<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiry |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Chmurki, pojawiające się między Hanką a Krzyckim, poczęły stopniowo przeradzać się w chmury. Chwilami przestawali się wzajem rozumieć. Hanka coraz częściej borykała się z myślą, czy Władysław, mimo dobrego serca i mimo zdolności do odczuwania wszystkiego, co wysokie i szlachetne, nie jest to słaby charakter, który w chwili jakiegoś doraźnego porywu lub namiętnych uniesień nie umie się im oprzeć i wydobyć z siebie żadnej mocy, choćby chodziło o jego własną godność. I na tę myśl ogarniał ją głęboki smutek. Ale jeszcze boleśniej dotykała ją inna strona rzeczy. Oto doszła do przekonania, że uczucia jego dla niej były lepsze, czystsze i jakby bardziej wstydliwe wówczas, gdy myślał, że ona jest panną Anney. Pamiętała rozmaite chwile i w Jastrzębiu i w Warszawie, w których była pewna, że ten palący płomień miłości, jaki rozgorzał w jego sercu, był zarazem ofiarnym płomieniem czci. A teraz, gdy mu powiedziała, że jest dawną Hanką, czysty ogień zmienił się przeważnie w pożogę zmysłów. Dlaczego? Czy przyczyną tego był dawny grzech, czy to, że była chłopką? W odpowiedzi na te pytania tkwił dojmujący ból, albowiem czuła Hanka, że tak się stało dla obydwóch tych powodów.
Ale myliła się, sądząc, że Krzycki nie rozumie, iż właśnie z tych dwóch powodów powinien postępować wprost przeciwnie, by zatrzeć w niej pamięć grzechu, podnieść ją we własnych jej oczach i uczcić w niej przyszłą swą żonę. On rozumiał to zupełnie jasno, i częstokroć zdarzało się, że po rozstaniu się z nią wymyślał sobie, nie przebierając słów i ślubował w duchu poprawę. Ale ponieważ w swem łatwem życiu nie przywykł walczyć z niczem, a przedewszystkiem walczyć ze sobą, więc trwało to krótko, dopóty tylko, dopóki był od niej zdala, dopóki nie owionęło go bijące od niej ciepło, dopóki nie utonął w jej oczach, nie poczuł w dłoniach jej dłoni i nie spił się jej kobiecemi ponętami. Wówczas rozum ślepnął w nim i ciemniał, stawał się sługą krwi, pełnym sofizmatów faktorem zmysłów, a wspomnienie dawnej Hanki ze młyna, zamiast hamować pokusę, potęgowało ją tembardziej.
W takich warunkach, prędzej czy później, musiała zerwać się nad głowami tych dwojga burza i narobić spustoszeń. Jakoż i zerwała się prędzej, niż Krzycki myślał.
Pewnego razu, przyszedłszy szarą godziną do Hanki, zastał ją w dziwnym i niezwykłym stanie. Była jakaś podniecona, na twarzy miała wypieki, oczy zaczerwienione, a ręka, którą mu podała, drżała widocznie. Z początku nie chciała mu powiedzieć, co jej jest, ale gdy usiedli przy sobie począł ją błagać, by nie robiła przed nim tajemnicy z niczego, i powiedziała mu, nie tylko jako narzeczonemu, ale i jako najlepszemu przyjacielowi, co zaszło.
Hankę przejednywało zawsze odwoływanie się do przyjaźni, więc po chwili, uśmiechnąwszy się smutno, rzekła:
— Nie chodziło o żadną tajemnicę, ale wolałam zachować przykrość tylko dla siebie. Czy pan zauważył moją służącą Polcię?
(Hanka mówiła od pewnego czasu narzeczonemu: pan, sądząc, że w ten sposób utrzyma go łatwiej w odpowiedniem oddaleniu).
— Polcię? — powtórzył Krzycki, i choć ostatecznie nic tak dalece nie miał sobie do wyrzucenia, powstał w nim nagły niepokój — Polcię? A jakże! Przecie była w Jastrzębiu i widywałem ją tu codzień. Cóż się stało?
— Zrobiła mi okropnie przykrą scenę i porzuciła mnie.
— Dlaczego?
— Właśnie, że nie wiem. Była zawsze bardzo gwałtowna i nerwowa, ale bardzo uczciwa. To też przywiązałam się do niej i myślałam, że i ona przywiązała się do mnie. Ale od pewnego czasu zauważyłam w niej jakby niechęć ku sobie, z każdym dniem większą. Doprawdy nie byłam dla niej nigdy zła... nawet przeciwnie. Więc składałam wszystko na nerwy. Tymczasem dziś przyszło do wybuchu, i tak mi przykro! tak przykro!
Głos Hanki załamał się i znać było, że odczuła głęboko całe zajście, więc Krzycki przycisnął do ust jej dłoń i zapytał ze współczuciem:
— Cóż to był za wybuch?
— Po południu, a raczej po powrocie Maryni z próby, miałyśmy jechać z nią i z Zosią na miasto, więc chcąc zmienić suknię, kazałam ją sobie podać. Polcia poszła po nią, jak zwykle i przyniosła, ale nagle rzuciła ją na ziemię i poczęła deptać, a przytem krzyczeć jakimś przeraźliwym głosem, że więcej mi służyć nie będzie. W pierwszej chwili straciłam głowę, bo przyszło mi na myśl, że dostała pomieszania zmysłów...
— Zwaryowała na pewno! — przerwał Krzycki — ale cóż dalej?
— Zatrzasnęła drzwi i poszła. Więcej jej nie widziałam. W godzinę później przyszedł ktoś po jej rzeczy i pensyę.
Tu Hanka poczęła potrząsać głową.
— A jednak, kiedy sobie przypomnę tę niechęć i to, co mi powiedziała w ostatniej chwili, myślę, że to nie był atak pomieszania, tylko wybuch nienawiści, której dłużej utrzymać w sobie nie mogła. A to dla mnie taki zawód, taki zawód!
— Pani moja... Hanuś! — rzekł Krzycki, chwytając jej obie ręce — czy to warto tak brać do serca postępek jednej głupiej złośnicy? Bo to głupia złośnica, nic więcej. Dość było na nią spojrzeć. Uspokój się Hanuś, to przecie tylko rzecz chwilowa, o której trzeba jaknajprędzej zapomnieć. Pomyśl, kto ty jesteś, a kto ona! Przyszły takie czasy, w których wszystko przewraca się do góry nogami... Takie zajścia wszędzie się teraz zdarzają. Ale to przejdzie. Tymczasem, my oboje mamy tyle powodów do radości, że wobec niej takie marne ukłucia powinny znikać.
I począł przyciskać kolejno jej ręce do ust i do piersi i patrzeć jej w oczy, lecz to powiększyło jej rozżalenie; Hanka bowiem, chcąc oszczędzić zbytniej przykrości i narzeczonemu i sobie, nie wyznała mu wszystkiego. Przemilczała mianowicie to, że rozszalała pokojowa krzyknęła jej na odchodnem w oczy: »Ty chamko! tyś powinna mnie służyć, nie ja tobie! — Do krów tobie, nie do pałacu!« Może być, że Hanka nie wzięłaby tak do serca tych słów, gdyby nie poprzednie zadrażnienia w stosunku z Krzyckim i gdyby nie myśl, że i on przekraczał pewne granice, może dlatego, że była dawniej jego kochanką i chłopką. Ale ten właśnie powód sprawił, że cierń utkwił w jej sercu głębiej, niż był powinien i że zrodziły się w niej obawy co do przyszłego życia, w którem podobne zajścia mogły się powtarzać częściej.
To też słowa Krzyckiego o czekającej ich radości, były tylko kroplą, przepełniającą kielich goryczy, a jego pieszczoty podziałały na rozżaloną dziewczynę tak, jak na dziecko, które tem bardziej się rozrzewnia, im bardziej je pocieszają. Przyszła na nią chwila słabości i wyczerpania. Zwykłe siły opuściły ją, stargały się nerwy i poczęła płakać, a wstydząc się jednocześnie tych łez, ukryła twarz na jego piersiach.
— Hanuś moja, Hanuś! — powtarzał Krzycki.
I jął całować jej jasne włosy. Następnie objąwszy dłońmi jej skronie podniósł zapłakaną twarz i zcałowywał łzy. Nie broniła się — więc po chwili znalazł ustami jej drżące wargi.
— Hanuś! Hanuś! — szeptał zdyszanym głosem.
War żądzy coraz bardziej zaćmiewał mu rozum, zaćmiewał serce, pamięć. Pił z ust dziewczyny, póki starczyło mu oddechu; zapamiętał się, jak pijak, a wreszcie chwycił ją w ramiona.
— Hanuś! Hanuś!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
I stało się, że obraził ją ciężko, że do upokorzenia, jakie ją dziś spotkało, dodał nowe upokorzenie, do obelgi nową obelgę — i że rozdzieliła ich po prostu przepaść!