Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Leopold obliczył się dokładnie.
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków, na kupno pałacyku, piętnaście tysięcy na wyekwipowanie Klary i kupienie biżuteryj. dziesięć tysięcy na wydatki nieprzewidziane i żeby mieć trochę zapasu.
Więc też na zapytanie Jacquiera: „Wiele ci potrzeba?” — odpowiedział bez wahania:
— Pięćdziesiąt tysięcy franków, panie Jaequier kochany.
Agent skrzywił się szkaradnie i powtórzył:
— Pięćdziesiąt tysięcy franków!.. No, no, to wcale nieźle idzie!..
— To bagatela...
— Dla mojego kolegi milionera z ulicy Geoffroy-Marie, zapewne, ale dla mnie to nie!.. Rachunek twój już i tak bardzo znaczny... w tej chwili winieneś mi sto dwadzieścia tysięcy franków...
— Winienem i przyznaję, ale że mi potrącałeś z góry procenta, wcale nie małe, zmniejszyło to ogromnie zaliczki...
— Czy sądzisz, że twój ojciec pożycza bez procentów? — zapytał oschle Jacquier — A kiedyż ja odbiorę te sto dwadzieścia tysięcy franków, jeżeli zapytać wolno?..
— Jak dojdę do pełnoletności... wyszeptał Leopold, straciwszy pomimo woli zwykłą pewność siebie.
— Bajka, prześwietny sądzie!.. Wtedy będziesz miał jedynie prawo do szczupłej sumki stu dwudziesty tysięcy franków, zapisanej przy ślubnym kontrakcie przez pana Placyda Joubert matce twojej. A ty winieneś tymczasem już ze dwa razy tyle, bo przecie nie tylko u mnie pożyczasz... Nie masz potrzeby się zapierać, mam w ręku dowody na potwierdzenie tego co mówię, ponieważ skupiłem wszystkie twoje weksle od Ricoux, razem z jego biurem, które połączyłem ze swojem...
Leopold pobladł śmiertelnie.
— Kupiłeś wszystkie wierzytelności od Ricoux?.. — zapytał głosem drżącym...
— Wszystkie bez wyjątku...
Jacquier położył nacisk na tych ostatnich słowach i mówił dalej:
— Wchodzi w to i ów weksel na dziesięć tysięcy franków... Nie nalegam o niego, ale wiesz co chcę powiedzieć... Ten weksel mógł — i teraz jeszcze może narobić ci niemało kłopotu. Ale młody jesteś, a ja uważam tę... lekkomyślność za grzech młodości... Potrzeba być pobłażliwym w życiu...
Leopold zaczerwienił się cały.
— Oddaj mi pan ten przeklęty weksel, — wyszeptał — a ja dam wzamian przekaz na piętnaście tysięcy franków...
— Żartujesz, czy co?.. Tego wekslu za niC nie oddam wcześniej, jak dopiero przy likwidacyi naszego rachunku. Do tej pory nie obawiaj się niczego... Pewnym on jest w mojej kasie... Mówimy więc o tem, że ci potrzeba pięćdziesięciu tysięcy franków!..
Usłyszawszy, że Jacquier sam powraca do przedmiotu który go tak bardzo interesował, Leopold zapomniał o niebezpiecznym wekslu i odpowiedział:
— Tak jest, pięćdziesięciu tysięcy franków...
— Otóż mój młody przyjacielu, po namyśle przychodzę do przekonania, że ci ich dać nie podobna...
— Niepodobna!.. — wykrzyknął Leopold, — dla czego?.. Ależ dla czego?..
— Dla tego, że termin zwrotu jest bardzo niepewnym... Nie można na nie liczyć... Będziesz miał majątek, dopiero po śmierci ojca, a mój szanowny kolega jest bardzo silny, chociaż ułomny... Ba! gdyby to była mowa o twojem blizkiem małżeństwie z ładnym posagiem, niezależnym od tego, co od papy przypadnie, to wtedy można by było ryzykować... będąc zwłaszcza tak dobrze zabezpieczonym, jak ja...
— A właśnie, że i małżeństwo jest w projekcie... — zawołał żywo Leopold, usiłując chwycić się tej deski zbawienia.
— Na seryo?
— Słowo honoru!
— Powiedz że mi to dokładnie.
— Tymczasem mogę to tylko powiedzieć, ale to będzie bodaj najważniejsze... że moja przyszła ma dwa i pół miliona franków posagu czystego... Zlikwidowanego...
— Piękny posag!.. Jeżeli przy tem nie jest ani garbatą, ani kulawą, to ci bardzo winszuję! Znasz ją?...
— Nie znam, bo to jeszcze tajemnica... Papa jest zawsze tajemniczy bardzo!.. ale to fakt, że ma pod ręką dziewczynę i posag, albo je będzie miał, bo mnie za sześć miesięcy obiecuje ożenić...
— Więc przypuszczasz, że to jakaś tajemnica? — zapytał zadumany Jacquier.
— Widocznie... że stary coś ukrywa przedemną... Musiał gdzieś wykręcić jakąś młodą osóbkę, posiadającą jakąś małą plamkę, jak to się mówi w ogłoszeniach kantoru małżeństw...
— I jesteś gotów mimo to się ożenić?..
— A... ma się rozumieć! — odpowiedział Leopold z wybuchem cynicznego śmiechu. — Wielki posag maże małe plamki...
— Masz rację młody człowieku, to też gdybym był pewnym, że ten związek przyjdzie do skutku za sześć miesięcy...
— Bądź pan przekonanym, że tak będzie — przerwał młodzieniec. Gdy mój papa raz coś postanowi, to z pewnością dokona... Nie ma sposobu na niego!... Odebrałby mi pensyę, jaką mi wypłaca, a to byłoby wcale nie wesołe!... Ożenię się z dwoma i pół milionami, chociażby właścicielka ich była nawet garbatą... Widzisz pan zatem, że nie ma się czego obawiać... Bądź łaskaw dać mi te pięćdziesiąt tysięcy franków, których potrzebuję bardzo.
Jacquier dał się naturalnie przekonać.
Wziął arkusz papieru stemplowego, skreślił kilka wierszy i położył przed Leopoldem.
— Zaakceptuj, podpisz i... bierz pieniądze..
— Dzielny z pana chłopak, prawdziwie! — wykrzyknął Joubert syn i położył czemprędzej podpis, nie patrząc nawet na sumę wpisaną.
— Żem dzielny chłopiec, to prawda, ale nie trzeba mnie nadużywać — odpowiedział Jecquier, rzucając na Leopolda spojrzenie zimne, groźne, którego ten nie spostrzegł jednakże. — Jeżeli mnie okłamałeś — ciągnął dalej agent, jeżeliś sobie ze mnie zażartował... jeżeli ta świetna partya była zmyśleniem... pożałujesz tego straszliwie... Bo ja posłużę się zaraz tem co trzymam w ręku... Oto twoje pięćdziesiąt tysięcy franków...
I Jacquier podał Leopoldowi pięć paczek biletów bankowych, po dziesięć tysięcy każda, wydobyte ze skrzyni stojącej przy biurku.
Młody człowiek schował je coprędzej do kieszeni, uścisnął rękę swojemu niebezpiecznemu wierzycielowi i opuścił antresolę przy ulicy Bleue.
Jacquier pozostawszy sam, uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie wróżył nie dobrego.
— Myślę, że ten idyota naprowadził mnie na ślad bogatej sprawy — szepnął do siebie i że wkrótce będę się mógł pomścić za wszystkie figle płatane mi przez, Jouberta!... Sprzątnąć mu z przed nosa dziedziczkę dwóch i pół miliona, to by było wyśmienite.. Ha! zobaczymy... Jacquier poruszył sprężynę elektrycznego dzwonka... Drzwi gabinetu się otworzyły i mężczyzna lat około trzydziestu pięciu, wysoki, chudy, o spojrzeniu szybkiem, bojaźliwem, ukazał się na progu. Połatane ale czyste jego ubranie, zdradzało niedostatek. Za uchem miał zatknięte pióro, palce pomalowane atramentem...
— Pan mnie potrzebuje?... zapytał.
— Bonichon — odezwał się Jacquier — podwyższam ci pensyę o pięćdziesiąt franków miesięcznie.
Wyraz tak komicznego zdziwienia ukazał się na długiej twarzy pisarza, że przełożony jego nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Dziwi cię to? zapytał...
— Trochę! przyznaję...
— Bardzo dobrze!... Podoba mi się ta skromność!...
— Wspaniałomyślność moja zdziwiła cię tem bardziej, żeś jest przekonanym, iż na nią nie zasłużyłeś... Dam ci sposób okazania się jej godnym... sposób dowiedzenia mi gorliwości i zdolności twoich.
— Zrobię wszystko jak tylko będę mógł najlepiej. — O co idzie?
— O dowiedzenie się, jaką sprawą zajmuje się obecnie kolega mój Placyd Joubert.
— Ten krzywy z ulicy Geoffroy-Marie?...
— Ten właśnie.
— Proszę mnie objaśnić, o jakiego rodzaju sprawie mowa.
Jacquier wzruszył ramionami.
— Gdybym się domyślał, nie potrzebował bym ciebie... — Sprawa ta, ma mu przynieść pieniędzy dużo, bardzo dużo... — Więcej nic nie wiem... do ciebie należy dowiedzieć się reszty...
Bonichn, podrapał się za ucho.
— Czy to ci się niemożebnem wydaje? — spytał Jacquier.
— Nie zdaje mi się to tak bardzo łatwem... — Nie dajesz mi pan żadnej wskazówki — a Placyd Joubert to ptaszek, co się nikomu, nawet swoim urzędnikom nie zwierza... — Na niC by się nie zdało, zasięgać od tych ostatnich jakiej wiadomości... — Bo on sam pracuje...
— Tem większą będziesz miał zasługę, jeżeli się dowiesz...
— Ale jak?...
— Czyż ja cię mam tego uczyć, czy nie wiesz, że czepiwszy się kroków jakiego człowieka, śledząc go jak cień, uważając na najmniejsze poruszenia, bardzo łatwo dojść, co go zajmuje?.. Jeżeli ci się uda, nie minie cię nagroda, bo w zamian za pożądaną wiadomość, jaką mi przyniesiesz, dam ci gratyfikacyi pięćset franków...
Zgłodniały urzędniczyna, aż podskoczył. Nie wierzył własnym uszom, że tyle pieniędzy miało spaść na niego.
— Panie, ja się dowiem!... ja muszę się dowiedzieć! — wrzasnął na całe gardło. Placyd Joubert jest przebiegły, a ja będę jeszcze przebieglejszy od niego.
— No idź i działaj! — a pamiętaj, że to bardzo pilne... Będziesz zapewne narażony na pewne małe wydatki, więc masz na nie sto franków...
Bonichon wziął pieniądze, skłonił się do samej ziemi i wyszedł z gabinetu, zataczając się jak pijany.
Niespodziana sytuacya i złoty horyzont jaki się przed nim ukazywał wprawiały go w odurzenie.
Nie tracąc chwili czasu, zabrał się do dzieła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.