Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Paulina de Rhodé rzuciła się w objęcia Klary. Matka z córką ściskały się długo... serdecznie.
— Tak... to moja córka... moja ukochana córka, ja nie chcę żeby tu pozostała dłużej. Przy mnie jej miejsce... ja ją będę pielęgnować... ja ją uzdrowię...
— Klara jest jeszcze słabą proszę pani — odezwała się zakonnica — i zabierając ją za wcześnie, narażałaby pani jej zdrowie...
— Ja ją uzdrowię, powiadam — za długo byłyśmy rozłączone!... Teraz nikt mi nie odbierze mojej córki!...
— Moja siostro — szepnęła Teresa — proszę cię ustąp biednej pani — szesnaście lat opłakiwała i wyglądała tego dziecka napróżno... nie pozwolić jej zabrać Klary dzisiaj, byłoby to samo, co ją zabić...
Siostra Marya kiwnęła głową i wyszła z sali Świętej-Anny.
Niewidoma trzymała ciągle obie ręce Klary i ściskała je w swoich i pieściła się z nią jak z maleńkiem dzieckiem.
Teresa dawała tymczasem po cichu różne zlecenia zastępczyni swojej, matce Józefie.
Wkrótce powróciła siostra Marya, w towarzystwie młodego doktora, którego przysłał dyrektor dowiedziawszy się co zaszło.
— Moja siostro — powiedział młody lekarz, wyegzaminowawszy starannie rekonwalescentkę. Wasza chora ma się daleko lepiej i będzie ją można przewieźć...
A zwracając się do niewidomej dodał:
— Zaraz podpiszę uwolnienie panny Klary... Czy pani ma powóz z sobą?...
— Czeka ten, który nas tutaj przywiózł.
— Klarę trzeba bardzo ciepło owinąć — rzekła siostra Marya.
W pół godziny później, młoda dziewczyna upojona radością, że odnalazła swoję matkę, odjeżdżała z nią na ulicę Saint-Honoré, gdzie Józefa już przygotowała dla niej łóżko.
Cały wieczór przeszedł na wynurzeniach i pieszczotach.
Klara zapomniała o wszystkiem, o przebytym niedostatku, o upokorzeniu i nędzy.
W pierwszej chwili niespodziewanego szczęścia, prawie zapomniała o swej miłości.
— Moje dziecko — odezwała się niewidoma, kiedy się trochę uspokoiły, teraz gdy cię odnalazłam, musimy pomyśleć o twojej przyszłości... o znacznym bo przeszło dwumilionowym majątku, którego jesteś sukcesorką... Trzeba pospieszyć ze złożeniem sumy wymaganej przez prawo, za regulacyę tytułu, bo czas ubiega — a termina wyznaczone nadchodzą... Uprzedzę więc pewną litościwą osobę, pewnego bardzo godnego człowieka, którego zresztą znasz, który był tak dobrym, że mi przyszedł z pomocą... On się zajmie tem wszystkiem... Muszę zaraz posłać po niego...
— Któż to taki? — spytała Klara.
— Pan Joubert.
Posłyszawszy to nazwisko, Klara zadrżała.
— Joubert? — powtórzyła żywo. Któż on, że ja go znam jakoby?...
— Spadkobierca pana Estival, który nas wzywał przed trzema miesiącami do notaryusza pana Davida.
Klara odetchnęła.
Z pewnością, musi tu być podobieństwo nazwisk jedynie. Spadkobierca Joachima Estivala, nie mógł mieć nie wspólnego z Leopoldem Joubertem, jej prześladowcą.
Stanęło na tem, że nazajutrz rano Paulina pośle po Placyda.
I rzeczywiście, o dziesiątej rano, Józefa otrzymawszy instrukcye od niewidomej, udała się na ulicę Geoffry-Marie
— Czego to? — zapytał jeden z urzędników.
— Chcę się rozmówić z panem Placydem Joubert.
— W interesie osobistym?
— Nie.
— Więc od kogo pani przychodzisz?
— Od panny Pauliny de Rhodé...
— Trzeba to było powiedzieć od razu...
I urzędnik poszedł uprzedzić pryncypała — a ten kazał natychmiast wprowadzić do siebie przybyłą.
— Czy jesteście w obowiązku u panny de Rhodé? — zapytał, spoglądając ze zdziwieniem na Józefę, której nie znał wcale.
— Teresa złamała nogę, i ja ją dopóki nie wyzdrowieje zastępuję. Pani de Rhodé prosi, aby pan przyszedł do niej zaraz.
— Zaraz? Więc chodzi o coś ważnego?...
— O! tak proszę pana...
— O cóż idzie?
— O córkę pani.
Joubert wzruszył ramionami.
— O córkę? — powtórzył. Proszę zatem powiedzieć pani, że skoro sobie tego życzy, przyjdę po południu i zarazem proszę uprzedzić, że nic nowego nie mam do zakomunikowania...
— Ale u nas są nowości — odrzekł Józefa.
— No! no!.. cóż to za nowości?...
— Córka pani...
— Cóż takiego?..
— Jest już u nas...
Joubert podskoczył i roztworzył oczy szeroko.
— Co, co?... co powiadacie?... wykrzyknął niedowierzająco.
— Mówię panu, że pani de Rhodé odnalazła swoję córkę...
— Taką samą... podstawioną, jak i pierwsza....
— Nie, nie, proszę pana, prawdziwą córkę z pewnością...
— Jakże się o tem przekonała?...
— Panienka miała na szyi medalik srebrny z trzema dziurkami, i opowiedziała pani swoję historyę.
Joubert osłupiały, przyłożył ręce do czoła.
— Odnalazła prawdziwą córkę?... mruczał... medalik z trzema dziurkami, czyście go sami widzieli?...
— Tak jak pana widzę... trzy dziurki w trójkąt...
— I gdzie panna de Rhodé odnalazła to dziecko?
— W szpitalu, gdy odwiedziła Teresę...
Placyd, włożył palto, kapelusz i chcąc się natychmiast dowiedzieć czego się trzymać, rzekł do Józefy:
— Chodźmy!...
Zeszli ze schodów i wsiedli do fiakra.
— Saint-Honoré Nr. 129 — krzyknął Placyd do stangreta:
Przez całą drogę pogrążony w myślach, nie odezwał się ani słowa.
W dziesięć minut przybyli na miejsce — a prawnik tak prędko biegł po schodach, iż Józefa nie mogła mu nadążyć drzwi otworzyć.
Paulina de Rhodé, która chodziła po mieszkaniu, jak gdyby najlepiej widziała, była właśnie w pierwszym pokoju.
Klara — bo tak ciągle nazywać będziemy Joannę-Maryę — czuła się daleko lepiej i chciała wstać z łóżka, umieszczono ją więc w pokoju matki na szezlongu, obok kominka na którym palił się ogień.
— Jest pan Joubert, proszę pani... Odezwała się Józefa do niewidomej, która śmiejąc się i płacząc na przemiany wołała:
— O! chodź pan, chodź co prędzej... Moja córka jest już u mnie... znalazłam moję córkę...
Otworzyła drzwi od sąsiedniego pokoju i trzymając Placyda za rękę, weszła z nim razem.
Prawnik z wielką trudnością zdołał powstrzymać okrzyk wydzierający się z gardła — a nogi się pod nim tak chwiały, iż się o drzwi oprzeć musiał.
Poznał odrazu Klarę Gervais.
— O! pojmuję pana zdziwienie! — mówiła niewidoma, czując jak ręka drży prawnikowi. Nie spodziewałeś się pan odnaleźć w Klarze moję córkę, spadkobierczynię dwóch i pół milionów hrabiego de Rhodé...
— Rzeczywiście, że nie spodziewaliśmy się... odparł Placyd odzyskawszy już krew zimną. Ale czy pani nie stałaś się jednakże znowu ofiarą pozorów? czy panna Gervais rzeczywiście jest pani córką?...
— Masz pan... masz pan — zawołała niewidoma zbliżając się do szezlonga i zdejmując sznureczek z szyi Klary.
— Przypatrz się pan temu medalikowi, a nie będziesz wątpił z pewnością.