Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Codzień Klara otrzymywała list od Adryana, list pełen czułości.
I miała wielką ochotę odpowiedzieć narzeczonemu i wypowiedzieć wszystko co się działo w jej duszy, ale nie mogła jeszcze poruszać zwichniętą ręką, a nie chciała nikomu powierzać tajemnic swego serca.
Nadszedł czwartek.
— Czy zobaczymy dzisiaj pannę de Rhodé?... pytała Klara Teresy.
— Mam nadzieję... Musiałaby bardzo cierpiącą być chyba...
Uderzyła dwunasta.
Odwiedzający zaczęli się schodzić na salę św. Anny.
Teresa i Klara miały oczy we drzwi wlepione.
— A oto jest nasza pani... zawołała naraz Teresa, zobaczywszy matkę Józefę, prowadzącą niewidomą bardzo bladą i bardzo mizerną.
Klara uczuła gwałtowne bicie serca, gdy matka Józefa przyprowadziła niewidomą do łóżka służącej...
— O! moja kochana pani wykrzyknęła ostatnia z pełnemi łez oczyma, jakże szczęśliwą jestem, że panią widzę...
— A ja, moja poczciwa Tereso, tak pragnęłam przyjść do ciebie... odrzekła niewidoma. — Jakże się miewasz?...
— Gorączka mnie opuściła... mam się wcale nieźle... Ale pani... pani?...
— Jeszcze jestem osłabioną, ale czuję się zupełnie zdrową, dzięki staraniom Józefy...
Paulinę posadzono pomiędzy łóżkami Teresy i Klary.
Ta ostatnia przypatrywała się niewidomej z głębokiem wzruszeniem, oczekując jak Teresa oznajmi o jej obecności...
— Czy był u pani prawnik?... spytała Teresa.
— Nie... Nie był nikt zgoła...
Więc nie ma żadnych wiadomości?...
— Żadnych a żadnych, to też straciłam już cierpliwość i zniechęcenie mnie ogarnia... Nie śmiem się już niczego spodziewać i zapytuję czasami, czy Pan Bóg za moje przeszłe winy, nie rozłączył mnie na zawsze z córką moją...
Ostatnie te słowa obudziły uwagę Klary.
Matka mówiąca o zniknionej swojej córce, przypomniała jej opowiadanie Maryi-Joanny.
— Niech pani nie przypuszcza sobie nic podobnego do głowy... odezwała się żywo Teresa. — I tak już pani za dużo wycierpiała za swój błąd bezwiedny przecie... Pan Bóg jest miłosierny... zmiłuje się z pewnością nad panią... pozwoli, aby Joanna-Marya została ci oddaną...
— Joanna-Marya! — krzyknęła nagle Klara, podniosłszy się na łóżku jak śmierć blada, z iskrzącemi się oczyma, z drżącemi rękoma.
— Pani powiedziała Joanna-Marya, panno Tereso?...
Posłyszawszy głos wymawiającej te słowa, niewidoma zatrzęsła się cała.
— Kto to mówił? — Kto powtórzył imię Joanny-Maryi? — zapytała wzruszona.
— Ja... ja... proszę pani, odpowiedziała młoda dziewczyna, pochylając się do rąk niewidomej.
— Któż to taki?...
— Ja... Klara Gervais...
— Klara Gervais!... to biedne dziecko, co ta nikczemna istota śmiała posądzać o kradzież...
— Której nie popełniłam... przysięgam... i dla tego mnie uniewinnili.
— Wierzę ci... wierzę... dla mnie wcale nie potrzeba było dowodów... Ani na chwilę nie wątpiłam o tobie... Więc to ty, pieszczoszko moja, jesteś tutaj, wolna i oczyszczona w oczach wszystkich... ciągnęła niewidoma przyciskając ręce dziewczęcia do swojego serca.
— Tak pani... odpowiedziała drżącym głosem Klara, całując po rękach Paulinę — jakże pani wdzięczną jestem żeś o mnie nie zwątpiła... Ale pozwól mi pani mówić... pozwól mi się pani zapytać... Wzbudziłaś pani w biednej duszy mojej pewne marzenia... wywołałaś pewne nadzieje...
— Marzenia,.. nadzieje?... powtórzyła panna de Rhodé zdziwiona.
— Tak... tak... odpowiedz pani... odpowiedz, błagam cię... Zobaczysz zaraz» że nie jestem waryatką przecie... Szukasz pani, nieprawda, albo raczej poszukują w imieniu pani młodej dziewczyny?
— Tak... moje dziecko, córki, którą mi porwano...
— Czy nie tak dawno, będzie temu dni piętnaście — nie przedstawiano pani za tę córkę... pewnej panienki?...
— Tak... tak... moje dziecko.
— Nazywała się ona Joanna-Marya?
— Tak... tak... Ale zkądże ty wiesz to wszystko?...
— Zaczekaj pani... zaczekaj!... To dziecko ranne, znalezionem było na barykadzie na ulicy de la Roquette i było wychowane przez Opiekę publiczną...
— Prawda... wszystko to prawda... mówiła Paulina de Rhodé, drżąca od stóp do głów... Ale raz jeszcze pytam się, zkądże ty wiesz to wszystko?...
— Dziecko, które ci przyprowadzono nie było twoją córką?... przerwała Klara.
— Niestety! podobieństwo imion, spowodowało omyłkę, Maryę-Joannę wzięto za Joannę-Maryę...
— Marya-Joanna nie miała medalionu, który jeden tylko mógł omyłkę uczynić niemożliwą... ciągnęła narzeczona Adryana... Jej medalion nie był srebrny, nie był z trzema dziurkami w trójkąt...
— Boże!... wielki Boże!... zawołała niewidoma dusząc się prawie. — Boże...co to wszystko znaczy?...
— To znaczy — odpowiedziała nieprzytomna prawie Klara, że medalion prawdziwy ja posiadam od dziecka i zawsze noszę go na szyi...
— Moja córka!.. moja córka!.. — krzyknęła Paulina, wyciągając drżące ręce...
— Matko!... moja matko!... — Pani jesteś moją matką!...
Odkrycie było zanadto niespodziane, scena zanadto dramatyczna, wzruszenie za gwałtowne dla tak słabej istoty.
To też panna de Rhodé wydała głębokie westchnienie i padła zemdlona.
— Na ratunek... na ratunek!... — wołała Teresa.
Powstało zamieszanie na sali. — Infirmierki służbowe i zakonnica przybiegły do łóżka Klary.
— Ratujcie ją... ratujcie... — błagała młoda dziewczyna, wskazując na niewidomą. — Ocalcie ją... to moja matka!...
I zupełnie wyczerpana, opadła na poduszki także blizka omdlenia.
Omdlenie panny de Rhodé nie trwało długo.
— Co się to stało?.. — zapytała siostra Marya, skoro panna de Rhodé przytomność odzyskała.
— Moja córka!... moja córka!... Klara Gervais!... odnalazłam moję córkę... — odpowiedziała Paulina, bezładnie. — Medalik, jaki ma na szyi... dajcie mi go, proszę was, chcę go się dotknąć... chce się przekonać koniecznie...
Siostra Marya odwiązała sznureczek jedwabny.
— Proszę pani... oto jest ten medalik.
Panna de Rhodé, chciwie go schwyciła.
— Ale ja nie widzę... nie widzę... Jestem niewidoma!... — wołała z rozpaczą, — Jeżeli to znowu pomyłka...
— Czy medalik ten jest srebrny istotnie?...
— Tak... — odpowiedziała zakonnica.
— Ma z jednej strony wizerunek Matki Bozkiej?...
— Tak.
— A z drugiej?...
— Te dwa słowa wyrżnięte: „Ave Maria...”
— I ma trzy dziurki?...
— Tak proszę pani...
— W jaki sposób?...
— W trójkąt...
— W takim razie nie ma już wątpliwości.. Klara Gervais jest moją córką... ty jesteś moją Joanną-Maryą... ty mojem ukochanem dziecięciem!... — Czy ty mnie słyszysz?... — odpowiedz! dla czego nic nie odpowiadasz?...
I ręce niewidomej błądziły po łóżku, szukając rąk młodej dziewczyny.
Klara otworzyła oczy.
— Moja matka... moja matka... — szepnęła — ty jesteś moją matką!... — Więc to dla tego od pierwszej chwili kiedym cię zobaczyła, pokochałam cię tak gorąco. O!.. żebyś ty wiedziała jak ja cię kocham!... Pocałuj mnie, moja matko!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.