Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Joubert wziął medalik i zaczął go z uwagą rozpatrywać.
— Zupełnie podobny do tego, jaki pani posiada, a który Joachim Estival pani przekazał... Jeżeli przytem wspomnienia panny Gervais zgadzają się z tem co wiemy o jej przeszłości, to naprawdę można szczęśliwie przypuszczać, że nie zachodzi tu żadna pomyłka...
— Oto co pamiętam — odezwała się Klara — opowiem panu, niech pan osądzi...
I rozpowiedziała to co wiedzą już nasi czytelnicy.
Joubert dodał przekonany:
— Musi pani mieć jakie dowody na to, że zostałaś wziętą przez panią Gervais, w tych warunkach o jakich mówisz?
— Mam te dowody... znajdują się w szufladzie mojej komody, w mojem dawnem mieszkaniu...
— Przy ulicy Saint-Paul?
— Tak panie...
— Ma pani klucz od tego mieszkania?
— Mam... ale...
Młoda dziewczyna nie dokończyła.
— Ale co? — zapytał Joubert.
Paulina odpowiedziała za nią:
— Dziecko moje było bardzo biedne, winną była od kilku miesięcy komorne... Uprzedzono ją, że ma opuścić mieszkanie i to niebawem, nie wie więc czy przez czas ostatniej jej choroby, gospodarz nie sprzedał rzeczy...
— Tego się nie potrzeba obawiać — odrzekł Joubert... Gospodarz nie mógł się tak prędko rozporządzić... Zobaczę się z nim i zapłacę wszystko co się należy.
Niech tylko panna Gervais będzie łaskawą dać mi klucz od mieszkania, a pójdę zaraz po papiery... Są potrzebne do udowodnienia tożsamości, bo bez takiego aktu, nie mogłaby wejść w posiadanie spadku...
— Klucz od mojego mieszkania jest do pańskiej dyspozycyi...
— Czy pan się zobaczy z notaryuszem z ulicy de Condé spytała niewidoma.
— Będę potrzebował jego pomocy w całej tej sprawie... Ale najprzód muszę się zająć aktem tożsamości, a następnie obszerniej z panią pomówić...
— Dla czego nie zaraz?
— Nie... nie... później... Proszę o klucz tymczasem.
Klara podniosła się, wyjęła klucz i podała Placydowi.
— Dziękuję pani... Proszę zaufać mi w zupełności... Będę pani tak samo służył jak matce... wkrótce mieć pani będzie dowody.
Pożegnał się a wsiadł do czekającego fiakra i kazał się zawieść na ulice Saint-Paul Nr. 27.
Podczas jazdy powtarzał sobie, nie mogąc wyjść z podziwienia
— Klara Gervais wolna!... uniewinniona!... Klara Gervais jest córką panny de Rhodé — ta dziewczyna, która mi stała na przeszkodzie i którą zgubić chciałem... To w niej mój syn zakochany!...
Klara jest dziedziczką milionów hrabiego de Rhodé!... a ja posłałem ją do sądu kryminalnego!... Co za fatalność szkaradna!...
Placydowi aż pot wystąpił na czoło, na wspomnienie swoich podłości, a szczególniej niezręczności.
Przybywszy na ulicę Saint-Paul, prawnik zapłacił wszystko co się należało od Klary Gervais, kazał sobie gospodarzowi wypisać pokwitowanie, poczem wszedł do mieszkania naszej modystki, zabrał papiery, które rzeczywiście znalazł w komodzie, i z temi papierami u dał się do notoryusza Duval — ułożył się z nim jak postąpić, ażeby w jak najkrótszym czasie, sporządzić akt tożsamości osoby.
Powracając z ulicy Kondeusza Placyd wstąpił do syna, ale go nie zastał.
— Powiedz panu, oświadczył lokajowi, że potrzebuję się z nim widzieć w ważnym, bardzo ważnym interesie. — Będę czekał cały wieczór.
Służący spełnił rozkaz, o dziesiątej Leopold stawił się u niego.
— Ojciec mnie wzywał? — zapytał nie bez pewnej obawy.
— Tak i kontent jestem z twojej punktualności... Musimy porozmawiać w ważnej bardzo sprawie.
— Spodziewam się, że nie tak będziemy rozmawiać jak ostatnią razą.
Joubert uśmiechnął się mimowoli.
— Nie tak jak ostatnią razą... odrzekł. Siadaj i odpowiadaj mi otwarcie, jeżeli zdolny jesteś do otwartości...
Wiele masz długów w Paryżu? — Zdziwiony tem pytaniem Leopold patrzył na ojca z otwartemi ustami.
— Odpowiadajże... Skoro pytam wiele masz długów, to prawdopodobnie dla togo, że je mam zamiar zapłacić...
— Papo... ja sam nie wiem dokładnie... muszę przejrzeć moje notatki, bo ja notuję wszystko... daleko porządniej aniżeli myślisz i wypiszę wszystko skrupulatnie:
— Tylko proszę skrupulatnie...
— Niech kochany papa będzie o to spokojny...
— Napisz mi także wiele według ciebie potrzeba by dać Lucynie Bernier aby zerwać z nią w sposób przyzwoity zupełnie...
— Zerwać z Lucyną? — powtórzył Leopold z coraz większem zdziwieniem.
Ale ja się pogodziłem z nią i nie mam wcale ochoty zrywać...
— Jednakże potrzeba zerwać...
— Dla czego
— Bo musisz być wolny, ażeby zaślubić kobietę, która ci wniesie dwa miliony pięć kroć sto tysięcy franków i do których ja dodam drugie tyle... nie licząc tęgo, co ci po mnie pozostanie...
— Więc papa ciągle trwa w swoich zamiarach?... Chce mnie papa koniecznie ożenić?...
— Tak...
— Więc tę kobietę, którą dla mnie szukałeś na żonę, tę tajemniczą nieznajomę odnalazłeś nareszcie?...
— Odnalazłem...
I ma istotnie taki pełny worek?...
— Mówiłem ci już, że ma pół trzecia miliona franków.
— Bez blagi?...
— Ja nie blaguję nigdy.
— No to chyba albo garbata, albo ślepa, albo z drewnianą nogą?...
— Ładna... co się nazywa ładna panienka...
— To coś nadzwyczajnego! — Czy ja nie znam przypadkiem tej piękności?...
— Znasz ją...
— Nie trzymaj mnie tak papo... — Bądź łaskaw... powiedz mi pierwszą literę jej nazwiska, choćby tylko pierwszą literę...
— Klara Gervais.
Leopold podskoczył teraz, tak jak jego ojciec podskoczył z rana.
— Klara Gervais! — powtórzył — czy mnie uszy nie mylą?...
— Wcale nie, słyszysz doskonale.
— Klara Gervais, za którą chciałeś mnie udusić tu na tym samym fotelu, na którym siedzę? — Klara Gervais, w której byłem zadurzony, jak chyba nikt nigdy na świecie... Klara która jest obecnie w więzieniu pod kluczem, Klara Gervais złodziejka?...
— Nie... najuczciwsze dziecko, najniesłuszniej posądzone...
— To jej przecie nie uwolni od stawania przed sądem... — Już była sądzoną i wyszła jak, śnieg biała.
— Uniewinniona?...
— Tak.. ku zadowolnieniu wszystkich zebranych w sali...
— A widzisz ojcze, mówiłem ci, że to dzielna dziewczyna, że ona nie zdolną była do kradzieży, że ją oczerniono.. — Ale już dosyć nagadałem się w tym przedmiocie!...
— Zbłądziłem... A skoro przyznaję się do winy, to błąd nagradzam!...
— Więc chcesz teraz, żebym się z nią ożenił, pomimo, że była w więzieniu?...
— Właśnie chcę tego! — bo źle ją sądziłem i muszę jej to wynagrodzić... — zresztą ma pół trzecia miliona... jest zupełnie odpowiednią dla ciebie na żonę...
— Ale... bo pewnego razu, będąc trochę pijanym, byłem... to jest... no, musiałem się jej przedstawić bardzo niekorzystnie...
— Ma zapewne szlachetne serce... i będzie zdolną przebaczyć.
— Przypuszczam, że się kocha w pewnym młodzieńcu, który się ze mną obszedł trochę brutalnie...
— Trzeba, ażeby ciebie kochała i będzie kochać! Zostanie twoją żoną, skoro tak postanowiłem. — Uważaj to za rzecz najpewniejszą!...