Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

To ostatnie powiedzenie Bazylego było szczerą prawdą. Piotr nie miał czasu i sposobności obrać sobie karjery, bo kazano mu wyjechać w dwudziestu czterech godzinach z Petersburga do Moskwy, wskutek szaleństw bez liku, tam przez niego popełnionych. I owa historyjka z niedźwiedziem, opowiadana dziś przed południem u Rostowów, była niestety najzupełniej prawdziwa. Pomagał własnemi rękami swoim kolegom w lamparterji, krępował sznurami komisarza z policji, a następnie przymocował go do grzbietu niedźwiedzia!
Z powrotem przed kilku dniami zaledwie, zatrzymał się jak zwykle w pałacu swego ojca. Spodziewał się i słusznie, że jego wybryki awanturnicze, muszą być znane z wszelkiemi szczegółami, i że otoczenie żeńskie hrabiego, zawsze wrogo dla niego usposobione, nie omieszka ukuć z tego broni przeciw niemu aby mu szkodzić w obec ojca. Pominąwszy to wszystko, szedł na pierwsze piętro tego dnia samego, aby widzieć się z hrabią i zatrzymał się po drodze w saloniku, poprzedzającym chorego pokój sypialny, gdzie siadywały zwykle księżniczki. Za jednym zachodem chciał przywitać się również z kuzynkami. Dwie wyszywały coś na kanwie w dużych krosnach, siedząc jedna obok drugiej, podczas gdy trzecia, najstarsza, w głos im czytała.
Najstarsza miała wygląd surowy, ubierała się bardzo starannie, ale uderzała na pierwszy rzut oka, jej figura długa jak tyka. Była to ta sama księżniczka, która udawała że nie poznaje i nie spostrzega wcale obecności Anny Michałówny. Dwie młodsze, bliźniaczki, bardzo ładne, tem się jedynie różniły, podobne zresztą do siebie nadzwyczaj, że starsza z nich o dwie godziny, miała w kąciku ust czarny, malutki pieprzyk, z czem jej było do twarzy, i co ją robiło bardzo ponętną. Przyjęto Piotra jakby kogoś zapowietrzonego. Najstarsza z trzech panien, przerwała czytanie, wlepiając weń w milczeniu wzrok przerażony. Druga, ta bez pieprzyka, poszła za jej przykładem. Trzecia tylko najładniejsza, i może z tego powodu zawsze wesoła i żartobliwa, nie wzięła tej sprawy tak tragicznie. Pochyliła się nad robotą, aby snadniej śmiech ukryć, który porywał ją na myśl, jaka tu scena ma się odegrać.
— Witam kuzynki — Piotr przemówił. — Cóż to, czyście mnie nie poznały?
— Niestety, aż nadto dobrze!
— Jakże się miewa hrabia? Czy mogę go widzieć? — spytał ze zwykłą u niego niezgrabną dobrodusznością i bez cieniu zakłopotania.
— Hrabia cierpi moralnie i fizycznie, a pan uwziąłeś się, aby pomnażać jeszcze uczucia bolesne jego duszy.
— Czy mogę widzieć hrabiego? — powtórzył.
— Oh! jeżeli chcesz go pan dobić, dobić ostatecznie, tak jest, możesz pójść do niego... Olga! popatrz czy gotów rosół dla wuja? Teraz właśnie powinien go wypić — dodała z naciskiem, aby Piotr zrozumiał, że są zajęte wyłącznie i jedynie pielęgnowaniem wuja. On zaś nad tem tylko przemyśliwa czemby mógł choremu dokuczyć.
Olga wyszła. Piotr zaczekał chwilę, a przypatrzywszy się dokładnie obu siostrom:
— Skoro tak rzeczy stoją — rzekł kłaniając się im zdaleka — wracam do mego pokoju. Proszę dać mi znać, kiedy to będzie możebnem.
Gdy odchodził, ładna księżniczka z czarnym pieprzyłem, śmiechem parsknęła.
Nazajutrz zjawił się książę Bazyli i zamieszkał w pałacu hrabiego. Kazał do siebie Piotra przywołać:
— Jeżeli, mój drogi, będziesz tu wyrabiał to samo, co w Petersburgu, źle skończysz! To mogę ci na pewno zapowiedzieć. Co się tyczy hrabiego, ten jest chory niebezpiecznie i nie potrzebujesz go wcale widywać.
Od tej chwili nikt się więcej o Piotra nie troszczył. Dni całe spędzał on w swoim pokoju na górze.
Gdy Borys wszedł do niego, przemierzał pokój wielkiemi krokami, zatrzymując się w każdym kącie przez chwilę. Pięścią zaciśniętą zdawał się grozić murom, jakby chciał nadziać na szpadę jakiegoś wroga niewidzialnego. Z po za okularów, ciskał spojrzenia piorunujące i rozpoczynał na nowo swoją przechadzkę, z ruchami gwałtownemi i słowami w pół urywanemi.
— „Anglia żyć przestała!“ — deklamował z patosem brwi marszcząc i wyciągając palec wskazujący ku jakiejś osobistości wymarzonej. — „Pan Pitt, zdrajca narodu i praw ludzkich, jest skazany na“...
Nie miał czasu dopowiedzieć wyroku, podyktowanego przez Napoleona, którego Piotr obecnie reprezentował.
W swojej bujnej fantazji, przekraczał kanał La Manche, brał szturmem Londyn, gdy w tem zobaczył wchodzącego do swego pokoju młodego i ślicznego oficerka, z ułożeniem pełnem dystynkcji i elegancji. Stanął jak wryty. Znał niegdyś Borysa młodzieniaszkiem czternastoletnim i naturalnie nie mógł go teraz poznać. Mimo że sobie Borysa wcale nie przypominał, podał mu rękę z uśmiechem, wskutek wrodzonej u niego dobrodusznej uprzejmości.
— Nie zapomniałeś pan o mnie? — wtrącił Borys odpowiadając na Piotra uśmiech serdeczny. — Przyjechałem z matką odwidzieć hrabiego. Powiadają że jest bardzo chory.
— Tak mówią, a jednak nie zostawiają mu chwili spokoju! — odrzucił Piotr, pytając się w duchu, kim być może ten młody oficer.
Borys widział doskonale, że go nie poznaje. Nie uważał atoli za potrzebne przedstawiać mu się i nie czuł się bynajmniej zakłopotanym. Patrzał mu śmiało w oczy, przyczem uśmiechał się wesoło.
— Hrabia Rostow prosi pana dziś na objad — rzekł po dłuższej chwili milczenia, które zaczynało już męczyć Piotra.
— Aha! hrabia Rostow — wykrzyknął Piotr radośnie. Jesteś zatem synem jego Stefanem. Wyobraź pan sobie, żem cię zupełnie nie poznał! Czy pamiętasz nasze wyprawy na Ptasie góry, w Towarzystwie pani Jacqot?... Dawne to dzieje!
— Mylisz się pan — poprawił go Borys zwolna i z uśmiechem drwiącym cokolwiek. Nazywam się Borys i jestem synem księżnej Trubeckoj. Hrabiemu Rostow na imię Stefan, a jego synowi Mikołaj. Nie znałem zaś nigdy w życiu żadnej pani Jacqot.
Piotr potrząsł głową, machając rękami, jakby chciał rozpędzić ćmę komarów lub rój pszczół.
— Ah! mój Boże! czy to możebne? Pomięszałem wszystko w czambuł. Tylu bo mam krewnych w Moskwie. Jesteś tedy Borysem... Tak, tak... wychodzę nakoniec z labiryntu... Powiedz mi też, co sądzisz o wyprawie bulońskiej? Anglicy będą mieli twardy orzech do zgryzienia, jeżeli uda się Napoleonowi przepłynąć cieśninę Kaletańską. Ja myślę że wyprawa powiedzie się świetnie... Byle Villeneuve nie skrewił i spisał się gracko...
Borys nie czytający dzienników, nic a nic nie wiedział o przygotowującej się wyprawie, a nazwisko Villeneuve’a słyszał również pierwszy raz w życiu.
— Tu, w Moskwie — mówił dalej tonem lekko drwiącym — objady, wieczory, ploteczki skandaliczne, zajmują nas o wiele więcej, niż wiadomości z dziedziny polityki. Nic zatem nie wiem o europejskich sprawach politycznych, i co prawda, wcale się o nic nie troszczę. Obecnie całe miasto zajęte wyłącznie tobą panie i hrabią Bestużewem.
Piotr odpowiedział mówiącemu swoim najmilszym uśmiechem. Miał jednak minę trochę spłoszoną, jakby lękał się, czy Borys nie wyrwie się z jakiemś słówkiem niedyskretnem? Ten atoli wyrażał się sucho, tonem urzędowym niejako, nie odrywając wzroku od niego.
— Moskwa nie ma nic lepszego do roboty — kończył Borys. — Każdy radby wiedzieć, komu hrabia zostawi swój majątek kolosalny. Kto wie czy on jeszcze nas wszystkich nie pochowa? Co do mnie, życzę mu tego z całego serca!
— Tak, to bardzo przykre, bardzo bolesne — bąkał Piotr obawiając się ciągle jakiegoś pytania nadto drażliwego.
— I pan przypuszczasz zapewne — Borys zarumienił się przy tych słowach, zachowując jednak ton spokojny i umiarkowany — że każdy z krewnych bliższych i dalszych, radby również otrzymać cokolwiek z tego spadku miljonowego.
— Oho! zaczyna! — Piotr pomyślał.
— Otóż chciałem właśnie pana zapewnić, że omyliłbyś się najzupełniej, stawiając mnie z moją matką, w jednym rzędzie z tymi tam ludźmi. Pański ojciec jest niesłychanie bogaty, a my bardzo ubodzy. Z tej przyczyny, nie uważałem go nawet nigdy za krewnego. Ani ja, ani matka, nie poprosimy go nigdy o nic, i nie przyjęlibyśmy od niego ani szeląga!
Piotr czas jakiś nie mógł zrozumieć o co tamtemu właściwie idzie. Nagle, pochwycił silnie i jak zawsze niezgrabnie rękę Borysa, czerwony ze wstydu i pomięszania.
— Czy podobna? — wykrzyknął. — Czy można przypuszczać żebym ja... lub inny?...
— Przebacz mi pan, ale musiałem mu to powiedzieć, leżeli ci tem przykrość sprawiłem, chciej wierzyć, że nie miałem, chroń Boże, zamiaru obrazić pana. — Borys zaczął Piotra uspokajać, zamieniwszy z nim rolę najzupełniej. — Otwartość jest moją zasadą... Cóż mam odpowiedzieć? Przyjmujesz pan zaproszenie na obiad do hrabstwa Rostowów?
Borys zrzuciwszy tym sposobem ciężar z serca i obarczając nim kogoś drugiego, pozbył się szczęśliwie fałszywej i dwuznacznej sytuacji, stał się więc natychmiast wesołym, swobodnym i najmilszym towarzyszem, jak zazwyczaj.
— Posłuchaj mnie pan — przemówił Piotr uspokojony — jesteś szczególnym człowiekiem. To, coś zrobił przed chwilą, jest dobrem, najlepszem w świecie. Nie znasz mnie, rzecz naturalna... Nie widzieliśmy się od tak dawna... od naszych latek dziecięcych... Mogłeś zatem przypuszczać... rozumiem pana doskonale. Ja niebyłbym zdobył się na coś podobnego, nie miałbym dość odwagi po temu, ale to nie mniej jest doskonałem. Czuję się uszczęśliwiony znajomością z panem. To przecież dziwne — dodał uśmiechając się po chwili milczenia — sądziłeś, że ja... urwał śmiechem głośnym wybuchając. — Koniec końców, zaznajomimy się bliżej, nieprawdaż? Proszę cię o to usilnie — ścisnął mu rękę najserdeczniej. — Czy uwierzysz, żem hrabiego dotąd nie widział? Nie spytał się o mnie... Żałuję go, jak zresztą każdego człowieka, cóż jednak na to poradzić?... Sądzisz pan zatem na serjo, że Napoleon będzie miał dość czasu, aby przewieść całą swoją armię przez cieśninę Kaletańską.
Tu Piotr zaczął mu wykładać szeroko i długo, wszelkie korzyści, jak i strony ujemne, projektowanej wyprawy bulońskiej.
Zanim zdołał wywód skończyć wszedł lokaj, aby zapowiedzieć Borysowi, że matka czeka na niego już w powozie. Pożegnał więc Piotra, który przyrzekł mu solennie, za rękę ściskając, że przyjdzie na obiad do Rostowów. Piotr przechadzał się jeszcze czas jakiś po swoim pokoju, nie walcząc więcej z wrogami niewidzialnymi. Uśmiechał się błogo i czuł się oczarowanym. Z powodu, zapewne że był bardzo młodym i zupełnie osamotnionym, pokochał od razu najserdeczniej, bez przyczyny właściwie, tego młodzieńca tak inteligentnego i sympatycznego; zdecydowany wejść z nim w stosunek przyjaźni najściślejszej.
Książę Bazyli odprowadzał księżnę, która twarz w łzach skąpaną chustką zasłaniała.
— Okropność, coś przerażającego — szeptała głosem stłumionym — spełnię jednak powinność moją do ostatka. Powrócę aby czuwać nad nim, niepodobna tak go zostawić... każda sekunda jest drogocenną. Nie pojmuję, że jego siostrzenice mogą jeszcze czekać na coś... Za łaską i z pomocą Bożą, znajdę może sposób przygotować go na drogę wieczności... Adieu, książę kochany, niech Was Bóg ratuje!
Adieu, moja droga — odrzucił z nonszalancją książę Bazyli.
— Ah! znajduję się w stanie okropnym — rzekła do syna, skoro usiadł obok niej w karecie — nie poznaję już nikogo.
— Nie mogłem mamo przeniknąć, mimo chęci najlepszych, jaki właściwie zachodzi stosunek między hrabią a Piotrem?
— W testamencie znajdzie się rozwiązanie zagadki, mój drogi... I nasz los będzie od tego zależał.
— Cóż mamę upoważnia do nadziei, że może i nam coś zapisał?
— Ah dziecię moje! on taki bogaty a my tak bardzo ubodzy!
— To mnie jeszcze bynamniej nie przekonywa, szczerze wyznaję mamie kochanej...
— Mój Boże! mój Boże! jakiż on strasznie chory — powtarzała księżna głosem drżącym.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.