Letnie słońce zionie niesłychanym żarem,
Niebo zda się palić nad juhasbojtarem,
Próżno tylko trawę wypala na łące,
Bo serce juhasa i tak już gorące.
W sercu jego młodem wielka miłość gore:
Płonąc nią on pasie stado owiec spore.
Stado owiec w dali źdźbła zielone skubie,
Pasterz się położył wśród trawy na szubie.
Miał dokoła kwiatów różnowzorych morze,
Lecz nie myślał szukać wdzięku w ich doborze,
Bo o staję daléj płynął strumień mały,
I tam jego oczy ciągle się zwracały.
Patrzył nie za falą, w blasku słońca drżącą,
Lecz za jasnowłosą w strumieniu stojącą,
Na téj jasnowłoséj dziewczyny warkocze,
I na jéj kibici zarysy urocze.
Wchodząc w nurt ugięła swojego ubrania,
I tak pochylona wzięła się do prania,
Po nad wodą widać dwa gładkie kolanka,
Zachwyt, urok, podziw Kukorycy Janka.
Bo tym, co był w trawie, to nie tajemnica,
Był nikt inny tylko Janczi Kukoryca,
A tą, co bieliznę prała wśród potoku,
Była Ilusz, perła, droga Janczi oku.
„Perło moja droga, moja Ilusz duszo,
Rzekł Janosz miłosną dręczony katuszą,
Spójrz na mnie, bo w twardém życiu jakie wiodę,
Z ciebie mam jedyną rozkosz i osłodę.
„Czarnych twoich oczu rzuć na mnie promieniem,
Wyjdź, niechaj cię drżącém obejmę ramieniem,
Wyjdź z wody na chwilę, luba moja, słodka,
Niech ma dusza z twoją w uścisku się spotka.“
„Ty wiész Janczi, serce, że jabym wyjść rada,
Nie przestając pracy, dziewczę odpowiada,
Lecz okropnie muszę śpieszyć się z robotą,
Bo mam złą macochę, bo jestem sierotą.“
Piękna jasnowłosa tak odpowiedziała,
I znów bez wytchnienia, bez spoczynku prała,
Więc się podniósł Janczi z rozpostartéj szuby,
Zbliżył się i słodko przemawiał do lubéj.
„Tyś moja gołąbka, ma synogarlica,
Przyjdź niech pocałunek złożę na twe lica,
Tu macochy twojéj nie widać, nie słychać,
Nie daj mnie biednemu z tęsknoty usychać.“
Zwabił dziewczę Janczi słodkiemi słowami,
Objął ją za szyję obiema rękami....
Ten chyba, co piasek stworzył i zrachował,
Wiedział, ile razy twarz jéj ucałował.