Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Adryan nie uważał się za pobitego.
— Byłbym w rozpaczy, gdybym cię zmartwił, lub obraził.. odrzekł. — Ale przypuśćmy, że wyjdziesz ztąd przed moim powrotem... Znajdziesz się bez środków, jak wtedy, kiedyś się tu dostała...
Klara cała zadrżała... ale odpowiedziała:
— No to w takim razie napisałabym do ciebie...
— Nie zapominaj, że w obec Boga, jesteś już moją żoną, a nie długo zostaniesz nią w obec ludzi, i że twoim obowiązkiem jest ufać mi bez granic...
— Napiszę... powtórzyła młoda dziewczyna... przyrzekam ci to uroczyście...
— Jak tylko list twój odbiorę, przyjadę w tej chwili, chociażby przyszło mi porzucić roboty niewykończone.
Ucałowali się raz jeszcze i opuścił salę św. Anny z żalem w sercu, ale z otuchą co do przyszłości.
Zanim wyszedł z gmachu, wstąpił jeszcze do zakonnicy.
— Siostro Maryo — rzekł — zmuszony jestem opuścić Paryż na trzy tygodnie... Nie mam potrzeby polecać twojej łaskawej dobroci tego biednego i nieszczęśliwego dziecka. Siostra zna położenie tej, która wkrótce nosić będzie moje nazwisko. Siostra jest dla wszystkich chorych prawdziwym aniołem miłosierdzia i poświęcenia, przychodzę więc prosić siostrę o jednę łaskę, o przyjęcie depozytu odemnie...
— Jakiego depozytu? — zapytała zakonnica.
— Klara może wyzdrowieć i przed upływem trzech tygodni, może być wypisaną ze szpitala...
— To nie bardzo prawdopodobne, ale kto wie... być może...
— Ponieważ w takim razie znalazłaby się bez grosza przy duszy, prosiłem aby przyjęła trochę pieniędzy... odmówiła mi jednakże...
— Nie dziwię się jej wcale... Kochane dziecko gotowe poświęcić życie, byle godności nie narazić... Wysoko cenię tę cnotę...
— Otóż — ciągnął dalej Adryan, czego nie chciała przyjąć ode mnie, od ciebie siostro przyjęłaby napewno... Czy nie pozwoliłaby mi zatem siostra zostawić ci pięćset franków?...
— Daj pan — odrzekła zakonnica.
— Oto są i dzięki ci siostro. Przynajmniej odjadę spokojny...
— Jedź i niech ci Bóg błogosławi moje dziecko.
Tego samego wieczora, pospiesznym pociągiem, młody malarz wyjechał do Bordeaux — a zaraz nazajutrz po przyjeździe napisał do Klary tak, jak przyobiecał.
Infirmerką upoważnioną do rozdawania korespondencyj chorym, była stara nasza znajoma.
Była to Eugenia Darier, z którą spotkaliśmy się na samym początku niniejszego opowiadania, na ulicy Kondeusza, w kancelaryi p. Dawida, w dzień czytania testamentu, w którym zapisano jej dwieście pięćdziesiąt franków.
W środę, o dziewiątej rano, po wizycie doktorskiej, Eugenia Darier weszła na salę św. Anny, z pakietem listów w ręku i zaczęła je rozdawać.
Klara czekała z niecierpliwością. — Czy też Adryan dotrzyma przyrzeczenia? — Czy też jest list i dla niej?...
Infirmerka zatrzymała się o kilka kroków od łóżka Nr. 17 dla przeczytania adresu i zawołała:
— Klara Gervais...
— Jestem — odpowiedziała sierota, wyciągając drżąca rękę ku Eugenii, gdy ta się zbliżyła.
Posłyszawszy nazwisko Klary Gervais, Teresa zajmująca łóżko Nr. 18, przypomniała sobie, że panna pracująca w magazynie przy ulicy Caumartin, tak się właśnie nazywała. Zwróciła głowę ku swej sąsiadce, ale choroba tak zmieniła łagodne rysy dziewczęcia, że ją nie poznała.
Infirmerka odezwała się do chorej:
— Zdaje mi się, że ja znam panienkę...
— Być może — odrzekła Klara, bo i mnie się także zdaje, że ja panią widziałam kiedyś...
— Czy panienka niebyła przed trzema mniej więcej miesiącami u notaryusza pana Davida?...
— Byłam...
— No, więc to panience pan Joachim Estival pozostawił w spadku bilet loteryjny?
— A tak mnie... teraz dobrze sobie przypominam, że i pani tam była...
— Kochane dziecko, nie masz widzę szczęścia na świecie, bo wtenczas wyszłaś tylko co ze szpitala — a teraz znowu chorujesz...
— O! że nie mam szczęścia to nie mam! — szepnęła z westchnieniem biedna Klara.
— I widocznie nie wygrałaś nic na ten bilet...
— Nie mam go w swoim ręku, a nie wiem nawet czy było już ciągnienie...
— Ja wiem nie wiele więcej — odpowiedziała infirmerka.
— No... a teraz do widzenia moje dziecko, a nie trać nadziei w Bogu... da Bóg, że będzie lepiej. Ponieważ odnowiłyśmy znajomość, więc jak będę tutaj znowu z listami, przyjdę porozmawiać trochę z tobą.
Eugenia Darier opuściła salę Świętej Anny, a Klara list rozpieczętowała.
Teresa nie straciła ani słowa z rozmowy, jakąśmy przytoczyli.
Pewną już obecnie była, że ma za sąsiadkę, młode dziewczę z magazynu pani Thouret, oskarżone o kradzież i aresztowane.
Więc ona nie jest już w więzieniu?
Wierna służąca panny de Rhodé, poczekała, dopóki Klara nie skończyła czytania.
Widziała jak następnie list ucałowała i wsunęła pod poduszkę.
Ta chwila zdawała się jej najstosowniejszą do rozpoczęcia rozmowy.
— Panno Gervais — rzekła — przypatrz no mi się dobrze, czy mnie nie poznasz czasami?...
Młoda dziewczyna zwróciła się w stronę zkąd głos pochodził i krzyknęła z zadziwienia.
— Pani! pani! panno Tereso! — pani tutaj?...
I zaraz zaczerwieniła się bardzo i zasłoniła twarz rękami.
— Tak moje dziecko, jestem tutaj bo mam zwichniętą nogę... — odpowiedziała służąca. — Ale dla czego panienka zasłania się przedemną?...
Klara się rozpłakała.
— Odgaduję myśl, jaka ci przyszła do głowy... — zaczęła po chwili Teresa. — Odpędź ją precz od siebie jak najprędzej panno Klaro i przestań płakać.. — I moja pani i ja dowiedziałyśmy się o oskarżeniu, jakie na ciebie rzucono, ale ani na chwilę nie uwierzyłyśmy w twoję winę... Daję na to moje słowo panience... Prawdziwie jestem szczęśliwą, że się obok panienki znajduję...
Ośmielona temi słowy sierota, spojrzała na Teresę i płakać przestała.
— Więc na prawdę — szepnęła — nie brałyście mnie za nędznicę, za złodziejkę?...
— Ani przez żart moje dziecko... Moja dobra kochana pani i ja, często myślałyśmy o tobie i żałowały cię z całego serca!... — Uznano też wreszcie niewinność twoję i wypuszczono na wolność.
— Byłam sądzoną.. — Wyrok zapadł uniewinniający.
— Biedna sieroto!... — czekając na to ileżeś przecierpieć musiała?...
— Wycierpiałam tyle, że aż się rozchorowałam i znowu się znalazłam w szpitalu... — w którym prawie stale przepędzam życie! — dodała z melancholijnym uśmiechem.
— Toż to moja pani się ucieszy, toż to cię uściska serdecznie... Bo panienka nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak ona panienkę kocha... chociaż niestety nie widziała jej nigdy!...
— Czy przyjdzie tutaj pani de Rhodé?...
— Przyjdzie z pewnością mnie odwiedzić.
— Kiedy?..,
— Niedługo... we czwartek może... Byłaby przyszła w niedzielę, ale była bardzo cierpiącą.
— Cierpiącą?... — powtórzyła Klara z obawą.
— At... po prostu... rozchorowała się z przestrachu, ale nie ma nic niebezpiecznego...
— Więc to rzecz pewna, że nie czuje dla mnie pogardy?... Proszę też jej zaraz powiedzieć, żem została uniewinnioną...
— Bezwarunkowo przyrzekam...
— Cieszę się w takim razie prawdziwie, że ją zobaczę... Bo i ja do nikogo nie miałam takiego pociągu jak do niej... Bardzo często o niej myślałam, a zawsze z sercem bijącem. — Zdawało mi się, że ją znam od bardzo dawna i że ją zawsze kochałam...
Podanie rannego posiłku przerwało rozmowę dwóch sąsiadek, ale lody były już przełamane, jedna i druga z równą niecierpliwością oczekiwały wizyty panny de Rhodé...