Wielki nieznajomy/Tom II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WIELKI NIEZNAJOMY.
OBRAZY NASZYCH CZASÓW
PRZEZ
J. I. Kraszewskiego,
w Dwóch Tomach.

Tom II.


Drugiego dnia u źródła, hrabina dała znak panu Stanisławowi kołującemu po scieżkąch w oczekiwaniu Domskiéj, która tego dnia wyjść miała, aby się do niéj zbliżył,
— Cóż tu u was słychać? Piknik? (nie chciała od razu zagadnąć o to co ją zajmowało najwięcéj).
— Piknik bez pani? wykrzyknął Grejfer, dzień bez słońca, nie udał się, ziewali wszyscy i rozeszli się o dziesiątéj.
— Któż był a kto nie był?
— Pań mało... życia żadnego, stroje zaniedbane, słowem odbył się tylko dla ceremonji.
— A Domskie?
— Pani Domska prawie ciągle chora, odezwał się trochę zmięszany Grejfer.. córka się bawić nie lubi.
— Wprędce jadą? zapytała hrabina.
— Zdaje mi się — tak — gotują się już do drogi.
— Pan tam często bywałeś?
— Czasami.. panna bardzo miła..
— I bardzo bogata! z przyciskiem dorzuciła hrabina — o tem pan pewnie dobrze wiedzieć musisz?
— Ja? tak dalece.. nie wiem.
— Przecież przez Jaworkowską.
— Tak — coś — słyszałem.. ale panna bardzo wykształcona i wychowanie świetne..
— Cóż potem kiedy tam pana pono Pilawski uprzedził, rozśmiała się hrabina złośliwie spoglądając na niego, i natychmiast nie dając mu ust otworzyć rzekła. Pilawskiego niepodobna nie ocenić.. chyba by kto smaku i instynktu był pozbawiony. Człowiek jakich mało.. wielce sympatyczny i...
— Wiem, że miał szczęście podobać się pani.. rozśmiał się Grejfer.
— Bardzo nawet, panie Grejfer — bardzo.. zawrócił mi był głowę — wprost poczęła hrabina — wcale się z tem nie kryję, ale trafiłam na serce zajęte.
Pan Stanisław zmilczał, zdawał się namyślać — zwrócił twarz ku hrabinie i wybąknął niewyraźnie.
— W mojem przekonaniu wcale pospolity człowiek, wcale pospolity.. ale szczęśliwy.
— Toś się na nim nie poznał — odparła Palczewska. Słyszałam już przybywszy tu, że puszczono tu o nim jakąś bezsensowną plotkę.. rzecz ta się wyjaśni. Wprost potwarz i dosyć niezręczna.. Albert go znał w uniwersytecie.
Grejfer był jak na mękach..
— Ja tam, odezwał się z trudnością dobywając wyrazów z siebie — ja tam — o niczem nie wiem.. ale nie sympatyzuję z nim.. to trudno..
— Myślę że to nawet niepodobna! szepnęła Palczewska złośliwie.
— Jak to pani rozumie? obrażony podchwycił Grejfer.
— Temperamenta, charaktery, wychowanie, upodobania macie panowie różne. Pan stworzony jest do świata i salonu, on do cichego życia domowego i życia pracy. Trudno żeby się on podobał lub pan jemu.
— Wcale się też o to nie starałem, z przymuszonym uśmiechem odezwał się młody człowiek, zresztą jak to zwykle u wód bywa, rozjedziemy się i więcéj nie spotkamy. Co się tycze tych, jak je pani zowie plotek.. ja o nich nic nie wiem... nic nie wiem.
— Bardzo mnie to cieszy.. tak bezsensownego nic byś też pan nie powtórzył — zakończyła pani Palczewska żegnając go skinieniem głowy. Greifer jednak choć odprawiony, niespokojny nie miał ochoty odejść. Czuł potrzebę tłomaczenia się dłuższego, język mu swierzbiał.
— Na podobne gadaniny najlepiéj nie zwracać uwagi chociaż trudno ludzi obwiniać, rzekł z przymuszoną żartobliwością. Pan Karol Surwiński koniecznie w nim chciał widzieć jakiegoś zamaskowanego magnata, nie dziw że drudzy odkryli awanturnika. Po cóż się tak z sobą ukrywać, i dla uczynienia zajmującym osłaniać tajemnicą?
Hrabina szła nie odpowiadając nic, Grejfer dodał jeszcze..
— Na każdego z nas ludzie plotą choć jesteśmy znani i tutejsi, cóż dziwnego że i na obcego również.
Nie odebrawszy i na to żadnego słówka odpowiedzi, skłonił się wreście i powoli odszedł.
W tem pozornie tak spokojnem i wesołem towarzystwie, złożonem z ludzi sobie po większéj części obcych i przypadkowo na krótki czas zgromadzonych, przymuszona wesołość okrywała nurtujące spodem prądy małych intryżek, zachodów i mrówczą krzątaninę tego gatunku ludzi, którzy nie mogą wytrzymać żeby pod pretekstem własnego interesu lub moralności publicznéj, bliźnim nie szkodzili. Przezacny Surwiński pracował nad wyjaśnieniem prawdy, pani prezesowa nad odkryciem fałszu, Grejfer nad sprawą własnéj kieszeni, naostatek hrabina musiała się rozerwać. A że los na pastwę im wszystkim wydał w tym roku pana Pilawskiego i Domską, padali nieszczęśliwi ofiarą. Szczęściem mimo podejrzeń gorliwego czarno-żółtego Mamrotha, o których wspomniał Hercogowinie, bliższe badania okazały fałsz tego domysłu i ocaliły panią Domską od możliwéj jakiéj nieprzyjemności, w czasie wojennym mogącéj mieć następstwa groźne. Mamroth który lubił się gorliwie zajmować — (dla dobra ogółu) — śledzeniem indywiduów zdających mu się podejrzanemi, gdy raz powziął myśl iż przybyła z Berlina osoba, mogła mieć jakąś misję półurzędową, systematycznie wziął się do odkrycia prawdy. Napisał dokąd należało, odebrał odpowiedź, posłał raport i.... nierychło otrzymał zawiadomienie, iż omylił się grubo. Właściwe i kompetentne organa bezpieczeństwa publicznego oznajmiły mu, kto była pani Domska i uspokoiły zupełnie.
Urzędnik ten nadto był sumiennym, ażeby powiedziawszy domysł nieusprawiedliwiony przyjaciołce prezesowéj, nie miał go po bliższem zbadaniu rzeczy odwołać. Spotkawszy więc na przechadzce Hercegowinę, zawsze gotową do zajmującéj i nauczającéj z nim rozmowy, zatrzymał ją i odwiódłszy nieco w stronę, odezwał się. Pani prezesowéj, jeśli się nie mylę, zwierzyłem się z mojego domysłu w przedmiocie damy pod nazwiskiem Domskiéj tu przebywającéj. Jestem pewien, że pani, dawszy mi słowo iż wiadomość tę zatrzymasz przy sobie, zachowałaś ją tylko dla własnéj informacji. Otóż dziś przychodzi mi, sumienie każe, oświadczyć pani, że się omyliłem — tak — omyliłem się.
— W jaki sposób? spytała prezesowa ciekawie.
— Mam z najlepszego źródła, pewną wiadomość kto jest pani Domska.. nie ma w niéj nic niebezpiecznego.
— Ale któż ona jest? kto? proszę pana?
Mamroth się uśmiechnął, dobył papierka z kieszeni i z języka niemieckiego przetłómaczył następującą, kancelaryjnym sposobem wystylizowaną karteczkę. Pani Zuzanna z... Domska, córka zamożnego obywatela z księztwa.. lat 48, otyła.. włosy siwiejące.. Właścicielka Magazynu Mód w Berlinie, na rogu ulicy.. Unter den Linden.. Majątek znaczny, osoba w żadne obce swojemu powołaniu sprawy się niemięszająca, oddana wychowaniu córki.. Elwiry.
Pani prezesowa posłyszawszy o magazynie mód, załamała ręce i parsknęła śmiechem pełnym tego szlachetnego uczucia radości, gdy się uda dobremu sercu znaleść na drodze kamień, którym cisnąć może na niespodziewającego się pociska bliźniego... Zadrgała z radości. Marchande de Modes! Marchande de Modes! poczęła powtarzać biorąc się za boki.. Otóż to nasi koneserowie salonowi! Wzięli ją też jak ten dudek Surwiński Pilawskiego za Grafa, za coś osobliwego, za wielką panią!.. a to....
— Wielką panią ona jest — przerwał Mamroth, piszą mi że bardzo bogata!
— Z igiełki i nożyczek! ze wzgardą zawołała prezesowa..
— No — i córka obywatelska.
— Ale modniarka, nic więcéj jak modniarka! zawołała Hercegowina radując się — wielka mi figura! A tak to chodzi poważnie jak jaka wojewodzina! A tak się to dmie, a tony sobie daje... Modniarka! Teraz zrozumieć łatwo dla czego pani i panna zawsze były tak postrojone... wszak ci to nic nie kosztuje, bo sobie z cudzych obrzynków poszyją fioki.
Mamroth patrzał zdziwiony i posępny.
— Nie rozgłaszaj pani tego, rzekł, nie ma potrzeby.
— Dla czego? cóż to? tajemnica stanu? Czemu ludzie nie mają wiedzieć kto jest ta jejmość?
— Ja panią o to proszę — dodał przyjaciel — i powiem pani to jedno, że jeśli się to rozgłosi — nigdy w życiu ode mnie nieposłyszysz słowa..
— Prezesowa spoważniała nagle. To co innego! co innego, jeśli pan radzca mi zakazujesz..
— Proszę.
— Ale dlaczego, dla czego? Urzędnik usta podniósł zaciśnięte w górę, popatrzał długo, brwi ścisnął i rzekł. Dla tego że ja — proszę..
Prośba była niemal rozkazem.
— No — jakto nikomu?
— Nikomu.
— E! bo pan to nudny jesteś.
Tajemniczo dźwignął ramionami radca, schował kartkę do kieszeni, uchylił czapki i odszedł. Hercegowina postała chwilę, pomyślała i miała iść, gdy oddawna zdala stojący na straży siostrzeniec p. Porfiry, zbliżył się zwolna z uśmieszkiem pełnem poszanowania przyszłego spadkobiercy.
Nie ma w świecie niewdzięczniejszéj roli nad konkurenta do szkatułki, bo nikogo gorzéj w ogóle nie przyjmują, nikt przykrzejszych nie obudza myśli; nikt na kwaśniejsze nie jest wystawiony humory, nikomu słodycz, uległość, cierpliwość nie opłacają się bolesniejszemi gderaniami, nad takiego siostrzeńca. Są może szczęśliwe charaktery starych, umiejące tę niechęć ku przyszłym spadkobiercom pokryć i osłonić, ale ciocia prezesowa była z natury kwaśną, cóż dopiero gdy jéj taki nieznośny Memento-mori, nawinął się na oczy. Nawet wesoła warzyła się natychmiast jak śmietanka w upały. Tym razem też widząc nadchodzącego, ściągnęła brwi.
— Chciałem cioci, dzień dobry powiedzieć..
— A i ja też zbieram ci się coś... powiedzieć także i myślę, że czas potemu.. bardzo czas.. Podniosła groźne wejrzenia...
— Powiedz ty mnie — po co ty tu siedzisz? co ty tu robisz? Już mi się przykrzy widzieć cię gdziekolwiek się ruszę na moich piętach? Czy to ja jestem małe dziecko, czy zgrzybiała baba, żebyście mnie tak nieodstępnie pilnowali?
— Ale uchowaj Boże, przerwał mocno się czerwieniąc Porfiry... wszakże ja.. nie przeszkadzam... ja tu jestem... tak sobie... tak sobie... dla własnych moich.. okoliczności.
— Jakież? po co? zawołała ciocia, młody człowiek powinien coś robić, czemś się zająć, cóż ty robisz? Czas tracisz nadaremnie, bąki zbijasz.
— Proszę cioci prezesowéj, odezwał się nieco zmieszany Porfiry, który długo mówić nie lubił i nie bardzo był zdolny, proszę cioci prezesowéj — ja — ja — nawet mam cel mojéj bytności w Krynicy.. mój własny...
— Jaki? i dla czegoż mi o nim nic nie mówisz? egzaminowała ciotka.
— Bo, cóż miałem mówić przedwcześnie, kiedy jeszcze nie mogłem nic rozpocząć?
— A cóż zamierzałeś rozpoczynać?
Porfiry spuścił oczy i westchnął.
— Proszę cioci przezesowéj, żeby się nie gniewała, bo ja na to mam zezwolenie od mamy, gdyby się co trafiło, ja, proszę cioci prezesowéj, zamierzyłem zakochać się i ożenić...
Usłyszawszy to wyznanie Hercegowina stanęła, wstrząsła się cała, ręce z różańcem splotła nagle, aż stawy w nich jękły i tupiąc nogą spytała.
— Co? co? matka ci tem głowę nabija? Ty! tobie żenić się?
— A dla czegóżby nie? rzekł Porfiry... w moim wieku ludzie bardzo się żenią i kochają.
— Młokos jakiś! a toś się spowiadać z tego powinien! zawołała ciotka. Nic nie masz, nie zapracowałeś w życiu grosza, kąta dla żony nie znajdziesz...
— A, proszę cioci prezesowéj, jabym sobie życzył taką wziąć, żeby ona mnie do swojego kąta zaprowadziła — odezwał się Porfiry — ja inaczéj jak z osobą majętną żenić się nie myślę. Niech ciocia nie sądzi żebym był płochym.
— A któraż cię też zechce? która? przerwała surowa Hercegowina, ni z pierza ni z mięsa...
Młodzieniec spuścił oczy. Do pierza się nie poczuwał tak dalece, ale był przekonany iż z mięsem mógł się pochwalić. Jak go Bóg stworzył to stworzył, ale pamiętał o sobie i starał się rumiano i krzepko wyglądać. Pracą się nie męczył, myśleniem nie nużył, jeść lubił, spać nie zaniedbywał. Ciocia była, za surową, widział się skrzywdzonym i zamilkł. Prezesowa popatrzyła na tę konfuzję młodzieńca, i ruszyła powtórnie ramionami..
— A cóż? może już i projekt gotowy?
Porfiry zamilczał. Mów że — cóż stoisz jak słup?
— Kiedy ciocia nie pochwala?
— Nie pytałeś się mnie w czas? a gadajże przynajmniéj — cóż robisz?.. Jesteś gotów w jaką kaszę wleźć, bo to tu ewangeliczna uczta w téj Krynicy...
Jeszcze raz westchnął pokrzywdzony.
— Cóż ja mam mówić kiedy ciocia prezesowa..... nie każe. Tak dalece się nie zaawansowałem.. a jeślim się cokolwiek i zakochał, gotów jestem odstąpić.
— Kogo? co? zakochałeś się? w kim? mów mi natychmiast..
Siostrzeniec zdawał się mocno z sobą walczyć.
— Proszę cioci prezesowéj, rzekł, nie ma jeszcze tak dalece nic. Na przechadzkach czasem mijałem po kilka razy... i popatrzyłem... to z ławki na przeciw przyglądałem się i wzdychałem, alem jeszcze i słowa do panny nie mówił.
— A gdzież ta panna? jaka? gotoweś jeszcze w żydówce się zakochać? — Ale — proszę cioci prezesowéj, już nie jestem tak głupi, żebym nie wiedząc w kim, puścił się. Ja chodziłem wprzódy do kancelarji.. i wiem kto to jest.
— A powiesz że mi nareście jak się nazywa?
Śliczna panna! proszę cioci — tak pięknéj panny jeszcze nie spotkałem, prócz raz w teatrze we Lwowie, ale tamta była.. osoba... osoba.. niebezpieczna.. ta zaś obywatelka.. i majętna..
— Nazywa się?
— Panna Elwira Domska..
Ciotka śmiać się szczerze zaczęła i nie połajała nawet.
— Jak na początkującego wybór wcale nie zły, rzekła szydersko, tylko nie na twój to rozum, mój Porfirku.
— To jest prawda, szepnął siostrzeniec, że wedle tego co uważałem, stara się tam pan Pilawski który ma odzienie z Londynu i pan Grejfer, który się ubiera w Wiedniu... a nawet Grejfer się tam wkręcił, ale kto to może wiedzieć, kto się podoba. Wszak i ja podobać się mogę.
Ciotka uderzyła się palcem w czoło za całą odpowiedź i parsknęła śmiechem. A daj temu pokój, rzekła, to nie dla ciebie... Jak ci czas przyjdzie żenić się, wyszukać ci musimy żony i pomódz, sam rady nie dasz.
— Ja.... proszę cioci prezesowéj, nie myślę się awansować zbytecznie, a jeślibym, prawdę powiedziawszy, dodał rozumny kawaler, trochę się pokochał, toć mi serce nie uschnie.. Ludzie się i po dwadzieścia razy kochają.. a ja ani razu dotąd...
— Bystro spojrzała nań prezesowa. Zmów koronkę do Przemienienia, powiadam ci, darmo się na pośmiewisko nie dawaj.. jak ludzie zobaczą wezmą cię na fundusz...
Zmilkł Porfiry, ciocia jakoś zmiękła, może naiwność dziecka tego litość w niéj obudziła, uśmieszek błądził jéj po ustach.. Powoli zaczęła daléj iść ścieżyną a siostrzeniec krok w krok za nią, w ostatku dała mu rękę do pocałowania i odprawiła go.
— Nie durz się darmo.. lepiej byś do domu jechał i żniwa pilnował...
— Bardzo jeszcze nierozgarnięty i strasznie chłopiec niewinny, mówiła w duchu ciocia prezesowa... Przypuśćmy żeby téj dziewczynie córce modniarki przyszło do głowy go zbałamucić... wzięła by go jak chciała. Otóż skutek tych mięszanych towarzystw, gdzie się nigdy nie wie kogo się spotyka. Każdy dziś ma prawo tak samo się jak my ubrać, tak samo żyć i tam bywać gdzie i my. Dopilnuj że się tutaj ażeby poczciwi nie policzkowali... z tego wszystko złe że dziś nikt na swem miejscu nie chce zostać... Pnie się każdy.. Obraza pana Boga...
I ciocia prezesowa korzystając z chwili wolnego czasu poczęła się modlić.. bo miała czasem po kilka tysięcy zdrowaś do odmówienia w krótkim terminie. Osoba była pracowita i pobożna.
Najgorzéj wiodło się panu Stanisławowi Grejferowi, chociaż miał za sobą potęgę i protekcję pani Jaworkowskiéj. Grejfer jakeśmy się dziś nauczyli mówić, przerachował się, zapędził i spostrzegł że mógł być skompromitowanym bezużytecznie. Drzwi Domskiéj były mu jeszcze zamknięte, chociaż pani Jaworkowska zapewniała, że u matki jest jak najlepiéj położonym i że wkrótce nawet znowu przypuszczonym będzie do oblicza tych pań. Z dnia na dzień wszakże czekając na to, pan Stanisław doczekać się nie mógł aby go przyjęto. Nie uszło to kołatanie baczności ludzi, którzy z niego po cichu żartować sobie zaczynali, a tego Grejfer znieść nie mógł. Lubił on sobie z drugich szydzić trafnie, ale siebie dotykać nie pozwalał. Co chwila oczekiwany i zapowiedziany powrót Pilawskiego niepokoił go wielce. Przeczucie jakieś zwiastowało mu, że będzie miał przykrą do przejścia chwilę. Byłby może nawet pod pozorem jakimś wyjechał, gdyby się nie wstydził, nie lękał gadaniny że z placu uszedł dla wstydu lub niebezpieczeństwa. Jeśli kiedy to teraz należało mu nadrabiać fantazją i nie okazywać wcale, że zwątpił o sobie.
W parę dni potem gruchnęło rano po Krynicy, iż Anglik przybył i że go już widziano. Gospodarz hotelu rozpowiadał wszystkim, iż koniecznie jaj świeżych zażądał do śniadania. Pilawski przyjechał z nim razem... Byli w jak najlepszéj komitywie i przyjaźni, wspólna podróż zbliżyła ich i uczyniła poufałemi. Sir William stanął w pokojach obok Pilawskiego, drzwi łączące dwa mieszkania kazał otworzyć i cały ranek zszedł im na żywéj gawędzie. Ciekawi którzy chcieli jéj podsłuchać pode drzwiami stracili czas i zachód, rozmawiali bowiem po angielsku i gospodarz upewniał, że brzmienie tego języka do ciągłego dławienia się było podobnem. Pierwsze odwiedziny tych panów około drugiéj godziny były do hrabinéj Palczewskiéj. Gospodarz który wiedział iż wyjść mają i chciał się typowi angielskiemu przypatrzeć, opowiadał o wyspiarzu potem, iż miał piękną twarz, długą, zęby białe trochę zająca przypominające i wspaniałe bakenbardy. Takich panów co imitują Anglików, u nas panie pełno — mówił po cichu — ale to zaraz znać że Anglik prawdziwy..
Dumnym był nieco z tego iż w jego domu stał ten unikat, jakiemu równego drugiego nierychło miała widzieć Krynica.
Od gospody pod Różą do domku pani Emilji na drodze niby przypadkowo spotkali osób kilka, które chciały widzieć anglika, aby toś o nim módz powiedzieć. Hrabina, która już była o przyjeździe uwiadomioną, przyjęła Sir Williama nader wesoło i wdzięcznie, dziękując mu za dotrzymanie słowa. Równie prawie przyjacielsko przywitała Pilawskiego, na samym wstępie oświadczając mu, iż się bez niego nudziła. William był w humorze rzadko się anglikom trafiającym, młodym, wesołym, rozpogodzonym... Rozmowa naprzód padła na Tatry.
— Alp widziałem wiele i wspanialszych, rzekł anglik, wszystkie mniéj więcéj otacza pustynia i ubóstwo, człowiekowi w sąsiedztwie tych olbrzymów osiedlić się i wyżyć trudno. Wszyscy górale są potroszę do siebie podobni... Lecz, dla nas Europejczyków, dodawał, Tatry są najoryginalniejsze, bo stoją do dziś dnia prawie takiemi jakiemi je pan Bóg stworzył. Stan natury nietknięty, nie naruszony... to je dla nas drogiemi czyni. W Szwajcarji wszystko popsuła spekulacja, w Tatrach ludzie i ścieżki nieogładzone i tem ciekawsze... Dziko, głucho, pusto, głodno, można by sądzić być po za granicami Europy i cywilizacji — a to właśnie Tatry szacownemi czyni i to że ich nikt nie zna.
Sir William wychodząc z tego punktu widzenia, wszystko co spotykał znajdował wielce zajmującem, obiecywał nawet, tak był zakochany w téj terra incognita, któréj pragnął być Kolumbem, iż na rok przyszły na dłuższy tu czas przyjedzie, aby na niedostępne drapać się szczyty i opisać swą wycieczkę w roczniki Alpejskiego klubu. Hrabina przyklasnęła temu zamiarowi. William był zgorszony iż fotografii piękniejszych widoków nie znalazł, obiecywał więc z sobą na swój koszt wziąć fotografa, wydać album itp. itp.
Pilawski milczał, więcéj potakując niż przecząc...
On także Tatry znajdował pięknemi i zamiast fotografa życzył im Calam’a.
Wśród téj rozmowy, hrabina odwróciła się do niego i zapytała po polsku: byłeś pan u sąsiadki?
— U kogo?
— U pani Domskiéj! ramionami ruszając do dała Palczewska.
Pilawski zarumieniwszy się nieco, głową potrząsł.
— A to niegrzecznie — rzekła z uśmiechem, zostaw że mi pan anglika na pastwę, a sam idź, już ja wiem że ci pilno.
Pilawski chciał się tłómaczyć, podług zwyczaju tupnęła nóżką, Idź pan, idź — nie wstydź się, a po wizycie wracaj na obiad do mnie. Anglika ja zabawię.
Zawahawszy się nieco, Pilawski wziął za kapelusz i poszedł. Dzień był, co rzadko w Krynicy, pogodny, spiesząc do hotelu, spostrzegł tego dnia po raz pierwszy wyszłe na przechadzkę obie panie, którym z boku, jakby przyczepiony towarzyszył Greifer... Jak tylko je zobaczył, skierował się natychmiast ku nim. Nim się zbliżył jeszcze, widział jak pan Stanisław, który szedł po stronie panny, niepatrzącéj na niego wcale, skłonił się żywo i ścieżką boczną, może dla uniknienia spotkania z nim odszedł.. Wzrok Elwiry zwrócił się zdala ku niemu. Gabriel prawie się przeląkł widząc jéj twarz zmienioną, bladą i wyrazem wewnętrznéj boleści okrytą. Dojrzał też iż matka, zobaczywszy go z wyraźną intencją udawała, że nie widzi i oczy w przeciwną skierowała stronę. Szły powoli ku cieniom i laskowi.
Pilawski pospieszył je przywitać, dziwnym wzrokiem zmierzyła go Elwira, pani Domska oddała mu ukłon lekkiem głowy skinieniem i znowu odwróciła się od niego. Nie spytano go nawet przez grzeczność o podróż, o zdrowie, obie panie osobliwszym sposobem były nieme i zakłopotane. Pilawski widział jawnie, iż tu coś zaszło, czego sobie wytłumaczyć nie mógł, coś jemu szkodliwego. Pobladł i zmięszał się.
Kilka kroków przeszli tak w milczeniu, w ostatku Pilawski się odezwał stłumionym głosem.
— Zapewne przeszkadzam, chciałem tylko przywitać, widząc że i pan Greifer był natrętnym, to mnie ośmieliło.. Może pani chce spocząć? zwrócił się do matki.
Odpowiedziano mu coś niewyraźnie, ale oczy Elwiry w zastępstwie ust, zdawały się zapowiadać że potrzebują rozmowy poufnéj — pociechy.
— Czy pani nie była chora? zapytał Gabriel.
— W istocie, pośpieszyła za córką odpowiedzieć matka. Elwira i była i jest chorą jeszcze — lekarz nakazał spoczynek.. Miałyśmy już wyjeżdżać, tu powietrze nie służy.
Nie chcąc na ten raz narzucać się dłużéj, i widząc że zamiast miłego przyjęcia, jakiego się spodziewał, spotykało go zimne i nienaturalnie milczące ze strony Elwiry, sądząc że może w czem przeszkodził tym paniom, Pilawski ukłonił się i odszedł, smutny, zadumany, przemyślając nad tem jak i gdzieby mógł nie zwracając oczów pomówić z Elwirą. Czuł sercem iż jakieś tłumaczenie, wyjaśnienie było potrzebnem...
Mocno zaniepokojony, chwilę się wstrzymał rozmyślając co z sobą pocznie, czy ma powrócić do hrabiny, czy pójść skupić ducha w samotności, aby wynaleść środek widzenia się z Elwirą. Spojrzał na zegarek, było już prawie dwie godziny jak wyszedł i z anglikiem, do obiadu u pani Palczewskiéj dość jeszcze czasu... Skierował się więc ku Hotelowi. Szedł ścieżką ze spuszczoną głową, gdy jakby przeczuciem podniosłszy ją nagle.. ujrzał naprzeciw siebie kroczącego mężczyznę, który jak tylko go postrzegł w górę podniósł kapelusz i uśmiechnął się z radością wielką. Natomiast Pilawski osłupiał, zbladł, załamał ręce i stanął jak wryty. Widocznem było że to zjawisko niemiłe, pomięszało mu wszystkie szyki...
A było w istocie oryginalne. Młody mężczyzna wykrygowany, wyelegantowany, wyfryzowany, przypominał powierzchownością paryskiego fryzjera z modnego magazynu na bulwarach. Człowiek ten nie szedł ale, rzekłbyś, tańcował idąc, tak stawiał kroki z pamięcią o tem, ażeby wdzięcznie się wydawały. Układ jego cały nienaturalny był, wyłamany, ręce pozaokrąglane, głowa podniesiona z pewnem przechyleniem na bok nadawać jéj mającem melancholiczną fizjognomję wierzby płaczącéj. Lśniły się na niéj włosy utrefione, wypomadowane, rozdzielone starannie i ułożone z obu stron skroni z głębokim namysłem by malowniczo wyglądały. Wąs śpiczasto zakończony dwoma sznureczkami i bródka hiszpańska długa nader starannie wypielęgnowana, przy białéj i bladéj cerze, odbijały jak na źle kolorowanym obrazku. Z pod białego jak śnieg kołnierzyka, niebieski, lazurowy krawat wyglądał, uciśnięty szpilką na któréj zręczny złotnik związał w trofeum szpicrutę, i dżokejską czapeczkę, podkowę i strzemię, godła sportu. O reszcie stroju dobranego właściwie do tych premissów, mówić byłoby zbytecznem. Lakierki były z guziczkami i szyte białym jedwabiem, dalsze ubranie z lampasami kamizelka otwarta wdzięcznie, a przy niéj zwieszał się zegarek z łańcuchem, wedle wszelkiego podobieństwa ze złota talmi, niezmiernéj grubości, dzwigającym pieczęć, medaljon ogromny emaljowany i całą kolekcją ciekawości różnych, między innemi mikroskopijną armatę...
Nim się miał czas ów elegant odezwać do pana i Pilawskiego, Gabriel zawołał głośno:
— Ale po cóżeś tu u licha mnie gonił i po co? po co?
— Przepraszam pryncypała — rzekł zmięszany nieco młodzieniec, były interesa naglące, ja nie mogłem ich brać na moją odpowiedzialność. Pilawski przyskoczył doń żywo, schylił mu się do ucha, poszeptał coś kilka minut żywo i dodał.
— Rozumiesz mnie?
— Rozumiem — cicho szepnął elegant.
— Niezapomnisz?
— Broń Boże!
— Idzie mi o to wielce — dorzucił Pilawski. Nawet jeśli można, wolałbym ażebyś rozmówiwszy się ze mną natychmiast powracał.
Twarz biednego przybylca przeciągnęła się.
— Proszę pryncypała, rzekł smutnie — kiedy już tyle się drogi zrobiło... ja ręczę, że tam wszystko pójdzie jak należy.. niechby mnie wolno było choć dzionek.. dzioneczek....
— Ale ja ci tydzień daję, byle nie tu.... nie tu. Jedź sobie do Szczawnicy, zabaw się! A tu.... gotoweś mi się wypaplać, gotów cię kto zobaczyć, ja będę w trwodze.
— Niech że mi pryncypał zawierzyć raczy.... już kiedy się słowo rzeknie, to się dotrzyma. Człowiek siedzi i pracuje..
— Dam ci wakacje.. dam! zawołał Pilawski... tylko nie tu.
— Ja ich teraz sam nie wymagam, bo interesa są pilne... lecz kiedy już tyle się drogi uczyniło.
Pilawski ręką machnął. Elegant który dotąd stał z kapeluszem w ręku, trzymając go nad głową, nakrył ją i począł iść za pryncypałem swoim z pewnem uszanowaniem, tak się obrachowując aby mu pół kroku naprzód zawsze zostawić. Nieszczęśliwemu Pilawskiemu którego twarz okryła się smutkiem, nawet sąsiedztwo tego młodzieńca, zdawało się niezmiernym ciężarem i przykrością. Szedł jak na ścięcie, wiodąc go za sobą, niespokojnie rzucając oczyma dokoła, czy ich kto nie widzi. W istocie elegant był kompromitującym. Wypiętnowana na nim była ta elegancja z talmi złota, która do prawdziwéj tak się ma jak kolorowana litografja do obrazu Rafaela. Młodzieniec zdawał się tymczasem zadowolniony nadzwyczaj z siebie, przejęty błogo gustownością i pięknością swéj postaci. Szedł wyzywając oczów by nań patrzały, serc niewieścich by je podbijał.. Kiedy niekiedy spoglądał sam, to na wielki medaljon wiszący u dewizek, to na lakierki stębnowane w figle różne, to na zielone, majowe, krzyczące rękawiczki glansowane, pozapinane tak że ogromna ręka ledwie się w nich mieściła. Pilawski wciąż idąc powtarzał jeszcze.
— Ale po co było przyjeżdżać? po co?
— Proszę pryncypała — ja nie mogłem brać tego na moją odpowiedzialność.
Tak weszli do gospody pod Różą, Pilawski pospieszył z nim do swego pokoju, oglądając się jeszcze czy ich kto na schodkach nie spotka, i zamknął się z nim na klucz na długą rozmowę.
Tymczasem postać tak wdzięczna i strojna nie mogła przejść od hotelu warszawskiego przez całą Krynicę, niezwracając ciekawych oczu. Lakierowane buty, zielone rękawiczki, lazurowy krawat, medaljon ogromny, kapelusz jak lustro swiecący... sam chód nawet i krygi powszechną obudziły uwagę. Ujrzał go pierwszy Greifer i zobaczywszy że się witał z Pilawskim, z nim poszedł do hotelu i poufale rozmawiał, jako człek baczny, który ze wszystkiego umie korzystać, natychmiast pobiegł na zwiady. Niewinny ks. Brzoza idący z brewiarzem, powiedział mu na pytanie, iż przypadkiem wie iż ten młodzian przybył wczora w nocy, zajechał do Warszawskiego hotelu, pytał zaraz o Pilawskiego i ubrawszy się do niego poszedł. Ks. Brzoza sam stojąc w tymże domu, mimowolnie się o tem dowiedział. Grejfer czując iż mu to się na coś przydać może, posunął się do dobrze znajomego gospodarza hotelu. A że ten zwykł był utyskiwać na pustki i brak gości, miał dobry assumpt do rozpoczęcia rozmowy. Utyskiwanie trwało.
— Wczoraj ci tu przecie ktoś zajechał.
— A co mi tam z niego! zapowiedział, że nie dla wód tylko za interesem do tego pana Pilawskiego. Zabawi może dwa dni i powraca. Co to za gość, kiedy jak po ogień nie jak po wodę przyjechał.
— Cóż to za jeden? zapytał p. Stanisław.
— Kto go wie? zapisał się Jerzykiewicz z Warszawy.
— No — ale stan — zajęcie? któż? co?
— Dał tylko sztrych w książce.. któż go tam będzie pytał? Co mnie do tego, byle paszport miał. Wygląda to prawda na fryzjera.. tylko że takich teraz elegantów co nie miara, którzy nie lepiéj od niego się prezentują..
— Jerzykiewicz! powtórzył parę razy Greifert. Czy będzie u was jadał?
— Nie mówił, — lecz jeśli na godzinę się nie stawi, czekać nie myślę.
— Jerzykiewicz! powtórzył jeszcze dla wbicia w pamięć nazwiska Grejfert, zagadał potem o czem innem, pożegnał się i poszedł.
Łatwo było rozrachować że przybyły za interesem do Pilawskiego, znał jego i stosunki pana Garbrjela najlepiéj, cenna więc rzecz była dobyć coś z niego. Niemniéj baczny na każde poruszenie żywotne w Krynicy, pan Karol Surwiński już go też widział, już doszedł po co i dla czego przybył, a równie — może więcéj niż pierwszy był interesowanym wywiedzieć się dokładnie od tego, jak sobie wyobrażał oficjalisty pańskiego — o panu. Oba więc czyhali na młodzieńca w lakierkach, obiecując sobie jeść z nim obiad w hotelu Warszawskim.. Jerzykiewicz ani się domyślał nawet iż nań spiski knuto.
Zamknięty na klucz z pryncypałem, zmęczył się rozmową z nim i jakiemiś rachunkami aż do godziny późnéj, tak iż w hotelu Warszawskim czas obiadowy przeszedł. Pilawski zapomniał też o stawieniu się na obiad do hrabiny i przysłano po niego, a że drzwi były zamknięte musiano stukać i dobijać się. Gabriel przestraszony uchyliwszy drzwi zapewnił kamerdynera, iż natychmiast przychodzi, papiery jakieś ze stołu zrzucił do kuferka, eleganta uwolnił a sam pobiegł co prędzéj do pani Emilji — bo zupa była rozdana i nie czekając nań zajadano.. Nie spytano go przez grzeczność gdzie był i dla czego się tak zabawił. Pilawski też nie tłumacząc się siadł. Rozmowa hrabiny z anglikiem była niezmiernie ożywioną.
Tymczasem nieszczęśliwy ów elegant, którego zamiast wdzięczności pryncypała spotkała wymówka, po co przyjechał, zmęczony drogą, utrapiony piekącemi ciasnemi lakierkami, głodny, wyszedł z hotelu pod Różą, nie myśląc o niczem tylko ażeby coś przekąsić.
W Warszawskim dawno było po obiedzie. Grejfer i Surwiński palili cygara w jadalni przechadzając się — obrus jeszcze był na stole.. i dwie solniczki osamotnione jak wyspy na oceanie poświadczały o zjedzonych przysmakach... Gdzieniegdzie walały się okruszyny chleba i czerwony Vöslauer zostawił ślady starannego farbowania jakiemu uległ w fabryce. Pan Jerzykiewicz wszedł, zmierzył okiem stół i westchnął, zanim nadbiegł uprzejmy gospodarz.....
— Czy pan jadł?
— Nic, od rana — nic w gębie nie miałem — smutnie odezwał się Jerzykiewicz.
— Zupą, sztuką mięsa i naleśnikami służyć mogę — rzekł właściciel hotelu. A wino?
— Pół butelki czerwonego, bąknął nieśmiało elegant, i — gdyby tak był kieliszek wódki?
— Żytniéj, kontuszówki czy kminkowéj? przerwał z pewną dumą wyliczając swe zapasy gospodarz.
— Co z brzegu to nieprzyjaciel! weseléj bąknął Jerzykiewicz, i usiadł na krześle. Tu rozpoczęła się operacja zdejmowania obcisłych rękawiczek, z pod których wyszły zmoczone i krwią nabiegłe ręce na światło dzienne.. A że dzień był gorący, zielona barwa glansowanych rękawic umarmuryzowała pięknie dłonie eleganta. Popatrzał na to melancholicznie i zdawał się godzić z przeznaczeniem.
W czasie tego epizodu, Surwiński i Grejfer z cygarami przechadzali się po obu stronach stołu, jeden od drzwi do komina, drugi od komina do drzwi. Surwińskiemu los pobłogosławił tak, iż z jego strony siadł Jerzykiewicz, miał więc nadzieję że prędzéj rozmowę zawiązać potrafi. Greifer rachował na swą zręczność i śmiałość, na obycie się ze światem pod Baranami, w Łańcucie i Krzeszowicach.
Chłopak en manches de chemise, przyniósł naprzód wódkę, któréj spory kielich nalał sobie gość i wypił jak należy, z widocznem zadowolnieniem... Potem solił chleb i jadł głodny. Oglądał się na chodzących kiedy niekiedy, lecz nieokazując ochoty do rozmowy. I Surwiński i Greifer myśleli od czego by począć. Tylko pan Karol czujący współzawodnika w panu Stanisławie — rachował. Jak ja pocznę, to ten się przyczepi, wmięsza i zbierać będzie owoce. Nie — zmilczę, niech on zacznie. Greifer śmielszy stanął naprzeciw Jerzykiewicza, sparł się oburącz o stół, popatrzał i rzekł:
— Pan dobrodziéj dla — kuracji?
Jerzykiewicz mimo ust pełnych chleba z solą, co prędzéj się uwinąwszy z nim — odparł grzecznie.
— O, nie, ja — tego panie dobrodzieju — dla interesów — pryncypała.
Ledwie wyrzekł tego nieszczęsnego pryncypała, pożyczonego z handlowéj nomenklatury niemieckiéj, gdy sobie przypomniał, że powinien był milczeć. O mało się za język nie ukąsił.
— No — źle, rzekł w duchu — ale licha zjedzą żeby ze mnie dobyli co więcéj.
— Pan z Warszawy? spytał Greifer.
Jerzykiewicz pod świeżem wrażeniem potrzeby milczenia, chciał zmydlić. Nie było podobna, w książce stało, że z Warszawy jechał. Pomyślał: no, toć przecie żadna tajemnica.
— A, tak! z Warszawy, z Warszawy, — i dokończył w ducha — więcéj ani słowa!
Z boku stało krzesło, Surwiński na niem przysiadł się, i popatrzywszy na Greifera z pewnym rodzajem politowania, począł:
— Prawda, iż z tych płaszczyzn mazowieckich... do naszéj pięknéj Galicji przybywszy, musi się serce radować. Śliczny kraj, panie!
— Ale drogi, panie, kościołomne! rzekł Jerzykiewicz... kamienie, korzenie, doły, dziury.. i na kości arcy niewygodnie.
— Wózki te góralskie trzęsą, dorzucił Greifer.
— O! trzęsą — ja com do dróg prywatnych nie nawykł.... mówił Jerzykiewicz.
Ale w chwili gdy już czynił to zeznanie, pomiarkował że dopuścił się nieostrożności, po co było się do tego przyznawać? Urwał i zamilkł, wniesiono bowiem zupę bladą, wśród któréj wężowe zwitki makaronu w przyjemny gzygzak się składały. Dobywanie tych misternych zwojów niełatwe, usprawiedliwiało chwilowe milczenie... Greifer tymczasem rozpatrywał się w człowieku.
— To jakiś naiwny chłopak! rzekł — pociągnąć za sznurek, dobędzie się z niego co trzeba.
Surwiński patrzał też szukając w nim a priori, czy był plenipotentem, sekretarzem, kasjerem; archiwistą lub kontrolerem wielkiego nieznajomego.
— Pan nie musisz mieszkać na wsi, jeśliś do złych dróg nie nawykł — odezwał się Greifer — boć one po wioskach wszędzie takie jak u nas?
Pytanie było pułapką — Jerzykiewicz domyślił się tego, ale jak żył nie był nigdy w położeniu takiem, by potrzebował się z czem taić i szło mu to ciężko. Jakże było nie odpowiedzieć, a odpowiadając jak było się nie zdradzić.
— To jest tego, odezwał się po namyśle.. są szosy... panie dobrodzieja — są szosy.
Szczęśliwie mu się to bardzo udało, sam przynajmniéj bardzo był zadowolniony — odpowiedział i nie powiedział nic.
— Dobra nad wielkim traktem, zapisał sobie Surwiński — oczywiście, o ile sobie przypominam.. Międzyrzecczyzna.. Zdradza się kawaler.
Greifer nie był kontent. Podano sztukamięsę, chrzan, ćwikłę i musztardę, Jerzykiewicz zatopił się w dobieraniu przyprawy.. Po zupie czas był napić się Vöslauera.. a że dla prozopopei pił szklanką, gospodarz zaś zamiast pół butelki dał całą, wychylił szklanicę dużą, niezważając na to iż wódka już zupą rozgrzana w głowie szumiała.. Napój ten dodał Jerzykiewiczowi bystrości umysłu i rzekł w duchu. Chcą gadać? to dobrze, ale póki oni mnie będą brali na pytki, trudno mi się przyjdzie wykręcić, zażyję ich z mańki, sam pocznę.
Jakoż począł wychwalać piękności Krynicy... a że znać nie był wprawny do kreślenia krajobrazów, wprędce przekonał Greifera, iż nienależał do wybranych, którzy się po salonach obracać zwykli.
— Chłopak wyelegantowany jak perukarz na niedzielę, a — osioł, rzekł Greifer — cóż on może za rolę odgrywać przy tym pryncypale?
Im więcéj mówił pan Jerzykiewicz, tem się bardziej plątał. Sam Surwiński odkrył, że musiał to być oficialista miejski, zapewne z głównéj kancellarji gdyż o wsi, lasach, polach itp. plótł androny. Greifer się niecierpliwił i powtarzał sobie — osioł!
Tak przeszła sztukamięsa i dojechano do naleśników z powidłami.
Surwiński dotrzymywał placu uparcie. Pan Stanisław zniecierpliwił się. Oba patrzyli na siebie koso. Gdyby mi ten świeżo wypieczony salonowy filar nie przeszkadzał, dawno bym był w domu — mówił Surwiński. Żeby nie ten stary nudziarz, we cztery oczy zrobiłbym z nim co chciał, wzdychał Greifer. Jerzykiewicz zaś, po drugiéj szklance wina, oddawał sobie sprawiedliwość. Jeśli się co chcieli ze mnie dowiedzieć — bardzo się oszukają — oho!
Pan Stanisław znudzony zapalił drugie cygaro, ukłonił się, trzasnął drzwiami i poszedł, Surwińskiemu oczy zajaśniały — przysunął się z krzesełkiem do Jerzykiewicza.
Miał on starą metodę jeszcze zbliżenia się do ludzi, prostą ale skuteczną. Zadzwonił — chłopiec w kamizelce wszedł. Daj ty mi tu butelczynę starego węgrzyna i parę kieliszków... rzekł do niego.
— Parę kieliszków? podumał Jerzykiewicz, cóż to on myśli?
Chwilę trwało uroczyste milczenie, obiad się kończył. Jerzykiewicz niepostrzegłszy się kwaskowatego Vöslauera dopił do dna. Było mu jakoś dobrze na świecie, zapalił cygaro.
— Państwo tam w téj Warszawie dobrych cygar nie macie! rzekł Surwiński — pozwolisz, szanowny panie, że mu będę służył suchem i co się zowie smacznem.
Elegant przestraszył się nieco i począł kłaniać, ale jakże było cygara odmówić.
— Kieliszeczek węgierskiego? zapytał stary.
— Ale panie dobrodzieju — ja tego — ja tego, ja nie tego, bąkał Jerzykiewicz. Prawdziwie żeby nie było zanadto, i cóż ja nieznajomy.. przecież niezasłużyłem.
— Daj mi pan pokój, ozwał się pan Karol, ja stary, wać pan młody — ja tu w domu, waćpan podróżny... u wód, taki zwyczaj — nie rób ceremonji. Jerzykiewicz przyjął kieliszek, skosztował — po Vöslauerze wino mu się wydało przedziwne.
— Co się zowie! zawołał napiwszy się.
— Bo to tu Węgry tuż, zapasem — odezwał się Surwiński. Zabawisz tu pan długo?
— A! nie, choćbym chciał.. muszę wracać..
— Do interesów! dodał p. Karol.
— A no tak... jest tego na głowie.
— U wielkich panów, w wielkich dobrach to tak zawsze, rzekł niby bardzo naturalnie p. Karol chcąc podchwycić oficjalistę wielkiego pana. Spojrzał, a Jerzykiewicz postawiwszy kieliszek, zaczął się śmiać i śmiał się ale śmiał się jak by najdowcipniejszy koncept usłyszał. P. Karol myślą swoją przejęty, był pewien iż śmiech pochodził z tego, że on tak doskonałe odgadł.. i sam też śmiać się z radości począł a nieznacznie kieliszek Jerzykiewiczowi dolał. Staremu aż łzy z oczów popłynęły..
— Na Pilawskiego dosyć spojrzeć, dorzucił cicho P. Karol, pozna w nim każdy łatwo wielkiego pana i pana z antenatów.
— Hę? podchwycił już nie śmiejąc się, ale okrutnie zdziwiony Jerzykiewicz..
Surwiński był pewien że go pochwycił.
— No, tak! tak! rzekł poważnie — nie ma on się tu z czem taić.. nie masz waćpan przedemną robić sekretu. Jam go wnet się domyślił.
— Ale dali pan — zawołał rozgrzany jakoś Jerzykiewicz — mnie tam nic do tego wszelako — tego.. pan dobrodziéj uprzejmym jesteś człowiekiem nie chciałbym go zostawić w błędzie — nie powiem nic, bo mi gadać niewolno tylko tyle, że tak nie jest! tak nie jest!
— Daj już pokój! wiem że ci gadać niewolno... to dosyć — a ja co wiem to wiem!
Jerzykiewicz patrzał i znowu począł się śmiać. P. Karol śmiał się także, dolał kieliszek, i tak zażyli jak to po staroświecku mówiono — w czasu sobie, uśmiawszy się do woli.
— Ja od waćpana niewymagam, ani żebyś mi jego nazwisko mówił, ani żebyś zakaz przestępował. Owszem jeśli p. Pilawski chciał zostać incognito, miał pewnie swe powody ku tomu, szanujmy je... Wielcy panowie mają wyższe konsyderacje..
Jerzykiewicz ręką machnął, kieliszek wywrócił i od stołu wstał, bo mu śmiech usiedzieć nie dozwalał. Na tem się też skończyło. Surwiński go uściskał, dopili do lagrów, pocałowali się, pożegnali i stary miał odchodzić, ale mu pewna uwaga przyszła — zawrócił. Słuchaj asindziéj, rzekł do ucha zdumionemu Jerzykiewiczowi. Uważałeś waćpan tego co tu siedział, tu z początku obiadu? To ciekawiec któryby rad z asindzieja co wyciągnąć — będzie na niego polował, proszę cię nie daj mu się.
Elegant zapewnił, że wcale się w rozmowę nie wda i tak się nareszcie rozeszli.
Korzystając z wieczora Jerzykiewicz z cygarem poszedł przechadzać się po lasku.


Po lasku właśnie chodziła bardzo piękna panna, z małą dzieweczką.. Była to Elwira z córką pani Jaworkowskiéj i synkiem, która się ofiarowała dzieci przeprowadzić i zabawić mając jakąś nadzieję, iż może — gdzie przypadkiem spotka Gabriela. Czasem są ludzie, którym takie szczęście służy że spotykają tych właśnie, których widzieć pragnęli.
Stało się i tym razem iż los poszczęścił — komu z nich dwojga, nie wiem. Minąwszy bardzo pociesznego Jerzykiewicza, który z cygarem w ustach paradował jakby na teatrze i uśmiechnąwszy się z niego, biorąc go za kuglarza przybyłego do Krynicy by pokazywać sztuki — panna Elwira postrzegła zdaleka nadchodzącego Gabriela. Serce uderzyło... niepomnąc na to, że się może skompromitować, niezważając iż elegant w zielonych rękawiczkach nie bardzo się był jeszcze oddalił, panna Domska pospieszyła wprost ku niemu. Po jéj twarzy zdala poznać mógł, iż smutne jakieś wrażenie nie znikło z niéj, zwiększyło się raczéj niepokojem.
— Na miłość Boga, zawołał przystępując żywo Gabriel — co pani jest? byłaś pani chora! tak? ale to nie choroba zmieniła jéj rysy i oblokła je tym smutkiem.. jeśli mam choć odrobinę łaski...
Elwira chciała mówić, ale mała Jaworkowska w wielkich pretensjach, stawiła się tuż przy niéj nieodstępując na krok, z wytężonym wzrokiem i słuchem: rozmowa stawała się niepodobną. Oczyma wskazała Elwira na nią: szczęściem, tak się już tego dnia wszystko składało, że despotyczny braciszek przyszedł się od niéj domagać, aby poszła z nim grać w wolanta i owa słuszna panna, wyrzekłszy tylko po cichu — te nieznośne dzieci! za panem bratem pójść musiała.
— Co pani jest? powtórzył Gabriel.
— Co mi jest! odezwała się smutnym głosem Elwira — powiem panu jednem słowem, na sercu mi ciężko! leży na nim kamień.. wieko grobowe, oddychać nie mogę.. Byłam chora, jestem znękana... chciałabym ztąd jak najrychléj wyjechać.
— Czy mogę w imię najszczerszéj przyjaźni domagać się wyjaśnienia? zapytał Gabriel.
— Winnam je panu, rzekła Domska, ale jestto dla mnie ciężkiem, przykrem i lękam się go. Choćbyś pan miał najgorsze o mnie powziąść wyobrażenie, przyznam się że to zmartwienie którego doznałam, wynikło z pańskiéj przyczyny.
— Z przyczyny mojéj, mojéj? krzyknął przestraszony Pilawski, — ale cóż ja uczyniłem, czem mogłem?
— Posłuchaj pan, mówiła Elwira — będę miała męztwo wyspowiadać mu się ze wszystkiego. Nie wiem czy może człowieka większe spotkać nieszczęście, jak gdy się zawiedzie na kimś, w kim szlachetną duszę uczuł, w kogo uwierzył.. Nie będę taić żeś mi się pan wydał takim właśnie uczciwym, zacnym, szczerym człowiekiem.. Zachwiano we mnie wiarę w niego, zabolałam..
Stanęła i spojrzała nań. Gabriel stał blady jak ściana, tylko oczy mu się iskrzyły blaskiem jakiegoś szlachetnego oburzenia i gniewu.
— Któż? co mógł pani powiedzieć o mnie? wyjąknął z trudnością Pilawski.
— Kto, tego panu nie wyznam.. nie mogę, mówiła spokojniéj Elwira — ale rzucono na was — spodziewam się potwarz.. Ja nie chcę ani wam jéj powtarzać, ani was do tłomaczenia z życia pociągać, daj mi pan rękę i słowo, że nie masz sobie nie do wyrzucenia coby jego charakter kalało... że.. a! mój Boże — powiem wszystko... zrobiono pana... szulerem z profesji.
Gabriel spojrzał i rozśmiał się ruszając ramionami..
— Przysięgam pani na Ewangelję i co jest najświętszego w świecie, żem w ręku kart nie trzymał, że nie gram nigdy.
Oczy Elwiry zabłysły radością.
— To po prostu jest jakaś niepojęta omyłka, lub ohydna zła wola... to nie ma sensu.
— Byłam o tem przekonana.. oddychając wolniéj odezwała się Domska — teraz — skończone wszystko.. nie pytam więcéj.
Gabriel pochwycił jéj rękę i przyłożył ją do ust przejęty, rozczulony. Bóg łaskaw, rzekł, spodziewałem się zmartwienia, ciosu, zesłał mi najwyższą pociechę, bo dowód współczucia od pani, któréj szacunek jest dla mnie najdroższym skarbem.. A! niechże będą dzięki losowi, który dotknąwszy niesłusznie, tak płaci za ciosy.. Zamyślił się chwilę.
— W istocie, rzekł powoli — sam winienem wiele, oblokłem się tajemnicą... nikt nie wie nic o mnie, domyślają się rzeczy najgorszych.. Pozwól jednak pani abym i dziś nawet pozostał dla niéj — nieznajomym: mam ważne powody. W mem życiu nie uczyniłem nic czego bym się miał wstydzić, a pomimo to... są rzeczy z któremi taić się muszę.. bo może by mnie od pani na wieki rozdzieliły. Nie żądaj pani wyjaśnienia tajemnicy, zniknie ona wprędce.. odsłonię się cały i niepowstydzę.
— Ale czyż ja nawet wiedzieć nie mogę? zapytała Elwira..
— Nie żądaj pani — zakończył Pilawski.. w téj chwili — nie mogę — o! nie! nie!
Zamyślił się, zakrył dłonią twarz — oczy miał łez pełne.
— Wierzę panu i uszanuję jego milczenie... zakończyła Elwira.
— Pani jesteś aniołem! zawołał Pilawski w uniesieniu — lecz my żyjemy na świecie nie w sferach róży mistycznéj Raju — w tym świecie imię, nazwisko, stan, zajęcie, przeszłość stanowią o losach człowieka.. Podnoszą go, przybijają, dają mu lub odbierają stanowisko, prawo do bytu w pewnem towarzystwie, słowem są to suknie bez których na królewskie pokoje wnijść nie można.. Nie powiem więcéj...
— Nie! nie chcę, powtórzyła Elwira, tylko powtórz mi pan, że sobie nic nie masz do wyrzucenia i że nikt panu zarzutu.. uczynić nie ma prawa.
— Żadnego, który by mnie w oczach ludzi zacnych i rozsądnych mógł potępić — rzekł Gabriel. Co się tyczy śmiesznéj plotki o mojem szulerstwie.. tą mogę wzgardzić, bo jest najniedorzeczniejszym wymysłem.. Ale pozwól pani spytać — czy matka pani słyszała to?
— Tak jest, wie o tem.
— A pani litościwie raczyłaś mnie bronić?
— Broniłam, alem nie obroniła — rzekła Elwira, sercu matki dosyć podejrzenia.. Teraz stanę odważniéj w waszéj obronie..
Mała Jaworkowska uwolniwszy się od wolanta biegła zająć stanowisko dorosłéj panny, Gabriel ledwie miał czas odezwać się pospiesznie...
— Ufaj mi pani! proszę — błagam..
— Bądź pan spokojny..
Podali sobie ręce.. Pilawski odszedł kilka kroków i padł na ławkę.... Siedział na niéj zadumany od kilku minut, gdy go przywitanie zbudziło.
— Dobry wieczór.. panu dobrodziejowi.. szanując incognito tytułu nie daję! cha! cha! Był to Surwiński, który się natychmiast przysiadł. Miałem przyjemność tylko co zabrać znajomość z oficjalistą szanownego pana.. który tu przybył znać z raportem.
Pilawski porwał się z twarzą zmienioną. — Z moim oficjalistą? i ten... zapewne?
— Nie, nie, niezdradził incognito — daję słowo — szepnął Surwiński, ten filut Greifert, nie lubię tego malimończyka.. pfe! — to istny kugiel żydowski — chciał koniecznie coś z niego wyciągnąć — a co mu się nie udało.
Gabriel słuchał. — A do czegoż się to zdało panu Greiferowi? zapytał.
— Pan nie wiesz — nie daję mu tytułu — rzekł znowu Surwiński, szanując incognito.
— Ja nie mam żadnego.
— No, to dobrze, to dobrze.. ale — pan nie wiesz iż masz we mnie przyjaciela.. więc z tego tytułu mogę być szczerym i będę. Jakże pan dobrodziéj niechcesz tego widzieć, iż takim właśnie ludziom jak Greifer, stoisz na ich drodze i chleb im odbierasz. Młody, przystojny, bogaty, (hm, może i coś więcéj!) przyjeżdżasz, zawracasz głowy, odsadzasz Greifera od hrabiny, zajmujesz mu miejsce przy Domskiéj, zaćmiewasz go swym blaskiem.. naturalna rzecz, że sobie w nim czynisz nieprzyjaciela.
— Jakto przy Domskiéj, przerwał Pilawski, którego to uderzyło — a cóż Greifer ma tam za stosunki?..
— Ma, ma, zawiązał je przez panią Jaworkowską, która go proteguje dla tego, że on jéj fluksję okłada kataplazmami pochlebstw i kondulencji. Wkręcił się do tego domu i radby się ztamtąd pana pozbył. To jeszcze dodam, że jeśli zajdzie jaka plotka.. przeszkoda.. coś niepomyślnego z téj strony, ręczę że ją ten gagatek stworzy...
Pilawski wstał z ławki i uderzył w dłonie.
— Jestem w domu?
— Co takiego? przerwał zdumiony Surwiński, czy już co spłatano?
— Tak jest — rzekł Pilawski — a mnie idzie o to, ażebym odkrył sprawcę i pomścił krzywdę.
Surwiński wielki amator mszczenia krzywd zatarł ręce. Pomściemy ją, jak Bóg Bogiem.
— Trzeba dowodu na sprawcę..
— Znajdziemy go, zawołał Surwiński, a jak tylko będzie szło — o pif, paf — szach, mach, ja panu dobrodziejowi dam na sekundanta Hotkiewicza i poprowadzimy interes...
— Dowodu! dowodu! zawołał Pilawski, dowodu, że on splótł potwarz na mnie.
— Cicho, powoli — a i ten się znajdzie.. czekaj pan, ja w tem..
Z rozognioną twarzą Gabriel ścisnął dłoń Surwińskiego, który go w ramię pocałował i z rozrzewnienia więcéj powiedzieć nie mógł nad wyrazy przerywane łkaniem. Mój mości dobrodzieju.. mój panie..
Ochłonąwszy jednak nieco przysiedli oba.
— Jakkolwiek przekonanie moralne może do tego prowadzić, że kalumnię rzucił Greifer — zamało tego, potrzeba dowodu.
— Gdybym tylko moralną miał pewność — szepnął Pilawski — powód do dania mu nauki znajdę.
— Ale beze mnie proszę nie czynić nic — zawołał Surwiński, beze mnie nic — ja tę rzecz poprowadzę... trzeba ostrożności i taktu... taktu..........
Domawiał tych słów, gdy hrabina w towarzystwie Sir Williama, który jéj rękę podawał, hr. Żelazowskiego i kilku osób ukazała się na ścieżce.. Surwiński ścisnął rękę Gabriela — szepnął raz jeszcze:
— Beze mnie nic — i ścieżyną w dół zbiegł szybko jakby miał lat dwadzieścia kilka.
Nasz nieznajomy był jednym z tych ludzi, którzy choć nawykli są i zmuszeni wiele w sobie ukrywać, nic całkowicie zataić nie umieją. W tych poczciwych naturach wzdrygających się na komedję życia, przez innych odgrywaną z taką krwią zimną i obłudą mistrzowską, odbija się wszystko na powierzchni, co w głębinę padnie. Na Pilawskim poznać było można rozmowę z Elwirą i spotkanie z Surwińskim, i niepokój o owego eleganta... niepotrzebnie przybyłego do Krynicy i po ścieżkach wszystkich popisującego się z zielonemi rękawiczkami. Hrabina przez przyjazne usposobienie, które w niéj pozostało, choć miejsce w sercu zajął teraz William.. poznała, domyśliła się zaraz iż Pilawskiemu coś się trafiło.. Napróżno wysilił się na uśmiech przy powitaniu..... rzuciła na chwilę anglika i bardzo zręcznie podstąpiła ku niemu. Pan jesteś zmięszany.. co panu?
— Nic, pani.
— Pan mnie nie zwiedziesz, bo mu dobrze życzę — co to jest? przysięgnę, że plotka..
Gabriel zmilczał. Źle pan zrobisz, że nie jesteś szczerym ze mną. Miałbyś prawo taić się gdybyś się we mnie zakochał, ale będąc tylko dobrym przyjacielem, powinieneś mi mówić wszystko.
— Nie ma nic tak ważnego, jam czasem dziecinnie drażliwy, odezwał się zmuszając do uśmiechu znowu Pilawski, a są doprawdy rzeczy, które uszu pani dotykać nie powinny.
— Myśmy się teraz i uszy nasze wyemancypowały, rozśmiała się hrabina, ruszając ramionami — możemy już słuchać wszystkiego, kiedy niektóre z nas słuchają medycyny. Kobiety anioła, wychowywanéj jak pieszczony kwiatek, aby w kielich jego kropla rosy nie padła, aby pył nie siadł na jéj listkach, aby rosła poezją, pieśnią, obłoczkiem złocistym, niewinnym barankiem, téj kobiety.. nie ma już na świecie. Na miejscu jéj macie siostrę w pracy, nauce.. w męztwie. Czy przy siostrze nie zatęsknicie za aniołami, ja nie wiem — ale anioły poleciały.. zkąd przyszły... Z nami więc nie ma co robić ceremonji mów pan.
— Doprawdy nie mam co powiedzieć! wybuchnął Pilawski, jestem zły.. ktoś tu na mnie poplótł rzeczy niestworzone, kipię, szukam i chciałbym się pomścić.
— Czekaj pan, zawołała hrabina — a strzelasz dobrze??
— Nie mogę się chwalić — rzekł Pilawski — lecz wątpię doprawdy bym mógł chybić..
— Kulą, z pistoletu..
— Czemkolwiek bądź i do czegokolwiek bądź.
— Nie zdaje mi się żebyś mógł fanfaronować — zapytała hrabina. Odwróciła się do Williama.
— Masz pan pistolety podróżne? zapytała.
— Mam i wyborne — odparł anglik.
— Możebyśmy sobie zrobili zabawkę i poszli strzelać do celu...
— Wybornie! rzekł William, i ruszył nie oglądając się, po broń i kule... Hrabina tymczasem nie mówiąc już nic z Pilawskim, spiesznym krokiem poprowadziła całe towarzystwo na łączkę za łazienkami, za którą był las, a położenie jéj wzgórzyste, zabezpieczało by zbłąkane kule nie dostały się przechodniom.. Anglik w bardzo prędkim czasie zdobył deskę.. pochwycił pudełko i nadbiegł zdyszany...... aby swą panią zabawić..... co prędzéj spełniając jéj rozkazy..
Hrabina mocno zdawało się sama przygotowaniem zajmować.. Gabriel stał z boku. Ustawiono cel... nabito broń, całe towarzystwo zajęło półkolem miejsce widzów, wyczekano jeszcze, chwilę wysławszy ludzi, aby się upewnić, że lasek i okolica jest pusta.. wreście anglik pierwszy stanął o kroków trzydzieści, strzelił razy cztery i niechybił ani razu. Pni Emilja biła brawo z całych sił.
— No — a pan? odwróciła się do Gabriela.
— Ten strzela lepiéj ode mnie — odezwał się William, probowaliśmy się w Tatrach — ja mogę powiedzieć że mam wzrok i rękę celną, ale ten — djabelską.
Pilawski się zarumienił. Dla niego tylko można wbić parę ćwieków w deskę, dodał anglik, ręczę że kule będzie na nie sadził jak paciorki na nitkę..
— To przesada — ozwała się hrabina..
— Sprobujemy, rozśmiał się William. Pobiegli do deski.. Był to kawałek tarcicy oderwany od czegoś z tkwiącym właśnie gwoździem u brzegu, który kamykiem wyprostowano.. Gabriel wzbraniał się strzelać.. ale hrabina prosiła, zachęcała, domagała się, wszyscy stali w oczekiwaniu. Wyszedł milczący z dwoma pistoletami na raz, — widać było w twarzy wytężenie wielkie wszystkich sił i zmysłów.. padł strzał jeden i natychmiast drugi.. Jeszcze obłoczek dymu wzlatywał nad trawą, gdy wszyscy się rzucili do deski, na gwoździu tkwiły dwie kule jedna na drugiéj.. dolna tylko była spłaszczona i w deskę zaryta.
P. Palczewska obróciła się do Gabriela. — Powińszować panu! rzekła, to coś cudownego! ale z pana nieprzyjaciel straszliwy...
— Gdyby do człowieka tak mierzyć można jak do deski — odparł skromnie Pilawski.
Biedna jaskółka padła jeszcze ofiarą tych popisów zręczności. Hrabia Żelazowski posępnie patrzał na nie. Niech że go licho porwie — powiedział sobie w duchu, piękna rzecz z nim mieć do czynienia.
Anglik poszedł swą drogocenną broń odnieść sam do hotelu, a pani Palczewska parę kroków odeszła z Pilawskim, pod pozorem przypatrzenia się celowi jeszcze..
— Daj mi pan słowo, że ani zabijesz, ani skaleczysz ciężko i tylko — maleńką sprawisz nauczkę, szepnęła, a dostaniesz wskazówkę o plotkarzu....
— Dowód! dowód!
— Niestety! nie mam go!
— A ja wskazówkę już mam — rzekł Pilawski.
Spojrzeli na siebie...
— Cóż myślisz? — Nie wiem, zobaczymy.
Hrabina poprowadziła cały swój dwór na daleką przechadzkę..


Tegoż wieczora ludzie, którzy woleli wista niż towarzystwo hrabiny i dowcipną jéj rozmowę, siedzieli zawcześnie przy stolikach, ale nie grali. Oprócz gospodarza, D. Wertera, Porfirego był hr. Żelazowski, Hotkiewicz i Hammermann..
— Ale bo doprawdy, prawisz nam z tysiąca nocy, kochany hrabio jakże to było, jak? rzekł Aksakowicz.
— Sam byłem przytomny, począł Żelazowski zapalając cygaro w chwili gdy właśnie Greifer nadchodził, i nieprzerywając opowiadania kapelusz składał na stoliku. Hrabina nasza ma fantazje popsutego dziecka, aby się tylko zabawić. Chciała się widać popisać z anglikiem.. zażądała deski, celu i strzelania z pistoletów o kroków trzydzieści kulą. Anglik poszedł po broń. Odmierzono dystans. Nakreślił cel, strzelał i do celu, do samego powiadam państwu.. trafiał. Widziałem strzały, celne były, ale przecież nie kula na kulę... Hrabina obraca się do tego Pilawskiego i zaprasza go, ten udaje niewiniątko... A cóż.. anglik idzie i dobywa z deski zakrzywiony gwóźdź, wyprostowali go.. Pilawski stanął na kroków trzydzieści z dwoma pistoletami, wypalił i obie kule na gwoź—dziu o—sa—dził. Hę! Jak Boga kocham! Słowo daję.. Ot jak strzela!
— Kto? zapytał Greifer, kto?
— Nie słyszysz? Pilawski — zawołał Aksakowicz...
— Nie mówiono ci o tem? toć się działo przed kilku godzinami, dziś wieczorem.. począł Żelazowski. Sam oczyma memi na to patrzałem...
— Jakto? jakto? wsadził — przezwał Greifer — kule na gwóźdź?
— Dwie, jedna po drugiéj!
— A! niechże go wszyscy djabli wezmą! krzyknął gospodarz — lecz — panowie.. Czas ucieka!! Do roboty!
— Przypadek! przypadek! cicho bąknął przybyły Greifer poprawiając kamizelki i odchrzękując jakoś dziwnie, jakby mu w gardle zaschło..
— Dwie kule jedna po drugiéj, ofuknął Żelazowski — a, jeśli to przypadek...
Sicuro! zawołał Baron Hotkiewicz, to nie jest żaden wypadek lecz ars magna, kunszt, sztuka, wprawa; ja raz w życiu spotkałem takiego gracza, c’etait un Espagnol, ma foi, który strzelał o zakłady stu dukatowe do szwalbek... i hat niemals verloren. Evero, jéj bohu, jak panów szanuję.
Greifer wciąż poprawiając kamizelki stał nad grającemi nadrabiając fantazją, ale znać było w całéj postaci i twarzy zmięszanie, którego szczęściem nikt nie dostrzegł.
— Już to trzeba przyznać — mruknął Żelazowski, że kto on tam jest to jest ten Pilawski — choć może nie tak wielka figura jak się Surwińskiemu śni, nie mniéj wychowanie odebrał pańskie. Języki, muzykę, rysunek.. no i to djabelskie strzelanie w takim stopniu nie każdy posiadać może.
Greifer ramionami ruszał ciągle.
— Surwiński po prostu monoman.. rzekł — ja powiem tylko jedno, że kto się nie ma z czem taić ten się nie tai..
— Daj no ty pokój — przerwał Żelazowski, i nie paplaj, bo z nim gra krótka, nie zdrowa, może ci wpakować kawał ołowiu pod żebro jak nic.
— Jać go nie zaczepiam.. odparł Greifer — ale co prawda to prawda.
Wszyscy zamilkli. Ot, gralibyście, dodał gospodarz, i zapić tę sprawę. Strzela — niech sobie się zdrów popisuje — nikt mu nie broni.
Chwilę panowało milczenie.. Greifer chodził zadumany, ale mu język świerzbiał.
— Czy kto z panów nie spotkał kawalera w zielonych rękawiczkach? zapytał, nowo przybyłego do Krynickich zdrojów. A! pocieszny pajac, a zabawna figura! Jeśli przysłowie prawdziwe jaki pan taki kram.. i wart pac pałaca.. z tego szczygiełka możemy wnosić o arystokratycznem pochodzeniu jego pryncypała. Jestto oficjalista pana Pilawskiego.
Pan Porfiry który miał zadawać podniósł głowę!
— A ja go proszę pana widziałem.. lakierki wyszywane i medaljon u zegarka.. bardzo wielki elegant...
Greifer się śmiał — nieoszacowana karykatura!
— Trudno oficjalistów ubierać w liberję — dorzucił Żelazowski.. Ale, przecie z tego jegomości łatwo by Surwiński dobył tajemnicy tego pana?
— I musiał tego dokazać, bo polował na niego — rzekł Greifer z uśmiechem, nic nie mówiąc o sobie. To pewna że się nie przyzna do odkrycia! Ruszył ramionami.
— Ty bo kochanie masz ząb do niego! szepnął hrabia Żelazowski.. zwyczajnie do rywala.
— Jakiego rywala? nasze drogi pewno się w życiu nie spotkają..
Wist zajął wszystkich i więcéj już mowy o tem nie było — lecz w Krynicy o cudownych strzałach rozeszły się osobliwsze wieści. Oficjalista w zielonych rękawiczkach nazajutrz na wózku góralskim wyjechał raniuteńko do Źegestowa.


Pan Porfiry po ostatnéj rozmowie z ciocią, zdając sobie sprawę z jéj rezultatu, wywnioskował że ciocia prezesowa, chociaż nie pochwalała w zupełności jego zakochania w pannie Elwirze, nie zabroniła mu wszakże oddawać się temu słodkiemu uczuciu. Mówił sobie nawet że nie byłaby temu przeciwną, gdyby rzeczy daléj posunięte zostały. Ale jak tu je było posunąć daléj, przy takim braku rutyny i doświadczenia. Nieszczęśliwy młodzieniec mógł się tylko pokierować wrodzonym instynktem i przykładem drugich. Jakkolwiek umysł to był śpiący jeszcze w pieluchach z których trudno mu się było rozwinąć — bacznie jednak postrzegał jakiemi drogami inni chodzili. I śledząc a rozmyślając doszedł do tego pewnika, iż szczęśliwszy daleko od niego Greifer wsunął się do tego domu przez panią Jaworkowską.. Nie mógł już daléj zajść we wnioskach swych nad to, że i jemu wypadało starać się o jéj łaski i wyrobić sobie wnijście do przybytku za protekcją fluksji i dzieci. Miał on szczęście już dawniéj być prezentowanym téj damie, która znała jego rodziców. Włożywszy więc wiedeński tużurek poszedł z wizytą, i — oddał się na posługi dzieciom. Najłatwiéj w ten sposób matkę za serce pochwycić. Trzeciego czy czwartego dnia, był jakby domowym. Młoda panna Jaworkowska wyobrażała sobie, że ten słuszny kawaler w niéj się zakochał, miała już bowiem pierwsze wiadomości o tem uczuciu, z ust usłużnéj garderobianéj. Dwa razy chodził do apteki po laudanum i krople laurowe dla saméj pani.. Stosunki te tak go wreście ośmieliły, iż z pieca na łeb jednego poranku przyznał się na pół żartem pół doprawdy p. Jaworkowskiéj, iż się w Elwirze zakochał. Zaczęła się z niego śmiać, poprosił ją aby go tam zaprezentowała. Ruszyła ramionami, oświadczając że chętnie to uczyni.
— Ale mój, panie Porfiry — dodała — po co tobie głowę nabijać takiemi rzeczami, które nie są dla ciebie. Tam już sto razy zręczniejszy Greifer tańcował napróżno i podobno tego Pilawskiego szulera nie wysadził.
— Jakto? to to jest szuler? spytał przerażony Porfiry — szuler — a ja myślałem, że to porządny człowiek i magnat.
— Szuler z profesji. Greifer się o tem dowiedział z Warszawy, poczęła zapomniawszy się pani Jaworkowska. Tylko ty o tym milcz.. proszę.... Greifer pierwszy się tego dowąchał. Szulery zazwyczaj grają takie role, żeby zwabić młodzież niedoświadczoną.. to ma być awanturnik. Porfiry zmilkł przestraszony.
Nazajutrz przez kwandrans miał szczęście siedzieć na krzesełku naprzeciw fotelu pani Domskiéj, oczyma bombardował pannę i wyniósł się rozmiłowany do szaleństwa.. Utkwiło mu to w głowie, jak można żeby w uczciwem towarzystwie cierpiano szulera, chodził nękany tą myślą długo, a za pierwszem spotkaniem, wielką ową wątpliwość poddał pod rozstrzygnięcie cioci prezesowéj, która dowiedziała się najdokładniéj iż mu téj wiadomości udzieliła p. Jaworkowska, a ona ją miała od Grejfera. Zbywszy siostrzeńca nauką moralną, ciocia prezesowa nie mogła z takiemi dokumentami zachować milczenia. Poszła znowu do Ormowskiéj, gdzie zastała hrabinę.. Wejście jéj przerwało rozmowę jakąś, któréj treści domyśleć się nie mogła.
— Ja, przyszłam podobno baronowę pożegnać — odezwała się — chociaż wód wedle przepisu Dietla nie skończyłam — ale już chyba wyjadę...
— A to dla czego? spytała baronowa.
— Tak... bo tego roku towarzystwo takie.. że tu wyżyć nie można..
— Dziękuję prezesowéj! rozśmiała się hrabina.
— A! to się do kobiet nie stosuje, a przynajmniéj nie do wszystkich, kończyła ciocia prezesowa... ale mężczyźni.
— Którzy? zapytała pani Palczewska.
— A chociażby ten awanturnik Pilawski — rzekła pobożna kobieta.. Ja tu mam siostrzeńca z sobą, boję się dla niego takiego towarzystwa, samego ocierania się o szulerów i oszustów.
— Na miłość Boga, co mówisz? przerwała gwałtownie hrabina, ten człowiek bywał i bywa w moim domu!
— Boś wać pani zbyt dobra!
— Któż mógł rzucić tę potwarz na niego?
— Nie ma w tem sekretu. P. Jaworkowska powiada wszystkim, iż ma to od p. Stanisława Greifera, któremu czarno na białem pisano o tem z Warszawy. To wszyscy wiedzą. Przecież by Porfiry nie kłamał, bo on ma wstręt do wszelkiego fałszu..
— Pani mi to pozwala powtórzyć komu należy? zapytała zarumieniona hrabina.
— Przynajmniéj nie bronię — nie bronię.. rzekła pobożna pani...
Rozmowa się zwróciła, hrabina zamilkła, a wkrótce potem wyszła.. Szybkim krokiem, gniewna dążyła do domu który zajmowała, gdy na drożynie pozdrowił ją — Greifer.
Spojrzała nań z surowością sędziego. Bardzo dobrze iż się spotykamy, ozwała się sucho — idę w téj chwili od Ormowskiéj. Przyszła tam prezesowa Hercegowińska i publicznie oświadczyła, jako jéj siostrzeniec słyszał z ust pani Jaworkowskiéj, że pan opowiadałeś o liście otrzymanym z Warszawy, wystawiającym pana Pilawskiego, jako awanturnika i szulera. Pilawski w domu moim bywał i bywa, niemogę ścierpieć rzuconego nań obwinienia...
Greifer zbladł straszliwie. Ale proszę hrabiny, proszę hrabiny — ja — ja sobie nie przypominam... Zmierzyła go od stóp do głów, nie odpowiedziała i odeszła. Nieszczęśliwy młodzieniec stał jak wryty. Znał on dobrze panią Palczewskę.. lecz mógłże się spodziewać, aby zacna Jaworkowska taką była paplą i puszczała w świat to, co tylko na prywatny użytek było przeznaczone?.. Widział przed sobą lufy pistoletów Pilawskiego.. stracił głowę.. Niewiedząc dokąd, pobiegł do téj, która go tak niebacznie zdradziła.
— Pani dobrodziejko — co pani uczyniłaś? krzyknął ręce łamiąc na progu... pani powiedziałaś temu z pozwoleniem.. cielęciu, Porfiremu, że ja.. że ode mnie dowiedziałaś się o.. panu Pilawskim.. ten się wypaplał.. mnie grozi..
— Dajże mi pokój, co ci grozi? pokażesz list i nic ci nie grozi — dajże pokój? Wszak list miałeś?
— Zgubiłem go — zawołał Greifer.
Jaworkowska stanęła przelękła..
— Czy pani poświadczy żeś go widziała?
— Kiedym go nie widziała. Od kogóż był?
Greifer się za głowę pochwycił.
— Nie mogę zdradzić przyjaciela..
— No — to cóż ja na to poradzę! dajże mi pokój! To trudno, mówiłeś co ci doniesiono, złożysz się tym który pisał — nie masz go co oszczędzać! Jeśli zgrzeszył niech pokutuje..
— Ale, na miłość Boga, pisano do mnie poufnie, jam poufnie powtarzał pani, przyjaciela zdradzić nie mogę więc ja sam pokutować zań muszę.
— Pozwól że sobie powiedzieć, przerwała Jaworkowska — poufnie, a chciałeś sam żebym to powtórzyła Domskiéj.. Może Domska się wygadała.. jam w tem nie winna nic.
— Nie pani Domska, ale ten ciemięga długowłosy.. Porfiry..
Jaworkowska ruszyła ramionami. Dajże mi ty pokój, bo mnie bólu głowy nabawisz.. proszę, to trudno, ja na to co się stało nie poradzę. Puszczasz wiadomość w kurs, musisz jéj bronić.
Gieifer z niecierpliwością uderzył się w czoło i bez pożegnania odszedł.. W téj chwili jeszcze miał zupełną swobodę prędkiego wyruszenia z Krynicy, nie był wyzwanym, mógł o niczóm nie wiedzieć — ściśle biorąc wolno mu było pod jakimś pozorem, choroby czyjejś, interesu.. drapnąć.. gdyby — gdyby Pilawski do celu nie strzelał a hrabina spotkawszy go w drodze, nie rzuciła mu tych słów kilku.. Okrył by się śmiesznością gdyby nagle zniknął, a tego rodzaju grzechy u nas jak małoduszność i tchórzostwo, nigdy w towarzystwie żadną skruchą zmytemi być nie mogą. Pozostawało mu więc napisać testament, pożegnać przyjaciół i jak się sam do siebie mówiąc wyraził — pójść na ciepłe piwo do Abrahama.. Przejednanie, tłumaczenie, odwołanie było niepodobnem... Z posępną twarzą, powoli powlókł się pan Stanisław do mieszkania, czyniąc sobie wyrzuty, że postąpił bez taktu, niewłaściwie i dziecinnie.. Miał i tę zgryzotę że celu chybił, że popełniony grzech na nic mu się nie przydał.. Goryczy kielich potrzeba było wypić do dna.. świetna owa karjera, na którą tak mozolnie pracował, stosunki, przyjaźnie, zyskane prawo obywatelstwa w świecie tak pięknym, tak miłym... ginęło wszystko marnie.. młodzieniec wielkich nadziei jak kwiat w pączku... paść miał podcięty kulą — i to jeszcze z takiéj ręki, która... nie nosiła może sygneta!!


Cały jeden dzień upłynął w oczekiwaniu i trwogach. Grejfer udawał że chodzi jak zwykle nie obawiając się niczego, znajomi coś szeptali, Pilawski się nie ukazywał... Wiedziano tylko iż p. Karol Surwiński dwa razy był u niego. Towarzystwo nie zbyt życzliwe nieznajomemu przybyszowi, wytłumaczyło sobie chwilowe zniknięcie pana Pilawskiego zamkniętego w mieszkaniu nie zbyt dla niego pochlebnie. Greifer choć trworzył się zrazu, ku wieczorowi nabrał lepszéj otuchy i uwierzył w to, że w istocie coś być musi gdy Pilawski wiedząc już o potwarzy, nie dopomina się o nią. Że o niéj był uwiadomiony o tem głośno mówiła hrabina..
Trzeciego dopiero dnia, gdy już pan Stanisław odzyskał straconą pewność siebie i zwykły humor, prawie pewien będąc, iż mu to ujdzie płazem, zaszły następne okoliczności. Major, baron Hotkiewicz stał pod trzema gwiazdami i właśnie cyrulik zajęty był brodą jego gdy do drzwi zapukano. Stary żołnierz huknął głośno. Herein, — Entrez — Favorisca..
W progu ukazał się p. Karol Surwiński i Gabriel Pilawski.
— A! pardon excusez.. przepraszam, zawołał major.. ale broda skończona tylko się ręcznikiem otrę i jestem na usługi, siadajcie. To mówiąc odprawiał cyrulika i przyszedł im podać rękę.
— My byśmy pana barona powinni przeprosić — odezwał Pilawski — że o tak niezwykłéj nadchodzimy go porze.. ale ośmielony przez p. Surwińskiego, ja tu przybyłem z prośbą.
— O! na usługi, jeśli w czem mogę.. bitte bitte, rzekł pospiesznie Hotkiewicz i siadł naprzeciw okraczając krzesełko. Był to jego ulubiony sposób siedzenia, podał cygara.
— Pozwolisz mi pan baron, moją sprawę opowiedzieć, mówił daléj Pilawski. Puścił tu jawnie, niby z jakiegoś listu warszawskiego wyjętą potwarz na mnie p. Stanisław Greifer, jakobym był szulerem i oszustem. Nie jest dla nikogo tajemnicą ten fakt.. są świadkowie. Obrazy takiéj honoru przyznasz pan panie majorze, ścierpić nie mogę, muszę żądać od niego satysfakcji. Do pana dobrodzieja przychodzę prosząc go o opiekę i pośrednictwo. Lecz nie będąc panu znanym, muszę się złożyć dowodem iż na to zasługuję.
To mówiąc pan Pilawski dobył z kieszeni papier.
— Znasz pan baron pewnie hrabiego Za... który powszechnie w Galicji jest znanym, chociaż naprzemiany mieszka tu i w królestwie — oto jest jego list na moje żądanie pisany, a że w téj chwili bawi w Iwoniczu łatwo sprawdzić... Baron ledwie okiem chciał na list rzucić.
— Ale dosyć na pana spojrzeć pour étre persuadé, que vous êtez un galanthomme, odezwał się — bez żadnego listu i świadectwa służę.
Podali sobie ręce.
— Prosiłbym majora zażądać od p. Greifera albo wskazania winowajcy lub odwołania kłamstwa, albo dania mi satysfakcji.
Ist richtig! najsłuszniejsza rzecz.. spuść się pan na mnie. Masz kogo drugiego? zapytał baron.
— Ja służę, stary wojskowy także.. rzekł Surwiński.
— Ubieram się w chwili jednéj — dodał major, bin fertig.. i andiamo z p. Karolem.
Hotkiewicz począł się ubierać spiesznie. Idź pan do domu, my panu damy wiedzieć.
Pilawski powierzywszy sprawę w tak dobre i chętne ręce spokojny ruszył do hotelu. W chwilę potem baron z Surwińskim byli u drzwi Greifera i nim do nich zapukali, usłyszeli go chodzącego po pustym pokoju i świstającego arję z Normy z jakąś furją opętaną. Zapukano.. Proszę.
Na widok majora z Surwińskim, których miny surowe i zafrasowane coś niedobrego zwiastowały, Greiferowi głos zamarł w ustach.. stanął jak wryty.. Powitali się ukłonem. Z powitania tego znać było już deputowanych przychodzących w jakiéjś ważnéj sprawie. Pan Stanisław widocznie tracił animusz, milcząco posunął krzesła.
— Dziękuję, rzekł major, przychodzimy w dosyć przykrym interesie.. ale trudno uczciwemu człowiekowi odmówić.. Surwiński się skłonił, z oczów mu błyskało szyderstwo.
— Co panowie każą? odchrząkując rzekł Greifer.
— Sprawa niemiła.. accidente.. eine malicieuse Geschichte jakaś to plotka poszła po Krynicy o panu Gabrielu Pilawskim, jakby on był awanturnikiem i szulerem. Tę wieść, si fabula vera, miałeś pan dobrodziéj, das ist ein öfentliches Geheimniss, puścić z jakiegoś listu. Przychodzimy więc w imieniu pana Pilawskiego żądać albo imienia potwarcy, albo odwołania publicznego potwarzy.. lub honorowéj satysfakcji.
— Tak, satysfakcji honorowéj — powtórzył Surwiński.
Grejfer stał ręce powkładawszy w kieszenie, dumał.
— Pozwoli pan Baron... wycedził wreście, że ja imienia osoby która w liście tę płochą i może fałszywą wieść puściła, wymienić nie mogę. Przyznaję żem powtarzając nieuzasadnioną pogłoskę — zawinił.. ale przepraszać i odszczekiwać nie myślę. Wiem, że pan Pilawski strzela do gwoździ, zatem..
Zakrztusił się..
— A ja panu poufnie — dodam — uśmiechając się szepnął Surwiński, że na pałasze i szpady bije się jeszcze lepiéj: to gracz.
Grejfer, który już nie miał nic do stracenia ruszył ramionami. — Co mi tam!
— Plotkę trzebaby publicznie odwołać.. dodał Baron.
— A jakiż dowód że to plotka? któż go zna? kto za nim świadczy? przerwał Greifer. Wszak to może być prawda?
— Nie — bo ja bym tu do asindzieja nieprzyszedł w téj sprawie, zawołał baron głos podnosząc erlauben sie mahl das ist beleidigend für mich — pardon.. Scusa signore. I dobył z kieszeni list hr. Za... który Grejferowi ukazał.
Pan Stanisław rzucił naprzód okiem na podpis i pobladł.. potem ramionami ruszył..
— Odwoływanie zawsze jest rzeczą — trudną, rzekł.. winien jestem...
— To nie dosyć — odwołanie swoją drogą, dorzucił pan Karol, a p. Pilawski od wymienienia imienia winowajcy, który list pisał nie ustąpi.
’S richtig i nie może ustąpić — potwierdził baron... Co pan na to?
— Ja imienia osoby zdradzić — nie mogę.. wycedził Greifer.
— A zatem bić się musimy — rzekł baron.
— Zrób duszko testament, dodał p. Karol..
— Ha no! odezwał się chmurno p. Stanisław — w pojedynku nie zawsze ten wygrywa, kto najlepiéj strzela i fechtuje się..
— A za tem, times is a money, przerwał baron, pojedynek nieunikniony — mówmy tylko o warunkach.. kiedy sobie pan życzy?
Greifer stał niemy, ręką potarł czoło, powiódł oczyma po suficie... mimo wrażenia jakiego doznawał i zimnych potów jakie nań biły, musiał fantazją nadrabiać. Kiedy się — panom podoba...
Baron i Surwiński spojrzeli po sobie.
— Co prędzéj to lepiéj, rzekł Surwiński.
— I ja tak sądzę — powtórzył Greifer.
— Jutro — jeśli deszczu nie będzie — zaproponował baron..
— Jutro..
— Gdzie?
— Gdzie się podoba..
— Na drodze do Żegestowa za Muszyną..
— Bardzo dobrze..
— Godzina?
— Dziewiąta rano.
— Zgoda.
— Do pana należy wybór broni — rzekł baron....
Nastąpiło długie milczenie... p. Stanisław bił się na pałasze jako tako, strzelał mizernie... lecz.... przez rozpaczliwą brawurę, chcąc okazać że się nie boi, sam nie wiedząc jak i dla czego, zawołał — pistolety....
Va bene — pistolety, ruszając głową mruknął major... staniecie na piędziesiąt kroków i iść będziecie do barier.. strzał do woli... Pojedynek do pierwszéj krwi i rany. Zgoda?
Greifer ruszył ramionami. — Wszystko mi jedno.
— Ze względu na okoliczności, warunki stawię jak najpomyślniejsze dla pana, mówił Hotkiewicz — nie kryję tego iż mimo nich.. mocno się lękam..
— Ja także — ja także — począł Surwiński, niewidzianie celnie strzela...
— Zatem, bien vu, bien entendu, na palcach zbierając punkta główne kończył baron. Czas, jutro, godzina dziewiąta rano, miejsce, drożyna pod laskiem za Muszyną, broń, pistolety.. piędziesiąt kroków, strzał do woli.. do pierwszéj krwi.
Greifer głową tylko skinął i skłonił się, sekundanci wyszli pożegnawszy go, w téj chwili dopiero obejrzał się obłąkanym wzrokiem do koła i padł na sofę, głowę chwyciwszy w obie dłonie.
— Stało się! zawołał — wszystko skończone!


W roku 1846, kto pamięta Warszawę, przypomni też sobie może dosyć oryginalnego człowieka, który miał piękną kamienicę przy ulicy Długiéj i dom w rynku Starego miasta. Nosił się on ze staroświecka w kapocie, ale z pewną elegancją zawsze uszytéj, w stroju reszta acz niemodna, z pewnym smakiem była dobraną. Człek był dobrze nie młody, posiwiały ale rumiany, czerstwy i pięknéj twarzy, rysów szlachetnych. Mówiono że miał lat przeszło sześćdziesiąt, przecież gdyby nie siwizna, niktby mu nad czterdzieści nie dał. Ponieważ nosił zawsze kapotę szaraczkową i wszystko w tym skromnym kolorze dobrane, znano go pod poufałem imieniem, Szaraczka. Wszakże przezwisko to w ustach tych co je wymawiali nie miało nic szyderskiego, nic uwłaczającego. Szaraczek był wielce lubionym i wyglądało na rodzaj pieszczoty. Pochodził z rodziny prastaréj mieszczańskiéj i życie miejskie, jego instytucje, stowarzyszenia, bractwa, obchodziły go serdecznie. Należał do konfraterji literackiéj, był opiekunem różnych zakładów, dla biednych świadczył wiele.. Pomimo téj znanéj dobroci i uczynności, Szaraczek wyglądał surowo, chodził zamyślony, posępny, z dwoma wiekuistemi fałdami na czole, namarszczony, a mówił jakby chciał łajać. A gderząc często się sam rozpłakał. Starsi ludzie pamiętali że był za młodu żonatym, bardzo do żony przywiązanym, żył z nią jednak tylko parę lat, bo mu wkrótce zmarła niezostawiwszy potomstwa. Na Powązkach biedny wdowiec wystawił jéj pomnik piękny, i często doń jeszcze teraz nawet pielgrzymki odbywał. Pomimo, że go prawie gwałtem swatano i żeniono, że na różne pokusy był wystawiony żenić się już więcéj nie myślał...
— Takiéj drugiéj mieć nie będę — mawiał — a przysięgałem ci jéj nie do jéj śmierci ale do mojéj, i zostanę wiernym. Jakoż późniéj już go nawet nie napastowano. Nie miał bliższéj rodziny, nie bardzo to kogo obchodziło — mawiano tylko czasami po cichu: Ciekawa też rzecz co Szaraczek zrobi z majątkiem? Boć dom i kamienica, a bodaj i gruby kapitał przy nich.. pewnie się to albo dobroczynności albo szpitalom dostanie bo komużby? Tym czasem Szaraczek i pieniądze bardzo szczęśliwie robił, i szczodrze szafował niemi na ubogich i nikomu się nie spowiadał co myśli na potem.
Wiedzieli ci co go znali, że człowiek był opatrzny, stateczny i bez rozporządzenia nie umrze pewnie, a przekonani byli iż rozporządzić majątkiem potrafi. Szacowano go grubo i bajeczne rzeczy prawiono o dostatkach, chociaż człek był skromnych obyczajów a wcale ich dla siebie nie używał... Szaraczka ojciec jeszcze miał wielki skład sukna przy Długiéj ulicy, i wielki warsztat krawiecki, z którego robota się rozchodziła po całym kraju. Znano ją szczególniéj z sumienności bo tam pewnie ani zgniłego i zleżałego towaru, ani tandetnego szwu nikt nie znalazł. Już za syna obok warsztatów w których się przysposabiała robota gotowa w wielkiéj ilości, wywożona na jarmarki, powstał zakład wytworniejszéj krawiecczyzny, który z zagranicznemi mógł iść o lepszą. Zaprowadzono tu wszelkie ulepszenia jakie gdzie się ukazały, czeladź była dobrana, Szaraczek co roku sam jeździł za granicę i najprzedniejsze sukna, kazimirki, korty, baje zakupywał w Anglji, w Bernie, w Sedanie, tak że często odstępował z nich hurtownie mniejszym rzemieślnikom. Człek był porządny, stateczny i co się zowie — z głową. Znano go z niéj równie jak z najpoczciwszego serca. Choć niepozornie się odziewał i nikt by go nie posądził o jakieś wyższe wykształcenie, ale praktycznie go nabył, czuł jego potrzebę i pracował nad sobą, wcale z tego nie szukając chluby. Bywało gdy z nafałdowanem czołem i rękami w kieszeniach kapoty, stanie przy jakich naradach i rozmowie poważnéj, a poczną eleganci i blagery pleść androny niby mądre bardzo, Szaraczek słucha słucha..[1] usta mu się krzywią, głową trzęsie, cierpi[2] cierpi.. a jak się odezwie, zmusi do milczenia.. Nie gniewał się nigdy, gderał prawie zawsze.. W końcu młodzież co chciała rozumną udawać już się przy nim strzegła, bo ją w komysz zapędzał. Czasem metody sokratycznéj, z miną niewinną począł pytać, a jak jął ścigać owemi zapytaniami z jednego w drugie wpadając, tak w ciasny kąt zagnał pyszałka że musiał zamilknąć.
Szanowano go powszechnie, lecz się też i lękano, a paniczkowie słabo kuci, unikali jak mogli, bo był dla nich nielitościwym.. W r. 1846 chociaż sklep, magazyny, warsztaty miał w kamienicy przy ulicy Długiéj, sam Szaraczek mieszkał jeszcze zawsze na Starem mieście w domu do którego był nawykł, i wynosić się z niego nie chciał, bo w nim parę lat z żoną przeżył szczęśliwych. Tu na pierwszem piętrze zajmował kilka pokoi jeszcze dawnemi sprzętami zastawionych, a niektóre z nich nie widzieć jak były stare.. i choć nie wytworne, nosiły na sobie cechę epoki, gdy najmniejszą rzecz wykonywała ręka nie machina, myśl nie jakaś forma wyciskająca tysiączne wyroby. Dość jest przypatrzeć się lepiéj zachowanym domom mieszczan Gdańska, Torunia, Elblągu, ażeby się przekonać, że bogatsi mieli zamiłowanie kunsztu i smakowali w rzeczach pięknych, a w owych wiekach rzeczy te robiły się na trwanie długie, gruntownie, mocno i z miłością jakąś a pieszczotą. Więc szafa taka rzeźbiona a wysadzana, do pisania stół, szkatułka kiedy się kupowała to ją dobrano jak pieścidełko i szanowały ją pokolenia, a nie łatwo się zbywano nawet kufrów po babce i zamczystych szafarni.
Szaraczek miał takich sprzętów dosyć, różnemi czasy przez ojca i dziada pozbieranych, a jakoś to mimo wojen ocalało. Na dole w tym samym domu mieścił się sklepik korzenny też odwieczny, na drugiem piętrze lokator, stary urzędnik, na trzeciem na dwoje podzielonem, dwie bardzo ubogie rodziny, którym Szaraczek dał przytułek, ojciec z dwoma córeczkami wdowiec, rzemieślnik, i wdowa z małym chłopaczkiem. Ta zajmowała jedną izdebinę z komórką, brała jakieś roboty do domu, ale się jéj strasznie źle wiodło, wymizerowane było kobiecisko i gdy przyszło komorne płacić, chodziła zawsze z niecałem do właściciela domu o folgę prosząc. Oddawała potem jak mogła kapaniną po troszę, lecz zawsze coś zalegało. Szaraczek bardzo był dla niéj wyrozumiały, mówiono nawet że jéj czasem pożyczał jeszcze grosza ale gdy się komu nie wiedzie — trudno biedę zwyciężyć. Im się człek uparciéj z nią łamie, tem ona zajadléj dokucza. Pomimo pomocy Szaraczka wdowie szło źle bardzo, głównie z tego powodu, że zdrowia nie miała. Całemi dniami robić nic nie mogła, gdy do sił trochę przyszła rwała się dniem i nocą pracując, aby przechorowany czas nagrodzić i znowu się nabawiała choroby. A że miała chłopaka jeszcze lat ze siedem lub osiem dochodzącego, którego bardzo kochała, często z nim razem zmuszona mrzeć głodem, płakała z rozpaczy — łzy też i oczy psuły i zdrowie. Słowem sąsiad szewc który też miał dziewcząt dwie na głowie a był wdowcem, ale któremu się daleko lepiéj powodziło, chociaż poniedziałki obchodził i napiłym też bywał czasem, już dawno prorokował że z tą Dudzikową będzie źle. Zwała się bowiem Dudzikowa, nikt tak dalece nie wiedział co była za jedna, pewnie też po rzemieślniku wdowa. Nie żyła ona z nikim, nikt u niéj nie bywał, a kto zajrzał powiadał, że w izbie sprzętu prawie nie widziano.. nawet łóżka brakło, siennik tylko leżał na podłodze.. I chłopiec i ona spokojni byli, a choć u szewca nieraz i w nocy czyste piekło powstawało tak się kłócili, wrzeszczeli, śpiewali, śmieli i swawoliły dziewczęta, nigdy się Dudzikowa nie poskarżyła, nigdy jéj słowo z ust nie wyszło..
Sama sobie służyła.. rzadko po robotę chodziła, chłopca biorąc z sobą, a dzieciak już był tak nauczony zawczasu, że się do innych dzieci nie garnął i siedział w tem zamknięciu a nie słychać go było. Chłopak jak matka był mizerny strasznie, ale tak uderzająco piękny iż mu się wszyscy dziwowali. Matka też znać była za młodszych i szczęśliwszych czasów piękną bardzo, dziś z tego ledwie ślad pozostał.
Jak to zwykle bywa po sąsiedztwach, szewcówny, służąca czeladź nie mając co robić, poglądały, ciekawili się, szpiegowali co się u Dudzikowéj działo...
Poświdrowano dziurki żeby ich podpatrywać, ale co tam było zobaczyć, kobieta grubem jakiemś szyciem od rana do nocy, czasem i przez noc była zajętą, dzieciak siedział naprzeciw niéj patrzał jéj w oczy, posługiwał, pomagał, drzémał lub bawił się rysując kawałkiem kredy po podłodze. Czem żyli tego dojść było trudno, coś czasem miewali ciepłego, zresztą chleb i kartofle. Dziecko dostawało uschłą bułkę i trochę mleka, matka jak utrzymywały szewcówny razowym chlebem rozmaczanym w wodzie się żywiła. Stróż kamieniczny słyszał parę razy, że Szaraczek na Dudzikową krzyczał za to iż jéj tak źle było, przypisując winę jéj saméj — z jakiego powodu niewiadomo. Nawykli byli wszyscy do tego że chorowała często, więc późniéj nie bardzo się tem troszczono, gdy na sienniku leżała, a chłopak skulony u jéj nóg popłakiwał cicho. Dziecko jakoś dzikie z natury ani do zabawy, ani na łakocie zwabić się nie dawało.
Jednego dnia późnéj i chłodnéj jesieni, stróż kamienicy wpadł do Szaraczka bardzo rano, gdy ten jeszcze chodząc po izbie pacierze mówił, z miną wielce wystraszoną i z pośpiechem niezwykłym, a że go stary nie zaraz postrzegł począł chrząkać niecierpliwie. Nic to nie pomogło, bo dopiero dokończywszy pacierza i przeżegnawszy się Szaraczek się obrócił i gderliwie, po swojemu zapytał:
— Czegóż ty tam chcesz? Stróż zamiast odpowiedzi mocno darł włosy i ramionami dźwigał, podstąpił krok i po cichu odezwał się. Proszę jegomości.. trzeci dzień dziś jak Dudzikowa z domu nie wychodziła i ani jéj ani dziecka nie słychać.. Szewc się boi czy nie zaczadzieli albo się im co nie stało.. bo cichusieńko w izbie.. a drzwi probowałem — zaparte na zasuwkę wewnątrz. — Trzeci dzień! zawołał stary i nie daliście mnie jeszcze wczoraj znać? trzeci dzień!
— Ale bo oni tam licho wie czem i po jakiemu żyją, a i to trzeba wiedzieć że przed trzema dniami kobiecisko się już ledwie włóczyło. Widziałem ją wchodzącą na wschody, co kilka kroków stawała, głowę opierała na poręczy, dyszała i dopiero wytchnąwszy szła daléj. Pół godziny się tak ciągnęła na górę.
— A czemużeś mi wczoraj nie dał znać, trutniu jakiś? powtórzył Szaraczek — skaranie Boże. I porwał się jak stał ze stróżem iść na górę. Gdy do drzwi zastukali, szewc i cała jego rodzina wyszła do sieni, potwierdzając co stróż doniósł, iż u sąsiadki życia znaku już drugi dzień nie było, że przed trzema dniami słyszeli stękanie i jęki, potem płacz cichy dziecka.. potem już nic.
Szaraczek na dobre począł się do drzwi dobijać, ale z wnętrza głos się żaden i nie odezwał. Posłano zatem po ślusarza i drzwi po części wyłapawszy otworzono. Boleśny widok przedstawił się oczom ciekawych.. W izbie pustéj na sienniku, leżała kobieta znać już oddawna skostniała, sina, umarła.. Przy jéj boku spało gorączkowym snem dziecko, przytulone.. ledwie już żywe od głodu. Znać posłuszne woli matki i nawyknieniu, o nic się do ludzi odezwać nie chciało i czekało przebudzenia ze snu tego, z którego się już nie budzi.. Szaraczek schylił się i naprzód dziecko omdlałe wziął na ręce. Chłopak już nie przytomny, oczów nie otworzywszy zarzucił mu wychudłe rączyny na szyję.. stary się rozpłakał. Natychmiast zniósł sierotkę do mieszkania i posłał po doktora, a sam nie dając nic ruszyć w izbie wrócił ażeby być przytomny obejrzeniu pozostałości. Po Dudzikowéj nie zostało w istocie nic — kilka wystygłych wyszczerbionych garnuszków, trochę łachmanów biednych, ani papieru, ani świstka, ani żadnego dowodu kim była. Znano ją jako wdowę od lat kilku pracującą na życie, domyślano się że musiała być z miasta, zapisała się jako Dudzikowa i nikt ją o więcéj nie pytał. Na palcu miała złotą ślubną obrączkę, którą jako pamiątkę zdjął stary dla dziecka, pogrzebem sam się zaraz zajął, i zmęczona życiem istota poszła do grobu.... odpocząć.
Od pierwszéj chwili gdy sierotę wniósł do swego mieszkania Szaraczek, i poczuł ręce te na swéj szyi konwulsyjnie splecione, powiedział sobie w duszy: Sam pan Bóg mi dał to dziecko... innym je daje ze szczęściem mnie zesłał ze śmiercią. Nie ma ono nikogo na świecie i ja nikogo nie mam — mojem będzie. Odżywiono chłopaka powoli ostrożnie, a gdy odzyskał przytomność i począł gwałtownie domagać się matki, któréj już na świecie nie było, musiano go uspokoić tem że matka sama go tu oddała i kazała mu pozostać dopóki nie powróci. Nie rychło bardzo chłopiec się dał ukoić, zabawić i skłonić, żeby coś innego robił, on zawsze w oknie siedział matki wyglądając. Szaraczek zostawszy w ten sposób ojcem, pierwszy raz w życiu zakłopotał się jak to dziecko wychowa.
Zaniedbał nawet nieco swoje interesa, których pilnować był zwykł nie spuszczając się na nikogo, rozmyślając co z chłopcem robić. Uczuł wszakże, iż mu cel w życiu przybył, że mu się przyszłość jakoś otwarła jaśniejsza, że mógł odżyć w tem dziecięciu. Lecz jak w innych sprawach tak w téj nie radząc się nikogo prócz własnego instynktu i rozumu, postanowił rzeczy nie robić przez połowę, lecz wziąwszy raz i sierotę wziąść ją istotnie jako syna i przyszłego spadkobiercę. Chłopak mu się też podobał, żywy był, roztropny, pojętny i przywiązujący się..
Po dwóch czy trzech miesiącach gdy długo samotny stary wracając do domu, słyszał srebrny głos dziecięcy widział go biegnącego przeciw sobie z otwartemi rękami i czuł tulącego się do piersi.. był jak nigdy szczęśliwym, i płakał z radości. Niech tam sobie familja robi co chce i psy na mnie wiesza.. jeśli się jéj podoba, ja tego chłopca adoptuję i koniec. Posłał po adwokata przyjaciela swojego i zamknął się z nim na radę.
— Słuchaj panie Józefie, rzekł mu — zwołałem cię tu na radę to prawda, ale com postanowił temu się już nie sprzeciwiaj, bo ci otwarcie mówię nie posłucham — to darmo. Naucz mnie tylko jak to mam wykonać co postanowiłem..
— Znasz historję Gabrysia.. adoptuję go za syna.
Adwokat czmuchnął. A co powiedzą krewni? — A im co do tego? gdybym się był drugi raz ożenił? hę? miałbym syna.. mam go z łaski Bożéj i nie porzucę.. Chcę go formalnie adoptować. Adwokat radził się z tem wstrzymać ażeby chłopak wyrósł i wychował się i okazał czy tego wart. Szaraczek się sprzeciwił. Natura poczciwa, rzekł, resztę od wychowania zawisło — to moja rzecz... Gdyby się popsuł, ja będę winien nie on..
Z upartym niepodobna było się sprzeczać. Poraz pierwszy nawet przed dobrym przyjacielem, z powodu tego interesu stary wyspowiadał się ze swojego stanu majątkowego, stawiając jako zasadę iż powinien synowi wychowanie dać stosowne do majątku. Majątek najniżéj ceniąc obie nieruchomości, sklep, kapitały, itp. wynosił niepospolitą summę miljona dwóchkroć stotysięcy złotych. Była ona owocem pracy ojca jeszcze, potem syna, a razem oszczędności obu. Chłopiec mój interes będzie prowadził daléj — nie chcę aby go rzucał, nabywał dobra i przedzierzgał się na szlachcica, uchowaj Boże, ale chcę żeby był tak wychowany, tak mościpanie wykształcony, tak rozumny, utalentowany, aby i książętom nie ustąpił. Ot co mi się w głowie roi. Chcę z niego zrobić człowieka i do tańca i do różańca.. Będzie kupcem i rzemieślnikiem, ale takim.. mospanie, jakiegoście jeszcze nie widzieli! Bo to mosanie, zawołał Szaraczek, u nas taka moda, że komu Bóg da rozum i naukę i polor, wnet dezerteruje z obozu naszego i wciska się tam gdzie go nie potrzebują, a jak ma trzos dobrze nabity... toć go przyjmą. Ja tego nie chcę... ja — tu stuknął pięścią o stół — ja im pokażę iż można być światłem i wykształceniem im równym, a łokcia się i nożyc nie wstydzić...
Adwokat się śmiał, dowodząc na różne sposoby, że wykonać było niepodobna co Szaraczek zamierzył — ale ten stał przy swojem. Aktem tedy urzędownym i formalnym, owa sierota bez pewnego nazwiska nawet niewiadomego pochodzenia, uznaną została synem poczciwego starego, spadkobiercą mienia i imienia.. krewni lament podnieśli ogromny, a że bardzo ich to dolegało, pomścili się potwarzą utrzymując, że ów sierotka.. wcale z kąd inąd nie z poddasza pochodził.. Obliczywszy się z fortuną rozpoczął ojciec przybrany wychowanie, zarówno praktyczne i rzemieślnicze jak naukowe. Wziął najlepszych nauczycieli, nie żałował na nic co tylko ułatwić mogło dziecku wychowanie, a że Gabryś był niesłychanie pojętny, miał Szaraczek godziny szczęśliwe prawdziwie, widząc jego postępy i rozwijanie się przechodzące nadzieje..
Nastąpiły szkoły, uniwersytet, podróż razem dla nauki i handlowych wiadomości. Szaraczek czując jak wiele forma znaczy i oswojenie się z towarzystwem, sam żądał by Gabryś z pochodzeniem swem się nie wydawał, aby w czasie studiów uniwersyteckich, mógł porobić znajomości, zawiązać stosunki i nabrać téj ogłady któréj nic nie daje prócz — życia. A że chłopak miał szczęśliwy instynkt i do tego wychowanie powiodło się tak dobrze, iż w istocie Gabryś wyglądał na panicza i oszukiwał nawet tych, którzy najlepszy węch mają na kontrabandy tego rodzaju. Zarazem jednak Szaraczek zobowiązał i wymógł na synu słowo, iż stanu jaki raz przyjął nie rzuci i nie ulegnie powszechnemu zwyczajowi przechodzenia ze sfery pracy do świata fantazji i próżniactwa. Dopóki żył stary pilnował tego, aby Gabryś interesów nie zaniedbywał, a znalazł w nim pewien rodzaj dumy, która by tego niedopuściła.. Młody kupiec a rzemieślnik myślał tylko o podniesieniu swojego powołania, wcale zaś nie o wyparciu się jego.
Zdarzało się, że z samego interesu stykać się musiał ze światem do którego zewnętrznie był podobnym i którego zamożność tego posiadał.. wynikały z tego sceny częstokroć zabawne bardzo..
Jeden z najświetniejszych złotéj młodzieży egzemplarzy, hrabia X. — który między innemi fantazjami miał i upodobanie w dziwnych a wyszukanych strojach myśliwskich, do konia, i t. p. zobaczywszy raz przywieziony z Angłji wzór jakiegoś ubrania bardzo wykwintnego i smakownego, zażądał koniecznie kupić ów oryginalny londyński. Nie mogli mu go bez zezwolenia głowy domu odstąpić pomocnicy w sklepie, a że hrabia się spieszył, niecierpliwił i chciał go mieć natychmiast, wskazano mu tylko mieszkanie Gabriela, aby — jeśli sobie tego życzy, sam z nim pomówił o tem. Nie długo się namyślając hrabia udał się tam natychmiast. Młody kupiec urządzony miał apartament kawalerski na sposób angielski z niezmiernym komfortem i smakiem. Nie było to mieszkanie dorobkowicza wyzłacane całe dla okazania dostatku, ale raczéj artysty i człowieka rozmiłowanego w pięknie i sztuce, który rozumie iż jednem z narzędzi łatwego szczęścia jest wdzięcznie usłane gniazdo, któremu Bóg je mieć dozwolił. Było tam więc wszystko co znamionuje bogactwo, ale użyte rozumnie i smakownie, obrazy, statuetki, albumy, książki, pamiątki z podróży. Każdy sprzęt odznaczał się myślą jakąś, kształtem, wdziękiem i wyrobieniem artystycznem. Gdy hrabia X. zadzwoniwszy, wpuszczony został do salonu, w pierwszéj chwili tak się niesłychanie zdziwił, iż pewny że popełnił omyłkę i zaszedł do kogo innego, chciał się już wycofać. Późniéj, zdumienie jego przybrało tak niezwyczajną formę, iż kogo innego, nie cierpliwego i chłodnego Gabriela byłoby obraziło może. Hrabia X. patrzał, zbliżał się, oglądał, wykiwał, oczy otwierał, ręce łamał.. przyglądał się posądzając że w tem być musi jakieś oszukaństwo..
— Przepraszam pana, rzekł po kilku chwilach wstępu w którym interes opowiedział... darujesz mi pan... czyj to obraz.
— To Ary Scheffer.
— Jak to Ary Scheffer? oryginalny...?
— Kupiony na licytacji w Paryżu...
— Przez kogo?
— Przeze mnie..
— A to.... wszak to.... to coś przypomina Decamps’a.
— To Decamps..
— Czy i to pan kupiłeś?
— Tak jest, panie hrabio..
— A ten krajobraz?
— To Achenbach.. a to Lessing. Hrabia osłupiał, wodził oczyma.. Naprzeciw drzwi do drugiego pokoju wyglądała śliczna rzeźbiona wytwornie szafa biblioteczna.. Na trójnogu stała zaczęta akwarella.
Na kominie była kopja Venus z Milo.. w kącie pijany Faun herkulański bronzowy.
— Pan jak widzę musiałeś już porzucić... (hrabia chciał być grzecznym) interesa.. i oddajesz się sztuce.
— Nie, panie hrabio, interesa są pracą, a sztuka wypoczynkiem.
Na stoliku Revue des Deux Mondes, Edinbourgh Revue i Times zwróciły oczy gościa. Pan czyta po angielsku? zawołał zdumiony.
— Nie mógłbym się obejść bez tego języka — rzekł uśmiechając się Gabriel — bywam parę razy do roku w Anglji, mam tam stosunki handlowe.
Dziwne uczucie smutku jakiegoś opanowało hrabiego X. pod koniec tych odwiedzin.. był jakby zwyciężonym, a co gorzéj widział że ten człowiek który wykształceniem albo mu był równym lub go może prześcignął, nie korzystał z tego by się z nim mierzyć, zbliżyć, by wnijść w świat do którego zdawał się i dojrzałym.
Uzyskawszy żądany strój myśliwski hrabia wyszedł odurzony i nie mówił o czem innem przez tydzień, tylko o tem jakie to sobie teraz tony daje mieszczaństwo i rzemieślnicy, co to u nich za zbytki, jaki wykwint...
— I to tylko co nie widać jak zbankrutuje! dodał ruszając ramionami, dmie się, chce popisywać, a bądź co bądź nie starczy im na to.
Przytomny bankier K. spytał o kim mowa i bardzo grzecznie objaśnił hrabiego, iż fortuna firmy téj była tak — solide, jak się wyraził, a prowadzenie interesów tak rozumne i szczęśliwe, że nie znał domu, któryby większy miał kredyt a mniéj go potrzebował.
— Co pan hrabia myśli, dodał, bon an malan, mają pewnie od kapitałów, kamienic i z handlu jakie trzykroć sto tysięcy złotych czystego dochodu — nie każdy się tem pochwalić może.
Znany ten majątek Gabriela, naturalnie ściągnął nań oczy, a że i osobistość była wielce powabna, radzono mu po przyjacielsku, aby się nie zakopywał w kontuarze i zmienił zawód.. chciano go wprowadzić w towarzystwo.. Oparł się temu rozumnie.. nie chciał skupywać przyjęcia do grona, któreby mu to za łaskę uważało.. żadnem upokorzeniem i ofiarą.. Mówiono że dumny — był nim trochę może.
Stary Szaraczek miał to szczęście, że dożył do chwili w któréj spokojny mógł wziąść emeryturę i zdać wszystko na przybranego syna. Nie obawiał się już o nic, bo widział że ten go właśnie tak zrozumiał jak on być pragnął... Zwolna stary się usuwał coraz na bok, zajmował mniéj, niekiedy tylko wejrzał w książki aby przekonać jak to stało.. w ostatku zasiedział się w swéj kamieniczce.. ociężał, nogi mu zaczęły brzęknąć.. Stary przyjaciel doktór nie był o niego spokojnym — chciał go do jakichś wód wyprawić — Szaraczek się nie dał. Dajcie wy mnie pokój z temi wodami.. toście sobie skomponowali na łudzenie łatwowiernych, żadna woda nie wróci siły, a wiele z nich odbierają.. Gdy przyjdzie godzina.. trzeba umieć umrzeć nie wykręcać się od wypłaty długu. Człowiek nie na wiele światu przydatny, nie bardzo się z nim rozumie, osamotniony, zmęczony.. niech tam sobie nogi puchną.
Gabriel pilnował starego o ile on na to dozwolił — i tak wieczora jednego drzemiąc w fotelu po łagodnéj i przytomnéj rozmowie.. ścisnąwszy rękę syna, z uśmiechem na ustach.. Szaraczek usnął na wieki.


Chociaż pojedynek umówiony na dzień następny trzymany był w tajemnicy napozór i głośno o nim nie mówiono — wiedzieli przecież wszyscy. Być może iż Greifer który ze swego męztwa chluby szukał nieco, miał też na celu.. szepcąc o tem sprowadzić jakąś interwencję urzędową, — to pewna że wieczorem wiedziały o nim panie, panowie, trochę służby nawet. Lecz w tym roku wojennym, choćby nawet stróże porządku publicznego coś zasłyszeli, nie mieli jakoś ochoty wdawać się w interesa prywatne, gdy publiczne szły tak niepomyślnie. Pilawski po obiedzie zastukał do drzwi pani Domskiej.. Znalazł ją na poufnych szeptach jakichś z Jaworkowską.. Elwira przy oknie czytała książkę. Sąsiadka zerwała się z krzesła zaraz, ukłoniła i odeszła. Proszono siedzieć. Wejrzenie Domskiéj było łagodniejsze niż zwykle, spoczęło ono na panu Gabrielu z pewnym rodzajem sympatji i ciekawości..
— Czy — nie przeszkadzam? odezwał się gość — chciałem.. na wszelki wypadek.. pożegnać panie, bo — chociaż.. być może iż podróż się.. przewlecze — jednakże być by — mogło, że mi nagle wyjechać wypadnie.
Pani Domska nic nie odpowiedziała — a po chwilce rzekła z cicha. My też mamy wyjeżdżać wkrótce jak tylko doktór Elwirze dozwoli.
Córka jakby o pozwolenie pytając spojrzała na matkę.
— My wiemy o wszystkiem, rzekła.
— Przepraszam panią, ja — nie wiem o niczem! śmiejąc się zaprotestował Gabriel...
— To jest nie chcesz ażebyśmy wiedziały... przerwała Elwira — nawet o tem że pan tak doskonale strzelasz?
— Ja strzelam nie źle do gwoździ, do tarcic, do jaskółek... do guzików... zresztą do niczego więcéj — dokończył Pilawski — a w życiu mojem widziałem wiele bardzo przykładów złych strzelców, z większem szczęściem niż moje..
— Mnie się zdaje — szepnęła pani Domska — że my kobiety trwożymy się napróżno.. niepodobna aby wiadomość która do nas doszła, nie rozprzestrzeniała się szerzéj i nie wywołała.. bardzo pożądanego.. zakazu...
— Chyba by go sobie ktoś inny nie ja życzył, rzekł Pilawski.. bo ja — milczę, nic nie wiem i sądzę nawet że panie zostały jakąś fałszywą powieścią w błąd wprowadzone.
Zaczął zaraz mówić o pogodzie i słocie, co było najzwyczajniejszym przedmiotem w Krynicy.. i niedopuściwszy już rozmowie dotknąć nic drażliwego, nakarmiony wejrzeniem Elwiry smutnem i pełnem współczucia, wyszedł natchniony lepszą jakąś nadzieją. Obiecał się jeszcze tego wieczora hrabinie, która też wiedziała dokładnie o wszystkiem przez Surwińskiego.. i czekała na niego. Chociaż Sir William zdający się być na serjo konkurentem, mocno ją zajmował, czuła przyjaźń i szacunek dla Pilawskiego i sprawa ta gorąco ją obchodziła. Czekała nań niecierpliwie, potrzebowała się rozmówić koniecznie. Graifer, jak się domyśleć łatwo, rozgniewany na hrabinę, któréj przypisywał całą sprawę, u niéj się nie pokazał. Było wszakże kilka osób, był Albert, William, Ormowska z Lusią i Musią, hr. Żelazowski i zaproszony tego dnia przez szczególną grzeczność pan Porfiry.
Zaszczyt który go niespodzianie spotkał, głębokie na nim czynił wrażenie. Natychmiast poszedł do cioci prezesowéj, oznajmić iż był proszony na herbatę przez panią hrabinę i spytać o radę, o któréj iść i co włożyć? Ciocia prezesowa ruszyła ramionami.
— Czy też ty zawsze niańki będziesz potrzebować! zawołała — reguła ogólna, nie przychodź zawcześnie, spóźnić się można, to się lepiéj uważa. U wód fraka nie potrzeba.. ale ubrać się należy starannie. I to sobie miéj za zasadę, gdy wchodzisz do domu nowego w którym wystawionym być możesz na pokusy i duszne niebezpieczeństwo, ażebyś zawsze modlitewkę zmówił.
— Proszę cioci prezesowéj, ja regularnie dochodząc do progu mówię: Pod twoją obronę..
Ciocia pochwaliła to skinieniem głowy.
Porfiry rozmyślał długo nad białą kamizelką, nad krawatem, nad doborem rękawiczek, które gummą przyprowadził do pierwotnego ich stanu.. zastanawiał się nad kołnierzykiem i guziczkami i w końcu przybył tak śmieszny, iż hrabina tylko przez wielką delikatność w nos mu się nie rozśmiała.
Stał z kapeluszem w kącie nie zdejmując rękawiczek i jedna myśl mu chodziła tylko po głowie. Gdyby się hrabina też we mnie zakochała!!
Do tego jednak nie przyszło, jakkolwiek Porfiry na męża dobrego miał wszelkie żądane kwalifikacje.
Pan Porfiry był też w posiadaniu tajemnicy onego groźnego dnia jutrzejszego — i widząc wchodzącego ze swobodną twarzą jednego z bohaterów, zwrócił na niego całą uwagę swoją, wielbiąc ten spokój jaki w przededniu bitwy zdawał mu się niepojętym... Nawykły całe wieczory siedzieć przy wiście u Aksakowicza i być łajanym a przyjmować to z uśmiechem wdzięcznym, Porfiry się nudził dobrze.. i byłby może zdrzemnął, gdyby dowcipna Lusia nie przysiadła się do niego... usiłując zeń dobyć nieco życia i głosu.
Hrabina podała rękę gościowi i nieznacznie odprowadziła go na stronę...
— Przede mną nie ma sekretu. Greifer paple, wszyscy już wiedzą.. będzie wielkie szczęście, rzekła, jeśli się policja nie wmięsza..
— Przynajmniéj nie z mojéj winy..
— Tego mi pan mówić nie potrzebujesz — szybko wrzuciła hrabina. Goreję z ciekawości, aby się dowiedzieć od pana co z nim zrobić myślisz.
— Jak to? co zrobić? zapytał Pilawski.
— Juściż go nie zabijesz...
— Przynajmniéj wcale sobie tego nie życzę — rzekł Gabriel.
— Postrzelisz go! gdzie? jak? proszę cię.
— Chciałbym tego pełnego nadziei młodzieńca o ile możności całym powrócić społeczeństwu, którego jest ozdobą, uśmiechając się rzekł zagadnięty.. ale pani wie przysłowie — chłop strzela — pan Bóg kule nosi. Co więcéj, widziałem setne przykłady pojedynków, w których ci co zabijali w lot jaskółki, padali ofiarą tych co wcale strzelać nie umieli.
— Jesteś pan fatalistą? spytała pani Emilja.
— Nie — wierzę w sprawiedliwość tylko, ale w taką, któréj my częstokroć zrozumieć nie możemy. Stanie się co się ma stać..
— William będzie z panem, proszę oto.. rzekła, weźmie konia i da mi znać.. pierwéj niż ktokolwiek się dowie.. Jestem ciekawa, niespokojna.. i... no — jestem kobieta.. a pana szanuję, mam dla niego przyjaźń gorącą, — wierz mi.. chociaż bez wzajemności...
— A, pani, jestem okrutnie skrzywdzony — zawołał Pilawski.. — ale o przyjaźni i sercu i szacunku i uczuciach w ogóle mówić nie umiem. Jeśli pani ich nie czyta ze mnie — nie moja wina.
— A zatem — do jutra, panie Gabrielu! a tym czasem baw się dobrze i wesoło...
Podano herbatę.. towarzystwo mimo wrażenia jakie czynił ów ranek jutrzejszy.. gwarzyło ochoczo... Lusia potrafiła nawet Porfirego wciągnąć w rozmowę — opowiadał jéj o processjach w Krakowie i różnych ciekawych uroczystościach kościelnych...
Gdy przyszło do pożegnania wszystkie ręce z uczuciem wyciągnięto ku Pilawskiemu i choć nikt głośno nie ośmielił się nic powiedzieć, znać było iż mu słano życzenia szczęścia.. ściskając serdecznie dłoń która jutro.. miała wyrokować o życiu lub śmierci człowieka...
Nawet Baronowa Ormowska cicha wielbicielka p. Gabriela, podała mu rękę drżącą i szepnęła:
— Niech Bóg szczęści...
Nazajutrz deszczyk prószył, ktokolwiek sobie przypomni ten rok 1866, — będzie też pamiętał i o tych nieustannych słotach, któremi się on w tych stronach odznaczył.. Pomimo niepogody William, Pilawski, Major Hotkiewicz, Surwiński wszyscy wstali do dnia, i wybrali się do Muszyny. Mogło się wyjaśnić do dziewiątéj, a bądź co bądź trzeba było znajdować się na stanowisku. Na humor wszakże wpływa deszcz i mgła zawsze niekorzystnie... posępni ruszyli wszyscy...
W tem zajęciu powszechnem losami pojedynku nikt nie uważał, że pani Domska od wczoraj zamówiwszy konie, załatwiwszy rachunki, pożegnawszy się z Jaworkowską, zaraz po wyruszeniu wózków tych panów, wybrała się także w drogę ale w stronę przeciwną, do domu...
Ani ona ani Elwira najmniejszéj o tem nie uczyniły wzmianki Pilawskiemu, a było to skutkiem umowy między matką i córką tajemnego ich porozumienia z sobą. Pani Domska nalegała na ten wyjazd już od dni kilku. Elwira go chciała odroczyć tylko dla doczekania się wiadomości o pojedynku.. matka wreszcie prośbami, zaklęciami, łzami wymogła posłuszeństwo.
Wnosząc z wrażenia jakie na Elwirze uczyniła potwarz przez Greifera rzucona, widziała że Pilawski nie jest jéj obojętnym, lękała się aby dłuższy pobyt, może niespodziany jaki obrót i losy téj walki nie wzmogły tego uczucia i nie wywołały jakich nierozważnych jego objawów, nastawała więc, prosiła, żądała aby koniecznie dnia tego wyjechały.. Elwira nie śmiała się opierać — najwięcéj ją kosztowało to że matka prosiła aby o wyjeździe nie wspomniała nikomu. Po długich z obu stron układach i prośbach, po serdecznych uściskach, — matka przyrzekła w nagrodę iż nigdy i w żadnym razie o panu Stanisławie już, choćby do Berlina przybył zdrów i cały, mowy nie będzie — a za to otrzymała na wyjazd zezwolenie.
— Co on sobie o nas pomyśli? pytała w duchu Elwira. Bóg wie, ale jeśli umie czytać w twarzy i w sercu.. to mnie poszuka i znajdzie...
Z trwogą tylko i drżeniem myślała Elwira, iż ten człowiek którego sobie wystawiała arystokratą rodem i stosunkami, gdy je znajdzie na tem stanowisku jakie zajmowały — zrazi się odczaruje i — uciecze... Wyjeżdżając więc już Elwira miała nadzieję, iż matkę skłoni, po wszystkiem co doznały w Krynicy od Jaworkowskiéj i przez fałszywe swe położenie w obec towarzystwa — od którego stronić musiały — do zwinięcia tego nieszczęśliwego handlu, zdjęcia szyldu i usunięcia się jeśli można gdzieś na wieś, dla zatarcia pamięci nawet tego — czem były.
Usprawiedliwi to pragnienie Elwiry każdy znający społeczność naszą. Wiedziała ona, iż stan obecny będzie na przeszkodzie wszelkiemu związkowi, który by jéj z innych względów mógł być pożądanym. Nie szło jéj zresztą o nikogo, tylko o tego Gabriela, pierwszego w życiu spotkanego człowieka, z którym czuła iż mogła by być szczęśliwą. Gdy się kocha, sofizmata najdziwniejsze zdają się tak logiczne i naturalne!! Elwira rozumiała i tłomaczyła sobie przesąd urodzenia i kasty, bo się skutków jego lękała.. O ile córka pragnęła zbliżyć upragniony związek i rachowała na Pilawskiego, o tyle matka niewytłumaczonym lękała go się sposobem. Dla czego nie wiedziała sama.. Obawiała się rodziny, stosunków, przyszłych w życiu przykrości dla córki, chciała kogoś innego — położeniem skromniejszem, z mniejszym majątkiem, kogoś coby ofiary nie czynił z siebie. Obiecywała więc sobie jak tylko do Berlina powrócą, rozerwać Elwirę, wywieść, zająć — i dać jéj koniecznie o nim zapomnieć. Córka zaś myślała tylko jakby mogła namówić matkę do zrzucenia tego jarzma.. tych pęt, téj niewoli... Gotowały się obie w milczeniu do zwyciężenia przeszkód..
Powóz już był za Krynicą, gdy o niespodzianym wyjeździe dowiedziała się pobożna prezesowa.
— W téj chwili wyjechały! to nie jest bez znaczenia? o! to nie jest bez wielkiego znaczenia! zawołała, i co prędzéj pobiegła z nowiną do Ormowskiéj.


Deszcz kropił — chłodny wiaterek dął od Tatrów, wózki jechały do Muszyny, ale tu sekundanci zszedłszy się pod parasolami na grobelce zawyrokowali, że na słocie i w błocie strzelać się było niepodobna.
— To bardzo dobrze, dodał Surwiński, ale czekać na pogodę, na ciepło, na suszę, na wszystkie dogodności może potrwać długo.. do nieskończoności, tego roku wątpię żeby się wypogodziło. Austrja może być rozkrajaną jak kawon na kawałki i gdzie my się potem będziemy szukali?
Sekundant Greifera, który występując chciał już pokazać odwagę niepoślednią, aby o niéj i po zgonie jego mówiono — hr. Żelazowski dorzucił.
— Zgadzam się całkowicie ze zdaniem szanownego preopinanta, bo mój klient także nie życzyłby sobie czekać na rozprawę. Ma co być niech będzie zaraz, co prędzéj to lepiéj. Szop chruścianych podostatkiem się znajdzie w Muszynie, można nająć jedną pod pozorem strzelania do celu.
— I strzelać się po ciemku? czy przy pochodniach? zapytał żartobliwie Hotkiewicz.. ’S geht nicht.
— E! słuchaj majorze, dorzucił Żelazowski, jakby trochę mniéj pewne były strzały — co to szkodzi — i tak Pilawski strzela djabelsko. Zdajmy trochę na losy.
— A no, jeśli się ci panowie zgodzą strzelać w szopie, pójdziemy do żyda do karczmy i rzecz skończona..
Pilawski pozostał był w domu zajezdnym oczekując na decyzję i palił spokojnie cygaro. Greifer w drugim chodził po izbie jedząc miętowe cukierki... Sekundanci poszli. Słuchaj, panie Stanisławie, odezwał się Żelazowski wchodząc — szczęści ci się, deszcz leje, na podwórzu dziś nic nie podobna urządzić — żeby raz co prędzéj skończyć, mówimy strzelajcie się w szopie.. Trochę będzie ciemno, Pilawski może nie dojrzy i.. ocalejesz.
— Jak sobie chcecie, co chcecie, gorsze oczekiwanie nadewszystko, rzekł podchodząc Greifer — jam się gotów strzelać i po ciemku..
— Więc jeśli Pilawski się zgodzi?
— Róbcie co się wam podoba.
— Daj mi cygaro! rzekł Żelazowski i wyszedł. Pilawski był także tego zdania, że lepiéj jest raz skończyć prędzéj. Sekundanci poszli zamówić szopę. Żyd nie mógł dobrze zrozumieć na co, musiano mu długo tłumaczyć że będą o zakład strzelać do celu. Dla niepoznaki pożyczono tarcicę, zamówiono aby nikt im nie przeszkadzał i obiecano pięć reńskich. Żyd mogący tak korzystnie pustą szopę wynająć zgodził się na wszystko. Nie mógł tylko zrozumieć, dla czego ci panowie z Krynicy tak daleko szukać szopy przyjechali, mogąc ją na miejscu dostać.
Stajnia po zwleczeniu różnych rupieci leżących na drodze, acz ciemna okazała się dosyć dogodną. Była dłuższą niż potrzeba nawet. Żydom aby nie mieli ochoty zaglądać zapowiedziano, że mogą się na kule! narazić.. i plac wkrótce został przygotowany..
Przez dwoje wrót przeciwnych weszli prawie razem Pilawski i Greifer, zdala skłonili się sobie, sekundanci nabijali pistolety.. p. Stanisław był blady lecz czuba zacierał do góry raźno i chodził podrygując jakoś, jakby go ta sprawa nic a nic nie obchodziła. Pilawski spokojny stał w kątku zamyślony, odmierzono kroki, usunęli się świadkowie.. dano znak. Pistolety się podniosły.. oba przeciwnicy szli zwolna, Pilawski nie mierzył jeszcze gdy Greifer gorączkowo pospieszył, wypalił i.. lewa ręka Pilawskiego na wysokości serca.. została strzaskaną. Gabriel ścisnął pięść tylko, postąpił krok, zmierzył chwilę mimo bólu i w toż samo miejsce trafił Greifera. Potem rzucił pistolet i chwycił się za lewe ramię z którego krew buchała obficie. Greifer padł i nie mógł się wstrzymać od krzyku boleśnego.
Wszystko to odbyło się tak nadzwyczaj prędko, że świadkowie ledwie na swych miejscach stanęli, już biedz musieli napowrót. Pilawski nie mówiąc słowa wszedł do izby, siadł na ławie i czekał na doktora zamówionego, który miał natychmiast nadjechać. Niespodziewano się wcale aby ich aż dwóch mogli potrzebować, gdyż nikt Greifera o tak trafny strzał nie posądził, Pilawski pomimo otrzymanéj rany jeszcze miał siłę posłać kulę w toż samo miejsce.. i zgruchotać też rękę przeciwnikowi.
Wypadek pojedynku zmięszał wszystkich, najmniéj może Pilawskiego który z pomocą Surwińskiego rękę obandażował aby zbyt wielkiego upływu krwi nie dopuścić. Greifer który był na śmierć przygotowany, z razu ucieszył się tem, iż na ręce się skończyło, ale całe jego męztwo i moc ducha opuściła go po chwili.. ogarnęła trwoga i prawie blizkim był mdłości.
— Strzela to, strzela — rzekł Żelazowski, niech go licho porwie, kiedy już postrzelony miał jeszcze siłę oddać wet za wet, z taką dokładnością, iż może się nie trafiło nikomu podobnych dwóch ran jak te oglądać. Nie mają już sobie nic do wyrzucenia.
Pomimo bólu, Pilawski około którego na chwilę się znalazł William aby mu rękę ścisnąć — zapalił cygaro — ani syknął... Doktór nadjechał i ze zdumieniem znalazł obu rannych.. spojrzawszy jednak na Pilawskiego zmiarkował, że ten prędzéj poczekać może i pobiegł obandażować Greifera, który mdlał co chwila. Oba mieli kości strzaskane cięższą wszakże była rana Pilawskiego, bo w niéj dwie koście naruszone zostały. Obandażowawszy go na prędce, doktór pobiegł do Gabriela który cierpiał więcéj a mniéj się skarżył. Anglik natychmiast dosiadł konia i pocwałował do Krynicy. Konie hrabiny stały na wszelki wypadek w gotowości. Ona sama siedziała w oknie, szarpiąc chusteczkę niecierpliwie i niemogąc słowa wyrzec.. tak się czuła niespokojną! Baronowa Ormowska siedziała przy niéj. Panny z Salomeą szeptały w drugim pokoju.
— Nie ma się co obawiać o naszego faworyta.. odezwała się Ormowska, strzela doskonale, a Greifer jak wszyscy utrzymują, wcale nie wprawny. I temu się też nic złego nie stanie, bo Pilawski zacny człowiek.
— Moja droga baronowo, westchnęła hrabina, to jest osobliwsza rzecz, ja siebie poznać nie mogę..
Ten pojedynek dopiero napełnił mnie prawdziwym strachem o siebie. Byłam najpewniejszą że tego Pilawskiego sobie z głowy i serca wybiłam, że Anglika wolę.. że... Otóż ci się przyznam choć mi wstyd, czuję w téj chwili...
Zniżyła głos hrabina.
— Że gdybym go straciła — nie przeżyłabym téj straty..
— Cichoż! cicho! na Boga! kładnąc palce na ustach i wskazując drugi pokój w którym były panny — odparła Ormowska.. nie mów że tego tak głośno.. po cóż wszyscy o tem wiedzieć mają.
Hrabina oczy sobie zakryła chusteczką.
— Zła jestem na siebie — nie mogę tego sobie przebaczyć. Ja com panowała zawsze nad sercem.. proszę cię.. a teraz.. Upokarza mnie to.. I tak jestem śmieszną, dodała, że się boję.. boję się.
— Ale o cóż znowu?
— W tych pojedynkach niewiedzieć komu szczęście służy.. westchnęła Palczewska.. i załamała ręce. Greifer źle strzela, ale przebiegły i zły, a tamten prawy i szlachetny. Na téj głupiéj ziemi naszéj moja Baronowo, prawie zawsze szczęście służy tym co go nie są warci. Spuściła oczy.
W téj chwili tentent dał się słyszeć pod oknem, hrabina oczy podniosła zobaczyła Wiliama, i nie czekając by wszedł do pokoju, gwałtownie otwarła okno i wychyliła się wołając: Co się stało?
Anglik rękę tylko podniósł do góry i wskazał że idzie. W progu obłocony jeszcze się otrzepywał od deszczu, a hrabina stała już nad nim..
— Kto ranny? Greifer.. mów, na miłość Boga kto ranny — wszak nie on?
— Obadwa, rzekł anglik chłodno.
Palczewska uderzyła w ręce, padła na kanapkę, porwała się natychmiast.
— Jakaż rana?
— W rękę.. kość strzaskana.
— A! mój Boże! zawołały kobiety.. A tuż z drugiego pokoju nadbiegły panny, z garderoby sługi, z ulicy ciekawi i otoczyli kołem anglika..
— Jakże Greifer mógł go ranić!
— A tego to przyznam się że nierozumiem, począł William powoli. Strzelali się w szopie, bo na deszczu nie było podobna.. Greifer wystrzelił pierwszy.. trafił w rękę. Pilawski mimo bólu i krwi, miał dosyć przytomności żeby wycelować i oddać mu słowo w słowo taką samą ranę w lewą rękę. Pojedynek osobliwy.
— Powinien go był zabić! w pierwszym przystępie gniewu zawołała hrabina — po co takie trutnie żyć mają, żeby poczciwych ludzi czernili i kaleczyli.... Wydawszy się temi wyrazami z sympatją dla Pilawskiego, którą anglik zdawał się obserwować z zajęciem, pani Emilja wybiegła do ludzi, aby natychmiast powóz szedł po chorego. Dla pośpiechu niedowierzając pannie Salomei, bez parasola wyszła na deszcz i dotarła sama aż do stajni. Wszyscy patrzali na to ze zdumieniem wielkiem. Ormowska nie tyle była zgorszoną, jak raczéj litowała się nad biedną hrabiną. Wróciła ona po chwili zmokła i ze łzami w oczach.
— Panie Williamie, rzekła poufale podając mu rękę, bądź tak dobrym — jedź po niego... pilnuj go.. a ja ci go polecam, ja go kocham jak brata..
Na brata Anglik odpowiedział wejrzeniem pełnem wyrazu, dosyć tęsknem, hrabina nie spostrzegła go nawet. Daj mi wiedzieć, dorzuciła szybko, daj mi wiedzieć jak tylko przybędzie.. ja pójdę do niego, do Greifera niech sobie idzie kto chce..
— Pójdzie Jaworkowska, gdy nie będzie wilgoci, szepnęła Baronowa.
William już siadał do powozu, gdy prezesowa która niezastała w domu Ormowskiéj a pieczona była nowiną niepodzieloną jeszcze z nikim — wpadła z ogromnym parasolem nie mieszczącym się we drzwi.
— Jest utrapienie... cicho szepnęła Palczewska..
— Przepraszam, dzień dobry... rzekła prędko, byłam pewna że tu kochaną Baronowę dobrodziejkę znajdę... bo miałam coś do zakomunikowania, bardzo, bardzo ciekawego.. Ale niechże odetchnę. Spojrzała po twarzach posępnych i nie domyśliła się nic jeszcze...
— Wszak to, proszę państwa.. ta Domska z córunią, rozśmiała się, obrała sobie chwilę właśnie dziś do wyjazdu. Ci panowie na pojedynek, a ona do powozu i fru z Krynicy. Już jej nie ma, dali pan pojechała.. Widziałam sama..
— I cóż pani w tem znajduje złego, dziwnego czy nie wiem już jak się mam wyrazić... przerwała gospodyni.
— Jak to? pani ma za rzecz naturalną? Ale to skandaliczne! Toż to jest przyznanie się do tego wyraźne, że one były powodem pojedynku.. który choćby się najszczęśliwiéj skończył..
Hrabina westchnęła zniecierpliwiona, odwróciła się i ukradkiem łzę otarła. Hercegowina dopiero postrzegła iż — coś się już stać musiało..
— Cóż to ja widzę — co widzę? piękne oczki płaczą? czyby już była jaka wiadomość? Czy Greifer zabity, boć przecie grubszy od gwoździa!?
— A! po Greiferze by podobno nikt nie płakał — zawołała odwracając się hrabina, temu się należała nauka...
— A cóż? cóż się stało! porwała się prezesowa — już panie wiecie! na miłość Bożą?..
— Pilawski ranny — szepnęła Ormowska i Greifer ranny.. Oba jednakowo..
Prezesowa stanęła osłupiała..
— A te panie sobie pojechały! Ślicznie! A tu się za nie krew leje.
— Ale któż ci powiedział że za nie? oburzyła się hrabina..
— Chyba bym oczów i uszów nie miała, żebym sama tego nie postrzegła.. kokietowano obu.. chcąc mieć do wyboru i na zapas... a skończyło się na ranach.. Może śmiertelne i może będzie pogrzeb? dodała...
Ormowska coś szeptać zaczęła, bo znudzona tą paplaniną gospodyni wybiegła do drugiego pokoju... Prezesowa ścigała ją oczyma.
— Proszę Baronowéj, szepnęła.. jak to się hrabina niepotrzebnie kompromituje.. No — przede mną to jeszcze nic — to nic — ba ja to przy sobie zatrzymam, lecz gdyby kto inny ją widział, zaraz by się domyślił że jeden z dwóch ma miejsce w serduszku... a że tam podobno i angielski turysta siedzi.. więc iluż się ich tam zmieścić może?
Ruszyła ramionami.
— Powiem Baronowéj, odezwała się cichutko po chwilce, że teraźniejszych kobiet nie rozumiem. Boć mamy słabości, to pewna — ale trzeba przynajmniéj umieć je jako osłonić.. dla oka.. dla oka.
— Moja prezesowo, zamknęła rozmowę staruszka, daj już pokój — nie ma w tem nic tak złego.. przecież że się uczciwego i miłego człowieka niewinnie pokrzywdzonego żałuje, w tem grzechu nie widzę... Hrabina ma dobre serce — nic więcéj.
Prezesowa zagryzła usta.. Czas jéj już było iść, bo miała z czem. Wątpiła ażeby o pojedynku już kto wiedział, chciała więc pierwsza tę nowinę zanieść mianowicie duchownym... z powodu iż pojedynek każdy ekskomunice podpada... I mimo deszczu pożegnawszy się co prędzéj, wybiegła dzielić się najświeższemi wiadomościami.
Podróż pani Domskiéj i Elwiry aż do Krakowa upłynęła w posępnem milczeniu. Obie nie miały ochoty do rozmowy, rozmyślały co poczną, jak sobie poradzą.. Elwirę dręczył ukrywany niepokój o Pilawskiego, i choć wiedziała że obawy zbytniéj o niego mieć nie była powinna, serce się trwożyło. Nie wiedziała nawet kiedy i jak potrafi otrzymać o nim wiadomość. Mógłby napisać — mówiła w duchu, ale téj odwagi, tego trochę zuchwalstwa mieć nie będzie.. Przebaczyłabym mu je chętnie! Ta cisza, to milczenie, to oczekiwanie...
Matka właśnie na ciszę, milczenie, brak wiadomości i czas co wspomnienia najgorętsze powoli zaciera, rachowała najwięcéj. Mierząc się oczyma i sercami jechały tak spiesząc do celu podróży, matka w nadziei iż ukończona wojna dozwoli wywieść gdzieś Elwirę — Elwira że potrafi skłonić matkę do zwinięcia zakładu i obrania innego życia, które by ślady pierwszego zatarło. Znajdowały się obie w tym stanie ducha, który nie dozwalał wzajemnie zwierzyć się swych myśli i po raz pierwszy jakimś chłodem wiał między sercami matki i dziecięcia.. Podróż wydała się nieznośnie długą.. W Krakowie zabawiły dzień jeden, a że jechały bardzo powoli, wiadomość zaś o pojedynku na skrzydłach poczty poprzedziła je na Wawel i już zużytkowaną została w jednym z dzienników, Elwira przerzucając w hotelu gazety, znalazła w jednéj z nich króciuchną wzmiankę, bez wymienienia miejsca i osób, o osobliwszem spotkaniu dwóch młodych ludzi, którzy się postrzelili w tak dziwny sposób itd. Redaktor dodawał ogólne uwagi o szkodliwości pojedynków, o kościelnych przeciw nim dekretach.. i o daremnie przelanéj krwi tak dla kraju szacownéj. Artykuł ten właśnie dla tego iż mówił o dwóch ranionych, nie zdawał się Elwirze stosować do wypadku tego. Była pewną że Pilawski rannym być nie mógł. Rzuciła dziennik mówiąc sobie iż nie w jednéj Krynicy mogli się pojedynkowicze znajdować, ale prędzéj w Iwoniczu, Żegestowie, Szczawnicy itp.
Serce nie drgnęło przeczuciem.. Nie wspomniała o tem matce, aby nie ściągnąć na siebie burzy, że się zbyt losem Pilawskiego zajmuje.
Troskę o niego zmniejszyła obawa o matkę. Czy to że wody niewłaściwie były zapisane, czy że pora nie była dobrą, czy że pani Domska nazbyt się niepokoiła przy kuracji — w drodze już uczuła się słabą. Zatrzymała się w Warszawie aby poradzić doktora, ale ten uznał że w ogóle wody które skutkują z razu, wywołują czasem pozorne pogorszenie zdrowia a późniéj reakcja je przywraca.. Domskie z tą pociechą ruszyły do Berlina, ale w drodze matka ciągle czuła się niedobrze, a przybywszy do domu, położyła się w łóżko... Berlin właśnie się wieścią tryumfów ożywiał i rósł już do przyszłéj wielkości, wszystko tu poruszało się, kipiało, żyło, gorączkowało, gdy nasze panie przybyły. Elwira po raz pierwszy znalazłszy się znowu wśród tego otoczenia w którem wzrosła, — uczuła jakiś wstręt i obrzydzenie do życia pod którego jarzmo wracała.. Zwykle nie wiele się ona zajmowała interesami, lecz mimowolnie przez matkę wiedziała o nich, dla matki się niemi kłopotała — teraz nawał pracy, zachodów i trudności ciążący na pani Domskiéj, wydał się jéj nieznośnym.
Domska była coraz gorzéj. Nazajutrz wezwano zwykłego lekarza, tego, który wody poradził, — przyszedł — i choć znalazł, że nic nie było groźnego.. nagderał wielce. Stary niemiec był poufałym domu przyjacielem, człowiekiem bardzo zacnym, Greheimrathem i uczonym naturalistą.
Miał prawo do klientów swych odzywać się czasem nieco szorstko i prawa tego używał.
— Wody by były pomogły, rzekł, ale przy wodach trzeba spokoju.. trzeba zapomnienia o świecie... o kłopotach, o domu, jejmość pewnie nadto siedziała myślą w Berlinie.. może się jeszcze gryzła czem innem. Cóż dziwnego że wody nie tak jak powinny skutkowały?
Ale to przejdzie i będzie wszystko dobrze!
Elwirze dom, jéj śliczne pokoiki, ulubiony fortepian, książki wszystko wydało się jakoś nieznośne, niemiłe, niesmaczne nie wyjmując Berlina. Nieustanne przychodzenie panien po radę, po pieniądze.. nudziło i niecierpliwiło.
W kilka dni po przybyciu, pani Domska wstała wprawdzie, zajęła się swemi interesami, ale wieczorem położyła znowu i nazajutrz gorzéj uczuła.. Posłano po doktora lekarz przepisał lekarstwo. Elwira nieznacznie wysunęła się za nim, postrzegły chmurkę na jego czole.
— Czy by mamy słabość była groźną? spytała niespokojnie Geheimratha.
— A! nie, rzekł trochę kwaśno lekarz.. groźnego nic nie ma.. ale potrzeba spokoju, wypoczynku.. pilności.
— Kochany radzco — chwytając go za rękę cicho szepnęła Elwira — jesteś przyjacielem domu.. bądź że moim sprzymierzeńcem w sprawie, która i zdrowie matce przywrócić może i mnie by uszczęśliwiła. Rzuć przy mnie słowo, że należałoby spocząć.. niech ten nieszczęsny magazyn sprzeda. Mamy dla nas bardzo dosyć, ja więcéj nie pragnę — matka odżyje — a ja — ja dopiero żyć zacznę. Geheimrath ruszył ramionami:
— Bardzo chętnie, rzekł, poprę myśl pani, chociaż, chociaż przyznam się, że nie godziłoby się korzystnego interesu, w chwili gdy on się jeszcze jak najpomyślniéj rozwinąć obiecuje — porzucać — to — po polsku.
— Tak — może — szepnęła Elwira — ale myśmy do tego stworzone nie były.
Rozśmiał się stary i po niemiecku klapnął ręką po ramieniu panienkę parę razy.
— Ha! ha! szlachecka krew się odzywa! Ja wohl! A któż stworzony do tego czy do tamtego, z patentem w kolebce? Nauczyłyście się panie pożytecznéj pracy, należałoby w niéj wytrwać.. No i grosz z tego piękny płynie.
— Doprawdy, radzca, mamy go dosyć, dosyć, a zdrowie matki więcéj warte..
Ja wohl! począł radzca — ja wohl! zdrowie matki rzecz pierwsza: tylko. Przerwał. A no, jutro pogadamy. I wyszedł spoglądając na zegarek. Nazajutrz pani Domska była lepiéj. Elwira jeszcze przed przyjęciem Geheimratha rzuciła słówko o tem, że matka potrzebowała spokoju, iż lekarz był tego zdania, iż należałoby pozbyć się interesu i wypocząć. Dla nas, mamy bardzo dosyć — dodała Elwira, mojem zdaniem można by sprzedać magazyn, osiąść na wsi, a tam powietrze, spokój.. życie ciche.. wygodne.
— Dziecko moje — odezwała się Domska.. kto lat kilkadziesiąt wrósł już w coś, temu się wyrwać trudno. Uczyniłabym to może dla ciebie, dla siebie nie bo czuję, że by mi tego brakło co tobie ciąży.
Córka zaprotestowała gorąco, pani Domska zamilkła. Nadszedł konsyljarz, i rozpytawszy chorą zadumał się. Elwira poddała mu myśl wczorajszą.
— Tak jest, tak, potwierdził, zapewne że oderwanie się od interesów mogłoby dla zdrowia być pomyślnem.. Nie przeczę temu, ale w świecie się trafia różnie. Popieram zdanie panny Elwiry, a jednak nie mogę się wstrzymać bym anegdotki o moim przyjacielu Finanzialracie Werhuber nie przytoczył.
Domska oczy na niego zwróciła.
— Mów twoją anegdotkę, szanowny doktorze.. szepnęła cicho!
— Bardzo prosta, bo prawdziwa — Finanzialrath Werhuber miał lat sześćdziesiąt i pięć wieku, a trzydzieści i pięć służby. Przez ten czas nawykł był tak regularnie chodzić do biura ministerjum swego.. trawić w nim godzin kilka, wracać o pewnéj porze do domu, iż to życie stało się dlań drugą naturą. Stary był wszakże zażądał dymisji. Będę sobie odpoczywał — mówił przyjaciołom o! będę sobie odpoczywał. Dano mu dymisję, pensję i król w uznaniu zasług przysłał mu order Korony drugiéj klassy. Werhuber był szczęśliwy.. Do biura pierwszego dnia zerwał się iść o swojéj porze, a przypomniawszy sobie iż nie jest do tego obowiązanym, rozśmiał się i pozostał w domu. Bawił się patrząc na złote rybki na oknie, na pelargonje w wazonach, czytał Spenerowskę gazetę, ziewał i jakoś czas przeszedł. Drugiego dnia poszedł na przechadzkę, dzień mu się wydał niesłychanie długi. Nigdy takim nie bywał. Dziwna rzecz w kancellarji biegły godziny tak żywo, teraz lazły tak zwolna. W tydzień spotkałem Werhubera zmienionego nie dobrze, poradziłem mu podróż, wody, nie chciał słuchać.. Zachodził parę razy do ministerjum, do znajomych, pomagał tam, pytał, wtrącał się, wyproszono go. W miesiąc był do niepoznania...
Doktór niedokończył jakoś. Domska spojrzała, sposępniała Elwira.
— Człowiek potrzebuje pracy, aby mógł znieść życie, dodał Geheimrath a nawyknienie drugą naturą, Elwira znajdowała, że mimo obietnicy lekarz jéj nie dobrze usłużył i trochę się pogniewała na niego. Mama się w téj pracy nie urodziła, nie zrosła — dodała, los nam ją twardy narzucił.. tęsknić tak bardzo nie widzę powodu.
Na tem się skończyło dnia tego. Domska wciąż jeszcze chorą była i chorą.
Elwira oszczędzając jéj troski niepotrzebnéj, pomimo że się nawet leżąc w łóżku domagała aby jéj listy przynoszono, postanowiła je zatrzymać, przeglądać i odpisywać — jakkolwiek to zajęcie wcale jéj nie smakowało. W dziesięć dni po powrocie przeglądając stos różnych korespondencji prawie wszystkich tyczących się magazynu, Elwira zdziwiona została listem na którym postrzegła stempeł Krynicy.. Pochwyciła go zarumieniona, drżąca. Adres był do matki, poznała na nim rękę Jaworkowskiéj. Nie miała prawa rozpieczętować, ale mogła przynieść go matce osobno i w ten sposób zmusić niejako do podzielenia się wiadomościami, które niechybnie zawierać musiał.
Pobiegła z nim do pani Domskiéj.
— Jest list z Krynicy! zawołała podnosząc go do góry.
— Daj że mi go, daj proszę, żywo zrywając się z posłania odpowiedziała matka, to od Jaworkowskiéj, nie ma pewnie nic, ale miło mi go będzie przeczytać. Spojrzała na córkę drżącą.. ale pomimo rozbudzonéj ciekawości list schowała pod poduszkę. Ja to sobie późniéj przeczytam, nic pilnego rzekła:
Trochę urażona wyszła zaraz Elwira, aż się jéj matce żal zrobiło. Pomiarkowała że lepiéj jest nic nie taić i odwołała ją nazad.
— Przeczytaj mi ten list, rzekła napozór obojętnie...
Drżącą ręką rozerwała Elwira kopertę, pobiegła po liście oczyma i zbladła.. oczy matki żadnego jéj nie straciły ruchu i serce się ścisnęło. Pani Jaworkowska pisała jak następuje:
Kochana Zuziu! Żądałaś ode mnie wiadomości, więc pomimo mojego bicia humorów do głowy, siadam ci donieść że żyję i czekam wypogodzenia, aby do domu wyruszyć. Tego dnia gdyście wyjechały, pan Pilawski strzelał się w Muszynie, ale w szopie z panem Stanisławem... Miałam smutne przeczucie które się ziściło.. Greifer wprawdzie pierwszy strzeliwszy ranił go, ale ten nieznośny.. Pilawski oddał mu takim samym strzałem, iż doktorowie wydziwić się nie mogą, jak doskonale trafił w to samo miejsce i w tą samą kość w którą już był ranny.. Oba teraz leżą, podobno Pilawski niebezpieczniejszy.. obie kości obrażone... Greifer prędzéj przyjdzie do siebie, o Pilawskiego się lękają.
Tu głosu zabrakło Elwirze i dwa łez strumienie się puściły...
— O Pilawskiego się lękają, dodała cicho, aby mu ręki odjąć nie było potrzeba.. Ten wypadek odsłonił jedną tajemnicę, któréj myśmy się i dawniéj trochę domyślały. Hrabina Palczewska która zdawała się tak mocno zajętą swoim Anglikiem, formalnie się dla Pilawskiego skompromitowała. Anglik siedzi to prawda, ale hrabina całe dnie i wieczory razem z nim spędza u łóżka chorego, a pieści go, a dogadza, a płacze i rozpacza, że nam wszystkim za nią wstyd. Jużciż nawet gdyby dla niego czuła przywiązanie.
Tu Elwirze głosu zabrakło, spuściła ręce z listem na kolana i czytać przestała. Matka wzięła list Jaworkowskiéj i sama po cichu czytała daléj.
— Gdyby dla niego czuła przywiązanie tak gwałtowne... powinna by umieć je dla przyzwoitości poskromić... Mówią że i chory kawaler tą czułością pięknéj wdowy wreszcie się dał wywieść ze swego chłodu i czuje się szczęśliwym... Są ludzie co utrzymują, a to do niéj podobne, iż mu się hrabina oświadczyła sama, i że scena była nader czułą i tragiczną. Prezesowa utrzymuje, iż aż doktór hrabinie zakazał tych zbyt częstych i nadto długich odwiedzin, znajdując że wrażeniami zbyt gorącemi, zdrowiu chorego szkodziła. Mogą to być plotki Prezesowéj, ale stojąc w tym samym hotelu mogę poświadczyć tylko, iż istotnie ona, jéj służba, kuchnia, dzień i noc tu gospodarują. Anglik go pilnuje także i zdaje się niezrażony postępowaniem hrabinéj, czule też do niéj przywiązany. Słowem powieść Dumas’a, moja droga. Żałuję bardzo że końca jej domyślając się tylko, doczytać nie będę mogła, bo muszę wyjeżdżać. Już też dosyć mam Krynicy i jéj rozkoszy.. Od kąpieli dostałam strasznéj wysypki, od Prezesowéj plotek formalnéj niestrawności, od widoków tego romansu hrabinéj mam obrzydliwość emetykową. Żal mi biednéj kobiety, to pewna że zacna i poczciwa, ale głowa przewrócona, serce jakieś nienasycone i kapryśne... a pozory ją potępiają, itd.
Był jeszcze i przypisek następujący..
W chwili gdy list miałam zamykać dowiaduję się, że chory ma się gorzéj.. posłano po operatora do Krakowa, który osądzi czy odjęcie ręki jest koniecznością. Nawet mi go żal.. bo zawsze to kalectwo! Greifer już chodzi z ręką na temblaku. Policja im ma wytoczyć proces. Hrabina cała we łzach. Widziałam ją w kapliczce klęczącą, zapłakaną, trzymającą chustkę na oczach przez całą mszę i niepodnoszącą głowy.. Anglik sam pojechał po doktora... Goście nasi się rozjeżdżają chociaż deszcze ustały... Ja już muszę też do domu spieszyć, bo mi mąż pisze że się beze mnie nudzi. Bardzo poczciwe człeczysko.. itd...
List doczytawszy po cichu pani Domska wcisnęła go pod poduszkę, Elwira upomnieć się o resztę nowin nie doczytanych nieśmiała. Miała ich też zadosyć i bolesnych. Owa czułość hrabiny dla Pilawskiego nie tyle ją dotknęła, co niebezpieczeństwo w którym zostawał, przywiązania jego była pewną, a nie mogła się dziwić, że ten którego kochała, nie i starając się nawet, mógł czyjeś pozyskać serce. Trudnoż mu było choremu, opierać się czułym przyjacielskim staraniom hrabiny, które też, jak to zwykle bywa, z pomocą Prezesowéj i jéj podobnych plotkarek, mogły być fałszywie i złośliwie tłumaczone.. To co wyczytała przeraziło ją, kalectwo naprzód, cierpienie, potem niebezpieczeństwo które grozić mu mogło. Nie chcąc przed matką okazać boleści ściskającéj serce i mimowolnie malującéj się na twarzy, Elwira wyszła powoli do swego pokoju, co matkę zaniepokoiło więcéj jeszcze. Zadzwoniła natychmiast na jedną z panien swoich i kazała córki poprosić. Po chwili dość długiéj oczekiwania, Elwira przyszła z oczyma zapłakanemi ale usiłując panować nad sobą. Domska zapomniała o wszystkiem, prócz cierpienia dziecięcia, niemiły jéj ten Pilawski, stał się jeszcze wstrętniejszym, gdyż z jego przyczyny Elwiry spokój i szczęście było zachwiane... Byłaby go wreście tolerowała już i przejednała się z nim może, byle córki usta znowu się jéj uśmiechnęły a czoło zaświeciło dawną pogodą.
— Dziecko moje, co ci jest, dla czegoś wyszła? płakałaś? zawołała Domska. Mój Boże, po co się już z tem taić, tyś się do tego człowieka przywiązała.. Przekonajże się z tego listu, dodała wyciągając go z pod poduszki i oddając córce, że on nie jest wart czystego serca twojego. To bałamut jakiś. Patrz, co Jaworkowska pisze o hrabinie, juściż to kobieta... nie mogła by się tak kompromitować bez nadziei wzajemności. A ty nabiłaś sobie nim głowę i mój Boże, mój Boże! Co tu począć! łzy potoczyły się jéj z oczów.
Elwira przyklękła przy łóżku i chwyciła jéj rękę.
— Mamo! mameczko, zawołała, czego się martwisz? po co płaczesz! Znasz mnie, wstydu ci nie uczynię a jeślim mimowolnie dała uczuciu zawładnąć sobą, wierz mi, nie wina moja... Potrafię się przemódz i zwyciężyć je.. Płaczę, bo mi żal tego człowieka, jego młodości, a czuję iż my może byłyśmy powodem tego nieszczęśliwego pojedynku, który on opłaci kalectwem... Ja jego pewną jestem! Cóż mi tam hrabina.. Hrabina znajdzie innego i zapomni.. On do mnie powróci, on mi jest i będzie wiernym!
Ostatnie słowa niewyraźnie, cicho wyjęknęła Elwira, matka zbladła i już nic nad to jedno słowo nie powiedziała. Proszę cię, uspokój się, uspokój się. Ta rada byłaby jéj saméj mogła posłużyć, biedna Domska już chora zgryzłszy się córką na wieczór zachorowała mocniéj, tak iż posłać musiano po Geheimratha, który wprawdzie ręczył że nie było nie groźnego, ale zapisał zaraz lekarstwo i obiecał przyjść rano. Nazajutrz było napozór lepiéj, lecz osłabienie wielkie. Elwira zapomniała o wszystkiem siedząc u łóżka matki.


List pani Jaworkowskiéj, jakkolwiek trochę złośliwy, był wiernym opisem tego, co się w Krynicy działo. W istocie Pilawskiego rana była groźną i na chwilę myślano, że może rękę w ramieniu odjąć przyjdzie. Wyjechał William po operatora do Krakowa, hrabina któréj przyjaźń (jak ją sama nazywała) dla Gabriela tym wypadkiem spotęgowaną została, prawie nie odchodziła z jego mieszkania i jak siostra miłosierdzia była ciągle na jego usługach. Napróżno chory wypraszał się od nich. P. Palczewska despotyczna zawsze, niedawała mu słowa powiedzieć, zamykała usta i gniewała się jeśli się jéj sprzeciwiał. Z wielką mocą ducha Pilawski znosił bolesne opatrywanie rany z któréj ciągle jeszcze kości wyjmować było potrzeba.
Gdyby nie zmiana w twarzy i wymizerowanie, po humorze i łagodności poznać by nie było można tego co przecierpiał. Greifer nierównie szczęśliwszy już wychodził z ręką na temblaku, grał rolę bohatera.. był w humorze wybornym i zachodził nawet na wisteczka do Aksakowicza, gdzie się teraz wieczorami zbierano, zajmując szczególniéj hrabiną, Williamem i Pilawskim......
Stosunek tych trzech osób dla ludzi pospolitych był jakoś całkiem niezrozumiały. Dziwiono się anglikowi, który siedział i służył hrabinie, patrząc na jéj czułości dla Gabriela i tysiączne wnioski czyniono na przyszłość a nawet zakłady. Jedni utrzymywali że hrabina wyjdzie za Pilawskiego, drudzy że za Anglika, inni że za żadnego z nich, a bądź co bądź, mieli o czem mówić, kogo ogadywać i zabawiali się wybornie. Pan Aksakowicz któremu i paszport wychodził i wód używanie się kończyło, wzdychając wybierał się napowrót do domu, iż nie dotrzyma do końca téj, jak ją nazywał, powieści.
Greifer po cichu mówił znajomym z uśmieszkiem pokręcając wąsa, iż jak tylko lekarz mu pozwoli i wojna, natychmiast się uda do Berlina... Ruch wszakże był mu wzbroniony i jakiś czas posiedzieć jeszcze musiał. Kuzynek Albert znudzony i trochę zniecierpliwiony na hrabinę, któréj postępowania nie pochwalał przed wyjazdem, miał z nią żywą rozmowę i rozstali się bardzo zimno. W istocie na panią Palczewską nie bez przyczyny wszyscy hałasowali że się niesłychanie kompromitowała, a ile razy kto jéj tę uwagę uczynił, gniewała się tylko nie myśląc wcale o poprawie.
Gdy raz jéj to, całując ją i z wylaniem się, powtórzyła Ormowska, hrabina chwyciła ją za ręce i w oczach jéj błysnęły dwie łzy diamentowe.
— Niepoczciwi ludziska! zawołała, więc ja dla ich języków, dla oszczerstw, z obawy o moją sławę, nie mam spełnić tego, ku czemu ciągnie mnie serce, co dla mnie w téj godzinie życia szczęście stanowi! Tak jest, kochano baronowo, niech ludzie mówią co chcą, ja go kocham! Mogę to wyznać przed całym światem bo miłość moja jest czysta, poczciwa i bez przyszłości. Ja nie wiem czy on mnie pokochać może, czy pokocha.. ja czuję, że gdy wyzdrowieje odleci i nie zobaczymy się więcéj, ale kocham go i nie mogę ani chcę sercu się opierać. Miłość to poczciwa choć gorąca. Niech ludzie plotą najmniéj mi o to idzie. Ta chwila szczęścia zapłaci mi sowicie za ich bezduszność. Ci co nigdy nie kochali, co tego uczucia doznać nie mogą.. znęcają się widząc mnie, zgadując szczęśliwą, lituję się nad niemi.
— Ależ świat, ludzie, języki! szepnęła baronowa.
— Pani żyłaś dosyć, ażeby świat, ludzi i paplaninę ich ocenić! Świat dziś na to kamieniami ciska co jutro będzie ubóstwiać, ludzie wzięci razem nie warci są by im poświęcić szczęście, paplanina ich jest dla mnie szumem wiatru.
— Ale hrabino droga, mówiła Ormowska, po cóż ci uczuciu bez nadziei puszczać wodze i gotować sobie niedolę, cierpienie, zawód na przyszłość?
Załamawszy ręce chodziła Palczewska po saloniku.
— Nie wiem, droga moja, czy ja jestem inną jak ludzie, czy oni wydają się innemi niż są w istocie, gorszemi niż ich Bóg stworzył. Dla mnie w kochaniu takiem jest już szczęście, od przyszłości nic nie wymagam, któreż na ziemi jest trwałe? Ja z chwili słońca i godziny uczucia jestem rada.. więcéj nikt wymagać nie może.
— Ale on cię nie kocha, sama to mówisz.
Hrabina uśmiechnęła się. On mnie kocha i nie kocha.. Musi mnie kochać jak siostrę miłosierdzia jak dobrego towarzysza, a niepodobna by serce w piersi mu nie uderzyło, widząc jak moje bije dla niego.. Ja więcéj nie wymagam.. Nie mówmy o tem.
Nie przekonana żadnemi perswazjami hrabina zaledwie wbiegłszy do domu, zabierała czego mogła potrzebować dla chorego i powracała do niego. Często nawet smętną pannę Salomeę porzucała samą i nie troszcząc się o to co ludzie powiedzą, siadywała czytając choremu, posługując mu całemi dniami. Dla spoczynku najęła sobie pokój pod Różą osobny, w którym nie chcąc wracać do domu, usuwała się za nadejściem doktora, lub gdy choremu nakazano spoczynek. Po wyjeździe Williama do Krakowa, podwoiła jeszcze staranie i pilność. W istocie Gabriel był chory mocno, gorączka nie ustawała, rana wydawała się groźną, lekarz nie ręczył za nic. P. Palczewska pewną była swojego anglika, który dla przyspieszenia przybycia doktora sam się wybrał, aby ani chwili nie stracić. Liczyła wszakże godziny i coraz była niespokojniejszą. Lekarze zajęci byli rannemi po lazaretach wojskowych, nie łatwo więc znaleść było i skłonić jednego z nich ażeby się oddalił. Gorączka się zwiększała, a z nią łzy, niepokój, rozpacz prawie Palczewskiéj. Gdy ostatniego dnia chory wieczorem zdawał się niebardzo przytomnym, nie chcąc go na ręce obcych zostawiać, hrabina postanowiła obok w zajętym pokoiku przenocować z panną Salomeą, aby nie dać się zaniedbać czuwającemu cyrulikowi. Noc tę spędziła prawie bezsennie podsłuchując pode drzwiami, zrywając się nieustannie wyglądając Williama, który co minuta powinien był nadjechać. Nad rankiem dopiero pocztowy powóz przywiózł go z doktorem.
Natychmiast przystąpiono do opatrzenia, oczyszczenia i sondowania rany: hrabina z nieopisanym niepokojem modliła się w drugim pokoju.
Kilka razy doszedł ją krzyk urwany i syknięcie. Nareszcie po bardzo długiem oczekiwaniu anglik wszedł z lekarzem, który zawinięte rękawy surduta z bardzo zimną krwią ułożywszy, siadł ocierając pot z czoła.
— Mów pan, panie konsyljarzu, otwarcie.
— Mogę otwarcie mówić, odezwał się lekarz, bo w istocie prawie pewien jestem, że choremu nic się nie stanie, prócz że przecierpi wiele. Ranę musiałem rozciąć, kości powyjmować, oczyścić a teraz przy starannem opatrywaniu mam wszelką nadzieję, iż się stan polepszy i odjęcie ręki stanie niepotrzebnem.
Palczewska rzuciła się ściskając dłoń operatora... który śniadanie byłby może wolał od najgorętszéj wdzięczności. I to wreście podano. Hrabina odzyskawszy swój dobry humor, podziękowała drugim uściskiem dłoni anglikowi i poszła do domu odpocząć. Chory który parę nocy nie spał, usnął.
Od tego dnia począł się stan jego polepszać.
Cieszyła się tem hrabina.. ale pociechę zatruwała myśl, że zaledwie cokolwiek zdrowszym się uczuje Gabriel, uciecze jéj. Niedziw, że przedłużała prawie i kurację i starała się wmówić w Pilawskiego, w lekarza, we wszystkich iż ją przeciągnąć należy.
Anglik który mógł by był dawno wyruszyć do domu siedział dawszy słowo, iż hrabinę odwiedzi w jéj Castelu, oczekując na to by ona doń powrócić mogła.
Sir William był dosyć oryginalnym, chociaż powierzchowność jego nie zdradzała tego wcale. Chłodny, rozsądny, unikający wszystkiego coby na ekscentryczność zakrawać mogło, w pojęciach o świecie i ludziach, sercach i uczuciach, miał przynajmniéj tak dziwne zwroty jak hrabina. Dla tego może dosyć się dobrze godzili z sobą. Nie zrażało go naprzykład wcale to, że widział panią Emilję tak serdecznie wylaną dla Gabriela. Według niego dowodziło to dobrego gatunku serca, w którem dlań także kolej i godzina przyjść mogła.
— Wie pani, mówił bardzo otwarcie trzymając wedle zwyczaju dwa palce w kamizelce, wyprostowany i wyciągnięty jak struna, z dziwną powagą jakby starego pedagoga, wie pani, że w obecnéj chwili, gdy to co się miłością wszelką nazywało i zowie zupełnie znika, gdyż teorje egoizmu górę biorą i od młodu wpajają się w nowe pokolenia. Sam widok uczucia szczerego, rzeźwego, gorącego jaką jest przyjaźń pani dla tego szczęśliwego Gabriela.. ponętnym jest widokiem. Patrzę na to z uwielbieniem i dodam to, że gdybym wiedział iż mnie pani tak pielęgnować będzie, poszedłbym rzucić rękawiczkę Greiferowi, prosząc aby mi też rękę przestrzelił.
Palczewska zaczęła się śmiać, po raz pierwszy od dawna.
— Nie czyń pan tego, odezwała się, serce się wyczerpuje, potrzebuje wypoczynku, i nie mogę ręczyć...
— Widzisz pani, rzekł anglik całując ją w rękę, i ja jestem wyrozumiały i niewymagający, ja troszeczką jej przyjaźni jestem szczęśliwy.. i mogę czekać.. i proszę mnie tylko nie odpędzać!
— Zmiłuj się! gdybyś chciał uciec, niepuściłabym cię, zawołała pani Palczewska, przywykłam do was jak do dobrego przyjaciela i brata, który mnie rozumie, z którym się porozumieć mogę spojrzeniem jednem, z którym mi dobrze. Nie, nie, według umowy jedziesz pan mnie odwiedzić i poprawić mi park mój, z którego nie jestem zadowolnioną.. Gdybyśmy jeszcze tego dobrego przyjaciela naszego porwać z sobą mogli, ale on już się teraz wyrywa do domu!..
Nim Pilawski mógł wstać i przechadzać się po pokoju.. Greifer już wyjechał z Krynicy.


Zdrowie pani Domskiéj pomimo starań najczulszych córki, ponawianych narad lekarzy i zapewnień ich iż żadne nie grozi niebezpieczeństwo, coraz się jednak pogorszało. Oczy córki najlepiéj to widziały i ocenić mogły. Smutek, apatia, potem niepokój i zniecierpliwienie naprzemiany nią owładały. Były dnie w których nieprzemówiła słowa lub odpowiadała roztargniona, a po nich następowały groźniejsze jeszcze gorączkowe pytania, troski, zajmowanie się drobnostkami i przeczucia groźne we wszystkiem... Elwira zapomniawszy o sobie, ciągle była z nią, a pracowała nad sobą tak by matka domyśleć się nawet nie mogła.. co miała w duszy.

Jednego wieczora po takim dniu milczenia i jakby osłupienia, Domska siadła na łóżku i chwyciwszy rękę córki długo patrzała na nią, aż się we łzy rozpłynęła...
— Dziecko moje, zawołała, nie chciałabym cię przestraszać, ale czuję że życie uchodzi, że mi go pozostało nie wiele... że umrę prędko. Śmierć! to nic ale cóż się stanie z tobą? Tyś sama jedna w świecie ty nie masz nikogo! Krewni ojca mojego wyparli się nas dawno, rodzina twojego nas znać nie chce.. Jak ja cię porzucę, komu cię powierzę? Tyś młoda, niedoświadczona... a! nie mogę pomyśleć o tem..
— Niech mama nie myśli.. przerwała Elwira, ten niepokój pochodzi z choroby i z nią przejdzie... te przeczucia są także nerwowem osłabieniem.. doktór zaręcza...
— A! ci doktorzy, odezwała się Domska, oni o tem sądzą co zobaczyć mogę.. a co ja czuję, tego nie widzi z nich żaden. Zmęczona jestem życiem.. nie mam już do niego siły.. Będę żyć czy nie, nam pomówić trzeba.. ty mi musisz powiedzieć, na czyją cię oddam opiekę.. Wybór tak trudny!
Próżne były pytania. Elwira płakała i mówić nie chciała o niczem. Drugiego dnia gdy nadszedł Geheimrath, który był przyjacielem domu, }skorzystała Domska z chwilowego oddalenia się córki.
— Kochany radzco, rzekła, znasz moją historję i położenie, wiesz żem sama na świecie.. Śmierci któréj zbliżanie się czuję nie obawiam się wcale, powiedz mi otwarcie, na wiele czasu rachować mogę?
Geheimrath strzepnął rękami oburzając się przeciwko tym, jak je nazwał, chorobliwym imaginacjom. Domska zmilczała.
— Nie mówmy więc o tem; dodała, ale znając położenie moje, na wszelki wypadek, radź mi kogo mam córce wyznaczyć za opiekuna?
Doktór zmierzył oczyma chorą.
— Pani nie masz wcale powodu z tem się spieszyć, lecz jeśli się jéj podoba zawcześnie coś ułożyć.. radźmy.. któż jest z rodziny?
— Nie ma nikogo.. to wiecie..
— Z waszéj?
— Ta się nas także wyparła...
— Szukajmy między przyjaciołmi.
W położeniu pani Domskiéj i o tych było trudno. Żyła z niewielu bliższemi osobami ściślejszych z nikim nie zawierając stosunków. W klasie średniéj do któréj należała teraz, trochę ją uważano za arystokratkę, szlachectwo dawne odgradzało ją od ludzi nowych niedowierzających zawsze tym, co do ich obozu przeszli z drugiego zwanego nieprzyjacielskim.
Z dawnego świata, z którym zerwała, mało kto zbliżył się do niéj, obawiając otrzeć się razem o towarzystwo, jakiego się wkoło niéj domyślano. Mając córkę dorastającą, Domska musiała też być wielce oględną z przyjmowaniem w swym domu i zawiązywaniem bliższych znajomości. Średnia klassa jest prawie tak drażliwą jak dawna arystokracja, tam gdzie przed nią nie biją czołem i nie otwierają podwoi na rozcież, cofa się z obrażoną dumą. W domu pani Domskiéj bywał pan Geheimrath, stary nauczyciel muzyki, niegdyś dyrektor orkiestry i znakomity kompozytor, dwóch czy trzech profesorów łysych, którzy Elwirze lekcje dawali, kilku kupców bogatszych mających córki w jéj wieku, i ze szlachty jeden ubogi stary krewny po ojcu..
Był to jedyny człowiek, który już po otwarciu magazynu przez Domskę, sam, proprio motu zjawił się u niéj, i odtąd ile razy znajdował się w Berlinie zawsze tu przesiadywał, okazując jéj szczerą przyjaźń, na którą rachować było można.
Pan Szczęsny Żałobski był ciotecznym bratem ojca pani Domskiéj. Za szczęśliwych czasów świetności tego domu, niepokazywał się tam prawie, zasłyszawszy o smutnéj doli dalekiéj krewnéj, pospieszył do niéj. Człowiek był tak dobry że aż nadto. Jemu też i ludziom go otaczającym źle z tem było. Osiadły w Poznańskiem na tych kresach gdzie o byt i utrzymanie się przy ziemi i przy stanowisku ciężko walczyć przychodzi, nie wypoczywając ani godziny, pan Szczęsny, w brew imieniowi swemu, był najnieszczęśliwszym z ludzi. Całe życie bił się z ruiną która go powoli zatapiając w końcu pochłonąć miała. Pracował niezmordowanie ale nieumiejętnie, trud jego szedł marnie. Spełniając wszelkie obowiązki obywatelskie poświęcał się chętnie dla drugich a sam zarzynał. Nie mając po owdowieniu ani dzieci ani bliższéj rodziny, mniéj już dbał o to co zostawi po sobie. Szło mu tylko by nieprzeszło w ręce obce. Zawsze niesłychanie zajęty, członek wszystkich stowarzyszeń, prezes wszelkich możliwych komitetów, delegowany zawsze tam gdzie skóra boleć mogła i worek pokutować, ścigany przez konserwatystów jako zanadto postępowy, a przez liberalnych jako zbyt do tradycji i form przywiązujący się, z obu stron bity, przez obie zużytkowany, uważał to za tak naturalne iż się nigdy nawet nie poskarżył. Obowiązki przedewszystkiem, to było godło, które ciągle powtarzał dodając po cichu, niechaj boli jako chce..
Umiejąc wiele więcéj, niż ci co go otaczali i co się nim wysługiwali, uchodził za nieuka, trafne jego sądy i rady zawsze sobie ktoś przywłaszczył, podchwycił, ogłosił za swoje i rósł na nich, gdy poczciwy pan Szczęsny milczał. Sypał nawet często brawo, mówcy, który jego ideę rozwijał tryumfalnie, a gdy mu kto o tem wspomniał powiadał: albo to idzie o mnie? byle się poczciwa rzecz wykonała.
Z tych kilku rysów można powziąść wyobrażenie o panu Szczęsnym, który powierzchownością też nie odznaczał się. Chodził zwykle w stroju tak zaniedbanym że go często z tego powodu u drzwi przyjaciół spotykały nieprzyjemne sceny. Śmiał się z tego serdecznie. Twarz dobra, pełna wyrazu łagodności i spokoju, nie uderzała rysami, wabiła pokorą i skromnością. Do tego wszystkiego łączył jeszcze wadę, czyniącą go najnieszczęśliwszym, był roztargniony jak dziś nikomu być niewolno. Nieustannie coś gubił, czegoś zapominał, za coś płacił i miał kłopoty z których się wykupywać sowicie było potrzeba. Życie poświęceń i dystrakcji w końcu z dwóch odłużonych wiosek zepchnęło go na jedną.. z téj jednéj większéj, na jedną maleńką, a przewidzieć już było łatwo że pożywszy zejdzie na dzierżawę plebanji. Nie psuło mu to humoru wcale. Ostatni grosz oddawał na pomoc naukową i szkółki.
Jakkolwiek nieudolnym wydawał się Szczęsny pani Domskiéj, znając jego cnotę i sumienie, rozum i trafność w cudzych sprawach, nie mogła wybrać kogo innego na opiekuna córce. Od roku go już niewidziała, zbytecznie zajęty nie był ani razu w Berlinie. W tajemnicy przed córką, z pomocą starszéj panny, w nocy napisała Domska czując się gorzéj do Żałobskiego. List był w kilku słowach.. z prośbą ażeby przybyć raczył jak najprędzéj. Dodała że jest słabą i pomocy jego potrzebuje. Szczęsny w takim razie rzucał wszystko i choćby dla nieznajomego stawił się zawsze. Nie wątpiła pani Domska że i tym razem pospieszy.
Jakoż trzeciego dnia po wyprawieniu listu, ostrzeżony w nim ażeby nie wydawał się z tem, że został wezwanym, zjawił się Szczęsny w progu... zmęczony cało nocną podróżą, w dodatku z febrą którą od kilku cierpiał tygodni, i której paroksyzm rozpoczynający się nadawał mu przykro zmienioną fizjognomję.
Na przywitaniu, Elwira która nadbiegła zaraz, postrzegła żółtość jego twarzy.
— Cóż to dziaduniowi takiego?
— Mnie! a! to nic! od dwóch tygodni mam febrę, mała rzecz.. Choroba która inne odpędza i zdrowie daje.. Zatarł ręce. Dziś właśnie mnie ziębi nieuważam na to. Śmiał się stary, ale zębami dzwonił. Podano herbatę którą pił chciwie.. Wejrzenie jednak na krewnę, choć tego nieokazywał po sobie, nastraszyło go. Po roku niewidzenia wydała mu się dziwnie a groźno zmienioną. Poleciwszy Elwirze jakieś zajęcie, Domska zatrzymała Szczęsnego na obiad, a gdy córka wyszła chwyciła go za rękę.
— Poczciwy mój, dobry stryju, rzekła, spadnie ci ciężar na głowę nowy. Nie mam nikogo!. nikogo.. musisz przyjąć na siebie nad Elwirą opiekę.
— Co? jak? przerwał Żałobski, dla czego?
— Ze mną, cicho dodała matka, ze mną jest źle, między nami, stryju kochany ją się czuję nie dobrze.
Stary usiłował myśl tę odegnać, ale napróżno.
— Zawołałam cię, aby poprosić o tę usługę chrześciańską dla sieroty. Nie mogę dopuścić aby rodzina nieboszczyka męża miała się wmięszać w to. Tobie zostawię wszystko.
Żałobski rękami rzucał, ale w końcu się zgodził a cała ta narada odbyła się tak po cichu i nieznacznie, iż Elwira wcale się nie domyśliła. Dwa dni przesiedział ze swą febrą, która już była codzienną, pan Szczęsny, uprowidował się w chininę i trzeciego musiał wyruszyć do domu dla posiedzenia spółki, na któréj wszyscy zyskiwali, on tylko jeden jakoś tracił. Takie już było jego przeznaczenie.
Nierównie spokojniejszą po wyjeździć p. Żałobskiego, była już Domska, ale i to ją nie poratowało, siły uchodziły. Geheimrath składał chorobę na wody niezupełnie właściwie zadysponowane (na które się przecież sam zgodził) słotne lato.. i wrażenia tego niespokojnego czasu. Lekarstwa przepisywane nie pomagały, biedna kobieta modląc się, płacząc, coraz częściéj wzywając córki, aby się nią nacieszyć, powoli dogorywała.


Krynica stawała się z każdym dniem puściejszą, odjeżdżali nawet ci którym się najmniéj powracać chciało do domu. Aksakowicz kupiwszy wina na Węgrzech zwijał swój obóz z dnia na dzień, tylko dla wisteczka jeszcze wśród opakowanych tłumoków, przeciągając pobyt już zbyteczny. Greifer zniknął, wyniósł się major Rotkiewicz i inni panowie, oprócz pana Karola Surwińskiego, który dotrzymywał placu w nadziei, że się nakoniec tajemnica wielkiego nieznajomego odkryje. W czasie leczenia jego, był pewnym, że ktoś przecie nadjedzie z rodziny, że się incognito owe odsłoni i prawdziwa postać wypłynie na wierzch. Zawiódł się na tem, ale niemniéj stał przy swojem, kiwał głową i szeptał tylko. Są zapewne ważne przyczyny!! siedziała jeszcze pani Ormowska dla hrabiny. Prezesowa dla Ormowskiéj pozornie a w istocie dla płotek... William dla pani Emilji, pani Emilja dla Pilawskiego, który teraz miał się już codzień lepiéj. Była nadzieja, że z ręką na temblaku wyruszyć już będzie mógł bardzo prędko. Tym czasem właściciel hotelu nawet się pakował. Krynica powoli pustoszała i już można mieć było przedsmak téj ciszy i wyludnienia jakie tu panuje zimą. Wszystkie wody i stacje zdrowia na które pewna tylko pora przypada przynosząca im życie, mają ten byt przerywany, to usypianie i budzenie się, zmieniające je do niepoznania. Kto widział Niceę w lecie, a Wiesbaden zimą, gdy nawet ławki z ogrodów uciekają, może mieć wyobrażenie czem jest taka Krynica po odjeździe gości. Zostają tu na zimowe, jesienne, wiosenne, dłuższe rekollekcje, stróżowie do mostu i ofiary niedoli, które gdyby jak bobaki pozasypiać mogły nim się nowi zjadą goście, byliby pewnie bardzo szczęśliwi.
Gospodarze prawie już nie radzi byli tym co pobyt tu przeciągali, kazali im płacić za swój zły humor, a że wody zaopatrzone są w środki do życia obfitsze tylko latem.. zaczynała się obawa by chleba i mięsa nie zabrakło. Hrabina któraby w innym razie pierwsza jaskółką odleciała gdzie z téj ciszy, siedziała tylko dotrzymując placu choremu, który jeszcze nie wyjeżdżał dla tego że mu ona nie pozwalała. Z dnia na dzień rada była przedłużać to dziwne pożegnanie z marzeniem szczęścia, nie miała siły. Anglik był anielsko cierpliwy. Wolnych chwil używał na naukę języka, którego alfabetem się krztusił, a ortografją zdumiewał. Był już pewnym, że nie nauczy się nic, ale chciał choć zajrzeć w te przepaście tajemnicze. Prawdziwie nieszczęśliwą była panna Salomea naprzód już z powołania swego jako de moiselle de compagnie, powtóre jako stara (troszkę) panna, potrzecie przez kwaśny temperament, a ostatecznie z okrutnych nudów, bo hrabina ją zamęczała a nie było się nawet komu poskarżyć.
Pierwszy silny chłód nastraszył wszystkich.. a że Pilawski oprócz tego naglący list odebrał z Warszawy, zaczynano się wybierać.. Ostatniego wieczora hrabina siedziała zadumana w fotelu z książką którą tylko co czytać przestała. W drugim pokoju anglik bawił przez grzeczność pannę Salomeę, z całych sił powstrzymującą się od ziewania, Surwiński grał w szachy z cyrulikiem w kątku. Cisza grobowa panowała w całéj Krynicy.
Hrabina długo w milczeniu spoglądała na Gabriela, który siedział ubrany z ręką na temblaku, z tą twarzą spokojną i napozór chłodną, któréj mu ani boleść skrzywić ani radość rozpromienić nigdy nie umiała. Coś w temperamencie, coś w wychowaniu może w położeniu samem było takiego, co mu pełniejszą piersią w życie się rzucić wzbraniało, co go czyniło bojaźliwym niemal i wstrzemięźliwym, co go na wodzach trzymało. Hrabina z wyrzutem jakimś patrzała nań, patrzała i nagle jakby ze snu przebudzona, zawołała:
— Odezwij że się ty straszny sfinxie milczący? odezwij się przecie tak, aby w słowach odezwało się życie, uderzyło serce... pan dla mnie jesteś zagadką!
— Ja nim jestem dla siebie także, odezwał się Gabriel, ale jedno pani jasno i dawno wyczytać byłaś powinna z mych oczów, wyrazów, z całéj mojéj istoty, że mam dla pani szacunek najwyższy, wdzięczność najgorętszą...
— Tak, i koniec! przerwała hrabina, ale ufności nawet nie masz pan we mnie.. Powiedz że mi choćby przy rozstaniu, kto jesteś? zkąd przychodzisz? do jakiego należysz świata? przecież może zasłużyłam choć na tyle.
— Przebacz mi pani milczenie moje, rzekł Gabriel, panią ono drażni, mnie nieszczęśliwym czyni, lecz gdybym milczał dla tego, aby nie być odepchniętym, aby dłużéj mieć prawo do jéj współczucia?
— Cóż to jest? przerwała nagle hrabina, nie rozumiem, miałże byś pan istotnie co na sumieniu? co w przeszłości?
Żywo podniósł głowę Pilawski. — A! pani, zawołał, nie rozumiesz mnie! Żyjemy przecież w świecie w którym panują jak za dobrych czasów pewne podziały społeczne.. pewne klasyfikacje, których piętna ani wychowanie, ani ukształcenie nie znosi.
— Jakie klassyfikacje? szlachty i nieszlachty... rozśmiała się ruszając ramionami Palczewska..
— Chociażby, cicho odpowiedział Pilawski, pan Karol Surwiński nader nieszczęśliwie i nietrafnie jak mi pani mówiłaś, domyślał się we mnie ukrytego Piławity! Niestety! z Piławą nie mam nic wspólnego, nic z arystokracją, nic ze szlachtą, jestem dzieckiem ludu, ojca nie znałem, nie pamiętam prawie matki, należę do téj klassy społeczeństwa, któréj zadaniem pokorna i cicha praca..
— Ależ pan jesteś wychowanym jak książątko? zawołała wstając z krzesła hrabina, pan jesteś bogatym...
— Winienem wychowanie przypadkowi, a majątek dobrodziejstwu które mnie nim obdarzyło. Chciałaś pani, racz więc posłuchać wyznania mojego, a przebaczyć, że nie przyszło wcześniéj. Jest to grzech i wina, boć za fałszywym biletem nie powinienem był dostawać się tam, gdzie nie dla mnie miejsce..
Hrabina która się była z siedzenia porwała, ognistem wejrzeniem zmierzyła Pilawskiego i siadła oparta na łokciu, brwi jéj ściągnęły się, smutek osłonił twarz. — Mów pan, odezwała się po cichu.
Gabriel począł powoli.
— O ile wiem od mojego przybranego ojca, i sam sobie jak przez sen przypomnieć mogę... mieszkałem na poddaszu z biedną, ubogą kobietą która była matką moją. Żyła z pracy i była chorą.. duma jakaś czy rozbicie się o nieczułość ludzką sprawiły, że w końcu wolała umrzeć z głodu, niż kogokolwiek o pomoc poprosić. Zmarła więc z choroby i niedostatku, a ja przy jéj zwłokach przytulony miałem też zasnąć od głodu, na wieki, nawykłym będąc jedną tylko matkę znać na świecie; gdy właściciel domu wyłamawszy drzwi, wyratował mnie i od trupa oderwał. Tym człowiekiem, któremu winienem wszystko był stary, bezdzietny kupiec, mieszczanin i rzemieślnik Warszawski. Na rękach omdlałego zaniósł mnie do siebie i nie opuścił już więcéj. Przyjął za syna, oddał po sobie pracą wieków zebrany majątek, a wychował mnie jak pańskie dziecię umyślnie tylko aby pokazać, iż nie będąc panem z rodu, można się nim stać przez wykształcenie. Jestem więc sztucznie stworzoną istotą, która osamotniona stoi w pośrodku żywego świata, niewiedzieć dokąd się obrócić, a z kim żyć, do kogo przylgnąć sercem.. Słowo zagadki jest w tem, żem miljonowy rzemieślnik, bo mego zawodu i powołania nie rzucę...
— Rzemieślnik! zawołała hrabina uderzając rękami, pan, pan mógłbyś być rzemieślnikiem?
— Jestem nim pani i wyprzeć się tego nie mogę... odpowiedział Pilawski, i oto dla czego milczałem, oszukiwałem was, dla czego byłbym wyśliznął się niepoznany, gdyby nie rozkaz pani.
— To nie może być! powtórzyła Palczewska, mais c’est, à en perdre la tête! A! nie, pan żartujesz!
— Niestety, pani, nie śmiałbym, mówił Gabriel poglądając na nią.. A jeśli samo to imię takie na pani czyni wrażenie, jestem poniekąd usprawiedliwionym żem się krył tak długo...
— Ale dopowiedz że mi pan już raz tę swoją całą historję, zawołała hrabina, przyznaję się że tego nie rozumiem, żem się wszystkiego w świecie spodziewała, przecież nie tego co jest...
— Przyznaj się pani, że rychléj byś mi może pani przebaczyła trochę tego szulerstwa o które mnie łaskawie obwinił pan Greifer, niż to rzemiosło!
— Pan mnie znowu nie rozumiesz, przerwała hrabina, wolę przecież uczciwego rzemieślnika, niż awanturnika, ale cóż za rzemiosło? co? mów pan raz...
— Mój opiekun, począł Gabriel z uśmiechem sarkastycznym.. mój opiekun miał wielki magazyn sukien i sukna. Był on po prostu tym co we Francji, zowią Marchand tailleur, a ja po nim w spadku wziąłem rzemiosło i wszystko.
Hrabina rzuciła nań ukośne wejrzenie.. pełne wyrazu jakiegoś niezrozumiałego, dziwnego w głosie, i w oczach jéj znać było więcéj niż nieukontentowanie, coś nakształt gniewu za doznany zawód.
— Ale pan masz miljonowy majątek...?
— Mniejszy niż paryzki Human, rzekł uśmiechając się Pilawski, choć dla mnie wystarczający bardzo, bo mi dozwala dogadzać nawet moim fantazjom, kupować obrazy, zbierać książki, a czasu mi moje rzemiosło nie zajmuje tyle, ażebym czytać i rysować nie mógł.
Hrabina ruszyła ramionami..
— To jest już jakieś demokratyczne dziwactwo, trzymać się bez żadnéj potrzeby przy rzemiośle! zawołała... Pan sam mówisz że czujesz iż cię to z towarzystwa wyłącza...
— Ale przecież pani to uczuje, że piętno to, jakie na mnie włożyła praca, jest niestarte. Mogę zrzucić z siebie ciężar, jeśli się to tak nazwać podoba, namulony kark zostanie..
Hrabina poczęła się przechadzać po pokoju. Znać było po niéj ostygnięcie nagłe i zły humor widoczny — Gabriel też posmutniał.
— Widzi pani hrabina, rzekł, jak słusznie w pełnem poszanowania oddaleniu trzymałem się zawsze, à une distance réspectueuse, od państwa, dla czegom się nie cisnął, ale uciekał. Wszak miałem słuszność!
P. Palczewska nic nie odpowiedziała, chodziła zadumana po pokoju, jakby walcząc z sobą.
— A! mój Boże! zawołała, mój Boże, to grozi śmiesznością... to pańskie incognito i ta cała historja. Gdyby się raz dowiedziano żeśmy.. żem...
Nagle zamilkła, ruszała tylko ramionami i uśmiechała się do siebie. Pilawski patrzał i milczał a czekał.
— To wyznanie pańskie, odezwała się stając nagle naprzeciw niego.. któreś mi uczynić musiał... niechże zostanie między nami. Nie ma potrzeby objawiać téj dziwnéj tajemnicy przed wszystkiemi. Sądzę, że nawet poczciwego Baroneta wiadomość ta napełniłaby zdumieniem i trwogą. Que voulez vous żyjemy w świecie rzeczywistym a nie socjalnych teorji i ideałów, musimy się rachować z tem co nas otacza, bo my tego zwyciężyć nie potrafimy. Możesz pan być jak jesteś najmilszym, najwykształceńszym, najprzyzwoitszym z młodych ludzi, to nie przeszkadza by pana towarzystwo nasze nie wyłączyło dowiedziawszy się że jesteś....krawcem!
Ostatnie słowo wymówiła po cichu, stanęła, tupnęła nóżką i dodała.
— Ale pan zmyślasz! pan sobie żartujesz ze mnie. Podobne historje w żywym świecie się nie trafiają.
— Nie często, to pewna, odrzekł Pilawski, czasami jednak, jak pani widzi.
— Przepraszam, ale któż była matka? kto ojciec? może w tem tkwi jaka tajemnica?
— Gdyby nawet była, rzekł Gabriel, ciężar lat dwudziestu kilku ją przytłoczył. Matka moja była ubogą, o ojcu nic nie wiem a imię nawet tak jest pospolite i nic nie mówiące, że z niego nic się domyśleć niepodobna i jak pani powiadasz, trzeba się z rzeczywistością przejednać i z nią tylko rachować.
— Lecz cóż za myśl dzika była tego człowieka, który pana wychować chciał na un homme de loisir, a przykuł do taczki.
— Nie zaręczyłbym, szepnął Pilawski, że stary poczciwy Pilawski chciał właśnie przygotować może tę smutną scenę, jaką ja dziś odgrywać muszę.
Nastąpiło znowu długie milczenie. Hrabina żywo przechadzała się po pokoiku, niekiedy westchnienie wyrywało się z jéj piersi, marszczyła brwi, tarła skronie.. chwyciła flaszkę z wódką kolońską i oblała nią głowę. Nagle rzuciła się w fotel naprzeciwko Pilawskiego, spojrzała na siedzącego, zadumanego ale spokojnego człowieka, wzdrygnęła się i zawołała.
— Takie to dziwadła wydaje wiek XIX! Ale pan jesteś u nas anomalją.. czemś co się w słoju do spirytusu nadało, nie do chodzenia po świecie żywych.. Pan nie masz miejsca, pan będziesz najnieszczęśliwszym z ludzi, jeśli nie porzucisz tego niepotrzebnego śmiesznego rzemiosła! Cóż panu pozostaje, albo towarzystwo czeladzi rzemieślniczéj, albo zupełne osamotnienie, albo kradzione chwile jakieś.. wśród ludzi którym jak Surwińskiemu wydasz się utajonym Piławita.
— Ale ja to wszystko doskonale rozumiem, rzekł Pilawski, i zrezygnowany jestem los jaki na mnie spadł cierpliwie znosić do końca.
— Przecież się pan musisz ożenić? więc z kim? z krawcówną? cha! cha! rozśmiała się.. a jeśli się zakochasz w panience o antenatach i herbach... co najmniéj wymagać będzie, ażebyś te obrzydliwe nożyce porzucił i o nich zapomniał.
— A tego ja właśnie uczynić nie mogę, i raz dla tego żem ojcu przyrzekł wytrwać na stanowisku, powtóre że mam moją rzemieślniczą dumę i mówię sobie, że moja tarcza z nożycami otwartemi, warta tyle co pawęża z podkową jakąś i orłami. Człowiek nie jest panem swoich przeznaczeń, los mu je narzuca w kolebce, wartość zaś jego stanowi zwycięzka z własnemi losami walka, dźwiganie ich i podołanie temu co jest, a nie wybijanie się z placu i szranków w których mu pozostać przeznaczono. Przyzna pani, że apostazja nawet nożyc krawieckich, zawsze jest poniżającą. Człowiek winien tak czuć godność swoją, tak ją nosić wysoko, by nią uzacnił czego tylko dotknie.
P. Palczewska ruszyła ramionami. Widać było że teraz dopiero wychodziła jakby ze snu długiego, budziła się i usiłowała oprzytomnieć. Jedna chwila zmieniła ją zupełnie. Czułość jaką okazywała Pilawskiemu ostygła, widać było usposobienie jakieś nowe prawie gniewne. Smiała się szydersko z siebie, ruszała ramionami, nie wiedziała co począć, jak się rozstać z tym człowiekiem, któremu rzucając ostatnie pytanie spodziewała się w odpowiedzi może tragedjo-dramatu, okropności jakichś, ale nie tak trywialnego rozwiązania. W głowie jéj się to pomieścić nie mogło. Patrzała na Pilawskiego który przed godziną wydawał się jéj tak szlachetną istotą.. tak idealnym młodzianem, a teraz. A! fe! krawczyk!! krawczyk! powtarzała w duchu. Mais c’est du dernier ridicule.
Cóż z tem było przecież począć? Serce które przed chwilą rwało się jeszcze do tego człowieka pod wrażeniem rozczarowującego słowa, odkrywało w nim teraz pewne znamiona prozaiczne, których zrazu nie widziało. Był jeszcze przystojnym, był dosyć wytresowanym ale ta sztywność, ta wstrzemięźliwość i skromność jego zdradzały człowieka, który nie był urodzonym i nie należał do świata.
Godzina była spóźniona, nazajutrz miano się rozjeżdżać, na ranek były jeszcze różne piękne projekta teraz wszystko zostało zachwiane. Hrabina myślała tylko o tem, jakby co rychléj uciec nimby się niefortunna tajemnica wydała. Nie wiedząc co mówić, co z sobą zrobić, wstała i podała rękę Pilawskiemu. Do jutra, rzekła głosem cichym, nie spowiadaj że się pan nikomu... to niepotrzebne.. Dobranoc.
Zawołała na pannę Salomeę, która weszła razem z anglikiem i Surwińskim. Wiliam i panna po wrażliwéj nader twarzyczce hrabinéj poznali, i domyślili się jakiej doznanéj przez nią przykrości. Była nie w swoim humorze, milcząca, skłopotana i zapomniała nawet troszczyć się jak zwykle o swojego chorego.. którego milczącym żegnała tylko ukłonem. William czuł się w obowiązku odprowadzić p. Palczewską do drzwi jéj i w pół godziny powrócił. Z Pilawskim byli od Tatrów na stopie dobréj przyjaźni. Anglik znajdował Gabriela tak miłym, tak dla siebie sympatycznym, iż z nim przyszedł do braterskiéj niemal poufałości. O co u Anglika trudno. Miał on to poczucie przyzwoitości, iż się wcale o przeszłość przyjaciela, o jego stan i stosunki niedopytywał. Wróciwszy po przeprowadzeniu hrabinéj, Anglik przyszedł wprost do Pilawskiego.
— Cóż się stało hrabinie? spytał, byliśmy w drugim pokoju czy rozmawiałeś z nią? Miałżebyś jéj co przykrego powiedzieć? Idąc do domu była pomięszaną, zniecierpliwioną, milczącą. Co to jest?
— Nie ma w tem winy mojéj, rzekł Gabriel, nie mówmy o tem, Sir William, najrozumniejsze kobiety i hrabiny, są przecież w gruncie kobietami i hrabinami.
— Aleście byli z sobą tak dobrze.
— Ja sądzę że mi hr. Emilja zachowa to uczucie przyjaźni jakiem mnie zaszczycała, odezwał się Gabriel, ale chwilowo może być ze mnie nie kontenta. Nie znalazła we mnie tego kogo się spodziewała, jam sobie bardzo prosty człowiek, rzekł z westchnieniem Gabriel, a ona wyjątkową istotą. Ale na dziś, dajmy temu pokój i idźmy spać, to będzie najlepiéj.
Pomimo całego męztwa i rezygnacji Gabriela, wieczór ten przykre na nim uczynił wrażenie... nie koniecznie z egoistycznych pobudek.. lecz przez rozczarowanie i obnażenie prawdy. Prawda była smutną: ludzie byli ludźmi tylko.


Cicha panna Salomea chociaż niby spuszczała oczki i nic nie widziała bo się jéj zdawało że do jéj obowiązków należało nie patrzeć i nie widzieć, powracając z hrabiną wieczorem po téj rozmowie do domu, a widząc panią Palczewskę w niezwykle złym humorze, przypisała to wyjazdowi pieszczonego faworyta. Rozstanie zawsze smutkiem poi. Hrabina potem przyszedłszy do domu tak długo znowu chodziła nierozbierając się po pokoju, tak była dziwnie zadumaną, gniewną, zniecierpliwioną, tak się na wszystko rzucała i kaprysiła, że biedna panna Salomea na którą to spadało, już sama niewiedziała czemu to przypisać miała, bo nie smutek ale rozdrażnienie niezwyczajne opanowało piękną Emilję.
Nie mogła sobie przebaczyć tego, że krawczyka wzięła za un des notres, że nie miała tego delikatnego poczucia odcieni, które teraz stały się dla niéj widocznemi, że ją ten układny człowiek mógł tak oszukać i długo wywodzić w pole. Cały urok jaki go otaczał pękł w chwili jednéj, sympatja zmieniła się w pewien rodzaj oburzenia.
— Ale bo proszę, wołała chodząc po pokoju, co za zuchwalstwo wcisnąć się w towarzystwo, stawić na równi, avecla societé i grać jakąś rolę tajemniczą!!
Prawdą jest, dodała po chwilce, że nie on się wcisnął właściwie ale myśmy go wciągnęli. Tak, ale ta ułudna powierzchowność, to wychowanie, ta układność!
A! cóż się to teraz na świecie dzieje, on ne s’y reconnait plus!
W ciągu tego wieczora nie jedna łza zwilżyła powiekę hrabiny, musiała z sobą walczyć długo nim przyszła do uspokojenia się i równowagi ducha, nim zacząwszy od gniewu, skończyła na smutku i wymówkach lekkomyślności własnéj. Długo nie mogąc zasnąć śmiała się jeszcze i ruszała ramionami i powtarzała:
— Tak się dać oszukać, tak się dać oszukać!
Najwięcéj ją kłopotało, że zapowiedziała była na jutro śniadanie pożegnalne u siebie, na które zaprosiła wszystkich pozostałych znajomych, a czuła że na twarzy jéj będą musieli zmianę dostrzedz i będą ją sobie najdziwniéj tłomaczyć. Wstała raniéj niż zwykle i chciała posyłać po Williama, aby się jemu zwierzyć i poradzić go co ma począć, gdy zamiast niego wszedł ubrany już z ręką na temblaku z twarzą bladą Gabriel. I on także teraz pragnął się wyłamać z tego śniadania, aby sobą nie czynić hrabinie przykrości.
— Daruje mi pani, rzekł, moją ranną wizytę, ale jestem zmuszony z powodu poczty która odchodzi zaraz, pozbawić się przyjemności dłuższego pozostania w Krynicy i korzystania z zaproszenia pani. Muszę natychmiast wyruszyć, a nie chciałem tego uczynić dopókibym jeszcze raz niezłożył jéj dziękczynienia za tyle łaski, za opiekę w chorobie, za wszystkie dowody niezasłużonéj dobroci.
Skłonił się nizko zdaleka, niezbliżając umyślnie i trzymając w odległości ale nie bez pewnéj godności i dumy, hrabina patrzała nań chmurna, zarazem przejęta, poruszona a na twarzy jéj nie można było odkryć co się w duszy działo. Skłoniła głową pomięszana. (Panna Salomea patrzała przez szparę we drzwiach i po dawnych swobodnych rąk uściskach, nie mogła pojąć co między niemi zaszło. Domyślała się tylko, iż nieprzyzwoitem postępowaniem Pilawski hrabinę obrazić musiał.) Hrabina zdawała się miotaną jakby dwoma sprzecznemi prądami, pragnieniem zgody i powrotu do dawnéj czułości, i niewysłowionym wstrętem. Ostatni przemógł.
— Bardzo mi żal, niezmiernie mi przykro.. rzekła, ale kiedy poczty wstrzymać nie można...
Na te słowa wszedł anglik i domyślając się treści rozmowy choć jéj nie rozumiał, a nie wiedząc o wielkiéj zmianie jaka zaszła od wczora, wrzucił wesoło. Niech hrabina nie wierzy, jemu się nie wiem co stało, imaginacja jakaś. Sam konie zamówił na tę godzinę..
— Ale ja go wstrzymywać nie chcę mimowoli, zawołała Palczewska zagniewany wzrok rzucając na anglika...
Skłoniła się zdaleka, Pilawski z uśmiechem smutnym ścisnął Williama rękę i wyszedł spiesznie.
Hrabina się odwróciła żywo aby ukryć zmianę twarzy. William stał i patrzał na nią zdumiony jak w tęczę. Byli sami. Anglik długo pomilczawszy odezwał się wreszcie.
— Niech że mi pani wytłomaczy bo ja zrozumieć nie mogę co się to stało. Rzecz jest dla mnie tem ciemniejszą, że w istocie znając Gabriela posądzić go nie mogę, ażeby pani uchybił, a znając hrabinę przypuścić mi niepodobna, żeby wina była z jéj strony.
— A! Sir William, odwracając się twarzą osmutniałą zawołała pani Emilja, wina nie jego i nie moja, wina losu... Nie chcę byś pan fałszywe wyniósł pojęcia o mnie i o tym panu, wiem że mi dochowasz tajemnicy.. powiem ci prawdę...
Anglik czekał zdumiony... Pan Piławski, cicho przystępując doń bliżéj rzekła hrabina, ten człowiek (wskazała na drzwi) nieprawdaż? jest dobrze wychowanym, przyzwoitym, wykształconym, ma znaczny majątek.. w towarzystwie najlepszem, ujść może za.. kogoś co do.. towarzystwa należeć ma prawo.. ale ten jegomość c’est un marchand tailleur!!
Słowa te wymówiła cicho, najciszéj, ale z przyciskiem takim, z oburzeniem, ze zgrozą, z takiem wejrzeniem wywołującem pomstę nieba.. jak gdyby nieszczęśliwy Pilawski popełnił najokropniejszą zbrodnię...
Anglik stał ani zdziwiony, ani poruszony, jakby nierozumiał o co chodziło i co w tem było tak zdrożnego.
— Wystaw sobie, dodała pani Emilia, że dopiero wczoraj mogłam na nim to wyznanie wymęczyć!
William milczał chłodno jakoś, nie mogąc się przejąć oburzeniem pięknéj pani.
— Tak, w istocie, rzekł wreszcie, nie rozumiem dla czego się z tem do dziś dnia ukrywał... boć to powołanie jak inne i nikomu ujmy nie czyni.
— Krawiec! krawiec! zawołała łamiąc ręce Palczewska.
Williama i to nie wzruszyło.
— U nas pani hrabino, rzekł, główną rzeczą jest wykształcenie człowieka i majątek. Gdy ma to dwoje, a! z czasem by nawet mógł zasiąść w parlamencie. Bez wykształcenia i bez majątku położenie byłoby wcale odmiennem. Ale z tem dwojgiem!!
— Ale jakże śmiał wejść w towarzystwo? dodała pani Palczewska...
— Jak skoro go znajdowano przyzwoitym i de bonne Societé, i u wód!
— Tak, u wód! u wód! to jedyne tłomaczenie niepojętéj omyłki mojéj, naszéj.. całego naszego kółka... Lecz, wyznasz iż dłużéj się to przeciągać nie mogło.
Anglik głową poruszył dziwnie..
— Daruj mi pani, ale choćby był.. nie wiem kim, wolałbym go od Greifera... i wielu innych. A ponieważ byliśmy w dobrych stosunkach, nie mogę go puścić bez cieplejszego pożegnania.!
Skłonił głowę i wyszedł.. Spóźnił się wszakże, bo poczta już była odeszła.. Śniadanie było tem smutniejsze i kłopotliwsze dla hrabiny, że osoby przytomne nie wiedząc wcale o przyczynie odjazdu Pilawskiego i złego humoru pani, myśląc iż jéj czynią przyjemność, ciągle coś miłego, pochlebnego wtrącały o Gabrielu rozszerzając się z pochwałami nad nimi i sławiąc jego cnoty.. Hrabina potakiwać nie mogła, gryzła usta, spoglądała na anglika, darła chusteczkę i przetrwawszy parę godzin na mękach, kazała się pakować do wyjazdu. William miał jéj towarzyszyć do Castelu, stało się wszakże iż nazajutrz list jakiś odebrał z domu, który powrót jego przyspieszył. Tłomaczył się i uniewinniał jak mógł i umiał przed hrabiną, ale jechać z nią nie było mu podobna. I nazajutrz rozbiegli się wszyscy, każdy w swoją stronę, może aby się już nigdy w życiu i na świecie więcéj nie spotkać...
Hrabina nigdy w gorszym nie była humorze...


Dnia jednego potajemnie wezwano do łoża choréj pani Domskiéj prawnika, w kilka dni potem księdza od świętéj Jadwigi. Elwira nie mogła o nim nie wiedzieć, strwożyła się, ale matka ją całując uspokoiła tem, że spełnienie obowiązku chrześciańskiego nikomu nie szkodzi, a duszę uspokaja, że przypomniała go sobie nie dla tego by się gorzéj czuła, lecz by przez ducha ciało pokrzepić. Elwira wszakże łudzić się nie mogła, nawet twarz Geheimratha zwiastowała złą wróżbę przyszłości, wreszcie każdy dzień zamiast polepszenia przynosił osłabienie nowe i jakiś symptom groźny. Geheimrath parę razy niby dla własnéj spokojności zebrał konsylium, szeptano po cichu i nieuradzono nic jak się zdaje, bo lekarstwa zostawały też same. Domska ciągle być pragnęła z córką i o ile jéj sił stawało mówiła z nią o interesach swych, o przyszłości, wskazywała jakby postąpić należało w rozmaitych wypadkach, kilka razy z przyciskiem dodała, że najlepszą radą i opieką byłby zawsze poczciwy pan Szczęsny. Wchodziła nawet w domowe drobnostki.
Wkrótce po tych przygotowaniach, które ją wysilały, pogorszył się stan choréj znacznie, postęp choroby coraz był żywszy, nadeszła gorączka, zamknęły się usta.. niebezpieczeństwa taić sobie nie było podobna.. rosło ono z każdą chwilą, lekarz milczał smutny.. Po ciężkim dniu ostatniéj męczarni, pani Domska odzyskawszy na chwilę przed zgonem przytomność, pożegnawszy córkę, umarła...
Elwira została się osamotnioną.. sierotą, samą jedną na szerokim świecie. Ubóstwo, to prawda, czyni takie sieroctwo ciężkiem do dźwigania, lecz i znaczny majątek stanowi w podobnem położeniu nie bezpieczeństwo mniéj widoczne, choć rzeczywiste. Na lep majątku biegnie i chwyta się cała ćma tych ludzi, którzy samą tą żądzą już są napiętnowani. Opędzić się im trudno, poznać ich i ocenić częstokroć niepodobna.
Razem ze śmiercią matki zjawił się na usługi czcigodny p. Szczęsny Żałobski, Elwira w pierwszéj chwili padła mu do nóg rozpłakana. Dziaduniu, oddaję się tobie jak dziecię, rozporządzaj mną, radź, broń.. słuchać cię będę, nieopuszczaj mnie!
Stary się rozpłakał także, padł na kolana i założywszy palce.. poprzysiągł iż jéj nie opuści.
Przyczyniło się to znacznie do uspokojenia Elwiry...
W testamencie znaleziono rozporządzenie tylko, stanowiące pana Szczęsnego opiekunem sieroty pełnomocnym, nieodpowiedzialnym, jedynym. Cały majątek, z wyjątkiem małych legatów dla starych sług i przyjaciół, przekazanym był córce. Nie wskazywała pani Domska jak sobie córka postąpić miała z nim, czy pozostać przy zajęciach dawnych, czy zakład zamknąć i życia rodzaj odmienić. W kilka dni po pogrzebie, gdy opiekun sam na sam był z pupillą, Elwira pocałowawszy go w rękę, szepnęła po cichu:
— Cóż teraz będzie?
— A ja nie wiem, jak myślisz? spytał Szczęsny.
— Mogę powiedzieć czegobym sobie życzyła? zapytała nieśmiało Elwira.
— Mów, owszem, proszę, możesz rozkazywać, masz prawo rozporządzać, ja tylko jestem stróżem abyś szkody nie poniosła...
— Więc powiem, dziadkowi, odezwała się śmieléj Elwira, że jedynem mojem pragnieniem jest pozbyć się tego zakładu, który dla mnie niemiłym jest i niewłaściwym... Ja nie rozumiem interesów, a to co mam aż nadto mi starczy. Kapitały życzyłabym sobie poodbierać, domy sprzedać i kupić majątek ziemski, zatem wrócić do tego, z czego wyszliśmy...
— Ja nie mam nic przeciwko temu, rzekł Szczęsny, a jeśli kapitałem twoim da się z rąk obcych wyrwać kawał ziemi, o mój Boże! to będzie jeszcze dobrym uczynkiem!
— Więc dziadunio, pozwala? Godzi się? zawołała rozpromieniona Elwira. A! jakiż jesteś dobry, jak dobry. Zaczęła go ściskać i całować. Zatem co ma być niech się stanie co najrychléj.. Dziaduś mi znajdzie wieś z dworem i staremi drzewami.. ja się wyniosę.. i odetchnę. Żałoba moja stanie mi się lżejszą.. Ja miasta tego nie cierpię, ja tu żyć nie mogę...
Szczęsny zerwał się zaraz z gorącą żądzą służenia Elwirze, pobiegł do ajentów, do prawnika, począł się krzątać i zabiegać. Na domy znalazł się kupiec natychmiast, nazajutrz było ich dwóch, rok 1866 już dawał przewidywać przyszły wzrost Berlina i ceny dawano bardzo wysokie.. Za prawo założenia magazynu w tem samem miejscu i firmę, zapłacono coś także, kapitały wszystkie niemal były w papierach procentujących i pewnych... Wszystko się składało jak najpomyślniéj do tego stopnia, iż Dziaduniowi nastręczono w Księztwie znaczną majętność z wolnéj ręki do sprzedania, którą nabyć było najłatwiéj, a cena jéj nawet nie była tak przesadnie wygórowaną jak zwykle bywa przez konkurencję niemiecką.
W majętności téj położonéj niedaleko Trzemeszna, właściciele oddawna nie mieszkali, była opuszczoną nieco, ale miała wszystkie warunki majątku, z którego zrobić coś było można. Szczęsny który dla siebie nic nigdy korzystnie pod względem majątkowym uczynić nie umiał, dla drugich miał rękę szczęśliwą. Opatrzony w listy, zaproponował Elwirze aby z nim pojechała obejrzeć Studziennę. Téj tak jakoś było pilno i wyrwać się z miasta, i zatrzeć ślad zajęć tych do których wstręt czuła od niejakiego czasu, że z zapałem i wdzięcznością zgodziła się jechać natychmiast. W Studziennéj, jakeśmy mówili, dziedzice oddawna nie mieszkali, ten absenteizm nieszczęśliwy zmuszał ich do sprzedania dóbr rodziny z któremi rozstawać się było boleśnie. Majątek potrzebował czynnéj dłoni i oka, mógł być bardzo dobrym przy nich lub bez nich i kapitału, martwym. Dziadunio też wedle planu swego, chciał go zaraz na lata długie z pewnemi obowiązkami dla dzierżawcy wypuścić, zostawując tylko dwór i ogród dziedziczce...
Dwór wśród okolicy leśnéj położony, stary, opuszczony nieco, jak wszystko przed laty piętnastu, był z wielkim smakiem wyrestaurowany i znać dziedzice chcieli z niego miłe gniazdko uczynić. Późniéj nie stało jakoś cierpliwości ducha, coś rozproszyło rodzinę, jakiś jad padł na żywot spokojny i rozegnał po świecie wszystkich. Dziwnie się to jakoś przedstawiało ze starością, z restaurowaniem i opuszczeniem późniejszem. Niektóre części zostały jak były przed dwóchset laty, inne były prawie nowe, na wielu zaś pospieszne odnawiania przybrały smutną fizjognomją młodéj ruiny. W parku do którego zajęto część lasu były prześliczne dęby, lipy i klony, w ogrodzie cieplarnie zaniedbane, na gankach i werandach pozarastało dzikie wino pnąc się, aż na dachy pogniłe. W wielu pokojach zaciekało. Mimo to było cicho, jakoś miło, wiejsko.. i Elwirze uderzyło serce do téj pustki, w któréj marzenia swe pomieścić mogła... O czemś podobnem śniła!
Rzuciła się ze łzami dziadowi na szyję prosząc aby jéj to kupił koniecznie: zapewniała go że woli mniéj mieć, że się obejdzie oszczędniéj byle mogła mieszkać na wsi, u siebie wśród tych drzew cudnych, kwiatów i ciszy.
— Ale moja dobrodziejko, odparł Szczęsny, trochę ci się głowa pali, piękne to jest prawda. miłe.. tylko jak tu sama jedna zasiądziesz to na śmierć się zanudzisz.
Elwira wytłomaczyła Szczęsnemu, że weźmie sobie jakąś panią nie młodą do towarzystwa, że jéj starczy książek, fortepianu, muzyki, modlitwy, że przecie się znajdzie jakieś sąsiedztwo, że będzie mogła wyjechać gdy zechce za granicę itd. Z innych względów nabycie było łatwe i dogodne, dzierżawca gotowy z kapitałem znacznym, dawny wojskowy dobrze dziaduniowi znajomy.. pan Szczęsny nie wahał się dłużéj dni kilku i targu dobił. Elwira przez ten czas pozostała na wsi w téj części domu, która najmniéj ucierpiała. Miała z sobą służącą, na miejscu znalazła się stara ochmistrzyni. Całe dni spędzała na oglądaniu, na projektach. Dom z wyjątkiem kilku portretów i sprzętów pamiątkowych oddawano ze wszystkiem co miał w sobie. Elwira znajdowała pewien wdzięk w tych starzyznach, które lepsze pamiętały czasy. Za parkiem znajdowała się kapliczka którą mało co odnowić należało, aby ślicznie wyglądała. Tak była szczęśliwą Elwira iż sobie prawie wyrzucała, że nie dość opłakiwała matkę, któréj to wszystko zawdzięczała. Nabycie się dokonało, dwór objąć było można natychmiast, ze Szczęsnym targowała się tylko Elwira ile będzie miała prawa użyć na restauracje i upiększenia. Stary wstrzymywał, chciała sypać rozrzutnie, chciała stworzyć raj z tego starego ogrodu. Do Berlina wszakże powrócić trzeba było ażeby dobrać sobie towarzyszkę, rozporządzić przenosinami, pokupować czego dom wiejski wymagał. Elwirze było tak pilno, tak pilno iżby jednéj chwili pragnęła polecić na skrzydłach i do cichego kąta powrócić. Wszystko to choć się sama może nie przyznawała przed sobą, czyniła w téj myśli i przekonaniu iż Pilawski szukać jéj będzie, że ją tu znajdzie na wsi, dziedziczką majątku a nie jakąś tam modniarką. Była bowiem przekonaną prawie tak jak Surwiński, iż pan Gabriel należał do możnéj szlachty i że jéj dawne położenie byłoby na przeszkodzie stało ich połączeniu. Jeszcze kilka tygodni tylko a mogła zapomnieć o przeszłości i za sen bolesny ją uważać. Lecz powróciwszy do Berlina na pół drogi przeprowadzona przez Szczęsnego, znalazła tu nad spodziewanie wiele do czynienia. Nie można było tak rychło pozbyć się rachunków, zdawania tego co składało bogato zapatrzony magazyn, interesów, korespondencji, bez znacznych strat. Musiała więc z rezygnacją pozostać jeszcze tutaj, ażeby się wszystko ułożyć dało.
W parę dni po przyjeździe, szukając sobie podeszłéj towarzyszki do domu, trafiła Elwira na panią Sciańską, osobę niemłodą, dobrze wychowaną, wdowę po zamożnym niegdyś obywatelu, którą jéj zachwalono wielce. Była ono rodem z Galicji i przy pierwszem poznaniu się, gdy rozmowa z powodu choroby nieboszczki zwróciła się na wody, Krynicę, na towarzystwo tam widziane, pani Sciańska dowiodła że wszystkie osoby te, o których Elwira wspominała, znała dobrze lub wiele o nich słyszała.
W ogóle pani ta, która nie lubiła opowiadać o sobie, w jaki sposób znajdowała się w położeniu zmuszającem ją szukać przytułku w cudzym domu, z przeszłości znać miała rzadką znajomość osób, rodzin, związków, szczególniéj klas zamożniejszych w różnych prowincjach.. Żadnego prawie nazwiska nie można było przy niéj wymówić, nie wywołując jakiegoś komentarza i wiadomości o niem. Lecz gdy Elwira parę razy rzuciła pytanie, gdzieby te osoby spotykała, pani Sciańska, trochę zarumieniona, zbywała odpowiedziami nic nie mówiącemi. Osoba była niemłoda, znać dawniéj piękna, ale przed czasem chorobą czy zmartwieniem przybita i zniszczona, żółta jéj cera, gęste zmarszczki, włos miejscami posiwiały pasami, dziwnie się sprzeczały ze wzrokiem oczów czarnych, ognistych i przenikliwych. Zamknięta w sobie, mało mówiąca, zamyślona, ożywiała się tylko, gdy w rozmowie wspomniano osoby, które dawniéj znała, naówczas jakby przeszłość ta, w któréj żyła, ją natchnęła, poruszała się, zapominała o teraźniejszości i odpowiadała z żywością wielką, póki rzeczywistość, wrażenie jakie obecne, ust jéj nie zamknęło...
Pani Sciańska przystała na wszystkie warunki, obiecała się zastosować do Elwiry zupełnie i jak najmniéj jéj zawadzać. Znać było, że gotowa była spokojny i wygodny przytułek jak największą powolnością i ofiarą opłacić. Gdy się po ugodzie sprowadziła do domu, Elwira poznała z łatwością po tem co z sobą przywiozła, po szczątkach wytwornych a zniszczonych dawnéj zamożności, przeszłość szczęśliwszą i ubóstwo tajone, niezmierne. Z wielką wprawdzie sztuką umiała ona maskować tę złoconą nędzę, ale bystrzejsze oko natychmiast jej dostrzedz mogło...
We dwa czy trzy dni po przybyciu, gdy Elwira spodziewała się że się do niéj zbliży, że zwolna poznawać ją lepiéj zacznie, przekonała się ze smutkiem, iż głąb téj zranionéj duszy na wieki był dla niéj i wszystkich zamknięty. O sobie nigdy ani słóweczka, ubocznie nawet unikała wzmianki o tem, gdzie była, zkąd wyszła, co ją do tego stanu przywiodło. Smutna, cicha, pokorna siadała sobie w kątku z robotą, która jéj ręce zajmowała, oczy wlepiała w swą kanwę lub pończochę i zdawała się ani widzieć ani już słyszeć co się do koła niéj działo.. Budzić ją było potrzeba, gdy się co pytano.. odpowiadając wracała jakby z innego świata, powoli oprzytomniając. Elwirze żal jéj było zarazem i uczuła że wygodnie z nią być może, osoba dobrze wychowana, w codziennem pożyciu nie raziła żadną z tych form dziwacznych, które w starszych są jeszcze przykrzejsze niż w młodzieży. Umiała się zastosować do każdego towarzystwa... do humoru, do smaków, byle tylko jéj dozwolono zawsze być gościem, świadkiem, a nie wymagano zbliżenia sercem i duchem do obcego jéj już świata...
— Ha, rzekła poznawszy ją lepiéj Elwira, może tak lepiéj, jesteśmy z sobą a nie ciężym sobie, gorszą by była osoba chcąca się wcisnąć wszędzie i we wszystko. Biedna kobieta znać wycierpiała wiele, dziś chce dożyć tylko do końca w ciszy, bez głodu i w niezbyt odraźliwem towarzystwie...


Do wyboru na wieś pani Sciańska była Elwirze bardzo przydatna, widocznem było iż długo mieszkała na wsi i w dostatku, wiedziała czego dom wymagał, smak miała wykształcony. Całe więc dnie biegano po różne sprawuneczki i sierotę rozrywało to staranie. Z prawdziwą radością powitała też zdjęcie szyldu i imienia matki i swego z ulicy, czuła jakby wystąpiła ze służby i odzyskiwała swobodę. Czas upływał niezmiernie szybko. Jednego dnia gdy Elwira rachunkami zajęta nikogo nie przyjmowała, a Sciańska siedziała z książką w salonie, ze swego pokoju posłyszała pani domu że kogoś meldowano i nieprzyjęto. Znajomych miała mało, wiedziała że gdyby nadjechał Szczęsny, nadszedł kto z dawnych matki przyjacioł, tego by pewnie wpuszczono. Nie ruszyła się więc do obiadu ze swojego pokoju, a gdy do stołu poszły, spytała Sciańskiéj kto był z gości.
Ta podniosła oczy czarne, i leżący przy sobie bilet podała Elwirze. Na bilecie stało.

Monsieur Stanislas de Greifer.
Docteur en droit..

U góry majaczyło coś niewyraźnego co z biedy za jakiś niby herb wziąć było można.
Elwira zarumieniła się i ruszyła ramionami.
— To pewnie z Krynicy znajomość, szepnęła towarzyszka.
— Zgadłaś pani, bez ogródki odpowiedziała Elwira, i nie należy ona do najprzyjemniejszych.
— Bardzo przyzwoity człowiek, rzekła Sciańska, i przyjmowany w najlepszych towarzystwach, do których jego rodzina wszakże nie należała nigdy. Ale u nas kto umie wnijść do salonu, puszczonym pewnie będzie.
— Zna pani może i jego rodzinę? z uśmiechem dodała Elwira, bo pani jak widzę, zna wszystkich.
Sciańska błysnęła okiem, zamilkła jak dla namysłu potem z cicha dodała. Mało ich znam, ale słyszałam.. słyszałam. W świecie jakoś, gdy się dłużéj żyje a ma trochę pamięci, mimowoli tyle się rzeczy chwyta. Sądzę że Greifer pochodzi z Krakowskich mieszczan, ale mają posiadłość ziemską, są jeśli nie bogaci, to dostatni, stosunki bardzo piękne. Matka podobno żyje, o ojcu, przyznaję się, nie wiem.
Matka, kobieta bardzo... pospolita. Dobra, poczciwa.. ale wiem, że ją nazywano Klucznicą..
Powiedziawszy to pani Sciańska zamilkła nagle i jakby zamykając rozmowę, odezwała się. Zresztą, któż tam bliżéj wie ich domowe stosunki. Głównie pan Stanisław dopiero wszedł w lepsze towarzystwo, ojciec się jeszcze dorabiał niezależności.
Na tem skończyła się rozmowa chwilowo.
— Czy, gdyby przyszedł, pani zechce przyjąć Greifera!... czy.
— Ja bo nie wiem, czy przyjdzie i wątpię o tem, namyślając się rzekła Elwira. Grzeczność kazała mu będąc w Berlinie, bilet wyrzucić..... zresztą.
— Ale gdyby przyszedł?
Elwira, nie miała najmniejszéj ochoty widzieć go, przyjmować i do domu wpuszczać, jedna tylko okoliczność przemawiała zatem.. Greifer był człowiekiem od którego mogła się dowiedzieć o Pilawskim. Mimo wiadomości groźnych o jego zdrowiu, czuła że żyje a nie mogła przypuścić by umarł. Greifer mógł jéj coś powiedzieć o nim, mogła się choć dorozumieć czegoś z jego rozmowy. Zamyśliła się więc długo.
— Wie pani, rzekła zadumana, doprawdy nie wiem sama jak sobie postąpić, nie mam wielkiéj ochoty go przyjmować, a miałabym powody znowu żądać go widzieć.. Waham się, sama nie wiem.
— Nie znając stosunków.. szepnęła Sciańska.
— Parę razy był w naszym domu, stosunki bardzo małéj i krótkiéj znajomości, lecz mógłby mi powiedzieć o osobach które spotkałam w Krynicy, a które mnie więcéj obchodzą. Czy pani go zna osobiście?
— Trochę.. bardzo mało. Więcéj ja jego niż on mnie, szepnęła Sciańska. Czybyś pani życzyła może abym ja go przyjęła i zapytała o co i o kogo?
— A! uczyniła byś mi pani łaskę, o którą nie śmiem ją prosić.. zakłopotana mówiła Elwira. Widzisz pani... zdaje mi się że.. że Greifer miał pojedynek z młodym człowiekiem który bywał w naszym domu. Oba z niego wyszli rannemi tamten podobno niebezpieczniéj.
— Pani by chciała wiedzieć co się z tamtym stało? obojętnie zapytała Sciańska.
— Chciałabym wiedzieć a nie życzę się pytać, dorzuciła Elwira rumieniąc się.
— W każdym razie mnie by to może łatwiéj przyszło niż pani, rzekła Sciańska. Ale czy wypada abym ja go sama przyjmowała? Przepraszam że się ośmielę uczynić uwagę.. zdaje mi się że najwłaściwiéj by może było, abym ja przyjęła go, w oczekiwaniu na przyjście pani które mu przyrzeknę. Pani się spóźni, ja go trochę wybadam, a potem zbędzie się go kilka słowami, oznajmię mu że mamy gdzie jechać lub coś podobnego.
Ełwira ścisnęła wychudłą rączkę towarzyszki, która się smutnie uśmiechnęła i skłoniła. A! tak, tak, to będzie doskonale, najlepiéj. Pani mi uczynisz największą łaskę.
— Proszę pani, cóż za łaska to spełnienie obowiązku. Po cóż bym tu była, gdybym pani w niczem dopomódz nie umiała.
Po téj rozmowie czekano trochę Greifera, rzeczy były ukartowane, ale nazajutrz się nie zjawił. Trzeciego dnia w godzinę wizyt, oznajmiono o nim.
Elwira się wysunęła. Kazano go prosić.
Ubrany niezmiernie starannie, wyświeżony, z głową widocznie świeżo z rąk fryzjera wypuszczoną, wsunął się młodzieniec nie bez wzruszenia przestępując próg tego domu, i znać twarz pani Sciańskiéj jak głowa Meduzy nań podziałała. Bo ujrzawszy ją aż cofnął się, prawie oczom nie wierząc. Ta stała w środku salonu z wielką powagą.. i zdawała się twarzą nakazywać przychodzącemu milczenie. Malowało się w jéj rysach trochę trwogi jakiejś niezrozumiałéj.
— A! cóż za niespodzianka, zawołał po chwili wychodząc z podziwu Greifer, pani, tu?
— Tak jest, ja sama i proszę się temu nie dziwić, odezwała się stłumionym głosem Sciańska, wszak tak mało miałam przyjemność i znać pana.. a pan mnie też zaledwie z nazwiska.
— O! nie pani! zaprotestował Greifer.
— Ale tak, tak jest, z przyciskiem rzekła kobieta wskazując kszesło. Siadaj pan, dopóki panna Domska nie nadejdzie. Greifer siadł, oczyma jako kawaler na wydaniu szukając zwierciadła, szło mu o włosy czy się nie rozrzuciły, pomimo tego ruchu oczów i głowy, znać było, że go siedząca naprzeciw kobieta niepokoiła i dziwiła.
— Słyszałam, odezwała się żywo Ściańska, żeś pan miał przypadek.
— Przypadek? nie, pojedynek w którym byłem ranny.
— Pojedynek! a! i z kimże z kim..?
— Z pewnym wielkim nieznajomym z Warszawy, dodał Greifer szydersko, zagadkową figurą.
— Byłeś pan ranny?
— Mocno w rękę, szczęściem udało mi się wyjść z tego.
— A pański przeciwnik?
— Raniłem go też dosyć mocno.
— Wyzdrowiał? żywo egzaminowała Sciańska.
Greifer nagle umilkł, popatrzał na stół, namyślać się zaczął.
— Niech się to pani śmiesznem nie wyda co powiem... rzekł, wyjechałem z Krynicy przed tym panem, i doprawdy o losie jaki go spotkał nie umiałbym dokładnie powiedzieć.
— Jakto! ale żyje?
— Nawet tego nie jestem pewny, bo był w wielkiem, wielkiem niebezpieczeństwie. Teraz z kolei kobieta zamilkła. Greifer śmiało się przysunął ku niéj z krzesełkiem nieco i począł cichuteńko.
— Pani dobrodziejko, widzę że pani tu... zastępujesz miejsce matki, że masz zaufanie i wpływy. Czy jako ziomkowie, nie moglibyśmy się porozumieć?
Na twarz żółtą pani Sciańskiéj pomarańczowy wystąpił rumieniec, oczy jéj zapaliły się ale wnet i czerwoność ta znikła i powieki okryły źrenice.
— Ja się kocham w pannie Elwirze ja... pani się domyśli.......
— Ale ja się do niczego w tym domu nie mięszam.
— Proszę pani jak ono jest to jest, brutalsko dodał Greifer, ja też mógłbym być pani użytecznym lub (czego Boże uchowaj), szkodliwym.
Oczy podniosły się z gniewem.
— Słowo pani daję, szeptał Greifer, umiałbym być bardzo wdzięcznym i.... milczałbym... jak kamień...
Sciańska słysząc to zrazu porwała się z siedzenia, potem na nie padła, upokorzona, złamana, zabrakło jéj głosu...
— Wierz mi pan, rzekła, że, że ja tu nic nie mogę, i zupełnie jestem obcą.
— Ale pani tu jesteś, siłę uzyskać zależy od niéj tylko i przypuścić niepodobna, aby osoba tak... tak wysoce wykształcona, tak doświadczona jak pani, niepotrafiła dokazać co zapragnie.
Pani Sciańska siedziała jak na mękach. Zamiast odpowiedzi rzuciła pytanie.
— Więc pan nie wie o losie swojego przeciwnika? To nie do pojęcia, boć przecie mogąc mieć życie ludzkie na sumieniu! starać się było dowiedzieć....
— Na sumieniu? bynajmniéj, odparł Greifer, gra była nierówna, bo tamten lepiéj strzelał ode mnie. Raniłem go, to moje szczęście, cóż mnie zresztą obchodzi co się z nim stało?
— Mów pan prawdę, to zawsze najlepiéj. Cóż czy umarł...
— Szczerze mówię że nie wiem... Mógł umrzeć, to pewna, ale może i żyje. Nie chciałem i niespieszyłem się dowiadywać.
— Bądź pan szczerym.. sucho dodała kobieta.
— Szczerze mówię, niczego pewny nie jestem.
— Więc umarł, cicho szepnęła Sciańska.
Greifer udał zakłopotanego, ruszył ramionami, nie odpowiedział nic, dozwalał się domyślać.. Rachował że w ten sposób rzucając wątpliwość, mógł na tamten świat usuwając współzawodnika, plac sobie oczyścić bo kłamać wyraźnie nie chciał.
Umówionem było między Elwirą a Sciańską, że gdy rozmowę dokończy, da jéj znać kaszlaniem, o co trudno nie było, bo biedna kobieta często bardzo miewała paroksyzmy podobne..
Zakaszlała więc pani Sciańska. Greifer siedział wpatrując się w nią, zamyślony, kombinując o ile i jak będzie mógł ze szczęśliwego trafu, który tu umieścił dobrze mu znaną osobę, skorzystać.
Właśnie miał usta otworzyć, chcąc się układać znowu, gdy drzwi się uchyliły i Elwira narzucając jeszcze szal na ramiona, jak gdyby wyjść spieszyła ukazała się w progu. Greifer wstał szybko i zbliżył się na kilka kroków do niéj, układając minę i postawę kondulencyjną.
— Bardzo przepraszam żem wyjść nie mogła.
— Przybywszy do Berlina, nie mogłem się powstrzymać bym pani nie złożył uszanowania, odezwali się prawie razem.....
— Znajdujesz mnie pan w żałobie po najlepszéj z matek, rzekła Elwira cicho..
Usiedli, Pani Sciańska spuściła oczy na swoją robotę.. milczenie trwało chwilkę. Rozmowa trudna wszczęła się od rzeczy trywialnych, a toczyła o obojętnych.... Greifer był nadskakująco grzeczny, czuły i napastliwie cisnący się do bliższéj znajomości. Elwira zimną i obojętną. Ile razy trochę poufalej, szezerzéj poczynał pan Stanisław, sprowadzała rozmowę na coś zupełnie obcego i ogólnego. Naostatek pani Sciańska widząc że się Elwira męczy, wstała i rzekła.
— Ale godzina.. w któréj miałyśmy jechać.
— A! przepraszam, mimowolnie stałem się przeszkodą do spełnienia jakiegoś projektu... więc żegnam. Może będę mógł to sobie wynagrodzić.
Nie odpowiedziano mu nic, pożegnano zimno i wyszedł...
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, Elwira gorączkowo, pospiesznie przybiegła do Sciańskiéj.
— Cóżeś się pani dowiedziała?
Towarzyszka zagryzła usta, wahała się chwilę... pomiarkowała że zwiastunką smutnéj nowiny być niepowinna. A! pani, zawołała nie mogłam nic na nieszczęście dobyć z niego. Powiada tylko że był chory, ale co się stało, nie wie.
— Nie wie? to być nie może! krzyknęła Elwira, to nie może być, powiadam pani!. To mówiąc chwyciła się za serce i padła na krzesło, ale wnet miarkując że się z uczuciem zdradziła, wstała.
— Nie pojmuję żeby mógł nie wiedzieć, nie chcieć się dowiedzieć, to nie naturalne.
— Ja to także znajduję, lecz.. powiedzieć nic nie chciał, chociażem go badała pokilkakroć.
— Cóż pani z tego wnioskuje? gorąco poczęła Elwira. Znasz pani ludzi lepiéj ode mnie.. to leży jak na dłoni iż nie mógłby zostać w niewiadomości, dla czego powiedzieć nie chce?
— Pani możesz lepiéj to ode mnie odgadnąć, cicho odezwała się Sciańska, ja stosunków nie znam. Elwira zaczęła się przechadzać po pokoju zadumana, niespokojna...
— Powiem pani otwarcie, rzekła stając i patrząc na Sciańską, myślę, iż wolałby może aby umarł... więc.... w głowie mi się mąci... pani mi nie chcesz powiedzieć zapewne.. ja proszę o całą prawdę.
— Nie kryłabym, ale mi nie powiedział stanowczo, nie.
— Czy by w ten sposób chciał mnie zmusić abym go jeszcze raz przyjęła? odezwała się energicznie brwi marszcząc Elwira. To być może, lecz się omyli. Jestem ciekawą, a pomimo to widzieć go nie chcę i nie będę. Pani raczysz rozkazać aby mu drzwi moje były na zawsze zamknięte.
Sciańska z błyskiem radości w wejrzeniu posłyszała te wyrazy.
— Tak najlepiéj jest, rzekła cicho, niech mi pani tylko powie, imię i nazwisko tego go kogo jéj idzie, napiszę do Galicji.
— On z Warszawy.
— A więc do Warszawy i dowiemy się łatwo.
— Nie, nie, nie zważając na towarzyszkę, głośno poczęła Elwira, to być nie może. On nie umarł, Bóg nie może być niesprawiedliwym.. nie mógłby ocalić tego (wskazała na drzwi ze wzgardą) a jemu kazać ginąć..
Sciańskiéj usta skrzywiły się jakby do ironicznego uśmiechu, udała że nie słyszy, spuściła oczy na robotę, a po chwili jakby unikając dalszych zwierzeń, rozpoczęła mówić o czemś obojętnem, Elwira zrozumiała to, wzięła książkę ze stołu i zamilkła.


W kilka dni po powrocie do Warszawy, Piławski który po podróży uczuł się gorzéj i z porady lekarza musiał jakiś czas w domu pozostać, usłyszał dzwonek u drzwi, służący oznajmił mu wcale niespodziane odwiedziny, jednego przyjaciela, z którym widywali się bardzo rzadko. Tym przyjacielem a towarzyszem uniwersyteckim był mieszkający na wsi zwykle, w majątku swoim hrabia Ernest Z....
Wiek, podobieństwo charakterów, jedne upodobania, jednaki myślenia sposób zbliżyły ich do siebie jeszcze w Berlinie, gdy hr. Ernest nie wiedział o Pilawskim nic więcéj nad to, że był chłopiec dobrze wychowany i majętny. Lecz że mieszkali w jednym kraju, Gabriel taić przed nim swego położenia ani chciał ani mógł. Wystawił przyjaźń młodą na tę próbę, wyspowiadał mu się szczerze, i po spowiedzi Ernest śmiejąc się uścisnął jego rękę. W tem kole do którego należał, był hrabia wyjątkową istotą. Wprawdzie cała jego rodzina odznaczała się niezwykłemi, w sferze z któréj pochodziła, przymiotami serca i umysłu, ale Ernest w téj rodzinie był perłą i klejnotem. Wielka a głęboka nauka, czystym płomieniem swym wypaliła, jeśli jakie były, resztki pojęć fałszywych i przyjętych w świecie przesądów. Ernest patrzał w świat zdrowo, nie łudząc się, oceniał ludzi z tego czem byli rzeczywiście, i choć hrabia kochał tego krawczyka, jak go żartem nazywał, gdyby brata, widywali się rzadko, ale byli z sobą serdecznie. Poufałość między niemi zrodziła się nie z pokuszeń o nią Gabriela, lecz nalegań poczciwych, serdecznych hrabiego... Od czasu jak się znali byli z sobą codzień lepiéj, i żadna najlżejsza chmurka nie zaszła na ich stosunek braterski.
Gdy Ernest wpadł biegnąc uściskać Gabriela.. z rozpromienioną twarzą Pilawski wskazał mu zdala rękę. Hrabio, ręki nie dotykaj, rzekł, jestem ranny.
Ernest osłupiały stanął. — Ranny i na polowaniu, czy na kolei? Cóż ci się stało?
Uścisnęli się. — Gdzie tam, rzekł Gabriel, w pojedynku...
— Ty? ty w pojedynku? z kim, gdzież, na miłość Boga, mów..
Pilawski z zimną krwią całą swoją historją opowiadać mu zaczął. Przyjaciel się zżymał.
— Przepraszam cię, rzekł, źle zrobiłeś, źle, źle.
— Cóżem złego zrobił?
— Na twojem miejscu wcale bym się nie taił z sobą, z powołaniem, z niczem. Bądź pewny jednéj rzeczy, że osoba która poznawszy cię zrazi się tem iż na chleb zarabiasz pracą taką a nie inną, nie jest ciebie wartą. Pozwalam na to, że stęskniony za lepszem towarzystwem mogłeś w pierwszéj chwili grać kawałek komedji, ale w drugiéj scenie trzeba ci było bardzo jasno i dobitnie wyznać... żeś krawiec. I po wszystkiem.
— Ale, kochany Erneście, jam się zakochał! ja, ja się obawiam.
— Jakto? tak zakochał, że gdyby twoja pani żądała od ciebie apostazji i zaparcia się stanu i powołania...
Pilawski spuścił oczy.
— Nie, nie, nie, dałem słowo staremu ojcu przybranemu i wytrwam! Muszę! Nie wymagał tego odemnie, dobrowolniem mu przyrzekł, dotrzymam.
— Więc po cóż taić się było?
— A! hrabio, cicho rzekł Pilawski, ażeby zyskać na czasie. Słaby byłem, kradłem trochę szczęścia. Te panie.....
— Któż są te panie?
— Nie wiem właściwie, ale wydały mi się majętnemi wielko polankami, gdzieś z księztwa. Szczególna rzecz. Chociaż starałem się dowiedzieć coś o nich więcéj, nie mogłem. Znać było tylko że są bardzo majętne, i że to coś z uprzywilejowanego świata.
— Kochanie moje, przerwał hrabia, przysięgnę, że się mylisz. Najświętsze niewiasty, ale gdyby miały stosunki świetne, choćby najdalsze wyspowiadały by ci się z niech, to ludzka rzecz. Jeśli się niemi nie chwaliły, znać nie miały czem, przysięgam.
— Rzeczywiście, to uwaga bardzo trafna, zawołał Gabriel, ale któż one być mogą?
— Kto? zaśmiał się hrabia, mój drogi, żyjemy w dziewiętnastym wieku. Pieniądze robią się za pomocą parowych machin, odwagi, oszczędności i szczęścia. Przystęp do miejsca z kąd się one sypią niemal dla wszystkich otwarty. Nabywszy pieniądze nabywa się polor, glans, wychowanie, szyk, wszystko, co do nabycia jest dziś i czego zapragniesz. I jakże ty chcesz odróżnić rodzinę dorobkowiczów od naszych starych szlachty a panów?
— Ależ typ dorobkowiczów!
— Wiek XIX.. typy się naśladują gdy kto ma wiele sprytu, rzekł hrabia. Nic podobniejszego do zbogaconego przyzwoitego żyda nad pana nadrujnowanego. Żydzi przybierają miny pańskie, a panowie dobrowolnie żydowskie. Bankierowie i ministrowie dają się sprzęgać do pary.. Kobiety mają z natury większą jeszcze łatwość naśladowania tonu i obyczaju, dla czegoż twoje Domskie, o których rodzinie nikt pono nigdy nie słyszał, mają koniecznie być trés nobles dames.. mogą pochodzić z lędzwi jakiego dawnego proletarjusza, który, przepraszam, był entreprenerem oczyszczania ze śmieci ulic Berlina.
— Gdyby tak było! ach! wierz mi hrabio, byłbym, byłbym, najszczęśliwszym.
— I zdaje mi się że nim będziesz, dodał Ernest.. bo znaczniejsze rodziny znamy.
— Znaczniejsze. Szlachty jak maku! zawołał Pilawski, a gdy, wybacz, pognój złota padnie na rolę zasianą szlachcicem, w jednéj chwili wyrasta pan z antenatami!
Ernest się rozśmiał, to prawda! rzekł. Szlachty myrjady. Duńczewski ich niespisał, Kapica nie dokompletował, wszystko to były wysadki na arystokrację, w złotéj kołysce prędko wyrastającą. To ci się udało. Pomimo to, ja oponuję przeciw domysłowi z tego powodu, że szlachta siłę do wydźwigania się, pracy do odrobienia tego co potraciła, postradała. Ginie jéj tysiące, nie ma prawie przykładu, by od pni spruchniałych co puściło. Ale zbiliśmy się z drogi wracajmy więc do przedmiotu, dodał hrabia, trzeba jechać do Berlina, szukać, dowiadywać się, śledzić, wnijść nie kryjąc się z sobą do domu ich, a jeśli wzdrygną się na rzemieślnika i kupca, no to sobie wybić z głowy tę miłość kochany Gabrielu.
— Z głowy wybił bym ją łatwo, rzekł Pilawski, ponuro, niestety siedzi ona w sercu, a ztamtąd ją wyrugować trudno. Są z pewnością różne miłości rodzaje: te co się palą w głowie słomianym ogniem, gwałtownie płoną i prędko gasną, w zacisznem sercu uczucie się chowa dłużéj.
— I nie trzeba nigdy narzekać na ten dar Boży, odparł hrabia Ernest, nieszczęśliwi kochankowie politowanie wzbudzają. Szczęśliwy kto się kochać może, chociażby całe życie miał wzdychać nadaremnie. Rzeczywiście biednym jest ten kto nie może, nie umie i nie chce kochać. Temu życia nie zazdroszczę.
Po tych pierwszych wyznaniach, długo jeszcze rozmawiali z sobą, a Pilawski opisał hr. Ernestowi swą scenę z tą piękną panią Palczewską, która mu przebaczyć nie mogła, że się tak na nim oszukała.
Hr. Ernest znał ją nieco, śmiał się serdecznie i nie dziwił bynajmniéj. Przesiedzieli tak z sobą cały dzień. Pilawski gdyby nie rana i nie zakaz doktora natychmiast chciał się wybrać na zwiady. Zwlekało się to jednak od dnia do dnia i przeciągnęło dosyć długo, naostatek uparta ręka znowu jakoś wymagała spokoju i Pilawski niecierpliwił się tak bardzo niemożnością wyjechania, że dobry przyjaciel hr. Ernest jednego dnia odezwał się do niego.
— Jak się masz tak bardzo niepokoić, wiesz co, puść mnie, ja pojadę na zwiady. Dowiem ci się przynajmiéj co są te panie i jak tam słychać? Któż wie, może nie będziesz miał jechać po co? Może Greifer cię uprzedził?. Naówczas lepiéj byś jéj nie widział i nieodświeżał wrażenia, którego się pozbyć potrzeba.
— Myśl ta uśmiechałaby mi się bardzo, zawołał Pilawski, ale, ale, ale będę zazdrosny.
— O kogo? o mnie? rozśmiał się Ernest, ja przecież nie dopuszczę się zdrady, bądź pewny.
Pilawski zamilkł, hr. Ernest nazajutrz przyszedł się z nim pożegnać, jechał do krewnych w Poznańskie i zaręczył, że pewnie nawet w Berlinie nie będzie.
Dobre serce hr. Ernesta chciało przynieść ulgę jakąś przyjacielowi. Ruszył zawczasu układając jakby się najzręczniéj dowiedzieć o Domskich.... a że domyślał się pochodzenia rodźmy z Poznańskiego, wybrał się naprzód do krewnych w Poznańskie. Traf szczególny zrządził, że na wsi będąc u stryjecznego brata, znalazł się tu w chwili, gdy zwołany był do bliskiego miasteczka zjazd jakiś gospodarsko-spółkowy dla narady o wystawie, o kassach i o różnych interesach ogólnych prowincji. Brat który był nieżonaty pociągnął go z sobą. Posiedzenie zwołane było, jak zwykle do najporządniejszego z domów zajezdnych, ale niewiele się osób znalazło, bo jakoś i strzyża owiec i zasiewy wiosenne, i różne powszednie kłopoty przeszkadzały. Narady do skutku nie przyszły dla braku potrzebnéj ilości członków, ale obiad się zjadło w wesołem kółku i pogawędziło. Wiernych powołaniu na zjazd znalazło się tylko osób kilka, między temi naturalnie dziadunio Szczęsny, który w spełnianiu tego rodzaju obowiązków, nawet od dystrakcji był wolnym. Oburzał się on przeciwko absenteizmowi współobywateli i był tego zdania zaraz żeby ich stawić pod pręgierz opinji publicznéj. Szczęściem śmiechem to pokryto. Hrabia Ernest pierwszy raz w życiu widział Szczęsnego i bardzo mu się stary podobał. Przylgnęli do siebie.
— Mój mości dobrodzieju, mówił Szczęsny, to my starzy jeszcze na zawołanie wszędzie. Stary wszędzie, a ta młodzież nic sobie z najważniejszych kwestji nie robi, śmieją się jeszcze z gorliwości naszéj.
— Widzi pan, odparł Ernest, młodzi mają dużo na sercach i głowie, jak postarzeją to się poprawią.
— E! djabła tam, rzekł Szczęsny, nie mam nadziei.
Tak się zawiązała rozmowa. Ernest począł o różnych rodzinach, o nazwiskach, o ludziach nowych i tak zręcznie, będąc pewnym że stary cały świat znać musi, doszedł do zapytania o rodzinę Domskich. Stary się wstrząsnął cały.
— Domskich? jakich Domskich? podchwycił gorąco... albożeś hrabia znał kogo tego nazwiska?
— Ja, nie, ale dobry mój przyjaciel, poznał właśnie przeszłego lata w Krynicy..
— A no, no, matkę z córką.. Elwirę! tę! rozśmiał się Szczęsny, czy hrabiemu kto powiedział, że to przecie moja pupila i jakaś tam wnuczka..
— Hrabia aż w ręce plasnął, nie może być?
— Ale tak jest, tak jest! Lepszéj o nich informacji nade mnie nikt dać nie może.
Ernest przysiadł przy starym, ale uznał potrzebnem obojętnego udawa.
— Ja uchowaj Boże, ani mam prawa ani ochoty żądać informacji. Słyszałem tylko, rzekł, od przyjaciela mojego o pannie Elwirze, którą nadzwyczaj wychwalał.
— Ale bo słusznie, zawołał Szczęsny, który w pupili swéj był zakochany, to ideał, mości dobrodzieju panny skończonéj, utalentowanéj, pięknéj, rozumnéj, a w dodatku, co nigdy nie szkodzi, parę kroć stotysięcy talarów..
Ernest się przestraszył.
— Wiem najlepiéj co ma, bom inwentarz po matce która właśnie zmarła, robić musiał i oto kupiłem dla niéj śliczny majątek Studziennę, i jeszcze się nam został kapitał.
Hr. Ernest już dłużéj wypytywać nie miał ochoty, i nie byłby się też dowiedział nic, bo Szczęsny miarkując z pośpiechu pupili w nabyciu ziemskiego majątku, iż o przeszłości miejskiéj wolałaby zapomnieć, obcemu ani by o niéj napomknął. Owszem sam stary dodał jeszcze, iż ojciec nieboszczki Domskiéj był bardzo zamożnym i wziętym obywatelem, że rodzina blisko mu pokrewna należała do prastarych w księztwie. O mężu pani Domskiéj nie było słowa!
— Ale wiesz hrabia co, dodał stary po chwili, jeśli jesteś ciekawym.. dla przyjaciela czy dla siebie mojéj pupili, ja jutro muszę jechać do Berlina.. jedź ze mną, poznasz mój klejnot i przyznasz mi, że takich panien ze świecą dziś szukać. Hrabia zawahał się nieco, lecz po namyśle, rzekł. Miałem ja być w Berlinie, a gdy mi się tak miły towarzysz drogi trafia... czemuż bym nie skorzystał...
Tak się nad wszelkie spodziewanie ułożyło wszystko daleko lepiéj, niż Ernest mógł marzyć. Szło mu teraz wielce o to, by poznać dobrze opiekuna i pannę, i sposób ich myślenia i idee.. Staruszka polubił, przecież lękał się go dla żywych tradycji przeszłości, która u nas jeden tylko stan uznawała, oddzielając się od reszty.
Nie podobało mu się, że panna była bogata, nie rachował na to wiele, lecz trzeba już było dotrzeć, przekonać się i wiedzieć czy można mieć jeszcze jaką nadzieję. Staremu zwierzać się nie myślał... Pod pozorem innego interesy, ruszyli tedy razem do Berlina, a w drodze choć rozmowy o wszystkiem po trosze toczyły się nieustannie, hr. Ernest nie wiele się potrafił dowiedzieć. Opiekun tylko w zachwycających rysach malował pupilę. Parę razy zapytał uśmiechając się, kto to był ten przyjaciel hrabiego, co się panną interesował. Ernest wszakże uznał właściwem nie wygadać się z nazwiskiem i z niczem, póki by bliżéj nie poznał co się święci.
Szczęsny jak tylko wylądowali w hotelu Meinhardt’a, ledwie się otrząsnąwszy z pyłu pobiegł do Elwiry. Zastał ją niezwyczajnie poruszoną, zniecierpliwioną, kwaśną, dopytywał napróżno. Elwira nie przyznała mu się do niczego, tylko do bólu głowy. Dopiero późniéj w rozmowie poskarżyła się na natręctwo pewnego młodego człowieka który ją nudził nieustannemi biletami, chociaż go raz na zawsze przyjmować zakazała.
— Na te nudy, moja Elwirko, trzeba ci jako pannie na wydaniu być zrezygnowaną, rzekł dziadek, jesteś piękna, bogata i rozumna. Rzesze za tobą chodzić muszą... Rozśmiał się stary.. Ot i ja ci jednego kawalera ciekawego cię poznać, który od kogoś z Krynicy słyszał o tobie, przywiozłem. Pozwolisz mi go zaprezentować?
— Któż to taki? zapytała ciekawie Elwira któréj serce uderzyło.
— Hrabia Ernest..
— Ale skądżeś od kogo słyszał o mnie?
— Szczęsny uważał za stosowne zmilczeć! — Nie wiem od kogo mianowicie, spytasz się go. Pozwolisz zaprezentować?
— Ja nie wiem czy to właściwem będzie, abym ja jeszcze w żałobie, otwierała dom, przyjmowała młodych ludzi...
— Za pozwoleniem, odezwał się dziadunio, żałoba do tego nie ma nic, boć tańcować u ciebie nie będą, a koniec końcem jesteś sama i nie możesz dla jego zostać zakonnicą, zresztą, od czegoż ja i moja powaga. Twój dom jest niby moim domem, więc czasem mi wolno kogoś dobrze znajomego przyprowadzić, chociaż, bądź spokojna, ja nie nadużyję opiekuńskich praw i nikogo ci narzucać nie będę.
Elwira pomyślała, że poczciwy dziaduś kłamie pobożnie, że ten hrabia pewnie o niéj nigdy nie słyszał, ale Szczęsny go chce prowadzić...
Trzeba przyznać, że w sercu Elwiry wspomnienie Gabriela żywe jeszcze mieszkało, a przecież, ten tytuł i to imię arystokratyczne zabrzmiało w uchu jéj jakoś miło, i nie była od tego by poznać hrabiego Ernesta. Dała więc pozwolenie a dziadunio zatarł tłuste rączki z ukontentowania...
— Wiesz co, najlepiéj tak będzie, ja go na herbatę przyprowadzę.. dziś.
— Jak kochany opiekun chce i uważa.
— Nic zdrożnego! nic! Ta ceremonjalna pierwsza wizyta przedobiednia, to ceremonjalne nudziarstwo, my to pominiemy, tak będzie lepiéj.. Elwira nic nie miała przeciwko temu.


Uradował się bardzo hrabia Ernest, gdy mu Szczęsny oznajmił, że po niego o ósméj przyjedzie. Umowa między panną Elwirą i opiekunem odbyła się przy pani Sciańskiéj, która w oknie siedząc robiła sobie pończochę i wcale na nią nie zdawała się zważać. Jednak w godzinę jakoś po rozmowie prosiła o pozwolenie wyjścia na miasto... i pod Lipami spotkała się, zapewne przypadkiem z panem Greiferem. Ten ukłonił się jéj i spiesznie przystąpił.
— Jakto? spytał dosyć groźnym jakimś tonem mimo pozornéj grzeczności, to ja już nigdy nie będę przyjętym.. pani nawet tego mi wyrobić nie może?
— Ale ja jestem w tym domu obcą, proszę pana.. odpowiedziała sucho kobieta.. ja nic nie mogę.. nic...
Greifer uśmiechnął się. Chcę dobrą pani dać radę, rzekł, bo widzi pani, ja się kocham.. a zakochani gdy się ich do rozpaczy przywiedzie, mogą się chwycić.. rozpaczliwych środków.
— Które mu do niczego nie posłużą, dodała Sciańska.
— Choćby do nasycenia zemsty, która jest uczuciem brzydkiem, ale ludzkiem... Człowiek czasem radby się mścić na całym świecie.
— Nawet na starych kobietach...
— Ależ proszę pani, na honor! pani gdybyś chciała mogła byś mi przecie dając świadectwo dobre, wyjednać choć nadzieję.
— Panna jest samowolną.
— Aż do niegrzeczności! zawołał Greifer, boć przecie nie skompromitowała by się przyjmując mnie parę razy...
— Znać nie życzy sobie abyś się pan łudził.
Greifer westchnął.. panna samowolna ale ja jestem uparty. Więc jakże, nie będę nawet przypuszczony do widzenia jéj oblicza..
P. Sciańska milczała, nagle z niecierpliwością pewną, odezwała się cicho. — Probuj pan szczęścia dziś wieczorem. Będziemy mieli gości na herbacie, jest opiekun i przywiózł z sobą hrabiego Ernesta... z Warszawy...
Greifer się zachmurzył.
— Opiekun go przywiózł! zawołał.
— Tak jest, będzie po raz pierwszy. Przyjdź pan wieczorem, służący nie będzie śmiał go odprawić.. A! przecież pana tego uczyć nie trzeba, że na służących są sposoby...
Ledwie dokończywszy tych słów, pani Ściańska bez pożegnania poszła szybko daléj. Greifer stał długo w miejscu drąc rękawiczkę i gryząc palce, potem zwolna pociągnął do domu, ale z miną niewesołą. Hrabia Ernest go przeraziły.. jak tu z takim współzawodnikiem walczyć było!
Na wieczór Elwira, mimo że serce jéj i myśl były gdzieś daleko.. postanowiła przecież wystąpić aby hrabia o domu nie zbyt miał złe wyobrażenie. Łatwo jéj było o to, przy zasobach w jakie troskliwa matka zawczasu dom opatrzyła. Przepyszne srebra, szkło, porcelana, jeszcze nie popakowane dla wywiezienia do Studziennéj, złudzić mogły pozorem domu na pańskiéj utrzymywanego stopie. Elwira sama zadysponowała wszystko... o jednéj tylko zapomniawszy rzeczy, o powtórzeniu zakazu przyjmowania Greifera. Śliczny salon, przepyszne piano Erarda, kwiaty, albumy, wspaniałe meble pozostałe z apartamentem, w których gości magazynu niegdyś przyjmowano, wszystko to składało się na wielce imponującą całość. Sama pani choć w żałobie i żałobnie, ubrała się z wielkiem staraniem, a któréj że kobiecie nie jest do twarzy w czarnem, gdy się ubrać umie? Elwira była prześliczną, a tego wieczora majestatyczną się wydawała. Pani Sciańska ustroiła się także ze smakiem wielkim, tak, że nie zbyt świeże jéj ubranie umiejętnem użyciem zamaskowane zostało.
O ósméj punkt, bo Szczęsny był regularnym, gdy szło nie o niego, ale o kogo więcéj i bojąc się roztargnienia, ze strachu gotów był przybyć wcześniéj, zadzwoniono, hrabia Ernest wszedł z opiekunem. Panie były w salonie.
Pierwszy rzut oka na hrabiego bardzo o nim dobrze uprzedził, podobał się. Elwira zrobiła na nim wrażenie wielkie, miłe, lecz smutne razem, bo salon, otoczenie, zbytek, niestety, mówić się zdawały, że tu Pilawskiemu, posunąć się ani myśleć. Prostą więc tylko zaspakajając ciekawość siadł hr. Ernest, poczynając rozmowę o rzeczach obojętnych. Dziadunio bawił panią Sciańskę, gdy drzwi się otwarły i w białych rękawiczkach, z kapeluszem w ręku, wsunął się Greifer. Zobaczywszy go Elwira na chwilę zdumiona, gniewna, ruszyła się jakby chciała go odprawić, ale zmiarkowawszy się zarumieniona.. skłoniła się chłodno i ręką wskazała mu krzesło nie mówiąc słowa.
Dla obcego świadka tego przyjęcia, było ono tak dwuznacznem iż się dziwić nie można, że hrabia złapawszy rumieniec, pomięszanie, milczenie wywnioskował z tego, że p. Greifer dobrze bardzo widzianym być musi w domu i poufały w nim gościem. P. Szczęsny zdziwił się także, nic o nim lub niewiele wiedząc (tyle co mu z rana napomknięto) a znajdując go, jak sądził na herbatę proszonym. Nie przypuszczał bowiem aby się sam tak zuchwale narzucał. Ale to filut z téj Elwiry, rzekł w duchu, narzeka na natręta i sama go zaprasza. Coś tu jest! kryje się przedemną...
Greifer wszedł tu już zuchwale, a postanowienie miał mocne, iść i daléj przebojem. Skompromitowanie gospodyni było dlań przewidzianym środkiem zbliżenia się do niéj. Wiedział o dwóchkroć sto tysiącach talarów, o Studziennéj, o wszystkiem o czem starający się wiedzieć jest obowiązany, postanowił więc drugim przeszkadzać a sam dotrwać choćby najdłużéj i rękę otrzymać. Przybrał więc humor najlepszy i ton tak rażąco poufały i pewien siebie, że Elwira oniemiała. Zaprezentował się sam opiekunowi wesoło i raźnie jako dawny znajomy pani Domskiéj i panny, zabrał głos i słowem jednym nie żenował się wcale. Pani Sciańska z trwogi nie śmiała oczów podnieść na niego, a pani domu mimo gniewu który ją zgrozą przejął, nie śmiała skarcić zuchwalca. Przysięgała sobie tylko że sługę odprawi natychmiast.
Ernest patrzał, słuchał i smutniał.
— Pilawski tu nie ma po co jechać, rzekł w duchu, ten jegomość go wyprzedził.
Greifer który z powołania wszystkie rodziny znaczniejsze i ich związki znał doskonale, farbując się tą wiedzą na człowieka wielkiego świata, natychmiast zapoznał się i z hrabią i począł go pytać natrętnie o familję, powinowatych, rozpowiadać o galicyjskich swych przyjaciołach hrabiach i książętach, o Baranach, Krzeszowicach, Łańcucie itp.
Hrabia Ernest zbyt wielu znał podobnych panu Stanisławowi intruzów, aby się na téj paplaninie nie poznał. Zwykle łagodny i przystępny dla tego rodzaju ludzi był nielitościwym, stał się więc dumnym i mimo nadskakiwań Greifera, odprawił go bardzo chłodno. Greifer wywnioskował z tego, iż się pan hrabia myśli starać i to go na chwilę zmięszało. Z tych wszystkich wrażeń, domysłów, omyłek, kwasów i strachów, skutek był ten, że wieczór, cały został zupełnie zepsuty. Elwira nawet nie mogąca się uspokoić gniewna, drżąca nie była do siebie podobną i dla tego, który ją widział po raz pierwszy, wydać się musiała przynajmniéj bardzo dziwnie. Nie mogła nawet długo ścierpieć tego, że w fałszywem świetle przedstawiała się [[Korekta|brabiemu|hrabiemu}}, i korzystając z jakiéjś zręczności odezwała się po cichu do niego.
— Obawiam się byś pan co mnie dziś widzisz raz pierwszy, bardzo złego o biednéj gospodyni domu nie powziął wyobrażenia. Nie jestem winną że mnie dziś głowa boli.. trochę z gniewu..
— Jakto? śmiał by kto panią pogniewać? grzecznie odezwał się hrabia.
— Niestety, śmiał o to ten pan, wcisnąć się do mego domu aby humor i wieczór popsuć. Jest to znajomość z wód, Krynicy.. a w tych wodach.. robią się w ogóle nieznośne znajomości.
— Jakto? wszystkie pani podciąga pod to prawo? zapytał patrząc na nią uważnie Ernesta..
Elwira mimowolnie zarumieniła się mocno.
— Prawie wszystkie, dodała, najsmutniejsza rzecz że się z razu nie wie nigdy do kogo nas traf zbliży... a potem..
Niedokończyła jakoś i poczęła mścić się na batystowéj chusteczce za występek Greifera, który dziadunia bawił i kokietował wysilając się na dowcip, erudycję.. na frazesy i wykrzykniki. Starego wziąć było niezmiernie łatwo, był bowiem równie dobroduszny jak roztargniony, a byle kto umiał chodzić koło niego oszukał go łatwo. Szczęsny śmiał się, gadał i bardzo mu ten miły gość był na rękę. Tym czasem z gniewu na natręta, Elwira z projektem napojenia go żółcią, starała się znowu ująć i być jak najsłodszą, najuprzejmiejszą dla hrabiego, który się tem trochę zakłopotał. Gdy piękna kobieta chce, może, niestety, najrozumniejszemu człowiekowi głowę zawrócić. Hrabia był i zacny i rozsądny i nie łatwo dający się bałamucić, przecież tego wieczora uczuł się jakby nie zupełnie panem siebie. Śliczne te oczy, uśmiech, a nadewszystko rozumne słówka.. oczarowały go. Hrabia był dosyć muzykalnym, rozmowa się wszczęła o muzyce, zaproszono gospodynię do Erarda, gniew dał jéj nadzwyczajną siłę i natchnienie. Zagrała jedną z Fantazji Schumann’a, jak tylko Clara Wieck grać je mogła.. potem Sonatę Schubert’a, potem mazurka Chopina.. Wśród tych świetnych popisów, za intermezza służyły niemniéj błyskotliwe rozmowy.. Ażeby nie mówić do Greifera, który napróżno zbliżał się kilka razy i wrzucał po słówku nie odbierając nawet odpowiedzi na żadne, zajęła się hrabią wyłącznie. Była dla p. Stanisława niegrzeczną, on wszakże zdawał się nie uważać na to, i trwał w najdoskonalszym humorze.. bawił dziadunia, poświęcał mu się. W sercu tylko zemstą gorzał..
Tak czas upłynął do herbaty.. Kamerdyner otworzył drzwi do rzęsisto oświetlonego salonu jadalnego, którego dębowy rzeźbiony kredens pełen sreber, zastawa stołu.. kwiaty, czyniły go prawdziwie wspaniałym. Gospodyni udało się posadzić z obu stron przy sobie Szczęsnego i hrabiego, tak że Greifer nieco na drugi plan został usuniętym. Siadł przy pani Sciańskiéj zachowującéj się w ogóle neutralnie w ciągu całego wieczora, i niepodnoszącéj prawie oczów. Z nią po cichu pan Stanisław usiłował zawiązać rozmowę, od któréj się zrazu milczeniem broniła. Dobrze dobrawszy chwilę rzucił jéj jednak do ucha.
— Z dzisiejszego wieczora ciężki mi ktoś zdać będzie musiał rachunek. Siedzę jak na żarzących węglach, ale dotrwam do końca, to mnie okrutnie bawi.
— Może to nie być jednak wcale zabawnem, szepnęła pani Sciańska.
— Nic już do stracenia nie mam, odparł Greifer.. Przy herbacie znowu Elwira tak kierowała rozmową, ażeby ją skupić i zawrzeć w kółku szczupłem między Szczęsnym i hrabią. Greifer się wtrącał, narzucał, odpowiadali mu inni, ale ani razu, ani słowem gospodyni, która pół głosem zaprosiła hrabiego i opiekuna na obiad jutro, tak by pan Stanisław mógł się domyśleć lub pochwycić coś i poczuć że go wyłączono. W godzinę po herbacie Elwira skarżyć się zaczęła na ból głowy.. a stary niespokojny o jéj zdrowie chwycił za kapelusz by ją pożegnać. Hrabia wychodził z nim, Greifer umyślnie się przyzostał. Elwira skłoniła mu się zdaleka aby go pozbyć się prędzéj, nic to wszakże nie pomogło, z bardzo grzecznemi ukłony zbliżył się żywo.
— Jeślim był natrętnym, co sam czuję, i może nie zbyt miłym gościem, proszę o przebaczenie. Są uczucia które o wszelkiéj przyzwoitości każą zapomnieć.
Elwira nie odpowiadając nic odwróciła się i wyszła z pokoju. Greifer stał szukając oczyma pani Sciańskiéj, ale i téj nie było... zagryzł usta i wysunął się.. W przedpokoju mający mu na wschodach poświecić służący, ten sam który go wpuścił, mrucząc szedł poprzedzając.
— Mam panu podziękować, zawołał grubiańsko otwierając mu drzwi, z pańskiéj łaski miejsce straciłem. Jeszcze się herbata nie skończyła, gdy mi pani przez panią Sciańskę oznajmić kazała, abym sobie służby szukał.
Greifer wymknął się co najprędzéj i wściekły pobiegł do domu.


Najobrzydliwszem z uczuć a raczéj namiętności, które zbliżają człowieka do zwierzęcia, jest zemsta. Ewangelja nawet, która nakazuje przebaczać nieprzyjaciołom i miłości obiecuje zwycięztwo, nie zdołała z niéj świata oczyścić. Aż do dziś dnia tę szkaradną pomsty ideę.. znajdujemy uświęconą niejako prawem, obyczajem wrosłą w żywot powszedni. Mści się społeczność, mszczą kodeksy, domaga się pomsty wszystko co nas otacza. Dotknięty człowiek nim pomyślał zkąd nań cios padł, rozgorzeje zemsty uczuciem, choćby sam był winien cierpieniu. Z takiem wzburzonem sercem szukając po głowie sposobu wywarcia zemsty na nielitościwą Elwirę, wracał Greifer do domu. Było jeszcze dosyć wcześnie, miasto roiło się przechodniami, ogródki były pootwierane.. kazał się zawieść do jakiéjś restauracji, a szukając zapomnienia doznanych upokorzeń w butelce, wypijał szampana sam z sobą jakby chciał rozgorzeć więcéj i podbudzić w sobie namiętności. Pod wpływem gniewu i napoju, przyszła mu nareszcie myśl, która mu się wydała doskonałą. Panna Elwira pisma jego nieznała, prócz tego wybornie umiał naśladować charaktery, mógł więc bezpiecznie nakreślić anonym i obrachować tak, aby go w czasie samego obiadu oddano. Dla zadania bolesnego ciosu Elwirze, dosyć mu było donieść jéj że Pilawski... umarł. Mogła się domyśleć zkąd pochodziło doniesienie, ale o to nie troszczył się wcale, zaspokojenie zemsty szło przedewyszystkiem nawet przed rachubą na przyszłość. Spiesznie więc powrócił do hotelu i następujący list przygotował jeszcze z wieczora:
„Niemiło jest być zwiastunką złéj wieści (list miał niby pochodzić od kobiety, na wszelki wypadek) lecz zdaje mi się że dopełniam obowiązku przyjaźni, donosząc teraz o smutnym wypadku, aby daremną nadzieją, nie łudziła się pani dłużéj. Świętéj pamięci matka jéj gdyby żyła, byłaby mi wdzięczną za to, że przyspieszam nieuniknione rozwiązanie smutnego romansu, któremu ona była najmocniéj przeciwną. Dowiedz się pani, iż Gabriel Pilawski, którego wyzdrowieniem napróżno się łudzono, mimo najczulszych starań hrabinéj Palczewskiéj, ostatnie chwile jego otaczającéj pełną poświęcenia opieką, po odbytéj operacji odjęcia ręki, umarł w Warszawie. Być może iż do łez po nim przymiesza się trochę zgryzoty, bo nie bez winy pani jesteś i jéj śliczne oczy. Niechże one po nim popłaczą, a obmyte spojrzą znowu wesoło w świat szukając nowéj ofiary...
List ten odczytawszy parę razy Greifer przepisał, zapieczętował pierścionkiem jakimś.. i postarał się przez szwajcara w hotelu, aby punkt o godzinie czwartéj wręczony został w mieszkaniu panny Domskiéj.
— Wyobrażam sobie scenę przy obiedzie! Panna zemdleje może, list upadnie, hrabia go przeczyta lub się domyśli i ruszy z Bogiem a ja zostanę. Ja pozostać mogę, mnie nie pilno, zobaczymy.


Gdy hrabia Ernest wrócił do hotelu i zapragnął zdać sam sobie sprawę z wrażeń wieczora tego, znalazł się dziwnie jakoś niepewnym i zaniepokojonym. Panna Elwira podobała mu się bardzo, pojmował że się w niéj można było zakochać szalenie, wolałby był jednakże mniéj świetny dom, nie tyle otaczającego blasku, a nawet nie taką energję w charakterze panny, stworzonéj i czującéj że umiała panować temu co ją okalało. Wolałby był nadewszystko nie spotkać tam tego napozór tak spoufalonego adoratora i towarzyszki, któréj powierzchowność drażniła jak zagadka nieprzyjemna. Szło mu głównie o położenie Elwiry i świat w którym żyła, to co dotąd widział mało mu dawało nadziei, ażeby Pilawski mógł być przyjętym wyspowiadawszy się kim był, i jakie zajmował stanowisko. Przezacny Szczęsny podobał się bardzo hrabiemu, był to bowiem człowiek sympatyczny i szlachetny, ale i w rozmowie z nim znajdował hrabia uprzedzenia wieku, stanu i sfery w któréj się obracał, weszłe w życie, w krew, które Gabrielowi na przeszkodzie stać mogły. Piękność Elwiry, jéj wykształcenie, swoboda i ton w towarzystwie zachwycały Ernesta, lecz mimowolnie myślał, jak by się ona pogodzić potrafiła z osamotnieniem które ją otaczało, z życiem zamkniętem lub ze skromnem kółkiem w którem Pilawski obracać się musiał. Wychowana do świata, do ludzi, choć miała wszelkie przymioty z któremi człowiek sam sobie wystarczyć może, wymagać miała prawo od losu coś więcéj nad Pilawskiego skromną rolę, z któréj nigdy wyjść nie mógł. Nawet miljony wydźwignąć by go niepotrafiły, chybaby porzucił to co mu je dało, a przedzierzgnął się na bankiera, na spekulanta, na handlarza pieniędzy, bo temby już zyskał za gotówkę.. zupełne prawo obywatelstwa.
Myślał, wzdychał a oczy panny Elwiry biegały za nim, i uśmiech jéj nęcący migał mu wspomnieniem i bardzo był rady że ją zobaczy nazajutrz, więcéj się zbliży, pozna lepiéj. — Na pierwsze wrażenie, mówił w duchu, nigdy się spuszczać nie można, ten natręt nie dał mi spokojnéj roli badacza podołać, byłem roztargniony, — zobaczymy..
Nazajutrz dziadek Szczęsny przybył zabrać hrabiego o naznaczonéj godzinie.
— A cóż? spytał z uśmiechem, moja wnuczka? co mówicie?
— Prócz uwielbienia, nie do powiedzenia nie mam....
— Kochany hrabio, dodał Szczęsny, takich kobiet dziś nie ma.. to istota wyjątkowa. Widzieliście ją w salonie, lecz nie domyślacie się co to za gosposia pracowita, jak ona wszystko umie i jak się niczem nie brzydzi. Komu się ten skarb dostanie będzie szczęśliwy.
Hrabia milcząco potakiwał.
— Na pierwszy rzut, mówił z zapałem Szczęsny, śliczna laleczka salonowa, ale to najmniejszy z jéj przymiotów. Jest grunt, serce, jest miłość pracy i choć artystka całą duszą, co rzadko — rzeczywistość i jéj obowiązki rozumie doskonale...
Dziadek byłby mówił bez końca, bo się już zapalał, ale nielitościwy zegar wybił godzinę, ruszyli.
Elwira jak wczoraj tak i tego dnia występowała. Chciała nie zawstydzić opiekuna, a hrabiowskie imię, tytuł, stosunki także podziałały na nią, chciała pokazać że wykwintnego życia warunki zna i że ono nie jest dla niéj rzeczą nową. Ułożyła nadewszystko ten obiad w taki sposób, ażeby występ nie był widoczny, aby w nim nie czuć było wysiłku żadnego, aby się wydawał powszednim a był wykwintnym. W domu też nie było o to trudno, a w mieście, to co tak kłopotliwie zdobywa się na wsi, dostaje się z największą łatwością za pieniądze. Tych niepotrzebowała żałować Elwira. Obiad więc przygotowany wedle przepisu starożytnych, na niewielką liczbę osób, mógł być podpisanym choćby przez Chevet’a jako odpowiedzialnego wydawcę.
Pani domu nie zrzucając żałoby, wzięła ją na ten dzień białą z czarnemi wstążkami i było jéj na inny sposób prześlicznie. Hrabia spojrzawszy na nią teraz po dniu, jeszcze mniéj dziwował się Gabrielowi, ale westchnął mówiąc sobie w duchu; dla Pilawskiego pragnąłbym innego rodzaju ideału, cichéj, miłéj, łagodnéj, kochającéj kobieciny, któréj by dom starczył i mężowska dłoń i kątek malutki a spokojny. Jakby dla zatarcia wczorajszych wrażeń Elwira starała się być miłą, wesołą, swobodną, bo się jéj zdawało że Greifer jak chmura na nią cień rzucił. Pani Sciańska odgrywając swą rolę zwykłym sposobem starała się być jak najmniéj widoczną i postrzeganą, szukała kątków, odpowiadała uśmiechami, ale oko jéj śledziło każdy ruch, wejrzenie a ucho każde słówko w powietrzu łapało.
Gdy przeszli do sali jadalnéj, hrabia był już tak przyswojony, że zapomniał zupełnie iż przyjechał dla Gabriela i bawił się, a patrzał w oczy Elwiry na swój własny rachunek. Powiedział sobie nawet parę razy opamiętawszy się na chwilę, że panna była niebezpieczna i że podobnych misji badawczych dla przyjaciół podejmować się nie godzi. Przyszła na myśl bajka Krasickiego i różne inne w świecie słyszane przygody... Nie postrzegł w Elwirze najmniejszéj zalotności, ale ten jéj brak właśnie był najniebezpieczniejszy, drażnił. Obiad rozpoczął się przy najlepszym humorze wszystkich... i już doszedł do połowy, gdy w chwili oczekiwania na półmisek lokaj wszedł ze srebrną tacką i listem na niéj, na którego kopercie stało pilno.
Elwira mało odbierająca korespondencji niezmiernie się zdziwiła, pochwyciła kopertę i nim ją rozpieczętowała zapytała, kto przyniósł i czy na odpowiedź czeka. Służący objaśnił że oddawcą był Dienstmann, który natychmiast odszedł. Parę razy list obróciwszy w ręku, jakby coś przeczuwała.. zdawała się wahać czy go otworzyć.
— Któż widział listy przynosić przy obiedzie, odezwała się, a jeszcze taki jakiś podejrzany. i
Namyśliła się i rzuciła go nie otwierające na tackę.
— Połóż go na stoliku, przeczytam potem.
Dziadunio i hrabia zaczęli prosić, aby nie robiła ceremonji, bo może być co pilnego.
— Ale bo pilnego tak być może? doprawdy, nie rozumiem.. obojętnie obracając go znowu w ręku rzekła Elwira..
Nikt uwagi nie zwracał na panią Sciańskę, która od przyniesienia tego listu, pobladła, spuściła oczy na talerz i widocznie była pomięszaną. Domyśliła się znać zkąd mógł pochodzić, a nawet że nic dobrego nie zawierał.
Opatrzywszy list, pieczątkę, przypatrzywszy się pismu Elwira rozerwała kopertę, poczęła czytać, Szczęsny spostrzegł że blednieje, wyciągnęła rękę słabym głosem wołając, wody! wody, i w chwili gdy Sciańska zerwała się z krzesła biegnąc ku niéj, hrabia widząc ją mdlejącą podtrzymać musiał, ażeby nie upadła.
— To infamja jakaś, to anonym! krzyknął oburzony Szczęsny, którego oko padło na rzuconą na posadzkę kartkę...
Kilka kropel wody, uczucie samo iż ta scena miała za świadków obcych, że oni ją niewiedzieć jak tłumaczyć mogli, otrzeźwiły wprędce Elwirę. Powiodła oczyma osłupiałemi i potok łez popłynął. Przepraszam! przepraszam!... rzekła cichym głosem, coś tak niezwyczajnego.. muszę wyjść, aby oprzytomnieć, ja wnet powracam...
— My idziemy! zawołał Szczęsny i hrabia podnosząc się, ale niech mi wolno będzie jako opiekunowi...
— A! to nic, to nic! szepnęła Elwira, tylko smutna, żałobna, niespodziewana wiadomość.
Rzuciła okiem na hrabiego.
— Niech panowie zostaną, proszę, lżéj mi będzie, ja wrócę...
Zawahali się goście. Hrabia zrozumiał co mu czynić wypada.
— Niech pan dobrodziéj zostanie, ja.. muszę iść obcy byłbym zawsze natrętem...
— Hrabio, ale tak nie odjeżdżaj, proszę, zobaczymy się...
Ernest skłonił się i wyszedł co najprędzéj. Dziadunio został.. Elwira rzuciła się na kanapkę i płakać zaczęła...
— Moja droga, błagam, wytłomacz mi.. może potrafię pocieszyć, poradzić.
— Nie, kochany mój opiekunie, dla przekonania cię iż tajemnic nie mam, czytaj list. Intencja jego była niezawodnie złośliwa, łatwo mi się domyśleć kto go pisał.
— A! zawołała Sciańska przerywając Elwirze, więc o nim pani myśli, to być nie może.
— Tak jest, niechybnie rzekła Elwira. Ale cóż mnie obchodzi kto przyniósł wiadomość, zawsze ona dla mnie równie bolesna.
— A o kimże to w liście, mowa? spytał Szczęsny, bo ja choć opiekun o niczem nie wiedziałem.
— Nie było w tem żadnéj tajemnicy, spokojniéj poczęła Elwira, poznałam nieszczęśliwego tego, którego Greifer zabił.
— Ten co tu był wczoraj.
— Ten sam, kończyła Elwira, poznałam go w Krynicy, podobał się nie mnie ale wszystkim... Był to młody człowiek wykształcony, rozumny, miły, naturalny.. żal mi go tem więcéj iż miałam w nim przyjaciela...
Szczęsny milczał.. W istocie, rzekł zafrasowany, cóż tu począć wszystko jest w ręku Opatrzności, śmierć zabiera ofiary. Uspokój się, kochana Elwiro na to nie ma ratunku.. Takie są losy człowieka... Nie mniéj muszę dołożyć że kto ten list anonyme przysłał tak pospiesznie.. nie uczynił tego bez złego zamiaru i mam go za.. za łajdaka! Tak! powtórzył stary, mam go za łajdaka...
P. Sciańska poglądała na Elwirę i Szczęsnego... przysłuchując się ciekawie...
— Niech mu pan Bóg przebaczy, rzekła cicho płacząc Elwira... dla mnie to cios bolesny..
Dziadek przechadzał się po sali trzęsąc się z oburzenia..
— Gdybym wiedział kto to zrobił, na pewno, poszedłbym z dobrą trzciną wyłatać mu boki. I trzeba było żeby właśnie w tę godzinę wystąpił.. Co hrabia sobie pomyśli! Co on pomyśli.. Stary aż ręce łamał...
Hrabia napiwszy się czarnéj kawy w pierwszéj cukierni po drodze, zapalił cygaro i poszedł zamyślony na przechadzkę do Thiergartenu.
— Grzeczność niedozwala wyjechać nie pożegnawszy się z tą biedną panienką, mówił do siebie, ale nie mniéj nie mam już tu co robić. Jeśli się nie mylę, a mylić się nie mogę, Pilawski by próżno się łudził.. musiał wziąć grzeczność za uczucie, boć panna miała kogoś innego w sercu.. Intrygi jakieś, ten galicjanin nieznośny.. pełno jakichś tajemnic, dom nadto pański, panna Elwira wysoko patrzy... mojemu poczciwemu krawczykowi ani się tu myśleć posuwać.. Ale.. na pożegnanie pójdę.
Zamyślony, smutny powrócił do hotelu.. Nazajutrz chciałby był wyjechać, lecz dzień jeszcze dać wypadało spocząć po tem pannie Elwirze, postanowił więc zostać. Wieczorem przyszedł Szczęsny, który według swoich kombinacji postanowił przed hrabią wytłomaczyć Elwirę, nie przyznając się wcale do prawdziwéj historji. Miał bowiem niejaką nadzieję że się hrabia zakocha a wydanie za takiego pan jak Ernest, któremu państwo nie przeszkadzało być najmilszym z ludzi, jak się wyraził Szczęsny, uważał za największy los jaki Elwirę mógł spotkać.
— Przepraszam cię kochany hrabio, zawołał ściskając go za ręce, przepraszam za ten obiad niefortunny i za moją biedną wnuczkę.. Bogu ducha winna.. bo to historja nie jéj, nie jéj ale jednéj jéj przyjaciołki, tak, przyjaciołki, którą kocha jak siostrę. Znam, dodał kłamiąc dość niezręcznie i łykając wyrazy jak człowiek, który sam dobrze nie wie co ma powiedzieć, znam tę osobę o którą idzie... bo to ona się wychowała z Elwirką. Otóż, mości dobrodzieju wplątano biedną dziewczynę.. w intrygę.. a ta Elwira tak poczciwe ma serce.. serce złote....
Moja wnuczka przeprasza hrabiego, nie mogła się jakoś powstrzymać od wzruszenia, a najwięcéj ją obchodzi, ażebyś hrabia nie myślał uchowaj Boże, iż to coś jéj saméj tyczącego się.
Hrabia zaprotestował, zapytał o zdrowie i czy po za jutro mógłby pożegnać pannę Elwirę, bo zamyśla wyjeżdżać.
— Po za jutro, niezawodnie przyjdzie do siebie.. rzecz się ta rozjaśni.. rzekł Szczęsny. Bardzo jéj miło będzie widzieć hrabiego.
Po krótkiéj rozmowie rozstali się serdecznie, ale stary odszedł zakłopotany, czując że jego niezręczne kłamstwo niewiele zdołało naprawić.


Nazajutrz rano pani Sciańska pod pozorem mszy wyszła do miasta. Cały wieczór przesiedziała przy Elwirze, która płakała i czuła się chorą.. nieśmiała ani pocieszać, ani wywoływać zwierzeń, lecz była milcząco troskliwa, a twarz jéj chwilami przybierała wyraz zmęczenia, niepokoju, rozdrażnienia niewypowiedzianego. Nie położyła się spać prawie dowiadując się o Elwirze kilka razy w nocy, a doczekawszy poranka spiesznie ruszyła z domu. Znać z rozmowy z Greiferem musiała wiedzieć o jego adresie, poszła bowiem wprost do hotelu w którym mieszkał i kazała go szwajcarowi wywołać. Pan Stanisław wybiegł natychmiast; rad był się dowiedzieć o skutku swéj zemsty. Pani Sciańska nie chcąc rozpoczynać rozmowy ani w sieniach, ani w hotelu, prosiła go aby szedł za nią. Kilka kroków zrobiwszy ulicą zatrzymała się.
— Cóż się stało? zapytał ciekawie Greifer.
— Panna Elwira jest chorą, rzekła głosem cichym Sciańska, a ja przychodzę to tylko powiedzieć panu, że jestem zdecydowaną na wszystkie zemsty jego następstwa, nawet na stratę ostatniego chleba kawałka, ale pomagać mu nie chcę i nie będę.
Napisz pan drugi anonym oskarżający mnie, odkryj jéj całą przeszłość moją, którą opłakując, straciłam ochotę do życia, pójdę, pójdę choćby do szpitala, ale do téj intrygi pomagać, miałabym sobie za zbrodnię. Żegnam pana.
To mówiąc spojrzała pogardliwie na Greifera i szybko poszła.. Pan Stanisław pogonił za nią pierwszy...
— Ja pani, rzekł, o żadną pomoc nie proszę, ani się myślę wdawać w denuncjącje, nie żądam nic od pani, chcę tylko wiedzieć, cóż się stało?
Sciańska odwróciła się z twarzą pełną oburzenia...
— Żeś ją waćpan nie zabił, to szczęście.
Greifer ramionami ruszył.
— E! co tam, zawołał, kobiety od takich rzeczy nie umierają. Cóż? zemdlała.. otrzeźwili, wieczny odpoczynek i hrabia zastąpi miejsce wielkiego nieznajomego jeżeli się nie zrazi awanturą. Cha! cha!.. Podejrzenie padło na mnie.
— Broniłam nawet niepotrzebnie waćpana, odezwała się Sciańska, niepotrzebnie, boć pan tego nie wart.. a obrona była próżną. Jakkolwiek charakter listu zmieniony, panna Elwira ma pamięć dobrą a jakaś tam pani w Krynicy list jéj pański dla pięknego stylu pokazywała.. i z tąż samą pieczątką.
Greifer uderzył się w czoło.
— Zapomniałem na wieki! krzyknął, a to ten list do Jaworkowskiéj! Uśmiechnął się ironicznie sam do siebie.
— Bądź że pani spokojną, kiedy tak, dodał, mnie tu nie ma co robić. Zemściłem się i mam dosyć.. Kobieta mnie nienawidzi, nie myślę walczyć z tem uczuciem.. Nie daruje mi téj zemsty. Bądź pani zdrowa...
Ruszył ramionami i pogwizdując poszedł w inną stronę...
Drugiego dnia już Elwira miała siłę i moc nad sobą przygotować się na przyjęcie hrabiego, włożyła grubą żałobę w myśli że jest podwójną... Obiecywała sobie nawet nosić ją całe życie. Całe życie! O! te ludzkie obietnice na wieki, gdy nikt siebie za lat kilka sam nie poznaje, jeśli się ściśle liczy z sumieniem i myślami!! Ale się ślubuje na życie i układa zawsze, jakby człowiek i uczucia jego były nieśmiertelnemi.
Hrabia przyszedł w przedpołudniowéj godzinie, a troskliwy dziadek opiekun, jeszcze go poprzedził aby wnuczce dopomódz do przyjęcia. Elwira była po raz trzeci znowu inaczéj piękną i może najpiękniejszą w tym obłoku smutku, który ją całą obwiewał. Na powiekach miała jeszcze łez ślady.. na ustach tęskny igrał uśmieszek.
— Dzięki Bogu, odezwał się Ernest, że panią widzę lepiéj dziś i uspokojoną, odjeżdżam pewien przynajmniéj że ta chwila tak nieszczęśliwie związana z moim pobytem, żadnych dalszych następstw mieć nie może...
— Powietrze wiejskie, zatrudnienie około domu w Studziennéj, to będzie pono najlepsze lekarstwo, dodał dziadunio, nie mamy najmniejszego powodu przedłużać pobytu w Berlinie i w tych dniach ruszamy na wieś.. a jeślibyś kiedy pan hrabia był w księztwie prosimy niezapominać o Studziennéj.. Moja wnuczka będzie bardzo szczęśliwą.
Elwira ukłonem potwierdziła zaproszenie, przy rozstaniu podała rękę uprzejmie i kilka słowy żegnając hr. Ernesta, przeprosiła go jeszcze za niemiłą ową godzinę.. Hrabia wyszedł smutny jéj smutkiem ale zarazem i tem, że Gabrielowi nie miał co przywieść pocieszającego...


Piławski już był zupełnie zdrów i pozostały mu tylko głuche bóle w ręku. Potrzebując się rozerwać rzucił się do pracy, do interesów, do książek swoich i malowania... Czas pobytu hrabiego w Berlinie wydał mu się wiekiem, zdawało mu się, że powinien był prędzéj powrócić. Codzień posyłał się dowiadywać i codzień przynosił służący wiadomość, że hrabiego jeszcze nie było. Przedłużona nad zamiar podróż niecierpliwiła Gabriela, lecz próżno chciał zapomnieć oczekiwania, z każdą chwilą rósł niepokój. Naostatek jednego ranka hrabia z torebką jeszcze podróżną wszedł do jego pokoju, i rzucił się na krzesło prosząc o herbatę.
— A no! to żem się przecie ciebie doczekał, zawołał ściskając go Gabriel, nim usta otworzysz pozwól mi powiedzieć i prosić o jedno. Żadnéj litości nade mną i żadnych ogródek, żadnych nadziei jeśli ich sam nie masz. Przyjaciel powinien prawdę rąbać śmiało, to pierwszy przyjaźni obowiązek. Widziałeś ją, słyszałeś o niéj?
— Słyszałem, dowiedziałem się czego było potrzeba, odpowiedział hrabia, szczęśliwy traf nastręczył mi znajomość z jéj krewnym i opiekunem, najzacniejszym w świecie człowiekiem. Ten mnie wprowadził do jéj domu, byłem trzy razy..
— Opiekunem, i jakto opiekunem? a matka? zapytał Gabriel.
— Umarła!
— Matka umarła! Więc jakże została? z kim?
— Sama, jakaś ponura dame de compagnie, nikogo więcéj. Dziadek codziennym gościem, najczulszy z dziaduniów...
— Lecz dom, ona.. mów, mów...
— Daj mi odetchnąć, prosił hrabia, zbiorę myśli, nie wiem od czego zacząć.
— Ale ona, wołał Gabriel, ona? podobała ci się?
— Bardzo! królowa.. księżniczka.. co chcesz, rzekł hrabia, lecz kto wie, mój Gabrielu, czy to jest żona dla ciebie... Panna ma familję bardzo wybitnie staro-szlachecką, dwakroć stotysięcy talarów posagu... dobra jakieś kupili teraz... dom na bardzo pańskiéj stopie...
Pilawski powoli osunął się na fotel.
— Mów, rzekł, mów, trzeba mieć rozum.. gwiazdy z nieba, kafli z pieca, szybki z okna dziecko nie powinno żądać. Z losem się moim pogodzę.
— To co ja ci mam do powiedzenia, odezwał się hrabia powoli, jest rzeczą mojéj własnéj obserwacji. Wprawdzie wiodła nią przyjaźń, ale i ta bywa często ślepą. Zatem co ja powiem, jeśli się nie zgadza z tem co ty czujesz możesz odrzucić.
— Mów! powtórzył Gabriel, rozum mieć będę.
— Koniecznie też go potrzebujesz, dodał Ernest, panna piękna jak królowa, wychowana jak księżniczka, ton wielkiéj pani, życie na stopie wytwornie arystokratycznéj, stosunki, jeśli się nie mylę bardzo starannie obmyślane... Jako około dziedziczki będącéj panią swéj woli, kręci się rój różnych konkurentów....
— A! tegom się spodziewał..
— O oczy i o uszy mi się obiło coś, mniejsza oto, najnieznośniejsza dla niéj figura, bo mi to sama oświadczyła, galicjanin typ nie pieczeniarza ale liziłapy pańskiego, Greifer.
— Jest tam...
— Był przynajmniéj, rzekł hrabia, nie chciano go przyjmować.
— Wiesz że to mnie cieszy.. przecież to ten sam, który mnie ranił w pojedynku..
Hrabia nazwiska czy nie dosłyszał, czy zapomniał, dość że dopiero teraz się z niem opamiętał.
— Jakto? to ten sam!
— Niezawodnie, odparł Gabriel, a jeśli go tam nie dobrze przyjmują, to znak że może.. niedokończył i spytał: nie było o mnie rozmowy?
— Strzegłem się tego jak najpilniéj, odezwał się hrabia, nie chciałem cienia posądzenia o to, że jestem twoim szpiegiem...
— A więc, rezultat... zapytał niecierpliwie Pilawski...
— Jest ten, mój drogi, że to może być ideał, że to jest postać poetyczna, wzór dla malarza, dla poety natchnienie, dla kogoś może szczęście, ale nie żona dla ciebie. Dostań sobie jéj fotografiję, każ oprawić w aksamitne ramy, patrz na nią wzdychając po całych dniach, lecz nie posuwaj się daléj. Próby ci nawet nie życzę.. rozczarowałaby cię, a lepsza niepewność i złudzenie niż zwątpienie. Jestem prawie, prawie pewien, że odkrycie tego kim ty jesteś.. odebrało by ci wszelki urok w jéj oczach, tak jak u hrabiny. W dziejach twojéj młodości będzie to karta wspomnienia.. założona rękawiczką i nie więcéj.
Gabriel zbladł, podparł się na dłoni, zamilkł.
Podniósł potem głowę, wyciągnął rękę i ścisnął hrabiego dziękując mu milcząco.
— Były chwile, odezwał się, żem miał jakieś niedorzeczne nadzieje, teraz, teraz widzę żem się łudził napróżno. Z tego co mówisz wnoszę, wierząc sercu i oku, iż tam już jechać nie mam po co... W sferach w których ona żyje, możebym ofiarą porzucenia mojego stanu i pracy, wymógł zapomnienie czem byłem, gdyby ona była ubogą, ale obywatelska córka mająca dwakroćstotysięcy talarów posagu.. nie idzie za krawca, chociażby ten wychował się w Londynie i Paryżu i podobny był jak dwie krople wody do salonowego próżniaka. To darmo.. Największą zawadą dla mnie są te nieszczęśliwe talary. Przyznaję się, że całą nadzieję pokładałem na zrujnowaniu. W Poznańskiem wszyscy są albo już zrujnowani, rujnujący się lub mający się zrujnować. Czasem jedno pokolenie trzyma się na nogach, dwa jeszcze, w trzeciem już są rysy.. a najdaléj czwarte z dóbr przechodzi na jedną wioseczkę lub na proletarjat szlachecki.. najnieszczęśliwszy z proletarjatów, bo pracować nie umie, na los się skarży, stawia na loterje, szuka synekury, nic nie robi i marnie ginie.
Jakimże sposobem ci Domscy potrafili utrzymać się przy majątku? Kobieta, wdowa, bo wiem że matka jéj oddawna wdową została.. Jakim cudem!
— Nawet po śmierci jéj córka jeszcze majątek kupiła i w nim ma właśnie zamieszkać..
— A wprzódy gdzie mieszkały?
— Tego nie wiem, nie śmiałem pytać o majątkowe stosunki dziada.. sam mi się tylko z tego co wiem wyspowiadał.
Pilawski poprzestał wkrótce badania. Hrabia też szczegółów wielu dotykać nie chciał i o wypadku przy stole nie wspomniał wcale.. Cały dzień przesiedzieli z sobą.
— Co poczniesz? zapytał Ernest rozstając się.
— Jutro wyjeżdżam do Londynu, rzekł Pilawski.. mam znaczną partję sukna i kortów do wybierania.. mnóstwo drobnostek.. praca i podróż mnie rozerwą skutecznie.
— A zatem, szczęśliwéj drogi, dodał hrabia, ażeby zaś cię chętka nie wzięła zatrzymywać się w Berlinie, powiem ci że panna z dziadem na wieś pozawczoraj wyjechać miała.
— O! to mi wszystko jedno, kilka godzin ledwie w Berlinie się zatrzymam i spieszę do Anglji.
Takie było najmocniejsze postanowienie pana Pilawskiego, który upakować kazał co najprędzéj tłomoczek podróżny i nazajutrz już był na kolei. Złożyło się tak jednak iż rachunek znaczny miał do załatwienia w Berlinie, gdzie najmniéj dwadzieścia cztery godzin zatrzymać się musiał.
Bankier, z którym miał do czynienia, był człowiekiem bardzo oryginalnym i dla tego może Gabriel wolał z nim mieć interes niż z kim innym. Dziad jego Levison jeszcze przyszedł do majątku znacznego wielką obrotnością, ojciec już był cywilizowanym i salonowym, i trochę literatem i artystą. Obracał się w owych czasach w tych kołach, w których Varnhagena, Humboldta i całe grono myślące i czujące gorąco sprawy swego czasu, spotykać było można. Syna więc też wychował, niezaniedbując bankierstwa i giełdy zarazem, na wielostronnie wykształconego członka społeczności. Dom Levisona zupełnie od jego biura oddzielony był bardzo miłym i skupiał w sobie co najznakomitszego ma Berlin w dziennikarstwie, sztuce, między profesorami i literatami. Jak wszyscy ludzie rzeczywiście wyżsi, Levison nie miał ani upodobania w świecie eleganckim i arystokratycznym, błyszczącym tylko formą przyjemną, ani najmniejszéj pretensji do blasku i popisów; życie prowadził skromne, oszczędne prawie, ale nie żałował na przyjemności duchowe... lubił obrazy, książki, kwiaty, nadewszystko sztukę. Podobieństwo charakterów i gustów zbliżyło ich z Gabrielem, polubili się wzajemnie. Ile razy Pilawski był w Berlinie Levison gonił za nim, chwaląc mu się nowym Knausem, jakim rysunkiem Kaulbacha, szkicem Correlius’a, obrazkiem Lessinga lub Schnorra, krajobrazem Preller’a... rozprawiali o literaturze i spędzali kilka godzin przyjemnych. Tym razem Pilawski przybiegł tylko do biura dla uregulowania swych interesów i wexlów na Londyn... ale w biurze zastał Levisona, który go zaprosił do gabinetu... Pierwszem słowem było...
— Dziś u mnie na obiedzie!
— Nie mogę, jadę do Londynu i spieszę...
— Jeśli interes wymaga, ani słowa, ale za pozwoleniem, rzekł Levison, czy idzie o godzinę? czy obrachowany czas? czy jest rzeczywista konieczność czy gorączka? Jeżeli gorączka to wstrzymam was umyślnie dla tego, aby miała czas przejść, bo nie ma nie niebezpieczniejszego nad robienie interesu w gorączce...
Po krótkiéj rozmowie Gabriel przystał na obiad, po obiedzie miał wieczornym odjechać pociągiem..
Przez cały dzień nie było co robić, wyszedł na przechadzkę do Thiergartenu. Pora była piękna, korzystali z niéj i mieszkańcy Berlina, bo ulice ogrodu były przepełnione. Gabriel szedł z głową spuszczoną nie bardzo patrząc na to co go otaczało, gdy krzyk wyrwał go z zadumy. Podniósł oczy, o kilka kroków stała oparta o drzewo Elwira. Pilawski widzieć się jéj wcale nie spodziewał, nie życzył sobie nawet, lecz zobaczywszy ją, zapomniał o postanowieniu, o radach hr. Ernesta, o wszystkiem w świecie i z promieniejącemi oczyma posunął się ku drżącéj jeszcze z wrażenia.
— Jakto? więc to pan, pan jesteś! pan.. żyw! pan.. nas.. doszła fałszywa wiadomość! O! jakże się cieszę że fałszywa, że skłamana..
— Niestety, rzekł zbliżając się Gabriel z wyrazem smutnym, żyję pani i nie potrafiłem umrzeć w porę...
— Wystaw pan sobie moje zdumienie? Jakże dawno pan tu jesteś? co robisz? żywo zawołała Elwira... któréj twarz rozpromieniała..
— Jestem tu zaledwie od godzin kilku, rzekł Gabriel, przejazdem do Londynu. Powiedziano mi, że pani jesteś już na wsi..
— Kto panu powiedział?
— Hrabia Ernest...
— Znasz go pan!
— To mój przyjaciel najlepszy, jedyny, mówił Pilawski...
Elwira zarumieniła się. A mnie o panu.. niewspominał.. I byłbyś pan tak pominął Berlin...
— Pani, anim nawet wiedział gdzie mam jéj szukać, tłumaczył się Pilawski, ale los choć raz w życiu mi poszczęścił.
— Ja jeszcze do siebie przyjść nie mogę, szepnęła Elwira. W téj chwili dopiero przedstawiła go stojącéj na uboczu pani Sciańskiéj. Gabriel był w dziwnem położeniu, odżyło w nim wszystko co sądził pogrzebionem i chciał mieć zapomnianem. Niewiedział co począć z sobą, Elwira tryumfująca jakby nazajutrz po przerwanéj rozmowie w Krynicy, ciągnęła ją daléj.
— Naprzód, rzekła, chcę wiedzieć.. długo pan bawisz w Berlinie...
— Wieczorem miałem jechać dla interesów do Londynu.. cicho odpowiedział Gabriel...
— Ale interesa, to przecież nie są tak pilne?
Pilawski się zawahał.
— Interesa są interesami, rzekł, nie lubią one czekać, lecz...
— Lecz nie są przywiązane do godziny...
Pilawski zmilczał. W istocie mógł ułatwić je listownie, lecz walczył z sobą jeszcze.. Z tego co mu powiedział Ernest, nie mógł dobréj wyciągnąć wróżby, po cóż było na nowo sobie serce rozdzierać? Z drugiéj strony.. odkradziona chwila szczęścia.. choćby ją opłacić przyszło, tak droga w życiu człowieka..
— Ja będę natrętną, wesoło potrąciła Elwira. Co pan dziś robisz z sobą?
— Jestem na obiedzie u bankiera mojego Levisona...
— Napiszesz pan list, albo mu się wytłomaczysz, albo mu słowa nie dotrzymasz, lecz na obiedzie będziesz panu u mnie. Ja proszę.. Miałyśmy na wieś wyjeżdżać, już zaczęłam się pakować, gdy list mojego opiekuna oznajmił mi, iż dom potrzebuje gruntownych reperacji tego rodzaju, które by mnie przeszkadzały, a ja im. Musiałam więc nająć na nowo mieszkanie w Berlinie, dodała Elwira... i ażeby mi wieś przypominało, najęłam tu willę w Thiergartenie. Dla tego mnie tu pan spotkałeś na przechadzce.
Wskazała ręką śliczny domek jeszcze piękniejszym otoczony ogródkiem...
— Rób pan z bankierem co chcesz.. a przychodź na obiad do mnie potem.. zobaczymy...
Pilawski upajał się dźwiękiem jéj głosu, blaskiem oczów i dobrocią jaką mu ukazywała.. rozum więc, rachuby, zimna krew poszły kędyś daleko, młodość nieopatrzna odzyskała prawa swoje. Zapomniał o niebezpieczeństwie...
— Do Levisona jadę zaraz, odezwał się posłuszny, a godzina u pani objadu?
— Czwarta.. Zwykle jadamy wcześniéj, dziś przez wzgląd na gościa i jego interesa, opóźniam o godzinę. To mówiąc wskazała mu domek ręką.
— Przypatrz się pan tylko dobrze, willi, numerowi, fontannie, bluszczom, abyś w mnóstwie podobnych cacek innéj nie wziął za moją.. Na tabliczce marmurowéj u bramy, napisał jéj właściciel chrzestne imię Villa de Fiori.
Pilawski się skłonił, podali sobie ręce.. Elwira na pierwszéj ławce jaką zobaczyła padła odpocząć. Ona także potrzebowała zebrać myśli.. Na wspomnienie bankiera Levisona z którym też pani Domska miała interesa pieniężne, zadrżała.. obawiała się aby Pilawski imienia tego nie wymówił i nie dowiedział się, że Domska miała niegdyś Magazyn Mód.. że była modistką...
Dotąd bowiem Elwira miała Gabriela za panicza, a przyjacielski stosunek z hrabią Ernestem, jeszcze ją bardziéj w tem przekonaniu utwierdził. Nie mogła też sobie wytłomaczyć, dla czego Pilawski wiedząc o niéj, natychmiast jéj nie szukał i wolał jechać do Londynu za interesami, niż gonić szczęście które mu się uśmiechało.
Nie znajdowała go przecież ostygłym.
Być mogło iż Ernest rozczarował go fałszywem opowiadaniem o Greiferze.. Niech będzie co chce, dodała Elwira spiesząc do willi, teraz, teraz.. on moim będzie, wróciła mi więc szczęścia nadzieja!
Odwróciła się do pani Sciańskiéj, która teraz zawiadywała w domu wszystkiem.
— Kochana pani moja, rzekła z uśmiechem, mam gościa zmartwychwstałego, gościa który mi jest najmilszym, proszę.. przyjmijmy go tak, żebym się nie wstydziła..
— Ale, pani moja, pośpiesznie zawołała towarzyszka.. biegnę do domu i zrobię co tylko można.. Czyż się pani kiedy za przyjęcie u siebie wstydzić potrzebowała?
— Idę z panią żywo, biegnąc poczęła Elwira, urządzimy razem przyjęcie...
Furtka willi była o kilka kroków tylko, a w niéj jak w ramach oprawny stał śmiejący się dziadunio z torbą podróżną w ręku.
— Otoż gość! rzekł a przyjmiesz że mnie. Na dwa dni tylko.. słowo daję.. Za dni cztery mam sesję na którą spieszyć muszę, a przybiegłem tylko moją pupillę zobaczyć, któréj jasna twarzyczka błogiem uczuciem mnie napełnia...
— Dziaduniu! krzyknęła rzucając mu się na szyję Elwira, nie dziw się ale w téj chwili jestem prawie szczęśliwa. Ten którego miałam za umarłego, o którego śmierci mi doniesiono.....
Dziadunio puścił torbę z rąk i uderzył w dłonie pulchne. Żyje!
— Żyje! przed chwilą go spotkałam tu.. przypadkiem.. Nie wiedział żeśmy tu jeszcze.. Jechał do Londynu. Hrabia Ernest, jego przyjaciel, powiedział mu żeśmy już na wsi...
— Gdzie tam.. stęchlizna taka w domu, że trzeba bodaj wszystkie posadzki precz wyrzucić, bo dyle pogniły...
Elwira ręką machnęła w powietrzu. A! na ten raz się nie gniewam za opóźnienie..
— Za pozwoleniem, wstrzymując ją nieco po odejściu Sciańskiéj począł stary, choć ty, kochana pupilko, więcéj masz w pięcie niżeli ja w głowie, pozwól sobie dać dobrą radę.. nie okazuj temu szczęśliwemu śmiertelnikowi, że on cię tak obchodzi.....
— Nie mogę się powstrzymać! westchnęła Elwira, stryj masz słuszność... pokazałam mu nadto może iż mam dlań przyjaźń żywą, gorącą..
— Nadto gorącą, szepnął dziadunio, coś tu już wychodzącego po za szranki przyjaźni. I począł się śmiać widząc Elwirę zarumienioną...
— Z tegom nieskończenie rad, że mnie też tu losy przyniosły i że go poznam... będę spokojniejszy...
— Dziaduniu, całując go w rękę cichutko rzekła Elwira, na miłość Bożą.. gdyby co z rozmowy wypadło, ani słówka o magazynie.. o naszéj przeszłości... mogłoby go to zrazić. Późniéj gdy będę pewna.. gdy dobiorę chwilę, powiem mu to sama, taić nie będę..!
Westchnęła.
— Dość rozumiem! spuszczając głowę rzekł Szczęsny. Cóż to to.. wielki pan?
— Wnoszę... sądzę, bo nic nie wiem.. ale przecież przyjaciel serdeczny hrabiego Ernesta.. człowiek widocznie bardzo majętny.. znać że w stosunkach ze światem wielkim.. kto wie jak wysoko patrzy..
— A choćby też najwyżéj, mości dobrodzieju! przerwał Szczęsny.. a choćby, mosanie, królewicz.. Cóż to i ci braknie? Ani urody, ani mienia, ani nawet krwi uczciwéj szlacheckiéj, Domski... to tam mniejsza o niego, ale matka.. ale dziad, pradziad, nati, possesionati, dygnitarzy koronnych znajdziesz w swojéj genealogji; kasztelan jeden, strażnik koronny, podkanclerzy..
Elwira ucałowała go w ramię. Jednak o magazynie...
— Ani słowa, choć to nieboszczce matce zaszczyt przynosi, rzekł stary, szlachectwo szlachectwem, a kto tak pracować umiał ten więcéj wart niż lada szerepetka szlachcie.
Panna Elwira pobiegła się ubierać i rozporządzać w domu, Szczęsny podniósł torbę z ziemi i poszedł do swojego pokoju.


Umówiwszy się z Levisonem o inną godzinę, Pilawski pospieszył do hotelu, aby być gotowym na czwartą... Długo jednak chodził i myślał i walczył jeszcze z sobą, chcąc jakiś plan obmyśleć na przyszłość. W takim jednak stanie ducha.. próżno człowiek zawładnąć usiłuje sobą i wykreślić sobie drogę. Rady Ernesta przychodziły mu na pamięć, a serce się im przeciwiło.. Byłoby szaleństwem, rzekł w duchu, nie sprobować przynajmniéj czy szczęście jest nie poścignione? Elwira ma trochę serca dla mnie, nie łudząc się, nie pochlebiając sobie czuję to, widzę... któż wie? a jeśli...
Nie chciał się zapuszczać w dalsze domysły. Czwarta nie wybiła jeszcze gdy ubrany, rzucił się do fiakra i do Thiergartenu wieść kazał.. W ganku ocienionym zielonemi splotami bluszczów i wina.... zobaczył zdaleka Elwirę w białéj sukni, a przy niéj przysadzistego dziadunia. Spotkali się w ogródku, gospodyni domu przedstawiła go opiekunowi, który milcząco z razu, długo się w jego twarz wpatrywał, a potem uśmiechnął wesoło. Weszli do środka.. rozmawiając o rzeczach obojętnych.
Elwira gdziekolwiek choćby chwilowo przebywała, starała się otoczyć nie zbytkiem, ale smakownem urządzeniem swojego gniazdka. Lubiła co piękne i wdzięczne i czuła wartość całą napozór obojętnych przedmiotów, które przecież mogą być życia okrasą. Lubiła aby wszystko około niéj zlewało się w harmonijną całość, aby się uśmiechało. Willa więc była urządzoną tak wytwornie i z takim smakiem artystycznym, że po niéj można już było poznać, domyśleć się gospodyni. Ganek przybrany w najpiękniéjsze kwiaty o które w Niemczech nie trudno, salon poważny z kilku ślicznemi obrazami, sprzęt wykwintny a nie błyszczący.. dobór przedmiotów zdradzały artystkę. Cała zresztą willa była z równem wyświeżona staraniem, Gabriel uczuł się w niéj jakby w zaczarowanem gdzieś kątku nie powszedniego naszego świata.
Ale ten kosztowny wykwint, który on też sam lubił, zasmucił go.. Elwira była widocznie wielką panią, a on tylko zamożnym krawczykiem.
— Odkryję jéj wszystko, myślał, to wypędzą mnie z raju... ale w nim słodką marzenia godzinę przeżyję...
Często tak człowiek w obec niebezpieczeństwa łudzi się dobrowolnie i rozpaczliwie zakrywa oczy, byle jeszcze zyskać godzinę.
— Odwlekę wyznanie do ostatka.. dokończył, po co się mam spieszyć.. Drugi raz już mnie nigdy nic podobnego nie spotka.
Dziadunio tym czasem siadł przy zamyślonym gościu i już się go bawić zabierał, a po swojemu chciał zbałamucić i skokietować, co mu łatwo przychodziło jak wszystkim co mają serce.. bo ono mówi przez człowieka, a komu go brak, próżno by je chciał udawać..
— Kochanej Elwirze dziś się doskonale powiodło, rzekł, i to tak przypadkiem istnym trafem! Długoź pan z nami w Berlinie?
— Jechałem za interesem do Londynu, odpowiedział z prostotą wielką Gabriel, miałem się nawet spieszyć bardzo, ale gdym niespodzianie dostąpił tego szczęścia że państwa tu spotykam, już dziś nic doprawdy nie wiem co zrobię.
— To bardzo dobrze, zabaw pan tu.. a interesa powierz komu, rzekł Szczęsny.. Na wieś gdy wyjedziemy, nie łatwo tam panu będzie sięgnąć. A pan w których stronach mieszkasz? dodał dziadek.
— Ja w Warszawie.. cicho rzekł Pilawski..
— Moja wnuczka długo też siedziała z matką w mieście, ale zawsze miasto to nie nasz żywioł, myśmy do wsi stworzeni.. wybieramy się więc przenosić.
Dziadunio już miał na ustach zapytać, gdzie położone były dobra pana Pilawskiego, czemby go w niemały kłopot był wprawił, ale się jakoś powstrzymał. Do rozmowy wmięszała się gospodyni, a tymczasem dano do stołu.. Obiad, usługa dały znowu Gabrielowi wyobrażenie przerażające o pańskim domu.... Dziadunio nie mówił o niczem tylko o obywatelskich sprawach wiejskich, o szlacheckich interesach, robotach i kłopotach. Dla Pilawskiego więc położenie rodziny nie ulegało najmniejszéj wątpliwości, a im więcéj o niem myślał i rozpatrywał się w niem, tem mocniéj przestraszał.
Widząc chmurę na jego czole, Elwira starała się rozbawiać, ożywić.. i udało się jéj tak dobrze, że powiedziawszy sobie: Aprés nous le déluge! Pilawski wcale o przyszłości postanowił nie myśleć i brnąć póki honor pozwalał, póki aż go spytają, kto jesteś? zkąd idziesz? Naówczas powiem całą prawdę, mówił sobie, a będzie co ma być.
Złudzenia obustronne otrzymywały tu pozory bogactwa i pańskości, w Gabrielu zaś powierzchowność i stosunek z hrabią Ernestem, o którego Elwira dopytywała bardzo. Po obiedzie czas tak spłynął niepostrzeżenie iż godzina herbaty nadeszła, Pilawski chciał odchodzić, wstrzymano go. Dziadunio bardzo rozumny zajął się niezmiernie żywą rozmową o stosunkach galicyjskich z panią Sciańską. Elwira z Pilawskim miała zupełną swobodę rozmówić się, mimo świadków, tak jakby ich nie było. Chodzili po saloniku, wysuwając się to do otwartego szeroko pokoju jadalnego oświetlonego a giorno, to na ganek kwiecisty, pod którym kwitnąca natura rozlewała woń upajającą.
— Nie pytam pana czy jedziesz jutro, czy powrócisz prędko, odezwała się Elwira, szczęśliwą jestem że mi spadła z serca ta myśl śmierci i wiekuistego rozstania.. zresztą... westchnęła.. nie chcę ani spoglądać w przyszłość.
— Ja też miałbym ochotę wśród tak uroczéj teraźniejszości, wcale o jutrze nie myśleć.. rzekł Gabriel, ale jutro jest nieubłagane.
— Dla czego pan je zowiesz nieubłaganem?
— Pozwól mi się pani dziś nie tłomaczyć.
— Jedziesz pan jutro? kiedy? dodała Elwira.
— Mogę jechać, mogę zostać.
— Nie jedź pan, prawie nie dosłyszanym szeptem odezwała się gospodyni, przynajmniéj dopóki.. dopóki jest pan Szczęsny.
— Zostanę z radością, z wdzięcznością odparł Pilawski, ale miéj pani litość nade mną. Niebezpiecznie jest do szczęścia się przyzwyczajać, ażeby potem do niego tęsknić. Staje się ono jakby tym krajem, za którym śmiertelna tęsknica Haimweh życie ukraca.
Elwira podniosła czoło białe, bała się mówić, aby nie powiedzieć za nadto.
— Cóż na świecie wiecznego! westchnęła..
A po chwili zwróciła się ku niemu.
— Teraz, rzekła.. nie dziś może, ani jutro, ale gdy się lepiéj, swobodniéj poznamy..... to się szczerze, otwarcie rozmówić potrafiemy? Pamiętam tajemnicze wyrazy jego w Krynicy.. Wszak powody które tam niedozwalały być szczerym już ustały, wszak może dziś będziemy mogli odkryć przed sobą wzajemnie wszystko.
— A! pani nie spieszmy! przerwał Gabriel, ja się boję?
— Pan?
— Tak, ja się lękam.. pani mnie fałszywie sądzisz.. słowem bym jednym ją rozczarował.. Zdziwiona spojrzała na niego Elwira i zamilkła. Co to może być? rzekła w duchu.
Ale po chwili rozmowa znowu swobodnie i wesoło się wiązała... Nie postrzegli się jak noc nadeszła i Gabriel rozmarzony willę około dziesiątéj opuścił...
Dziadunio pozostał.. Elwirze ostatnie słowa utkwiły w pamięci. Powtarzała je sobie z przestrachem..... Mój drogi opiekunie, rzekła po cichu, w tym człowieku jest jakaś zagadka, przestraszył mnie.. Obawiam się dopytywać o nią, a jednak z tą niepewnością żyć nie można. Pilawski jest tu w stosunkach z bankierem Levisonem, którego znasz także. Kto wie, wypadało by może zapytać go poufnie o Pilawskiego. Nie ma wątpliwości iż należy do naszego koła, urodzeniem, majątkiem, wykształceniem, lecz dla czegoż mi powtarza nieustannie, że się czuje niegodnym, dla czego mówić mi o sobie i o rodzinie nie chce.. odkłada? Tak samo było w Krynicy.. tak i tu jest jeszcze. Drżę cała...
Szczęsny stał milczący. Pytać się? no, juściż kiedy zechcesz, zapytam, rzekł, ale, będzie mi to badanie pokątne wstrętliwem. Czuję w nim uczciwego człowieka... jeśli jest co, to się przyznać musi.
Elwira się zawahała, dreszcz jakiś przebiegł po niéj, drgnęła cała.
— Uczyń jak chcesz.. jak lepiéj, to prawda! czekajmy, on nie skłamie. A jednak trawi mnie gorączka, jestem w niewysłowionéj obawie. Dziś, znowu rzucił mi jakieś groźne słowo.
Dziadek nic nie odpowiedział, rozeszli się tak zasmuceni znowu. Rano wszakże stary pod jakimś pozorem wybrał się do miasta. W nocy rozmyślał długo i postanowił nie mówiąc nic wnuczce pójść nazajutrz do Levisona. Pospieszył się tak iż bankiera nie zastał, a że późniéj miał być na giełdzie, a dopiero ztamtąd, wrócić do biura, trzeba było czekać do popołudnia.
Stary poszedł znajomych odwiedzić, kręcił się pod Lipami, zaglądał do wystaw sklepowych, dobił się godziny i powrócił do bankiera. Zastał go nad papierami..
— Kochany panie Levison, rzekł, czy możesz mi dać...
— Co pan każe? wszystko..
— A! tylko pół godziny czasu na rozmowę?
Levison wybiegł do przedpokoju i zakazał przyjmować, wrócił, posadził na kanapie dziadunia, sam siadł naprzeciw w krzesełku i rzekł:
— Do usług!
— Znasz pan pana Gabriela Pilawskiego?
— Doskonale, szczycę się jego przyjaźnią..
— Mam, mam pewne powody, począł spuszczając oczy dziadunio, dla których radbym o nim dokładniejszych zasięgnąć wiadomości.
— Nikt ich panu en parfaite connaissance de cause dać lepiéj nie może nade mnie, rzekł bankier, znam jego, znałem ojca, byłem z niemi w stosunkach Firma solide co się zowie.
Dziadunio wziął to wyrażenie za niewłaściwe użycie przenośni.
— To mnie bardzo cieszy, odezwał się wesoło, bardzo cieszy.
— Pan Gabriel człowiek jakich rzadko, mówił Levison, wychowany jak królewicz, utalentowany, rozumny, uczciwy, a jaki znawca sztuki! co za smak artystyczny. Przytem co to za powierzchowność miła, jakie obejście pańskie.. a co za serce złote.
— Niechże cię uścisnę, kochany panie Levison, krzyknął dziadunio podnosząc ręce do góry, zdjąłeś mi ogromny ciężar z serca.
— Bardzo się cieszę, jestem jego przyjacielem....
— A, a majątkowe jego stosunki? ciszéj z obowiązku sumienia szepnął dziadunio, nastawiając ucha ciekawie.
— Liczą go, między nami mówiąc, pewnie bez przesady, rzekł bankier, na przeszło parę kroć sto tysięcy talarów, ale człek młody, obrotny, w dorobku zrobi niechybnie majątek kolosalny.. Powiadam panu, firma co się zowie solide.
— A familja? zapytał dziadunio.
— Nie ma zdaje się z familji nikogo, rzekł Levison. Ojciec umarł, rodzeństwa o ile wiem, nie ma..
— Wszystko więc jak najlepiéj się składa, uśmiechnął się dziadunio.
— Ma wielką przyszłość, dodał bankier, pracowity, obrotny i o ile wiem, w tym rodzaju to dom pierwszy i jedyny w Warszawie, konkurencja niemożliwa..
— Jakto? dom? co za dom? jaka konkurencja... wyjąknął zdziwiony staruszek powstając.
— A no to Human warszawski! wykrzyknął Levison, mógłby nawet w Paryżu iść z tamtym o lepsze.
— Hę? spytał stary, który się nic nie domyślał, bo o Humanie jak żyw nie słyszał.
— Jeszcze ojciec firmę tak wysoko postawił, a, pan Gabriel ją podniósł jeszcze.
— Fi, fi, firmę! zawołał stary oczy otwierając szeroko, ale jakaż to firma?
— Pierwszy krawiec i handel sukna na cały kraj.. Szczęsny osłupiał, kij mu wypadł z rąk, a on sam osunął się na kanapkę..
— Jakto? czyż pan nie wiedziałeś o tem?
— Ja? o tem że on, krawiec!. krawiec.. bąkał dziadunio, ale mi się nie śniło. Myśmy go mieli za obywatela.
Levison ruszył ramionami jakoś niecierpliwie.
— Cóż pan chce? każdy jest obywatelem kraju po swojemu.. po swojemu! Ale człek bardzo godny. Dziadunio nie odezwał się więcéj, począł szukać kapelusza, obejrzał się i pożegnawszy z Levisonem wymknął za drzwi. Na ulicę wyszedłszy.. stał długo niewiedząc co począć.
— A! niechże go wszyscy djabli wezmą! szepnął po cichu, otóż mi śliczna rzecz.. To mi śliczna rzecz... Zuzia była modystką, a córka by wyszła za krawca.. Tego tylko brakowało.. Ale to nie może być, protestuję, niepodobieństwo!.. Śieszność! Nawet gdyby nożyce porzucił to mu się w herbie zostaną. Śliczny interes! Krawiec.. A niech go djabli biorą!.. I wkręcił się tak do domu i milczał i nic nie było wiadomo! A! rozumiem że zagadkę z tego robił, bo mu rzemiosło przez gardło przejść niemogło! Elwira! żona krawca! krawcowa! To wprost niepodobieństwo.. Gdyby nawet była zakochana, będzie mieć tyle rozumu że sobie to wybije z głowy.
Jak jej to powiedzieć? Ona padnie i zemdleje.... Jeszcze go wstrzymała i pewnie dziś przyjdzie... niech by był sobie po korty jechał do Londynu. Tak to człowiek nigdy nie wie, kiedy nań piorun spadnie.
I mrucząc powlókł się stary do willi, a doszedłszy do furtki wkradł się po cichu i wsunąwszy do swego pokoiku, zafrasowany sam na sam pozostał.


Z rana Pilawski nie przyszedł, dziadunio wszakże przewidywał go na wieczór i sam nie wiedział co począć z Elwirą. Radby był jéj zdobytą wiadomość co najprędzéj udzielić, a nie śmiał, dorozumiewał się jak będzie bolesną. Poproszono go na obiad, panie były same. Elwira uśmiechnięta wyszła do niego z kwiatkiem w ręku, wesoła, a zobaczywszy chmurną jak nigdy twarz zatrwożyła się. Co to dziaduniowi?
— Nie, tykom tak, trochę nie zdrów, zwyczajnie stary, zachciałaś, rzekł zamykając w sobie smutek pan Szczęsny.
— Nie był dziadek u Levisona?
Spojrzał na nią wielkiemi oczyma i skłamał nader i zręcznie. A! u Levisona! Zapomniałem! przepraszam, nic pilnego.
Elwirze o to tylko chodziło, aby ów smutek nie z bióra Levisona pochodził. Troskliwie zajęła się dziaduniem wnosząc, że może by zgotować co trzeba.
— Ale nie, jako żywo głowa mi cięży, bronił się stary, nie troszczcie się o mnie.
A w duchu powtarzał sobie. Jak ja jéj to powiem i kiedy?
Siadając do stołu przyszła mu myśl jowialna.... pojechać do Pilawskiego i z nim się we cztery oczy rozmówić. Zdało mu się z razu, iż to było najprostszym sposobem ukończenia z nim.. jednak po chwili znowu przekonał się iż, bez poprzedniéj rozmowy z Elwirą, do niczegoby to nie prowadziło. Był wprawdzie pewien że wnuczka krawczyka przepędzi, lecz, zawsze należało jéj powiedzieć kto on był. Na to się dziadunio zebrać w żaden sposób nie mógł i gniewał się na siebie. Elwira starała się go swą wesołością rozbawić, ale ta go drażniła jeszcze więcéj. Obiad podano powoli. P. Sciańska któréj oka nic nie uszło przypatrywała się staremu i przeczuwała, że coś ciężkiego miał na ramionach.
W powietrzu czuć było nawałnicę.
Przeszli do salonu, podano kawę czarną. Dziadek który zwykle trzymał się prosto i był rzeźwy, dziś nogami powłóczył, zgarbił się, zgrzybiał nagle. Przy kawie dopiero nieco się rozgadał o przeszłości i z godzinę prawił jak to dawniéj inaczéj bywało. Wzdychał, narzekał, a najwięcéj fukał na ludzi, iż wszyscy ze swego stanu by wyjść chcieli i radzi by udawać innych niżeli są. Na te kwaśne wykrzykniki dziadunia właśnie lokaj oznajmił pana Pilawskiego. Elwira kazała prosić, Sciańska spojrzała na dziadunia i odkryła odrazu, iż jego zły humor był w jakimś związku z gościem. Mimowoli brwi mu się ściągnęły, warga dolna opadła i ukośne wejrzenie skierowało się ku drzwiom. Pilawski wszedł poważny, prawie smutny i nader skromny. Dziadunio wstał by go przywitać, ale nosa ucierał tak zręcznie że już ręki nie podał. Czemubym jéj nie miał dać, rzekł w sobie, takiemu krawcowi co by ze swem rzemiosłem się nie tając porządny mi surdut uszył, ale temu co się kryjąc z kwalifikacją wnuczkę mi bałamuci, nie doczekanie.
Rozmowa jak wczora zaczęła się wielce rozumna, kipiąca i szumująca dowcipem. Dziadek w niéj prawie nie miał udziału.. ale słuchając jéj w głowie mu się mięszało. Krawiec bowiem gadał tak, jakby nigdy nożyc innych oprócz tych któremi papier krają nie trzymał.
— Prawda, mówił sobie p. Szczęsny, że odebrał wychowanie znakomite... i nie winien pewnie iż się urodził synem krawca, że skromny i przyzwoity, ale niech go djabli porwą.... krawiec! no! krawiec i kwita.. Gdyby Elwirka wiedziała o tem, słowa by do niego nie potrafiła wyrzec.. a tak z sobą emablują.... Jestem pewny, że ta bestja wie już, iż sama Domska także z nożyczkami miała do czynienia i z igłą, a to go ośmiela.. Niech go kroć.. boć ma rację.... ma rację. I jak mi się odetnie w ten sposób gębę mi zamknie, nie ma co mówić.
Dziadunio aż wstał, krew mu biła do głowy, począł chodzić po salonie. Co tu robić! co tu robić!
Jak na złość Elwira była wesołą, śmiała się, wyprowadzić potrafiła Pilawskiego z jego zadumy, zagrała na fortepianie.. potem przepatrywano Albumy. Dziadek się przysłuchiwał rozmowie. Jeden właśnie z tych zbiorów zawierał szkice nowożytnych malarzy do słynniejszych obrazów. Zaczęto rozprawiać o artystach. Pilawski mówiąc o tem nie umiał być zimnym. Wygadał się ile oryginalnych kompozycji ma u siebie i jakie.
— A! to pan masz tak cenny gabinet? zapytała Elwira..
— Jest to jedyny zbytek którego się dopuszczam, odpowiedział Pilawski.
— Patrzcie, szepnął dziadek.. krawiec ma galerję obrazów.. otóż to czasy! Gdy o tem mówi, kogożby nie zbałamucił? Można sądzić że udzielne książątko.
I strasznie zakwaszony chodził znowu ręce w tył założywszy. Z rozmowy okazywało się oprócz tego, że ma bibliotekę, że ma piękne i rzadkie kwiaty. Wszystko to do ostatniéj niecierpliwości doprowadziło pana Szczęsnego. A że poufałość rosła niezmiernie między młodemi ludźmi, i już tego wieczoru postęp był bardzo widoczny, Szczęsny powiedział sobie, że tu już nie ma co zwłóczyć i gordyjski węzeł nożycami krawieckiemi przeciąć co najprędzéj należy. Czekał tylko aby po herbacie odszedł sobie p. Gabriel i tegoż wieczora postanowił otwarcie rozmówić się z wnuczką. Pilawski widział zły humor starego i trwoga go ogarniała, ale spodziewał się i tak prędzéj czy późniéj katastrofy.
Po herbacie Elwira grała drobne noveletty i fantazyjki Schumanna, jedną ze scen leśnych, potem kawałek karnawału wiedeńskiego, przyszli na stół Schumann, Chopin, Schubert.. zabawiło to do późna. Szczęsny tylko chrząkał i pokaszliwał, aby im rzeczywistość przypomnieć. Pożegnał na ostatek chłodno odchodzącego, a sam spiesznie do salonu wrócił. Pani Sciańska jakby przeczuwając coś wyszła, chociaż nie daléj jak w sąsiedztwo drzwi drugiego pokoju.
— Coś dziadunio mi dziś, gdy ja jestem tak wesoła, tak szczęśliwa, wcale nie dopisał.
Stary ruszył ramionami.
— Zachciałaś, rzekł, starzy mają swe widzimisia.
— Czyż Gabriel się nie podobał?
Stary poprawił dobitnie. Pan Pilawski?
— Tak, uśmiechając się powtórzyła wnuczka, pan Pilawski.
— Pan Pilawski na wejrzenie każdemu się podoba, to nie ulega wątpliwości, ozwał się dziadek, ale....
— Jest, ale......
— Jest! stanowczo rzekł dziadek.
Elwira zbladła przystąpiła do niego. Stary był poważny, chłodny i myślał. Muszę ją przygotować, bo gotowa mdleć.
— Naprzód, odezwał się, siądź moja droga, spokojnie, pięknie, a potem zwolna się rozmówimy...
Nie domówił tych wyrazów gdy Elwira pochwyciła go za obie ręce. Dziadku, serce! nie miéj mnie za dziecko.. nie złoć mi pigułki, nie zaprawiaj lekarstwa, mów otwarcie.
— Będę mówił, otwarcie, ale...
— Byłeś u Levisona?
— Byłem.. rzekł stary, jeszcze z rana.
— Cóż on powiada?
— Że go zna, że znał ojca jego, że człowiek zacny, uczciwy, dobrze wychowany, bardzo majętny i jego osobisty przyjaciel.
Dziadek ruszył ramionami: Ale przyjaciel Levisona, to jeszcze nie wielka rzecz.
— I cóż może być przeciwko niemu! łamiąc ręce zawołała Elwira, jeśli uczciwy, rozumny i majętny, co na Boga! nie rozumiem... nie pojmuję. Czy zabił kogo?
— Nie, ale prawie gorzéj niżby on kogo zabił... bo on sam zabity na wieki wieków.
— W jaki sposób? mówże, zlituj się.
P. Szczęsny tarł włosy, ruszał ramionami, zżymał się, stanowcze słowo owe przez usta mu przejść nie mogło. Obawiał się, wstrzymywał, dławił niem. Ilekroć spojrzał na tę królewską postać swéj Elwiry a predykat, krawiec, żenił się w jego wyobraźni z tym ideałem.. tracił przytomność. Jak jéj to powiedzieć. Milczał. 5
— Dziadku, na miłość Bożą, niech wiem co mnie czeka, błagała Elwira, niech wiem.. nic okropniejszego nad niepewność! głowę tracę. Możeż być splamionym, niegodnym mnie.
— Jak ja ci to powiem... jest to... jest to trywialne tragiczne rozwiązanie, wyjąknął dziadek ocierając pot z czoła, tragicznie trywialne...
Elwira bladła.
— Dziej się wola Boża.. zawołał spojrzawszy na nią stary, twój Pilawski jest: krawiec!
Wnuczka zrazu nie zrozumiała.
— Jakto, krawiec? spytała.. co to ma znaczyć?
— Jest bogaty krawiec, krawiec! powtórzył dziadek...
— Przyjaciel hrabiego Ernesta! wykrzyknęła Elwira, to nie może być! Hrabia Ernest dla niego tu przyjeżdżał, sam mi się dziś do tego przyznał.
— Takich hrabiów teraz mnóstwo co dla tonu całują się z krawcami. Czas mamy taki! ale nie mniéj jest to, krawiec.
Spojrzał na Elwirę, która stała blada, milcząca głowa jéj zwolna jak więdniejący kwiatek schylała się na pierś.. ręce się zeszły i konwulsyjnie ściągnęły, nie mówiąc słowa poczęła przechadzać się po pokoju zadumana, przybita. Dziadek chciał jéj dać saméj ból ten przetrawić w sobie, nie odzywał się także. Naostatek nie mogąc się doczekać by przemówiła, ozwał się już sam do niéj.
— Cóż ty na to?
— Krawiec! śmiejąc się dziko, dziwnie, ironicznie zawołała Elwira, krawiec! Fatalność, przeznaczenie, szyderstwo doli nade mną.
— Czynię tylko tę uwagę, rzekł dziadek, że naprzód jeszcze ci nie zapomniano, iż jesteś córką modystki.. pójdziesz za krawca, toś skazana żyć między naparstkami.. i nie więcéj. Elwira milczała chodząc.
— Cóż ty na to? poczekawszy rzekł stary.
Ruszyła ramionami i powtórzyła z rodzajem bolesnéj skargi, krawiec..
A potem chodziła znowu..
Dziadek zmiarkował wreście, że stanowczą rolę on powinien był odegrać, że Elwira walczyła z sobą.
— Mnie się zdaje, rzekł spoglądając na zegarek, że gdybyśmy nocnym pociągiem wyjechali gdziekolwiek bądź, wszystko jedno dokąd byle ruszyć z Berlina.. to by było najlepiéj.
Wnuczka nie mówiła nic, milczenie było wymowne, upokorzona, z sercem ścisniętem płakała.
— Powiem pani Sciańskiéj, żeby maleńki kuferek upakowała: ona tu może zostać a my się przejedziemy nad Ren.. czy do Ems.. na parę tygodni. Powietrze zdrowe.
Czekał odpowiedzi, ale jéj nie otrzymał. Raz Elwira zerwała się z krzesła nagle, jakby idącego dziadunia wstrzymać chciała i bezsilna opadła na krzesło, powtarzając raz jeszcze, krawiec!
Dziadek zadysponował pakowanie, sam zaś poszedł po powóz. Sciańska przyniosła worek podróżny i burnus, pytając co ma zabrać, ale ruszeniem ramion odpowiedziała jéj tylko Elwira. Słychać było turkot powozu, który się zbliżał do furtki.. W kwadrans późniéj pani Sciańska chodziła po swoim pokoju i pozamykawszy drzwi wszystkie, zabierała się do snu... może nie bardzo nieszczęśliwa z tego, iż została sama panią domu.


Gabriel przeczuwał coś złego, a przynajmniéj burzliwą scenę, wymówki, pojednanie... ale się nie spodziewał tak doraźnego sądu nad sobą, rozmarzony wyszedł z villi i powlókł się do domu piastując w rękach daną mu różę stolistną, któréj zapach go upajał. Powróciwszy z religijnem poszanowaniem włożył ją w szklankę.. woń ta całą noc sny mu rajskie sprowadzała.. w marzeniu chodził po ogródku z nią.. ona opierała się na jego ręku.. cicho szeptali o przyszłości.......
Gdy się zrana przebudził cały był jeszcze upojony temi snami, i z niecierpliwością doczekawszy przyzwoitéj godziny.. pobiegł do villi dei Fiori.
Biedni ludzie co niegdyś szczęście znali, a potem ucierpieli wiele, dochodzą czasem do tego upadku serca, jeśli się tak wyrazić godzi, iż niemal się cieszą widokiem niedoli cudzéj i losu podobnego swojemu. Pani Sciańska domyślała się przyjścia tego pana.. słuchała całéj sceny podedrzwiami i doznawała cierpkiego jakiegoś zadowolnienia myśląc, iż będzie zwiastunką bólu, narzędziem Opatrzności.. Stała w ogródku, na każdy szelest w ulicy gotowa sama zbliżyć się do furtki.
Około godziny pierwszéj Pilawski nadbiegł, nie znalazłszy odemkniętego wnijścia, zadzwonił. Pani Sciańska z książką w ręku powoli szła już uliczką, aby mu otworzyć. Gabriel miał jeszcze twarz uśmiechniętą nadziejami.
— Dzień dobry pani.. a przepraszam!..
Sciańska zwolna otwarła i słodziuchno szepnęła.
— Ale nie ma w domu..
— W mieście są?
Wdowa uśmiechnęła się kwaskowato.
— Prawdziwie nie wiem dokąd, wyjechali w nocy.. nagle....
Pilawski krzyknął i pobladł.
— W nocy.. nagle, ale cóż się stało?
Sciańska z politowaniem nań patrząc milczała.
— Pani nie wie?
— Ja, nie wiem.. to jest.. nie powinnam wiedzieć.
— Czy wypadek jaki?
— Żadnego.
— Czy przyczyna.. czy może to być w jakim związku ze mną, z moją bytnością? zawołał Gabriel, Sciańska bawiła się parasolikiem zafrasowana.
— Proszę pani, racz mi być litościwą, powiedz, jeśli się godzi, błagam...
Zwolna zwiędła twarz Sciańskiéj podniosła się z tym obrachowanym ruchem dramatycznym, który dawniéj w innych wcale scenach, musiał być przez nią używanym i szepnęła:
— Mocno boleję nad losem pana.
Skłoniła się poważnie i powoli odeszła...
Pilawski reszty się domyślił. W czasie burzy co chwila się spodziewa pioruna, jednak gdy uderzy, musi człowiek zadrżeć. Gabriel zrazu szedł jak pijany, uśmiechając się do siebie ironicznie i powtarzając tylko, to przedziwnie! tak być było powinno! ale bo jakże być mogło inaczéj! Wybornie, wyśmienicie.. Tak się dobił do hotelu, upakować kazał.. i zamiast do Londynu do Warszawy powrócił.
Przeczytawszy w kurjerku doniesienie o przyjeździe jego hrabia Ernest, zrazu oczom wierzyć nie chciał, sądził że to jaka omyłka, bo z Londynu tak rychło powrócić nie mógł. Przechodząc wszakże ulicą wstąpił.
— Co ci się stało.. jakim sposobem się tu znalazłeś? zapytał w progu.
— Najnaturalniéj w świecie, uśmiechając się rzekł Pilawski, posłuchaj. Opowiedział mu rzecz całą. Pewny jestem że mój przyjaciel Levison, którego już na wyjezdnem spytać o to nie miałem czasu, musiał wszystko wyśpiewać.. Panna i dziadek opiekun, znikli mi bez listu, bez pożegnania, a smutne oblicze dame de compagnie, mój los mi zwiastowało.
Pilawski śmiał się ale w śmiechu tym żółć była i gorycz przejmująca. Ernest dłoń jego ścisnął milczący. Tak lepiéj, rzekł, wszystko to wyjdzie ci na dobre.. Został ból, ale uciekła nadzieja, a gdzie jéj nie ma tam i miłość długo nie może gościć.
— Powiedzcie raczéj, gdzie jest politowanie nad słabością.. miłość ustaje...
— Ale daj pokój, zawołał Ernest, panna miała rozum. Byłbyś nieszczęśliwym albo byś się sprzeniewierzył swym postanowieniom, albo byś się męczył patrząc na jéj znudzenie, na cierpienie, na wyrywanie się z téj sfery w któréj by wytrwać nie mogła.
Powtarzam ci stało się dobrze i powinieneś sobie tego winszować. Zażyłeś heroicznego lekarstwa i wyzdrowiejesz.


Działo się to w r. 1867... w roku 1869 w trybunie Florendzkiéj galerji, stał młody przystojny mężczyzna na którego ręku sparta była serdecznie uśmiechająca się młodziuchna kobiecina, bardzo miła blondynka z niebieskiemi oczyma i wyrazem słodyczy a dobroci, który tylko nasze blondynki miewają. Słuchała ona z natężeniem wszystkich władz cichego szeptu, którym towarzysz starał się jéj wytłomaczyć, uprzystępnić, piękność madonny Rafaela. Był to niemal cały wykład teorji sztuki, ujęty w niewielu uczuciem namaszczonych słowach. Kobieta poiła się może zarówno harmonijnym dźwiękiem kochanego głosu i myślami które z nim płynęły..
— Czyś mnie zrozumiała? Anielko....
— O! doskonale, szepnęła kobieta, ale mów, mów jeszcze, ja cię tak słuchać lubię, ty tak ślicznie mówisz o tych pięknych rzeczach.. które po nad ziemię podnoszą. I powiedz mi, wytłomacz jakim sposobem wśród tych ziemskich goryczy, zawodów, szału... niesmaków i niedoli, wykwitują te myśli, wstają te ideały, rodzą się te cudne posągi, zjawiają te anioły Angelica i te pieśni wieszczów, zkąd oni czerpią barwy, tony i natchnienia?
— Wszystko to co tworzy sztuka, rzekł mężczyzna, wszystko co nad-ziemskie jest polotem, jest uniesieniem ku niebiosom, jest ich pragnieniem, objawieniem, obietnicą. Gdyby człowiek był marną błota grudką.. zkądżeby w niem zrodzić się mogły te perły i brylanty? Jest w nas coś co dźwiga, unosi i zaręcza iż śnione na ziemi, wyśni się w niebiosach.. mój aniele.
I cicho poczęli szeptać do siebie, uśmiechając się słodko tak, jak się w pierwszych dniach rozkwitnienia szczęśliwa miłość uśmiecha... W tem mężczyzna spojrzał, drgnął i zamilkł. Drzwiami od korytarza wchodziła druga para.. do naszéj pierwszéj wcale niepodobna. Mężczyzna młody ale podobniejszy do fryzjerskiéj lalki niż do żywéj istoty i śliczna, wspaniałéj postaci kobieta, dumnego wejrzenia, pańskiego oblicza i ruchu. Mężczyzna wprawdzie podawał jéj rękę, ale miał przy niéj minę lokaja, który na chwilę pozbył się pana i suknie jego włożył.. Kobieta była bardzo piękna, na czole rozumnem, w oczach ognistych malowała się dusza o szerokich skrzydłach; ze smutku wejrzenia, z nadskakiwania towarzysza można było odgadnąć, że ten elegant wykrygowany już ją śmiertelnie znudził. Nie słuchała jego szczebiotania, nie przyjmowała usług, jak kulę u ręki ciągnęła go za sobą.
Wchodząc oboje spostrzegli wprzódy niż Remouleur’a.. ową parę szczebiotek.. Kobieta oblała się karmazynową krasą, mężczyzny twarz zżółkła, zatrzymali się nieco, jakby nie wiedząc co poczną.. Pierwsza para podniosła oczy także, kobieta tylko przelotny rzuciła wzrok.. i odwróciła go do męża, mąż widocznie był zdziwiony, uśmiechnął się i spuścił oczy, żywo odzywając się do towarzyszki.
— Na dziś trybuny dosyć, wróćmy na korytarz do matki Boskiéj Angelica i tych muzyków aniołów, tak pięknych rzeczy za wiele na raz nie trzeba oglądać, by duszy nie przekarmić. Jutro pójdziemy da1éj, ale powoli, powoli.
— O! powoli, powoli, szepnęła Aniela, ażeby ta podróż po światach marzeń sztuki, jak najdłużéj trwać mogła!
Gdy oni wysuwali się powoli, mężczyzna z drugiéj pary, szepnął do swéj pani.
— Chwała Bogu wyszli.
Kobieta potoczyła wzrokiem ku drzwiom.. a w wejrzeniu tem był gniew, wymówka, ból i wzgarda niemal dla towarzysza..
— Dosyć że, sucho śmiejąc się rzekł mężczyzna, losy nam ciągle spotykać się każą. Pan Pilawski jak widzisz ożenił się.... ożenił.
— I żonę ma bardzo ładną! dumnie dodała kobieta. Zdaje mi się, że nas nie spostrzegli.
— To jest, miał rozum nas nie widzieć, to było co się zowie z taktem, rzekł mężczyzna.
— Pilawski miał zawsze wiele taktu! dorzuciła kobieta.
— Wiem, wiem i wiele innych przymiotów, któremi nademną biednym celował, z pewną wymówką począł mężczyzna.
— Ale bo też ani się was porównywać może, dodała kobieta, spoglądając na pokornego małżonka. Pilawski to natura artystyczna... a ty mój dobry Stanisławie, jesteś naturą... naturą.
Słowo się nie znalazło i obeszło bez niego, pan Stanisław Greifer z pierwszego przymiotnika był tak zadowolniony, iż drugiego nie wymagał, nie dopominał się nawet o wyjaśnienie westchnienia stłumionego, które się z piersi pani jego wyrwało. Trybuna nie zatrzymała ich długo.. Pan Stanisław znajdował że to oglądanie nużyło niesłychanie, a nie bawiło wcale! Czy pani podzielała to zdanie, powiedzieć nie umiemy, nie zdawała się jednak uwzględniać życzeń męża.

Czytelnik domyślił się iż w pierwszéj parze, szedł Pilawski z młodą żoną, a w drugiéj panna Elwira z Domskich baronowa Greifer, gdyż pan Stanisław o ten tytulik za protekcją jednego z delegatów się postarał. Delegacja któréj zadaniem jest, jak się zdaje, wyrabiać koncesje na koleje, przywileje na banki i tytuliki dla przyjaciół, spełniła z łatwością życzenia człowieka, mającego takie zachowanie i stosunki arystokratyczne.. Śmiano się z tego baronowstwa po cichu, lecz przyjmowano piękną, utalentowaną, rozumną baronowę w Łańcucie, Krzeszowicach, pod Baranami, pod Kawkami, słowem wszędzie gdziekolwiek zapragnęła, z uwielbieniem i podziwem, że taki klejnot dostał się panu Stanisławowi, który teraz ze złotego młodzieńca, wyszedł przy nim na tombakowego małżonka.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak przecinka po pierwszym wyrazie słucha lub zbędne jego powtórzenie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak przecinka po pierwszym wyrazie cierpi lub zbędne jego powtórzenie.