Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki los |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888–1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le gros lot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Biedna Klara! — szepnął z boleścią Adryan, ocierając oczy łez pełne. — A ja nic nie mogę poradzić!
— Nie, nie, potrzeba pieniędzy i to bardzo dużo pieniędzy! — dopowiedziała Józefowa. — Potrzeba by blizko pięćkroć sto tysięcy franków, ażeby zerwać to obrzydłe małżeństwo.
— Blisko pięćkroć sto tysięcy franków| — powtórzył Adryan. — O! gdybym mógł sprzedać za tę cenę połową mojego życia... gdybym mógł krew moją zamienić w złoto, jakże byłbym szczęśliwy mogąc poświęcić życie i krew wytoczyć.
— Na nieszczęście! towar to, którym nie można handlować!
— A kiedy ma nastąpić, to przeklęte małżeństwo?
— Za trzy tygodnie..,
— Za trzy tygodnie!... — powtórzył Adryan.
— Tak... a pojutrze wielki obiad w willi na dwadzieścia osób... Wieczorem podpisanie kontraktu...
— Więc to tutaj kontrakt ma być podpisany?...
— Tak panie... o dziewiątej wieczorem. — Nieszczęśliwa Joanna-Marya!...
Przybyli na wyspę.
Józefowa i Adryan rozstali się ze sobą i każde poszło w swoję stronę.
Młody malarz powtarzał sobie bezwiednie.
— Pięćkroć sto tysięcy franków... pięćkroć sto tysięcy franków!...
∗
∗ ∗ |
Placyd Joubert po wyjściu z domu wziął fiakra i kazał się zawieźć na ulicę des Saussaies.
Marchal otworzył mu drzwi od mieszkania, w którem mieściła się fabryka fałszywych biletów loteryjnych.
— Telegrafowałeś pan, ażebym przybył bezzwłocznie — odezwał się Placyd — a więc jestem. — Czego pan sobie życzysz?
— Zregulować ostatecznie nasze rachunki, oddać panu klucze i umykać do Belgii...
— Umykać! — krzyknął Placyd. — Czy grozi nam, jakie niebezpieczeństwo!
— Nie wiem o żadnem...
— Więc cóż takiego?...
— Zkądże pan u licha przybywasz, iż pan nie wie, że to dzisiaj, w tej nawet chwili, odbywa się ciągnienie loteryi w pałacu przemysłowym?...
— Dzisiaj? — powtórzył Joubert — doprawdy, że nie wiedziałem — albo raczej, że zapomniałem o tem... Ja mam tyle na głowie...
— Więc naturalnie wszystko skończone! — Nie mamy już nic więcej do roboty!.. — Należy się panu piętnaście tysięcy franków z ostatnich rozprzedanych biletów... Oto są — są także klucze od mieszkania. Nie zapomnij pan usunąć kompromitujących materyałów, jakie się tu znajdują i spalić dwa czy trzy miliony biletów, jakie zostały... Siódma serya zaledwie jest rozpoczętą...
— Wszystko zostanie spalone... bądź spokojny o to...
— Kiedy?
— Zaraz dziś wieczór.
— No to, kochany wspólniku, nie pozostaje mi nic, jak tylko pożegnać cię i uścisnąć twoję rękę... W nocy spać już będę w Brukselli...
Marchal wyszedł pierwszy, Joubert za nim, zamknąwszy drzwi starannie na dwa spusty jednym z kluczów, jakie mu oddał wspólnik.
Ponieważ odprawił fiakra, poszedł pieszo przez pole Elizejskie drogą Mosigny.
pi). W około pałacu Przemysłowego, cisnęły się tłumy narodu.
Placyd przystanął.
Właśnie na wprost znajdował się pawilon, w którym mieścił się urząd loteryi.
Zebrani nie mogąc się pomieścić w sali urzędu, czekali na dworze rezultatu ciągnienia.
Nagle wśród tłumu rozległ się głos donośny.
— Wielki los!... wyszedł wielki los na numer siedm milionów dziewięć set tysięcy sto dziewiędziesiąt dziewięć. Ten numer wygrał pięć set tysięcy franków!
Ogłuszające wiwat rozległo się w powietrzu.
Placyd posłyszawszy numer, zatrząsł się cały.
— Siedem milionów dziewięćset dziewiędziesiąt dziewięć...
Dla czego ta liczba tak mnie poruszyła?
Ci co się znajdowali w pałacu, zaczęli baradzo tłumnie wychodzić na ulicę.
A niebawem zaczęły się rozlegać nawoływania:
— Tabelka wygranych na loteryi Sztuki i Przemysłu!... Egzemplarz dziesięć centymów... dwa sous.
Posłańcy z pakami tych tabel jeszcze mokrych, bo dopiero co wyszłych z pod pras drukarskich, zmieszali się z publicznością.
Joubert czemprędzej zaopatrzył się w tabelę.
Rzucił na nię okiem i dostrzegł numer 7,979.999 wydrukowany jaskrawo.
Wydostawszy się z trudnością na głos wolniejsze miejsce, wskoczył do pierwszego jaki napotkał fiakra i zawołał na stangreta:
— Ulica Geoffroy-Marie Nr. 1... tylko co koń wyskończy! — Czterdzieści sous na piwo!...
— To bodaj ten sam numer! — myślał przez drogę. — Prawiem pewny że, ten sam...
Po przybyciu pod adres wskazany, wbiegł na schody tak prędko i lekko, żeby jego Leopold z pewnością nic podobnego nie potrafił, przeleciał jak strzała około swych urzędników, wpadł do gabinetu, otworzył kasę i z głębi jednej z przegródek wyjął kilka pakietów, a z pomiędzy nich wyciągnął testament zmarłego Joachima Estivala.
Rozłożył go i zaczął szukać paragrafu dotyczącego Klary Gervais.
Oto, co przeczytał:
a 5. Pannie Klarze Gervais, modniarce zamieszkałej w Paryżu, przy ulicy Lions-Saint Paul No. 27 zapisuję bilet na loteryę Sztuk i Przemysłu oznaczony numerem 7,979,999.
— Ten sam!... ten sam! — wrzeszczał jak opętany. — Jeżeli Joanna-Marya posiada bilet przeznaczony dla Klary Gervais, i jeżeli się dowie, że na bilet ten padła wielka wygrana, to trzeba się będzie pożegnać z małżeństwem!... W takim razie jesteśmy zrujnowani!... O! muszę się zaraz dowiedzieć!... i dowiem się z pewnością!
Złożył testament Joachima Estivala — schował go z powrotem do kasy, zamknął takową starannie, wyszedł, wsiadł w ten sam fiakr, którym przyjechał i kazał się zawieźć na dworzec kolei Vincennes. Jechał na wyspy świętej Katarzyny.