Wielki nieznajomy/Tom II/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dnia jednego potajemnie wezwano do łoża choréj pani Domskiéj prawnika, w kilka dni potem księdza od świętéj Jadwigi. Elwira nie mogła o nim nie wiedzieć, strwożyła się, ale matka ją całując uspokoiła tem, że spełnienie obowiązku chrześciańskiego nikomu nie szkodzi, a duszę uspokaja, że przypomniała go sobie nie dla tego by się gorzéj czuła, lecz by przez ducha ciało pokrzepić. Elwira wszakże łudzić się nie mogła, nawet twarz Geheimratha zwiastowała złą wróżbę przyszłości, wreszcie każdy dzień zamiast polepszenia przynosił osłabienie nowe i jakiś symptom groźny. Geheimrath parę razy niby dla własnéj spokojności zebrał konsylium, szeptano po cichu i nieuradzono nic jak się zdaje, bo lekarstwa zostawały też same. Domska ciągle być pragnęła z córką i o ile jéj sił stawało mówiła z nią o interesach swych, o przyszłości, wskazywała jakby postąpić należało w rozmaitych wypadkach, kilka razy z przyciskiem dodała, że najlepszą radą i opieką byłby zawsze poczciwy pan Szczęsny. Wchodziła nawet w domowe drobnostki.
Wkrótce po tych przygotowaniach, które ją wysilały, pogorszył się stan choréj znacznie, postęp choroby coraz był żywszy, nadeszła gorączka, zamknęły się usta.. niebezpieczeństwa taić sobie nie było podobna.. rosło ono z każdą chwilą, lekarz milczał smutny.. Po ciężkim dniu ostatniéj męczarni, pani Domska odzyskawszy na chwilę przed zgonem przytomność, pożegnawszy córkę, umarła...
Elwira została się osamotnioną.. sierotą, samą jedną na szerokim świecie. Ubóstwo, to prawda, czyni takie sieroctwo ciężkiem do dźwigania, lecz i znaczny majątek stanowi w podobnem położeniu nie bezpieczeństwo mniéj widoczne, choć rzeczywiste. Na lep majątku biegnie i chwyta się cała ćma tych ludzi, którzy samą tą żądzą już są napiętnowani. Opędzić się im trudno, poznać ich i ocenić częstokroć niepodobna.
Razem ze śmiercią matki zjawił się na usługi czcigodny p. Szczęsny Żałobski, Elwira w pierwszéj chwili padła mu do nóg rozpłakana. Dziaduniu, oddaję się tobie jak dziecię, rozporządzaj mną, radź, broń.. słuchać cię będę, nieopuszczaj mnie!
Stary się rozpłakał także, padł na kolana i założywszy palce.. poprzysiągł iż jéj nie opuści.
Przyczyniło się to znacznie do uspokojenia Elwiry...
W testamencie znaleziono rozporządzenie tylko, stanowiące pana Szczęsnego opiekunem sieroty pełnomocnym, nieodpowiedzialnym, jedynym. Cały majątek, z wyjątkiem małych legatów dla starych sług i przyjaciół, przekazanym był córce. Nie wskazywała pani Domska jak sobie córka postąpić miała z nim, czy pozostać przy zajęciach dawnych, czy zakład zamknąć i życia rodzaj odmienić. W kilka dni po pogrzebie, gdy opiekun sam na sam był z pupillą, Elwira pocałowawszy go w rękę, szepnęła po cichu:
— Cóż teraz będzie?
— A ja nie wiem, jak myślisz? spytał Szczęsny.
— Mogę powiedzieć czegobym sobie życzyła? zapytała nieśmiało Elwira.
— Mów, owszem, proszę, możesz rozkazywać, masz prawo rozporządzać, ja tylko jestem stróżem abyś szkody nie poniosła...
— Więc powiem, dziadkowi, odezwała się śmieléj Elwira, że jedynem mojem pragnieniem jest pozbyć się tego zakładu, który dla mnie niemiłym jest i niewłaściwym... Ja nie rozumiem interesów, a to co mam aż nadto mi starczy. Kapitały życzyłabym sobie poodbierać, domy sprzedać i kupić majątek ziemski, zatem wrócić do tego, z czego wyszliśmy...
— Ja nie mam nic przeciwko temu, rzekł Szczęsny, a jeśli kapitałem twoim da się z rąk obcych wyrwać kawał ziemi, o mój Boże! to będzie jeszcze dobrym uczynkiem!
— Więc dziadunio, pozwala? Godzi się? zawołała rozpromieniona Elwira. A! jakiż jesteś dobry, jak dobry. Zaczęła go ściskać i całować. Zatem co ma być niech się stanie co najrychléj.. Dziaduś mi znajdzie wieś z dworem i staremi drzewami.. ja się wyniosę.. i odetchnę. Żałoba moja stanie mi się lżejszą.. Ja miasta tego nie cierpię, ja tu żyć nie mogę...
Szczęsny zerwał się zaraz z gorącą żądzą służenia Elwirze, pobiegł do ajentów, do prawnika, począł się krzątać i zabiegać. Na domy znalazł się kupiec natychmiast, nazajutrz było ich dwóch, rok 1866 już dawał przewidywać przyszły wzrost Berlina i ceny dawano bardzo wysokie.. Za prawo założenia magazynu w tem samem miejscu i firmę, zapłacono coś także, kapitały wszystkie niemal były w papierach procentujących i pewnych... Wszystko się składało jak najpomyślniéj do tego stopnia, iż Dziaduniowi nastręczono w Księztwie znaczną majętność z wolnéj ręki do sprzedania, którą nabyć było najłatwiéj, a cena jéj nawet nie była tak przesadnie wygórowaną jak zwykle bywa przez konkurencję niemiecką.
W majętności téj położonéj niedaleko Trzemeszna, właściciele oddawna nie mieszkali, była opuszczoną nieco, ale miała wszystkie warunki majątku, z którego zrobić coś było można. Szczęsny który dla siebie nic nigdy korzystnie pod względem majątkowym uczynić nie umiał, dla drugich miał rękę szczęśliwą. Opatrzony w listy, zaproponował Elwirze aby z nim pojechała obejrzeć Studziennę. Téj tak jakoś było pilno i wyrwać się z miasta, i zatrzeć ślad zajęć tych do których wstręt czuła od niejakiego czasu, że z zapałem i wdzięcznością zgodziła się jechać natychmiast. W Studziennéj, jakeśmy mówili, dziedzice oddawna nie mieszkali, ten absenteizm nieszczęśliwy zmuszał ich do sprzedania dóbr rodziny z któremi rozstawać się było boleśnie. Majątek potrzebował czynnéj dłoni i oka, mógł być bardzo dobrym przy nich lub bez nich i kapitału, martwym. Dziadunio też wedle planu swego, chciał go zaraz na lata długie z pewnemi obowiązkami dla dzierżawcy wypuścić, zostawując tylko dwór i ogród dziedziczce...
Dwór wśród okolicy leśnéj położony, stary, opuszczony nieco, jak wszystko przed laty piętnastu, był z wielkim smakiem wyrestaurowany i znać dziedzice chcieli z niego miłe gniazdko uczynić. Późniéj nie stało jakoś cierpliwości ducha, coś rozproszyło rodzinę, jakiś jad padł na żywot spokojny i rozegnał po świecie wszystkich. Dziwnie się to jakoś przedstawiało ze starością, z restaurowaniem i opuszczeniem późniejszem. Niektóre części zostały jak były przed dwóchset laty, inne były prawie nowe, na wielu zaś pospieszne odnawiania przybrały smutną fizjognomją młodéj ruiny. W parku do którego zajęto część lasu były prześliczne dęby, lipy i klony, w ogrodzie cieplarnie zaniedbane, na gankach i werandach pozarastało dzikie wino pnąc się, aż na dachy pogniłe. W wielu pokojach zaciekało. Mimo to było cicho, jakoś miło, wiejsko.. i Elwirze uderzyło serce do téj pustki, w któréj marzenia swe pomieścić mogła... O czemś podobnem śniła!
Rzuciła się ze łzami dziadowi na szyję prosząc aby jéj to kupił koniecznie: zapewniała go że woli mniéj mieć, że się obejdzie oszczędniéj byle mogła mieszkać na wsi, u siebie wśród tych drzew cudnych, kwiatów i ciszy.
— Ale moja dobrodziejko, odparł Szczęsny, trochę ci się głowa pali, piękne to jest prawda. miłe.. tylko jak tu sama jedna zasiądziesz to na śmierć się zanudzisz.
Elwira wytłomaczyła Szczęsnemu, że weźmie sobie jakąś panią nie młodą do towarzystwa, że jéj starczy książek, fortepianu, muzyki, modlitwy, że przecie się znajdzie jakieś sąsiedztwo, że będzie mogła wyjechać gdy zechce za granicę itd. Z innych względów nabycie było łatwe i dogodne, dzierżawca gotowy z kapitałem znacznym, dawny wojskowy dobrze dziaduniowi znajomy.. pan Szczęsny nie wahał się dłużéj dni kilku i targu dobił. Elwira przez ten czas pozostała na wsi w téj części domu, która najmniéj ucierpiała. Miała z sobą służącą, na miejscu znalazła się stara ochmistrzyni. Całe dni spędzała na oglądaniu, na projektach. Dom z wyjątkiem kilku portretów i sprzętów pamiątkowych oddawano ze wszystkiem co miał w sobie. Elwira znajdowała pewien wdzięk w tych starzyznach, które lepsze pamiętały czasy. Za parkiem znajdowała się kapliczka którą mało co odnowić należało, aby ślicznie wyglądała. Tak była szczęśliwą Elwira iż sobie prawie wyrzucała, że nie dość opłakiwała matkę, któréj to wszystko zawdzięczała. Nabycie się dokonało, dwór objąć było można natychmiast, ze Szczęsnym targowała się tylko Elwira ile będzie miała prawa użyć na restauracje i upiększenia. Stary wstrzymywał, chciała sypać rozrzutnie, chciała stworzyć raj z tego starego ogrodu. Do Berlina wszakże powrócić trzeba było ażeby dobrać sobie towarzyszkę, rozporządzić przenosinami, pokupować czego dom wiejski wymagał. Elwirze było tak pilno, tak pilno iżby jednéj chwili pragnęła polecić na skrzydłach i do cichego kąta powrócić. Wszystko to choć się sama może nie przyznawała przed sobą, czyniła w téj myśli i przekonaniu iż Pilawski szukać jéj będzie, że ją tu znajdzie na wsi, dziedziczką majątku a nie jakąś tam modniarką. Była bowiem przekonaną prawie tak jak Surwiński, iż pan Gabriel należał do możnéj szlachty i że jéj dawne położenie byłoby na przeszkodzie stało ich połączeniu. Jeszcze kilka tygodni tylko a mogła zapomnieć o przeszłości i za sen bolesny ją uważać. Lecz powróciwszy do Berlina na pół drogi przeprowadzona przez Szczęsnego, znalazła tu nad spodziewanie wiele do czynienia. Nie można było tak rychło pozbyć się rachunków, zdawania tego co składało bogato zapatrzony magazyn, interesów, korespondencji, bez znacznych strat. Musiała więc z rezygnacją pozostać jeszcze tutaj, ażeby się wszystko ułożyć dało.
W parę dni po przyjeździe, szukając sobie podeszłéj towarzyszki do domu, trafiła Elwira na panią Sciańską, osobę niemłodą, dobrze wychowaną, wdowę po zamożnym niegdyś obywatelu, którą jéj zachwalono wielce. Była ono rodem z Galicji i przy pierwszem poznaniu się, gdy rozmowa z powodu choroby nieboszczki zwróciła się na wody, Krynicę, na towarzystwo tam widziane, pani Sciańska dowiodła że wszystkie osoby te, o których Elwira wspominała, znała dobrze lub wiele o nich słyszała.
W ogóle pani ta, która nie lubiła opowiadać o sobie, w jaki sposób znajdowała się w położeniu zmuszającem ją szukać przytułku w cudzym domu, z przeszłości znać miała rzadką znajomość osób, rodzin, związków, szczególniéj klas zamożniejszych w różnych prowincjach.. Żadnego prawie nazwiska nie można było przy niéj wymówić, nie wywołując jakiegoś komentarza i wiadomości o niem. Lecz gdy Elwira parę razy rzuciła pytanie, gdzieby te osoby spotykała, pani Sciańska, trochę zarumieniona, zbywała odpowiedziami nic nie mówiącemi. Osoba była niemłoda, znać dawniéj piękna, ale przed czasem chorobą czy zmartwieniem przybita i zniszczona, żółta jéj cera, gęste zmarszczki, włos miejscami posiwiały pasami, dziwnie się sprzeczały ze wzrokiem oczów czarnych, ognistych i przenikliwych. Zamknięta w sobie, mało mówiąca, zamyślona, ożywiała się tylko, gdy w rozmowie wspomniano osoby, które dawniéj znała, naówczas jakby przeszłość ta, w któréj żyła, ją natchnęła, poruszała się, zapominała o teraźniejszości i odpowiadała z żywością wielką, póki rzeczywistość, wrażenie jakie obecne, ust jéj nie zamknęło...
Pani Sciańska przystała na wszystkie warunki, obiecała się zastosować do Elwiry zupełnie i jak najmniéj jéj zawadzać. Znać było, że gotowa była spokojny i wygodny przytułek jak największą powolnością i ofiarą opłacić. Gdy się po ugodzie sprowadziła do domu, Elwira poznała z łatwością po tem co z sobą przywiozła, po szczątkach wytwornych a zniszczonych dawnéj zamożności, przeszłość szczęśliwszą i ubóstwo tajone, niezmierne. Z wielką wprawdzie sztuką umiała ona maskować tę złoconą nędzę, ale bystrzejsze oko natychmiast jej dostrzedz mogło...
We dwa czy trzy dni po przybyciu, gdy Elwira spodziewała się że się do niéj zbliży, że zwolna poznawać ją lepiéj zacznie, przekonała się ze smutkiem, iż głąb téj zranionéj duszy na wieki był dla niéj i wszystkich zamknięty. O sobie nigdy ani słóweczka, ubocznie nawet unikała wzmianki o tem, gdzie była, zkąd wyszła, co ją do tego stanu przywiodło. Smutna, cicha, pokorna siadała sobie w kątku z robotą, która jéj ręce zajmowała, oczy wlepiała w swą kanwę lub pończochę i zdawała się ani widzieć ani już słyszeć co się do koła niéj działo.. Budzić ją było potrzeba, gdy się co pytano.. odpowiadając wracała jakby z innego świata, powoli oprzytomniając. Elwirze żal jéj było zarazem i uczuła że wygodnie z nią być może, osoba dobrze wychowana, w codziennem pożyciu nie raziła żadną z tych form dziwacznych, które w starszych są jeszcze przykrzejsze niż w młodzieży. Umiała się zastosować do każdego towarzystwa... do humoru, do smaków, byle tylko jéj dozwolono zawsze być gościem, świadkiem, a nie wymagano zbliżenia sercem i duchem do obcego jéj już świata...
— Ha, rzekła poznawszy ją lepiéj Elwira, może tak lepiéj, jesteśmy z sobą a nie ciężym sobie, gorszą by była osoba chcąca się wcisnąć wszędzie i we wszystko. Biedna kobieta znać wycierpiała wiele, dziś chce dożyć tylko do końca w ciszy, bez głodu i w niezbyt odraźliwem towarzystwie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.