Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le gros lot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Joubert wziął medalik i zaczął go z uwagą rozpatrywać.
— Zupełnie podobny do tego, jaki pani posiada, a który Joachim Estival pani przekazał... Jeżeli przytem wspomnienia panny Gervais zgadzają się z tem co wiemy o jej przeszłości, to naprawdę można szczęśliwie przypuszczać, że nie zachodzi tu żadna pomyłka...
— Oto co pamiętam — odezwała się Klara — opowiem panu, niech pan osądzi...
I rozpowiedziała to co wiedzą już nasi czytelnicy.
Joubert dodał przekonany:
— Musi pani mieć jakie dowody na to, że zostałaś wziętą przez panią Gervais, w tych warunkach o jakich mówisz?
— Mam te dowody... znajdują się w szufladzie mojej komody, w mojem dawnem mieszkaniu...
— Przy ulicy Saint-Paul?
— Tak panie...
— Ma pani klucz od tego mieszkania?
— Mam... ale...
Młoda dziewczyna nie dokończyła.
— Ale co? — zapytał Joubert.
Paulina odpowiedziała za nią:
— Dziecko moje było bardzo biedne, winną była od kilku miesięcy komorne... Uprzedzono ją, że ma opuścić mieszkanie i to niebawem, nie wie więc czy przez czas ostatniej jej choroby, gospodarz nie sprzedał rzeczy...
— Tego się nie potrzeba obawiać — odrzekł Joubert... Gospodarz nie mógł się tak prędko rozporządzić... Zobaczę się z nim i zapłacę wszystko co się należy.
Niech tylko panna Gervais będzie łaskawą dać mi klucz od mieszkania, a pójdę zaraz po papiery... Są potrzebne do udowodnienia tożsamości, bo bez takiego aktu, nie mogłaby wejść w posiadanie spadku...
— Klucz od mojego mieszkania jest do pańskiej dyspozycyi...
— Czy pan się zobaczy z notaryuszem z ulicy de Condé spytała niewidoma.
— Będę potrzebował jego pomocy w całej tej sprawie... Ale najprzód muszę się zająć aktem tożsamości, a następnie obszerniej z panią pomówić...
— Dla czego nie zaraz?
— Nie... nie... później... Proszę o klucz tymczasem.
Klara podniosła się, wyjęła klucz i podała Placydowi.
— Dziękuję pani... Proszę zaufać mi w zupełności... Będę pani tak samo służył jak matce... wkrótce mieć pani będzie dowody.
Pożegnał się a wsiadł do czekającego fiakra i kazał się zawieść na ulice Saint-Paul Nr. 27.
Podczas jazdy powtarzał sobie, nie mogąc wyjść z podziwienia
— Klara Gervais wolna!... uniewinniona!... Klara Gervais jest córką panny de Rhodé — ta dziewczyna, która mi stała na przeszkodzie i którą zgubić chciałem... To w niej mój syn zakochany!...
Klara jest dziedziczką milionów hrabiego de Rhodé!... a ja posłałem ją do sądu kryminalnego!... Co za fatalność szkaradna!...
Placydowi aż pot wystąpił na czoło, na wspomnienie swoich podłości, a szczególniej niezręczności.
Przybywszy na ulicę Saint-Paul, prawnik zapłacił wszystko co się należało od Klary Gervais, kazał sobie gospodarzowi wypisać pokwitowanie, poczem wszedł do mieszkania naszej modystki, zabrał papiery, które rzeczywiście znalazł w komodzie, i z temi papierami u dał się do notoryusza Duval — ułożył się z nim jak postąpić, ażeby w jak najkrótszym czasie, sporządzić akt tożsamości osoby.
Powracając z ulicy Kondeusza Placyd wstąpił do syna, ale go nie zastał.
— Powiedz panu, oświadczył lokajowi, że potrzebuję się z nim widzieć w ważnym, bardzo ważnym interesie. — Będę czekał cały wieczór.
Służący spełnił rozkaz, o dziesiątej Leopold stawił się u niego.
— Ojciec mnie wzywał? — zapytał nie bez pewnej obawy.
— Tak i kontent jestem z twojej punktualności... Musimy porozmawiać w ważnej bardzo sprawie.
— Spodziewam się, że nie tak będziemy rozmawiać jak ostatnią razą.
Joubert uśmiechnął się mimowoli.
— Nie tak jak ostatnią razą... odrzekł. Siadaj i odpowiadaj mi otwarcie, jeżeli zdolny jesteś do otwartości...
Wiele masz długów w Paryżu? — Zdziwiony tem pytaniem Leopold patrzył na ojca z otwartemi ustami.
— Odpowiadajże... Skoro pytam wiele masz długów, to prawdopodobnie dla togo, że je mam zamiar zapłacić...
— Papo... ja sam nie wiem dokładnie... muszę przejrzeć moje notatki, bo ja notuję wszystko... daleko porządniej aniżeli myślisz i wypiszę wszystko skrupulatnie:
— Tylko proszę skrupulatnie...
— Niech kochany papa będzie o to spokojny...
— Napisz mi także wiele według ciebie potrzeba by dać Lucynie Bernier aby zerwać z nią w sposób przyzwoity zupełnie...
— Zerwać z Lucyną? — powtórzył Leopold z coraz większem zdziwieniem. Ale ja się pogodziłem z nią i nie mam wcale ochoty zrywać...
— Jednakże potrzeba zerwać...
— Dla czego
— Bo musisz być wolny, ażeby zaślubić kobietę, która ci wniesie dwa miliony pięć kroć sto tysięcy franków i do których ja dodam drugie tyle... nie licząc tęgo, co ci po mnie pozostanie...
— Więc papa ciągle trwa w swoich zamiarach?... Chce mnie papa koniecznie ożenić?...
— Tak...
— Więc tę kobietę, którą dla mnie szukałeś na żonę, tę tajemniczą nieznajomę odnalazłeś nareszcie?...
— Odnalazłem...
I ma istotnie taki pełny worek?...
— Mówiłem ci już, że ma pół trzecia miliona franków.
— Bez blagi?...
— Ja nie blaguję nigdy.
— No to chyba albo garbata, albo ślepa, albo z drewnianą nogą?...
— Ładna... co się nazywa ładna panienka...
— To coś nadzwyczajnego! — Czy ja nie znam przypadkiem tej piękności?...
— Znasz ją...
— Nie trzymaj mnie tak papo... — Bądź łaskaw... powiedz mi pierwszą literę jej nazwiska, choćby tylko pierwszą literę...
— Klara Gervais.
Leopold podskoczył teraz, tak jak jego ojciec podskoczył z rana.
— Klara Gervais! — powtórzył — czy mnie uszy nie mylą?...
— Wcale nie, słyszysz doskonale.
— Klara Gervais, za którą chciałeś mnie udusić tu na tym samym fotelu, na którym siedzę? — Klara Gervais, w której byłem zadurzony, jak chyba nikt nigdy na świecie... Klara która jest obecnie w więzieniu pod kluczem, Klara Gervais złodziejka?...
— Nie... najuczciwsze dziecko, najniesłuszniej posądzone...
— To jej przecie nie uwolni od stawania przed sądem... — Już była sądzoną i wyszła jak, śnieg biała.
— Uniewinniona?...
— Tak.. ku zadowolnieniu wszystkich zebranych w sali...
— A widzisz ojcze, mówiłem ci, że to dzielna dziewczyna, że ona nie zdolną była do kradzieży, że ją oczerniono.. — Ale już dosyć nagadałem się w tym przedmiocie!...
— Zbłądziłem... A skoro przyznaję się do winy, to błąd nagradzam!...
— Więc chcesz teraz, żebym się z nią ożenił, pomimo, że była w więzieniu?...
— Właśnie chcę tego! — bo źle ją sądziłem i muszę jej to wynagrodzić... — zresztą ma pół trzecia miliona... jest zupełnie odpowiednią dla ciebie na żonę...
— Ale... bo pewnego razu, będąc trochę pijanym, byłem... to jest... no, musiałem się jej przedstawić bardzo niekorzystnie...
— Ma zapewne szlachetne serce... i będzie zdolną przebaczyć.
— Przypuszczam, że się kocha w pewnym młodzieńcu, który się ze mną obszedł trochę brutalnie...
— Trzeba, ażeby ciebie kochała i będzie kochać! Zostanie twoją żoną, skoro tak postanowiłem. — Uważaj to za rzecz najpewniejszą!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.