Wielki nieznajomy/Tom II/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W kilka dni po powrocie do Warszawy, Piławski który po podróży uczuł się gorzéj i z porady lekarza musiał jakiś czas w domu pozostać, usłyszał dzwonek u drzwi, służący oznajmił mu wcale niespodziane odwiedziny, jednego przyjaciela, z którym widywali się bardzo rzadko. Tym przyjacielem a towarzyszem uniwersyteckim był mieszkający na wsi zwykle, w majątku swoim hrabia Ernest Z....
Wiek, podobieństwo charakterów, jedne upodobania, jednaki myślenia sposób zbliżyły ich do siebie jeszcze w Berlinie, gdy hr. Ernest nie wiedział o Pilawskim nic więcéj nad to, że był chłopiec dobrze wychowany i majętny. Lecz że mieszkali w jednym kraju, Gabriel taić przed nim swego położenia ani chciał ani mógł. Wystawił przyjaźń młodą na tę próbę, wyspowiadał mu się szczerze, i po spowiedzi Ernest śmiejąc się uścisnął jego rękę. W tem kole do którego należał, był hrabia wyjątkową istotą. Wprawdzie cała jego rodzina odznaczała się niezwykłemi, w sferze z któréj pochodziła, przymiotami serca i umysłu, ale Ernest w téj rodzinie był perłą i klejnotem. Wielka a głęboka nauka, czystym płomieniem swym wypaliła, jeśli jakie były, resztki pojęć fałszywych i przyjętych w świecie przesądów. Ernest patrzał w świat zdrowo, nie łudząc się, oceniał ludzi z tego czem byli rzeczywiście, i choć hrabia kochał tego krawczyka, jak go żartem nazywał, gdyby brata, widywali się rzadko, ale byli z sobą serdecznie. Poufałość między niemi zrodziła się nie z pokuszeń o nią Gabriela, lecz nalegań poczciwych, serdecznych hrabiego... Od czasu jak się znali byli z sobą codzień lepiéj, i żadna najlżejsza chmurka nie zaszła na ich stosunek braterski.
Gdy Ernest wpadł biegnąc uściskać Gabriela.. z rozpromienioną twarzą Pilawski wskazał mu zdala rękę. Hrabio, ręki nie dotykaj, rzekł, jestem ranny.
Ernest osłupiały stanął. — Ranny i na polowaniu, czy na kolei? Cóż ci się stało?
Uścisnęli się. — Gdzie tam, rzekł Gabriel, w pojedynku...
— Ty? ty w pojedynku? z kim, gdzież, na miłość Boga, mów..
Pilawski z zimną krwią całą swoją historją opowiadać mu zaczął. Przyjaciel się zżymał.
— Przepraszam cię, rzekł, źle zrobiłeś, źle, źle.
— Cóżem złego zrobił?
— Na twojem miejscu wcale bym się nie taił z sobą, z powołaniem, z niczem. Bądź pewny jednéj rzeczy, że osoba która poznawszy cię zrazi się tem iż na chleb zarabiasz pracą taką a nie inną, nie jest ciebie wartą. Pozwalam na to, że stęskniony za lepszem towarzystwem mogłeś w pierwszéj chwili grać kawałek komedji, ale w drugiéj scenie trzeba ci było bardzo jasno i dobitnie wyznać... żeś krawiec. I po wszystkiem.
— Ale, kochany Erneście, jam się zakochał! ja, ja się obawiam.
— Jakto? tak zakochał, że gdyby twoja pani żądała od ciebie apostazji i zaparcia się stanu i powołania...
Pilawski spuścił oczy.
— Nie, nie, nie, dałem słowo staremu ojcu przybranemu i wytrwam! Muszę! Nie wymagał tego odemnie, dobrowolniem mu przyrzekł, dotrzymam.
— Więc po cóż taić się było?
— A! hrabio, cicho rzekł Pilawski, ażeby zyskać na czasie. Słaby byłem, kradłem trochę szczęścia. Te panie.....
— Któż są te panie?
— Nie wiem właściwie, ale wydały mi się majętnemi wielko polankami, gdzieś z księztwa. Szczególna rzecz. Chociaż starałem się dowiedzieć coś o nich więcéj, nie mogłem. Znać było tylko że są bardzo majętne, i że to coś z uprzywilejowanego świata.
— Kochanie moje, przerwał hrabia, przysięgnę, że się mylisz. Najświętsze niewiasty, ale gdyby miały stosunki świetne, choćby najdalsze wyspowiadały by ci się z niech, to ludzka rzecz. Jeśli się niemi nie chwaliły, znać nie miały czem, przysięgam.
— Rzeczywiście, to uwaga bardzo trafna, zawołał Gabriel, ale któż one być mogą?
— Kto? zaśmiał się hrabia, mój drogi, żyjemy w dziewiętnastym wieku. Pieniądze robią się za pomocą parowych machin, odwagi, oszczędności i szczęścia. Przystęp do miejsca z kąd się one sypią niemal dla wszystkich otwarty. Nabywszy pieniądze nabywa się polor, glans, wychowanie, szyk, wszystko, co do nabycia jest dziś i czego zapragniesz. I jakże ty chcesz odróżnić rodzinę dorobkowiczów od naszych starych szlachty a panów?
— Ależ typ dorobkowiczów!
— Wiek XIX.. typy się naśladują gdy kto ma wiele sprytu, rzekł hrabia. Nic podobniejszego do zbogaconego przyzwoitego żyda nad pana nadrujnowanego. Żydzi przybierają miny pańskie, a panowie dobrowolnie żydowskie. Bankierowie i ministrowie dają się sprzęgać do pary.. Kobiety mają z natury większą jeszcze łatwość naśladowania tonu i obyczaju, dla czegoż twoje Domskie, o których rodzinie nikt pono nigdy nie słyszał, mają koniecznie być trés nobles dames.. mogą pochodzić z lędzwi jakiego dawnego proletarjusza, który, przepraszam, był entreprenerem oczyszczania ze śmieci ulic Berlina.
— Gdyby tak było! ach! wierz mi hrabio, byłbym, byłbym, najszczęśliwszym.
— I zdaje mi się że nim będziesz, dodał Ernest.. bo znaczniejsze rodziny znamy.
— Znaczniejsze. Szlachty jak maku! zawołał Pilawski, a gdy, wybacz, pognój złota padnie na rolę zasianą szlachcicem, w jednéj chwili wyrasta pan z antenatami!
Ernest się rozśmiał, to prawda! rzekł. Szlachty myrjady. Duńczewski ich niespisał, Kapica nie dokompletował, wszystko to były wysadki na arystokrację, w złotéj kołysce prędko wyrastającą. To ci się udało. Pomimo to, ja oponuję przeciw domysłowi z tego powodu, że szlachta siłę do wydźwigania się, pracy do odrobienia tego co potraciła, postradała. Ginie jéj tysiące, nie ma prawie przykładu, by od pni spruchniałych co puściło. Ale zbiliśmy się z drogi wracajmy więc do przedmiotu, dodał hrabia, trzeba jechać do Berlina, szukać, dowiadywać się, śledzić, wnijść nie kryjąc się z sobą do domu ich, a jeśli wzdrygną się na rzemieślnika i kupca, no to sobie wybić z głowy tę miłość kochany Gabrielu.
— Z głowy wybił bym ją łatwo, rzekł Pilawski, ponuro, niestety siedzi ona w sercu, a ztamtąd ją wyrugować trudno. Są z pewnością różne miłości rodzaje: te co się palą w głowie słomianym ogniem, gwałtownie płoną i prędko gasną, w zacisznem sercu uczucie się chowa dłużéj.
— I nie trzeba nigdy narzekać na ten dar Boży, odparł hrabia Ernest, nieszczęśliwi kochankowie politowanie wzbudzają. Szczęśliwy kto się kochać może, chociażby całe życie miał wzdychać nadaremnie. Rzeczywiście biednym jest ten kto nie może, nie umie i nie chce kochać. Temu życia nie zazdroszczę.
Po tych pierwszych wyznaniach, długo jeszcze rozmawiali z sobą, a Pilawski opisał hr. Ernestowi swą scenę z tą piękną panią Palczewską, która mu przebaczyć nie mogła, że się tak na nim oszukała.
Hr. Ernest znał ją nieco, śmiał się serdecznie i nie dziwił bynajmniéj. Przesiedzieli tak z sobą cały dzień. Pilawski gdyby nie rana i nie zakaz doktora natychmiast chciał się wybrać na zwiady. Zwlekało się to jednak od dnia do dnia i przeciągnęło dosyć długo, naostatek uparta ręka znowu jakoś wymagała spokoju i Pilawski niecierpliwił się tak bardzo niemożnością wyjechania, że dobry przyjaciel hr. Ernest jednego dnia odezwał się do niego.
— Jak się masz tak bardzo niepokoić, wiesz co, puść mnie, ja pojadę na zwiady. Dowiem ci się przynajmiéj co są te panie i jak tam słychać? Któż wie, może nie będziesz miał jechać po co? Może Greifer cię uprzedził?. Naówczas lepiéj byś jéj nie widział i nieodświeżał wrażenia, którego się pozbyć potrzeba.
— Myśl ta uśmiechałaby mi się bardzo, zawołał Pilawski, ale, ale, ale będę zazdrosny.
— O kogo? o mnie? rozśmiał się Ernest, ja przecież nie dopuszczę się zdrady, bądź pewny.
Pilawski zamilkł, hr. Ernest nazajutrz przyszedł się z nim pożegnać, jechał do krewnych w Poznańskie i zaręczył, że pewnie nawet w Berlinie nie będzie.
Dobre serce hr. Ernesta chciało przynieść ulgę jakąś przyjacielowi. Ruszył zawczasu układając jakby się najzręczniéj dowiedzieć o Domskich.... a że domyślał się pochodzenia rodźmy z Poznańskiego, wybrał się naprzód do krewnych w Poznańskie. Traf szczególny zrządził, że na wsi będąc u stryjecznego brata, znalazł się tu w chwili, gdy zwołany był do bliskiego miasteczka zjazd jakiś gospodarsko-spółkowy dla narady o wystawie, o kassach i o różnych interesach ogólnych prowincji. Brat który był nieżonaty pociągnął go z sobą. Posiedzenie zwołane było, jak zwykle do najporządniejszego z domów zajezdnych, ale niewiele się osób znalazło, bo jakoś i strzyża owiec i zasiewy wiosenne, i różne powszednie kłopoty przeszkadzały. Narady do skutku nie przyszły dla braku potrzebnéj ilości członków, ale obiad się zjadło w wesołem kółku i pogawędziło. Wiernych powołaniu na zjazd znalazło się tylko osób kilka, między temi naturalnie dziadunio Szczęsny, który w spełnianiu tego rodzaju obowiązków, nawet od dystrakcji był wolnym. Oburzał się on przeciwko absenteizmowi współobywateli i był tego zdania zaraz żeby ich stawić pod pręgierz opinji publicznéj. Szczęściem śmiechem to pokryto. Hrabia Ernest pierwszy raz w życiu widział Szczęsnego i bardzo mu się stary podobał. Przylgnęli do siebie.
— Mój mości dobrodzieju, mówił Szczęsny, to my starzy jeszcze na zawołanie wszędzie. Stary wszędzie, a ta młodzież nic sobie z najważniejszych kwestji nie robi, śmieją się jeszcze z gorliwości naszéj.
— Widzi pan, odparł Ernest, młodzi mają dużo na sercach i głowie, jak postarzeją to się poprawią.
— E! djabła tam, rzekł Szczęsny, nie mam nadziei.
Tak się zawiązała rozmowa. Ernest począł o różnych rodzinach, o nazwiskach, o ludziach nowych i tak zręcznie, będąc pewnym że stary cały świat znać musi, doszedł do zapytania o rodzinę Domskich. Stary się wstrząsnął cały.
— Domskich? jakich Domskich? podchwycił gorąco... albożeś hrabia znał kogo tego nazwiska?
— Ja, nie, ale dobry mój przyjaciel, poznał właśnie przeszłego lata w Krynicy..
— A no, no, matkę z córką.. Elwirę! tę! rozśmiał się Szczęsny, czy hrabiemu kto powiedział, że to przecie moja pupila i jakaś tam wnuczka..
— Hrabia aż w ręce plasnął, nie może być?
— Ale tak jest, tak jest! Lepszéj o nich informacji nade mnie nikt dać nie może.
Ernest przysiadł przy starym, ale uznał potrzebnem obojętnego udawa.
— Ja uchowaj Boże, ani mam prawa ani ochoty żądać informacji. Słyszałem tylko, rzekł, od przyjaciela mojego o pannie Elwirze, którą nadzwyczaj wychwalał.
— Ale bo słusznie, zawołał Szczęsny, który w pupili swéj był zakochany, to ideał, mości dobrodzieju panny skończonéj, utalentowanéj, pięknéj, rozumnéj, a w dodatku, co nigdy nie szkodzi, parę kroć stotysięcy talarów..
Ernest się przestraszył.
— Wiem najlepiéj co ma, bom inwentarz po matce która właśnie zmarła, robić musiał i oto kupiłem dla niéj śliczny majątek Studziennę, i jeszcze się nam został kapitał.
Hr. Ernest już dłużéj wypytywać nie miał ochoty, i nie byłby się też dowiedział nic, bo Szczęsny miarkując z pośpiechu pupili w nabyciu ziemskiego majątku, iż o przeszłości miejskiéj wolałaby zapomnieć, obcemu ani by o niéj napomknął. Owszem sam stary dodał jeszcze, iż ojciec nieboszczki Domskiéj był bardzo zamożnym i wziętym obywatelem, że rodzina blisko mu pokrewna należała do prastarych w księztwie. O mężu pani Domskiéj nie było słowa!
— Ale wiesz hrabia co, dodał stary po chwili, jeśli jesteś ciekawym.. dla przyjaciela czy dla siebie mojéj pupili, ja jutro muszę jechać do Berlina.. jedź ze mną, poznasz mój klejnot i przyznasz mi, że takich panien ze świecą dziś szukać. Hrabia zawahał się nieco, lecz po namyśle, rzekł. Miałem ja być w Berlinie, a gdy mi się tak miły towarzysz drogi trafia... czemuż bym nie skorzystał...
Tak się nad wszelkie spodziewanie ułożyło wszystko daleko lepiéj, niż Ernest mógł marzyć. Szło mu teraz wielce o to, by poznać dobrze opiekuna i pannę, i sposób ich myślenia i idee.. Staruszka polubił, przecież lękał się go dla żywych tradycji przeszłości, która u nas jeden tylko stan uznawała, oddzielając się od reszty.
Nie podobało mu się, że panna była bogata, nie rachował na to wiele, lecz trzeba już było dotrzeć, przekonać się i wiedzieć czy można mieć jeszcze jaką nadzieję. Staremu zwierzać się nie myślał... Pod pozorem innego interesy, ruszyli tedy razem do Berlina, a w drodze choć rozmowy o wszystkiem po trosze toczyły się nieustannie, hr. Ernest nie wiele się potrafił dowiedzieć. Opiekun tylko w zachwycających rysach malował pupilę. Parę razy zapytał uśmiechając się, kto to był ten przyjaciel hrabiego, co się panną interesował. Ernest wszakże uznał właściwem nie wygadać się z nazwiskiem i z niczem, póki by bliżéj nie poznał co się święci.
Szczęsny jak tylko wylądowali w hotelu Meinhardt’a, ledwie się otrząsnąwszy z pyłu pobiegł do Elwiry. Zastał ją niezwyczajnie poruszoną, zniecierpliwioną, kwaśną, dopytywał napróżno. Elwira nie przyznała mu się do niczego, tylko do bólu głowy. Dopiero późniéj w rozmowie poskarżyła się na natręctwo pewnego młodego człowieka który ją nudził nieustannemi biletami, chociaż go raz na zawsze przyjmować zakazała.
— Na te nudy, moja Elwirko, trzeba ci jako pannie na wydaniu być zrezygnowaną, rzekł dziadek, jesteś piękna, bogata i rozumna. Rzesze za tobą chodzić muszą... Rozśmiał się stary.. Ot i ja ci jednego kawalera ciekawego cię poznać, który od kogoś z Krynicy słyszał o tobie, przywiozłem. Pozwolisz mi go zaprezentować?
— Któż to taki? zapytała ciekawie Elwira któréj serce uderzyło.
— Hrabia Ernest..
— Ale skądżeś od kogo słyszał o mnie?
— Szczęsny uważał za stosowne zmilczeć! — Nie wiem od kogo mianowicie, spytasz się go. Pozwolisz zaprezentować?
— Ja nie wiem czy to właściwem będzie, abym ja jeszcze w żałobie, otwierała dom, przyjmowała młodych ludzi...
— Za pozwoleniem, odezwał się dziadunio, żałoba do tego nie ma nic, boć tańcować u ciebie nie będą, a koniec końcem jesteś sama i nie możesz dla jego zostać zakonnicą, zresztą, od czegoż ja i moja powaga. Twój dom jest niby moim domem, więc czasem mi wolno kogoś dobrze znajomego przyprowadzić, chociaż, bądź spokojna, ja nie nadużyję opiekuńskich praw i nikogo ci narzucać nie będę.
Elwira pomyślała, że poczciwy dziaduś kłamie pobożnie, że ten hrabia pewnie o niéj nigdy nie słyszał, ale Szczęsny go chce prowadzić...
Trzeba przyznać, że w sercu Elwiry wspomnienie Gabriela żywe jeszcze mieszkało, a przecież, ten tytuł i to imię arystokratyczne zabrzmiało w uchu jéj jakoś miło, i nie była od tego by poznać hrabiego Ernesta. Dała więc pozwolenie a dziadunio zatarł tłuste rączki z ukontentowania...
— Wiesz co, najlepiéj tak będzie, ja go na herbatę przyprowadzę.. dziś.
— Jak kochany opiekun chce i uważa.
— Nic zdrożnego! nic! Ta ceremonjalna pierwsza wizyta przedobiednia, to ceremonjalne nudziarstwo, my to pominiemy, tak będzie lepiéj.. Elwira nic nie miała przeciwko temu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.