal...
I powiedziawszy to, powstała — a opierając się o meble, doszła do szafy, otworzyła takową i wydobyła z jej głębi małe pudełeczko drewniane.
Wzięła z tego pudełeczka medalion z wyobrażeniem Matki Bozkiej i z trzema dziurkami w formie trójkąta.
— Oto jest, proszę pana... rzekła, wyciągając, rękę do Placyda... możesz pan dokonać sprawdzenia... Tylko niestrać pan i sekundy... Pociesz mnie nareszcie... uczyń mnie nareszcie szczęśliwą... powróć mi moje dziecko. Uwolnij mnie od ciężkich męczarni jakie znoszę... uwolnij mnie od okrutnych widziadeł, jakie mnie po nocach prześladują!... Kto może wiedzieć, czy memu dziecku nie zagraża jakie niebezpieczeństwo w tej chwili?... Kto jest w stanie odgadnąć, czy nędza nie potrafi ją rzucić na jaką błędną drogę? Kto wie czy nie mogą jej tak zgubić, jak jedna nędzna bez serca kobieta, zgubiła tę piękną, tę najszlachetniejszą Klarę Gervais?...
Posłyszawszy nazwisko Klary wymienione przez Paulinę, Joubert osłupiał i zaniemówił prawie... Wargi drżeć mu zaczęły, ale zapanował zaraz nad sobą i powtórzył.
— Klarę Gervais?... Kto to jest ta Klara Gervais?...
— Biedne, nieszczęśliwe dziecko, które mnie w dziwny sposób zainteresowało i które pan znasz także...
— Ja!... znam Klarę Gervais?...
— Tak... Jest to ta sama panienka, która razem z nami znajdowała się w kancelaryi notaryalnej przy ulicy Kondeusza, gdy nam odczytywano testament M. Estivala.
— A... prawda... prawda... przypominam ją sobie teraz... No więc, co się stało z tą Klarą Gervais?...
— Magazynierka z ulicy Caumartin, u której pracowała, oskarżyła ją o kradzież...