Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Codzień Klara otrzymywała list od Adryana, list pełen czułości.
I miała wielką ochotę odpowiedzieć narzeczonemu i wypowiedzieć wszystko co się działo w jej duszy, ale nie mogła jeszcze poruszać zwichniętą ręką, a nie chciała nikomu powierzać tajemnic swego serca.
Nadszedł czwartek.
— Czy zobaczymy dzisiaj pannę de Rhodé?... pytała Klara Teresy.
— Mam nadzieję... Musiałaby bardzo cierpiącą być chyba...
Uderzyła dwunasta.
Odwiedzający zaczęli się schodzić na salę św. Anny.
Teresa i Klara miały oczy we drzwi wlepione.
— A oto jest nasza pani... zawołała naraz Teresa, zobaczywszy matkę Józefę, prowadzącą niewidomą bardzo bladą i bardzo mizerną.
Klara uczuła gwałtowne bicie serca, gdy matka Józefa przyprowadziła niewidomą do łóżka służącej...
— O! moja kochana pani wykrzyknęła ostatnia z pełnemi łez oczyma, jakże szczęśliwą jestem, że panią widzę...
— A ja, moja poczciwa Tereso, tak pragnęłam przyjść do ciebie... odrzekła niewidoma. — Jakże się miewasz?...
— Gorączka mnie opuściła... mam się wcale nieźle... Ale pani... pani?...
— Jeszcze jestem osłabioną, ale czuję się zupełnie zdrową, dzięki staraniom Józefy...
Paulinę posadzono pomiędzy łóżkami Teresy i Klary.
Ta ostatnia przypatrywała się niewidomej z głębokiem wzruszeniem, oczekując jak Teresa oznajmi o jej obecności...
— Czy był u pani prawnik?... spytała Teresa.
— Nie... Nie był nikt zgoła...
Więc nie ma żadnych wiadomości?...
— Żadnych a żadnych, to też straciłam już cierpliwość i zniechęcenie mnie ogarnia... Nie śmiem się już niczego spodziewać i zapytuję czasami, czy Pan Bóg za moje przeszłe winy, nie rozłączył mnie na zawsze z córką moją...
Ostatnie te słowa obudziły uwagę Klary.
Matka mówiąca o zniknionej swojej córce, przypomniała jej opowiadanie Maryi-Joanny.
— Niech pani nie przypuszcza sobie nic podobnego do głowy... odezwała się żywo Teresa. — I tak już pani za dużo wycierpiała za swój błąd bezwiedny przecie... Pan Bóg jest miłosierny... zmiłuje się z pewnością nad panią... pozwoli, aby Joanna-Marya została ci oddaną...
— Joanna-Marya! — krzyknęła nagle Klara, podniosłszy się na łóżku jak śmierć blada, z iskrzącemi się oczyma, z drżącemi rękoma.
— Pani powiedziała Joanna-Marya, panno Tereso?...
Posłyszawszy głos wymawiającej te słowa, niewidoma zatrzęsła się cała.
— Kto to mówił? — Kto powtórzył imię Joanny-Maryi? — zapytała wzruszona.
— Ja... ja... proszę pani, odpowiedziała młoda dziewczyna, pochylając się do rąk niewidomej.
— Któż to taki?...
— Ja... Klara Gervais...
— Klara Gervais!... to biedne dziecko, co ta nikczemna istota śmiała posądzać o kradzież...
— Której nie popełniłam... przysięgam... i dla tego mnie uniewinnili.
— Wierzę ci... wierzę... dla mnie wcale nie potrzeba było dowodów... Ani na chwilę nie wątpiłam o tobie... Więc to ty, pieszczoszko moja, jesteś tutaj, wolna i oczyszczona w oczach wszystkich... ciągnęła niewidoma przyciskając ręce dziewczęcia do swojego serca.
— Tak pani... odpowiedziała drżącym głosem Klara, całując po rękach Paulinę — jakże pani wdzięczną jestem żeś o mnie nie zwątpiła... Ale pozwól mi pani mówić... pozwól mi się pani zapytać... Wzbudziłaś pani w biednej duszy mojej pewne marzenia... wywołałaś pewne nadzieje...
— Marzenia,.. nadzieje?... powtórzyła panna de Rhodé zdziwiona.
— Tak... tak... odpowiedz pani... odpowiedz, błagam cię... Zobaczysz zaraz» że nie jestem waryatką przecie... Szukasz pani, nieprawda, albo raczej poszukują w imieniu pani młodej dziewczyny?
— Tak... moje dziecko, córki, którą mi porwano...
— Czy nie tak dawno, będzie temu dni piętnaście — nie przedstawiano pani za tę córkę... pewnej panienki?...
— Tak... tak... moje dziecko.
— Nazywała się ona Joanna-Marya?
— Tak... tak... Ale zkądże ty wiesz to wszystko?...
— Zaczekaj pani... zaczekaj!... To dziecko ranne, znalezionem było na barykadzie na ulicy de la Roquette i było wychowane przez Opiekę publiczną...
— Prawda... wszystko to prawda... mówiła Paulina de Rhodé, drżąca od stóp do głów... Ale raz jeszcze pytam się, zkądże ty wiesz to wszystko?...
— Dziecko, które ci przyprowadzono nie było twoją córką?... przerwała Klara.
— Niestety! podobieństwo imion, spowodowało omyłkę, Maryę-Joannę wzięto za Joannę-Maryę...
— Marya-Joanna nie miała medalionu, który jeden tylko mógł omyłkę uczynić niemożliwą... ciągnęła narzeczona Adryana... Jej medalion nie był srebrny, nie był z trzema dziurkami w trójkąt...
— Boże!... wielki Boże!... zawołała niewidoma dusząc się prawie. — Boże...co to wszystko znaczy?...
— To znaczy — odpowiedziała nieprzytomna prawie Klara, że medalion prawdziwy ja posiadam od dziecka i zawsze noszę go na szyi...
— Moja córka!.. moja córka!.. — krzyknęła Paulina, wyciągając drżące ręce...
— Matko!... moja matko!... — Pani jesteś moją matką!...
Odkrycie było zanadto niespodziane, scena zanadto dramatyczna, wzruszenie za gwałtowne dla tak słabej istoty.
To też panna de Rhodé wydała głębokie westchnienie i padła zemdlona.
— Na ratunek... na ratunek!... — wołała Teresa.
Powstało zamieszanie na sali. — Infirmierki służbowe i zakonnica przybiegły do łóżka Klary.
— Ratujcie ją... ratujcie... — błagała młoda dziewczyna, wskazując na niewidomą. — Ocalcie ją... to moja matka!...
I zupełnie wyczerpana, opadła na poduszki także blizka omdlenia.
Omdlenie panny de Rhodé nie trwało długo.
— Co się to stało?.. — zapytała siostra Marya, skoro panna de Rhodé przytomność odzyskała.
— Moja córka!... moja córka!... Klara Gervais!... odnalazłam moję córkę... — odpowiedziała Paulina, bezładnie. — Medalik, jaki ma na szyi... dajcie mi go, proszę was, chcę go się dotknąć... chce się przekonać koniecznie...
Siostra Marya odwiązała sznureczek jedwabny.
— Proszę pani... oto jest ten medalik.
Panna de Rhodé, chciwie go schwyciła.
— Ale ja nie widzę... nie widzę... Jestem niewidoma!... — wołała z rozpaczą, — Jeżeli to znowu pomyłka...
— Czy medalik ten jest srebrny istotnie?...
— Tak... — odpowiedziała zakonnica.
— Ma z jednej strony wizerunek Matki Bozkiej?...
— Tak.
— A z drugiej?...
— Te dwa słowa wyrżnięte: „Ave Maria...”
— I ma trzy dziurki?...
— Tak proszę pani...
— W jaki sposób?...
— W trójkąt...
— W takim razie nie ma już wątpliwości.. Klara Gervais jest moją córką... ty jesteś moją Joanną-Maryą... ty mojem ukochanem dziecięciem!... — Czy ty mnie słyszysz?... — odpowiedz! dla czego nic nie odpowiadasz?...
I ręce niewidomej błądziły po łóżku, szukając rąk młodej dziewczyny.
Klara otworzyła oczy.
— Moja matka... moja matka... — szepnęła — ty jesteś moją matką!... — Więc to dla tego od pierwszej chwili kiedym cię zobaczyła, pokochałam cię tak gorąco. O!.. żebyś ty wiedziała jak ja cię kocham!... Pocałuj mnie, moja matko!...