«Słuchaj, rzekł Lis do Wilka, bracie i kolego! Codzień zajadam te same przysmaki, Stare koguty lub chude kurczaki; Już mam dość tego dobrego, Drób kością w gardle mi stoi: Chciałbym sprobować choć raz, dla odmiany, Jak też smakują barany. Naucz mnie więc, z łaski swojej,
Jak mam wpadać między trzodę, Jak chwytać owce kudłate, A jaką chcesz dam zapłatę, Czem chcesz, wdzięczności dowiodę.
— Zgoda, Wilk rzecze na to; odmieniwszy postać,
Możesz, jak ja, baronem feudalnym zostać, I na gościńcu zaczajony skrycie Zarabiać sobie na życie.
Właśnie kilka dni temu, w lesie, na wygnaniu, Zmarł mój braciszek stryjeczny;
Przywdziejesz jego skórę, i w takiem przebraniu Od kundlów będziesz bezpieczny.»
Jakoż niebawem, w nową odzież ustrojony, Wyuczony w Wilka szkole, Lis chyłkiem wypadł na pole, I przez zagony Na błonie bieży, Gdzie trzoda cała Wpośród pasterzy Trawkę skubała. Nagle z za krzaka wyskoczy: A że strach wielkie ma oczy, Więc głupie owce, struchlałe i drżące,
Zamiast jednego, Wilków ujrzały tysiące,
I w nogi!... a za niemi pieski i pasterze.
Zostało jedno jagnię. Lis w paszczę je bierze
I z łupem swym do lasu wlecze się powoli. A wtem zdaleka, na roli
Kogut gdzieś zapiał. Ta znajoma nuta
Nęci Lisa, i wabi, i po sercu głaszcze; Roztwiera paszczę, Porzuca jagnię: hajże na koguta! Od rana za nim pędził do wieczora,
Myśląc: «Na co mi owiec, gdy koguty lubię?
Zawsze popęd wrodzony, przy najpierwszej próbie Wylezie, jak szydło z wora.»