Wielkie nadzieje/Tom II/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielkie nadzieje |
Wydawca | Księgarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Antoni Mazanowski |
Tytuł orygin. | Great Expectations |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Następną niedzielę poświęciłem wyprawie do Uemnika. Kiedym podjechał do jego domku, ujrzałem, że flaga groźno powiewała nad basztą a most był podniesiony; nie przestraszywszy się jednakże tych oznak, zadzwoniłem u bramy i starzec najserdeczniej mnie przyjął.
— Mój syn uprzedził, że pan zajedzie i kazał panu powiedzieć, że wkrótce wróci ze swej poobiedniej przechadzki. On bardzo punktualny w swych przechadzkach. We wszystkiem bardzo punktualny.
Kiwnąłem starcowi niegorzej od samego Uemnika; weszliśmy do pokoju i zasiedli przy kominku.
— Zapewne pan się poznajomił z synem w biurze? — Kiwnąłem głową. Tak! — Słyszałem, że syn mój doskonale zna swe zajęcie?
Kiwnąłem jeszcze mocniej. — Tak, tak, tak mówią. Czy zna dobrze prawo? — Kiwnąłem jeszcze silniej. — I to mnie najbardziej zadziwia, że w tym kierunku się nie kształcił, miał być miedziorytnikiem.
Ciekaw byłem, czy starzec ma pojęcie o sławie pana Dżaggersa i dlatego z całej siły wykrzyknąłem jego imię. Nadzwyczajnie mnie zadziwił, bo zamiast odpowiedzieć, zaniósł się serdecznym, wesołym śmiechem tak, że ledwie mógł wymówić:
— Oczywiście, oczywiście, masz pan racyę! — Do tej chwili nie wiem, co chciał przez to powiedzieć i co znalazł śmiesznego w mych słowach.
Ponieważ nie mogłem nieustannie kiwać mu głową, nie starając się nawet zająć go czemśkolwiek, rzuciłem na los szczęścia pytanie, czy i on zajmował się miedziorytnictwem? Powtórzywszy parę razy swe pytanie i dotknąwszy parę razy starca, aby zwrócić jego uwagę, zdołałem mu je wreszcie uświadomić.
— Nie, nie, byłem dozorcą przy magazynach. Najpierw ot tam — pokazał ręką na piec, ale domyśliłem się, że rozumie przez to Liwerpool. — A potem tu w Londynie; ale skutkiem wrodzonego braku, bo muszę panu przyznać, jestem głuchy...
Znakami wyraziłem: wielkie zdziwienie.
— ...Tak, jestem głuchy. Gdy mnie ta słabość zmogła, syn zaczął się zajmować prawem, zaczął opiekować się mną i tak pomału urządził ten wspaniały zamek. Co się zaś tyczy tego, co pan powiedział — tu znowu zaczął się śmiać — to rzeczywiście, ma pan słuszność.
Zadawałem sobie pytanie, co mógłbym wymyślić, aby zabawić starca, gdy nagle coś zaskrzypiało w ścianie i przede mną, opodal kominka, otworzyły się maleńkie drzwiczki z napisem „Jan“. Starzec śledził poruszenie mych oczu i z zachwytem zawołał:
— To syn wrócił! — i obaj poszliśmy do zwodzonego mostu.
Miło było patrzeć na Uemnika stojącego po drugiej stronie rowu i przesyłającego mi powitanie ręką, choć mogliśmy wygodnie uścisnąć sobie ręce. Starzec z takim zachwytem kręcił się koło mostku, że nawet nie proponowałem mu swej pomocy i spokojnie czekałem, aż Uemnik przejdzie i przedstawi mnie towarzyszącej mu damie.
Pani Skiffins była sucha, jakby z drewna; z wyglądu o dwa lub trzy lata młodsza od Uemnika miała widocznie jakąś zdolność poruszania się. Krój jej sukni od stanu do pleców tak z przodu, jak z tyłu przypominał latawiec a pomarańczowy kolor sukni i zielone rękawiczki grzeszyły jaskrawością.
Było to jednak widocznie zgodne z usposobieniem właścicielki, która z wielkiem uszanowaniem zwracała się do starca. Od razu poznałem, że była codziennym gościem, bo gdym zaczął wychwalać przed Uemnikiem sprytny sposób, jakim dawał znać o swem przybyciu, zwrócił mą uwagę na drugą stronę kominka, a sam się oddalił. Za kilka chwil, coś znowu zaskrzypiało w ścianie, otworzyły się drugie drzwiczki z napisem „pani Skiffins“, potem zamknęły się a otworzyły się poprzednie z napisem „Jan“. Kiedy Uemnik wrócił, a ja wyraziłem podziw nad jego talentem do mechaniki, odpowiedział:
— Tak, to i zabawne i pożyteczne dla ojca. A musisz pan wiedzieć, że ze wszystkich odwiedzających zamek, znają tajemnicę tego urządzenia ojciec, pani Skiffins i ja.
— Przytem pan Uemnik własnemi rękami urządził ten mechanizm — dodała pani Skiffins.
Kiedy pani Skiffins zdejmowała kapelusz — Uemnik zaproponował mi, bym obszedł jego posiadłość, aby przyjrzeć się zimowemu wyglądowi wyspy. W nadziei, że da mi możność poznania swych uolworckich przekonań, zacząłem zaraz, skorośmy tylko wyszli z mieszkania, rozmowę o przedmiocie swych odwiedzin.
Oznajmiłem Uemnikowi, że chciałbym pomódz Herbertowi Poketowi, a nie zapomniałem również dodać o pierwszem naszem spotkaniu i walce, o rodzinie Herberta, jego charakterze i środkach utrzymania, zupełnie zależnych od jego ojca i dlatego niepewnych. Nadmieniłem o korzyściach, jakie odniosłem z obcowania z nim, kiedy jeszcze byłem prostym i nieokrzesanym i zaznaczyłem, że źle za to mu się odwdzięczyłem. Znacznieby się lepiej prowadził, gdyby mnie nie poznał. Nie wspominając o pani Chewiszem wtrąciłem, żem wszedł mu w drogę, ale pomimo tego uważam go za niezdolnego do podłości, zemsty lub podstępnych przeciw mnie knowań. Z tych wszystkich przyczyn, a także dlatego, że jest mym drogim1 przyjacielem i towarzyszem, chciałbym, by me powodzenie i jemu przyniosło pożytek i w tym celu pragnę skorzystać z doświadczenia Uemnika, z jego znajomości świata i ludzi. Na razie radbym Herbertowi znaleźć miejsce z wynagrodzeniem stufuntowem. Musi to być zrobione bez wiedzy Herberta. Na zakończenie położyłem rękę na ramieniu Uemnika i rzekłem:
— Ufam! panu; będzie to pana kosztowało niemało trudów, ale sam pan winien; pocóż mnie pan zapraszał.
Uemnik po chwilowem milczeniu rzekł: — jednakże, panie Pip, bierz licho, jak to grzecznie z pańskiej strony.
— Niech pan doda, że pomoże mi pan dokonać dobrego dzieła.
— Nie mój to zawód.
— Wszak tu nie pańskie biuro.
— Masz pan słuszność. Dotknął pan mej struny uczuciowej. Pomyślę, panie Pip; zdaje mi się, że to, czego pan sobie życzy, może się zwolna dokonać. Skiffins (jej brat) jest książkowym i agentem. Zajdę do niego w tych dniach i poruszę tę kwestyę.
— Dziękuję, stokrotnie dziękuję panu.
— Przeciwnie. Ja panu dziękuję, bo choć tu jestem prywatnym człowiekiem, to jednak niugetskie nikczemności lgną do mnie i rad jestem z nich się choć na chwilę otrząsnąć.
Pogadawszy jeszcze trochę, wróciliśmy do zamku, gdzie pani Skiffins tymczasem przygotowała herbatę. Trudne dzieło smarzenia grzanek przypadło starcowi; zabrał się do niego z takim zapałem, twarz jego była tak blizka ognia, że zacząłem obawiać się, aby nie wypalił sobie oczu. Potem, smarował grzanki i ułożył z nich wielki stos. Pani Skiffins przygotowała kociołek herbaty i zaczęła się uczta.
Flagę spuszczono, armata strzeliła i poczułem, żem oddzielony od całego świata, jakby rów miał ze trzydzieści stóp szerokości i głębokości. Nic nie naruszało, ciszy, tylko od czasu do czasu maleńkie drzwiczki z napisem „Jan“ i z „pani Skiffins“, jakby dostając dreszczu, otwierały się. Z zachowania się pani Skiffins wniosłem, że co niedzieli przygotowuje tu herbatę a nawet bardzo podejrzewam, że jej klasyczna broszka z portretem kobiety o prostym nosie i z księżycem w pełni we włosach stanowiła niegdyś część ruchomego majątku pana Uemnika.
Zjedliśmy wszystkie grzanki z masłem wypili wielką ilość herbaty, co wywołało poty i twarze nasze, szczególnie starca połyskiwały jak u dzikich, gdy je namaszczą oliwą. Potem Pani Skiffins zmyła naczynia, usiedliśmy przy ogniu, a Uemnik rzekł: — no, może ojciec przeczyta nam gazetę.
Podczas gdy starzec wyjmował okulary, Uemnik objaśnił mnie, że jest to ich zwyczajem, bo ojca bawi głośne czytanie nowin.
— Nie tak to zresztą wiele miewa on przyjemności. Prawda, ojcze?
— Tak, tak, — odpowiedział starzec widząc, że się doń zwracają.
— Niech mu pan tylko skinie raz lub dwa głową, gdy wyjrzy z za gazety, a będzie szczęśliwszym, niż monarcha. Wszyscy słuchamy, ojcze.
— Tak, tak, Janie.
Czytanie starca przypomniało mi klasę ciotki Uopsela. Ponieważ musiał mieć świecę i co chwila o mało nie dotykał się głową lub gazetą płomienia, trzeba go było pilnować, jakby jakiej prochowni. Ale Uemnik uważnie strzegł, a starzec wciąż czytał, nie podejrzewając, że był w niebezpieczeństwie. Za każdym razem, gdy patrzył na nas, staraliśmy się okazywać natężoną uwagę i podziw i kiwaliśmy tak długo, póki na nowo nie zaczynał czytać.
Starzec czytał tak długo, póki nie zasnął. Wówczas Uemnik wyciągnął maleńki kociołek, tackę ze szklankami i ciemną buteleczkę, której korek przedstawiał jakąś wesołą twarz. Przyrządziliśmy sobie gorący poncz. Wkrótce obudził się starzec i nie uchylił się od poczęstunku. Pani Skiffins mieszała napój w kociołku i piła z jednej szklanki z Uemnikiem. Nie miałem zbytniej ochoty odprowadzania pani Skiffins do domu, zdecydowałem więc, że lepiej będzie wyjść wcześniej. Tak też zrobiłem; pożegnałem całe towarzystwo i bardzo zadowolony ze spędzonego wieczoru, wróciłem do siebie.
Zanim minął tydzień, otrzymałem list od Uemnika. Uwiadamiał mnie, że zrobił już cokolwiek w naszej nieurzędowej sprawie i że rad byłby zobaczyć się ze mną w zamku, aby pomówić osobiście o interesie. Pojechałem do Uolwortu i potem nieraz jeździłem w tym samym celu, ale w Littel Britein, gdzieśmy się często spotykali, nie mówiliśmy o tem ani słowa. Cała sprawa polegała na tem, że znaleźliśmy uczciwego, młodego kupca, który poszukiwał dzielnego pomocnika z kapitałem i gotów był z czasem przyjąć go do spółki. Zawarłem z nim tajemną umowę, której przedmiotem był Herbert. Dałem na początek połowę swych pięciuset funtów i zobowiązałem się wypłacać umówione kwoty z dochodów a resztę dopłacić, gdy otrzymam do rozporządzenia majątek. Brat pani Skiffins przeprowadził układy a Uemnik wszystkiem kierował, choć niby się do nieczego nie mieszał.
Sprawa była tak zręcznie urządzona, że Herbert nie podejrzywał w niej mego udziału. Nigdy nie zapomnę jego rozradowanej twarzy, gdy pewnego wieczoru przyszedł do mnie z nowiną, że spotkał się z niejakim Klarrikerem (tak nazywał się młody kupiec), który go bardzo polubił; takiego to przypadku, jak sądził, długo oczekiwał. Z każdym dniem nadzieje jego coraz więcej się spełniały i prawdopodobnie zauważył, że równocześnie stawałem się coraz bardziej względem, niego przyjacielskim, bo ledwie mogłem wstrzymać łzy zachwytu i tryumfu na widok jego szczęścia.
Wreszcie sprawa się załatwiła, bo wstąpił do biura Klarrikera, a potem cały wieczór rozprawiał ze mną o swych planach na przyszłość.