<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Wnuczka
Podtytuł Romans obyczajowy (chociaż przyzwoity) w 3-ch tomach
Pochodzenie „Kolce“, 1877, nr 8-10
Redaktor J. M. Kamiński
Wydawca Aleksander Pajewski
Data wyd. 1877
Druk Aleksander Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tom I.
W którym jest mowa o nabożności i dobrych uczynkach niejakiej pani Zagwoździńskiej.

„W imię Ojca i Syna i Ducha świętego. — Amen. Panie Boże miłosierny — okaż łaskę swoje nad kużdym grzesznikiem, daj upamiętanie lokatorom nie płacącym komornego w bezbożnej zatwardziałości ducha i pysze serca swego; oświeć sługi moje i racz użyczyć zdrowia mnie i mojej wnuczce Ludwisi... kużda zaś dusza zmarła niech odpoczywa w pokoju wiecznym i światłość wiekuista niechaj jej świeci na wieki wieków. — Amen.“
Temi słowy Babcia Zagwoździńska kończyła zwykłą swoją wieczorną modlitwę... Po modlitwie zaś kładła na głowę czepek piramidalnych rozmiarów, a uzbroiwszy nos w rogowe okulary zasiadała w fotelu i oddawała się czytaniu księgi Ś-go Tomasza à Kempis o naśladowaniu Chrystusa...
Jak widzicie więc, była to fenomenalnie nabożna osoba ta babcia, a ponieważ mówiono jej niegdyś i to jeszcze z ambony, że wiara bez dobrych uczynków niezapewnia bezwzględnego zbawienia, przeto oprócz modlitwy niewiasta ta czyniła dobrze...
Dawała codziennie złoty i groszy sześć na benefis ubogich obywateli zasiadających na schodach Ś-to-Krzyzkiego kościoła i mówiła:
— Podzielcie się tym datkiem w zgodzie i miłości, wypadnie wam po trojaczku na osobę, a zmówcie trzy pacierze za duszę ś. p. męża mego Michała.
— Wieczne odpoczywanie, odpowiadali ubodzy, niech jaśnie pani Pan Bóg wynagrodzi na dzieciach, zdrowiu i dobytku...
Kiedy babcia tonęła w modlitwie, przed kościołem, czyniło się wielkie zamięszanie, gdyż ubodzy obywatele zamiast modlić się za duszę Michała, lżyli się nawzajem w sposób nader nieprzyzwoity, dzieląc pomiędzy sobą hojną jałmużnę bogobojnej matrony.
Nie na tym jedynie czynie ograniczały się wszelkie dobrodziejstwa, jakiemi pani Zagwoździńska uszczęśliwiała cierpiących, dama ta corocznie własnemi rękami wyrabiała trzy tuziny pończoszek dla sierot płci żeńskiej, zostających na wychowaniu w instytucie Ś-go Kazimierza na Tamce, oraz dawała siedm fantów na loterję fantową...
Zacna dusza.
Miłowała ubogich i ubogie, a na czwartej stronnicy kurjerów bardzo często figurowało jej imię z wymienieniem ilości darów złożonych na tak zwanym ołtarzu miłosierdzia.
Przed laty nawet wzięła na wychowanie jednego z pupilów szpitala Dzieciątka Jezus i byłaby go z pewnością wychowała jak własnego syna, gdyby nie to, iż krnąbrny pupil stłukł okulary i wypił pół butelki malinowego soku. W obec takiego zamanifestowania złych skłonności duszy tak młodej jeszcze, zacna matrona oddała dzieciaka dla dalszego kształcenia niejakiemu panu Jacentemu Przyszczypce, szewcowi z profesji i pijakowi z powołania, sądząc że jak czart przez egzorcyzm, tak złe skłonności przez pocięgiel z duszy człowieka wypędzonemi być mogą.
Niezbadaną jest księga przeznaczeń. Gdyby Józio-sierota nie pijał soku i nie miał brzydkiego zwyczaju tłuczenia okularów, byłby: 1-o ukończył kosztem babci szkoły i uniwersytet, 2-o byłby został lekarzem, 3-o byłby osiadł na praktyce w Kocku lub Łysobykach i byłby się ożenił z córką aptekarza, nota bene jeżeli aptekarzowie w Kocku i Łysobykach mają córki...
Przeznaczenie chciało inaczej. Stłuczone okulary sprawiły, iż młodzieniec najpiękniejszych nadziei pełen, został przedewszystkiem terminatorem szewckim, wyemigrowawszy zaś z warsztatu, puścił wodze gorącej naturze artystycznej i stał się kataryniarzem.
Przekonał się jednak niebawem, że chleb artysty nie jest tak smaczny, jakby się wydawało z pozoru, bowiem piaskarze, druciarczyki i obiboki wszelkiego rodzaju napawali się darmo huczną melodją rzewnego instrumentu, a nie było magnatów coby rzucać chcieli trojaki w wytartą czapkę wirtuoza...
Józio zerwał stanowczo z idealizmem i katarynką i z artysty stał się złodziejem. Następnie ze złodzieja uczyniono go czasowym mieszkańcem Pawiaka, a z tej ostatniej posady przeniesiono go jako szeregowca do rot aresztanckich w fortecy, koszt wybudowania której znanym jest tylko panu Bogu i generałowi X.
Co się dalej stało z Józiem, niewiadomo, to wszakże jest pewnikiem, że na trzeci dzień po zainstalowaniu Józia u szewca, śledztwo domowe wykryło, że okulary stłukła panna Ludwika, sok zaś wypitym został przez niejaką Jagusię, specjalistkę od ścierania kurzów i pokazywania białych zębów, osobę zresztą młodą, uczuciową i opatrzoną w najchlubniejsze świadectwa z pełnienia w kilku domach obowiązków panny do wszystkiego.
Babcia płakała nad losem Józia, ale wyroki jej bywały zwykle stanowcze, niecofnione i można było łagodzić je tylko na drodze łaski, lecz wychowaniec szpitala dzieciątka Jezus nigdy w życiu o żadnych łaskach nie słyszał i skutkiem tego rzeczonego środka użyć nie umiał.
Zresztą nie ma czego rozpaczać, jeden złodziej więcej, jeden porządny człowiek mniej, nie czynią jeszcze rażących zmian w statystyce moralności Drobischa, ani też nie wywierają wpływu na bieg interesów przemysłowych w ogóle i ruchu dziennikarskiego w szczególności...
Historją Józia napisaliśmy tutaj jedynie dlatego, ażeby przekonać świat i ludzi, że babcia miała najzupełniejszą słuszność wyrzec się raz na zawsze przyjmowania do domu wszelkiego rodzaju sierot i biednych dzieci, gdyż istoty te mają najgorsze skłonności i są niewdzięczne... Wypijają soki, tłuką okulary i czynią inne rzeczy szpetne o których rozpisuje się szeroko dzieło znane pod tytułem kodeksu kar głównych i poprawczych.
— Kużdy któremu zrobiłam dobrze, mówiła pani Zagwoździńska, odpłacał mi czarną niewdzięcznością, ludzie są źli... bardzo źli, moja Ludwisiu bardzo... bardzo...
Przy tych słowach głowa babci trzęsła się jak w febrze, przenikliwe oczki patrzyły w sufit, a szlarki na czepcu poruszały się jakby wiatr na nie dmuchał...
Zerwawszy z filantropją w ten sposób pojmowaną, zacna matrona otworzyła tamy swego serca i wezbrane potoki uczuć zlała na jasnowłosą główkę panny Ludwiki, ukochanej wnuczki i domyślnej spadkobierczyni całego majątku...
Majątek ów szczegółowo opisany w księgach hypotecznych miasta Warszawy, składał się z kamienicy dwupiętrowej na Krakowskiem-Przedmieściu, tudzież z placu pustego przy ulicy Dobrej, ciągnącego się aż do Wisły...
Te wszystkie dobra ziemskie, nie licząc błogosławieństwa nabożnej babci, oraz gotowizny; te wszystkie dobra, powiadam, spaść miały na jasnowłosą główkę panny Ludwiki...
Pozwolę sobie zaznaczyć w tem miejscu dość osobliwe zjawisko: jeżeli komuś przechodzącemu przez ulicę spada na głowę cegła, to ten ktoś czuje się bardzo nieszczęśliwym i idzie do lecznicy, gdzie za umiarkowane wynagrodzenie przylepiają plastry, oraz reperują uszkodzenia cielesne. Przeciwnie gdy na kogo spada kamienica, plac pusty, lub dobra ziemskie z łąkami, lasami, polami, stawami i zabudowaniami folwarcznemi, to ów ktoś raduje się niesłychanym sposobem, każe się tytułować Jaśnie wielmożnym i sam nie wie co ma czynić z uciechy.
Wszakże od medytacji tchnących melancholją przejdźmy do pokoju babci tchnącego kamforą, oraz do gabineciku panny Ludwiki, roznoszącego przyjemną woń paczuli.
Niech melancholja, paczula i kamfora będzie tłem, na którem zarysuje się sylwetka tych dwóch dam, oraz pewnego dorodnego młodzieńca; z tych dwóch sylwetek przy odpowiednich sytuacyach dramatycznych wytworzy się romans, a z tego romansu zaś wytworzy się prawdopodobnie wieniec z bobkowych liści dla autora. Zresztą ta ostatnia ewentualność mało nas obchodzi, będzie to grzech potomności; a cóż jest owa potomność? jeżeli czego od nas nie weźmie... to nie da nam nic zupełnie... Mniejsza o nią.
Melancholjo! paczulo i kamforo! śliczne tła mego obrazka, jakże wdzięczne jesteście, niby trzy gracje zamieszkałyście dom na Krakowskiem-Przedmieściu i miłą wonią swoją otaczacie siwą głowę babki i jasnowłosego cherubinka zwanego panną Ludwiką.
Babcia czytywała i wnuczka także, były to więc dwie literatki, w dziełach które studjowały wybijał się pewien wprost przeciwny kierunek. Babcia czytała Tomasza à Kempis o naśladowaniu Chrystusa, wnuczka zaś zatapiała się w Büchnera „sile i materji,“ a jednak moralny wpływ tych dzieł na wnuczkę i Babcię był zupełnie jednakowy.
Może to się komu wyda dziwnem, w gruncie jednak jest to zjawisko zupełnie naturalne. Obie panie nic a nic nie rozumiały dzieł które czytały, ztąd też św. Tomasz wywierał taki sam wpływ na babkę jak bezbożny Büchner na wnuczkę. O czem wreszcie tudzież o niektórych innych rzeczach, powiedzianem będzie obszerniej w drugim tomie niniejszego romansu.

Koniec tomu pierwszego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.