Wielki nieznajomy/Tom I/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W Nowo-targskiéj dolinie wędrowcy do Tatr ujrzeli je po raz pierwszy w całym majestacie. Był to piękny wieczór letni; ale słońce zachodziło jaskrawo, nad łańcuchem zębatych szczytów plątały się jakby opary szare, sine i białe.. odsłaniając je i zakrywając niekiedy czerniały i stygły góry cieniem oblane, a obok wierzby złociły się i rubinowem światłem gorzały. Była chwila gdy gdzieś ku Węgrom wszystkie obłoki pognały, panorama gór odkryła się szeroko, i szczyty gorzały, pałały, świeciły jak stosy ofiarne. Już na przeciwnéj stronie słońce znikło, cały krajobraz utonął w szarych mrokach, a Tatrzańskie czoła wciąż jeszcze jakby bengalskim ogniem kraśniały. Potem z rubinu tony przechodzić zaczęły w ametysty.. i siną powlokły się żałobą.. Gdzieniegdzie jak niedogasły węgiel płonął wyższy wierzch ostry — i w oczach nagle zagasał. Dosyć jednak mieli czasu podróżni, stanąwszy wśród doliny w milczeniu uroczystem jak modlitwa, przypatrzeć się temu jedynemu widokowi. Zdawało się że góry na ich powitanie oblokły te szaty z purpury i złota i uśmiechnęły się im zapraszając.. Anglik stał wpatrzony ciekawie, uważnie, długo nieruchomy, w myśli zapewne porównywając krajobraz ten z widzianemi gdzieindziéj alpami w blaskach wieczora. Odwrócił się potem do hrabiny, która z załamanemi rękami siedziała przejęta tym majestatem natury, i rzekł powoli:
Splendid! Dramat wieczora się skończył, sina zasłona zapadła, łańcuch gór okrył się znowu tumanami mgieł szarych, illuminacja zagasła.
— A cóż to za widok przepyszny! zawołała w uniesieniu hrabina — powiedz pan, widziałżeś co na świecie równego; tak — ja sądzę, nasze tylko Tatry świecić umieją.
— Anglik się uśmiechnął. Niestety, pani — odpowiedział — palą się podobnie i inne gór łańcuchy, gdy potem ma długi deszcz nastąpić... Nie znam warunków tutejszego klimatu, lecz prawie mógłbym zaręczyć, że jutro nas deszczyk powita i będzie naszéj cierpliwości próbował...
P. Palczewska która była pewną, że jéj natura tak dobrze jak ludzie słuchać powinna, z oburzeniem ruszyła ramionami.
— To nie może być kiedy ja jadę! odpowiedziała dumnie. Ja jak Napoleonowie wierzę w moją gwiazdę, a wiara.. może wiele.
— Wszystko nawet, prócz odwrócenia chmur i zaklęcia deszczu.. dodał anglik.
— Dla czegoż by nie miała władzy nad żywiołami? poczęła pani Emilia.
Rozmowa doszedłszy tego kresu nie poszła daléj — lecz anglik, który się zupełnie w przeciągu dwudziestu czterech godzin dał przyswoić i uległ urokowi hrabiny, pozostał z oczyma w nią wlepionemi. — Pani jesteś stworzoną na turystkę, dodał po długiéj pauzie — a przyznaję że nie wyobrażam sobie nic milszego w świecie nad podróż w jéj towarzystwie.. Miło jest patrzeć na tę świeżość wrażeń i widzieć tę nieprzełamaną wiarę i energję. Z panią pojechałbym choć do Chin.
— A pan nie byłeś w Chinach? zapytała hrabina z uśmieszkiem.
— Nie
— dotąd mi się wybrać jakoś było trudno, lecz nie rozpaczam żebym tego marzenia nie doprowadził do skutku. Ten strupieszały i skarlały światek, który cywilizację zaczynał, gdy u nas jeszcze dzikie zwierzęta po lasach mieszkały... bardzo mnie pociąga...
— Porcelany, bronzy i laki! to także gret atraction! rozśmiała się pani Emilja..
Tak żartując i dowcipkując dojechali do Nowego Targu.. który sirowi William wydał się podobny do jakiejś osady w Indjach Wschodnich. Najlepsza i jedyna gospoda.. zdziwiła go prostotą swoją; szczęściem hrabiny, powóz i furgon był niewyczerpaną spiżarnią, a anglik obchodził się łatwo suchym chlebem, jajkiem i kawałkiem czekolady. Jadł gdy było można z apetytem syna wielkiéj Brytanji, wychowanego na krwawych befsztykach, ale gdy nic dostać nie było można, nie narzekając, suchy chleb rozmaczany w wodzie lub w mleku spożywał jak najlepszą w świecie potrawę. Zresztą mieli na pociechę herbatę i rozmowę... Hrabina od spotkania z anglikiem odzyskała swobodę i humor swój dawny — nowy ten przybysz odciągnął ją zupełnie od Pilawskiego, który nie łaskę znosił z poddaniem się stoickiem woli pięknéj bogini. Hrabina szukała niekiedy na jego twarzy śladów złego humoru i znaleść ich nie mogła... co ją nieco gniewało.. Osądziła go więc jako zimny kamień, którego nic rozgrzać nie potrafi — nad czem wzdychała z początku, bo się jéj szczerze bardzo podobał.. lecz prawie równie miłym a daleko oryginalniejszym był anglik.. Złapać sobie takiego Williama, było zdobyczą znakomitą.. Myśl ta bardzo się hrabinie uśmiechała, świeżo jednak doznawszy porażki niewiele miała nadziei ażeby wyspiarza oczarowała. Smutne myśli plątały się jéj po głowie. Starzeję widocznie, mówiła w duchu... dawniéj by mi się nikt nie oparł, gdybym w istocie tego pragnęła.. teraz.. napróżno oczyma im błyszczę i dowcipem..
Rozpacz ta nie przeszkadzała pilno zabiegać około sir Williama, który nad wszelkie spodziewanie dawał się tak prostodusznie brać, że już na noclegu w Nowym Targu, na zażądanie hrabiny, przyrzekł jéj towarzyszyć do Krynicy, a nawet odwiedzić ją w jéj Castelu.. Zyskując na czasie, pani Palczewska mogła mieć wielkie na przyszłość nadzieje; była to jedna z tych kobiet o niewyczerpanie różnych fizjognomjach, które zyskują na bliższem poznaniu i przywiązują ukazując się z lepszéj strony późniéj niż z początku. Na pierwszy rzut oka wziąć ją było łatwo za płochą i lekkomyślną, głębiéj się dopiero wpatrując, pod tą powierzchnością zalotną, fantastyczną, odkryć było można charakter energiczny, prawy i serce najlepsze. Miała słabostki, ale wad nie miała, a ile razy zbłądziła, usiłowała to naprawić choćby największym kosztem — miłości własnéj i ofiarą upokorzenia. Cóż temu była winną, że się tak okrutnie nudziła..
Anglik spadł prawdziwie z nieba, i dla Alberta który był całkiem swobodny, i dla Pilawskiego który służbę pełnić przestał. Daleko doświadczeńszy w podróży sir William, zajmował się wszystkiem i tak naturalnie przyszedł do komenderowania obozem, jakby mu to dowództwo przeznaczonem było. Hrabina bawiła się nim, a słuchając go z zajęciem, podbudzała do nieskończonych opowiadań. Reszta towarzystwa albo słuchała w milczeniu, albo nawet rozchodziła się swobodnie, tak że hrabina, drzemiąca panna Salomea i anglik najczęściéj siedzieli sami. Z wypadków podróżnych przechodzono łatwo do ogólnych rozpraw o świecie, ludzkich sercach, uczuciach i t. p. a sir Wiliam i o tem umiał mówić z powagą i chłodem, choć nie bez dowcipu... P. Palczewska zgadzała się z nim na wiele zdań.. Byli więc w najlepszéj co się zowie przyjaźni..
Przesiedziano tak i w Nowym Targu dosyć długo przy ostygłéj herbacie, a gdy się rozeszli, hrabina westchnęła rozbierając się. Szkoda mi będzie tego anglika.. gdzieś to w świat poleci i.. wspomnienie tylko zostanie!

Rano wózki i powóz były gotowe.... anglik z uśmiechem przypadł oznajmić, że maleńki deszczyk kropić zaczynał, ale jest nadzieja, iż zbliżając się do Tatrów, zmieni się na dobrą ulewę. Hrabina zaręczała za pogodę — ruszono. W istocie turysta zgadł, w Szaflarach już powiększył się deszcz, a w Poroninie lało co się zowie. Tatrów wcale już widać nie było. Podtatrzański kraj ubogi, dosyć pusty, ze swemi drogami kamienistemi, strumieniami, chatami biednemi i wegetacją coraz mniéj bujną... smutno wyglądał za zasłoną gęstéj ulewy.... Hrabina uznała się zwyciężoną, utrzymując wszakże iż deszcz ten nie długo potrwa, a na jutro z Zakopanego przedsięwziąć będzie można wyprawę. Sir William głową potrząsał, barometr jego kieszonkowy spadał, wszystkie znaki były na słotę. To gorzéj — dodał, iż co deszczem spada w dolinach, na szczytach może spaść śniegiem, i góry staną się jeśli nie niedostępnemi, to przynajmniéj trudnemi do zdobycia..
Zakrzyczano go że pessymista i że około dziesiątego sierpnia śnieg się tu nigdy prawie nie okazuje, anglik zamilkł. Słota przeprowadziła do Zakopanego, gdzie dla mężczyzn zajęto jedną chatę, drugą dla hrabiny i jéj dworu. Salon urządzony był przy apartamencie pani, która wieśniaczem wnętrzem tych izb, z miskami na półkach i obrazami na ścianach, nacieszyć się nie mogła... Przybywszy bardzo zawczasu można się było, i urządzić i wypocząć, i skromny obiad obmyśleć, i nagadać do wieczora... bo deszcz ani obiecywał się zmniejszyć. W górach mgły i ulewy były okrutne, Giewont zakryty... Wezwani przewodnicy, doświadczony Wala i Sieczka... nie odbierali nadziei podróżnym o jutrzejszéj pogodzie, ale też wcale jéj przyrzekać nie śmieli.
W niedostatku przewodnika do Tatrów, anglik miał z sobą mnóstwo książek, kart i dzieł pomocniczych, wszystko; to przyniesiono dla zabawy. Pilawski dobył album i rysował. Albert nudził się i ziewał wcale z tem nie kryjąc — hrabina z Williamem studjowała gorąco książki, plany, i rozmowa szła im bez znużenia... do późnéj nocy... tak że kuzyn Albert musiał niegrzecznie dobywając zegarka ostrzedz, iż czas by się położyć.
Na dworze słychać było jednostajny szmer strumieni deszczu spadającego po dachach... Nazajutrz rano pierwsze wejrzenie przebudzonych podróżnych było w małe okienko... ulewa zwiększyła się jeszcze, w podwórku chaty stało jeziorko, gościniec stał się strumieniem, gór nie widać było ani cienia, przewodnicy powiadali że może się wyjaśnić, ale może się i — nie wyjaśnić. Hrabina śmiała się z tego prześladowania losu. Anglik znosił go cierpliwie i nie bardzo się mógł skarżyć mając tak miłe towarzystwo prawie dla siebie wyłącznie, gdyż hrabina jawnie zaniedbywała resztę towarzyszów dla cudzoziemca... W tłomoczku Williama znalazły się szachy podróżne, Albert i Gabrjel przypominając sobie czasy uniwersyteckie siedli do gry. Wspaniały obiad do którego utworzenia brakło wykwintniejszego materjału, składał się z misy kurcząt, misy grzybów, misy poziomek i kawy... — był doskonały i zszedł wesoło... ku wieczorowi deszcz zmienił się wprawdzie na bardzo drobny kapuśniaczek, ale tak gęsty, że o kilka kroków nie widać było świata... Sprowadzono Walę aby prorokował na jutro; sparty na kiju stary góral z miną tajemniczą cieszył podróżnych, iż bardzo się jeszcze wyjaśnić może, wszakże zaręczyć za fantazję tatrzańskich obłoków niepodobna. Na noc ulewa zwiększyła się znowu. Hrabina śmiała się, ale niespokojnie dopytywała na jak długo zapasy wystarczą. Musiała też myśleć na jak długo cierpliwości stanie. Anglik się uśmiechał, było mu dobrze... całemi godzinami szeptał z piękną gosposią. Przyszło już do tego, że opowiadał jéj swą młodość, życie, wychowanie i spowiadał się z najskrytszych uczuć.
Zaświtał ranek... mgły stały na górach, deszczyk rosił, zdało się wszakże, iż zajdzie jakaś zmiana, bo jednostajna opona szara na niebie i szczytach, zaczęła ściągać się w kłęby, przybierać kształty jakieś.. zwlekać rozrzucone szmaty, jak gdyby z wiatrem odleciéć miała. Giewont zamajaczał zdala, i choć go zakrywały chmury, pokazywał się ze swemi ciemnemi reglami u spodu... jako obietnica lepszych godzin...
Wala, ostrożny i polityk, nie chciał się zaręczeniem kompromitować, lecz zdawał się pewny iż po obiedzie zaświeci upragnione słońce i choć przejażdżkę do Kościeliskiéj doliny odbyć będzie można. Wielka radość i pospiech.. zamówiono wózki, zgodzono przewodników, anglik wyszedł na zwiady i wrócił z dobrą otuchą.. Jakoż co chwila zaczynało być jaśniéj w górach, Giewont odsłonięty cały, dymił tylko szczytami... na dalszych.. wedle przepowiedni Williama dostrzedz było można leżący całun śniegowy...
Na prędce podano śniadanie; pierwszy promyk słońca przebijający chmury wywołał okrzyk radośny jedziemy.. Wózki już stały.. Droga która wczoraj płynęła strumieniem, była prawie oschła, potoki pozbiegały w doliny.. Z wesołem usposobieniem siedli goście na niewygodne wózki górali i wyruszono ku Kościeliskom..
Któż nie zna choć z imienia téj ślicznéj doliny, wjazdu do niéj, gór które ją otaczają, widoków na Polany, na Pylzny.. fantastycznych głazów sterczących wśród ciemnéj zieleni jodłowych lasów i uroczéj ciszy tego kąta zasianego czerwonawemi kamieniami po deszczu rozsiewającemi woń jakby rozkwitłych fijołków.. Anglik nawet wchodząc Bramką, przyznał że dolina była bardzo piękną i miała swą radośną fizionomję. Hrabina nazbierała kamieni.. które chciała wieść na pamiątkę, towarzystwo całe, pieszo, po wodzie i błocie zachwycając się widokami, które zachodzące słońce cudnie ozłacało, posunęło się aż za Pisaną i jak najdaléj było można. Wózki zostawiono przy ruinach Łowczéj chaty i zajazdu.. Anglik wszakże oddając sprawiedliwość dolinie, łaknął szczytów, chciał się piąć wyżéj i z góry poglądać na grzbiety alp tutejszych. Przechadzka trwała prawie do mroku i wynagrodziła sowicie nudy oczekiwania. Następnego dnia, wyprawa do Morskiego oka całe towarzystwo jeszcze zajęła.. lecz już wracając z niéj hrabina znajdowała, że ma dosyć Tatrów i że bardzoby do Krynicy powrócić sobie życzyła.. William ofiarował się wprawdzie towarzyszyć chociażby jutro.. prosił jednak czyby mu parę dni nie dano urlopu, dla widzenia czegoś więcéj. Pilawski gotów był z nim pozostać.
— Zgodziłabym się na to z ochotą — odrzekła hrabina — lecz jakąż mam rękojmię, że mi pan słowa dotrzymasz? że zechcesz potem po złych drogach dobijać się do smętnéj Krynicy?
— Moje słowo — rzekł anglik... nigdym go w życiu nigdy nie złamał, słowo szlachcica angielskiego.
— A ponieważ pan Pilawski zostaje.. wkłada się nań obowiązek odprowadzenia aresztanta.... na miejsce...
Albert jechał z kuzynką i nieskończenie był rad że się tak małym kosztem obeszła podróż do Tatrów. Mógł bowiem mówić że w nich był, a zbytecznie się nie zamęczył i dosyć wygodnie powracał. Praktyczny człek był już nawet w lepszym humorze, gdyż biesiady w Zakopanem z kurcząt, jaj, grzybów i poziomek złożone, zaczynały mu ciężyć. Wzdychał, jak powiadał, do cywilizowanego życia warunków; hrabina także, choć się nie przyznawała do tego i składała odwrót przyśpieszony na obawę śniegu w górach.
Gdy powóz pani Emilji ukazał się około Warszawskiego hotelu w popołudniowéj godzinie przechadzki, wśród snujących się gości — cała Krynica poruszyła się, zadrgała i wieść o powrocie zelektryzowała dosyć znudzonych pacjentów... W tryumfalnym pochodzie przeprowadzono ją do domku, do którego już z rana poprzedziła ją bryka i kamerdyner... Tu wszystko było gotowe, aż do bukietów na stole...
— A! zawołała padając na kanapę znużona, niewymownie jestem szczęśliwa, że nareszcie do portu przybiłam...
Podróże są bardzo zajmujące gdy je Dumas dowcipnie opisuje, deszcz nawet bawi, gdy on mu się dziwuje w Monaco, mówiąc iż nigdy się spodziewał aby w tak małem księztwie tak wielki deszcz mógł padać.. ale, odbywać podróż w kraju naszym i z naszemi gospodami, po naszych drogach.. panowie.. na to trzeba heroizmu lub angielskiéj ekscentryczności.. Drugi raz, mogę zaręczyć że nie pojadę do Tatrów.
Greifer który był wszedł powitać ją z innymi, nie widząc Pilawskiego, nie słysząc o nim, odważył się zapytać — co się z przewodnikiem stało.
— Cała historja — odpowiedziała hrabina. Naprzód zawiodłam się na nim, bo był nudny i smutny, powtóre, spotkaliśmy w Szczawnicy bardzo zajmującego młodego turystę anglika.. Pilawski z nim został.. anatomizują razem Tatry i napawają się wonią fijołkowych kamieni.. poczem oba tu wrócą. A propos! zerwała się hrabina, gdzie są moje fijołki panno Salomeo? jeśli ich zapomniano, jutro jedziesz po nie.
— Zaprosiłam — dodała, anglika do Krynicy. Anglik jest znakomitym egzemplarzem! Miły, uczony, towarzyski, młody, przystojny i tylko jeszcze w Chinach nie był; zresztą wszędzie gdzie ludzie chodzą. Zdaje mi się że nawet w Australji. Miarkujecie panowie, że trzeba wystąpić by anglik ztąd nie wyniósł nazbyt złéj opinji o kraju..
— Czy szlachcic? zapytał hrabia Żelazowski.
— Ojciec baronet, familja stara.. znakomita.. bogata.
— Czy sportsman? dodał tenże.
— Ale któryż anglik nim nie jest?
— Żeby był przyjechał na nasze wyścigi, mruknął hrabia — moglibyśmy się popisać przynajmniéj końmi Dzieduszyckiego i Tarnowskich.. a tak..
— A po cóż on tu? szepnął Grejfer, który znać przybyszowi i jego przewodnikowi niezbyt był rad.
— To mój gość — odparła hrabina — przyjeżdża do mnie.. Męzkie towarzystwo niechcąc być natrętnem rozeszło się wkrótce, ale też zaraz zmęczona nadeszła pospiesznie Ormowska z Lucią, Musią i Hercegowiną, która dla prędszego usłyszenia coś o podróży, przyczepiła się do baronowéj.
— Jakże ci się podróżowało? kontenta jesteś? zapytała Ormowska..
— Deszcz o mało mnie nie zalał, siedziałam, na próg nie mogąc wyjść, w chłopskiéj chacie dwa dnie, zamoczyłam nogi, dostałem kataru i napytałam sobie adoratora w drodze..
— O to ci nie trudno! rozśmiała się Ormowska.
— Ale jaki! jaki! poczęła wesoło pani Palczewska; najprzód anglik — inny gatunek człowieka, daleko zabawniejszy od naszych i wiele więcéj umie od nich...
Młody, przystojny.. miły — zobaczycie,
— I przyjeżdża tu dla ciebie!
— Wyłącznie dla mnie — dodała hrabina. Pilawskiego zostawiłam tam na straży, on go przywiezie.
Przy wymówieniu tego imienia, Hercegowina wysunęła głowę, oczy otwarła szeroko, złośliwy uśmiech skrzywił jéj usta — cała twarz zdawała się mówić hrabinie, że o tym panu się coś wie... Odchrząknęła..
— A! ten Pilawski! szepnęła..
— A cóż? co? rzuciła hrabina — co Pilawski..
— Nic — nic.
— A! plotki, plotki — zagadała baronowa.. ludzka złość. Niewiedzieć zkąd to wyszło.. bałamuctwa!
— Przepraszam panią baronowę, bardzo przepraszam, zaczęła pobożna jejmość — wyszło to z poważnego źródła.. Wiem choć nie mogę wymienić, i wiadomość jest autentyczna.
— Jakaż? jaka? ciekawie podchwyciła p. Palczewska..
— Bo, widzi hrabina — poczęła szybko Hercegowina, ażeby się nie dać uprzedzić — ja od razu przeczuwałam że coś podobnego się odkryje. Pan Surwiński dziwaczył.. plótł trzy po trzy...
— A cóż wiecie o nim? co? mów że pani..
— Z najlepszego źródła z Warszawy wiadomo, tam go wszyscy znają... szuler z profesyi.. szuler.. nie więcéj, syn lokaja, który służył u Zamojskich...
Hrabina słuchała zrazu bardzo serjo, potem nagle zaczęła się śmiać, ale śmiać tak okrutnie, że się na kanapie położyła, trzymając za boki.
Hercegowina zaczerwieniła się obrażona.
— Cóż w tem śmiesznego? co śmiesznego.. chyba to że tu u nas wszyscy go jak gagatka psuli i pieścili, nie ujmując pani hrabinéj i mieli go za wielką figurę. A to szuler.. a to szuler..
— Ale moja prezesowo — wtrąciła Ormowska jakoś z wymówką — powtarzasz banialuki. Ja mam tę plotkę w podejrzeniu wielkiem, że ją ktoś ukuł, aby mu w pewnem miejscu zaszkodzić.. ale.. dajmy już pokój.
— Ja milczę — milczę.. a czas okaże! dodała prezesowa.
— A ja nie mogę zmilczeć i domagam się od kochanéj prezesowéj tłumaczenia.. Któż to mógł wymyśleć i dla czego? Ormowska zagadnięta, oczyma dała znać hrabinie, że teraz mówić nie będzie, a później to jéj wytłumaczy. Prezesowa dotknięta opozycją wstała zaraz.. i pożegnała hrabinę..
— Przy niéj się mówić boję, rzekła pani Ormowska, gdy odeszła, — dobra kobieta, pobożna, ale nie mając co robić... bawi się lada plotki nosząc razem z modlitewkami. W tem wszystkiem coś mi jest podejrzanego. Nachyliła się do ucha hrabiny — Pilawski pono bardzo był częstym gościem u pani Domskiéj — bodaj czy tam się z córką nie zawiązał romansik... niech mnie pan Bóg przebaczy, jeśli go niesłusznie posądzam, ale Greifer sam wprowadzony przez Jaworkowską, a podobno zimno przez pannę przyjmowany, musiał puścić tego bąka...
— To po prostu sensu nie ma — odezwała się hrabina — przypuszczam że grywać może, ale z gry żyć! ogrywać! ktokolwiek mu raz w oczy spojrzał o to by go posądzać nie śmiał. Ja, gdy powróci, powiem mu otwarcie — bo go szanuję choć nudziarza — a jeśli pan Stanisław przez płochość nowinkę tę rzucił... musi ją albo odwołać... lub.
— Hrabino — Emilko! droga moja — krzyknęła rzucając się ku niéj Ormowska przerażona — na Boga cię zaklinam, nie mięszaj się do tego. Może być straszliwa awantura... Pilawski wygląda na... drażliwego. Grejfer nie ustąpi...
— Bardzo by mi było przykro dać powód do jakiegoś zajścia — ale, baronowo kochana — ja tego człowieka szanuję, jestem mu przyjazną, mam o nim wyobrażenie najlepsze i spełnię obowiązek. Nie godzi się by potwarz taką rzucono... splamiono go niewinnie...
— A! po cóż ja ci to powiedziałam! zawołała baronowa.
— Jutro bym się była dowiedziała tego od Jaworkowskiéj, która pod sekretem, śmiertelny by grzech zwierzyła, — niewytrzyma! — rozśmiała się Emilia — zresztą, bądź dobréj myśli — o ile w méj mocy zapobiegnę, aby awantury nie było...
— Cóż się dzieje z Domską i Grejferem? cicho szepnęła po chwili.
— Grejfer się kocha!..
— A!! poczęła śmiać się pani Emilia — Grejfer się kocha ile razy mu tego potrzeba. Nie znam młodego człowieka, któryby doskonaléj umiał odegrać zakochanie, kochanie, zrozpaczenie... i wystygnięcie. W tem jest skończonym artystą. Dwa razy patrzyłam na to produkowanie się i muszę wyznać że jest mistrzowskie. Trzeba go widzieć gdy stanowczy rzut oka zapala w nim uczucie, z którem walczy, i które poskramia, które niby ukrywa tak by się stało jak najwydatniejszem... Miłość jego jest w najnowszym stylu, bez staroświeckich westchnień... cała w wejrzeniach, cała w pół słowach. Potem rośnie coraz, staje się widoczniejszą dla świadków, a niezwyciężoną w nieszczęśliwym kochanku... Walczy z nią. — Są dnie w których znika... powraca niby zimny i rozpłomienia się na nowo. W rozmowie jego cieniowań pełno, sztuka niezrównana, nie mówi nic a nie powie słowa, żeby w nie jak w bawełnę nie obwinął sentymentu... Potem następuje głęboki smutek... ale błyskami dowcipu dla niepoznaki przerzynany.. potem zależy to już od artystki z którą jest na scenie.
Lusia, Musia i pani Ormowska do łez się śmiały słuchając hrabiny, która rzuciła rękawiczkę na stół kończąc, i dodała: fałszowana czekolada, fałszowane perfumy, — fałszowane poudre de ris i w końcu miłość — jest to wiek w którym się od fałszowanych rzeczy obronić niepodobna.

Koniec tomu pierwszego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.